Społeczeństwo
Репортажі з акцій протестів та мітингів, найважливіші події у фокусі уваги наших журналістів, явища та феномени, які не повинні залишитись непоміченими

„Lubię zabijać ludzi”. Rozmowy barbarzyńców, które każdy powinien usłyszeć
Ta rozmowa została przechwycona przez ukraiński wywiad 7 maja 2022 r. Fragment znalazł się w filmie Ta rozmowa między rosyjskim okupantem a jego żoną została przechwycona przez ukraiński wywiad 7 maja 2022 roku. Jej fragment włączono do filmu „Intercepted” ("Przechwycone", w ukraińskiej wersji: „Cywile”) ukraińskiej reżyserki Oksany Karpowycz, który miał swoją premierę pod koniec lutego na Berlinale. Film otrzymał specjalne wyróżnienie od jury ekumenicznego w sekcji Forum, wyróżnienie od jury Amnesty International i stał się jednym z najczęściej omawianych na festiwalu.
Europejscy widzowie byli zszokowani rozmowami rosyjskich żołnierzy, którzy opowiadają swoim żonom i matkom, jak bardzo lubią torturować i zabijać. Nie mniej szokująca jest reakcja kobiet, które pytają o szczegóły, a nawet aprobują zbrodnie, rozmawiając w swobodnym tonie. Niektóre proszą nawet swoich mężów, by gwałcili ukraińskie kobiety, i mówią, jak same torturowałyby ukraińskie dzieci. Na tle tych nagrań ukazane są zniszczenia i chaos pozostawione przez Rosjan w Ukrainie. Oksana Karpowycz nazywa film „zestawieniem dwóch rzeczywistości”: Ukraińców żyjących w czasie wojny i Rosjan, którzy ją prowadzą.

Fragmenty przechwyconych rozmów były publikowane na oficjalnych stronach SBU i GUR [Służba Bezpieczeństwa Ukrainy i Główny Zarząd Wywiadu Ministerstwa Obrony – red.] przez cały 2022 rok. Ukraińska dziennikarka i działaczka społeczna Julia Nikitina, z którą Oksana Karpowycz współpracowała przy tworzeniu filmu, zebrała, odszyfrowała i usystematyzowała ponad 500 takich nagrań. Zostały włączone do internetowej „Encyklopedii obywatela”, którą sama stworzyła.
– Niełatwo było mi rozszyfrować przechwycone nagrania. Długo czasu dochodziłam do siebie po ich wysłuchaniu – mówi Julia. – Rozumiem szok europejskich widzów – najwyraźniej rzeczy pokazane w filmie wywróciły ich rozumienie tego, co się dzieje w Ukrainie.
Wiele osób w Europie jest przekonanych, że Putin jest jedynym odpowiedzialnym za wojnę. Ale potem słyszą rosyjskich żołnierzy, którzy mówią, że zabijanie cywilów sprawia im przyjemność
I słyszą matki oraz żony tych żołnierzy, które aprobują ich działania i proszą o przyniesienie im rzeczy zabitych Ukraińców. Chciałabym, żeby zagraniczni dziennikarze jak najczęściej korzystali z materiałów z „Encyklopedii obywatela”, która zawiera wszystkie przechwycone w 2022 r. rozmowy. To dowód, który pomoże ludziom w wielu krajach otworzyć oczy na to, co dzieje się w Rosji. Kiedy skontaktowała się ze mną Oksana Karpowycz, która w tym czasie pracowała nad filmem, przyspieszyłam z transkrypcjami, by jej pomóc.
Codziennie odcinałabym tym dzieciom to ucho, to palec...
Najbardziej przerażające nagrania (z których część znalazła się w filmie) zebrałam w sekcji „Kaci Ukrainy”. Wielu z tych Rosjan zostało zidentyfikowanych przez ukraińskie służby specjalne, więc encyklopedia zawiera ich nazwisk ani zdjęć.
Jest na przykład kobieta, która w jednym z wpisów mówi do męża, że chciałaby osobiście torturować dzieci. Pracowała w szpitalu dziecięcym (sic!), do którego trafiali młodzi Ukraińcy uprowadzeni przez Rosjan.
To małżeństwo to Julia i Władimir Kopytowowie. W przechwyconym nagraniu, opublikowanym 11 maja 2022 r., ona mówi do męża:
„Wiesz, te dzieci mówią naszym dzieciom, że 9 maja ‘to nie nasze święto'. Naszym dzieciom w szkole to mówią. I wiesz, że one później dorosną, więc tak będzie... Dlaczego Putin mówi: ‘Jedźcie do Rosji, jedźcie do Rosji’? Ci idioci... Mogliśmy ich tam wszystkich pozabijać i mieć to w dupie”.
„Jakaś ty dobra”.
„Wręcz przeciwnie, wstrzyknąłabym im narkotyki, spojrzałabym im w oczy i powiedziała: ‘Zdychajcie’. Obcięłabym im palce, wycięłabym gwiazdy na plecach, codziennie odcinałabym to ucho, to palec, żeby poczuły ból.
„Julia, to są dzieci”.
„Po prostu nienawidzę tych Ukraińców, Wowa, nienawidzę ich teraz. Ja bym nawet te dzieci zastrzeliła”.

– W wielu przypadkach reakcje kobiet są jeszcze bardziej przerażające niż to, co mówią ich mężowie – zauważa Julia Nikitina. – Mężczyzna mówi, że zabił kobietę na oczach jej dzieci, a jego żona to aprobuje. Żona innego okupanta prosi męża, by gwałcił ukraińskie kobiety: „Idź tam i gwałć ukraińskie baby, pozwalam” [ta rozmowa między rosyjskim żołnierzem Romanem Bykowskim i jego żoną Olgą została przechwycona 12 kwietnia 2022 roku – aut.]. Gotowość do zaakceptowania każdego okrucieństwa jako czegoś normalnego, jeśli jesteś po tej samej stronie, co ci, którzy je popełniają, jest uderzająca.
Osobny temat to matki rosyjskich wojskowych. Bogobojne kobiety, które opowiadają, jak chodzą do cerkwi, i proszą swoich synów, by „zabijali więcej Ukraińców”. Inne matki są całkowicie obojętne. W jednym z nagrań okupant skarży się matce na sytuację na froncie – mówi, że dowódcy rzucają żołnierzy „na mięso”, że wojskowi próbują uciec przy pierwszej okazji.
W odpowiedzi matka każe mu zostać do końca i przekonuje, że na froncie „odpracowuje swoje przeszłe życie, w którym zdradził ojczyznę”. Nie przejmuje się tym, że syn może zginąć
Na ciele mężczyzny możesz zrobić 21 róż
Uczestnikami rozmowy przechwyconej 3 maja 2022 r. są rosyjski żołnierz Konstantin Sołowjow i jego matka Tatiana, mieszkańcy obwodu kaliningradzkiego. Konstantin, który służy w 11. Korpusie Armijnym Floty Bałtyckiej i stacjonuje w obwodzie charkowskim, mówi matce:
„Krótko mówiąc, na moich oczach (cóż, ja też brałem w tym udział) torturowano więźniów. Oficerowie FSB. Czy wiesz, co to jest „rozeta”? Na ciele mężczyzny można zrobić 21 róż. 20 palców i penis, przepraszam. Widziałaś, jak otwiera się róża, kiedy kwitnie? Tutaj po prostu skóra jest odcinana wzdłuż kości w ten sam sposób, z mięsem, a następnie wszystkie palce... To samo robi się tam... Albo inny sposób tortur, zapomniałem, jak to się nazywa: wkładają rurę w tyłek i umieszczają w niej drut kolczasty... Podobno to z Czeczenii... Nie współczuję im ani trochę. Bardzo mi się to podoba”.
Matka kata, która na początku rozmowy opowiadała o tym, jak chodzi do cerkwi i modli się za syna, słucha spokojnie. A potem mówi: „Zawsze ci mówiłam, że ciągle się powstrzymuję. Gdybym tam dotarła, też bym się cieszyła. Jesteśmy tacy sami, ty i ja”.

– Czasami (bardzo rzadko) na nagraniach pojawiali się rozsądni ludzie, którzy byli zszokowani tym, co się działo – mówi Julia Nikitina. – W encyklopedii nazwałam tę sekcję „Przebłyski sumienia”. Ona jest najkrótsza, bo niestety niewiele jest tych przebłysków.
Na przykład jest rozmowa między rosyjskim żołnierzem a kobietą, jego koleżanką z klasy albo przyjaciółką z dzieciństwa. On dzwoni do niej z frontu i opowiada, co robi w Ukrainie. Kobieta pyta z przerażeniem: „Co robisz?!”. I prosi, by więcej do niej nie dzwonił, na co okupant obiecuje, że „wróci i ją naprostuje”.
Mówi się, że europejscy widzowie kwestionowali autentyczność nagrań.
Jako osoba, która osobiście robiła transkrypcje tych rozmów, mogę powiedzieć, że jestem w stu procentach pewna ich autentyczności. Są rzeczy, których nie da się podrobić – akcenty, język regionalny
Na przykład sposobu mówienia przedstawicieli tak zwanych L/DPR [samozwańcze Ługańska Republika Ludowa i Doniecka Republika Ludowa – red.] nie da się pomylić z językami innych ze względu na charakterystyczne „poniał” [rozumiesz – red.], które pojawia się na końcu każdego zdania. A okupanci z Dalekiego Wschodu mają bardzo specyficzny akcent. Ponadto w zależności od czasu i regionu, w którym pojawiali się Rosjanie, nagrania pokazują, jak zmieniały się ich nastroje. Od euforii na Kijowszczyźnie, kiedy plądrowali bogate domy, do paniki przed wyzwoleniem regionów Charkowa i Chersonia przez ukraińskie wojsko. W tym drugim przypadku skarżą się swoim rodzinom na spanie w kałużach, na dowódców zostawiających ich na śmierć i państwo niewypłacające im obiecanych pieniędzy.
Jak my żyjemy, kur...
Nagranie z 30 marca 2022 roku, obwód kijowski. Rosyjski żołnierz Andriej dzwoni do swojej żony, by powiedzieć jej, że „ukradł kosmetyki” i „damskie trampki, markowe, rozmiar 38”.
Żona jest zachwycona: „Wszystko dla domu, wszystko dla rodziny... To będzie pozdrowienie z Ukrainy, więc w porządku. Który Rosjanin by czegoś nie ukradł, daj spokój!”. Planuje przekazać trampki swojej córce i usprawiedliwia grabież: „Cóż, będą dla Sofii! Tam pewnie wszyscy chłopcy coś wzięli, nie ty jeden!”.
Mężczyzna martwi się, że nie ma torby, więc nie ma w co zapakować laptopa. Ale żona nalega: „Sofia idzie na studia, laptop też będzie jej potrzebny, kur…”. Mężczyzna informuje, że rodzina, którą okrada, jest „sportowa”, więc „zabrał witaminy, koszulki sportowe i szorty”.
„Bierz wszystko, bierz wszystko, Andriej. Weź wszystko, co możesz. Wyobraź sobie, jak oni żyli? A jak my żyjemy, kur...”

– Dla mnie ważne było spisanie każdego nagrania, z datą jego przechwycenia i lokalizacją okupantów – mówi Julia Nikitina. – Celem encyklopedii jest gromadzenie wyłącznie wiarygodnych i zweryfikowanych danych. Zaczęłam ją tworzyć przed inwazją i początkowo był to przewodnik po Kijowie z dossier członków Rady Miasta, szczegółami dotyczącymi terenów zielonych itp. Ale kiedy rozpoczęła się wojna na pełną skalę, postanowiłam nagrać przechwycone informacje. W mediach takie informacje szybko giną w natłoku innych, ale w katalogu zawsze łatwo je znaleźć. Wkrótce planuję rozpocząć dekodowanie przechwyconych danych z 2023 roku.
Zastanawiając się nad przyczyną okrucieństwa Rosjan (zarówno wojskowych i ich rodzin), Julia Nikitina mówi:
– Myślę, że to wynik degradacji kilku pokoleń.
Myślę, że matki okupantów są kluczem do rozwikłania tego fenomenu
Większość rosyjskich matek jest apatyczna, mówią powoli i bez względu na to, co słyszą od synów – że kogoś torturują lub że zamierzają kogoś zabić – nie są szczególnie zaniepokojone. Jakby przysypiały.
Oczywiście to rezultat tego, jak matka wychowała swoje dziecko, nie próbując go uczyć ani chronić
Przez całe życie była przekonana, że jest małym człowiekiem, od którego nic nie zależy. Nie chce niczego zmieniać i nie widzi w tym sensu – jest gotowa przyjmować wszystko na wiarę. Jeśli w telewizji mówią, że „operacja specjalna” jest słuszna, to ona się z tym zgadza.
Nieludzkie czyny ludzi
Podczas Festiwalu Filmowego w Berlinie reżyserka Oksana Karpowycz powiedziała, że przez dziewięć lat mieszkała w Kanadzie, lecz wróciła do Ukrainy na trzy tygodnie przed inwazją. Widziała więc na własne oczy, co się dzieje w Kijowie. Pomysł na film pojawił się po tym jak wysłuchała pierwszych przechwyconych rozmów opublikowanych przez ukraiński wywiad.
Dodała, że w trakcie tworzenia filmu chciała uzyskać dostęp do jeszcze większej liczby przechwyconych nagrań, które nie zostały opublikowane. Są one jednak nadal utajnione przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy.
„Dysonans poznawczy jest związany z faktem, że rosyjscy okupanci są ludźmi, ale ich działania są nieludzkie – stwierdziła Karpowycz w rozmowie z niemiecką gazetą ‘Arsenal’. – Na tej zasadzie opierał się mój wybór nagrań. Szukałam rozmów o codziennym życiu, które pokazywałyby rosyjskich żołnierzy jako zwykłych ludzi. Pomaga to pokazać wszystkie etapy degradacji, przez które przechodzą Rosjanie”.
Według Karpowycz degradacja rosyjskiego społeczeństwa jest wynikiem długoterminowej strategii rosyjskiego rządu. Psychologowie twierdzą również, że okrucieństwa Rosjan to rezultat wpływu propagandy.
– To, co słyszymy w przechwyconych rozmowach, jest zdecydowanie wynikiem propagandy: przez ostatnich kilka dekad Rosjanom mówiono w telewizji, że istnieje zagrożenie ze strony Zachodu, a potem Ukrainy – wyjaśnia nam Jurij Irchin, psycholog z Kijowskiego Instytutu Badań Naukowych Ekspertyz Sądowych. – Jednocześnie promowano kult zwycięstwa nad nazizmem, które przekształciło się w prawdziwe zwycięstwo, i kult wojny, czyli gotowość do walki z mitycznym zagrożeniem, „żeby nie było wojny”. W imię tej idei rosyjskie kobiety są gotowe poświęcić nawet swoich mężów i synów. W niektórych nagraniach mówią wprost: „Gińcie, ale uratujcie nas od tego nazizmu”.

Nie nazwałbym jednak Rosjan ofiarami propagandy. Bo ci, którzy chcą, myślą i analizują. Kiedy idziesz do restauracji, możesz wybrać danie lub zjeść wszystko, co ci podadzą, cokolwiek to jest. Tak samo jest z informacją: człowiek zawsze ma wybór, co chce konsumować. Niestety większość Rosjan woli spożywać to, co im podano, bo tak wygodniej. Widzimy, że prowadzi to do moralnej degradacji, moralnej potworności.
Zniszczcie wszystko, zbudujemy nowy świat
Zdrowa psychicznie osoba nie potrafi zrozumieć, jak ludzie mogą być tak okrutni. Dlatego mieszkańcy krajów europejskich pytają, czy przechwycone nagrania są autentyczne. Bo to, co słyszą, wykracza poza zdrowy rozsądek.
Jako psycholog sądowy przesłuchałem wiele nagrań przechwyconych rozmów okupantów. Nawet śledczy pytali mnie, czy w ich słowach jest jakieś podwójne znaczenie. Ale nie, wszystko jest całkowicie jasne. Mają na myśli dokładnie to, co mówią. Większość tych rozmów jest bardzo prymitywna. Istnieją nagrania kobiet, które, informowane przez mężczyzn o o torturach, słuchają tego i wyraźnie doświadczają prawdziwej ekstazy.
To jest pewien typ ludzi, którzy są skłonni do przemocy. To dlatego mężowie tych kobiet poszli na tak zwaną „operację specjalną”. Pracuję z rosyjskimi jeńcami wojennymi i mogę powiedzieć, że jest takich wielu. Poszli na tę wojnę, by zaspokoić swój zwierzęcy instynkt, pragnienie dominacji i gwałtu. To właśnie te zwierzęta rosyjska armia najczęściej rzuca na linię frontu, gdzie każe im masowo zabijać wszystkich Ukraińców. Otrzymują instrukcje: „Zniszczcie wszystko. Zbudujemy tu nowy świat”. Żony i matki tych bestii są w większości takie same.
Oczywiście wszędzie są wyjątki.
Z mojego doświadczenia wynika, że na każdych 60 okupantów przypada mniej więcej dwóch żołnierzy, którzy nie chcieli zabijać, a nawet próbowali powstrzymać innych. Ale dwóch na sześćdziesięciu to bardzo mało
Oprócz prawdziwych bestii jest wielu, którzy poszli na „operację specjalną”, by się wzbogacić. To ci, którzy okradali domy, zabierając wszystko, od biżuterii po toalety. Istnieją nagrania, na których żony udzielają im „przydatnych rad” – mówiąc np., by szukali pieniędzy w pościeli lub zamrażarce. To również określony typ ludzi: żony i ich mężowie są tacy sami.
Odczłowieczanie swoich, odczłowieczanie wrogów
– Wojna, którą reżim Putina rozpętał przeciwko Ukrainie, byłaby psychologicznie i fizycznie niemożliwa, gdyby nie fakt, że Ukraińcy zostali całkowicie odczłowieczeni w rosyjskiej masowej świadomości – komentuje psycholog społeczny Switłana Czunichina. – Przed wyznaczeniem celów „denazyfikacji” i „demilitaryzacji” Ukrainy rosyjska propaganda wykonała wiele pracy, by odczłowieczyć swoich obywateli. Widzimy, że ta dehumanizacja jest nieodłączną cechą ludności cywilnej Rosji (tych matek) nawet bardziej niż żołnierzy, którzy widzą sytuację z bliska i mogą zrozumieć, że po drugiej stronie frontu są ludzie, a nie mityczni naziści.
Odnosząc się do zachowania matek rosyjskich żołnierzy, z których wiele nie przejmuje się nawet losem własnych synów, Czunichina mówi:
– Pośród wartości Rosjan wartość ludzkiego życia nie jest priorytetem, delikatnie mówiąc.
Historycznie rzecz biorąc, zawsze stawiali honor państwa ponad wszelkie ludzkie potrzeby
Potężny wpływ propagandy w ciągu ostatnich 10 lat doprowadził Rosjan do postrzegania polityki jako nadwartości. Nawet naturalne uczucia macierzyńskie są całkowicie zniekształcone w tej wypaczonej optyce.
Innym powodem tej nienaturalnej obojętności matek może być przerażenie Rosjan własnym reżimem. Jest ono tak silne, że aż niemożliwe do wytrzymania. Dlatego kobiety, spychając niedające spokoju emocje do podświadomości, wykazują skrajną obojętność wobec własnych dzieci.
Rosyjskie społeczeństwo jest wyraźnie zainfekowane propagandą. Większość Rosjan ma świadomość imperialną i traktuje sąsiednie narody jak mniej ważne, mniej wartościowe i zobowiązane do posłuszeństwa. Jednak bez potężnego wpływu propagandy i degeneracji reżimu Putina w jawną dyktaturę rosyjskie społeczeństwo z trudem zaakceptowałoby wojnę, nie mówiąc już o jej rozpoczęciu.


Ukraiński dziennikarz Mykhailo Tkach zatrzymany przez polską policję
Kim są twoje źródła?
Gdy polscy rolnicy blokowali granicę ukraińsko-polską, ukraińscy dziennikarze, nasi koledzy postanowili sprawdzić, co dzieje się na granicy polsko-białoruskiej. - Spodziewałem się, że zobaczę pustynię, szczury, psy i drut kolczasty na granicy Polski z Białorusią” - pisze na swoim profilu Mykhailo Tkach, szef działu śledczego „Ukraińskiej Prawdy”. - Ale zamiast tego zobaczyłem ciężarówki jadące nieustannie z jednej i drugiej strony.
Dziennikarze zostali zatrzymani podczas pracy. Mykhailo Tkach mówi: - Polscy policjanci podeszli do nas i wylegitymowali się. Pokazaliśmy nasze dokumenty i referencje dziennikarskie. Zabrali nam sprzęt, zaczęli przeszukiwać.
A potem zawieźli na komisariat do Łukowa. Ok. 10 osób przeszukiwało nasz samochód, nas, rzuciło nasze rzeczy na maskę, zabrali wszystkie karty pamięci z aparatów, telefony i dokumenty.

Podczas przesłuchania poinformowałem, że jesteśmy dziennikarzami i rejestrujemy, jak Polska handluje z Rosją przez Białoruś i jak Polska handluje z Białorusią. Jak produkty rolne trafiają z Rosji i Białorusi do Polski.
Przedstawiciele polskich służb byli przerażeni. Pytali, kto jeszcze o tym wiedział, czy władze ukraińskie, rząd ukraiński. Zapytano, kim są nasze źródła, jak się o tym dowiedzieliśmy, jak długo pracujemy nad tym tematem
Oto cytaty z polskich funkcjonariuszy: „Dlaczego nie jesteś w swojej Ukrainie?” „Rosja nas nie zaatakuje, bo jesteśmy NATO”, „Co Pan jest taki chory?” - kiedy wyjęli lekarstwo z plecaka podczas nielegalnego przeszukania rzeczy osobistych i zaczęli się śmiać.
Mykhailo Tkach i kamerzysta Jarosław Bondarenko byli przetrzymywani przez co najmniej cztery godziny. Przez cały ten czas nie mogli się z nikim kontaktować, skorzystać z prawa do prawnika i tłumacza. Ukraińcy byli przesłuchiwani nie tylko przez funkcjonariuszy policji, ale także przez przedstawicieli służb specjalnych, którzy komunikowali się z dziennikarzami po angielsku.
Ukraińców zapytano, czy powiedzieliby publicznie, że zostali zatrzymani. Sytuacja się uspokoiła dopiero po jej nagłośnieniu i interwencji Ambasady Ukrainy w Polsce. Gdy dziennikarze dostali z powrotem karty pamięci, okazało się, że część materiału została usunięta.
To cenzurowanie pracy dziennikarskiej
- Mykhailo i Jarosław kilkakrotnie prosili funkcjonariuszy organów ścigania, aby dali im możliwość wezwania ukraińskiego prawnika lub pozwolenia im na korzystanie z usług polskiego - napisał Sevgil Musaeva, redaktor naczelny Ukraińskiej Prawdy na FB. - Podczas przesłuchania funkcjonariusze organów ścigania grozili naszym kolegom aresztowaniem na 14 dni, założyli im kajdanki. Operator Jarosław Bondarenko został zmuszony do podpisania niezrozumiałego dla niego dokumentu w języku polskim.
Dzień po incydencie polscy policjanci nie byli w stanie wyjaśnić przyczyn i podstaw ich zatrzymania. Wersje polskiej policji ciągle się zmieniają, od początkowego stwierdzenia, że nikt nikogo nie zatrzymał i że „to fake news”, po próby wyjaśnienia zatrzymania barierą językową i koniecznością identyfikacji osób, i sprawdzania dokumentów.

Policja twierdziła, że nasi koledzy filmowali infrastrukturę kolejową - to nieprawda i funkcjonariusze organów ścigania mogli to zweryfikować oglądając wideo, i że nie mieli pozwolenia na pracę w Polsce.
Uważamy, że policja swoimi działaniami próbowała cenzurować pracę dziennikarską, wywołując „mrożący efekt” wśród ukraińskich dziennikarzy pracujących w Polsce.
Najważniejsze pozostaje fakt, że przedstawiciele polskich władz uciekali się do nielegalnych działań w celu zatrzymania naszych dziennikarzy bez sankcji prawnych i naruszających podstawowe prawa człowieka.
Badanie osoby nie może trwać 4 godziny, o czym orzekły polskie sądy. Polscy funkcjonariusze organów ścigania zgodnie z procedurą nie informowali o tym dziennikarzy, nie podali imion, nazwisk i tytułów, nie okazywali dowodów tożsamości.
Polska policja: „Sprawdzanie wymagało czasu”
Polska policja wydała oświadczenie, w którym informuje, że po sprawdzeniu dokumentów, zawartości bagażu i sporządzeniu odpowiedniej dokumentacji dotyczącej podjętych działań dziennikarze opuścili teren policji w Łukowie.
.jpg)
Rzecznik komendanta policji lubelskiej Andrzej Fiołek powiedział TOK FM, że policja „sprawdzi informacje przekazywane przez dziennikarzy”, w szczególności w sprawie usunięcia niektórych zapisów z kart pamięci.
Jeśli chodzi o przyczyny zatrzymania, rzecznik policji twierdzi, że organy ścigania otrzymały sygnał od mieszkańca, który zauważył dwóch mężczyzn z kamerami w pobliżu swojego domu w pobliżu torów kolejowych. I samochód, który stał tam przez dwa dni. To go zaniepokoiło.
Na pytanie, dlaczego dziennikarzy trzymano kilka godzin, Andrzej Fiołek odpowiedział: „Ponieważ byli obywatelami Ukrainy, a nie obywatelami polskimi. Musieliśmy sprawdzić ich dokumenty, a nie są to dokumenty, które są w polskiej bazie danych. Weryfikacja wymagała czasu”.
Reporterzy bez granic: „Potępiamy utrudnianie pracy dziennikarzy”
Międzynarodowa organizacja praw człowieka „Reporterzy bez Granic” potępiła utrudnianie przez polską policję pracy dziennikarza „Ukraińskiej Prawdy”.
Dwóch dziennikarzy ukraińskich mediów „Ukraińska Prawda” zostało zatrzymanych na kilka godzin przez polską policję podczas filmowania materiałów w pobliżu granicy z Białorusią. Ich sprzęt przeszukiwano i przetrzymywano przez kilka godzin. „Reporterzy” potępiają utrudnianie pracy dziennikarzy” - czytamy w poście.
.jpg)
Prawnicy: „Potrzebujemy ujawnienia”
— Udowodnienie, że istniała przeszkoda w legalnej działalności dziennikarza, nie jest łatwym zadaniem — komentuje prawnik Giennadij Dubov. W końcu polscy funkcjonariusze organów ścigania prawdopodobnie powiedzą, że kiedy ktoś strzela do czegoś na granicy podczas wojny rosyjsko-polskiej, mogą to być rosyjscy szpiedzy. I zapobiegawczo, aby znaleźć osobę, zostali zatrzymani, a następnie sprawdzeni i zwolnieni. Udowodnienie, że coś zostało usunięte z kart pamięci i przez kogo, jest prawie niemożliwe.
W takich przypadkach sensowne jest odwołanie się od niezgodności z prawem faktu zatrzymania i ograniczenia wolności - radzi prawnik. - Ale trzeba być przygotowanym na to, że organy ścigania Rzeczypospolitej Polskiej będą twierdzić, że po prostu przeprowadziły kontrolę zgodnie ze swoim ustawodawstwem.
Sensowne jest nagłośnienie sprawy. A jednocześnie - legalnie, ale nie jest to łatwy i długi proces
W każdym kraju, w szczególności w Ukrainie i w Polsce, organy ścigania mają formalne możliwości proceduralne dokonywania aresztowań w celu ustalenia tożsamości osoby. I niestety od czasu do czasu organy ścigania w różnych celach mogą tego nadużywać. Jest wiele momentów, które pozwoliłyby funkcjonariuszom organów ścigania formalnie uzasadnić swoje działania zgodnie z prawem.
Tkach może odwołać się od działań osób, które przeprowadziły aresztowanie, do polskich sądów. A jeśli polskie sądy nie podejmą decyzji, która go zadowala, teoretycznie mógłby udać się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. I tam, aby uzyskać uznanie jego naruszonych praw gwarantowanych Konwencją (Konwencja o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności — red.) oraz odszkodowanie.
Ważne jest, że przyczyną całej sprawy było zablokowanie naszej granicy. W Polsce, podobnie jak w Ukrainie, blokowanie szlaków transportowych jest zabronione, za to jest odpowiedzialność administracyjna. A Polska może wpływać na swoich przewoźników, ale widzimy, że tak się nie dzieje. Pozwala to stwierdzić, że niestety nie ma absolutnej legalności w działaniach polskich funkcjonariuszy organów ścigania.


Diana Podolyanchuk: Traktuję wojnę jak codzienną pracę
Ruch wolontariuszy podczas wielkiej wojny w Ukrainie ma wiele twarzy, a jedną z najbardziej znanych jest Diana Podolyanchuk z Winnicy. Potrafi wszystko: zorganizować kamery termowizyjne, drony, kupić i przywieźć na linię frontu samochód, a nawet czołg. Ukończyła studia z zakresu edukacji i psychologii. Pomimo niepełnosprawności słuchowej tańczy przez całe życie: jest mistrzynią Winnicy, Ukrainy, Europy i zwyciężczynią Mistrzostw Świata. Obecnie jest również znaną w całym kraju wolontariuszką i artystką. Otrzymała honorową odznakę "Za pomoc armii" od Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych Ukrainy Walerija Załużnego.
Diana Podolyanchuk, tancerka, artystka, szefowa Centrum Wolontariatu Shahina i Fundacji Charytatywnej, opowiedziała Sestry.eu, jak udaje jej się łączyć tak wiele działań i z czego jest najbardziej dumna.

Zdjęcia z prywatnego archiwum
Oksana Szczyrba: Jak zaczęłaś swoją przygodę z wolontariatem?
Diana Podolyanczuk: Moja droga do wolontariatu zaczęła się przed 2014 rokiem, gdy jeszcze intensywnie tańczyłam. Oksana Melnyk, moja współlokatorka, która była wolontariuszką w sierocińcach, zasugerowała kiedyś, żebym poszła odwiedzić dzieci. Od tamtej pory odwiedzam je co tydzień i prowadzę tam kreatywne zajęcia. Myślę, że każdy prędzej czy później trafia na wolontariat. Jest to powołanie duszy, a dobro, które dajesz, powraca, a żyjemy w czasach, w których wolontariat jest niezbędną koniecznością w życiu. Uważam jednak, że musisz znaleźć swoją własną wolontariacką "niszę", praca w różnych kierunkach nie jest produktywna.
OS: Jak powstało centrum wolontariatu „Shahin” i co robi?
DP: Przez wiele lat byłam tancerką i mieliśmy rodzinny biznes - centrum rozwoju dla dzieci. Uczyliśmy dzieci tańczyć i rysować, a jednocześnie prowadziliśmy projekty charytatywne. Kiedy rozpoczęła się inwazja na pełną skalę, moi przyjaciele-wolontariusze przyszli do mnie i powiedzieli: "Pilnie potrzebujemy miejsca, w którym moglibyśmy się zbierać". Zaproponowałam, że zrobię to w Centrum, ponieważ mieliśmy piwnicę. A na spotkaniu, kiedy wszystko było zaplanowane, zapytałam: "Kto będzie za to odpowiedzialny?". A oni odpowiedzieli: "Kto? Ty!" Tak zaczęła się historia Centrum Shahina.
Wielu wolontariuszy z Kijowa przyjechało do nas, a byli też tacy, którzy zostali tutaj i otrzymali pomoc w razie potrzeby.
Obecnie centrum koncentruje się głównie na sektorze humanitarnym: pomocy przesiedleńcom wewnętrznym, osobom niepełnosprawnym, rodzinom personelu wojskowego i dzieciom, których krewni są w niewoli. Mamy oddziały w dwóch miastach - Kijowie i Winnicy. Głównym celem jest Kijów, nad którym obecnie pracuję.
OS: Kim jest dziś twój zespół?
DP: To są ludzie, którzy zostali w Winnicy. Zespół szkoły tańca w Centrum Rozwoju, który nadal uczestniczy w projektach charytatywnych. A w Kijowie mam mały zespół, nie ma teraz potrzeby zatrudniania dużego personelu.
Na początku naszej działalności w Centrum pracowało około 100 osób, w tym ci, którzy uciekli z różnych miast z powodu wojny i przyjechali do Winnicy. Kiedy w ich regionach zrobiło się spokojniej, wielu z nich wróciło do domu. Są wolontariusze, którzy zostali zmobilizowani. Są też tacy, którzy już zginęli na wojnie.

Zdjęcia z prywatnego archiwum
OS: Czy podejście do wolontariatu zmieniło się od początku wojny na pełną skalę?
DP: Tak. Są obszary, którymi trzeba się zająć w pierwszej kolejności. Przede wszystkim jest to sfera militarna i sfera związana z obroną i kontrofensywą .Gdybyś mnie zapytała, czy lepiej zająć się dronami kamikadze, czy medycyną taktyczną, to na pierwszym miejscu postawiłabym drony, potem sprzęt, a na końcu medycynę taktyczną. Ważne, by ustalić priorytety.
OS: Jak myślisz, co jest najtrudniejsze w wolontariacie?
DP: Pewnie wspomnienia.
Wojna zabrała mi kreatywną sferę mojego życia -taniec. Wtedy nie wiedziałam, jak cenić swój czas i to, co robię. A teraz mieszkam w Kijowie, mam dużo pracy i każdego ranka budzę się z myślą "dziękuję, że żyję".
Często wspominam czasy, kiedy dużo występowałam, także w Europie. Teraz zdaję sobie sprawę, jak ważne jest, aby móc żyć dniem dzisiejszym, być szczęśliwym tu i teraz, bez względu na wszystko..
OS: Czy teraz wcale nie tańczysz?
DP: Teraz staram się dobrze wyspać, kiedy to tylko możliwe, gotuję śniadanie, ćwiczę taniec i maluję. To jest moja poranna kreatywność. A potem idę robić inne rzeczy.
OS: Malujesz wspaniałe obrazy, organizujesz aukcje i zbierasz pieniądze na cele charytatywne. Jak trafiłaś do sztuki?
DP: Malowałam od dziecka, potem poszłam do szkoły artystycznej - ale skończyłam tylko rok. Dużo się wtedy uczyłam i musiałam wybrać jedną rzecz. Wybrałam więc taniec. Kilka dni przed inwazją na pełną skalę moja mama zasugerowała, żebym znowu coś narysowała. Narysowałam herb z mieczem na czarnym tle: to był początek mojej kolekcji obrazów. Później również malowałam na ciemnym tle, ale te prace zawierają już dużo nadziei, światła i ciepła. Cieszę się, że moje obrazy wiszą w biurach Zaluzhnyiego, Kyrylo Budanova i Andriija Shevchenko.

Zdjęcia z prywatnego archiwum
OS: Co mówią o twoich obrazach?
DP: Obrazy symbolizują walkę każdego Ukraińca o zwycięstwo, podobają im się, te obrazy ich inspirują. Maluję również dla Sił Powietrznych, dla sił specjalnych. Była nawet wystawa w Wywiadzie Obronnym Ukrainy. Tworzę też tylko dla moich przyjaciół: nie wszystkie moje obrazy mają charakter militarny, są też romantyczne.
Moje prace można również znaleźć na aukcjach charytatywnych. Jeden obraz, "Krymska bawełna", został sprzedany za 80 tysięcy hrywien.
OS: Masz upośledzenie słuchu. Jak bardzo wpłynęło to na jakość Twojego życia?
DP: Kiedyś dużo myślałam o tym, jak wyglądałoby moje życie, gdybym miała doskonały słuch. Myślę, że mieszkałabym za granicą i prawdopodobnie nie widziałabym wojny w Ukrainie.
Mam dobre umiejętności dyplomatyczne, więc najprawdopodobniej związałabym swoje życie z tym obszarem. Jednak mój słaby słuch jest przeszkodą w nauce języków obcych. Ale jak wiesz, gdy Bóg zabiera coś, daje coś w zamian. Na przykład, mam dobre połączenie kreatywności i logiki. Ponadto w dzisiejszych czasach ludzie są oceniani na podstawie wyników swoje i pracy, niezależnie od tego, czy noszą okulary, aparat słuchowy czy protezę.
Ze względu na konsekwencje wojny ludzie w Ukrainie zaczęli częściej mówić o niepełnosprawności i integracji. Nie jest to już coś "wyjątkowego".
OS: Dwóm znanym ukraińskim zespołom udało się zorganizować koncerty charytatywne w Europie przy wsparciu Twojej fundacji. Opowiedz nam proszę o tym projekcie.
DP: Zespoły Druha Rika i TNMK wzięły udział w tym projekcie. Głównym celem było, aby stali się ambasadorami projektu, w ramach którego prowadzili kampanię na rzecz zwycięstwa. Jednak udało im się również zebrać znaczną ilość pieniędzy - przywieźli prawie 4 miliony UAH. To było bardzo ciekawe doświadczenie, gdy muzycy gromadzili Ukraińców za granicą wokół swoich piosenek, wspierali naszą diasporę, a Ukraińcy z kolei przekazywali darowizny.

Zdjęcia z prywatnego archiwum
OS: Realizowaliście projekty charytatywne wspólnie z ówczesnym głównodowodzącym Sił Zbrojnych Ukrainy Walerijem Załużnym i szefem wywiadu obronnego Ukrainy Kyryło Budanowem. Jak układała się ta współpraca?
DP: Mieliśmy projekt artystyczny: wysyłaliśmy rysunki dzieci na linię frontu, robiliśmy zdjęcia cyfrowe i sprzedawaliśmy je. Przekazaliśmy ten pomysł Valeriemu Fedorovychowi i poprosiliśmy go, by dołączył do projektu jako ambasador. Ale w tamtym czasie Zaluzhnyi nie miał takiego doświadczenia.
Zwrócili się do mnie Amerykanie. Powiedzieli, że dla potrzeb projektu charytatywnego potrzebują zniszczonego czołgu wroga. W tamtym czasie nie miałam pojęcia, jak długa i trudna będzie to praca organizacyjna. Nikt tak po prostu nie daje czołgu wolontariuszom. Potrzebujesz zgody kogoś upoważnionego do wzięcia na siebie takiej odpowiedzialności. W tamtym czasie współpracowaliśmy z Komendą Koordynacyjną ds. Traktowania Jeńców Wojennych, na czele której stał Kirył Budanow. Przekazaliśmy mu projekt, a on go zatwierdził. Podpisał pismo, że mamy otrzymać czołg, który został trafiony w sektorze Kupiańska. Potem poszłam do Walerija Załużnego i powiedziałam, że Budanow dał mi czołg, ale jest problem z jego transportem, bo nawet prywatne firmy odmówiły udziału. Wtedy przyjechał specjalny pojazd ze Sztabu Generalnego.
Później zaprosiłem zarówno Załużnego, jak i Budanowa, aby zostali ambasadorami tego projektu, a oni się zgodzili. 'Pocięliśmy" ten czołg na pamiątki, które przyniosły 2 miliony hrywien. Ta inicjatywa pokazała, jak kawałek metalu, który Rosjanie wysłali, aby zniszczyć Ukrainę, nie tylko zamienił się w złom, ale także pomógł Ukraińcom przybliżyć nasze zwycięstwo.
Był to prawdopodobnie mój pierwszy globalny projekt, a różne negocjacje dyplomatyczne w jego sprawie trwały sześć miesięcy.
OS: Z jakiego projektu wolontariatu jesteś najbardziej dumna?
DP: To osiągnięcie nie jest związane z wojną. Miałam uczennicę, Marię Hnatyk. Maria osiągnęła znaczący sukces, brała udział zarówno w Olimpiadach Specjalnych, jak i w ukraińskim programie Mam Talent. Oczywiście jestem dumna z dużego projektu z czołgiem. Ale jeszcze bardziej z sukcesów, które odnosiliśmy przed wojną.
P: Czy uważasz, że wolontariat powinien być „głośny” czy „cichy”?
DP: Cichy wolontariat to mecenat, czyli musisz robić wszystko z własnych środków. Wolontariusz powinien też pozyskiwać środki poprzez rozgłos - powinien stworzyć organizację pozarządową, fundację, zalegalizować swoje działania. Na przykład, prowadzimy projekt, na który zebraliśmy 13 milionów hrywien w ciągu trzech miesięcy. Nie moglibyśmy zebrać tej kwoty po cichu.
OS: Jakie jest obecnie największe zapotrzebowanie, jeśli chodzi o pomoc?
DP: Najbardziej potrzebne są drony i transport. A także zasoby: pieniądze i ludzie. Na początku myślałam, że spotkania publiczne są "panaceum na wszystko". Ale ludzie się męczą. Jednego miesiąca udało nam się zebrać 200 tysięcy, a następnego 20 tysięcy. W takiej sytuacji trudno jest planować jakiekolwiek zamówienia. Zaczęłam więc myśleć o alternatywnych sposobach.

Zdjęcia z prywatnego archiwum
Teraz mam grupę darczyńców, którzy na przykład przeznaczają określoną kwotę miesięcznie, a ja wykorzystuję te pieniądze na zakup niezbędnych rzeczy i składam raporty. Moim zdaniem powinien istnieć stały zespół ludzi, którzy są gotowi się przyłączyć i na których możesz liczyć. Jest to o wiele bardziej niezawodne.
OS: Jak aktywnie współpracujesz z europejskimi organizacjami?
DP: Nasza fundacja współpracuje z Finlandią. Jest tam silna ukraińska diaspora. Również z Polską i Niemcami. Ściśle współpracujemy również ze Stanami Zjednoczonymi. Ale większość naszych projektów jest realizowana w naszym kraju, a zasoby Europy i Stanów Zjednoczonych są dodatkowe.
OS: Co dla Ciebie znaczy zwycięstwo?
DP: Zniszczenie wroga, powrót do naszych granic z 1991roku, odbudowa kraju, rehabilitacja żołnierzy, odbudowa gospodarki i powrót ludzi z zagranicy. Nie boję się sformułowania "zniszczenie wroga". Znam organizacje charytatywne, które boją się angażować w działania militarne i pomagają tylko przesiedleńcom wewnętrznym. Nigdy tego nie unikałam. Nie unikam też słowa "armia". Jeśli żołnierze potrzebują broni, by zniszczyć wroga, zrobimy wszystko, by ją zdobyć. Zwycięstwo jest dla mnie również okazją do odejścia od spraw wojskowych i poświęcenia się rodzinie i wychowywaniu dzieci.
OS.: Czy czujesz się zmęczona wojną?
DP: Tak. Ale wierzę, że musimy nauczyć się postrzegać wojnę jako codzienną rutynę, którą trzeba wykonać. W takim przypadku łatwiej jest zebrać siły. Jeśli stoimy w obliczu groźby naszego zniszczenia jako narodu, to musimy to robić każdego dnia. Najważniejsze jest, aby nie zabijać się nawzajem kłótniami i skandalami.


Ukrainki w Irlandii mieszkają w zamkach i śpią na krzesłach
Obecnie w kraju przebywa ponad 102 000 ukraińskich uchodźców objętych tymczasową ochroną. Wskaźnik zatrudnienia jest nadal niski: na koniec 2023 r. oficjalnie zatrudnionych było tylko 15 000 uchodźców. To znacznie mniej niż w sąsiedniej Wielkiej Brytanii, gdzie zatrudnionych jest ponad 52% Ukraińców.
Dowiedziałyśmy się, z czego wynikają te statystyki i jak wygląda życie ukraińskich uchodźców w Irlandii.
Dwa tygodnie na krzesłach
Anastasia Solopenko przybyła do Irlandii w sierpniu 2022 roku. Wojna dwukrotnie zniszczyła jej życie: w 2014 r., kiedy musiała uciekać z rodzinnego Ługańska, oraz w 2022 r., kiedy opuściła Kijów. Mówiąc o swoich doświadczeniach związanych z przyjazdem do Irlandii, Anastasia zauważa, że jeśli nie masz u kogo się zatrzymać, musisz być przygotowany na spanie w budynkach … urzędów.

— Wszyscy uchodźcy są wysyłani do hotelu City West w pobliżu lotniska w Dublinie. Ale nie umieszcza się ich w pokojach w tym hotelu, są wysyłani do wielkiej sali. Tam muszą mieszkać nawet kilka tygodni, nim skończy się procedura przyjmowania ich do kraju.
Ludzie śpią tu na krzesłach, całe rodziny z dziećmi i osoby starsze.
Mówią, że w wyjątkowych przypadkach wolontariusze mogą poprosić hotel o udostępnienie pokoju na przykład, jeśli ktoś jest niepełnosprawny lub ma bardzo małe dziecko. Spędziłem w City West trzy dni. Znam osoby, które musiały tam siedzieć dwa tygodnie.
Po załatwieniu formalności rozpoczyna się etap przesiedlenia. Ja, wraz z innymi ukraińskimi dziewczynami, zostałam najpierw umieszczona w akademiku niedaleko Dublina. Warunki były dobre: osobny pokój z prysznicem i toaletą, tylko kuchnia była wspólna. Ale po kilku tygodniach przyjechali studenci, więc musiałyśmy się wyprowadzić. Następnie niektórzy z nas zostali przeniesieni do innych akademików, niektórzy do domów, które właściciele nieruchomości udostępnili specjalnie dla ukraińskich uchodźców, a niektórzy nawet do … średniowiecznych zamków - osobiście znam taki przypadek. Brzmi to romantycznie, ale w rzeczywistości w tych zamkach jest bardzo zimne, a w niektórych nie ma nawet toalet.

Zostałam wysłans do akademika. Zakwaterowanie było darmowe, płaciliśmy tylko za prąd. Ceny w Irlandii są wysokie, więc każdy pokój kosztował około stu euro miesięcznie. Starałam się nie korzystać z ogrzewania, ale nie dało się bez niego obejść - w Irlandii jest bardzo wilgotno i wietrznie, cały czas pada. Okna są stare, wszędzie są pęknięcia i często tworzy się pleśń.
Zarówno akademiki, jak i zamki są uważane za zakwaterowanie tymczasowe. Zakłada się, że uchodźcy przeniosą się do mieszkań, które sami wynajmą. Jednak w praktyce sytuacja wygląda inaczej. Wielu z nich mieszka w tych lokalach od prawie dwóch lat. W Irlandii, jeśli nie masz pracy, wynajęcie domu jest prawie niemożliwe. Pierwszą rzeczą, na którą zwraca uwagę wynajmujący, jest stabilny dochód. Pomoc społeczna, którą otrzymują tutaj bezrobotni Ukraińcy, nie wystarcza na wynajęcie mieszkania. Chociaż kwota zasiłku w Irlandii jest wysoka (220 euro na osobę tygodniowo), koszt wynajmu jest nadal wyższy niż miesięczna kwota zasiłku. Na przykład otrzymujesz 880 euro, a nie ma mieszkania za mniej niż 1000 euro. A nadal musisz jakoś jeść i żyć. Innymi słowy, aby wynająć mieszkanie, trzeba pracować. Ponieważ nie każdy może znaleźć pracę (i nie każdy aktywnie jej szuka), wiele osób mieszka w akademikach.
%20(1).jpg)
Nadal istnieje możliwość otrzymania domu modułowego od państwa, ale musisz być czteroosobową rodziną - nie więcej i nie mniej. Domy te są przeznaczone dla czterech osób. Nie wolno w nich mieszkać ze zwierzętami. Koszt miesięcznego czynszu za taki dom wynosi 16% dochodu rodziny (pensji lub zasiłku) plus media. Zgodnie z warunkami umów, rodzina płaci w ramach tego programu przez trzy lata, po czym dom staje się warunkowo ich własnością: to znaczy, że nie muszą już płacić rat, ale nie mogą domu ani sprzedać, ani wynająć. A kiedy opuszczają Irlandię, tracą prawo do mieszkania w nim.
Wynajmowałam mieszkanie, kiedy moja siostra przyjechała do Irlandii i zdecydowałyśmy się zamieszkać razem.
Znalezienie mieszkania zajęło mi sześć miesięcy (!). Często nawet fakt, że masz pracę i dochód, nie wystarcza, aby wynajmujący cię wybrał - jest wielu kandydatów na mieszkanie. Poprosiłem nawet organizację, która umieściła mnie w akademiku, aby dała mi referencje, że jestem odpowiednią i bezkonfliktową osobą
Pośrednik w końcu pomógł nam znaleźć mieszkanie z dwiema sypialniami w bardzo dobrej cenie - 1100 euro miesięcznie. Cena jest naprawdę bardzo dobra - w naszej okolicy (mieszkamy w Limerick na zachodnim wybrzeżu Irlandii) mieszkania z dwiema sypialniami kosztują od 1500 do 2000 euro miesięcznie.
Trzy prace w jednej
Pierwszą pracą Anastasii w Irlandii był supermarket.
— To było jedyne miejsce, w którym odpowiedzieli na moje CV — mówi Anastasia. — Przyjechałam do Irlandii z minimalną znajomością angielskiego. Są tutaj darmowe kursy dla obcokrajowców, ale moim zdaniem nie przynoszą one większych korzyści. Najbardziej efektywny był dla mnie trzymiesięczny kurs online w ukraińskiej szkole prywatnej. Rozmowa kwalifikacyjna była wyzwaniem: nie byłam pewna swojego angielskiego, a Irlandczyk, który zadawał mi pytania, nie wymawiał niektórych dźwięków. Myślę, że zrozumiałam go tylko dzięki przypływowi adrenaliny.
To była ciężka praca w trudnych warunkach. Dostałam do podpisania trzy umowy na raz, zgodnie z którymi miałam pracować w piekarni, przy kasie i w dziale gotowania. Zgodnie z prawem pracodawca nie może dać pracownikowi więcej niż 40 godzin pracy tygodniowo. Ale zgodnie z umową, pracodawca może wymyślić nowy harmonogram każdego dnia, co nie daje Ci możliwości zaplanowania czegokolwiek.
Jednego dnia pracujesz do późna, a następnego przychodzisz o szóstej rano.
Po tym, jak mój pracodawca dowiedział się, że szukam nowej pracy, przestał dawać mi wystarczającą liczbę godzin pracy: zamiast 1700 euro dostałem 1200. Jeśli wynajmujesz dom i żyjesz od wypłaty do wypłaty, sytuacja może być krytyczna.

Teraz pracuję dla międzynarodowej firmy, która sprzedaje i kupuje bilety na eventy. Jestem pracowniczką obsługi klienta, moim zadaniem jest komunikowanie się z klientami przez telefon. Mój poziom angielskiego pozwala mi na to, choć na początku bałam się, że sobie nie poradzę. Nową pracę znalazłam z polecenia znajomego. Moje doświadczenie w Irlandii było dodatkowym atutem. Kilka Ukrainek, które znam, znalazło tu pracę dzięki agencjom rekrutacyjnym. W przeciwieństwie do państwowych centrów zatrudnienia, takie agencje są naprawdę zainteresowane znalezieniem pracy dla danej osoby, ponieważ otrzymują wtedy procent od jej wynagrodzenia. Jednocześnie, dopóki nie znajdziesz pracy, nie musisz nic płacić agencji.
Lokalne giełdy pracy usilnie starają się teraz zmusić osoby, które nie pracują bez ważnych powodów (niepełnosprawność, bardzo małe dzieci, studia uniwersyteckie), aby to zrobiły. Nie odbierają zasiłku od razu, ale mogą na przykład wysłać cię do prac społecznych: zamiatania ulic, zbierania lub sortowania śmieci. Jeśli odmówisz, przestają ci wypłać świadczenia. Uczęszczanie na kursy językowe w Irlandii nie jest uważane za ważny powód, aby nie pracować.
Przede wszystkim liczą się rekomendacje sąsiadów
Ukrainka Ivanna Kopchuk zaczęła pracować niemal natychmiast. W Ukrainie Ivanna miała własną markę odzieżową i sklep, który został otwarty tuż przed inwazją na pełną skalę. Znajdując się w Irlandii z minimalną znajomością języka angielskiego, Ivanna zdecydowała się na pracę w branży sprzątającej, co przerodziło się w założenie własnej firmy.

— Przeszłam przez City West dwa razy: pierwszy raz w czerwcu 2022 roku, kiedy przyjechałam sama, a potem ponownie, kiedy przywiozłam do Irlandii mojego 15-letniego syna, którego początkowo zostawiłam z rodziną na Zakarpaciu, nie wiedząc, co nas czeka w Irlandii — mówi Ivanna Kopchuk. Potem znalazłam w Internecie Irlandkę, która zgodziła się umieścić mnie w swoim domu. Zatrzymałam się u niej za darmo, a oprócz mnie przyjęła także hiszpańskiego studenta, który przyjechał do Irlandii w ramach programu wymiany. Nie mogła już przyjąć mojego syna do swojego domu - nie było miejsca. Musieliśmy z dzieckiem znów przejść przez City West.
Tym razem wysłano nas do miasteczka namiotowego w Dublinie. To ogromne pomieszczenie przypominające salę gimnastyczną z pięćdziesięcioma odgrodzonymi od siebie łóżkami. Zostaliśmy tam przez dwa tygodnie, po czym przeniesiono nas do szkolnego internatu 50 kilometrów od Dublina. Nie było to zbyt wygodne, ponieważ w tym czasie założyłam już swoją firmę w zupełnie innym mieście - tam, gdzie mieszkałem z moją irlandzką rodziną. Dojazd tam transportem publicznym zajmował mi trzy godziny w jedną stronę. Zaczęłam więc szukać mieszkania do wynajęcia.
W Dublinie ceny są wyższe niż w innych miastach
Dzięki znajomemu wolontariuszowi Ivanna znalazła irlandzką rodzinę, która wynajmowała pokoje w swoim domu w Dublinie. Ivanna i jej syn wynajęli dwa pokoje.
— W Dublinie ceny są wyższe niż w innych miastach - wynajęcie pokoju zaczyna się od 700 euro — mówi Ivanna. — Jeśli wynajmujesz mieszkanie z jedną sypialnią, jest to co najmniej 1800 euro. Dom kosztuje od 2200 euro miesięcznie. W Irlandii istnieje program, w ramach którego państwo może zrekompensować do 30% czynszu, jeśli dochód rodziny jest niewystarczający. Nie ubiegałam się o ten program, ale wiem od innych, że działa.
Mówiąc o tym, jak założyła swoją firmę sprzątającą, Ivanna mówi, że wszystko zaczęło się od pomysłu Irlandki z sąsiedztwa jej współlokatorki.
— Kiedy mieszkałam w moim pierwszym akademiku, zaproponowano nam, żebyśmy w nim sprzątali — mówi Ivanna. — Zgodziłam się i była to moja pierwsza praca na pół etatu. A potem Irlandka, u której mieszkałam, powiedziała, że może zaoferować moje usługi na czacie lokalnej społeczności. W Irlandii żadne ogłoszenia nie działają tak dobrze, jak rekomendacje sąsiadów. Szybko więc zdobyłam pierwszych klientów. Najpierw byli to znajomi mojego gospodarza, potem ich znajomi i znajomi ich znajomych. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że fizycznie nie poradzę sobie sama z taką ilością zleceń, musiałam otworzyć firmę i zatrudnić pracowników.
Założenie firmy w Irlandii nie jest trudne. Nie potrzebowałam żadnego kapitału początkowego - nie kupiłam żadnego sprzętu, tylko detergenty. To, co wyróżniało firmę, to fakt, że wszystkie te produkty były przyjazne dla środowiska. Te, które znajdowały się w domach klientów, były toksyczne i trudne w użyciu.
Nie miałam problemów ze znalezieniem pracowników do firmy. A raczej pracownic. Obecnie zatrudniam 14 Ukrainek. Ludzie czasem się zmieniają, ale nie jest trudno znaleźć zastępstwo - ta praca nie wymaga znajomości angielskiego, a dla wielu naszych dziewczyn to jest właśnie to, czego potrzebują. Sama już nie wyjeżdżam na zlecenia. Zajmuję się organizacją procesu i rozwojem biznesu. W tym czasie znacznie poprawiłam swój angielski, więc korespondencja i rozmowy telefoniczne z klientami nie stanowią już problemu. Firma księgowa zajmuje się wynagrodzeniami i podatkami.
Teraz planujemy zakup sprzętu i samochodu. Mamy własną stronę internetową i strony w mediach społecznościowych, które aktywnie promuję. Irlandczykom podoba się jakość naszej pracy i chętnie dzielą się naszymi kontaktami ze swoimi znajomymi. My z kolei lubimy pracować z Irlandczykami. Większość z nich to bardzo uprzejmi i przyjaźni ludzie.
Jedną z głównych zasad w irlandzkich szkołach jest przeciwdziałanie nękaniu
— Obawiałam się, że mój 15-letni syn będzie miał trudności z przystosowaniem się do nowego kraju, ale polubił irlandzką szkołę. Jedną z głównych zasad w irlandzkich szkołach jest przeciwdziałanie zastraszaniu. Dziecko nie zostanie zbesztane przy wszystkich: jeśli ktoś ma do niego pretensje, powie mu to na boku. Nikt nawet nie ogłasza ocen w obecności innych dzieci - ani dobrych, ani złych. Wyniki za semestr są wysyłane do rodziców pocztą, a postępy są oceniane procentowo. Jeśli dziecko jest chore i opuszcza lekcje, musi to zostać odnotowane w specjalnej aplikacji online. Spóźnienia również są tam odnotowywane. W pewnym sensie program szkolny jest nawet łatwiejszy niż ukraiński. Aby ułatwić synowi adaptację, osobno zapisałam go na kurs angielskiego w ukraińskiej szkole online, gdzie uczył się codziennie po szkole w irlandzkiej szkole.
.jpg)
Ivanna nie tylko założyła firmę sprzątającą, ale jest także członkiem klubu biznesowego Innovative, który wspiera ukraińskich przedsiębiorców.
— Wszystko zaczęło się od naszego wolontariatu w Ukraińskim Centrum Kryzysowym w Irlandii —mówi Ivanna. — Pierwsze spotkania, na których omawialiśmy niuanse prowadzenia działalności gospodarczej w tym kraju, odbyły się właśnie wtedy. Pojawiło się coraz więcej próśb od Ukraińców, którzy chcieli założyć tu własną firmę - i stopniowo przekształciło się to w klub biznesowy, w którym organizujemy konsultacje z księgowymi, prawnikami i innymi profesjonalistami, którzy mogą pomóc zrozumieć niuanse. Początkowo klub działał tylko w Irlandii, ale teraz jest również dostępny w Szwajcarii, Niemczech, Wielkiej Brytanii i Hiszpanii. Planujemy otwarcie jego filii również w innych krajach europejskich, ponieważ wszędzie potrzebna jest pomoc dla uchodźców, którzy chcą rozpocząć własną działalność gospodarczą. Kolejną zaletą klubu jest to, że jego członkowie mają możliwość dzielenia się swoimi doświadczeniami. Na przykład znam już wielu Ukraińców, którzy również otworzyli własne firmy w Irlandii w różnych dziedzinach: naprawy, restauracje, usługi pocztowe, salony piękności, a nawet agencje rekrutacyjne.
W Irlandii panuje kryzys mieszkaniowy
Dla nowo przybyłych Ukraińców jedynym sposobem na życie w Irlandii jest oficjalna praca tutaj.
Nowe zasady dla ukraińskich uchodźców w Irlandii, które pięciokrotnie zmniejszają świadczenia socjalne, mają zastosowanie tylko do tych Ukraińców, którzy przybyli do kraju od lutego 2024 roku. Dla tych, którzy przybyli wcześniej, kwota płatności pozostaje obecnie niezmieniona. Jeśli chodzi o nowo przybyłych Ukraińców, minister ochrony socjalnej Irlandii Heather Humphreys zauważyła, że osoba otrzyma 38,80 euro tygodniowo zamiast 220 euro, o ile będzie mieszkać w tymczasowym mieszkaniu publicznym. Po wynajęciu własnego mieszkania będą mogli otrzymywać 220 euro tygodniowo.
Ale w Irlandii panuje kryzys mieszkaniowy, więc mieszkania są wynajmowane głównie tym, którzy mają już pracę. A jeśli dana osoba już pracuje, nie jest uprawniona do świadczeń państwowych. Tak więc jedynym sposobem na pozostanie w Irlandii jest oficjalna praca.
Kolejną innowacją irlandzkiego rządu jest to, że od teraz Ukraińcy nie będą mogli przebywać w tymczasowych mieszkaniach zapewnianych przez państwo dłużej niż 90 dni, co oznacza, że mają tylko trzy miesiące na znalezienie pracy i mieszkania. Ale znowu, dotyczy to nowo przybyłych. Dla tych, którym udało się przybyć przed 2024 r., nie ma ograniczeń dotyczących życia w tymczasowym zakwaterowaniu.
Heather Humphreys powiedziała również, że od teraz specjalne ośrodki dla uchodźców będą przyjmować tylko Ukraińców, którzy przyjeżdżają do kraju po raz pierwszy. Jeśli chodzi o osoby mieszkające w tymczasowych mieszkaniach zapewnianych przez państwo, nie mogą one opuścić Irlandii ani na jeden dzień. W październiku 2023 r. rząd zmniejszył liczbę możliwych siedmiu dni wyjazdu do zera, tłumacząc, że w kraju brakuje miejsc do przyjmowania uchodźców. Przepisy stanowią, że w wyjątkowych przypadkach (jeśli istnieje naprawdę dobry powód do krótkoterminowego wyjazdu) Ukrainiec musi powiadomić Departament Integracji. Jeśli spełni prośbę, będzie mógł się przesiedlić, ale nie w to samo miejsce, w którym mieszkał wcześniej.
Komentując te pomysły, premier Irlandii Leo Varadkar zauważył, że podczas gdy wojna na Ukrainie trwa, Ukraińcy z pewnością będą mogli pozostać w kraju, ale sensowne jest "zrównanie wsparcia Irlandii ze wsparciem innych krajów UE".


Przekonuję kobiety, by nie rezygnowały z pracy
Co panią najbardziej zaskoczyło w Polsce? Jakie są największe różnice kulturowe pomiędzy Polską, a Ukrainą?
Alla Brożyna: Po przyjeździe w oczy rzuciło mi się to, że w Polsce na ulicach praktycznie nie widuje się porzuconych zwierząt. W Ukrainie np. w okolicach targowisk koczują grupy bezdomnych psów, tutaj dopiero po jakimś czasie zobaczyłam pierwszego kota przebiegającego przez osiedle.
W Ukrainie zwykle mężczyźni nie podają kobietom ręki na powitanie i nie wynika to z braku szacunku, raczej z obawy, że kobieta może nie zechcieć ją uścisnąć. W Polsce nauczyłam się, że jest to normalna sytuacja, kiedy witamy się z nieznajomymi lub znajomymi uściskiem ręki, niezależnie od płci. W taki sposób podkreślamy, że jesteśmy równi i otwarci na rozmowę.
Mniej kobiet w Ukrainie pracuje, bardziej powszechny jest model tradycyjny, że pracuje mąż, a kobieta zajmuje się prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci. Rzadziej zdarza się, że kobiety pracują w zakładach na produkcji, to raczej praca zarezerwowana dla mężczyzn. Inaczej niż w Polsce, gdzie dla wielu kobiet z Ukrainy to była, przynajmniej na początek, jedyna możliwość znalezienia zatrudnienia. Okazuje się zresztą, że świetnie dają sobie radę, wszyscy je chwalą, że są bardzo pracowite.
Różni się trochę też podejście do ubioru, zwłaszcza wśród osób średniego wieku, jak widzę np. na ulicy dziewczynę w szpilkach, to zwykle jest to Ukrainka. Polki zwracają uwagę na to, żeby ubiór był przede wszystkim wygodny, zakładają np. żakiet, ale buty na płaskim obcasie.

Patrząc na Polki, czego żałują dziewczyny z Ukrainy?
Najbardziej to tego, że nie zrobiły prawa jazdy. Słyszały od mężów, że po co im prawo jazdy, skoro samochód w domu jest tylko jeden, a oni będą je wozić. Samochód w Ukrainie jest bardziej luksusem, niż środkiem komunikacji na co dzień, chociażby ze względów finansowych. W Polsce często trzeba dojeżdżać do pracy w innym mieście lub wozić dzieci na zajęcia pozaszkolne, brak samochodu okazuje się ogromnym problemem.
Dziewczyny próbują to tutaj nadrobić. Zdanie egzaminu na prawo jazdy w Polsce, w obcym języku (dopiero niedawno pojawiła się możliwość zdawać teorię w języku ukraińskim), egzaminu który nie jest przecież łatwy, jest wielkim wyzwaniem. Dziewczyny żałują, że tego nie zrobiły wcześniej, tym bardziej, że w Polsce samochód bardzo prosto kupić, nie trzeba mieć wielkich dochodów.
Języki, polski i ukraiński, są podobne, ale wiele słów ma różne znaczenie. To wywołuje czasem zabawne pomyłki.
Tak, np. "zaraz" po ukraiński oznacza teraz, a po polsku — "za chwilę". Słyszałam niedawno taką historię, jak na zakupy do sklepu, w którym pracuje dziewczyna z Ukrainy przyszło polskie małżeństwo. Wybierali różne rzeczy, dziewczyna im pomagała. Podziękowali. Na pożegnanie dziewczyna powiedziała "czekam na pana", co wywołała konsternację u jego żony. Tymczasem miała na myśli "do zobaczenia ponownie (śmiech).

Dla dziewczyn, często świetnie wykształconych, które muszą w Polsce zaczynać od pracy na produkcji czy sprzątania to pewno nie jest łatwa sytuacja
Nie jest. W Polsce, by znaleźć lepszą pracę trzeba dobrze znać język polski. Warto się dokształcać, kończyć np. studia podyplomowe. Pracowałam w Ukrainie jako dziennikarka portalu internetowego, w Polsce musiałam zająć się czymś innym znalazłam zatrudnienie w firmie zajmującej się handlem międzynarodowym. Bardzo polubiłam tą pracę, ale jednak była związana z regularnymi delegacjami, a ja miałam 6-letniego syna. Potem dorabiałam m.in. jako nauczycielka języka polskiego w szkole języków obcych, założyłam Żorzanka Projekt dla opisania swoich projektów integracyjnych, podjęłam pracę jako asystentka międzykulturowa przy Urzędzie Miasta Żory oraz jako animatorka dla migrantów w rybnickim stowarzyszeniu 17-tka. Musiałam sama wszystkim się zająć — od legalizacji pobytu po znalezienie dobrej pracy i rozwój osobisty.
Od czegoś trzeba zacząć, a potem, jeśli komuś naprawdę na tym zależy, nic nie stoi na przeszkodzie, by piąć się coraz wyżej. Znam dziewczyny, które zaczynały od pracy na produkcji, a teraz pozakładały własne firmy. Przekonuje kobiety, by nie rezygnowały z szukania pracy. Nawet, jeśli są tutaj z małymi dziećmi, to lepiej znaleźć pracę na cały etat i zapłacić za opiekę nad dziećmi innej pani z Ukrainy, niż siedzieć w domach i otrzymywać tylko 800+.

Przyjechała pani do Polski jeszcze przed tym, jak Rosja zaatakowała całe terytorium Ukrainy. Z powodów ekonomicznych?
Z powodów osobistych, mój mąż jest Polakiem. To był rok 2016. Przyjechałam z obwodu wołyńskiego, przed przeprowadzką mieszkałam w Łucku. To spore miasto, ma około 250 tys. mieszkańców, bardzo zielone, ze znanym w całym kraju Wołyńskim Uniwersytetem Narodowym noszącym imię Łesi Ukrainki, zmarłej w 1913 roku poetki, pisarki i krytyczki literackiej. Przyjechałam do Żor, gdzie już wtedy było dużo Ukraińców, a potem znalazło się tutaj ich jeszcze więcej — przed pandemią, według statystyk, co dziesiąty mieszkaniec był Ukrainką albo Ukraińcem. Przyjeżdżali tutaj ze względu na dużą ilość zakładów, w których można znaleźć pracę.

Dzisiaj osoby przyjeżdżające do Żor z Ukrainy nie muszą już ze wszystkim radzić sobie same, bo mają choćby panią. Na czym polega wsparcie dla nich?
Założyłam fundację NIEOBCY zajmującą się działaniami na rzecz migrantów, dokumenty do KRS wysłałam 14 lutego 2022 roku. Do ostatnich chwil, podobnie jak wiele osób w Ukrainie nie wierzyłam, że Rosja zaatakuje cały mój kraj, liczyłam na to, że tylko nas straszą. Po 24 lutego, gdy do miasta zaczęły docierać osoby uciekające przed wojną okazało się, że potrzebują pomocy w sprawach administracyjnych, zapisaniu dzieci do szkoły, znalezieniu mieszkania i pracy, a wolontariusze z Polski potrzebowali nauczyć się chociaż trochę ukraińskiego, żeby porozumiewać się z uchodźcami.
Mając kilkuletnie jeszcze doświadczenie wspierania migrantów jeszcze przed wojną na pełną skalę wiedziałam, jak to zrobić. Zaskakującą była tylko liczba cały czas przybywających ludzi oraz stan psychicznym, w jakim oni przyjeżdżali. Zresztą nas, wolontariuszy, stan był nie lepszy, chociażby dlatego, że mamy rodziny w Ukrainie. Do działań pomocowych zaangażował się również mój mąż Przemek Brożyna, który jest w zarządzie fundacji.
Od maja 2022 roku wyplatamy siatki maskujące, które potem dostarczane są do żołnierzy. Okazało się, że dla kobiet to nie tylko realna możliwość pomocy walczącym mężom, braciom czy ojcom, ale także to taka grupa wsparcia, gdzie podczas wspólnej pracy można się wygadać, porozmawiać o problemach, znaleźć przyjaciółki. Udało nam się także uruchomić w Rybniku studio wokalne dla utalentowanych dzieci z doświadczeniem uchodźczym „Ziroczka” (Gwiazdeczka), którym się opiekuje moja koleżanka z fundacji Tetiana Shybalova. W okresie świątecznym w tym roku nasi wychowankowie przygotowali przedstawienie jasełkowe.

Mam takie wrażenie, że o ile po 24 lutego 2022 roku ruszyliśmy tłumnie z pomocą, to potem z czasem to wszystko oklapło.
To jest naturalnym procesem i nie można do nikogo mieć o to pretensji. Na początku emocje biorą górę, ale z czasem one stygną. Jak coś trwa i trwa, obojętniejemy, nawet jeśli dzieją się złe rzeczy. W Żorach i Rybniku działa grupa wolontariuszy i społeczników, która mimo upływu czasu nadal zaangażowana jest we wsparcie, ale spotykam się z sytuacjami, że nawet Ukraińcy nie chcą już pomagać.
Niektórzy Polacy mają pretensje do mężczyzn z Ukrainy, że nie wracają walczyć o swój kraj.
Nie chcę nikogo oceniać z tego powodu. Może się po prostu boją? Z drugiej strony, zaraz po 24 lutego bardzo wielu Ukraińców wróciło do kraju, żeby walczyć. Na początku nie wszystkich przyjmowali do wojska. Znam sytuacje, gdy mężczyźni wracali i siedzieli bezczynnie w domu, bo do wojska ich nie chcieli, a pracy nie było. Wśród moich znajomych, którzy nie wrócili, są tacy, którzy wpłacają np. pieniądze na różne zbiórki i angażują się w akcje charytatywne.
Obecnie dużo rozmów o nowej ustawie o mobilizacji, np. do wojska chcą powoływać młodych ludzi — studentów. Wydaje mi się, że jak wrócą z frontu, to nie będą chcieli kontynuować nauki. Będziemy potrzebować mądrych ludzi, aby odbudować po wojnie Ukrainę. O tym także musimy myśleć.

Jak aklimatyzują się ukraińskie dzieci w Polsce?
Różnie. Najlepiej te najmłodsze. One bardzo szybko uczą się języka, chodzą do przedszkola czy szkoły, mają kontakt z rówieśnikami z Polski i Ukrainy. Mój 6-letni syn nauczył się polskiego w ciągu kilku miesięcy, komunikując się z kolegami na podwórku. Spotkałam się z przypadkami, gdy rodzice chcąc, by dziecko szybko nauczyło się języka polskiego rozmawiali w domach tylko po polsku. To też nie jest dobrze, bo, jak pokazuje praktyka, już po pół roku przebywania w środowisku nowego dla niego języka dziecko zaczyna zapominać język ojczysty, najpierw pismo, potem czytanie i na końcu mówienie.
Gorsza sytuacja jest z nastolatkami. Część uczy się online w ukraińskich szkołach, w ogóle nie podjęli nauki w polskich placówkach. nie wychodzą całymi dniami z domów, kładą się spać na ranem, wstają w południe. Rodzice nie mają nad nimi często żadnej kontroli, bo ciągle są w pracy, żeby móc utrzymać rodzinę i zapłacić za mieszkanie. To nie jest dobre. Dlatego pojawiają się pomysły, by wszystkie dzieci z Ukrainy musiały się uczyć stacjonarnie w polskich szkołach.
Sytuacji nie poprawia to, że wiele osób ma poczucie tymczasowości, nie wiedzą, czy zostaną w Polsce, czy będą wracali do kraju. Zdarzały się zresztą sytuacje, gdy osoby, które w pierwszym odruchu uciekły przed wojną potem wracały do domów. To były powroty nie tylko na zachód Ukrainy, ale także do miejsc do teraz bardzo niebezpiecznych, takich jak Charków.
***
Fundacja NIEOBCY powstała w marcu 2022 roku. Zajmujemy się szeroko rozumianym wsparciem migrantów i uchodźców w Subregionie Zachodnim województwa śląskiego, a przede wszystkim w miastach Żory i Rybnik. Stawiamy akcent na budowaniu polsko ukraińskiego dialogu kulturowego: prowadzimy studio wokalne dla dzieci z doświadczeniem uchodźczym „Ziroczka”, organizujemy oprawy muzyczne dla wydarzeń integracyjnych z zaangażowaniem zespołu pieśni ukraińskich Czornobrywc’i, itd. Nasza inicjatywa z wyplatania siatek maskujących przez kobiety uchodźcze „Splotę Ci Amulet” zdobyła wyróżnienie na konkursie „Wolontariusz Roku Subregionu Zachodniego”.
Dane kontaktowe: [email protected], tel. 533 963 227, Facebook: @Nieobcy


20 tys. osób wsparło Ukrainę w Warszawie
24.02.2024 Niemcy, Francja, Czechy, Anglia, Szkocja, Irlandia, Malta, Szwajcaria, Kanada, Turcja, Korea Południowa, Tajlandia, Australia, USA i inne części cywilizowanego świata (nawet Antarktyda) zostały pomalowane na niebiesko-żółte kolory flag i wypełniły je sztandary antyputinowskie antywojenne hasła, wezwania do jedności i żądania zapewnienia Ukrainie broni.
Największa akcja, jaka miała miejsce w Warszawie, rozpoczęła się o szóstej rano, kiedy działacze organizacji pozarządowej Euromajdan-Warszawa przyszli pod dom, w którym mieszkają rosyjscy dyplomaci, aby obudzić ich dźwiękami syren i eksplozji - by pokazać, jak Rosja budzi Ukraińców od dziesięciu lat.
Akcja protestacyjna tysięcy osób, w której wzięli udział nie tylko Ukraińcy, ale także znaczna liczba Polaków i Białorusinów, przypomniała, że teraz Ukraina potrzebuje broni jak najszybciej do wygranej, a mianowicie F-16 i pocisków dalekiego zasięgu.


Pomimo tego, że oficjalny początek akcji został ogłoszony o 16:00, ludzie zaczęli gromadzić się w pobliżu rosyjskiej ambasady z wyprzedzeniem: w sumie przybyło około 20 000 osób, większość z plakatami i flagami.


Przy bramach rosyjskiej ambasady zainstalowano instalacje symbolizujące zniszczone lub okaleczone: Bachmut, Mariupol, Buczę, Chersoń, Irpin. A także symboliczny cmentarz z małymi krzyżami, krwawymi lampami i tablicami z nazwiskami osób, które zginęły z powodu rosyjskiej agresji. Fragment rakiety wystawał ze ściany wzniesionej przez aktywistów.


„Co najmniej 155 miliardów dolarów strat. Przypomnijmy, że ostrzał cywilnej infrastruktury, budynków mieszkalnych każdego dnia to ogromna kwota pieniędzy, którą Ukraina musi odzyskać - powiedziała liderka Euromajdanu Warszawa Natalia Panczenko. Ale zanim zaczniemy odbudowę, musimy najpierw wygrać tę wojnę. Unia Europejska posiada 300 mld euro zamrożonych aktywów rosyjskich. Nadszedł czas, aby te pieniądze przekazać Ukrainie, aby można było za nie kupować broń, pociski i samoloty.
Wraz z Natalką Panczenko w akcji wzięli udział inni liderzy opinii z Ukrainy i Polski. Na przykład słynna polska aktorka Magda Boczarska wygłosiła bardzo emocjonalne przemówienie.

Przyznała: „Dziś w wielu miastach Polski organizowane są różne imprezy artystyczne, koncerty, aby okazać solidarność z Ukraińcami, że podziwiamy, jak silni jesteście. Nie jesteś sam, a ja też jestem tutaj, aby pokazać swoją szczerość, przytulić się.
Wielu moich przyjaciół wspiera Ukrainę i wierzy w ciebie. Dziękujemy za to, że tutaj, w Polsce, dzięki Ukraińcom, możemy oddychać szczęśliwym, wolnym powietrzem.
I mam nadzieję, że ta straszna wojna szybko się skończy, że Ukraina wkrótce znów stanie się wolnym państwem.

Przemówienie Tatiany Tipakovej, działaczki publicznej z Berdiańska, która została zatrzymana i torturowana przez Rosjan w 2022 roku, nie pozostawiło ludzi obojętnymi. Wezwała mieszkańców swojego miasta do opierania się rosyjskiej propagandzie i nieprzyjmowania pomocy humanitarnej od okupanta. Tatiana była jedną z organizatorek antyrosyjskich protestów, które codziennie gromadziły setki ludzi w Berdiańsku. Po drugim uprowadzeniu i aresztowaniu opuściła okupowane terytorium. Dziś kobieta jest inicjatorką flash mobów w ukraińskich miastach pod hasłami „Berdiansk to Ukraina”.

„Rosjanie wrzucili mnie do więzienia, kładąc torbę na głowę i kajdany” - mówi. „Początkowo próbowali mnie przekonać, żebym przeszłą na ich stronę, a kiedy to się nie powiodło, zaczęły się tortury. Potem na przykład dowiedziałam się, czym są metalowe krokodyle. Są to takie zatyczki, które nakłada się na każdy palec, albo na nosie, albo na płatkach uszu, po czym włącza się prąd. Wiem też, czym jest „słoń”: wtedy nakłada się maskę gazową na głowę i wyłącza się tlen. W więzieniu niektóre tortury zastępują inne, a pomiędzy - bicie. A najciekawsze jest to, że przygotowywali się do tego, ponieważ kaci nosili ze sobą specjalną walizkę z akcesoriami do tortur”.

Na imprezie było wiele łez, przypominano, że nie można mówić o zmęczeniu. Ci, którzy chcieli, mogli zostawić swoje życzenia, słowa wsparcia na ogromnej fladze. Z ambasady uczestnicy marszu, w tym nawet małe dzieci i psy, poszli do Sejmu, gdzie podziękowali Polsce za wsparcie i przypomnieli, jak ważne jest, aby oba kraje pozostały razem dla bezpieczeństwa i pokonali agresora.






Zdjęcia Julii Ladnova i Sestry.eu


Ponad 60% ukraińskich kobiet doświadcza przemocy w pracy
Zenia: Jest praca, jest dobrze. Co widzę, co słyszę, to moje. Ja sobie poradzę, co trzy miesiące jeżdżę do domu.. Jestem tu 20 lat, radzę sobie, ludzie mnie znają, pracuję z polecenia. Nawet jeśli coś się dzieje, puszczam to, bo po co mi problemy?
Marina: Ja tam nie narzekam. Zarabiam 4 tysiące, to więcej, niż miałabym szansę zarobić w domu. Jest ok, mam swój pokój, jestem dostępna całą dobę, ale na to się zgodziłam. Czasem się dziwię, ale nie narzekam. W sumie w domu mam więcej zajęć, jest całe gospodarstwo do ogarnięcia.
Sveta: Jak przyjeżdżam, oddaję paszport. Nie wiem czemu, nie wnikam, w sumie po co mi paszport, jak całe dnie pracuję. Zajęcia? Sprzątanie, gotowanie, dbanie o ogród, panią starszą. Czasem bym chciała mieć dzień wolny, ale jak siedzę i pracuję, nie wymyślam, to mam stałą pracę w dobrym domu.
***
Takich głosów są tysiące. W 2023 r. CASE we współpracy z CARE International in Poland przeprowadziło badanie, pytając zatrudnione w polskich domach kobiety z Ukrainy, jak są traktowane. To te kobiety, które dbają o dom, dzieci, starszych rodziców. Gotują, sprzątają, dają zastrzyki, pilnują leków. W Polsce praca reprodukcyjna, warta miliardy złotych i stanowiąca dużą część PKB, jest niewidoczna. Dana, oczywista, należąca się. Traktowana jako zajęcie, które nie jest prestiżowe. Ważne. Z tym pogardliwym podejściem mierzą się miliony Polek i setki tysięcy Ukrainek, które przyjechały tu, szukając schronienia przed wojną. Jak wynika ze statystyk, choć dokładnych danych brakuje, co jest systemowym problemem, w polskich domach zatrudnionych jest ok. 150 tys. Ukrainek.

Potworne statystyki
Wyniki badania wskazują, że aż 61 proc. pracownic domowych spotkało się z dyskryminacją lub nierównym traktowaniem, 52 proc. musiało pracować mimo choroby, 46 proc. było zmuszanych do pracy ponad siły i bez odpoczynku, a 30 proc. było nękanych fizycznie lub psychicznie.
"Jestem bardzo wdzięczna, więc nie będę cierpieć z powodu złego traktowania" — mówi 37-letnia kobieta, opiekunka osoby starszej, w Polsce od 1,5 roku.
6 proc. respondentek doświadczyło poważnego przestępstwa polegającego na zatrzymaniu dokumentów przez pracodawcę.
Wśród sposobów radzenia sobie z naruszaniem swoich praw respondentki często wyrażały gotowość do kompromisu z pracodawcami. W większości przypadków starają się unikać sporów i dyplomatycznie kierować swoimi stosunkami zawodowymi. Czasami w obliczu kryzysu niektóre z nich decydują się trwać w milczeniu, w niektórych przypadkach szukają alternatywnego zatrudnienia.
O potworne statystyki pytam szefową Feminoteki Joannę Piotrowską. "Jeśli ponad 60 proc. tych kobiet mówi o złym traktowaniu, to wydaje się oczywiste, że jest ich więcej" — mówię. "Zazwyczaj nawet ludzie, którzy wiedzą o tym, że spotkała ich przemoc, mówią o tym niechętnie nawet w anonimowych wywiadach. Te osoby mają w sobie lęk, nieufność, myślą, że ich opowieści zostaną źle odebrane'. Dodaje, że grupa kobiet, o których mowa, zwykle ma nie ma dużej świadomości na temat przemocy i jej mechanizmów, to często kobiety z niskim wykształceniem, a dodatkowo nie mają wiedzy na temat prawa pracy, a więc swoich praw i obowiązków, które ma wobec nich pracodawca. Nie wiedzą też, gdzie mogłyby szukać pomocy. Często dodatkową trudnością jest bariera językowa oraz samotność — w większości przyjechały do Polski same z dziećmi, i to jest ich główna motywacja: zapewnienie dzieciom bezpieczeństwa, a więc dachu nad głową i spełnienie podstawowych potrzeb, jest dla nich priorytetem. Dlatego milczą.
Joanna Piotrowska: Pamiętajmy, że im silniejsza jest relacja władzy, a w tej sytuacji mamy z nią do czynienia, tym większa skłonność do jej nadużywania. Te zatrudnione w polskich domach kobiety są w gorszym położeniu pod wieloma względami, mają mniejsze zasoby nie tylko bytowe, finansowe, ale także, nazwijmy to, wsparciowe: nie mają tu bliskich, przyjaciół, często nie znają wystarczająco języka, są więc niejako wystawione na przemoc. Zdesperowane, podejmują się pracy w miejscach, których nie sprawdzają dokładnie — albo wcale — bo po prostu bardzo im na jakiejkolwiek pracy zależy, przystają więc nawet na nadużycia i przemoc, bo boją się tę pracę stracić.

Gdzie po pomoc?
Szefowa Feminoteki podkreśla jednak, że nie są same. W Polsce istnieje wiele organizacji, które specjalizują się w pomocy osobom z doświadczeniem uchodźctwa i tym, które są narażone na przemoc lub jej doświadczyły.
To między innymi Fundacja Ocalenie, Fundacja Ukraina, SIP, Stowarzyszenie Interwencji Prawnej, ale także Feminoteka, Centrum Praw Kobiety czy Federa. W tych trzech ostatnich fundacjach dostępne są telefony zaufania i linie telefoniczne, w których można uzyskać pomoc prawną i psychologiczną. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie dzwonić.
Choć na przemoc i nadużycia najbardziej narażone są pracownice z Ukrainy, to z wynikającymi z systemowych braków problemami mierzą się także zatrudnione jako pomoce domowe Polki. To dlatego, że sektor pracy domowej jest w Polsce słabo uregulowany, brakuje odpowiednich regulacji i rozwiązań, które zapewniałyby bezpieczeństwo pracującym w nich kobietom. Podkreślają to w raporcie jego autorzy i autorki. "Brak odpowiednich regulacji i rozwiązań dla sektora pracy domowej w Polsce skutkuje nieformalnym systemem, w którym pracownice są często wykorzystywane, a ich prawa są łamane. Inne problemy, z jakimi borykają się ukraińskie pracownice domowe w Polsce, to brak ochrony prawnej i reprezentacji. Istnieje potrzeba zmian zarówno w zakresie tworzenia prawa, jak i świadomości społecznej" — brzmi fragment raportu.
Proponowane rozwiązania obejmują: zwiększenie monitorowania sektora przez władze publiczne w celu zapewnienia ochrony praw osób w nim zatrudnionych, uproszczenie procedur zatrudniania w sektorze pracy domowej oraz wzmocnienie współpracy między zainteresowanymi stronami. Ponadto informacje dotyczące praw pracownic domowych i ich pracodawców powinny być łatwo dostępne na wielu platformach, w językach, które one rozumieją.
"Przede wszystkim jednak zaleca się wspieranie samoorganizacji migranckich i uchodźczych pracownic domowych oraz wykorzystywanie ich potencjału do promowania równego traktowania i poprawy warunków pracy" — konkludują i podkreślają, że to sektor gospodarki w dużej mierze niewidoczny dla administracji, sektora pozarządowego i opinii publicznej.
Niewidoczność sektora prowadzi do luki informacyjnej, — piszą eksperci a raporcie
To dlatego pracownice pracują mimo choroby, wyrabiają nadgodziny, są poniżane, a bywa, że i nękane. Łączy się to także ze stereotypem Ukrainek, które, już wcześniej w dużych liczbach obecne na polskim rynku pracy, traktowane były — wciąż są - jako "tania siła robocza". Wiedzą o tym. Co mówią? "Wierzę, że karma powraca i jeśli ktoś traktuje innych źle, sam zostanie tak potraktowany" — zdradziła w raporcie 36-letnia pomoc domowa, która w naszym kraju pracuje od siedmiu lat.

Z obserwacji Centrum Wsparcia Ukrainy Job Impulse wynika, że choć wśród uchodźczyń jest duża liczba dobrze wykształconych kobiet, które mogłyby pracować jako tłumaczki czy psycholożki, w praktyce większość ofert zatrudnienia obcokrajowców kierowana jest do mężczyzn, co sprawia, że kobiety zmuszone są podejmować pracę poniżej kwalifikacji. Z kolei z raportu NBP "Sytuacja życiowa i ekonomiczna migrantów z Ukrainy w Polsce wpływ pandemii i wojny na charakter migracji" wynika, że 65 proc. uchodźców i uchodźczyń podjęło zatrudnienie, natomiast kolejne 24 proc. aktywnie poszukuje odpowiedniego stanowiska. W przypadku kobiet podstawowym kryterium jest możliwość łączenia pracy z rodzicielstwem. Najczęściej poszukują etatów w regularnych godzinach, aby móc zaprowadzać i odbierać dzieci ze żłobka, przedszkola czy szkoły. Interesują się też pracą hybrydową lub na część etatu, co zapewnia im większą elastyczność. Oferty pracy zmianowej częściej zaś przyjmują kobiety, które są na innym etapie życiowym — mają starsze i samodzielne dzieci.
Dbaj o granice
O to, jak rozpoznać, że relacja z pracodawcą nosi znamiona przemocy, zapytałam Żannę Lison, mieszkającą w Warszawie psycholożkę z Kijowa. Lison mówi o dwóch rodzajach granic i poleca, by zwrócić uwagę, kiedy są przekraczane.
Mówimy o granicach fizycznych, a więc wszystkim, co dotyczy twojego ciała, rzeczy osobistych, finansów, czasu, przestrzeni, które uważasz za swoje; i psychologicznych, które obejmują sferę emocjonalną, intelektualną i duchową. Ich naruszanie najczęściej wiąże się z wyrażaniem niezamówionych opinii, moralizowaniem, doradzaniem i próbami manipulowania człowiekiem — mówi psycholożka
Wskazuje, że najważniejszym wyznacznikiem tego, że ktoś te granice przekroczył, są twoje odczucia. -Złość, a także podobne uczucia i emocje: irytacja, złość, wściekłość, oburzenie, oburzenie, sygnalizują przekroczenie granic. Pełnią funkcję ochronną. Czasami ludzie, którym trudno jest chronić swoje granice, mogą odczuwać wstyd, urazę lub poczucie winy. Również po kontakcie z osobą możesz odczuwać załamanie, bezsilność lub odwrotnie, silny przypływ energii i irytację — wyjaśnia. Jak rozmawiać o swoich granicach? — Chroniąc nasze osobiste granice, możemy posłużyć się algorytmem „ja — komunikaty” (model Marshalla Rosenberga). Algorytm wygląda następująco: — Fakt; — Znaczenie faktu; — Uczucia dotyczące znaczenia faktu; — Potrzebować; — Wniosek. „Wiesz, złoszczę się i jestem smutna (uczucia), kiedy krytykujesz moje ubrania (fakt), ponieważ wydaje mi się to brakiem szacunku (znaczenie faktu). Ważne jest dla mnie, aby czuć Wasze wsparcie (potrzebę), a krytyka nie pozwala mi tego zrobić. Proszę nie poruszać w przyszłości tematu mojego wystąpienia (prośba).” Jeśli prośby i obrona nie działają, nie jesteś wysłuchany lub jesteś w sytuacji bezbronnej — to jest powód, aby poprosić o pomoc, podzielić się z kimś, poszukać sposobów na zabezpieczenie się lub zakończyć tę sytuację - dodaje.


Elmira Ablialimowa: Nie będzie Ukrainy bez Krymu, ani Krymu bez Ukrainy
Elmira Ablialimowa jest ekspertką w Krymskim Instytucie Studiów Strategicznych (CISS), który bada stan ochrony obiektów dziedzictwa kulturowego na terytoriach Ukrainy tymczasowo okupowanych przez Rosję. To była deputowana rady miasta i obwodu Bakczysaraj, deputowana Obwodowej Administracji Państwowej w Bakczysaraju, dyrektorka Rezerwatu Historyczno-Kulturalnego w Bakczysaraju, w którym znajduje się jedyny na świecie przykład krymskotatarskiej architektury pałacowej — Pałac chanów krymskich.
Oksana Szczyrba: Minęło 10 lat okupacji Półwyspu Krymskiego przez Federację Rosyjską. Tysiące Tatarów krymskich opuściło półwysep. Instytucje, organizacje pozarządowe i media są pod silną presją ze strony rosyjskich władz. Teraz patrzymy wstecz i analizujemy wydarzenia sprzed dekady. Czy można było zapobiec rosyjskiej okupacji. Czy Tatarzy krymscy mogli mieć na to jakikolwiek wpływ?
Elmira Ablialimowa: Być może — gdyby Ukraina prowadziła inną politykę wobec Tatarów krymskich. Jeśli przeanalizujemy sytuację sprzed 2014 r., na Krymie praktycznie nie było Ukrainy, to była głównie rosyjska autonomia w Ukrainie. Tatarzy krymscy byli postrzegani jako czynnik pewnej niestabilności. Terytorium półwyspu było otwarte na rosyjskie wpływy: ludzie pracujący dla Rosji byli przekupywani, rozpowszechniano dezinformację na temat Ukrainy i Tatarów krymskich, na przykład, że stanowią zagrożenie i mają separatystyczne zamiary.
Do 2014 roku Ukraina nie miała własnej polityki etnicznej. Nawet wśród Ukraińców wielu wierzyło w kremlowskie fałszerstwa i było pod ich wpływem. Cerkiew Patriarchatu Moskiewskiego również odegrała w tym znaczącą rolę
W rezultacie, jak pamiętamy, podczas okupacji półwyspu prawie cały personel sił bezpieczeństwa przeszedł do pracy dla Federacji Rosyjskiej. Tatarzy krymscy stanęli wówczas w obronie integralności terytorialnej Ukrainy, organizowali wiece i pokojowe protesty. Jedna z największych demonstracji odbyła się 26 lutego 2014 r. pod murami Rady Najwyższej Krymu.

Czy mogliśmy wpłynąć na bieg wydarzeń? Teraz myślę, że nie. Nie byliśmy gotowi na okupację, zagraniczne agencje wywiadowcze nas przed nią nie ostrzegały, media o niej nie informowały. Mieliśmy inne pomysły, ale w tamtym czasie mogliśmy podejmować tylko pokojowe działania: wiece, demonstracje, oświadczenia itp. Ten pokojowy opór i odrzucenie okupacji trwają do dziś. Pomimo prześladowań Tatarzy krymscy demonstrują swoją absolutną lojalność wobec Ukrainy: nie biorą udziału w wyborach, unikają pracy w organach okupacyjnych, poza tym jest wśród nich bardzo niewielu kolaborantów. Ten czynnik bardzo pomaga Ukrainie na poziomie politycznym i dyplomatycznym.
OSz: Czym zajmuje się Krymski Instytut Studiów Strategicznych?
EA: Działania Instytutu Studiów Strategicznych mają na celu dokumentowanie naruszeń dóbr kultury na tymczasowo okupowanych terytoriach Ukrainy w ramach Konwencji haskiej z 1954 r. o ochronie dziedzictwa kulturowego w czasie konfliktu zbrojnego.
Historia tego dokumentowania rozpoczęła się od sprawy Pałacu chanów krymskich w Bakczysaraju. W 2016 r. rosyjskie władze okupacyjne zaczęły go intensywnie "odnawiać", w wyniku czego zabytek faktycznie stracił swoją autentyczność. Niektórzy eksperci byli skłonni wierzyć, że była to kwestia korupcji, inni mówili o nieprofesjonalizmie i braku specjalistów z doświadczeniem w renowacji takich historycznych budynków. Ale moja opinia na ten temat jest inna.
Rosja postanowiła celowo wykorzenić tożsamość Tatarów krymskich z mapy Krymu, ponieważ odpowiedź na pytanie: "Kto jest właścicielem Krymu?" leży na płaszczyźnie historycznej. Tatarzy krymscy, ich pochodzenie, państwowość, która istnieje od ponad trzech wieków, rujnują rosyjską ideologię "Krymnasz"
Niszcząc zabytki, zniekształcając fakty historyczne, tworząc historyczne mity, Rosja próbuje zdominować okupowane terytoria. To, czego jesteśmy świadkami po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę w 2022 r., jest logiczną kontynuacją takiej polityki.
Odnotowaliśmy wszystkie rodzaje naruszeń prawa międzynarodowego opisane w konwencji haskiej z 1954 r. i jej dwóch protokołach (z 1954 r. i 1999 r.). Po pierwsze, przywłaszczenie — prawdopodobnie największe od czasów II wojny światowej — dóbr kultury, obiektów dziedzictwa kulturowego i instytucji kulturalnych. Po drugie, nielegalny transfer dóbr kultury należących do Ukrainy z okupowanych terytoriów ukraińskich na terytorium Federacji Rosyjskiej. Po trzecie, nielegalne wykopaliska archeologiczne na okupowanych terytoriach. Mamy również do czynienia ze znaczącymi modyfikacjami zabytków nieruchomych: z powodu takich prac tracą one swoją autentyczność, wartość artystyczną, naukową i historyczną. I wreszcie — wykorzystanie obiektów dziedzictwa kulturowego do celów wojskowych: udokumentowaliśmy liczne przypadki wykorzystania kopców, które są obiektami dziedzictwa archeologicznego Ukrainy, jako fortyfikacji. W rezultacie takie miejsce traci nie tylko swoją wartość archeologiczną, ale także zawarte w nim artefakty.
Warto zauważyć, że Rosja dopuszcza się również agresji humanitarnej, "dekonstruując" fakty historyczne: zachowując to, co jest zgodne z jej ideologią polityczną i odrzucając to, co "zbędne". Rosyjscy eksperci nad tym pracują - i przepisują historię Krymu.
OSz: Jaka jest historia Pani rodziny? Wiem, że Pani babcia została kiedyś deportowana.
EA: Każda krymskotatarska rodzina doświadczyła deportacji, moja historia nie jest pod tym względem wyjątkowa.
Moja babcia miała 22 lata, kiedy została deportowana na Ural, do obwodu kostromskiego. Tam ciężko pracowała przy wyrębie lasu — musiała wyżywić swoje dzieci, bo w tym czasie mój dziadek był na froncie. Osady, w których mieszkali, niewiele różniły się od kolonii. Wyznaczony teren można było opuszczać tylko za zgodą komendantury. Po powrocie z frontu dziadek długo szukał swojej rodziny w w różnych miejscach zesłania, ponieważ Tatarzy krymscy byli rozproszeni po całym ZSRR. Kiedy w końcu odnalazł żonę i dzieci, nie zaprzestał poszukiwań, bo trzeba było odszukać pozostałych krewnych, którzy zostali deportowani do Uzbekistanu. Wtedy zaczął pisać listy z prośbą o pozwolenie na połączenie się z resztą rodziny i przeprowadzkę do Uzbekistanu. Ta korespondencja się zachowała. Moi przodkowie są w niej nazywani "specjalnymi osadnikami" i każdy ma swój numer.
Pamiętam, jak umarł Breżniew. Byliśmy zwolnieni ze szkoły, aby obejrzeć pogrzeb sekretarza generalnego [Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego - red.]. Po szkole zwykle najpierw przychodziłam do domu babci. Jego drzwi zawsze były otwarte — ale tego dnia były zamknięte. Zapukałam, babcia otworzyła, szybko wprowadziła mnie do środka i przekręciła klucz w zamku: w domu było święto. Kiedy włączyłam telewizor, żeby obejrzeć pogrzeb, dziadek wyłączył go, mówiąc, że nie muszę tego oglądać, bo "kolejny kat nareszcie umarł".

Żyliśmy w dwóch różnych rzeczywistościach jednocześnie: z jednej strony w szkole uczono nas mitów o Krymie, a w kontekście Tatarów krymskich mówiono głównie o najazdach, jarzmie mongolsko-tatarskim itp. Z drugiej strony w opowieściach naszych dziadków Krym był najpiękniejszym miejscem na ziemi, czymś świętym i bajecznym. Miejscem, do którego wszyscy musimy wrócić. Mój dziadek często wspominał swoje dzieciństwo wśród gór i morza, a moja babcia zaczynała wtedy śpiewać... Rosja zawsze była postrzegana jako kraj, który od czasu pierwszej nielegalnej aneksji Chanatu Krymskiego w 1783 roku próbuje zniszczyć nasz naród.
OSz: Pani mąż, Achtem Czigojz, został skazany za zorganizowanie proukraińskiego wiecu na Krymie. Wszczęto przeciw niemu sprawę karną z trzech artykułów: organizowanie masowych zamieszek, nawoływanie do przemocy i nieumyślne spowodowanie śmierci. Jak zakończyła się ta historia?
EA: Achtem został skazany za zorganizowanie 26 lutego 2014 r. wiecu poparcia dla integralności terytorialnej Ukrainy. Wydarzenie zostało zorganizowane przez Medżlis Tatarów Krymskich [organizację Tatarów krymskich, której zadaniem jest reprezentowanie interesów tej społeczności — red.] przy wsparciu różnych ukraińskich inicjatyw i organizacji. Wyrok zawierał sformułowanie "za organizowanie masowych zamieszek". Spędził prawie trzy lata w areszcie śledczym w Symferopolu.
Byłam jego obrończynią z urzędu, utrzymywałam kontakt z jego adwokatami, jeździłam do aresztu śledczego prawie codziennie. Można powiedzieć, że to była jakby moja praca. Odbyło się ponad sto pięćdziesiąt rozpraw sądowych, przesłuchaliśmy ponad dwustu świadków - zarówno z naszej strony, jak ze strony oskarżenia. Oskarżeniem przeciwko mojemu mężowi kierowała tak zwana "krymska prokurator" Pokłońska. W rezultacie został skazany na osiem lat więzienia. Na szczęście dla nas dzięki porozumieniu ówczesnego prezydenta Ukrainy Petra Poroszenki, prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdogana i przywódcy Tatarów krymskich Mustafy Dżemilewa mój mąż został zwolniony wcześniej. Najpierw został przewieziony do Turcji, a następnie na Ukrainę.
Mężowi zaproponowano pozostanie w Turcji, ale odmówił. Wrócił do Ukrainy, by kontynuować walkę o Krym.
Dla nas ukraiński paszport to nie tylko dokument. To nasz wybór cywilizacyjny
Zostaliśmy zmuszeni do opuszczenia Krymu w 2017 roku, ale z całego serca chcemy tam wrócić. Co do nastrojów — często rozmawiam z tymi, którzy pozostali na Półwyspie Krymskim, i mogę z całą pewnością powiedzieć, że Ukraina jest oczekiwana na Krymie. Nie mogą się doczekać jego wyzwolenia.
OSz: W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że Ukraińcy i Tatarzy krymscy zaczęli się lepiej rozumieć z powodu podobnych, traumatycznych doświadczeń historycznych.
EA: Tak, zawsze przypominam sobie jedno z moich spotkań z dysydentem Myrosławem Marynowyczem, któremu powiedziałem, że w tej "strasznej tragedii 2014 roku jest wielka łaska Boża: Ukraińcy w końcu zrozumieli Tatarów krymskich, a Tatarzy krymscy zrozumieli Ukraińców".

Nasze narody doświadczyły tych samych tragedii w różnych okresach historycznych. Zarówno Ukraińcy, jak Tatarzy krymscy bardzo dobrze pamiętają, jak zniszczono naszą państwowość, zabrano nasze ziemie, inteligencję wykorzeniono i deportowano, zmuszano nas do wyrzeczenia się ojczystego języka, tradycji, kultury. Osobistym odkryciem był dla mnie artykuł III Konstytucji Filipa Orlika [dokument powstał w 1710 r.; jego autor Filip Orlik był hetmanem kozackim- red.], który definiuje relacje między Chanatem Krymskim a ukraińskimi Kozakami jako braterstwo. Między braćmi może być różnie, ale nadal pozostajemy rodziną.
Jesteśmy różni, ale Ukraińcy i Tatarzy krymscy mają wiele wspólnego: pochodzenie, wartości, silne poczucie tożsamości i wewnętrzny opór. Mamy wspólne państwo i wspólnego wroga. Dla obu naszych narodów "ojczyzna", "wolność" i "honor" to nie tylko słowa, ale coś, o co jesteśmy gotowi walczyć. Dlatego tak dobrze się rozumiemy
OSz: Ukraińskie władze wielokrotnie podkreślały, że wojna nie zakończy się, dopóki Ukraina nie zwróci Krymu. Czy wierzy Pani w powrót Krymu do Ukrainy?
EA: Jestem pewna, że bez Krymu nie będzie Ukrainy, a bez Ukrainy nie będzie Krymu. To jedno i to samo. Jestem absolutnie przekonana, że Krym zostanie wyzwolony, a my wrócimy do domu.


Uciekłam do kraju elfów
Na Islandii przebywa prawie 2500 ukraińskich uchodźców. To niemało, jak na kraj o populacji 370 000 osób. Podobnie jak w innych krajach europejskich, status tymczasowej ochrony na Islandii daje Ukraińcom dostęp do opieki zdrowotnej, a także prawo do pracy i nauki. Chociaż zdecydowana większość ukraińskich uchodźców nie mówi po islandzku, coraz więcej Ukrainek znajduje na Islandii pracę i buduje tam swoje życie.
Sestry rozmawiały z Ukrainkami jak im się żyje na Islandii.
Zamiast mojego byłego męża alimenty na moje dzieci płaci... Islandia
— Przyszło mi do głowy, by wyjechać na Islandię, uciec przed wojną bez konkretnego powodu; nie mieliśmy tam krewnych ani przyjaciół — wspomina Ukrainka Witalina Studenikina. — Za ostatni grosz kupiłam bilety — i wraz dziećmi znalazłam się w tym kraju.
Przed rosyjską inwazją Witalina Studenikina, matka trójki dzieci (jej córki mają 17 i 11 lat, a syn — 15 lat), pracowała w okręgowym wydziale edukacji w Krzywym Rogu. Gdy zaczęły się działania wojenne, przeniosła się z dziećmi najpierw do Polski, a następnie do Islandii.

— Na lotnisku ukraińscy uchodźcy spotkali się z policjantami – zaznacza Vitalina. — Zostaliśmy umieszczeni w hotelu w Rejkjawiku. Najpierw były badania lekarskie, potem etap papierkowej roboty, który trwał około dwóch tygodni. Nie byłam przyzwyczajona do bezczynności przez długi czas, więc trzy dni po przyjeździe poszszłam do ośrodka, w którym psycholodzy pomagali Ukraińcom.
Powiedziałam, że jestem nauczycielką (historii i psychologii), więc mogę zaopiekować się dziećmi tych, którzy przyszli po poradę. Ten wolontariat uświadomił mi, że mogę i chcę pracować nawet z maluchami. Pomyślałam, że w przedszkolach prawdopodobnie będą ukraińskie dzieci potrzebujące pomocy w adaptacji. Dlatego po przeprowadzce z hotelu do mieszkania zaczęłam szukać takiej pracy.
Dostali mieszkanie socjalne — chociaż socjalne nie oznacza darmowe.
— W tym mieszkaniu na przedmieściach Reykjaviku mieszkaliśmy za darmo tylko przez pierwsze sześć miesięcy, potem musieliśmy płacić czynsz – mówi Witalina. Miesięcznie to było 320 tys. koron islandzkich (ponad 2 300 dolarów).

Dopóki nie pracowałam, dostawałam pomoc socjalną w wysokości 220 tys. koron (1 600 dolarów) na całą rodzinę. W takich sytuacjach ratuje człowieka system dopłat: państwo oblicza twoje dochody i wydatki, a pewna część kwoty, którą zapłaciłaś za czynsz, może zostać zwrócona. Dodatkowo co cztery miesiące otrzymuję 230 tys. koron (1 670 dolarów) na moje dzieci. Zasiłek rodzinny jest jedyną rzeczą, którą nadal otrzymuję. Reszta płatności została wycofana, gdy tylko dostałam pracę.
Jeśli chodzi o moje dzieci, islandzki rząd płaci mi alimenty. Jestem rozwiedziona od ponad dziesięciu lat. Mój były mąż od dawna mieszka w innym kraju i nie jest zainteresowany dziećmi.
Kiedy zaczęłam załatwiać formalności w Islandii, poproszono mnie o jego dane kontaktowe. Nie skontaktował się ze mną, więc teraz to rząd Islandii płaci mi alimenty. Wyjaśniono mi, że jeśli islandzkie władze go znajdą, będzie zobowiązany do spłaty długu wobec Islandii. Tutaj prawa nieletnich są chronione w maksymalnym stopniu. A jeśli jedno z rodziców zapomina o swoich obowiązkach, jego dzieci wspiera państwo.
Islandczycy nie troszczą się o to, by dziecka "nie przewiało" — ale o jego stan psychiczny
Gdy Witalina zaczęła szukać pracy na Islandii, w lokalnym urzędzie pracy pomogli jej przygotować CV. Problemem był jej brak znajomości islandzkiego i angielskiego.
— Choć językiem urzędowym jest tu islandzki, prawie wszyscy mieszkańcy wyspy mówią po angielsku – w mówi Witalina. — Mój angielski był na poziomie szkolnym, ale uzbrojona w tłumacza Google zaczęłam chodzić do wszystkich przedszkoli w okolicy i oferować swoje usługi. Odmowa za odmową — aż w końcu trafiłam na przedszkole, które znajdowało się półtorej godziny drogi od mojego domu. W tym przedszkolu czekali na ukraińską dziewczynkę z autyzmem, miała być jedynym ukraińskim dzieckiem wśród małych Islandczyków.
Ogólnie rzecz biorąc, dzieci bardzo dobrze rozumieją język migowy, mimikę i uśmiechy. Mówiłam do nich trochę po angielsku, trochę po ukraińsku, a one nauczyły mnie kilku islandzkich słów. Dyrekcja przedszkola zauważyła, że szybko nawiązałam z nimi kontakt, i zaproponowała mi pozostanie.
Teraz zmieniłam pracę, znalazłam przedszkole bliżej domu. W moim pierwszym przedszkolu miałam grupę starszych dzieci. Teraz to są 2-3 latki, z których większość mówi w języku, który rozumieją, a to jest dla mnie jeszcze łatwiejsze.

Islandzkie przedszkola różnią się od ukraińskich. Nie ma dużych grup — pięcioro dzieci przypada na jednego nauczyciela. Każde przedszkole ma swój własny profil: ekologia, wielokulturowość, poznawanie świata poprzez kreatywność itd. Dzieci nie dostają obowiązkowych zadań. Są tylko zalecenia, lecz każde dziecko może robić to, co chce. Logopedzi i psycholodzy pracują z dziećmi co tydzień. Sześcioletnie dzieci powinny być w stanie napisać swoje imię i nazwisko oraz policzyć do dziesięciu w języku angielskim i islandzkim. Dzieci w mojej grupie potrafią to wszystko także po ukraińsku (śmiech).
Niektóre rzeczy mogłyby szokować ukraińskich rodziców. Na Islandii nikt nie opatula swoich dzieci, mimo że wiatr czasami dosłownie zwala je z nóg. Jeśli nie chcesz nosić czapki, nie musisz. Jeśli chcesz jeść śnieg lub kąpać się w kałuży — proszę bardzo. Deszcz i wiatr nie są powodem, by nie iść na spacer. W moim poprzednim przedszkolu, jeśli dziecko było kapryśne i nie chciało założyć kurtki, można było zabrać je na dwór bez niej. Dziecko, które zimą nosi lekkie trampki założone na bose stopy, nikogo tu nie zadziwi.
Na Islandii nie troszczą się o to, by dziecka "nie przewiało", ale o jego stan psychiczny. O stan psychiczny dorosłych zresztą też.
Po tym jak pewnego dnia zabrałam na spacer nie pięcioro, lecz dziesięcioro dzieci, koledzy zainteresowali się moim stanem emocjonalnym. Pytali, czy jestem zmęczona
Miałam szczęście do współpracowników. Chociaż mój islandzki nie jest na wysokim poziomie (ale nadal się go uczę, uczęszczam na kursy językowe po pracy), nigdy nie wyczułam żadnych uprzedzeń. Większość Islandczyków to otwarci i przyjaźni ludzie.
Przedstawiciel elfów w parlamencie
Byłam zaskoczona, że wielu Islandczyków wierzy w elfy lub przynajmniej z szacunkiem podchodzi do tego tematu. Jest nawet przedstawiciel elfów w parlamencie. Islandczycy wierzą, że w niektórych miejscach żyją elfy — i oficjalnie zabraniają budowaniania tam czegokolwiek: domów, a nawet dróg. By elfom nie przeszkadzać i ich nie denerwować.

Życie na Islandii jest ciekawe i wyjątkowe. Myślę jednak, że przesadą jest stwierdzenie, że Islandczycy są jednymi z najszczęśliwszych ludzi na świecie. Chć to kraj zamożny i zorientowany społecznie, wiele osób regularnie przyjmuje tu leki przeciwdepresyjne. To z powodu klimatu. Kiedy nie widzisz słońca przez całą zimę, a na zewnątrz jest ciemno prawie przez całą dobę, wpływa to na twoją psychikę. A przez całe lato są białe noce i nie możesz spać. Nie pomagają ani grube zasłony, ani tabletki nasenne.

Moja córka zaczęła mieć tutaj migreny, choć to może z powodu stresu, którego doświadczyła w Ukrainie. Niedawno w pobliżu nas doszło do erupcji wulkanu, co również nie jest tutaj rzadkością. W ścianach domu pojawiły się pęknięcia. Ale miejscowi nie boją się wulkanów ani trzęsień ziemi. Klęski żywiołowe są identyfikowane z wyprzedzeniem, a ludzie wiedzą, że jeśli coś miałoby się stać, zostaną zawczasu ewakuowani.
Ukraińcy nie mogą pracować na statkach rybackich
Łesia Moskalenko, Ukrainka, która przyjechała na Islandię ze swoją 20-letnią córką, też przyznaje, że niezwykły islandzki klimat wpływa na jej samopoczucie.
— Na Islandii zaczęłam mieć migreny – mówi Łesia. — Bóle głowy ustąpiły dopiero po roku pobytu. Moja córka i ja mieszkamy na północy, w mieście Akureyri. To bardzo blisko koła podbiegunowego. Moja córka mówi po angielsku, więc znalazła pracę w sektorze usług. Teraz pracuje dla sieci Subway. Niedawno uzyskała dwie licencje na pracę jako przewodniczka wielorybnicza, co oznacza, że może zabierać turystów na wycieczki z oglądaniem wielorybów. Angielski się przydaje, choć lista zawodów dostępnych dla Ukraińców jest wciąż ograniczona. Bez znajomości islandzkiego i nostryfikowanego dyplomu nie będziesz mógł być na przykład prawnikiem lub lekarzem. Ale możesz pracować w turystyce.

Na Islandii są trzy filary gospodarki: turystyka, rybołówstwo i produkcja aluminium. Praca na statkach rybackich jest wysoko płatna, możesz zarobić do trzech milionów koron miesięcznie (ponad 20 tys. dolarów). Ale nie znam żadnego Ukraińca, który by tam pracował — wszystko w tej branży od dawna jest rozdzielane między miejscowych, a obcokrajowcy nie są w niej mile widziani.
Islandia też ma swoje "mafie", swoje nieprzyjemne niuanse. Możesz np. zostać zwolniony bez podania przyczyny. Na przykład ktoś pracuje w kawiarni i wylatuje nagle przed rozpoczęciem wakacji szkolnych. Potem okazuje się, że właściciel kawiarni postanowił zatrudnić na lato dzieci w wieku szkolnym, by zaoszczędzić na podatkach.
Na Islandii możesz kupić samochód za miesięczną pensję. Ale w sklepach nie ma alkoholu
Na Islandii jest wielu imigrantów (np. jest duża polska diaspora). Ale większość z nich pracuje w zawodach niewymagających kwalifikacji. Nie spotkałam żadnego obcokrajowca lekarza, chociaż system medyczny jest przeciążony i cierpi na niedobór personelu. Podobnie jak w wielu krajach europejskich, na wizytę u lekarza możesz tu czekać kilka miesięcy. Konieczność czekania dotyczy także wielu innych obszarów, takich jak administracja czy bankowość. W większości instytucji dzień pracy kończy się o godzinie 16-tej.
Nawet jeśli masz pilną sprawę – na przykład musisz zablokować kartę bankową – możesz to zrobić dopiero od 9 rano następnego dnia. Tu nie ma wieczornych ani nocnych infolinii, które mogłyby pomóc klientom
Łesia i jej córka znalazły własne zakwaterowanie. Miesięczny czynsz za dwupokojowe mieszkanie kosztuje je 250 tys. koron (1 800 USD) rocznie.
— Mieszkanie z jedną sypialnią w naszym mieście może kosztować około 1 500 dolarów — mówi Łesia. — Na wsi czynsz jest niższy, ale trudniej tam znaleźć pracę, chyba że na farmie. W mieście możesz obejść się bez samochodu, lecz na wsi nie — transport międzymiastowy jest rzadkością, a przy złej pogodzie autobusy w ogóle nie kursują. Wszyscy Islandczycy mają samochody. Auto możesz kupić już za miesięczną pensję — pod warunkiem, że masz własny dom i nie musisz płacić czynszu.

Islandczycy są bogatymi ludźmi, ale nie mają w zwyczaju tego okazywać. Ubierają się bardzo prosto i prowadzą skromny tryb życia. Uwielbiają dzieci. Państwo stymuluje przyrost naturalny dobrymi pakietami socjalnymi, a tutejsze rodziny nierzadko mają po pięcioro czy sześcioro dzieci.
Ogólnie rzecz biorąc, życie na Islandii jest dość wygodne, jeśli masz pracę. Baseny termalne i stoki narciarskie — ma je niemal każda wioska — pomagają ludziom uciec od depresji w ciemnej porze roku. By ludzie nie topili depresji w kieliszku — co podobno w przeszłości się tutaj często zdarzało — alkoholu nie sprzedaje się w sklepach. Możesz go kupić tylko w placówkach jednej sieci, tylko w określone dni i godziny. W weekendy to niemożliwe.
Minimum stresu we wszystkim
– Z moich obserwacji wynika, że coraz więcej ukraińskich kobiet znajduje zatrudnienie na Islandii — mówi Tetiana Korolenko, mediatorka Międzynarodowego Programu IDP w Rejkjawiku. — Ja również przyjechałam tu z powodu wojny. Znajomość angielskiego pomogła mi szybko znaleźć pracę w sektorze publicznym. Teraz, jako mediator kulturowy, pracuję nie tylko z Ukraińcami, ale także z uchodźcami z innych krajów.

Największą przeszkodą dla Ukraińców na Islandii jest bariera językowa. Bez znajomości islandzkiego wiele zawodów jest dla nich niedostępnych. Ale ja mówię wszystkim, że to nie powód do rozpaczy: możesz zacząć od czegoś prostego i jednocześnie uczyć się języka. Mówienie o tym, że islandzki jest bardzo trudny, to tylko czyjaś subiektywna opinia. Sama intensywnie się go uczę i znam Ukraińców, którzy uważają ten język za łatwy.
Ukraińcy na Islandii mają czas na integrację i znalezienie pracy. Urząd pracy często pomaga szukać wolnych miejsc. Jeśli dana osoba nie pracowała od dłuższego czasu, będą ją do tego delikatnie zachęcać: zapytają, na jakie oferty aplikowała i jakie rozmowy kwalifikacyjne odbyła. Nie wycofają płatności, ale pytań będzie coraz więcej. Ukraińcom szukającym pracy radziłabym, aby trzeźwo ocenili rzeczywistość i nie próbowali od razu zdobyć stanowiska w rządzie, zwłaszcza jeśli nie znają islandzkiego. Tu jest wiele możliwości. Dla tych, którzy nie mówią po angielsku, zawsze znajdzie się praca w branży sprzątającej czy w kuchni.
Niektóre rzeczy zaskakują Ukraińców. Na przykład ty, że nawet jeśli ty i twój partner nie jesteście małżeństwem, ale mieszkacie pod jednym dachem, jesteście oficjalnie uważani za rodzinę — a to wpływa na wasze świadczenia.
W rzeczywistości wszystko tutaj jest dla ludzi. I jest tak przejrzyste, jak to tylko możliwe. Na przykład jeśli ktoś ma dług wobec państwa, będzie mógł go spłacać stopniowo. W naszej sytuacji trudno jest prowadzić bezstresowe życie. Ale tam, gdzie można stresu uniknąć, staram się to robić.



Aleksiej Nawalny zmarł w Kolonii Karnej
Aleksiej Nawalny zmarł w rosyjskiej kolonii karnej nr 3 w Jamalsko-Nienieckim Okręgu Autonomicznym.
Współpracownicy rosyjskiego opozycjonisty nie skomentowali jeszcze sprawy. Adwokat Nawalnego, Leonid Sołowjow, poleciał do Charp, gdzie znajduje się kolonia nr 3. - Zgodnie z wolą rodziny Aleksieja Nawalnego niczego nie komentuję. W środę prawnik Aleksieja przyszedł się z nim zobaczyć i wszystko było w porządku - powiedział adwokat.
Śmierć Aleksieja Nawalnego
Rosyjskie media rozpowszechniły informację, że Nawalny miał zakrzep krwi. Zmarły miał 47 lat. Odbył trzy wyroki w rosyjskim więzieniu. Został aresztowany w styczniu 2021 r. i skazany na 19 lat łagru za "ekstremizm".
Przedwczoraj na swoich stronach w mediach społecznościowych Nawalny zamieścił życzenia dla żony z okazji Walentynek. Również wczoraj Kira Jarmysz, rzeczniczka Nawalnego, , powiedziała, że podczas swojego pobytu w więzieniu polityk był wysyłany do karceru 27 razy. Ale wczoraj wszystko było w porządku z Nawalnym.
Warto przypomnieć, że ojciec Nawalnego jest Ukraińcem ze wsi Zalissja w obwodzie kijowskim. Sam Aleksiej Nawalny powiedział, że jest w połowie Ukraińcem, a w połowie Rosjaninem, zaś większość jego rodziny mieszka w Ukrainie.
16 czerwca 2021 r. prezydent USA Joe Biden powiedział, że jeśli Nawalny umrze w więzieniu, "konsekwencje będą katastrofalne dla Rosji".
Niektórzy światowi przywódcy już zareagowali na śmierć lidera rosyjskiej opozycji.
Brytyjski premier Rishi Sunak nazwał wiadomość o śmierci Nawalnego straszną. "Jako zagorzały obrońca rosyjskiej demokracji, Aleksiej Nawalny wykazał się niesamowitą odwagą przez całe swoje życie. Moje myśli są z jego żoną i narodem rosyjskim, dla którego jest to ogromna tragedia" - powiedział Sunak.
Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg powiedział, że "Rosja musi odpowiedzieć na poważne pytania". Prezydent Łotwy Edgars Rinkēvičs napisał na Twitterze: "Cokolwiek myślisz o Aleksieju Nawalnym jako polityku, właśnie został brutalnie zamordowany przez Kreml. To jest fakt i to jest to, co musisz wiedzieć o prawdziwej naturze obecnego rosyjskiego reżimu. Składam kondolencje jego rodzinie i przyjaciołom".
Przewodnicząca Parlamentu Europejskiego, Roberta Mecola, napisała, że świat stracił bojownika, którego odwaga będzie odbijać się echem przez pokolenia. "Jesteśmy przerażeni śmiercią laureata Nagrody Sacharowa, Aleksieja Nawalnego. Rosja odebrała mu wolność i życie, ale nie godność. Jego walka o demokrację trwa nadal".
Prezydent Litwy Gitanas Nausėda powiedział, że Aleksiej Nawalny nie umarł w więzieniu, ale został zabity przez brutalność Kremla i jego dążenie do uciszenia opozycji za wszelką cenę. "Rosyjski reżim musi ponieść konsekwencje. Musi zostać postawiony przed sądem".
Śledczy Bellingcat Khristo Grozev, który kiedyś pracował z Aleksiejem nad śledztwem w sprawie zatrucia Nowiczokiem, podsumował: "Nawalny został w końcu zabity.


"My nie konkurujemy, ale współpracujemy". Magazyn Sestry.eu ogłasza zwycięzców nagrody "Portrety Siostrzeństwa"
Jury wybrało zwycięzców spośród 12 nominowanych, w tym sześciu niezwykłych Polek i sześciu niesamowitych Ukrainek. Nominowane do nagrody "Portrety Siostrzeństwa" z Polski: Ola Hnatiuk, Elwira Niewera, Agnieszka Deja, Adriana Porowska, Grażyna Staniszewska i Marta Majewska. Nominowane do nagrody "Portrety Siostrzeństwa" z Ukrainy: Tetiana Hrubeniuk, Oksana Kolesnyk, Wiktoria Batryn oraz Halyna Andruszkowa, Oksana Neczyporenko, Lesia Litwinowa i Tata Kepler.
Po stronie polskiej zwyciężyła Marta Majewska, burmistrzyni Hrubieszowa, która po ataku Rosji na Ukrainę w lutym 2022 r. założyła ośrodek dla uchodźców w swoim mieście. Z pomocą setek wolontariuszy zapewniła Ukraińcom uciekającym przed wojną schronienie, żywność, mieszkanie, doradztwo i wsparcie psychologiczne. Od początku wojny ośrodek w Hrubieszowie przyjął ponad 100 tysięcy osób.
"Madeleine Albright powiedziała kiedyś, że jest specjalne miejsce w piekle dla kobiet, które nie pomagają innym kobietom. Nie chcę tam trafić" - mówiła na scenie Marta Majewska- "To ogromna nagroda dla tych kobiet, które były ze mną i mi pomagały. Chciałabym podziękować wszystkim kobietom, które w tym zdominowanym przez mężczyzn świecie dyplomacji i polityki pracują nad tym, aby nasz nowy świat powstawał w pokoju i spokoju. Niech żyje wolna demokratyczna Polska! Niech żyje wolna Ukraina!"

Myrosława Gongadze, członkini jury "Portretów Siostrzeństwa" i szefowa "Głosu Ameryki" w Europie Wschodniej, powiedziała: "23 lata temu również uciekałam z Ukrainy, a Polska była moim przystankiem i krajem pomocy. Wiem, jak ważna jest pierwsza pomoc, czułam się jak każda kobieta przekraczająca granicę w pierwszych dniach wojny. Jestem bardzo wdzięczna, że dziś mogę opowiedzieć o Marcie Majewskiej, pogratulować jej; to uczucie radości i współczucia jednocześnie. Ona płacze nawet teraz, wspominając pierwsze dni wojny. Ten wieczór jest dla nas po to, by wypłakać cały ból tych lat. To historia nie tylko o współczuciu, ale także o przywództwie kobiet. Każda z nas na tej sali wykazała się takim przywództwem".
Wśród Ukrainek zwyciężyły Galina Andruszkowa i Wiktoria Batryn, matka i córka, założycielki Fundacji UNITERS, która stała się największym w Warszawie centrum tranzytowym dla wolontariuszy z całego świata. Są inicjatorkami i siłą napędową akcji "Święta bez taty", która w ciągu dziesięciu lat dostarczyła ponad 300 tysięcy prezentów świątecznych dzieciom poległych obrońców i dzieciom mieszkającym w pobliżu frontu. Misja Wiktorii i Galiny zjednoczyła ponad 3 tysiące wolontariuszy z całego świata. Od 2014 roku współpracują z ponad 150 organizacjami, w tym z Siłami Zbrojnymi Ukrainy. Fundacja UNITERS wysłała już ponad 6 tysięcy ton pomocy humanitarnej, z czego 60% to środki medyczne dla frontu i sprzęt dla szpitali. Fundacja nadal prowadzi największy ośrodek pomocy humanitarnej dla uchodźców w Warszawie.

"Dla nas ta nagroda jest okazją do bycia blisko i pracy z niesamowitymi kobietami, naszym zespołem. Pokazuje, że zmierzamy we właściwym kierunku. Szczerze mówiąc, nie zawsze mamy czas pokazać ludziom wszystko, co robimy, ze względu na ciężką pracę, którą wykonujemy każdego dnia. Bardzo cenne jest to, że ktoś to zauważył i docenił. Doceniły to kobiety, nasze siostry, które również robią tak wiele dla innych. Dlatego nie rywalizujemy, tylko współpracujemy. Te 5 tysięcy euro nagrody, które otrzymałyśmy jako zwyciężczynie, przeznaczymy na plecaki medyczne zaprojektowane i opatentowane przez naszą fundację. Pomagają ratować życie na pierwszej linii walk. Wiktoria i ja od urodzenia miałyśmy poczucie siostrzeństwa z Polkami. Ale dopiero wraz z wybuchem wojny to poczucie przerodziło się w siostrzeństwo na międzynarodową skalę.
Mamy wiele historii z naszej pracy w ciągu ostatnich 10 lat, ale chciałybyśmy opowiedzieć jedną, która podkreśla znaczenie i konieczność tego, co robimy. Dużo dyskutowałyśmy o tym, czy powinnyśmy zorganizować akcję "Święta na linii ognia", polegającą na wysyłaniu świątecznych paczek dzieciom mieszkającym w pobliżu frontu. Te dzieci spędzają dzieciństwo w schronach przeciwbombowych. I siwieją, ponieważ nie widzą światła dziennego. Zorganizowaliśmy to wydarzenie i jestem pewna, że dzieci ucieszyły się, wiedząc, że ktoś z zagranicy o nie zadbał. Niestety kilka dni później troje z tych dzieci, którym wysłaliśmy paczki, zginęło... Ale udało nam się podarować im ostatni uśmiech w tych strasznych dniach na linii frontu" - powiedziały Halina Andruszkowa i Wiktoria Batrin w swoim przemówieniu.

Jacek Goliszewski, Prezes Zarządu Business Centre Club, mówił o zwyciężczyni głosowania czytelników, Agnieszce Dei: "Wiem, że po rozpoczęciu wojny Agnieszka codziennie wracała do domu o 3 nad ranem. Rodzina i znajomi zaczęli się nawet o nią martwić, a sąsiedzi zaczęli zostawiać jedzenie pod jej drzwiami. Wtedy podjęła strategiczną decyzję, aby skupić się na pomocy Ukrainie i wraz z przyjaciółką stworzyła grupę na Facebooku o nazwie "Jak pomagać Ukraińcom". Następnie stworzyła własną fundację, w której co miesiąc około 800 osób z Ukrainy otrzymuje pomoc humanitarną, informacyjną i psychologiczną. Jest człowiekiem - orkiestrą: kieruje fundacją "Pod Parasolem", a jednocześnie sama odbiera paczki z poczty. A jeśli zapytać ją, co jest dla niej najważniejsze, odpowie: solidarność".


Honorowa kapituła (jury) nagrody "Portrety Siostrzeństwa":
- Dominika Kulczyk, przedsiębiorczyni, filantropka, założycielka i prezeska Kulczyk Foundation
- Maria Górska, redaktorka naczelna Sestry.eu
- Joanna Mosiej-Sitek, CEO Sestry.eu; była zastępczyni wydawcy "Gazety Wyborczej"
- Agnieszka Holland, polska reżyserka i scenarzystka
- Myroslawa Keryk, prezeska Zarządu Fundacji Ukraiński Dom,
- Ołeksandra Matwiejczuk, ukraińska działaczka na rzecz praw człowieka, szefowa Centrum Swobód Obywatelskich, laureatka Nagrody Nobla
- Bianka Zalewska, polska dziennikarka pracująca dla kanału Espreso TV
- Natalia Panczenko, liderka Euromajdanu Warszawa, szefowa zarządu Fundacji Stań Po Stronie Ukrainy
- Wiktoria Zwarycz, żona ambasadora Ukrainy w Rzeczypospolitej Polskiej
- Henryka Bochniarz, ekonomistka, przewodnicząca Rady Głównej Konfederacji Lewiatan
- Myroslava Gongadze, dyrektorka rozgłośni Głos Ameryki w Europie Wschodniej
- Bogumiła Berdychowska, polska publicystka i dziennikarka

O nagrodzie "Portrety Siostrzeństwa"
Przez dwa lata z rzędu ukraińskie i polskie kobiety szły ramię w ramię, pomagając sobie i inspirując się. I razem dzięki wspólnym wysiłkom przybliżają zwycięstwo Ukrainy.
My, międzynarodowy magazyn Sestry.eu, każdego dnia opowiadamy o niesamowitych kobietach, które dzięki swojej woli, odwadze i przywiązaniu do demokratycznych wartości zmieniają świat na lepsze. Doświadczenia historyczne dowodzą, że w czasach wielkich wstrząsów to właśnie rola kobiet, matek i sióstr staje się kluczowa.
Zespół redakcyjny Sestry.eu stworzył nagrodę "Portrety Siostrzeństwa", chcąc docenić kobiety, które poprzez swoją aktywną postawę obywatelską, człowieczeństwo i gotowość do poświęceń jednoczą się, aby wspierać tych, którzy najbardziej tego potrzebują. Naszym celem jest podkreślenie wkładu kobiet w obronę demokracji w Europie i świecie.
Матеріал підготувала Юлія Ладнова


Elwira Niewiera: "Syndrom Hamleta" to portret młodego pokolenia Ukraińców po traumie
Elwira Niewiera jest polsko-niemiecką reżyserką i scenarzystką, autorką filmów dokumentalnych. Zajmują ją głównie przemiany polityczne i społeczne w Europie Wschodniej. Zdobyła wiele nagród na prestiżowych polskich i międzynarodowych festiwalach filmowych.
Film dokumentalny "Syndrom Hamleta" (2022), wyreżyserowany przez Elwirę Niewierę wraz z Piotrem Rosołowskim, to psychologiczny portret pokolenia straumatyzowanego wojennymi przeżyciami. Zdjęcia do filmu rozpoczęły się na krótko przed pełnoskalową inwazją Rosji. Premiera odbyła się, gdy jego bohaterowie byli już na froncie.
Przyjaźń, opiekuńczość i uwrażliwienie na niesprawiedliwość zmieniły Elwirę Niewierę w wolontariuszkę, dla której prawie nic nie jest niemożliwe. Portal Sestry dowiedział się, jak teraz wygląda życie reżyserki i bohaterów jej filmu. I o co walczą w tej wojnie.
Elwira Niewiera została nominowana do pierwszej nagrody "Portrety Siostrzeństwa", ustanowionej przez redakcję międzynarodowego magazynu Sestry.
Irena Tymotiewicz: W Twoim filmie "Syndrom Hamleta", nakręconym z Piotrem Rosołowskim, na scenie spotyka się pięć osób: obrońca lotniska w Doniecku Jarosław Hawianiec, żołnierka Kateryna Kotliarowa, przedstawiciel społeczności LGBT Ołeh Rodion Szurigin-Hrekałow, wojskowy sanitariusz Roman Krywdyk oraz znana ukraińska aktorka i feministka Oksana Czerkaszyna. Co ich łączy?
Elwira Niewiera: Doświadczenie. W 2020 roku, kiedy zaczęliśmy kręcić "Syndrom Hamleta", ważne było dla nas zwrócenie uwagi opinii publicznej na działania wojenne w Ukrainie, które rozpoczęły się już w 2014 roku, a które wszyscy zignorowali. Ludzie byli do tego przyzwyczajeni i nie reagowali na wiadomości, nie poruszało to ich serc. To było tak, jakby nie było wojny, ale były ofiary tej wojny. Nawet w Ukrainie nie nazywano tego "wojną".
Chcieliśmy dotrzeć do ludzi. Pokazać, co ta wojna robi z tymi, którzy ją przeżyli, co w nich pozostawia. Jak bardzo są zdruzgotani. I jak trudny, długi proces przechodzą, by wrócić do normalności. Chcieliśmy stworzyć emocjonalny portret młodego pokolenia Ukraińców po traumie. Szukaliśmy narzędzia, które połączy widza jak najściślej z tym, przez co przechodzą bohaterowie pozwoli ich głębiej zrozumieć. I tym narzędziem stał się teatr. Do spektaklu wybraliśmy pięć osób - ludzi młodego pokolenia, którzy pochodzą z różnych stron Ukrainy i urodzili się po 1991 roku, w niepodległym państwie.

W 2014 roku Ukraina przeżyła moment tak zwanego "politycznego przebudzenia" i niektórzy z naszych bohaterów poszli na wojnę. Sławik (studiował prawo) i Katia (stosunki międzynarodowe) zgłosili się na ochotnika. Roman, aktor teatralny ze Lwowa, został powołany do służby. Były też dwie osoby, które nie miały doświadczenia wojskowego: Oksana Czerkaszyna, ukraińska aktorka, która od czasu Majdanu angażuje się w teatr zaangażowany, i Rodion, przedstawiciel społeczności LGBT, który pochodzi z Doniecka. Ma swój własny front, na którym walczy z dyskryminacją i homofobią. W 2014 roku musiał opuścić swój dom i przeniósł się do Kijowa.
Ważne było dla nas porównanie ich doświadczeń i traum, aby stworzyć przekrój społeczeństwa. Wojna na pełną skalę rozpoczęła się, gdy film był w postprodukcji. Chcieliśmy zwrócić uwagę opinii publicznej na problem, ale okazało się, że byliśmy za późno. A może nie...
Prawdopodobnie nie. Myślę, że to był mocny punkt filmu. Gdzie życie zaprowadziło Twoich bohaterów i Ciebie?
24 lutego 2022 roku trójka bohaterów mojego filmu została wezwana do komendy wojskowej. Pierwszą wiadomość od Katii otrzymałam po południu tego samego dnia: baza, w której miała się zameldować, została wysadzona przez oddziały wroga. Ona z 10 innych żołnierzy byli wtedy w lesie. To był początek mojej wolontariackiej podróży, która trwa do dziś.
W ciągu tygodnia przekazałam im wszystko, czego potrzebowali: kamizelki kuloodporne, kamery termowizyjne, plecaki, namioty, śpiwory, buty w odpowiednim rozmiarze... Pierwszy transport z niezbędnym sprzętem, wart około 100 tysięcy złotych, został zebrany bardzo szybko: wysłałam listy do około stu znajomych z prośbą o pomoc.
Zdałam sobie sprawę, że wojna jest kosztowna
Mój przyjaciel zaproponował, że zorganizuje dla mnie spotkania w klubach bogatych kobiet. Opowiadałam im o prawdziwej sytuacji moich bohaterów i przekonywałam do pomocy. W pewnym momencie skontaktowała się ze mną zamożna kobieta z Bawarii, Ulrike, która była gotowa wziąć na siebie większość kosztów, ponieważ nie mogła zaakceptować bezczynności niemieckiego rządu. Z jej pomocą zaczęłam wysyłać drony, ciężarówki i quady. Było to szczególnie potrzebne Romanowi, który znajdował się w pobliżu Bachmutu.
Oprócz pilnych próśb z frontu, które otrzymywałam i nadal otrzymuję dzień i noc, dotarła do mnie również prośba od kierownictwa sierocińca pod Kijowem. Wraz z dyrektorką pewnego sierocińca zorganizowaliśmy wszystkie dokumenty niezbędne do ewakuacji dzieci. Ulrike przeznaczyła dla nich ogromną willę nad jeziorem. Nadal mieszka tam około 25 dzieci i 10 ich opiekunów.
Z tym filmem objechałam pół świata i stałam się do pewnego stopnia ambasadorką moich bohaterów. Wykorzystałam ich historie, by opowiedzieć o sytuacji w Ukrainie. O tym, czego nie pokazują wiadomości
O niuansach na linii frontu. O rzeczach, o których nikt nie myśli. Na przykład o tym, że kobiety w okopach naprawdę potrzebują kubeczków menstruacyjnych i damskich butów. O innych problemach, które nawarstwiają się w związku z tym strasznym doświadczeniem.

Zdjęcie z archiwum prywatnego
Jaki jest teraz stan psychiczny bohaterów twojego filmu?
Katia była na froncie przez prawie rok. Przechodziła przez bardzo trudne i niebezpieczne momenty. Wspierałam ją cały czas. Kiedy pomagałam jej finansowo, pomagałam jej również psychicznie, a ona dzieliła się ze mną doświadczeniami, które tkwiły głęboko w jej duszy. Jeszcze w 2014 roku celowo blokowała swoje emocje, by móc funkcjonować w tamtej rzeczywistości. Ale skala tego, czego doświadczyła w 2022 roku, była tak wielka, że zbyt trudno było utrzymać to wszystko w sobie.
Dzięki Katii lepiej rozumiem potrzeby kobiet na wojnie.
Roman, który został sanitariuszem, miał najgłębszą traumę: nie chciał brać broni do ręki. Nie zdawał sobie sprawy, że jako medyk będzie miał do czynienia z krwią i śmiercią znacznie częściej niż żołnierze na polu bitwy. Bardzo bał się momentu, w którym będzie musiał udać się na linię walk. Stało się to latem. Jego problemy psychiczne wynikały w dużej mierze z tego, że w 2014 roku nie miał wystarczającego doświadczenia, by ratować ciężko rannych, nie miał też odpowiedniego sprzętu.
Razem z nim zaczęliśmy zastanawiać się, co możemy zrobić, aby zmniejszyć ten strach. Zaczęliśmy od stworzenia listy w arkuszu kalkulacyjnym: jakie rzeczy medyk bojowy powinien mieć w swoim plecaku. Na liście znalazło się ponad 100 pozycji. I udało nam się skompletować 10 takich plecaków.
By skuteczniej pomagać Ukrainie, założyłaś nawet organizację pozarządową.
Tak. Po premierze w Locarno "Syndrom Hamleta" był pokazywany w ponad 30 krajach, od USA po Australię, na wielu prestiżowych festiwalach. W pewnym momencie trafił do Niemiec - i wszystkie możliwe gazety napisały recenzje. Razem z Ulrike organizowałyśmy też - równolegle z pokazami na festiwalach - kolejne spotkania w klubach zamożnych kobiet. Jeździłam wszędzie, opowiadałam, zbierałam pieniądze. Po kilku takich wydarzeniach szefowa jednego z klubów doradziła mi założenie fundacji. Darczyńcy mogą wtedy odliczyć darowizny od podatku. Tak narodziła się EXISTENTIA e.V.

Zdjęcie z archiwum prywatnego
Masz zespół, czy robisz wszystko sama?
Jest nas czwórka. Trzy osoby zajmują się głównie dokumentacją i sprawami finansowymi, resztę robię ja.
Wiele rzeczy musiałam wymyślić sama. Dopiero na początku rosyjskiej inwazji założyłam profil na Facebooku; wcześniej go nie miałam. To bardzo pomaga mi organizować transport i znajdować odpowiednich ludzi.
Kiedy Roman poprosił mnie o wysłanie quadów, nie wiedziałam, co to jest. Gdy Katia poprosiła mnie o wysłanie kamizelek kuloodpornych, nie miałam pojęcia, że takie kamizelki mają różne poziomy ochrony. Kupiłam kamizelki z trzecim poziomem ochrony, a Katia powiedziała mi: "Ale potrzebujemy szóstego. Przepraszam, że cię nie uprzedziłam". Wszystkiego uczyłam się na bieżąco. Są rzeczy, o których prawdopodobnie nie powinno się wspominać. Znalazłam i wysłałam też do jednostek ampułki, które są bardzo trudne do zdobycia, ale bardzo potrzebne wojskowym medykom.
Kiedyś szukałam kontaktów z firmami sprzedającymi kamery termowizyjne. Teraz mam firmy, które dają mi 50% zniżki, ponieważ wiedzą, że te kamery trafiają do ukraińskiej armii.

Zdjęcie z prywatnego archiwum
Czym jest dla Ciebie wolontariat?
Jestem osobą, która lubi rozwiązywać problemy. Podczas wojny jest ich wiele. Zdałam sobie sprawę, że mam siłę. Potrafię sobą zarządzać, wiem, kogo i gdzie poprosić, jak kopnąć piłkę, żeby trafiła w celu.
Moja więź z bohaterami filmu w ciągu ostatnich dwóch lat była bardzo bliska. Dowiedziałam się więc z pierwszej ręki o masowych zabójstwach, torturach i uprowadzaniu ludzi przez Rosjan. To niełatwe do zniesienia psychicznie.
Zdałam sobie sprawę, że działanie i praca leczą ból, który noszę w sobie z powodu tego, co dzieje się w Ukrainie. Mój film stał się dla mnie narzędziem walki. Wyszedł poza sztukę i twórczość
Film może stać się środkiem wspierania ludzi, społeczeństwa. Promować humanizm, wzajemne zrozumienie i empatię.
W jednej ze scen filmu reżyser pyta bohaterów, o co walczą w życiu. O co Ty walczysz teraz?
O sprawiedliwość i wolność. Wspieranie narodu ukraińskiego jest moim obowiązkiem. Jestem przekonana, że oni walczą za nas.
Od początku wojny jasno i publicznie deklarowałam swoje poparcie dla ukraińskiej armii. I nagle okazało się, że wielu moich niemieckich przyjaciół było przekonanymi pacyfistami. Dopóki nie znalazłam się tak blisko frontu, też mogłam powiedzieć, że jestem pacyfistką. Ale kiedy stało się to, co się stało, kiedy Rosja zaczęła zabijać cywilów bez powodu, pomyślałam, że dla wszystkich powinno być oczywiste, gdzie leży prawda.
To był moment, w którym straciłam wielu przyjaciół. Jednocześnie zyskałam wielu nowych - oni podzielają moje wartości.
Uważam, że większość europejskich rządów nie gra fair. Obiecują dozbroić Ukrainę, ale nie wysyłają wystarczającej ilości broni
Jestem przekonana, że w Ukrainie nie zginęłoby tak wielu ludzi, gdyby Europa natychmiast wysłała broń, o którą prosili Ukraińcy. Gdyby europejscy przywódcy wzięli pełną odpowiedzialność za to, że Ukraina jest ofiarą, a Rosja przestępcą. Nie można współpracować z przestępcą. Naszym obowiązkiem jest chronić ofiary.
Czujesz się zmęczona wojną?
Nawet kiedy jestem bardzo zmęczona, staram się iść dalej. Bo wiem, jak zmęczeni są ci, którzy są na froncie. Myślę, że opuszczenie ich teraz byłoby wielką zdradą.
Kilka tygodni temu wysłałam do Ukrainy kamery termowizyjne, a żołnierze z różnych jednostek nagrali filmy z podziękowaniami. Niezależnie od tego, gdzie te podziękowania zostały nagrane - w pobliżu Awdijiwki, w pobliżu Bachmutu czy w regionie Charkowa - powtarzała się jedna rzecz: byli wdzięczni za sprzęt, który ratuje im życie. Jednak już sam fakt, że ktoś o nich pamięta i robi coś, by wesprzeć ich moralnie, jest dla nich silnym motywatorem do kontynuowania walki.

Zdjęcie z prywatnego archiwum
Od jakiegoś czasu poszerzam swój krąg pomocy, pomagając różnym jednostkom dzięki mojej siostrze Katii, która też była na wojnie. Ze względu na stan zdrowia nie może wrócić na front, ale ma szerokie kontakty wśród wojskowych. Teraz patronujemy punktowi stabilizacyjnemu w pobliżu Orichowa, gdzie sytuacja jest straszna. To tylko sześć kilometrów od punktu zerowego. Pracującym tam chirurgom wysyłamy sprzęt medyczny, lampy operacyjne i bandaże. Zamówiłam też dla nich nosze ewakuacyjne SKED.
W grudniu napisałam bardzo długi i emocjonalny list gratulacyjny do naszych fundacji z prośbą o dalszą pomoc - i znów mieliśmy pieniądze na naszych kontach.
Czyli dzięki odpowiednim słowom nadal można dotrzeć do tych, od których zależy pomoc?
Tak. To działa.
W "Syndromie Hamleta" udało ci się przeanalizować problemy psychiczne, z którymi młodzi ludzie mierzyli się jeszcze przed inwazją na pełną skalę. Jak myślisz, z czym tym razem Ukraińcy wrócą z frontu?
Zaczynamy o tym rozmawiać. Moi bohaterowie bardzo boją się powrotu.
Często byli żołnierze nie śpią dobrze i mają koszmary. Z powodu tych snów mogą nawet bić swoje żony lub mężów. Jeden z moich bohaterów doświadczył takich sytuacji. Ci ludzie mają w sobie ogromny lęk o to, jak zorganizować sobie życie po tym, czego doświadczyli. Roman powiedział mi niedawno, że przestał nawiązywać znajomości na froncie. Nie chciał ciągle na nowo odczuwać bólu straty.
To są problemy, których nie było przez pierwsze dwa lata wojny, a które teraz pojawiają się w głowach żołnierzy.
Roman chce zasadzić drzewo w Karpatach dla każdego, kogo śmierci był świadkiem. A to oznacza ponad 100 drzew. Żeby w tym miejscu można było być samemu, opłakiwać ich. I godnie się pożegnać
Kilka miesięcy temu zostałam zaproszona na kolację z politykami w Niemczech, gdzie miałam okazję porozmawiać o sytuacji w Ukrainie. Obok mnie siedział człowiek, którego biznes jest bezpośrednio związany z lasami. Powiedział, że jest gotów sfinansować taki projekt.
Nad czym teraz pracujesz?
Przez ostatni rok regularnie odwiedzam ośrodki rehabilitacyjne dla ofiary zbrodni wojennych. Obserwuję zarówno pracę psychologów, jak reakcje podopiecznych. Mam pomysł na projekt filmowy o kobietach - "Kobiety i wojna" - o drodze, jaką przechodzą po traumatycznych przeżyciach.

Zdjęcie z archiwum prywatnego
Jak można Ci pomóc?
Wszystko, co robię, ma jeden cel: uratować życie jak największej liczbie żołnierzy na froncie. Będziemy kontynuować zakup noszy ewakuacyjnych SKED, które nie są dostępne w wielu miejscachh. I drony są zawsze potrzebne.
Planujemy również wspierać rehabilitację psychologiczną kobiet. Obecnie na Ukrainie są dostępne jednorazowe kursy rehabilitacyjne trwające do trzech tygodni. Chcielibyśmy jednak organizować rehabilitacje cykliczne, odbywające się 3-4 razy w roku.
W ubiegłym roku około 800 kobiet przeszło rehabilitację w jednej z wiodących organizacji zajmujących się tym obszarem. Na liście oczekujących było jednak ponad 9 000.
To tylko te kobiety, które bezpośrednio skontaktowały się z organizacją. A ile jest takich, które potrzebują pomocy, lecz się o nią nie ubiegają?
Mówi się, że poziom obrażeń psychicznych jest znacznie wyższy wśród tych, którzy milczą na ten temat.
Jedna z bohaterek mojego przyszłego filmu, którą poznałam podczas rehabilitacji, była w Azowstalu i straciła tam męża. Potem przeżyła rosyjską niewolę, ale miała szczęście wrócić. Ekstremalny przypadek.
To, co widzę wokół siebie, ma na mnie silny wpływ emocjonalny. Aby zrozumieć te kobiety, trzeba być z nimi na poziomie głębokiej empatii. To dla mnie bardzo kosztowne. Od roku sama chodzę na terapię, by ustabilizować swoją psychikę.

Zdjęcie z archiwum prywatnego
Minęły prawie dwa lata, a "Syndrom Hamleta" nadal jest wyświetlany zarówno w Ukrainie, jak za granicą. Jak ludzie reagują na niego teraz? Czy zmieniło się jego postrzeganie?
Podczas pierwszego międzynarodowego pokazu w Locarno wyszłam na scenę i zobaczyłam, że wszyscy widzowie płaczą. Zdałam sobie sprawę, że to działa. Musimy przybliżać historie, losy, wyzwania i zmagania konkretnych ludzi.
W tym sensie postrzeganie filmu w ogóle się nie zmieniło. To, że stworzyliśmy bardzo emocjonalny portret ludzi, którzy przeżyli wojnę, pomaga wielu poczuć ból, przez który przechodzą miliony ludzi na Ukrainie. Wejść w ich buty.
Wokół mnie jest wiele osób przekonanych, że Ukraińcy na pewno wygrają tę wojnę, bo są tacy odważni. Nie ulegałabym tym iluzjom. My, w Europie, robimy zbyt mało, by tak się stało.
Chcę, aby ten film był oglądany w krajach, których granice są daleko od Ukrainy. Tam, gdzie jest mniej zrozumienia i świadomości, że musimy pomóc. Gdzie ludzie mają mniejszy kontakt z Ukraińcami.
Znajdujemy się obecnie w bardzo trudnej fazie- podobnej do tej kilka lat po wybuchu działań wojennych w 2014 roku. Fazie, w której ludzie ignorują, przyzwyczajają się, zapominają. Tyle że stawka jest tu zbyt wysoka
Nie tylko dla Ukrainy, ale także dla nas, Europejczyków. I każdy z nas dzisiaj - nie w pierwszym dniu wojny, kiedy wszyscy się bali i chcieli pomóc, ale teraz, kiedy naród ukraiński po dwóch latach jest bardzo wyczerpany - musi go świadomie wspierać.
Іrena Tymotiewicz

Wesprzyj Sestry
Zmiana nie zaczyna się kiedyś. Zaczyna się teraz – od Ciebie. Wspierając Sestry,
jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.