Exclusive
20
min

Wstrzymanie dostaw amunicji przez Trumpa pozostawia Ukraińców bez ochrony. Jakie będą konsekwencje tej decyzji?

Uderzenie w artylerię, obronę przeciwlotniczą i F-16. Stany Zjednoczone wstrzymują część militarnych dostaw do Ukrainy. Jednak decyzję Trumpa najmocniej mogą odczuć zwyczajni mieszkańcy

Aldona Hartwińska

Zestrzelone rosyjskie drony, wystawione na konferencji „Fair play: uczciwa gra”. 27.06.2025. Zdjęcie: East News

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Administracja prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa potwierdziła częściowe wstrzymanie dostaw amunicji do Ukrainy. Chodzi tu również o wstrzymanie już zaplanowanych dostaw, między innymi rakiet dla obrony przeciwlotniczej. Oficjalnym powodem jest znaczne zmniejszenie amerykańskich zapasów broni. Na ten moment wstrzymane zostały dostawy amunicji artyleryjskiej 155mm, PAC-3 Patriot, GMLRS, Stinger, AIM-7 oraz ppk Hellfire. To znacznie wpłynie na zdolność Ukrainy do odpierania rosyjskich ataków rakietowych i dronowych.

Zmasowane ataki

Decyzja Białego Domu o wstrzymaniu dostaw zbiegła się w czasie z największymi atakami dronowo-rakietowymi Rosji na Ukrainę, a także z zauważalną eskalacją stosowania środków powietrznego napadu w ostatnich tygodniach. Nie ma bowiem nocy, kiedy po niebie nie przesuwałby się setki rosyjskich dronów Geran-2, popularnie nazywanych “Szahedami”. Jednak te bezpilotowce nie mają już niczego wspólnego z krajem producenta, Iranem. Rosja bowiem od dłuższego czasu samodzielnie produkuje drony uderzeniowe, które zostały usprawnione i dostosowane do ich morderczych celów. Geran lata na dużo wyższym pułapie, przez co jest trudniejszym celem dla mobilnych grup obrony przeciwlotniczej.

-Bardzo często zdarza się, że widzimy “Szahedy” na naszych monitorach i teoretycznie są bardzo blisko - mówi “Barber”, jeden z żołnierzy mobilnej grupy obrony przeciwlotniczej - Ale lecą tak wysoko, że możemy je tylko bezradnie odprowadzić wzrokiem. Nie możemy nic zrobić, bo nasze Zeuszki (armata przeciwlotnicza ZU-23, przyp. red.) nie są w stanie ich dosięgnąć. Te nowe Szahedy lecą bardzo wysoko, a potem pikują niemal pionowo w dół, by uderzyć. Dlatego coraz trudniej je eliminować, a one coraz częściej uderzają w swoje cele. 

Zestrzelone rosyjskie drony, złożone z zagranicznych części, wystawione na konferencji „Fair play: uczciwa gra”. 27.06.2025. Zdjęcie: Ukrinform

Ataki dronami najczęściej łączone są w kombinowany atak rakietowy. Razem z setką dronów podrywane są w powietrze samoloty, przenoszące rakiety balistyczne czy hipersoniczne pociski manewrujące, które najskuteczniej potrafi strącić system Patriot.
Marek Meissner, analityk gospodarczy i militarny ISBNews twierdzi, że wstrzymanie dostaw dla Ukrainy to bardzo zły sygnał. Paradoksalnie nie chodzi w tym przypadku o amunicję 155 mm, która jest najczęściej wykorzystywaną amunicją na polu walki. Z tą jest już lepiej, ostatnie dostawy z Europy, zwłaszcza w tzw. czeskiej transzy pozwoliły odbudować zapasy i nawet wypracować małą nadwyżkę. 

-Fatalne jest natomiast wstrzymanie dostaw efektorów do systemów Patriot czyli rakiet PAC-3 - mówi Meissner - Zapotrzebowanie na te pociski jest ogromne, ostatnio szukano ich już na całym świecie, plany produkcyjne są napięte na dekadę. A jest to obecnie rodzaj uzbrojenia na Ukrainie nie zastępowany, jako jedyny może niszczyć rosyjskie pociski balistyczne. 

Do pocisków balistycznych zaliczane są znane z mediów nazwy takie jak Kindżał, czy Iskander. To właśnie te ostatnie były przyczyną największych tragedii, jak na przykład atak rakietowy na centrum miasta Sumy w Niedzielę Palmową w 2025 roku, w którym zginęły 34 osoby, a 117 zostało rannych, czy też atak na pizzerię Ria w Kramatorsku, w którym zginęło 13 osób, a wśród ofiar była ukraińska pisarka Wiktoria Amelina.

Co nie dotrze na Ukrainę?

Dokładną analizę tego, co ma więcej nie dotrzeć na Ukrainę, przeprowadził Bartosz Sawicki, analityk portalu WarNews.pl, podkreślając też, że od ponad pół roku nie ma żadnych nowych pakietów wsparcia od strony USA. Dotychczasowa pomoc była wysyłana wciąż na konto poprzedniej administracji Stanów Zjednoczonych. Dodaje też, że z technicznego punktu widzenia w aktualnej sytuacji Ukraińcy nie mają problemu z amunicja artyleryjską, zapewniając sobie inne źródła produkcji kooperatywnej bądź europejskiej. Aktualna decyzja może wywołać jedynie lokalne niedobory, nie zaś strategiczne niedobory na całej linii styczności - przynajmniej w perspektywie najbliższych miesięcy do roku.

– Poza amunicją artyleryjską, podobnie będzie z kierowanymi pociskami rakietowymi klasy powietrze-ziemia Helfire, który został zaprojektowany do niszczenia celów opancerzonych. Z powodu małej ilości nośników udostępnionych Ukrainie, utrata tego źródła dostaw będzie miała znikomy wpływ na ogólną sytuację na linii. Podobnie będzie z MANPADS, czyli z przenośnymi przeciwlotniczymi zestawami rakietowymi. Ich skuteczność ogranicza się do zestrzeliwania nisko lecących dronów bądź rakiet manewrujących (na co Rosjanie zareagowali zwiększając pułap lotu Szahedów). Na linii frontu służą w przeciwdziałaniu misji bliskiego wsparcia powietrznego (CAS) i może zostać zastąpiona innymi efektorami, m.in. naszymi Grom-ami czy Piorun-ami. 

Sawicki podkreśla też, że Rosjanie boleśnie odczuli skutki użycia amunicji kierowanej HIMARS już w 2022 roku, więc mocno skupili się na przeciwdziałaniu jej. Może wstrzymanie dostaw pocisków nie będzie krytyczne dla ZSU, bo ilość akcji bojowych z ich użyciem zasadniczo spadła w ciągu trzech lat pełnowymiarowej wojny. W dużej mierze ograniczono się do wykonywania misji z ich użyciem tylko w sprzyjających warunkach i wybranych rejonach o mniejszym natężeniu występowania rosyjskiej obrony przeciwlotnicze, jak i przede wszystkim zagłuszania elektronicznego, które skutecznie zmniejszyło precyzyjność tych uderzeń.

Ale HIMARS-y wciąż pozostają strategicznym elementem wyposażenia Ukraińskich Sił Zbrojnych

–Amunicja GMLRS pozwalała na atakowanie bliskiego zaplecza Rosjan, rejonów ześrodkowania wojsk, składów i baz polowych do 70 km od stanowisk ukraińskiej artylerii i zmusiła Rosjan do kłopotliwego dla nich bardzo „cofnięcia” logistyki na odległość do 100 km od linii styczności wojsk - mówi Marek Meissner.

Meissner dodaje, że podobny problem jest z brakiem dostaw rakiet AIM-7 używanych w systemach obrony przeciwlotniczej NASAMS i samolotach wielozadaniowych F-16 – to znaczne osłabienie ukraińskiej obrony przeciwlotniczej. Jeśli chodzi o braki rakietowych pocisków przeciwlotniczych krótkiego zasięgu FIM-92 Stinger i kierowanych pocisków przeciwpancernych Javelin to na szczęście te rodzaje uzbrojenia są zastępowalne, choćby polskimi zestawami przeciwlotniczymi Piorun. 

Jednak łącznie te braki w dostawach dla Ukrainy dotkliwe i będą stanowiły dla niej spory problem zwłaszcza jeśli chodzi o obronę przeciwlotniczą i niszczenie rosyjskiego zaplecza - podkreśla Marek Meissner.

Puste skrzynki po amunicji na pierwszej linii frontu, Ukraina. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Nadchodzi kolejny tragiczny zwrot w historii Ukrainy

Nastroje w Ukrainie nie są jednak tak wyważone. Na swoim Facebooku Jurij Kasjanow, działacz społeczny, wolontariusz, żołnierz i konstruktor systemów bezzałogowych statków powietrznych dalekiego zasięgu, napisał:

Nie pamiętam żadnego przypadku, aby Stany przestały komuś pomagać, a ten ktoś przeżył, zwłaszcza jeśli walczy z najbardziej agresywną i okrutną imperią na świecie

 –Nie mamy praktycznie żadnych szans po tym, jak Stany Zjednoczone wycofały się z gry i zaprzestały dostaw nawet rakiet przeciwlotniczych. Pomoc europejska jest niewielka i nie może zastąpić amerykańskich dostaw w zakresie asortymentu. Na przykład, po prostu nie produkują oni rakiet dla „Patriotów”, a to oznacza, że nie będziemy mieli czym zestrzelić balistyki. Teraz nie ma żadnych wątpliwości, że Trump jest agentem Kremla. W rzeczywistości oddaje Ukrainę Putinowi zgodnie z nowymi/starymi tajnymi protokołami paktu Ribbentrop-Mołotow. Z czasem odda mu Europę Wschodnią – amerykańskie NATO nie będzie walczyć ani o kraje bałtyckie, ani o Polskę. Europejczycy to rozumieją, ale nie zdążą przygotować się do wojny, dlatego bardzo im się opłaca wspierać nas do ostatniej chwili. Nadchodzi kolejny tragiczny zwrot w historii Ukrainy. Nie ma żadnych szans na zachowanie wolności i niepodległości bez pomocy amerykańskiej. Prawie żadnych, jeśli nie nastąpią radykalne zmiany w polityce, gospodarce, mobilizacji, dowództwie, dyplomacji. Nie można już żyć tak jak dotychczas. Nie pozostało prawie żadnego czasu.

Zaskoczenie w sztabie Trumpa

Politico, powołując się na własne źródła, pisze, że decyzja Białego Domu o wstrzymaniu dostaw amunicji okazała się zaskoczeniem nawet dla niektórych bliskich współpracowników Donalda Trumpa. Dziennikarze zaznaczają, że według “sześciu osób zaznajomionych z sytuacją” informacji o decyzji nie otrzymały osoby, które zazwyczaj po cichu były uprzedzanie. Chodzi tu między innymi, o niektórych członków Kongresu, urzędników Departamentu Stanu i kluczowych europejskich sojuszników. Wskazuje się, że decyzję o wstrzymaniu dostaw podjęli szef departamentu polityki Pentagonu Elbridge Colby wraz z wąskim gronem doradców. Ich stanowisko wynikało z obawy, że zapasy niektórych strategicznych rodzajów amunicji miałyby się wyczerpywać, co wpisuje się w główny nurt polityki Białego Domu, jakim jest motyw bezpieczeństwa narodowego.
David G. Rodenko, historyk i specjalista od krajów anglosaskich na Kellogg College, a także autor popularnego kanału na YouTube “Historia w 5 minut” wskazuje, że liczby najlepiej wskazują potrzebę odbudowy własnych zapasów kluczowych efektorów.

-Jedna rakieta PAC-3 kosztuje około 4 mln USD, a czerwcowy kontrakt z 2024 roku na 870 takich pocisków opiewał na 4,5 mld USD, co dobrze ilustruje skalę potrzeb budżetowych - wylicza Rodenko - Co za tym idzie, decyzja ma szerokie poparcie wśród jego zwolenników. Administracja Donalda Trumpa prezentuje ruch jako spełnienie obietnic wyborczych, slogan America First, czyli odbudowę zdolności odtworzeniowych kosztem bieżących transferów. Tworzy to dysonans polityczny. Plan wydatków Pentagonu na rok budżetowy 2025 rezerwuje 29,8 mld USD na produkcję amunicji, w tym znaczące środki na linie PAC-3 i GMLRS, co wzmacnia argument o potrzebie pauzy eksportowej.

Według Davida Rodenko dla skrzydła MAGA (Make America Great Again) zamrożenie pomocy to dowód twardej kontroli wydatków, zaś dla demokratów to erozja dotychczasowej długo utrzymywanej linii w skali międzynarodowej. Dodaje też, że w badaniu Pew Research z maja 2024 roku 47% Amerykanów stwierdziło, że europejscy sojusznicy powinni zwiększyć własne wydatki obronne, co wpisuje się w logikę America First.

I choć Departament Stanu tonuje przekaz, mówiąc o incydentalnej pauzie, to dla znacznej części Europy to sygnał fiasko wiarygodności gwarancji sojuszniczych

– Krążą informacje, że zostały także wstrzymane zostały pociski częściowo sfinansowane z Europejskiego Instrumentu na rzecz Pokoju - dodaje Rodenko - Ponownie podważa to wiarygodność USA, bo partnerzy kwestionują realną wartość klauzuli wzajemnej pomocy, jeśli Biały Dom może wstrzymać dostawy z dnia na dzień. Łączna wartość zatwierdzonej pomocy wojskowej z Europejskiego Instrumentu na rzecz Pokoju dla Ukrainy przekroczyła już 10,6 mld euro, co zwiększa ciężar polityczny każdej zwłoki w dostawach. Wygląda na to, że USA już wprost sygnalizują, że kto chce amerykańskiej broni, musi realnie współfinansować jej produkcję. Dlatego państwa NATO stoją przed wyborem, dołożyć do amerykańskich linii lub zbudować własny łańcuch dostaw.

Eksperci z różnych stron uspokajają, że sytuacja nie jest na tyle dramatyczna, by miała zmienić sytuację na froncie - na pewno w najbliższych miesiącach to się nie wydarzy. Jednak to, że dostawy amunicji nie zostały całkowicie odwołane, a jedynie wstrzymane, może oznaczać, że stały się one kolejną kartą przetargową w negocjacjach. Kartą w grze, w której na szali jest życie cywili w ostrzeliwanch rosyjskimi rakietami miastach.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka i autorka książek (m.in. "Szwecja. Gdzie wiking pije owsiane latte"). Dostarcza pomoc wojskowym na linię frontu. Wojnę po raz pierwszy na własne oczy zobaczyła w grudniu 2022 roku. Wtedy podjęła decyzję, że będzie wracać na front z pomocą jak najczęściej. Dziś mówią o niej чоткий тил, czyli solidne zaplecze. Żołnierze skutecznie walczą karabinami, a ona jest zapleczem z kamerą i aparatem, które czuje obowiązek mówienia głośno o tym, co się dzieje. Chce być dalej na miejscu - pomagać i pokazywać wojenną rzeczywistość - nie zawsze w czarnych i smutnych barwach.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Fotografia nie umarła, tylko się zmieniła.

Aldona Hartwińska: Nie masz wrażenia, że zawód fotografa, szczególnie w kontekście wojny, jest teraz dużo, dużo trudniejszy przez to, że mamy dostęp do nieograniczonej liczby zdjęć amatorskich, które są wrzucane do sieci? Internet jest zalewany amatorskimi zdjęciami, bo na miejscu jakiegoś zdarzenia to zwykli ludzie zawsze są pierwsi. Do tego każdy ma fajny telefon, który robi dobrej jakości zdjęcia i filmy. Czy jest dzisiaj miejsce dla profesjonalnej fotografii, szczególnie na wojnie? 

Maciej Zygmunt: Część znajomych fotografów – akademików twierdzi, że fotografia umarła. Właśnie przez przesyt zdjęć, którymi jesteśmy codziennie zalewani, głównie w internecie i social mediach.

Mówią, że fotografia się zdewaluowała, że „wszyscy jesteśmy fotografami”, bo każdy ma swój telefon i sztuka nie jest już tak istotna. 

To tylko częściowo prawda. Gdy coś się wydarzy, informacja idzie w świat dzięki każdemu z nas, zwykłym ludziom, a obrazy, np. ataków terrorystycznych, trafiają do szerokiej grupy odbiorców. Fotograf najczęściej nie jest już tym pierwszym z aparatem na miejscu. Mówił o tym m.in. Krzysztof Miller, słynny fotoreporter. Krótko przed jego śmiercią byłem na spotkaniu z nim.

Moim zdaniem projekty długoterminowe, te bardziej dokumentalne, przeżywają teraz rozkwit. Wydawane są książki fotograficzne, powstają projekty z pogranicza sztuki i dokumentu czy takie wykonywane analogowymi metodami, na przykład praca Olivera Chanarina i Adama Bromberga, którzy naświetlali papier fotograficzny w miejscach gdzie żołnierze ISAF [Międzynarodowa Siła Wsparcia Bezpieczeństwa, – wojska operacyjne wystawione głównie przez siły zbrojne państw członkowskich NATO, zajmujące się utrzymaniem pokoju w Afganistanie – red.] wjechali na improwizowane ładunki wybuchowe.

W tym zalewie amatorskich zdjęć, wideo, krótkich form, rolek nadal – albo nawet szczególnie teraz –jest miejsce na projekty długoterminowe lub projekty związane z tym, że jest się dłużej w danym miejscu. Nie patrzymy tylko na samo wydarzenie, które się dokumentuje, bo to może zrobić każdy telefonem komórkowym czy kamerką GoPro. Nie tak łatwo w krótkim czasie wejść w bliższą relację z osobą, o której robisz dokument, czy z bohaterem reportażu.

Co masz na myśli, mówiąc, że właśnie teraz się pojawiło miejsce dla takich projektów? Fotografowie mają więcej tego typu zleceń? 

Może chętnych do pojechania na wojnę byłoby wielu, ale wbrew pozorom nie jest łatwo znaleźć kogoś, kto rozumie powagę sytuacji i potrzeby odbiorców. Każdy może zrobić jakiś randomowy content. Ale znacznie trudniej znaleźć kogoś, komu możemy zaufać, że przywiezie materiał zrobiony z zachowaniem wszelkich norm etycznych. Dlatego bardzo często, gdy zwracają się do mnie agencje mediowe, NGO-sy, czy media, to oni sami chcą omówić aspekty etyczne. Na przykład to, jak ja docieram do swoich bohaterów. Chcą wiedzieć, na ile wiarygodny może być materiał, który dostarczę.

Poszukiwania takiego bohatera, szczególnie w miejscu, w którym jest niebezpiecznie, to ogromny ładunek emocji. Czy później, po skończeniu zdjęć, poszukujesz swoich bohaterów? Czy zdarzało Ci się, że wracałeś, by pokazać ich dalsze losy? A może robisz robotę, zamykasz rozdział i idziesz dalej?

Gdy zaczynam dokumentować jakąś historię, jakieś tzw. human story bohatera, od razu mam z tyłu głowy, że będę chciał wrócić do tego tematu lub próbować rozszerzyć nie tylko osobistą historię, ale na przykład dotrzeć do rodziny bohatera, jego znajomych czy osób, które są w jakiś sposób z nim połączone, ale znajdują się w zupełnie innym miejscu.

Takim przykładem jest projekt, który rozpoczął się na początku pełnowymiarowej wojny. Nawiązałem kontakt z jedną z wolontariuszek, z którą zrobiłem wywiad. Powstało z tego kilka wzruszających portretów z czasu kiedy Kijów był totalnie opustoszały. Potem wylądowałem u jej męża, który jest kapelanem wojskowym, aktywnie działa i porusza się po froncie, pełniąc swoją posługę w bardzo niebezpiecznych miejscach. Dokumentując jego pracę i robiąc zdjęcia czy wideo z jego udziałem starałem się, żeby to stanowiło spójny materiał, mimo że kolejne zdjęcia są od siebie oddalone zarówno pod względem terytorialnym, jak czasowym.
Nadal mam z tą rodziną kontakt i chciałbym kontynuować ten projekt i tę historię podczas kolejnych wyjazdów

Ale pracując w takich warunkach chyba masz świadomość, że wasze spotkania mogą być ostatnimi. Nie jest to trochę przytłaczające? 

I czasem są ostatnimi. My wszyscy w pewnym sensie nauczyliśmy się żyć z tą wojną i wiemy, że taka sytuacja może wystąpić. Na dodatek każdy mój wyjazd, teoretycznie z Twojego punktu widzenia nawet niewinny i bezpieczny, może się skończyć źle, bo nigdy nie wiadomo, co nagle spadnie albo co innego może się wydarzyć. Do miejsca, w którym byłeś dziesięciokrotnie, za jedenastym razem może przylecieć dron, może spaść na nie rakieta, a po drodze może się jeszcze mnóstwo innych rzeczy wydarzyć. To zagrożenie życia, ta bliskość śmierci w naszej pracy jest ciągła, więc często się do tego przyzwyczajamy i nie myślimy o tym na co dzień. Podświadomie odsuwamy tę nieuchronność realiów wojny z naszych myśli.

No dobrze, ale masz rodzinę. Podejrzewam, że nie jesteś w stanie ukryć przed nią swojej działalności zawodowej, kiedy jeździsz na front. Jak to pogodzić: życie rodzinne i fotografowanie wojny? Bo mogłoby się wydawać, że fotografowie powinni być samotnikami, by nikogo nie narażać na przedwczesną żałobę.

To ten sam mechanizm. Żyjąc w wojennych realiach czy blisko tych realiów – w jakiś sposób się przyzwyczailiśmy. Kiedy wyruszałem na swoje pierwsze projekty na wschód i przed wyjazdem jechałem do mojego rodzinnego domu, nie wszyscy byli zadowoleni, gdy się dowiadywali, jakie zlecenie jest przede mną. Tyle że dla mnie to trochę misja. Chcę być z ludźmi w tych trudnych sytuacjach i dokumentować ich życie, bo to jest po prostu ważne.

Współpracuję od wielu lat z NGO-sami i nie zawsze robię zdjęcia pięknych rzeczy, pięknych sytuacji –zazwyczaj to sytuacje trudne i problematyczne. Dlatego kiedy rozpoczęła się inwazja Rosji na Ukrainę, wiedziałem, że to jest ten moment, że będę potrzebny w tym miejscu. Bez względu na to, czy zarobisz na tym pieniądze, czy nie, po prostu czujesz, że twoja praca może przynieść jakąś zmianę, choćby drobną. 

A wracając do mojej rodziny, na początku wszyscy bardzo się przejmowali i przy okazji moich pierwszych wyjazdów zawsze martwili się o mnie. Teraz mam wrażenie, że już przywykli. Na spotkaniach nie pytają: „Po co?” tylko: „Kiedy znowu jedziesz?”. Dla nich moja praca w pewnym sensie stała się normą. Wcześniej moja babcia płakała, córka też. Teraz wszyscy są z tym pogodzeni i rozumieją moje decyzje.

Ale nie od razu pojechałeś na pierwszą linię frontu. Te Twoje granice zacierały się bardzo niepostrzeżenie.

 Tak, to wszystko działo się stopniowo i bez jakiegoś nagłego skoku na głęboką wodę. Zaczęło się od tego, że wojna przybyła do Krakowa, miasta, w którym mieszkam, w postaci uchodźców, którzy pojawili się na dworcu. Poszedłem tam z aparatem i zacząłem ich fotografować. Następnie pracowałem dla sieci organizacji pozarządowych, które zajmowały się prowadzeniem ośrodków recepcyjnych. Szukali fotografa, który z poszanowaniem ludzkiej godności dokumentowałby wszystko to, co się wtedy działo.

Później wraz ze znajomymi fotografami ruszyłem w stronę Przemyśla, ku granicy. Następnie był Lwów, a potem – miejsca coraz dalej na wschód: Kijów, Irpień, Czernichów, Charków… W końcu wylądowałem tak daleko, że dalej już się nie dało. 

Bo dalej były już rosyjskie pozycje. Jak wtedy radzisz sobie ze strachem? Bo nie wierzę, że strachu nie ma. Jest ci potrzebny? Motywuje Cię, czy blokuje? Znasz swoje granice, kiedy należy się wycofać? 

Nigdy nie wiesz, kiedy dopadnie cię obawa czy strach. Wydaje mi się, że gdy się podróżuje w większej grupie, czy nawet we dwójkę, to jest łatwiej. Bo wzajemnie się wspieracie i często decyzje są podejmowane przez kilka osób. Nie decydujesz sam, czy pojechać do miejsca, w którym jest bardzo gorąco. Wtedy masz poczucie, że więcej głów pracuje nad twoim bezpieczeństwem. Mam zdecydowanie więcej obaw, kiedy podróżuję sam –tak też się zdarzało. Na przykład sam trafiłem na front zaporoski, w okolice wsi Robotyne.

Wtedy musiałem walczyć z własną głową, samemu podejmować decyzje i brać pełną odpowiedzialność za siebie.

Największym twoim wrogiem jest myśl, że przecież fotografa nie zabiją. Bo wtedy musisz sobie tłumaczyć, że wcale nie jesteś niezniszczalny.

Zresztą wojna w Ukrainie pokazała, że dziennikarze giną, a czasem nawet są celem ataku.

Na haju adrenalinowym jesteś w stanie wytrzymać dużo więcej i łatwiej poradzić sobie z wątpliwościami. Szczególnie podczas nagłego ostrzału, gdy musisz szybko podejmować decyzje: w którą stronę biec, czy się ukryć, gdzie są twoi przyjaciele, czy masz ich wołać i szukać, czy teraz trzeba zająć się tylko sobą… Mam wrażenie, że takie decyzje podejmuję dość szybko i sprawnie. W końcu nadal tu jestem.

Czyli strach Cię motywuje, a nie paraliżuje?

To zależy, ale ogólnie mam wrażenie, że linia pomiędzy paraliżem a motywacją zawsze jest cienka. Boję się, by motywacja nie okazała się złudna i nie zaprowadziła mnie na manowce albo w miejsce, w którym nie powinienem się znaleźć. Mam to w tyle głowy, kiedy pracuję.

Etyka na froncie

Po premierze „20 dni w Mariupolu” ludzie trochę lepiej zrozumieli, na czym polega praca reportera, dziennikarza, fotografa. I że czasami pokazujemy rzeczy, na które nie bardzo nawet chcą patrzeć – ale musimy je pokazać, by świat wiedział. Czy u Ciebie jest jakaś moralna, ludzka granica wykonania zadania? Jest coś, czego byś nie pokazał? 

Może i jest, ale staram się dokumentować, fotografować to, co się w danym momencie się dzieje. Nawet jeśli to bardzo traumatyczny moment czy coś, czego nasze oczy nie chcą widzieć, to i tak pewnie nacisnę przycisk migawki. Natomiast decyzja, czy takie zdjęcie będzie opublikowane, czy będzie wysłane do danego odbiorcy, niekoniecznie później należy do mnie. 

Często też, jak sama mówisz, takie momenty są nieoczekiwane – i nagle zostajesz z tym kadrem, z tym obrazkiem, którego się nie spodziewałeś. I pojawia się to coś, jakiś lęk, uderzenie emocji, kiedy twoje ręce mogą się trząść, a ty próbujesz nagrać wywiad z osobą, która jest bardzo mocno dotknięta, poszkodowana. Przypominam sobie historię, kiedy nagrywałem człowieka ciężko rannego po ostrzale. Bardzo cierpiał, ale zdecydował się na rozmowę ze mną.

On mówi o bólu, a ty musisz utrzymać kamerę stabilnie i nagrać to do końca. Dla ciebie to jest bardzo trudne, a dla tego człowieka – paradoksalnie – dużo łatwiejsze. Bo dla tej osoby to bardzo ważne: oto dziennikarz, który mnie słucha, któremu mogę powiedzieć o tym trudnym momencie.

Ale na pewno też analizujesz przed wysłaniem zdjęcia, czy na przykład dane zdjęcie może komuś zaszkodzić albo narazić się na niebezpieczeństwo. Kiedy jedziesz na wojnę, tam jest dużo innych aspektów, nie tylko moralnych. To nie tylko kwestia pokazania urwanej nogi, to dużo innych odcieni szarości.

To jest coś, o czym często dziennikarze zapominają, że wszystkie materiały powinny być skonsultowane i powinny mieć autoryzację, bo przypadkowe zdjęcie może kogoś kosztować życie.

Na przykład jeśli pracuję z jakąś jednostką wojskową, wolontariuszami, czy medykami… albo gdy robię materiał w szpitalu to często te osoby nie życzą sobie, by została na przykład pokazana ich twarz. Często też absolutnie nie może pojawić się informacja, gdzie materiał został zrobiony, albo w którym miejscu miało miejsce zdarzenie, które opisujemy w tej historii. Po publikacji nieakredytowanego materiału tydzień czy dwa później mogą tam po prostu spaść rakiety. Nieumyślnie możemy dać wskazówkę Rosjanom, że to ważne miejsce czy ważni ludzie. To ma szczególnie znaczenie w kontekście pracy z wojskowymi - bo bardzo łatwo jest zdradzić położenie ich pozycji czy bazy. Ja zawsze muszę wysłać zestaw zdjęć i dopytać na wszelki wypadek, czy takie rzeczy mogą być opublikowane. 

Niektóre zdjęcia trzeba czasem zamazać - czyjąś twarz, czy linie horyzontu. Inne można opublikować z określonym opóźnieniem, bo na przykład tydzień po wykonaniu materiałów, oni już opuszczą to miejsce i można swobodnie publikować taki materiał. To są bardzo delikatne sprawy, o których ludzie często zapominają.

Wiele razy zdarzyło się, że tak naprawdę to wolontariusze, czy dziennikarze narażali ludzi na niebezpieczeństwo. Publikowali rzeczy, których opublikować nie powinni. Jak ty się nauczyłeś BHP wojennego? Skąd wiedziałeś, co można, a czego nie można pokazać czy robić? 

Większość rzeczy to było takie typowe rozpoznanie bojem, kiedy podnosisz aparat, a ktoś zaczyna krzyczeć, żebym natychmiast schował aparat. Ale też wielokrotnie, jeszcze przed wyjazdem, konsultowałem się z osobami doświadczonymi, także z wojskowymi, co może być istotne, szczególnie pod kątem logistyki, dróg, miejsc, w których bezpiecznie można się zatrzymać.

Natomiast będąc już na miejscu, kiedy już ląduję z jakąś jednostką, to już bardzo uważam na to co robię. Zawsze dopytuję, co zrobić, żeby nie narobić głupot i żeby nie zrobić więcej krzywdy swoimi zdjęciami czy materiałami wideo. Natomiast to też się bardzo zmienia, ponieważ teraz bardzo często jest konieczność oficjalnej współpracy ze służbą prasową, bo prawie każda jednostka ma teraz swojego oficera prasowego. Zmiany wprowadzono właśnie po to, by uniknąć niebezpiecznych sytuacji.

Czy to jest w ogóle praca dla wszystkich, czy raczej nie? I co mógłbyś powiedzieć jakimś tam fotografom, którzy też chcieliby jechać? Do mnie się często zgłaszają fotografowie, mówią, że chcą pojechać i ja często nie wiem, co mam im odpowiadać. Co ty byś powiedział? Jak mają się do tego przygotować? 

Ja często też dostaję takie pytania właśnie na spotkaniach, debatach, dyskusjach. Czasami też piszą osoby na Instagramie czy Messengerze z takim pytaniem. Pytają jak zacząć, w jaki sposób formalny, tam pojechać, jak uzyskać akredytację. No ale ja staram się informować, że muszą mieć w tyle głowy, że może to być ich ostatni wyjazd. Albo że mogą wrócić ale ze znacznym uszczerbkiem na zdrowiu, czy wręcz niepełnosprawnością. I co ciekawe, to więcej kobiet się zwraca się do mnie z takimi zapytaniami. Ale tych pytań z czasem jest coraz mniej. Szczególnie w pierwszym, drugim roku wojny, miałem bardzo dużo , zarówno od bliższych znajomych, jak i od osób obcych, które chciały pojechać ze mną. Natomiast bardzo często się okazywało, że na końcowym etapie te osoby same rezygnowały.

Bardzo często nie mogę danej osoby wziąć, ponieważ mamy już team stworzony. Z ludzi, którym ufam i z którymi już pracowałem. Jeśli jednak ktoś pyta, staram się pomóc, potem to już decyzja każdego człowieka czy jechać. Regułą także, jest to, że nie wszystkim wystarcza determinacji. A może po prostu włącza się instynkt samozachowawczy, i finalnie większość osób jednak postanawia nie jechać. Ja to szanuję.

Natomiast jest też parę osób, którym pomogłem zdalnie i tłumaczyłem, w jaki sposób zacząć. Pojechali na własną rękę i kilka z tych osób z tego co wiem nadal pracuje w Ukrainie. Też mają taką potrzebę opowiadania tych historii, chociaż coraz mniej świat chce o nich słuchać.

I ty, jak rozumiem, też nie zamierzasz rezygnować.

Nie wybieram się nigdzie bardziej na zachód, że tak powiem. Trzymam się określonego kursu i kiedy tylko mam możliwość, przestrzeń czasową robię wszystko, żeby znowu się zaangażować i wyjechać. I cały czas szukam jakiegoś punktu zaczepienia do kolejnych projektów w Ukrainie.

Zdjęcia: Maciej Zygmunt

20
хв

„Największym wrogiem jest myśl, że przecież fotografa nie zabiją”.

Aldona Hartwińska

Kamera trzęsie się, a dwa druciki drżą – dron pikuje w dół. Na ziemi stoi wielka wojskowa ciężarówka. Kiedy dron uderza, nagranie się urywa.

Nagranie pochodzi z 16 czerwca 2025 roku. Ukraiński FPV trafia w baterię GRAD gdzieś w obwodzie donieckim. Z kolejnej kamery drona, zawieszonego w powietrzu, widać kilka powtórnych wybuchów, ogień i wielki słup dymu. W przechwyconej radiowej komunikacji słychać, jak Rosjanie uciekają w popłochu. Krzyczą, by zakładać maski gazowe, bo wyrzutnia rakietowa była „naładowana chemią”.

Według danych przedstawionych przez Andrieja Sybichę z Ministerstwa Spraw Zagranicznych, w okresie od lutego 2023 r. do maja 2025 r. rosyjskie wojska użyły 9388 sztuk amunicji z niebezpieczną substancją chemiczną. Mowa tu o przypadkach udokumentowanych i opisanych, ale przerażających danych jest dużo więcej.

Przyjaciele się duszą

Na początku kwietnia rozmawiam z Martą, medyczką bojową 10. Górsko-Szturmowej Brygady. Szykuję się do kolejnego wyjazdu na front, więc pytam o ich potrzeby. „Mamy na Waszej zrzutce trochę kasy, niedługo będziemy – co Wam trzeba? Może pieniędzy na naprawę samochodów?”

„Pieprzyć te samochody, potrzebujemy masek gazowych, bo naszych pilotów codziennie mordują chemią w okopach!”

To nie był pierwszy raz, kiedy usłyszałam coś takiego. Pamiętam, jak wiosną 2024 roku dostałam wiadomość od kolegi, medyka z 67. Brygady. Powiedział, że pod Czasiw Jarem zrzucają na nich granaty wywołujące poparzenia dróg oddechowych. Nie wiedzieli, co to za substancja, ale ból był tak silny, jakby ich rozrywało od środka. Straszne było to, że medycy nie mieli nic, co mogłoby uśmierzyć ich ból. Po prostu patrzyli, jak koledzy płoną od środka.
Kilka dni później spotkałam się z nimi pod nieistniejącą już restauracją sushi w Konstantynówce, by przekazać żołnierzom maski gazowe. Wtedy to był szok, część osób w ogóle nie chciała w to uwierzyć – bo jak to możliwe, że w XXI wieku ktoś stosuje broń chemiczną?

„Po raz pierwszy miałem z tym styczność podczas walk pod Kreminną” – mówi Bur, polski ochotnik i medyk bojowy, służący w 67. Brygadzie. – „To był listopad czy grudzień 2023 roku. Rosjanie mocno szturmowali nasze pozycje. Podchodzili coraz bliżej i agresywniej. Pracowała artyleria, walili w nas wszystkim, co mieli, ale nas nie byli w stanie wykurzyć.
A byliśmy tak blisko, że mogliśmy do nich strzelać z broni ręcznej.” Nie mogąc zająć ukraińskich pozycji bojowych, Rosjanie zdecydowali się zrzucać z dronów do blindaży granaty z gazem łzawiącym. Blindaże na pierwszej linii frontu są małe, to po prostu ciasna dziura w ziemi, która ma dać schronienie przed wybuchającymi pociskami na powierzchni.
Kiedy taki granat wpadał do blindaża, rozpylając gęsty, biały i drażniący gaz, żołnierze musieli wybiegać na powierzchnię – tym samym stając się łatwym celem do egzekucji. „Chociaż sam gaz nie robił dużej krzywdy. Ludzie trafili do szpitala w Łymaniu z silnym bólem głowy czy wymiotami, ale tak naprawdę nic poważnego im się nie stało” – opowiada Bur. – „Ale działania Rosjan okazały się niezwykle skuteczne, bo wyeliminowały całą pozycję. 

Zdjęcie: Sztab Generalny Sił Zbrojnych

Bezpośrednie trafienie czołgu w naszą pozycję nie robiło tyle złego, ile ten gaz.” Dwa lata od tych wydarzeń ich metody nie zmieniły się, a jedynie nasiliły. Jeden z amerykańskich ochotników, walczący jako medyk bojowy w elitarnej szturmowej brygadzie, potwierdza słowa Bura. Różnica polega na skali i częstotliwości.

„Do mnie często trafiają poszkodowani kilkakrotnie potraktowani gazem” – opowiada. – „Rosjanie wrzucają granaty z gazem, dopóki nie wyjdziemy z ukrycia. Wtedy atakują dronami FPV i ostrzeliwują. Najczęstszym symptomem jest silny kaszel i duszenie się.” Zimą, w miejscu, w którym teraz medyk stacjonuje, udzielał pomocy poszkodowanym od trujących gazów nawet kilka razy w tygodniu. Wówczas ich pozycje były bardzo agresywnie szturmowane.
Amerykanin podejrzewa, że w rosyjskiej armii mogą być jednostki wyspecjalizowane w „gazowaniu”. „Kiedy oni znajdują się na twoim odcinku, po prostu to wiesz.
Bo gazują z taką wściekłością, że mamy dziesiątki poszkodowanych.”

(Nie) legalna broń masowego rażenia

Słońce zaczęło chować się za horyzontem, zaczęła się ich zmiana.
„Pasat”, żołnierz 58. Brygady, siedzi w okopie, nagle słyszy nadlatujący dron. Zamiera, nasłuchując. Mavik jest obciążony. Nie wiadomo, co ma podpięte – jeśli ładunek wybuchowy, Pasat jest w poważnych kłopotach… Raptem skid spada, dron zaczyna odlatywać i zapada cisza.

„Po chwili widzę, jak w moją stronę pełznie przez okop siwy, gęsty dym. Wiem, że nie mogę uciekać, bo zaczną na mnie polować. Jedyne, co miałem przy sobie, to broń, dron i butelka wody. Namoczyłem wodą czapkę i zakryłem twarz. Kiedy dym mnie dopadł, zaczęły mnie palić oczy. Czułem, jakby coś je wypalało żywym ogniem, a łzy leciały jak oszalałe. Po chwili miałem też odruchy wymiotne. Schowałem twarz w ziemię, próbowałem się zakopać.” Pasat wie, że nie może wyjść z okopu, bo od razu dostanie dronem FPV. Wie, że musi po prostu wytrzymać. Wie też, że jak ustanie atak gazem, od razu przyleci nowy dron i zrzuci do okopów ulotki:

„Poddajcie się. Zdejmijcie hełmy, wyrzućcie broń z okopu i wyjdźcie z rękami uniesionymi w górę. Jesteście otoczeni. Za chwilę zdobędziemy wasze pozycje.”

Jeśli żołnierze nie poddadzą się, Rosjanie znowu będą gazować. Potem ulotki. I tak do skutku. Jedną z majowych konferencji prasowych Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy poświęcił tematowi wykorzystania broni chemicznej przez armię rosyjską.

Zastępca szefa departamentu wojsk ochrony przed promieniowaniem, bronią chemiczną i biologiczną Dowództwa Sił Wsparcia SZU, pułkownik Siergiej Pachomow, zaznaczył, że Federacja Rosyjska używa specjalnych środków bojowych, wypełnionych niebezpiecznymi substancjami chemicznymi, w połączeniu z konwencjonalnymi środkami rażenia. Bardzo często używane są te środki chemiczne, które wykorzystywane są do zwalczania zamieszek, takie jak gazy łzawiące CS i CN.

Formalnie obie substancje nie są uznawane za broń chemiczną i zgodnie z Konwencją o zakazie prowadzenia badań, produkcji, ładowania i użycia broni chemicznej oraz o zniszczeniu jej zapasów. Celem Konwencji jest całkowite wyeliminowanie broni chemicznej jako broni masowego rażenia. Zgodnie z dokumentem oba środki zaliczane są do „chemicznych środków przeciwzamieszkowych”. W punkcie 7 artykułu II określono: „Środek chemiczny do zwalczania zamieszek” oznacza: każdą substancję chemiczną nieujętą w wykazach, która może szybko wywołać w organizmie człowieka podrażnienie narządów zmysłów lub zaburzenia fizyczne, które ustępują wkrótce po zakończeniu działania. Rosyjskie dowództwo doskonale zdaje sobie sprawę z konsekwencji stosowania takich substancji chemicznych, ponieważ jest członkiem Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej.

Niedoszacowane dane

Według danych Sztabu Generalnego SZU tylko w maju 2025 r. grupy rozpoznania radiologicznego, chemicznego i biologicznego odnotowały, a także udokumentowały 888 przypadków użycia przez Rosjan amunicji zawierającej związki chemiczne.
W sumie w okresie od 15 lutego 2023 r. do 29 maja 2025 r. odnotowano 9167 takich przypadków. Rosjanie trują ukraińskich żołnierzy głównie za pomocą „skidów”, czyli zrzutów z dronów przenoszących granaty. Niektóre z nich zawierają chloropikrynę – środek, który opracowano jako gaz bojowy podczas I Wojny Światowej.

Sztab na koniec konferencji oświadczył, że na dzień 29 maja 2025 r. Federacja Rosyjska jeszcze ani razu nie zastosowała bojowych substancji trujących o śmiertelnym działaniu.

Granat chemiczny, którego Rosjanie używają na Ukrainie od 2023 roku. Zdjęcie: Dowództwo Wsparcia Sił Zbrojnych

Według Emana, wolontariusza i przedstawiciela grupy WildBees w Polsce, żadne dane, pochodzące ze Sztabu, nie są do końca prawdziwe – wszystkie liczby i statystyki z frontu są niedoszacowane.

„Sztab nie ma realnego wglądu w sytuację na pierwszej linii, bo to wolontariusze cały czas trzymają front. Ilość sprzętu – dronów, kamer, optyki – jest niemożliwa do podliczenia.”

Zarówno w Ukrainie, jak i w Polsce czy innych krajach Europy, mimo tylu lat wojny wciąż zbierane są pieniądze na wsparcie ukraińskiej armii. Są wolontariusze, tacy jak Eman, którzy wyspecjalizowali się w konkretnej dziedzinie – grupa WildBees drukuje dziesiątki ton elementów na drukarkach 3D. Ale to samo, co robią wolontariusze działający na rzecz Ukrainy, robią rosyjscy wolontariusze. Zasadnicza różnica polega na tym, że w Rosji jest 140 milionów ludzi, a w Ukrainie nie więcej niż 35 milionów. Eman szacuje, że statystycznie rosyjskich wolontariuszy może być 3-4 razy więcej.

„Od trzech lat obserwuję najważniejsze, często zamknięte kanały dla wolontariuszy rosyjskich, niektóre mają po 30 tysięcy członków. Tam robią to samo, co ukraińscy wolontariusze, a czasami ich wyprzedzają o krok. A ja od razu ślę wszystkie informacje do naszych. To wyścig zbrojeń na technologię, tyle że biorą w nim udział wolontariusze. Mam dostęp do najnowszych plików, rozwiązań. Na przykład jedna grupa od miesięcy pracuje nad tanimi, drukowanymi rakietami, które przeszły już pierwsze testy.”

Inna grupa wolontariuszy zajmuje się światłowodami. Wysłali nawet kilku Rosjan do Chin, do fabryki światłowodów i na miejscu koordynują wszystko. Otrzymują informacje z pierwszej linii frontu i robią poprawki jeszcze w chińskiej fabryce. Na podstawie tych informacji możemy wnioskować, że moce produkcyjne mogą wynosić nawet kilkadziesiąt tysięcy szpul miesięcznie, przez co Rosja przewyższa znacząco Ukrainę.

Rosjanie mogą otrzymać z Chin absolutnie wszystko, czego potrzebują, w ciągu kilku dni. Eman dziennie ma do przejrzenia około 2000 wiadomości z rosyjskich kanałów. Przeważającą część to rozmowy, wymiana pomysłów, ale trafiają się też pliki, które można od razu wysłać do żołnierzy czy ekipy WildBees z różnych krajów. „Jakiś czas temu Rosjanie opublikowali ważny projekt drukowanego drona, do zbijania innych dronów. Całe plany. Oczywiście projekt rozesłałem do swoich.

Najgorsze jest to, że Europa tak naprawdę nie ma pojęcia, co się dzieje na froncie, a nasza armia nie chce słuchać i pracować z wolontariuszami, którzy na bieżąco dostają informacje z frontu.

Z kolei w Rosji trwa edukacja najmłodszych. W książkach w szkole podstawowej już są rozdziały dotyczące budowy dronów. Na jednym z rosyjskich kanałów widziałem, jak dzieci w klasie składają wydruki do dronów.”

Najpiękniejszy pokaz najstraszniejszej śmierci

Na nagraniu wideo słychać jedynie krzyki. Dom płonie, a medycy próbują uratować stojący obok samochód do ewakuacji rannych. Na niebie widać coś jakby fajerwerki. Srebrne łańcuchy, wyglądające jak miliony spadających gwiazd, powoli, niby w zwolnionym tempie, lecą na ziemię, tworząc przepiękny świetlny pokaz. Kusi, by zatrzymać się i spojrzeć. Ale przed fosforem, którym Rosjanie zasypują ukraińskich żołnierzy, niemal nie ma ratunku.

Wideo z okolic Bachmutu to jeden z kilku przypadków, kiedy polscy medycy bojowi z fundacji „W międzyczasie” zetknęli się z tą śmiercionośną substancją. „Dla medyków bojowych, jak i dla samych żołnierzy, rany od fosforu są śmiertelnym zagrożeniem” – mówi Damian Duda, prezes fundacji.
– „W kontakcie z tkankami wchłania się oraz penetruje głęboko, powodując trudne do wyleczenia oparzenia. Niejednokrotnie prowadzą do przepalenia tkanek, w tym ścięgien, mięśni, stawów i kości.”

Damian Duda tłumaczy, że fosfor, szczególnie biały, powoduje oparzenia głębokie, z czarnym, twardym strupem, któremu towarzyszą oparzenia drugiego stopnia. Wchłania się w tkanki, co utrudnia gojenie się ran i może prowadzić do uszkodzenia głębiej położonych struktur. Rany goją się trudno ze względu na ciągłe spalanie się fosforu w tkankach. To nie jest jedyny problem.

„Azovstal” pod deszczem fosforowym, zrzut ekranu z wideo

Fosfor, zwłaszcza kiedy się spala, wydziela toksyczny dym, który uszkadza drogi oddechowe.  Filmów ze zrzucania fosforu w sieci można znaleźć mnóstwo, a jednym z najsłynniejszych obrazków jest pokrycie niemal całej powierzchni kombinatu Azowstal w trakcie obrony Mariupola.

Zgodnie z Konwencją Genewską użycie broni zawierającej biały fosfor jest zakazane.

Zobacz także:

20
хв

Niebo, które płonie fosforem

Aldona Hartwińska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Pozdrowienia dla zamachowców, czyli z życia ukraińskiego wolontariusza

Ексклюзив
20
хв

Keir Giles: – Trump jest gotów dać Rosji wszystko, czego ona chce

Ексклюзив
20
хв

Gotowość Polski na wojnę i poparcie dla Ukrainy – najnowsze sondaże

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress