Exclusive
Oblicza wojny
20
min

Władysław Owczarenko: Nie lubię, gdy ktoś pyta: „Co zrobisz po wojnie?”

Wielu nie wierzy, że przed inwazją mieszkałem w Europie i wróciłem, by bronić kraju. Innych szokuje to, że jestem synem deputowanego do lokalnego samorządu. Jak się okazuje, dzieci deputowanych, których fotelowi krytycy w mediach społecznościowych chcą najpierw wysłać na front, też walczą – mówi Władysław Owczarenko, żołnierz o pseudonimie „Turysta”, który jako pierwszy użył drona na wojnie

Kateryna Kopanieva

Władysław Owczarenko. Zdjęcie: Konstantin i Włada Liberowowie

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Walczył już w Bachmucie, Sołedarze, Kliszczijiwce i w sektorze iziumskim na Charkowszczyźnie. Teraz wraz ze swoją jednostką Signum z 93. brygady znowu jest w jednym z najgorętszych miejsc. To właśnie z inicjatywy „Turysty” i jego towarzyszy broni ukraińska armia zaczęła aktywnie wykorzystywać drony kamikadze FPV [z podglądem na żywo – red.], które zmieniły przebieg wojny rosyjsko-ukraińskiej. Władysław opowiedział Sestrom o swoich wojennych doświadczeniach – i o tym, jak zaczęła się historia dronów na froncie.

Myślałem, że zdążę wyjechać, nim wojna wybuchnie

Władysław Owczarenko: 23 lutego 2022 r. otrzymałem pozwolenie na otwarcie swojej firmy w Estonii. Miałem już jedną firmę w tym kraju, więc był powód do świętowania otwarcia drugiej. Następnego ranka zadzwonił: „Zaczęła się wojna!”. Od razu zrozumiałem, że muszę wracać.

Kateryna Kopaniewa: Żadnych wątpliwości?

Miesiąc przed tymi wydarzeniami, odwiedzając rodziców, przeczytałem, że wojna na pełną skalę może rozpocząć się 22 lub 23 stycznia. Pomyślałem: „Lepiej wyjadę na czas”. Mieszkałem w Estonii od trzech lat i nie chciałem porzucać wszystkiego, co miałem, by iść na wojnę. Tak właśnie myślałem. Ale kiedy wojna się zaczęła, natychmiast się spakowałem i wyjechałem do Ukrainy.

Ośmiu innych Ukraińców chciało jechać ze mną, ale przekroczyłem granicę sam – w ostatniej chwili zdecydowali się zostać. Jeden z nich później jednak wrócił i wstąpił do armii. Nie miałem wątpliwości. Był tylko strach przed nieznanym, kompletny brak pojęcia, co mnie czeka.

Nie miałeś doświadczenia wojskowego?

Pewne doświadczenie miałem, bo studiowałem w Wojskowej Akademii Sił Lądowych im. Hetmana Sahajdacznego we Lwowie. Ale kiedy zobaczyłem, co się dzieje w armii i w całym kraju, zrezygnowałem na trzecim roku. Jednak wiedza, którą w tym czasie zdobyłem, bardzo mi się przydała.

Kiedy wróciłem do domu w Czerkasach, dołączyłem do lokalnej jednostki obrony terytorialnej. Najpierw pojechaliśmy do Irpienia. Potem walczyliśmy w obwodzie charkowskim, we wsi Zawody, którą wróg dosłownie zmiótł z powierzchni ziemi. W tym czasie chłopaki i ja byliśmy już w 93. brygadzie i wykonywaliśmy takie zadania jak rozpoznanie, obrona z dużą siłą ognia i wiele innych. Wróg ostrzeliwał nas 24/7. Waliło w nas lotnictwo, artyleria i moździerze, strzelali do nas zakazaną przez wszystkie konwencje amunicją kasetową.

Utrzymywaliśmy linię, dopóki 10 lub 12 rosyjskich czołgów nie wjechało do wioski i nie zaczęło nas demolować ogniem bezpośrednim. Byliśmy w dwupiętrowym domu, kiedy czołg zaczął strzelać bezpośrednio do nas. Spadały na nas kawałki dachówek, nie dało się oddychać z powodu pyłu i piasku... W końcu budynek się zawalił.

Stało się jasne, że jeśli nie zniszczymy tego czołgu, wszyscy zginiemy pod gruzami

Miałem ze sobą małego drona, z którego przed wojną strzelałem na wsi. Zasugerowałem dowódcy, byśmy spróbowali znaleźć czołg wroga za pomocą tego drona. Wybiegłem z nim na zewnątrz i wystartowałem. Dookoła eksplozje, wszystko płonęło, nie wiedziałem, gdzie lecieć. I wtedy zobaczyłem punkt, który uznałem za czołg. Natychmiast przesłałem współrzędne. Potem była kolejna salwa i zostałem przysypany dachówkami i cegłami.

Współrzędne były prawidłowe. Spaliliśmy ten czołg, co umożliwiło nam opuszczenie ruin domu. Próbowałem jeszcze zabrać znalezioną kamizelkę kuloodporną i rzeczy towarzyszy, ale po przebiegnięciu 300 metrów padłem – wysiadły mi nogi. Udało mi się stamtąd wydostać przy pomocy kolegi, choć moździerze waliły nieustannie.

Nie wszyscy dowódcy od razu zrozumieli znaczenie dronów

Zawsze w takich rozmowach pytam o chwile z frontu, których moi rozmówcy nie zapomną. Najwyraźniej właśnie opisałeś taki moment.

To jeden z nich, chociaż tej sytuacji nie można porównywać z tym, co przeżyliśmy później w Bachmucie. Tam wszystko było znacznie gorsze. To, co wydarzyło się w Zawodach, jest ważne przede wszystkim dlatego, że po raz pierwszy użyliśmy tam drona i to zadziałało.

Potem wolontariusze dali nam jeszcze kilka dronów Mavic, których zaczęliśmy używać do zwiadu. Następnie zaczęliśmy wymyślać systemy „zrzutu” i modyfikować amunicję do tego celu. Minusem był wysoki koszt drona w tamtym czasie i ryzyko, że wróg go zestrzeli.

Wtedy mój brat Serhij zasugerował użycie drona FPV: podwieszenie pod nim materiałów wybuchowych, uruchomienie go i trafienie w cel. Zebraliśmy pieniądze, zamówiliśmy drona na OLX, zrobiliśmy do niego amunicję i polecieliśmy. Zabrakło nam wtedy około 50 metrów, by dotrzeć do celu, ale najważniejsze było odkrycie, że ta metoda działa.

Zdjęcie: Serwis PR 93. brygady Holodny Jar

Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że wkrótce te drony całkowicie zmienią przebieg wojny. Teraz żaden atak nie jest kompletny bez dronów.

Rosjanie codziennie posuwają się w naszym kierunku. Nadciągają z piechotą, ponieważ podczas pierwszych szturmów spaliliśmy ich sprzęt. Przychodzą co noc, a my każdej nocy używamy dronów, by ich wykryć i zniszczyć

Kiedy udało wam się nadać kwestii dronów właściwe znaczenie?

Niestety, nie od razu. Przede wszystkim dlatego, że nie wszyscy dowódcy od razu zdali sobie sprawę z tego, jakie to ważne. Serhij i ja nadal ciężko pracowaliśmy nad naszymi FPV. W weekendy, zamiast wracać do domu, przyjeżdżaliśmy do bazy i trenowaliśmy, szukaliśmy pozycji i odpalaliśmy drony. Kiedy opuściliśmy Bachmut, zaczęliśmy pracować nad tym jeszcze intensywniej i w końcu udało nam się znaleźć wsparcie. A kiedy miesiąc później dotarliśmy do Kliszczijiwki, zniszczenie całego sprzętu wroga i powstrzymanie wszelkich rosyjskich ruchów na tym obszarze zajęło nam zaledwie dwa tygodnie.

Jak teraz, po 2,5 roku walki w najgorętszych miejscach, opisałbyś swoje odczucia związane z wojną?

Na początku był strach przed nieznanym. Potem, gdy zacząłem rozumieć, jak wszystko działa i co powinienem, a czego nie powinienem robić, nabrałem pewności siebie. Po roku na wojnie w zasadzie przestałem myśleć o strachu czy przyszłości. My nie lubimy pytań typu: „Co zrobisz po wojnie?”, ponieważ najpierw musisz przetrwać, a potem coś zaplanować. Takie było moje odczucie w 2023 roku. Teraz zacząłem się trochę obawiać o swoje życie, bo w ciągu tych 2,5 roku przeszedłem tak wiele, przetrwałem, zrobiłem wiele i chcę zrobić więcej.

Jestem w związku, chcę mieć rodzinę. Trochę szkoda byłoby umierać (śmiech)

Ten związek zrodził się na froncie?

Nie. Znaliśmy się już przed wojną, ale wszystko się zaczęło, gdy wróciłem na chwilę do domu po Bachmucie. Życzyłem jej szczęśliwego nowego roku, zaczęliśmy rozmawiać i nawiązaliśmy relację. Szczerze mówiąc, bardzo współczuję mojej dziewczynie z powodu tego, przez co teraz przechodzi.

Często zdarza się, że nie komunikujemy się przez długi czas. Moja ukochana ciężko znosiła moje kontuzje, których miałem kilka. A czasami po prostu nie mam siły kontaktować się nawet z najbliższymi mi osobami. Nie udaje mi się też często wpadać do domu.

Chłopaki i ja nie możemy sobie pozwolić na wakacje, bo wiemy, że nikt nas nie zastąpi

Właśnie dzisiaj pocisk wroga zranił dwóch moich towarzyszy, którzy stanowili główną część naszej załogi. Gdyby mnie nie było, załoga byłaby niezdolna do pracy. Naprawdę potrzebujemy ludzi.

Dlaczego jesteś na wojnie?

Nie nazwałbym siebie wielkim patriotą. Wyjechałem i przez kilka lat mieszkałem za granicą. Wiele z tego, co działo się i dzieje w naszym kraju, wywołuje we mnie złość. Ostatni skandal z deputowanym Tyszczenką [Mykoła Tyszczenko, deputowany do Rady Najwyższej, jest podejrzewany o zlecenie uprowadzenia i przetrzymywania byłego ukraińskiego żołnierza; w niewoli osoba ta miała doznać obrażeń fizycznych – red.] to tylko jeden z przykładów. I wcale nie jestem pewien, czy cokolwiek się w tym kraju zmieni.

Jestem na froncie przede wszystkim dlatego, że kocham sprawiedliwość. Od dzieciństwa jestem przyzwyczajony do tego, że łobuzy znają swoje miejsce. Tutaj, z okupantami, robię w zasadzie to samo – tylko na nieco większą skalę. Nie mogę pozwolić, by Rosjanie przyszli i zrobili z moim domem to, co robią na terytoriach okupowanych. Poza tym, dobrze odnajduję się na wojnie i rozumiem, że jestem tu naprawdę potrzebny.

Nie stałem się nerwowy ani agresywny

Czy wojna Cię zmieniła?

Zdecydowanie nie na gorsze. Tak czuję i widzę to w reakcjach moich bliskich. Prawdopodobnie jest pewne zmęczenie. Na froncie potrafię spać 3 godziny dziennie, ale w domu tylko śpię.

Śnisz o wojnie?

Niezbyt często. Moja dziewczyna mówi, że czasami denerwuję się przez sen, zgrzytam zębami. Ale nie stałem się nerwowy czy agresywny. Swoją drogą, bardzo mnie denerwuje, że niektórzy faceci usprawiedliwiają swoje nieodpowiednie działania kontuzjami, których doznali. Ja miałem ich co najmniej cztery, a jedna spowodowała nawet czasową utratę wzroku, ale jakoś nie mam ochoty krzyczeć na innych, pić alkoholu ani robić niczego podobnego.

To o czym śnisz?

Moje sny są zwyczajne, bardzo zwykłe. Pamiętam jeden moment, to była kampania w Bachmucie. Przyjechałem tam zimą, a wyjechałem wiosną. Bachmut był już całkowicie zniszczony, nie pozostał ani jeden dom czy drzewo. Ziemia była spalona, wszystko było szare i ponure. A potem w nocy zostałem wywieziony z miasta. Budzę się rano w bazie, wychodzę na zewnątrz i widzę... zielone drzewa. Nie potrafię powiedzieć, co wtedy czułem. Patrzyłem na te drzewa i prawie płakałem. Jakie to szczęście widzieć naturę, patrzeć jak wszystko kwitnie

Przez całe pięć dni urlopu po prostu spacerowałem, podziwiałem drzewa i nie potrzebowałem niczego więcej. Teraz moim marzeniem jest, aby to całe gówno skończyło się jak najszybciej. Naszym zwycięstwem. Wtedy mógłbym po prostu spacerować i cieszyć się tym.

I podziwiać drzewa...

Tak. I wszystkie wspaniałe rzeczy, które nas otaczają.

Zdjęcia z prywatnego archiwum

Zdjęcia z prywatnego archiwum

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

20 sekund, by zestrzelić wrogi dron

– Mam 52 lata i troje dzieci. Z zawodu jestem lekarką weterynarii. Do ochotniczej formacji dołączyłam latem 2024 roku – mówi Walentyna Żelezko, pseudonim „Walkiria”.

Wojna zastała ją w rodzinnej wsi Nemiszajewe niedaleko Buczy. Słyszała ostrzał lotniska w Hostomelu i sąsiednich miast. Wrogie helikoptery latały tak blisko jej domu, że można było zobaczyć twarze pilotów:

– Było strasznie. Nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać i co robić. Jak większość Ukraińców, myśleliśmy, że to się skończy za kilka dni. Ale kiedy Rosjanie w Buczy zaczęli znęcać się nad ludźmi i ich zabijać, postanowiliśmy uciekać. Tyle że było już za późno, znaleźliśmy się pod okupacją.

Walentyna Żelezko, „Walkiria”

Najbardziej bała się o swojego młodszego syna, który miał wtedy 8 lat. Słyszała, że Rosjanie znęcają się nawet nad dziećmi. By go chronić, nie rozstawała się z nożem.

– Byłam przerażona, w głowie krążyły mi straszne myśli. Wciąż nie tylko trudno mi o tym mówić, ale nawet wspominać. Myślałam nawet o zabiciu syna własnymi rękami, byleby tylko wróg nie znęcał się nad nim. Oczywiście nie zrobiłabym tego, ale taka myśl przemknęła mi wtedy przez głowę. Nigdy tego Rosjanom nie wybaczę – wyznaje.

11 marca całej rodzinie udało się wyrwać z okrążenia. Jednak myśl o zemście na wrogu i walce za kraj jej nie opuszczała. Pewnego dnia natrafiła w mediach społecznościowych ogłoszenie o naborze kobiet do oddziału „Czarownic bojowych”. Na rozmowę kwalifikacyjną zabrała ze sobą przyjaciółkę, która też ma już ponad 50 lat.

– Od razu nas zapytali: „Jaka jest wasza motywacja?”. Już po trzech minutach rozmowy z dowódcą zrozumiałyśmy, że zostajemy. Uważam, że państwa powinni bronić wszyscy. Przede wszystkim mężczyźni, ale kiedy widzisz te codzienne straty na froncie, to jak mogłabyś siedzieć w domu? Przecież my możemy zastąpić mężczyzn tutaj. Powiedziałyśmy dowódcy: „Nauczcie nas wszystkiego”.

Bieganie, pompki i przysiady w kamizelce kuloodpornej nie były tak trudne, jak przyzwyczajenie się do dyscypliny wojskowej i opanowanie broni.

Rozkładając i składając karabin Kałasznikowa, czułyśmy się jak dzieci z klockami LEGO. Wciąż pytałyśmy instruktorów: „Co to za część? Jak to się nazywa?”

Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego. Teraz zapach prochu dodaje nam adrenaliny.

Dyżury „Czarownic” trwają trzy godziny. Algorytm działania mobilnej grupy ogniowej jest standardowy: alarm – wyjazd na pozycję – czekanie – strzelanie... Każda w zespole ma swoje zadanie. Najważniejsze jest zgranie. Działania muszą być wyćwiczone do perfekcji, dlatego w każdą sobotę na poligonie doskonalą swoje umiejętności strzeleckie.

„Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego”

– Najbardziej bałam się, że zrobię coś nie tak i zawiodę swój oddział. Od rozkazu dowódcy na dotarcie na pozycję, ustawienie karabinu maszynowego, przygotowanie osprzętu i włączenie kamery mamy 10 minut.

Niebo, które jest podzielone na sektory, obserwują na tabletach. Na ekranie widać cel, wysokość, odległość i kurs wrogiego drona. Na tej podstawie trzeba ustalić punkt, w który strzelec powinien skierować ogień. Każda grupa mobilna odpowiada za swój sektor.

– Ostatnio trudniej nam zestrzeliwać drony, bo zaczęły latać nisko i szybko. Latają z prędkością około 50 metrów na sekundę, więc na zestrzelenie mamy do 20 sekund. Gdy lecą nisko, nasze radary mogą ich nie wykryć. Wtedy ich nie widzimy ich, orientujemy się tylko na podstawie dźwięku. Dlatego trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i uważnie nasłuchiwać.

Zestrzelenie dronów jest trudniejsze w nocy, bo wróg maluje je na czarno. „Czarownice” używają karabinów maszynowych „Maxim” z 1939 roku.

– Są sprawne, chociaż czasami mogą zawieść. Trzeba je ciągle czyścić, rozbierać, napinać sprężyny. Owszem, mamy również lepszy karabin maszynowy dużego kalibru, ale bardzo chciałybyśmy mieć też „browningi”. Najlepsze uzbrojenie Ukraina wysyła na front.

Ale Rosjanie boją się nas. Czasami pokazują nas w telewizji i próbują wyśmiewać, deprecjonować: „Spójrzcie, oni nie mają już nikogo i nie mają czym walczyć. Nawet już ciotki z kuchni idą”

– Dopóki trwa wojna, moje miejsce jest tutaj. Teraz piszemy historię naszego kraju. Chcę po sobie zostawić godny ślad, mieć udział w zwycięstwie. Kiedyś powiem moim wnukom: „Wasza babcia, którą zwali Walkirią, pomagała walczyć z wrogiem”.

Najprzyjemniejszy dźwięk to dźwięk spadającego wrogiego drona

– Mam 32 lata. Z wykształcenia jestem menedżerką turystyki, pracowałam jako administratorka restauracji w Buczy. Spodziewałam się, że będzie wielka wojna, i nawet się do tego przygotowywałam: spakowałam walizkę z niezbędnymi rzeczami, zebrałam dokumenty, leki – wspomina żołnierka o pseudonimie „Kalipso”.

Kiedy się zaczęło, od razu wywiozła mamę do Hiszpanii, po czym wróciła. Pamięta, że bardzo denerwowały ją przerwy w dostawach prądu, a później aktywność wrogich dronów. Była już wtedy w dobrej formie fizycznej, poza tym od dzieciństwa znała broń, bo strzelać nauczył ją dziadek.

– Przyszłam do dowódcy i powiedziałam: „Będę u was służyć”. Usłyszałam: „Jeszcze cię nie przyjęliśmy”. Ale byłam wytrwała, przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, a potem szkolenie. Jedyna przykrość, która mnie spotkała, to stwierdzenie dowódcy, bym zapomniała o długich paznokciach – uśmiecha się.

„Kalipso” na służbie

Była jedną z pierwszych, które dołączyły do buczańskiego oddziału obrony terytorialnej (DFTG). Na początku była dowódcą patrolu szybkiego reagowania. Pilnowała porządku w gminie, patrolowała ulice miasta, sprawdzała schrony przeciwbombowe, by nie były zamknięte w razie alarmu. Później pojawił się pomysł stworzenia plutonu „Czarownic”. Stanęła na jego czele.

– Zaczynałyśmy jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali nas na „Czarownice z Buczy”.

Miałam naszywkę z czarownicą na granatniku. Bardzo spodobała się dowódcy.

Pomyślałyśmy, że to trafne, bo w Ukrainie wszystkie kobiety są czarownicami, do tego wściekłymi na Rosjan za to, co zrobili z naszym krajem, miastem, ludźmi. Wielu moich towarzyszy zostało zamordowanych na terenie Buczy

Teraz „Czarownice z Buczy” mają bardzo dużo pracy, bo wróg każdego dnia i każdej nocy ostrzeliwuje ukraińskie miasta rakietami i dronami.

– Praktycznie każdej nocy jest niespokojnie. Jesteśmy zawiedzione, kiedy jakiś Szahid nie wlatuje w sektor naszego ostrzału. Bo każda chciałaby zestrzelić tego potwora, żeby nie trafił w czyjś dom, nie niszczył naszej infrastruktury, byśmy nie zostali bez światła, ogrzewania i wody. Jesteśmy dla Rosjan jak kość w gardle, dlatego zasypują nas dronami.

Zaczynały jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali je na „Czarownice z Buczy”.

Jej oodziałowi udało się już zestrzelić sześć wrogich dronów. „Kalipso” przyznaje, że najtrudniejsze w tej pracy jest czekanie:

– Pamiętam, jak było z pierwszym. Słyszeliśmy, że się zbliża, aż tu nagle po prostu wyskoczył zza drzew. W sekundę otworzyłyśmy ogień, bo znalazł się w sektorze naszego ostrzału. Kiedy usłyszałyśmy, jak spada, szalałyśmy ze szczęścia.

Najgorzej jest wtedy, gdy widać wrogiego drona, ale nie można go dosięgnąć z karabinu. I potem przeczytać w raportach, że ten dron spadł gdzieś w dzielnicy mieszkalnej.

– Był taki przypadek, że dron spadł na Hostomel. Przebił się przez dach, zniszczył ogrodzenie i drzewa. Na szczęście nie było ofiar. W takich momentach wyrzucasz sobie, że go nie zestrzeliłaś – nawet jeśli obiektywnie nie miałaś na to szans. Gdybyśmy miały lepsze uzbrojenie o większym zasięgu, wyniki naszej pracy byłyby znacznie lepsze.

Ostatnio wróg pokrywa drony nieznaną trucizną, która powoduje oparzenia płuc.

– Rosjanie regularnie wymyślają nowe strategie ostrzału. A my wymyślamy sposoby, jak im przeciwdziałać. To jak taniec, kręcimy się wokół siebie

– Kiedy jest alarm, przyjaciele często dzwonią do mnie i pytają, czy jestem na zmianie. Kiedy słyszą, że tak, mówią: „No to wszystko będzie dobrze ”. Ale ja zawsze wszystkim mówię, że alarmu nie wszczyna się bez powodu. Waszym obowiązkiem jako obywateli jest zejść do schronu, bo to wy odpowiadacie za swoje życie.

„Kalipso” marzy o tym, by się w końcu porządnie wyspać. Teraz śpi po 3-4 godziny na dobę. No i chce odwiedzić mamę w Hiszpanii. Nie widziała jej już ponad trzy lata.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie w nas wciąż będzie wojna

Ексклюзив
20
хв

Dziś wojna to nie tylko czołgi i artyleria. To także drony i AI

Ексклюзив
20
хв

Gabrielius Landsbergis: – Tylko Ukraina może powstrzymać Rosję

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress