Exclusive
20
min

"Idealna para" na rynku pracy to fryzjerka i informatyk. Znajdą pracę wszędzie

Ze względu na dotkliwy niedobór personelu, Niemcy starają się jak najszybciej przyciągnąć ukraińskich uchodźców na swój rynek pracy. Krajowe prawo pracy zmienia się błyskawicznie

Iryna Rybińska

W Niemczech brakuje pracowników w wielu obszarach, a kraj jest zainteresowany Ukraińcami. fot: Christoph Soeder/ DPA/ AFP/East News

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

W Niemczech weszły w życie zmiany w prawie pracy. Pielęgniarka lub nawet pielęgniarz bez niemieckiego dyplomu medycznego jeszcze niedawno nie dostaliby pracy. Teraz już mogą się o nią ubiegać. Dostęp do rynku pracy dla specjalistów IT również stał się łatwiejszy: wymóg doświadczenia zawodowego został zmniejszony do dwóch lat, a wyższe wykształcenie i znajomość języka niemieckiego nie są już wymagane do zatrudnienia. Uproszczono również wydawanie przez Federalną Agencję Pracy pozwoleń na pracę dla zawodowych kierowców z tzw. krajów trzecich. Jest też wiadomość dla naukowców i wykwalifikowanych specjalistów - zmniejszono wymagania dotyczące uzyskania Niebieskiej Karty UE, która potwierdza prawo obcokrajowców do pobytu w UE do zatrudnienia. W zbiurokratyzowanych Niemczech takie zmiany to rewolucja.  

Czy ukraińscy uchodźcy, których w Niemczech jest już ponad milion, będą w stanie skorzystać z tych możliwości? Jakie zawody są tu najbardziej poszukiwane? I dlaczego większość Ukraińców nie jest jeszcze oficjalnie zatrudniona lub nadal pracuje za minimalne wynagrodzenie w pracach nie wymagających kwalifikacji?

"Okupanci ukradli mój komputer. Moja mama powiedziała, że jeśli dostanę pracę w Niemczech, będę mógł kupić nowy. Udało się."

Nadia Hrynenko, 22-letnia córka mojej przyjaciółki, która zabrała trójkę dzieci z ostrzeliwanej Buczy i wylądowała w Berlinie, dostała pracę w lokalnej firmie informatycznej, nie znając niemieckiego. Nowi niemieccy przyjaciele rodziny dostrzegli potencjał dziewczyny i złożyli jej ofertę. Od pomysłu zatrudnienia Nadii do jego realizacji minęło dziesięć miesięcy, podczas których nie tylko zdała egzaminy państwowe na swoim rodzimym ukraińskim uniwersytecie, Politechnice Kijowskiej, i obroniła dyplom z cyberbezpieczeństwa, ale także wzięła udział w dodatkowych kursach informatycznych opłaconych przez berlińską organizację pozarządową.

- "Byłam przygnębiona przez długi czas, ponieważ moja matka, siostra i brat oraz ja musieliśmy opuścić Ukrainę, a mój ojciec został sam w domu" - mówi Nadia - "Ale to, co naprawdę mnie martwiło, to fakt, że okupanci włamali się do naszego mieszkania i ukradli mój komputer, który zbudowałam własnymi rękami i za własne pieniądze. Myślałam, że moje życie się skończyło, ale moja mama powiedziała, że jeśli dostanę pracę w Berlinie, będę mogła zaoszczędzić pieniądze na nowy, lepszy komputer. To mnie zmotywowało.

Teraz pracodawca Nadii płaci za jej naukę niemieckiego, ponieważ awansowała ze stażystki na pracownika. Nadia nie tylko oszczędza część swoich zarobków na nowy komputer, ale także częściowo płaci za drogie berlińskie mieszkanie dla całej rodziny.

Umiejętności językowe są bardzo ważne, ale nie muszą być doskonałe. Zdjęcie: Christoph Reichwein/dpa/AFP/East News

Nie mniej szczęśliwy był niemiecki los Lizawiety Tołczejewej z Kijowa. W Ukrainie pracowała jako fryzjerka w salonie popularnym wśród artystycznej bohemy. Wojna zmusiła ją do przeprowadzki z Kijowa do Kolonii, ale nie zmieniła zawodu. W Niemczech brakuje wykwalifikowanych fryzjerów, a ukraiński przemysł kosmetyczny jest wysoko ceniony na świecie.

- "Po otrzymaniu tymczasowej ochrony i pozwolenia na pracę, natychmiast zaczęłam szukać salonu piękności" - opowiada Liza Tolczejewa - "Zobaczyłam wśród znajomych dziewczynę z piękną fryzurą i zapytałam ją, gdzie się strzyże. Wzięłam dane kontaktowe fryzjerki i umówiłam się z nią na wizytę, ponieważ sama potrzebowałam wtedy strzyżenia. Fryzjerka, Sarah, była bardzo przyjazna, zapewniła mi usługę za darmo, pochwaliła moją pracę na Instagramie i powiedziała, że chciałaby mi pomóc. Wysłała mi listę fryzjerów, których uznała za spełniających wysokie standardy.  Napisałem do jednego z nich i od razu umówiliśmy się na spotkanie. Poprosił mnie o ostrzyżenie trzech osób, a następnie zatrudnił mnie. Załatwianie formalności trwało półtora miesiąca. Na początku mój angielski wystarczał do komunikowania się z kolegami i klientami. Stopniowo zacząłem uczyć się niemieckiego, a teraz jestem dwujęzyczny w pracy. Chociaż niemiecki jest nadal trudny.

Lisa Tolczejewa w pracy fot: archiwum prywatne

Nowe czasy zrodziły nowy żart: "Idealna para na rynku pracy to fryzjerka i informatyk. Znajdą pracę wszędzie". Niestety, większość historii migrantów jest daleka od takiego szczęścia, a ukraińskie kobiety, nawet te z wyższym wykształceniem, muszą pracować jako pokojówki w hotelach lub jako zwykli pracownicy sezonowi.

Przed wojną Tatiana Nosowa z Czernichowa była prawniczką w dużej firmie. Po tym, jak rosyjski czołg zniszczył jej dom, przeniosła się do Niemiec i w wieku 57 lat poszła do pracy w fabryce i po raz pierwszy w życiu stanęła przy maszynie do produkcji plastikowych ram do rolet. Pracowała w nadgodzinach i siedem dni w tygodniu. Zarabia około 1200 euro. Rano pracuje na pierwszą zmianę, a wieczorem biegnie na kurs języka niemieckiego. Martwi się też o 13-letnią córkę Dianę, bo ta nie może znaleźć kolegów w niemieckiej szkole. Jej mąż został w domu, mieszkał z krewnymi, był zazdrosny i zażądał rozwodu. Z powodu stresu nie zdała egzaminu z niemieckiego i musiała spędzić dodatkowe 300 godzin na powtórkach.

- "Kiedy dołączyłam do nowej grupy na kursie, nauczyciel zapytał mnie, dlaczego uczę się niemieckiego, a ja automatycznie odpowiedziałam, że chcę studiować tutaj, aby zostać specjalistą podatkowym, ponieważ takich specjalistów brakuje" - mówi Tatiana Nosova. W Niemczech ukraiński dyplom ukończenia studiów prawniczych nie jest ważny, a aby przekwalifikować się na doradcę podatkowego, trzeba przejść kurs wymagający znajomości języka niemieckiego na poziomie rodzimego użytkownika. Mam 57 lat, kto mnie tu wyśle na studia? Ale i tak uczę się języka, bo to jedyny sposób na znalezienie łatwiejszej pracy.

Lekarze, elektrycy, kierowcy i inżynierowie: wąskie gardła na niemieckim rynku pracy

Podczas szóstego Ukraińsko-Niemieckiego Forum Biznesu w Berlinie, kanclerz Olaf Scholz otwarcie wezwał pracodawców do zatrudniania Ukraińców: "Korzystajcie z tego ogromnego potencjału i integrujcie Ukraińców, którzy są tutaj i z nami, w swoich firmach". Olaf Scholz podkreślił, że pierwsza fala ukraińskich uchodźców kończy już kursy językowe i jest gotowa do podjęcia pracy. A niemiecki minister pracy Hubertus Heil zauważył, że "Ukraińcy są dobrze wykwalifikowani i chcą pracować". I że "umiejętności językowe są ważne, ale nie muszą być doskonałe".

Przesłanie od polityków do biznesu jest proste: wykorzystaj okazję, nie czekaj na koniec wojny, zatrudnij ciężko pracujących Ukraińców, a my ci pomożemy. Niektóre duże firmy już znalazły swój sposób i szkolą uchodźców na własny koszt, głównie w zakresie specjalnego słownictwa roboczego, które nie jest nauczane na zwykłych kursach językowych, a także przymykają oko na pewne przeszkody biurokratyczne, takie jak uznawanie dyplomów.

"Ukraina to kraj z milionami dobrze wykształconych obywateli, kraj, z którym jesteśmy bliżej związani niż kiedykolwiek wcześniej" - powiedział kanclerz Niemiec Olaf Scholz. fot: Markus Schreiber/AP/East News

Ale dlaczego Niemcy są do tego stopnia chętni, by skusić Ukraińców, żeby u nich pracowali, że zmieniają prawo?  Ponieważ w Niemczech jest katastrofalny niedobór pracowników: fizycznych i umysłowych.

Niedobór personelu w Niemczech wynika z demografii: naród się starzeje, a młodzi ludzie nie spieszą się z podejmowaniem pracy. Ponadto "dzieci" decydują o swoim przyszłym zawodzie w wieku 26-30 lat. Ankieta przeprowadzona wśród dużych firm przez monachijski Instytut Badań Rynku Pracy i Kształcenia Zawodowego (IFO) wykazała, że kraj potrzebuje do 500 000 obcokrajowców rocznie (!). "Coraz więcej firm jest zmuszonych do ograniczenia swojej działalności, ponieważ nie mogą znaleźć wystarczająco wykwalifikowanego personelu" - powiedział Stefan Sauer, ekspert ds. rynku pracy IFO.

W praktyce oznacza to, że kraj z wysoko rozwiniętym przemysłem produkuje mniej samochodów i zaawansowanych technologicznie towarów, nie może budować nowocześniejszych budynków mieszkalnych, nie otwiera nowych przedszkoli i nie ma z kim zostawić dzieci w wieku szkolnym na dodatkowe zajęcia. Co więcej, z powodu braku kierowców autobusów, zwłaszcza na prowincji, autobusy jeżdżą nieregularnie. Niemieckie koleje Deutsche Bahn stały się już znane z regularnego odwoływania pociągów dużych prędkości (lub opóźniania ich), a wszystko to z powodu braku kierowców i pracowników obsługi technicznej.

IFO szacuje, że niedobór specjalistów w sektorze usług wynosi 54,2%, a w przemyśle - 44,5%. W Niemczech dramatycznie brakuje pracowników sezonowych, doradców prawnych i podatkowych, pracowników fabryk i zakładów, lekarzy i pracowników służby zdrowia, nauczycieli szkolnych i uniwersyteckich, nauczycieli przedszkolnych i pracowników socjalnych.

Dirk Werner z Niemieckiego Instytutu Gospodarczego (IW) uważa, że największy niedobór wykwalifikowanych inżynierów i pracowników odczuwalny jest w obszarach inżynierii elektrycznej i wodno-kanalizacyjnej budynków, ogrzewania i klimatyzacji, instalacji paneli słonecznych oraz w przemyśle motoryzacyjnym. Nawiasem mówiąc, jest to również zauważalne na poziomie gospodarstw domowych: na hydraulika lub elektryka w Niemczech trzeba czekać miesiącami.

W kontekście kryzysu migracyjnego Bundestag ogłosił również utworzenie programu Job turbo, który pomoże uchodźcom bez doskonałych niemieckich umiejętności szybko znaleźć pracę.

Oznacza to, że uchodźcy, którzy posiadają niemieckie certyfikaty językowe B1, muszą iść do pracy. Już teraz Ukraińcy zaczynają otrzymywać odmowy z urzędów pracy, gdy proszą o udział w kursach językowych na poziomie B2. Nawet ci, którzy posiadają certyfikat B1, w większości nie mówią po niemiecku na tym poziomie. Jak można nauczyć się mówić tak skomplikowanym językiem w tak krótkim czasie? Tak więc ludzie są postawieni w sytuacji, w której muszą zaakceptować pracę, w której mówią niewiele i wykonują dużo pracy fizycznej.

93% ukraińskich uchodźców zamierza podjąć pracę. Język i nieuznawane dyplomy to bariery

Większość obcokrajowców ma trudności z osiedleniem się w tym kraju ze względu na barierę językową, niezwykłą biurokrację i wysokie podatki. Sytuacja zaczęła się jednak zmieniać, gdy Niemcy udzieliły schronienia ponad milionowi Ukraińców z powodu wojny.

W przeciwieństwie do innych uchodźców, Ukraińcy natychmiast otrzymali pozwolenie na pracę. Większość osób uciekających przed rosyjską inwazją to kobiety z małymi dziećmi.

Według Centralnego Rejestru Cudzoziemców w Niemczech, na dzień 30 września 2023 r. w Niemczech zarejestrowanych było 1 mln 99 tys. 905 ukraińskich uchodźców: około 66% z nich stanowiły kobiety.

Co ciekawe, 72% ukraińskich uchodźców jest uważanych za "wysoko wykwalifikowanych" i ma lepszy poziom wykształcenia - zarówno w porównaniu z innymi uchodźcami, jak i Niemcami. Dużo ukraińskich kobiet pracowało przed wojną w zawodach akademickich, technicznych lub medycznych - w obszarach, w których w Niemczech nie ma pracowników.

Ukraińscy uchodźcy przybywają z Warszawy do Berlina. Wiosna 2022 r. Fot: IMAGO/Christian Thiel/Imago Stock and People/East News

Do tej pory tylko 20% ukraińskich uchodźców w wieku produkcyjnym oficjalnie znalazło pracę (według raportu Niemieckiego Instytutu Badań nad Rynkiem Pracy). Jest to 120 000 ludzi. W sąsiedniej Polsce i Czechach liczba ta jest znacznie wyższa - około 65 procent. Analitycy sugerują, że istotną rolę odgrywa tu fakt, że w tych krajach uchodźcy otrzymują symboliczną pomoc socjalną, podczas gdy w Niemczech świadczenia socjalne można przeznaczyć na życie.

Nadal głównymi przeszkodami na drodze do zatrudnienia są brak umiejętności językowych oraz potrzeba oficjalnego potwierdzenia ukraińskich dyplomów i kwalifikacji. Według badań IFO, 93% ankietowanych ukraińskich imigrantów wyraziło chęć znalezienia pracy. A ponieważ trzy czwarte Ukraińców w Niemczech już uczęszcza lub nawet ukończyło kursy językowe, a Niemcy zaspokajają ich potrzeby i upraszczają warunki zatrudnienia, mało kto już z nich wierzy w ulubione rosyjskie piosenki propagandowe o leniwych Ukraińcach, ponieważ nasi rodacy udowodnią swoją wartość. Już to widać.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

„Kobiety są jak kaktusy: silne na zewnątrz, delikatne w środku”

Iryna Milewska z Umana — założycielka warszawskiego studia depilacji laserowej i woskowej Cactus.

Z depilacją, a zwłaszcza z shugaringiem (metoda usuwania zbędnego owłosienia za pomocą gęstej cukrowej pasty), Iryna zetknęła się jeszcze w 2016 roku w Ukrainie. Ukończyła kurs szkoleniowy, a rok później przeprowadziła się do Polski, gdzie najpierw pracowała indywidualnie, a potem w salonie. Równolegle ciągle podnosiła swoje kwalifikacje. Jak sama mówi, zawsze czuła w sobie potrzebę wolności od przełożonych i pragnęła być gospodynią własnego życia. Iryna Milewska opowiada:

— Mam dwoje dzieci, a teraz jestem w ciąży z trzecim. Jednocześnie wewnątrz zawsze czułam się przedsiębiorczynią. Nie chciałam być tylko mamą lub tylko pracować w cudzym salonie — chciałam stworzyć własną przestrzeń, swoją atmosferę, zespół, serwis na poziomie, który by zachwycał.

Iryna wzięła pożyczkę na założenie własnej firmy

Iryna podkreśla, że dla niej depilacja to nie tylko kwestia estetyki. To także komfort, pewność siebie, troska o własne ciało.

— Chciałam dać kobietom właśnie to: miejsce, w którym poczują się zaopiekowane.

Kiedy udało mi się odłożyć pierwszą większą kwotę, kupiłam aparat do depilacji laserowej — pięć lat temu kosztował około 60 tysięcy złotych. To był poważny krok, nie ukrywam, że wzięłam na to kredyt. Zaczęłam pracować z laserem — a zapotrzebowanie przerosło moje oczekiwania. To właśnie wtedy zdecydowałam się na otwarcie pierwszego małego studia w dzielnicy Wilanów. Niestety, po pół roku aparat przestał działać — wtedy kupiliśmy dwa nowe, jeszcze droższe.

Na szczęście miałam już bazę stałych klientek, które przychodziły do mnie wcześniej na shugaring i depilację woskiem. Gdy wprowadziłam laser, większość z nich naturalnie przeszła na nową usługę. Jestem im za to ogromnie wdzięczna — to dzięki tym kobietom wszystko się rozkręciło. Teraz mam już dwie studia.

Ile potrzeba pieniędzy, żeby otworzyć salon depilacji? I po jakim czasie zwraca się taka inwestycja?

— Szczerze mówiąc, na start potrzeba od 20 tysięcy euro. Wliczając wynajem, remont, materiały, szkolenie zespołu, reklamę no i oczywiście sam aparat — który był dla mnie największą inwestycją.

Jak zdobywała Pani klientki i specjalistki?

— Działała poczta pantoflowa — dziewczyny polecały mnie sobie nawzajem. Aktywnie promowałam się też w ukraińskich grupach kobiecych w Warszawie. Z czasem zaczęło przybywać coraz więcej Polek — i to był dla mnie ważny znak, że poziom usług jest naprawdę wysoki.

Gdy zobaczyłam, że fizycznie nie jestem w stanie przyjąć wszystkich chętnych, zaczęłam szukać pomocy. Ale nie chodziło tylko o osoby z umiejętnościami — chciałam, żeby podzielały moją filozofię. Dlatego wszystkie swoje specjalistki szkoliłam osobiście, dzieliłam się doświadczeniem, kontrolowałam każdy szczegół, żeby klientki czuły tę samą troskę, jaką otrzymałyby ode mnie.

Cały czas się uczę — robię nowe kursy, interesuję się nowymi technologiami, doskonalę technikę. I przekazuję to dalej mojemu zespołowi.

Co było najtrudniejsze w otwieraniu własnego biznesu w Polsce? Spotkała się Pani z biurokracją, barierą językową, nieufnością?

— Zanim otworzyłam biznes, przez kilka lat mieszkałam już w Polsce, pracowałam na różnych stanowiskach, na co dzień mówiłam po polsku — więc nie czułam bariery językowej.

Ukończyłam intensywny kurs językowy, co dało mi dużą pewność siebie — swobodnie rozmawiam z polskimi klientkami, rozumiem wszystkie dokumenty, bez problemu prowadzę komunikację.

Biurokracja? Tak jak w każdym kraju, w Polsce też są swoje niuanse. Ale jeśli jesteś gotowa się uczyć i nie boisz się pytać, wszystko da się poukładać. Pomagała mi wewnętrzna organizacja i chęć, żeby od początku robić wszystko uczciwie i zgodnie z zasadami.

Myślę, że to, co przełamuje wszystkie bariery, to szczerość, szacunek i profesjonalizm.

Około 60% naszych klientek to Ukrainki, a około 40% — Polki.

W Ukrainie kobiety bardzo poważnie podchodzą do wyglądu. Zabiegi beauty to dla nas nie luksus, ale część codziennej rutyny. Ukrainki zaczynają dbać o siebie wcześnie: regularne wizyty u kosmetologa, u specjalistki od brwi, depilacja, fryzury, manicure — wszystko dokładnie, systematycznie, z uwagą na detale.

W Polsce podejście jest trochę inne. Tutaj bardziej liczy się naturalność, prostota. Kobiety mogą zrobić zabieg raz, a potem wrócić po kilku miesiącach, kiedy znowu będą miały ochotę. Są oczywiście osoby bardzo dbające o siebie, ale ogólnie kultura beauty jest tu spokojniejsza, bez takiego pośpiechu i systematyczności, jak u nas.

Wiele Polek nie wiedziało, jak skuteczne mogą być nowoczesne zabiegi, zwłaszcza depilacja laserowa. I kiedy już spróbowały, wracały z pytaniem: „Dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej?”. A to zawsze daje motywację.

Ukraińska dbałość o wygląd i polska lekkość tworzą razem ciekawą kulturę piękna, którą obserwuję każdego dnia w moim studiu.

Skąd nazwa Cactus?

— Kaktus to symbol siły, wytrzymałości i piękna, które nie potrzebuje niczego zbędnego, żeby zakwitnąć. Może przetrwać nawet w najtrudniejszych warunkach. Ta filozofia jest mi bardzo bliska. Kobiety są jak kaktusy: delikatne w środku, silne na zewnątrz — i zawsze gotowe rozkwitnąć, jeśli znajdą troskę i wsparcie.

Jednocześnie zrozumiałem, że depilacja to nie tylko estetyka. Chodzi o komfort, pewność siebie, dbałość o siebie. Chciałem dać kobietom właśnie to - miejsce, w którym można się nimi opiekować.

Kiedy inwestycja zaczyna się zwracać?

— Jeśli pracujemy z pełnym zaangażowaniem, jesteśmy uczciwi wobec klientek i nie obniżamy jakości obsługi — inwestycja może zacząć się zwracać już po 6–12 miesiącach. W moim przypadku stało się to dość szybko. Klientki przeszły na laser, zaczęły przyprowadzać przyjaciółki, zostawiać opinie — i napływ nowych osób wzrósł.

Ale zawsze powtarzam: sukces to nie tylko pieniądze. To gotowość do ryzyka, uczenia się, niepoddawania. Jeśli wierzycie w to, co robicie — nawet kredyt nie jest straszny. Może stać się impulsem do wielkiego zwycięstwa.

Moja główna rada to: nie czekać i nie bać się. Nie czekać na idealny moment, nie bać się nowego kraju, języka, systemu czy niepowodzeń. Wiara w siebie to pierwsza inwestycja, która naprawdę przynosi zwrot.

Radzę też, by nie kopiować innych. Twórzcie swój biznes tak, jak sami — autentyczny, żywy. Ludzie to wyczują. I co najważniejsze — pamiętajcie, po co to robicie.

Biznes za granicą to nie tylko zarobek. To także szansa na odnalezienie siebie, pokazanie światu i swoim dzieciom, że nie ma rzeczy niemożliwych.

„Zaczęłam z 9 tysiącami złotych. I chęcią wyrwania się z toksycznego otoczenia”

23-letnia Rusłana Rotowa z Krzywego Rogu — właścicielka salonu Oh My Girl w Warszawie — opowiada:

— Otwarcie własnego biznesu wynikło u mnie z życiowych okoliczności. Pracowałam jako manicurzystka, wynajmując gabinet u Polki. Niestety, nasza współpraca była trudna i toksyczna, i w pewnym momencie zrozumiałam: albo zostaję, albo biorę odpowiedzialność i zaczynam coś własnego. To był ryzykowny krok — miałam wtedy 20 lat i w kieszeni dokładnie 9 tysięcy złotych.

Ale czasem strach to najlepszy motywator.

Pracowałam na dwóch etatach, oszczędzałam każdą złotówkę. Cały kapitał włożyłam w biznes. Doskonale pamiętam moje pierwsze, malutkie 33 m² – wtedy wydawało mi się, że to cały świat. Pamiętam zapach świeżo malowanych ścian, trzask laminatu, wsparcie mamy i jej rady – to ona razem ze mną robiła remont. Działałyśmy wspólnie, własnymi rękami.

Jakie były pierwsze usługi w salonie?

— Zaczęliśmy od podstaw: manicure, pedicure, brwi. Z czasem dodaliśmy przedłużanie rzęs, laminację, a po przeprowadzce do większego lokalu – usługi fryzjerskie. Obecnie mamy 200 m² na dwóch piętrach. Gdy pierwszy raz weszłam do tego miejsca, serce mi zadrżało: „A co jeśli nie dam rady?” Ale dałam – i zamierzam dalej rosnąć.

Jak budowała Pani zespół?

— To było osobne wyzwanie! Trudno znaleźć dobrych specjalistów, bo wiele osób pracuje w domach lub wynajmuje małe gabinety. Poszłam więc inną drogą – zatrudniałam początkujące i szkoliłam je od podstaw. Zainwestowałyśmy dużo czasu, zaangażowania i zaufania, by zbudować prawdziwy zespół. Obok mnie cały czas była też moja mama – ogromne wsparcie.

W naszym teamie pracują wyłącznie Ukrainki. Próbowaliśmy współpracy z polskimi specjalistkami, ale technika, podejście i standardy były różne. Aktualnie mamy 10 pracownic, a ja nadal aktywnie uczestniczę w pracy: prowadzę szkolenia, obsługuję klientki i zarządzam procesami. Nie jestem tylko właścicielką – żyję tym biznesem.

Jaką największą lekcję wyciągnęła Pani na początku prowadzenia firmy?

— Próbowałam być koleżanką dla pracownic. Ale biznes to nie przyjaźń – to szacunek dla jasnych granic. Obecnie utrzymuję zdystansowaną relację zawodową, co przynosi lepszy komfort i efekty w pracy.

Czego nigdy by Pani nie wybaczyła pracownicy?

— Ujawnienia danych osobowych klientek. To jest zdecydowanie niedopuszczalne. Mieliśmy jeden przypadek – i od razu podjęłam decyzję o rozstaniu się. Zaufanie to fundament tego, co robimy.

Czy klientki z Polski i Ukrainy mają różne oczekiwania?

— Ukrainki przychodzą z konkretnym pomysłem – design, forma, kolor – wiedzą, czego chcą. Polki są bardziej stonowane, wybierają klasyczne opcje, np. delikatne, neutralne lakiery lub czerwony kolor. Ale nasze usługi także im się podobają – obecnie około 50 % klientek to Polki.

Jakie są Pani dalsze plany rozwoju?

— Marzę o stworzeniu własnej marki – np. profesjonalnych materiałów do manicure. W 2023 roku mieliśmy już dwa salony, ale ostatecznie zdecydowałam się skupić na jednym. Skalowanie biznesu w pojedynkę jest niezwykle trudne. Teraz chcę stabilności i stabilnego fundamentu pod przyszły rozwój.

Rusłana pracowała na dwóch etatach, aby zaoszczędzić na otwarcie własnego salonu

Co jest najtrudniejsze w prowadzeniu biznesu?

— Relacje z klientkami. Zwłaszcza gdy pojawiają się negatywne opinie. Na początku bardzo to przeżywałam, płakałam. Chciałam każdemu dogodzić. Teraz wiem, że błędy się zdarzają, nie wszystkie osoby są gotowe na dialog. Trzeba jednak umieć je naprawić, uczyć się, jak rozmawiać z klientem.

Ile średnio kobiety wydają miesięcznie na pielęgnację?

— Od 1000 zł. I to nie jest luksus, a dbanie o siebie.

Jaką radę dałaby Pani Ukrainkom, które marzą o biznesie za granicą, ale boją się?

— Ryzykować. Lepiej żałować, że coś zrobiłaś, niż całe życie żałować, że nie spróbowałaś. I warto stworzyć poduszkę finansową. Unikać impulsywnych decyzji. Nie bać się prosić o pomoc i popełniać błędów, bo to właśnie z nich uczymy się i stajemy silniejsze.

Jak zmienił Panią własny biznes?

— Przeszłam drogę od 20‑latki, która bała się utraty wszystkiego, do kobiety, która pewnie prowadzi zespół. Zmieniłam się wewnętrznie i zewnętrznie. Mam wyprostowaną postawę. Urosłam. I jestem z tego dumna.

„Czasem trzeba działać 24/7. Ale to cena własnego biznesu”

Inna Żurkiewicz z Krzywego Rogu — właścicielka oraz główna manicurzystka salonu In Room w Warszawie — opowiada:

— Największymi wyzwaniami były: bariera językowa, życie w hostelu i praca na etacie przy zupełnie innych standardach niż te, do których byłam przyzwyczajona. Te trudności sprawiły, że wróciłam do Ukrainy na pewien czas. Ale potem znów wyjechałam.

Jestem manicurzystką z 10‑letnim doświadczeniem, więc nie brałam pod uwagę innej ścieżki zawodowej. Zyskałam doświadczenie w polskim salonie, ale po konfrontacji z nieuczciwością właścicieli zdecydowałam się rozpocząć pracę na własny rachunek. To nie była bajka — nikt mnie nie sponsorował ani nie pomagał.

Inna doświadczyła trudności w pracy na etacie, co skłoniło ją do założenia własnego salonu.

— Najtrudniejsze było pracować dla kogoś, kto nic nie rozumie w manicure — często zdarzało się, że robiłam usługę najlepiej jak mogłam, a potem dostawałam karę. Trudno też było, gdy warunki pracy były fatalne. Po takim doświadczeniu postanowiłam, że w moim salonie będzie zupełnie inaczej: przyjazna, pozytywna atmosfera, strefa relaksu dla pracownic oraz idealne warunki sanitarne.

Czy trudno jest otworzyć beauty-biznes w Warszawie?

— Nie, jeśli ma się na to pieniądze. Zaskoczyła mnie jednak polska struktura podatkowa — podatki są tu znacznie wyższe niż na Ukrainie. Bariera językowa występowała na początku, ale klientki jej wybaczały, bo jakość usług była lepsza niż u wielu innych specjalistek. Po rosyjskiej inwazji słyszałam o przypadkach złego traktowania Ukraińców przez niektórych Polaków, ale sama nie doświadczyłam tego w swoim salonie.

Jaki kapitał jest potrzebny, by otworzyć salon manicure? Na co idą największe pieniądze?

— Trzeba mieć co najmniej 50 tys. zł. Największe koszty to remont lokalu, meble i sprzęt. Oczywiście można to zrobić taniej, ale koszty mogą też być bardzo wysokie. Trzeba też pamiętać, że nawet solidny remont nie chroni przed sytuacją, że po roku właściciel może zażądać wykwaterowania. Wtedy trzeba zaczynać od nowa, mimo że remont mógł się jeszcze nie zwrócić.

Ile można zarobić, prowadząc własny salon?

— Od 7 tys. zł miesięcznie.

Jaki jest Pani styl działania i podejście?

— Mój salon to moje dziecko! Nigdy nie żałuję na materiały. Mamy np. paletę ponad 1000 odcieni, co sprawia, że często słyszymy od klientek „wow”.

Najtrudniej jest pracować dla kogoś, kto nic nie rozumie o manicure, dlatego często zdarzają się sytuacje, w których robisz wszystko, co w twojej mocy, a potem dostajesz za to grzywnę. Jest to trudne, gdy warunki pracy są okropne. Po takim doświadczeniu zdecydowałem, że w moim salonie wszystko będzie zupełnie inne: przyjazna, pozytywna atmosfera, strefa rekreacyjna dla rzemieślniczek, a także idealne warunki sanitarne.

„Przeszłam trudną drogę adaptacji w innym kraju, zaczynałam od zera — bez dużych finansów, bez gwarancji, bez konkretnej strategii. Tylko z chęcią i wsparciem najbliższych. I teraz patrzę wstecz z wdzięcznością — nawet za trudności. Bo to one mnie wzmocniły.”

Zdarza się, że trzeba pracować 24/7. Ale to część prowadzenia własnego biznesu, do którego trzeba być przygotowanym jeszcze przed startem.

Jednocześnie ważne jest znalezienie balansu między pracą a życiem osobistym. Bo piękno to nie tylko wygląd zewnętrzny — to umiejętność znajdowania równowagi między wnętrzem i wizerunkiem, między pewnością siebie i delikatnością, między energią a spokojem.

Porady dla czytelniczek:

Potrzeba 50-100 tys zł (12-25 tys euro) na start
Najdroższe pozycje to wynajem lokalu (2-10 tys zł), remont, wyposażenie, materiały, sterylizacja.
Warto oszczędzić na meblach-używany stół do maniucure może kosztować 500 zł, nowy 4 tys zł.
Wybierając pokój, ważne jest, aby spełniał standardy stacji sanitarno-epidemiologicznej. Dlatego albo kup konsultację doświadczonych właścicieli z tej samej branży, albo odwiedź stację sanitarno-epidemiologiczną i pozwól im ocenić pomieszczenia, które im się podobały. Często nowicjusze otwierają salon, a po pół roku przychodzi do nich inspektor i odkrywa nieoczekiwane naruszenia i biznes trzeba zamknąć.

Zysk salonu paznokci wynosi od 7 tysięcy złotych.
Jednocześnie z jednego stanowiska pracy można zarobić około 10 tysięcy złotych.
Prowizja dla specjalistek wynosi 40-50% dochodu. Koszt materiałów — 10-15%.
Koszty operacyjne — 15-20%. Zostaje około 25% marży.

‍ Zdjęcia z prywatnych archiwów bohaterek

20
хв

Jak otworzyć salon piękności w Polsce? Ukrainki o ryzykach, błędach i odnalezieniu siebie na nowo

Oksana Szczyrba

Dwa lata przyglądania się

Julia Karłowa: – Przedsiębiorczością zajmowaliśmy się przez całe życie: handlowaliśmy na bazarze w Czerniowcach, mieliśmy punkty z artykułami sanitarnymi, sklepy. Wojna wymusiła na nas zmiany. Otworzyłam salon manicure w Warszawie. Pracowałam w nim sama i wynajmowałam miejsca innym manikiurzystkom. A potem wraz z mężem postanowiliśmy spróbować swoich sił w branży restauracyjnej.

Mykoła Karłow: – Gdy wybuchła wojna na pełną skalę, pojechałem do Ukrainy jako wolontariusz. Pracowałem w centrum humanitarnym: najpierw przy rozładunku, potem jako koordynator. 14-16 godzin dziennie.

Kiedy w naszą działalność zaczęli się wtrącać niektórzy posłowie, wróciłem do Warszawy. Zacząłem pomagać naszym ludziom, między innymi w znalezieniu mieszkania. Równolegle zaczęliśmy myśleć o biznesie gastronomicznym. Często chodziliśmy do restauracji, kawiarni, uczyliśmy się, analizowaliśmy. Zawsze byliśmy krytycznymi klientami, interesowało nas dobre jedzenie oraz obsługa. To był dla nas nowy kierunek, więc chcieliśmy poznać wszystko do najdrobniejszych szczegółów.

Oksana Szczyrba: – Dlaczego pizzeria?

Mykoła: – Lubimy dobrze zjeść. Miałem biznes w produkcji, sprzedaży, a Julia w branży kosmetycznej, ale gastronomia stała się nowym wyzwaniem. Przez ponad dwa lata badaliśmy rynek, obserwowaliśmy, które marki się rozwijają, a które upadają. Jeździliśmy po różnych dzielnicach Warszawy, obserwowaliśmy konkurencję.

W końcu uznaliśmy, że pizzeria to najlepszy wybór. Średni rachunek jest tu wyższy niż w kawiarni. Ważne jednak było znalezienie marki, która dba o jakość.

Julia: – Analizowaliśmy, które franczyzy są zamykane, a które sprzedawane. Wybraliśmy tę, która działa stabilnie i jest drogo sprzedawana — to oznaka wartości. Porozmawialiśmy z kilkoma franczyzodawcami i zorientowaliśmy się, którzy z nich naprawdę dbają o markę, a którzy po prostu sprzedają nazwę.

Lokal otworzyliśmy pod koniec 21 grudnia 2023 roku. To nasz pierwszy i jak dotąd jedyny nasz punkt. Wszystko robiliśmy sami — nie zatrudnialiśmy nikogo, zainwestowaliśmy ostatnie oszczędności, sprzedaliśmy nawet samochód. Ojciec Mykoły przyjechał do nas z Ukrainy, by pomóc w remoncie. Pracowaliśmy od rana do późnego wieczora.

Julia z synem podczas remontu lokalu

Między piecem a stołem

Ile kosztuje otwarcie pizzerii?

Mykoła: – To zależy od metrażu, remontu, wyposażenia. Nasz lokal ma powierzchnię 100 metrów kwadratowych, wydaliśmy do 100 tysięcy dolarów, choć oszczędziliśmy na remoncie.

Julia: – Pierwsze miesiące pracowaliśmy sami. Mykoła z kierownika stał się pizzaiolo [kucharz zajmujący się robieniem pizzy zgodnie z życzeniami klientów – red.], a ja kasjerką i pomocniczką kucharza. Kucharz z naszej franczyzy uczył Kolę przygotowywać pizzę, bruschettę, focaccię, a mnie – makarony, sałatki i desery. Dopóki obroty były niewielkie, nie mogliśmy sobie pozwolić na zatrudnienie pracowników. Pomagał nam też nasz syn. Z czasem polubił tę pracę. Teraz chętnie pracuje jako kelner.

Trudno było uruchomić firmę w Polsce?

Mykoła: – Było wiele wyzwań, bo w branży gastronomicznej wcześniej nie działaliśmy. Bez franczyzy byłoby zbyt trudno – dostaliśmy menu, przepisy, standardy, to bardzo pomogło. Ale musieliśmy uczyć się w trakcie pracy. Pierwsze święta były bardzo intensywne: mnóstwo zamówień, a tylko jeden kelner plus nas dwoje z żoną. Biegałem między piecem a stołem. Niestety nie mam zdjęć ani filmów (śmiech). Julii też było ciężko, bo nie mówiła płynnie po polsku. Z czasem jednak wszystko się ułożyło. Teraz Julia na każde pytanie odpowiada już po polsku. Bo jak inaczej, skoro 90% naszych głównych klientów to Polacy?

Ilu macie pracowników?

Julia: – Na zmianie zazwyczaj pracuje kilka osób: pizzaiolo, kasjer, kelner i pomocnik. Nie mamy marketingowców ani specjalistów od PR, nie pozwala na to wysokość obrotów. Więc na razie sami zajmujemy się wszystkim.

Jakie są średnie dochody z takiej działalności?

Mykoła: – W najlepszym przypadku 10-15 tysięcy złotych. Ale większość tej kwoty idzie na czynsz, prąd, pensje. Średni rachunek u nas wynosi 70 złotych. By zarobić 7 tysięcy, trzeba sprzedać około 150 pizz.

Mykoła jako pizzaiolo

Jeśli nie będziesz pracować głową, będziesz pracować rękami

Dlaczego inne podobne lokale w Polsce są teraz zamykane? Co robią źle?

Mykoła: – Zamykają się z powodu niskiej marży, gdy zostaje im, powiedzmy, 10 procent czystego zysku.

Jeśli masz niewielki obrót, zdarza się, że pracownik zarabia więcej niż właściciel

Julia: – W centrum jest łatwiej, bo tu są turyści. W dzielnicy sypialnianej są stali klienci i jeśli pogorszy się ocena lokalu, nowych nie będzie. Poza tym dostawcy często psują reputację: kurierzy jeżdżą bez toreb termicznych, mylą adresy, spóźniają się, nie mówią po polsku. Wtedy negatywne opinie idą na konto pizzerii.

Jak podchodzicie do krytyki?

Mykoła: – Normalnie. Z Google wynika, że 95% naszych klientów jest zadowolonych. Mamy najwyższą ocenę wśród podobnych pizzerii w mieście. Oczywiście zdarzają się różne rzeczy, nie da się zadowolić wszystkich.

„Klient nasz pan”. Przestrzegacie tej zasady?

Julia: – Dzielimy klientów na dwa typy: tych, którzy mogą udowodnić swoją rację, i tych, którzy jednak racji nie mają. Kiedy dzwoni nietrzeźwy klient, zamawia pizzę, dostarczamy mu ją, a on nie chce za nią zapłacić, bo nie pamięta, co zamawiał – to on nie ma racji.

Nawiasem mówiąc, akurat ta historia miała ciąg dalszy. Okazało się, że to nasz stały klient. Przyjechał następnego dnia, przeprosił i chciał zapłacić za tę pizzę. Ale powiedziałam, że nie trzeba, bo kurier przywiózł pizzę z powrotem. Wtedy powiedział: „Dziękuję, że szanujecie swoich klientów”.

Mykoła: – Była taka sytuacja, że klientka stanęła na ulicy obok naszej pizzerii i krzyczała, żeby ludzie nie zamawiali u nas jedzenia, bo trzeba długo czekać na realizację zamówienia. I co było robić? Teraz ona regularnie do nas przychodzi i zamawia pizzę. Ludzie są różni.

Jak podzieliliście obowiązki w biznesie?

Mykoła: – Wcześniej dla kogoś innego pracowałem tylko przez jeden dzień w życiu; zawsze miałem własną firmę. Ale teraz zacząłem pracować w Warszawie dla pewnej ukraińskiej firmy medycznej, zajmuję tam stanowisko kierownika ds. budowy. Równolegle mam też firmę, która świadczy usługi w zakresie ogrzewania i wentylacji. Pizzerię prowadzi Julia, jest dyrektorką. Ale ja zawsze jestem w pobliżu, syn też jest z nami.

Julia: – Przyzwyczailiśmy się do wspólnej pracy jeszcze w Ukrainie. Po 25 latach wspólnego życia już nawet się nie kłócimy (uśmiecha się). Mamy też dorosłą córkę, ma 23 lata i również zajmuje się biznesem. W ciągu ostatniego półrocza udało się stworzyć wspaniały zespół.

Teraz robię to, co kocham. Cieszę się, że ludziom u nas smakuje i jest przytulnie. Klienci stają się jak rodzina

Marzę, by pizzeria zaczęła działać samodzielnie. A potem może otworzę jeszcze małą cukiernię lub piekarnię.

Co powiedzielibyście innym Ukraińcom, którzy marzą o własnym biznesie w Polsce?

Mykoła: – Na pewno nie będę mówił o trudnościach, z którymi można się spotkać, bo to tylko zniechęca. A trudności na pewno będą. Trzeba po prostu nie bać się i ryzykować. I rozumieć, że w 90% przypadków może być porażka.

Jaki macie cel?

Julia: – Dla nas najważniejsze jest szczęście rodziny, po to pracujemy. I te wartości przekazujemy naszym dzieciom. Nasza córka już w wieku 17 lat poszła na swoje. Przez jakiś czas mieszkała we Włoszech, ale teraz mieszka z nami. To wspaniałe, że możemy spotykać się wieczorami.

Rodzina Karłowów w Polsce

Kiedy była w 11 klasie, zaczęła opuszczać lekcje. Dowiedziałam się o tym przypadkiem. Mykoła zapytał ją, dlaczego to robi. Odpowiedziała, że te lekcje jej nie interesują. Więc Mykoła zaproponował: „Jedź ze mną do Kijowa, do szkoły biznesu”. Byłam sceptyczna, ale Ira zobaczyła tam, jak ludzie prowadzą wielki biznes i jak to wpływa na ich życie. Przekonała się, że ci ludzie żyją lepiej niż my w tamtym momencie – to znaczy, że nauka jest ważna. Często powtarzamy dzieciom: jeśli nie będziesz pracować głową, będziesz pracować rękami. A jeśli będziesz pracować głową, będziesz miał i swoją pracę, i szczęście rodzinne.

Zdjęcia: archiwum prywatne

20
хв

Klient ma rację – no, chyba że jej nie ma. Historia rodzinnej pizzerii otwartej przez Ukraińców w Warszawie

Oksana Szczyrba

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Wstrzymanie dostaw amunicji przez Trumpa pozostawia Ukraińców bez ochrony. Jakie będą konsekwencje tej decyzji?

Ексклюзив
20
хв

Keir Giles: – Trump jest gotów dać Rosji wszystko, czego ona chce

Ексклюзив
20
хв

Ukraińcy po wojnie: wielka emigracja czy wielki powrót?

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress