Exclusive
Oblicza wojny
20
min

Żołnierka Ołena Iwanenko „Ryż”: Trzy mantry, które pomagają mi przezwyciężyć strach

Pierwsza brzmi: „Mój Wszechświat dba o mnie”. Teraz dodaję: „Ja i moi bracia”. Druga: „Życie toczy się dalej, bez względu na wszystko”. I trzecia mantra: „Będzie, jak ma być”. Jeśli śmierć, to śmierć

Kateryna Kopanieva

Strzelczyni i pielęgniarka Ołena Ryż w specjalnym projekcie „Oblicza wojny. Młodzież”. Zdjęcie z prywatnego archiwum

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Przed wojną na pełną skalę Ołena Iwanenko, pseudonim Ryż, była menedżerką w branży restauracyjnej i odnoszącą sukcesy trenerką usług i komunikacji. W grudniu 2022 roku, bez doświadczenia wojskowego i wiedzy, poszła na front.

Będąc o krok od śmierci, bardziej doceniasz kolory życia. Zdjęcie z prywatnego archiwum Ołeny

Ze świata różowych kucyków – na wojnę

– Przed inwazją na pełną skalę żyłam w świecie różowych kucyków, a wydarzenia na wschodzie Ukrainy mnie nie interesowały. Wielka Wojna otworzyła mi oczy na wiele spraw. Chciałam spłacić dług wobec tych, którzy bronili kraju od 2014 roku. Przez te osiem lat, kiedy prowadziłam dość wygodne życie w Kijowie – mówi Ołena.

Do 2022 roku byłam tak zanurzona we własnej rzeczywistości, że planowałam nawet podróż do Moskwy. Rozmowy o możliwej rosyjskiej inwazji szczerze mnie irytowały. Prosiłam przyjaciół, by nie poruszali przy mnie tego tematu. A potem nadszedł 24 lutego... Byłam w Kijowie, ale nie słyszałem eksplozji, ponieważ wyłączyłam wszystkie komunikatory, słuchałam muzyki i przygotowywałam się do webinaru.

W końcu ktoś zadzwonił do mojej współlokatorki – postanowiła wyjechać. Ja nie chciałam uciekać: jeśli ktoś atakuje mój dom, zostanę, by go bronić. Zaczęłam więc szukać informacji, gdzie mogłabym się przydać. Zgłosiłam się na ochotnika do centrum krwiodawstwa. Znalazłam ludzi, z którymi ewakuowałam się z Irpienia w obwodzie kijowskim, gdzie toczyły się walki. Dostarczaliśmy ludziom żywność i lekarstwa, a po deokupacji obwodów kijowskiego i czernihowskiego ruszyliśmy na pomoc ofiarom.

Po jakimś czasie wróciłam do pracy. Biznes restauracyjny w niektórych regionach zaczął się aktywnie odradzać, pojawiły się nowe projekty. W tym samym czasie zostałam dyrektorką ds. obsługi gości w sieci restauracji.

Ale pod koniec 2022 roku poszłaś na wojnę. Dlaczego?

Po czterech miesiącach pracy zdałam sobie sprawę, że robię coś nie tak. Kiedy wyciągasz ludzi z okupacji, pomagasz tym, którzy siedzą w piwnicach bez jedzenia i wody, zdajesz sobie sprawę, że coś zmieniasz. Wojna trwała, a ja po prostu nie mogłam żyć tak, jak przed 24 lutego.

Zapisałam się na szkolenie wojskowe. Poszłam na pierwszą sesję szkoleniową z trzema sprawami w głowie: chciałam zrozumieć, czy po wielu latach pracy na stanowiskach kierowniczych będę w stanie być podwładą, czy sprawy wojskowe mi odpowiadają i czy potrafię znosić krzyki (myślałam, że w wojsku to normalne, ale okazało się, że nie).

Odpowiedzi na wszystkie te trzy pytania były pozytywne. Byłam pod wielkim wrażeniem 47 samodzielnej brygady zmechanizowanej „Magura”, o której pisał żołnierz i pisarz Walerij Markus. Postanowiłam do niej wstąpić – i zostałam przyjęta.

„Ukraina to mój dom. Kategorycznie odmówiłam jego opuszczenia, gdy został zaatakowany przez wroga”. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Na wojnie jesteś strzelczynią – sanitariuszką. Jakie są Twoje obowiązki?

Jestem strzelczynią, która udziela pierwszej pomocy rannym towarzyszom podczas walki. Podczas szkolenia wojskowego zdałam sobie sprawę, że najprawdopodobniej będę mogła wziąć udział w walce. Chociaż nie można mieć pewności, dopóki nie dojdzie do pierwszej bitwy.

Podczas szkolenia możesz być superbohaterką, a w prawdziwej bitwie płaczesz i szukasz miejsca do ukrycia. Znam takie przypadki

Zdarza się, że ktoś jest sportowcem w doskonałej formie fizycznej, a gdy wyrusza na wojnę, po prostu nie jest w stanie wytrzymać codzienności: upału, okopów i braku możliwości umycia się. Dla niektórych staje się to prawdziwym problemem.

Nasza brygada była przygotowywana do kontrofensywy, więc mieliśmy szkolenie zarówno w Ukrainie, jak za granicą. Nie jest tajemnicą, że dużym błędem, który był jedną z przyczyn niepowodzenia kontrofensywy, było to, że nie byliśmy ostrzelani. 90 procent uczestniczących w niej wojskowych nie było wcześniej na prawdziwym polu bitwy.

Na poligonie wszystko jest jasne: strzelam przed siebie, instruktorzy są za mną. A tutaj zostajesz wyrzucony z Bradleya [amerykański bojowy wóz piechoty – red.] na pole w pobliżu lądowiska, z wybuchami, pociskami, granatami ze wszystkich stron... Jesteś w takiej sytuacji po raz pierwszy i wydaje ci się, że twoje serce bije głośniej niż te wszystkie eksplozje. Zanim zdążyłam się zorientować, ranny czołgista już leżał obok mnie - granat padł natychmiast.

Powiedziałaś w wywiadzie, że pierwsza bitwa jest dla żołnierza decydująca.

Tak, ponieważ pokazuje, kim jesteś i kto jest obok ciebie. Ktoś potrzebuje więcej czasu, by się przygotować, ktoś mniej. A niektórym nigdy się to nie udaje i do końca walki pozostają „gotowaną kukurydzą”. Ktoś próbuje się ukryć, płacze, panikuje. Szanuję ludzi, którzy po pierwszej bitwie orientują się, że nie radzą sobie ze strachem i przenoszą się do innych jednostek. To przynajmniej uczciwe.

Gorzej, gdy ktoś próbuje uchodzić w oczach innych za bohatera, a jednocześnie po cichu robi wszystko, by do walki ponownie nie stanąć. Na wojnie nie można nosić maski, jak w cywilu. Wszystko jest tak obnażone, że nie możesz odgrywać żadnej roli. Jesteś tym, kim jesteś

Moja praca jako kierownika projektu w czasie pokoju pokazała, że gdy wokół panuje chaos, potrafię szybko się pozbierać i skupić na rozwiązaniu problemu. Tak samo jest na polu bitwy. Na filmie przedstawiającym jedną z naszych bitew (znalazłam w sobie siłę, by obejrzeć go choć raz) dookoła szaleje piekło, a ja jestem skupiona i spokojnie wykonuję swoją pracę. Ten film został nakręcony 19 października [2023 r. – red.]. To jedna z czarnych dat dla naszej brygady, kiedy ponieśliśmy ciężkie straty pod Awdijiwką.

Pierwszą czarną datą był dzień pierwszej bitwy: 17 czerwca 2023 roku w sektorze Zaporoża. Straciliśmy wielu ludzi i dużo sprzętu. Wtedy zginął mój towarzysz Dima, którego uważam za brata.

Nie widziałam, jak to się stało, usłyszałam tylko krzyk. Znaleźliśmy go z oderwaną nogą wiszącą na kawałku skóry. Wciąż żył. Wyciągałam go z ziemianki i mimo że z amunicją ważył 150 kilogramów, w ogóle tego nie czułam. Zrobiłam wszystko, co mogłam. Gdyby zdążyli go ewakuować, straciłby nogę, ale najprawdopodobniej by przeżył. Ale nie mogli go wyciągnąć. Dima zmarł cztery godziny po tym, jak został ranny. Jego ciało zabrano dopiero dwa miesiące później...

Czy ty też zostałaś ranna w tej bitwie?

Od bycia ranną dzieliły mnie wtedy 2 minuty i 10 metrów. Po 12 godzinach ciężkich walk byliśmy śmiertelnie zmęczeni i odwodnieni (adrenalina bardzo szybko zabiera wodę z organizmu), a do tego poruszaliśmy się we mgle. Szliśmy przez pole, zapominając o wszystkim, czego nas uczono. I znaleźliśmy się pod ostrzałem.

„Dotykam ziemi w okopach i czuję ból, który ona odczuwa”. Ołena Ryż w akcji pod Awdijiwką w 2023 roku. Zdjęcie z mediów społecznościowych dowódcy kompanii Ołeha Sencowa

Pamiętam pierwszą eksplozję – mój towarzysz pada. Najprawdopodobniej zginął na miejscu. Potem była kolejna eksplozja: odłamek trafił mnie w udo, Andrijowi prawie odcięło rękę, a Dimie nogę. Wtedy zginęło trzech naszych ludzi, a czterech, w tym ja, zostało rannych.

W mediach społecznościowych są filmy, na których ludziom po bitwie nagle odbiera mowę...

Właśnie to się wtedy stało! Zaczęłam im opowiadać, co się stało w bitwie, że Dima został zabity. Po doświadczeniu ekstremalnej sytuacji, w której wyłączyłam swoje emocje, w końcu znalazłam się we względnie bezpiecznym miejscu. To było tak, jakby moje emocje były zamknięte w bezpiecznym pokoju, a potem drzwi nagle się otworzyły i zasypała mnie lawina. Mój mózg, zdając sobie sprawę, że nie mogę sobie z tym poradzić, tymczasowo wyłączył mi mowę, chroniąc moją psychikę.

Teraz wiem, jak to działa, ale wtedy bardzo się bałam, ponieważ nie zostaliśmy o tym ostrzeżeni. Powiedziano nam, że w warunkach tak silnego stresu, jakim jest walka, organizm ludzki może różnie reagować: niekontrolowanymi wypróżnieniami, wymiotami, odrętwieniem, utratą przytomności. Okazuje się, że może też pozbawić cię języka. U mnie trwało to kilka godzin, a jeden z żołnierzy powiedział mi później, że nie mógł mówić przez dwa tygodnie.

Im bliżej śmierci, tym bardziej czujesz życie

Co pomogło Ci poradzić sobie z szokiem, którego doświadczyłaś?

Dobry psycholog, którego udało mi się znaleźć. Nie zwlekałam, bo zdałam sobie sprawę, że sama nie wyjdę z tego emocjonalnego dołka. Nadal pracujemy z tym psychologiem, wspaniałym profesjonalistą, który sam przeszedł przez wojnę. Każda sesja pomaga mi znaleźć odpowiedzi na pytania, które mnie nurtują.

Powiedziałaś kiedyś, że boisz się strzałów z bliskiej odległości. Strach na wojnie pomaga Ci, czy przeszkadza?

Wszystko zależy od tego, jak silny jest ten strach. Do tej pory były dwa momenty, kiedy naprawdę się bałam. Pierwszy raz, gdy musieliśmy opuścić okop i przebiec 70 metrów przez teren, który był nieustannie ostrzeliwany przez wrogi czołg i moździerz. Drugi raz, kiedy również byliśmy pod ostrzałem i musieliśmy wsiąść do niezbyt dobrze opancerzonego pojazdu.

Nie chciałam do niego wsiadać tak bardzo, że czułam, jak wysiadają mi nogi. Ale i tak musiałam wsiąść. Po wejściu do środka wzięłam głęboki oddech i pogrążyłam się w medytacji. I oto jesteśmy, jedziemy pod ostrzałem, siedzimy i medytujemy. Pomogło.

Mam trzy osobiste mantry, które pomagają mi przezwyciężyć strach. Pierwsza brzmi: „Mój Wszechświat dba o mnie”. Teraz dodaję: „Ja i moi bracia”, którzy od dawna są moją rodziną. Druga: „Życie toczy się dalej, bez względu na wszystko”. Pomogło mi to w tej bitwie 17 czerwca. Nagle spojrzałam na słońce, usłyszałam śpiew ptaków wśród odgłosów eksplozji – i wszystko stało się łatwiejsze. I trzecia mantra: „Będzie, jak ma być”. Jeśli śmierć, to śmierć.

„Ludzie nie są tak zmęczeni, jak się boją”. Medytacja przeciwko strachowi. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Ale jeśli zdarzy się tak, że śmierć dopadnie mnie w młodości, to lepiej, żeby stało się to w godnej walce – a nie pod kołami samochodu czy od odłamków pocisku. Ale będzie tak, jak ma być.

Jak zmieniła Cię wojna?

Zmieniły się moje wartości. Im bliżej jesteś śmierci, tym bardziej czujesz życie. Po tym jak znalazłaś się na skraju śmierci, zdajesz sobie sprawę, jak nieistotne są drobne kłopoty i codzienne trudności. Spóźniłam się na pociąg? Nie szkodzi, pojadę następnym. Nie ma znaczenia, jaka jest pora dnia. Takimi rzeczami po prostu nie warto się denerwować czy martwić. Kiedy wracam do mojego ukochanego Kijowa, cieszę się nim – uściski z przyjaciółmi, kolacje w restauracjach, zakupy, manicure, pedicure, masaże. Staram się również dbać o siebie na pierwszej linii frontu – kiedy to tylko możliwe, jeżdżę do miast, aby skorzystać z tych usług. W Kijowie, gdzie zazwyczaj przyjeżdżam na trzy lub cztery dni, szczególnie chcę cieszyć się tym wszystkim. Lubię patrzeć na pięknych ludzi, obserwować, jak żyją.

I nie pojawia się pytanie: „Dlaczego oni nie są na wojnie?”.

Nie, myślę o tym inaczej. Jeśli cały kraj stanie się polem bitwy lub wszyscy ludzie będą pogrążeni w głębokiej depresji, to wcale nie będzie łatwiej. Jak żołnierz, który przyjechał na urlop, może odzyskać siły i energię, jeśli wszystko wokół niego jest szare?

Żołnierz ma dość szarości na froncie. W spokojnym mieście chce kolorów. Kiedy widzę silnego, dobrze zbudowanego mężczyznę w wieku wojskowym cieszącego się życiem, nie spieszę się z ocenianiem go

Nic o nim nie wiem. Być może też jest żołnierzem, który przyjechał na urlop. A jeśli jest jednym z tych, którzy uciekają przed poborem, to nie warto o nim myśleć.

Nie jestem zainteresowana komunikowaniem się z cywilami, którzy nie są zaangażowani w to, co dzieje się w kraju. Nie mamy o czym rozmawiać.

Czy kiedykolwiek spotkałaś się z seksizmem ze strony żołnierzy?

Nie było sytuacji, w których ktoś mnie obrażał lub poniżał. Podczas mojego pobytu na wojnie usłyszałam tylko kilka niepoprawnych stwierdzeń na temat tego, że jestem kobietą – ale ludzie, którzy sobie na to pozwolili, natychmiast otrzymywali ostrą odpowiedź. Jestem bardzo otwartą osobą i jak mówią moi przyjaciele, nadal postrzegam ten świat jako całkiem różowe miejsce. Chociaż potrafię być twarda. Potrafię jednym spojrzeniem sprawić, że ktoś zrozumie, że się myli. Dlatego nikt nie ośmiela się rozmawiać ze mną o płci, nie mówiąc już o nękaniu mnie (śmiech).

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski wręcza order Ołenie Iwanenko „Ryż”. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Powiedziałaś, że jedną z głównych motywacji do pójścia na wojnę była chęć spłacenia długu wobec tych, którzy bronili kraju od 2014 roku. Co jeszcze motywuje Cię do tej walki?

W różnych momentach podawałam różne powody pójścia na wojnę. Na przykład dla przyszłości moich ukochanych siostrzeńców. I nie wycofuję się z tych słów. Ale teraz mogę powiedzieć, że poszłam na wojnę przede wszystkim dla siebie. I chociaż życie nigdy nie będzie takie samo jak przed 24 lutego 2022 roku, chcę, aby nadszedł czas, kiedy moje życie znów będzie wypełnione projektami, pomysłami i samorozwojem. Chcę znów mieć możliwości i chcę, by to wszystko było tutaj, w domu. Ukraina jest moim domem. Kategorycznie odmówiłam jego opuszczenia, gdy został zaatakowany przez wroga. Chcę zostać w domu, móc tu żyć i realizować swoje plany.

Jeśli chodzi o motywację do spłaty długu wobec tych, którzy walczyli wcześniej, pamiętam jeden moment. Latem 2022 roku wraz z przyjaciółmi spacerowaliśmy po placu Świętej Zofii w Kijowie i po raz pierwszy zauważyłam zdjęcia ludzi, którzy zginęli na froncie. Zobaczyłam daty ich śmierci: 2014, 2015, 2016... i tak dalej, aż do 2022 roku. Wstrząsnęło mną to do głębi: przez te wszystkie lata trwała wojna. Podczas gdy ja studiowałam, budowałam karierę, relacje, doświadczałam radości i depresji, wzlotów i upadków, a wszystko to w zaciszu mojego ukochanego Kijowa, ktoś bronił Ukrainy na froncie. Niektórzy oddali swoje życie, abym ja mogła żyć w spokoju.

Tysiące ludzi chroniło mnie przez lata. Nadeszła moja kolej, by zrobić to samo.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

20 sekund, by zestrzelić wrogi dron

– Mam 52 lata i troje dzieci. Z zawodu jestem lekarką weterynarii. Do ochotniczej formacji dołączyłam latem 2024 roku – mówi Walentyna Żelezko, pseudonim „Walkiria”.

Wojna zastała ją w rodzinnej wsi Nemiszajewe niedaleko Buczy. Słyszała ostrzał lotniska w Hostomelu i sąsiednich miast. Wrogie helikoptery latały tak blisko jej domu, że można było zobaczyć twarze pilotów:

– Było strasznie. Nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać i co robić. Jak większość Ukraińców, myśleliśmy, że to się skończy za kilka dni. Ale kiedy Rosjanie w Buczy zaczęli znęcać się nad ludźmi i ich zabijać, postanowiliśmy uciekać. Tyle że było już za późno, znaleźliśmy się pod okupacją.

Walentyna Żelezko, „Walkiria”

Najbardziej bała się o swojego młodszego syna, który miał wtedy 8 lat. Słyszała, że Rosjanie znęcają się nawet nad dziećmi. By go chronić, nie rozstawała się z nożem.

– Byłam przerażona, w głowie krążyły mi straszne myśli. Wciąż nie tylko trudno mi o tym mówić, ale nawet wspominać. Myślałam nawet o zabiciu syna własnymi rękami, byleby tylko wróg nie znęcał się nad nim. Oczywiście nie zrobiłabym tego, ale taka myśl przemknęła mi wtedy przez głowę. Nigdy tego Rosjanom nie wybaczę – wyznaje.

11 marca całej rodzinie udało się wyrwać z okrążenia. Jednak myśl o zemście na wrogu i walce za kraj jej nie opuszczała. Pewnego dnia natrafiła w mediach społecznościowych ogłoszenie o naborze kobiet do oddziału „Czarownic bojowych”. Na rozmowę kwalifikacyjną zabrała ze sobą przyjaciółkę, która też ma już ponad 50 lat.

– Od razu nas zapytali: „Jaka jest wasza motywacja?”. Już po trzech minutach rozmowy z dowódcą zrozumiałyśmy, że zostajemy. Uważam, że państwa powinni bronić wszyscy. Przede wszystkim mężczyźni, ale kiedy widzisz te codzienne straty na froncie, to jak mogłabyś siedzieć w domu? Przecież my możemy zastąpić mężczyzn tutaj. Powiedziałyśmy dowódcy: „Nauczcie nas wszystkiego”.

Bieganie, pompki i przysiady w kamizelce kuloodpornej nie były tak trudne, jak przyzwyczajenie się do dyscypliny wojskowej i opanowanie broni.

Rozkładając i składając karabin Kałasznikowa, czułyśmy się jak dzieci z klockami LEGO. Wciąż pytałyśmy instruktorów: „Co to za część? Jak to się nazywa?”

Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego. Teraz zapach prochu dodaje nam adrenaliny.

Dyżury „Czarownic” trwają trzy godziny. Algorytm działania mobilnej grupy ogniowej jest standardowy: alarm – wyjazd na pozycję – czekanie – strzelanie... Każda w zespole ma swoje zadanie. Najważniejsze jest zgranie. Działania muszą być wyćwiczone do perfekcji, dlatego w każdą sobotę na poligonie doskonalą swoje umiejętności strzeleckie.

„Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego”

– Najbardziej bałam się, że zrobię coś nie tak i zawiodę swój oddział. Od rozkazu dowódcy na dotarcie na pozycję, ustawienie karabinu maszynowego, przygotowanie osprzętu i włączenie kamery mamy 10 minut.

Niebo, które jest podzielone na sektory, obserwują na tabletach. Na ekranie widać cel, wysokość, odległość i kurs wrogiego drona. Na tej podstawie trzeba ustalić punkt, w który strzelec powinien skierować ogień. Każda grupa mobilna odpowiada za swój sektor.

– Ostatnio trudniej nam zestrzeliwać drony, bo zaczęły latać nisko i szybko. Latają z prędkością około 50 metrów na sekundę, więc na zestrzelenie mamy do 20 sekund. Gdy lecą nisko, nasze radary mogą ich nie wykryć. Wtedy ich nie widzimy ich, orientujemy się tylko na podstawie dźwięku. Dlatego trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i uważnie nasłuchiwać.

Zestrzelenie dronów jest trudniejsze w nocy, bo wróg maluje je na czarno. „Czarownice” używają karabinów maszynowych „Maxim” z 1939 roku.

– Są sprawne, chociaż czasami mogą zawieść. Trzeba je ciągle czyścić, rozbierać, napinać sprężyny. Owszem, mamy również lepszy karabin maszynowy dużego kalibru, ale bardzo chciałybyśmy mieć też „browningi”. Najlepsze uzbrojenie Ukraina wysyła na front.

Ale Rosjanie boją się nas. Czasami pokazują nas w telewizji i próbują wyśmiewać, deprecjonować: „Spójrzcie, oni nie mają już nikogo i nie mają czym walczyć. Nawet już ciotki z kuchni idą”

– Dopóki trwa wojna, moje miejsce jest tutaj. Teraz piszemy historię naszego kraju. Chcę po sobie zostawić godny ślad, mieć udział w zwycięstwie. Kiedyś powiem moim wnukom: „Wasza babcia, którą zwali Walkirią, pomagała walczyć z wrogiem”.

Najprzyjemniejszy dźwięk to dźwięk spadającego wrogiego drona

– Mam 32 lata. Z wykształcenia jestem menedżerką turystyki, pracowałam jako administratorka restauracji w Buczy. Spodziewałam się, że będzie wielka wojna, i nawet się do tego przygotowywałam: spakowałam walizkę z niezbędnymi rzeczami, zebrałam dokumenty, leki – wspomina żołnierka o pseudonimie „Kalipso”.

Kiedy się zaczęło, od razu wywiozła mamę do Hiszpanii, po czym wróciła. Pamięta, że bardzo denerwowały ją przerwy w dostawach prądu, a później aktywność wrogich dronów. Była już wtedy w dobrej formie fizycznej, poza tym od dzieciństwa znała broń, bo strzelać nauczył ją dziadek.

– Przyszłam do dowódcy i powiedziałam: „Będę u was służyć”. Usłyszałam: „Jeszcze cię nie przyjęliśmy”. Ale byłam wytrwała, przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, a potem szkolenie. Jedyna przykrość, która mnie spotkała, to stwierdzenie dowódcy, bym zapomniała o długich paznokciach – uśmiecha się.

„Kalipso” na służbie

Była jedną z pierwszych, które dołączyły do buczańskiego oddziału obrony terytorialnej (DFTG). Na początku była dowódcą patrolu szybkiego reagowania. Pilnowała porządku w gminie, patrolowała ulice miasta, sprawdzała schrony przeciwbombowe, by nie były zamknięte w razie alarmu. Później pojawił się pomysł stworzenia plutonu „Czarownic”. Stanęła na jego czele.

– Zaczynałyśmy jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali nas na „Czarownice z Buczy”.

Miałam naszywkę z czarownicą na granatniku. Bardzo spodobała się dowódcy.

Pomyślałyśmy, że to trafne, bo w Ukrainie wszystkie kobiety są czarownicami, do tego wściekłymi na Rosjan za to, co zrobili z naszym krajem, miastem, ludźmi. Wielu moich towarzyszy zostało zamordowanych na terenie Buczy

Teraz „Czarownice z Buczy” mają bardzo dużo pracy, bo wróg każdego dnia i każdej nocy ostrzeliwuje ukraińskie miasta rakietami i dronami.

– Praktycznie każdej nocy jest niespokojnie. Jesteśmy zawiedzione, kiedy jakiś Szahid nie wlatuje w sektor naszego ostrzału. Bo każda chciałaby zestrzelić tego potwora, żeby nie trafił w czyjś dom, nie niszczył naszej infrastruktury, byśmy nie zostali bez światła, ogrzewania i wody. Jesteśmy dla Rosjan jak kość w gardle, dlatego zasypują nas dronami.

Zaczynały jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali je na „Czarownice z Buczy”.

Jej oodziałowi udało się już zestrzelić sześć wrogich dronów. „Kalipso” przyznaje, że najtrudniejsze w tej pracy jest czekanie:

– Pamiętam, jak było z pierwszym. Słyszeliśmy, że się zbliża, aż tu nagle po prostu wyskoczył zza drzew. W sekundę otworzyłyśmy ogień, bo znalazł się w sektorze naszego ostrzału. Kiedy usłyszałyśmy, jak spada, szalałyśmy ze szczęścia.

Najgorzej jest wtedy, gdy widać wrogiego drona, ale nie można go dosięgnąć z karabinu. I potem przeczytać w raportach, że ten dron spadł gdzieś w dzielnicy mieszkalnej.

– Był taki przypadek, że dron spadł na Hostomel. Przebił się przez dach, zniszczył ogrodzenie i drzewa. Na szczęście nie było ofiar. W takich momentach wyrzucasz sobie, że go nie zestrzeliłaś – nawet jeśli obiektywnie nie miałaś na to szans. Gdybyśmy miały lepsze uzbrojenie o większym zasięgu, wyniki naszej pracy byłyby znacznie lepsze.

Ostatnio wróg pokrywa drony nieznaną trucizną, która powoduje oparzenia płuc.

– Rosjanie regularnie wymyślają nowe strategie ostrzału. A my wymyślamy sposoby, jak im przeciwdziałać. To jak taniec, kręcimy się wokół siebie

– Kiedy jest alarm, przyjaciele często dzwonią do mnie i pytają, czy jestem na zmianie. Kiedy słyszą, że tak, mówią: „No to wszystko będzie dobrze ”. Ale ja zawsze wszystkim mówię, że alarmu nie wszczyna się bez powodu. Waszym obowiązkiem jako obywateli jest zejść do schronu, bo to wy odpowiadacie za swoje życie.

„Kalipso” marzy o tym, by się w końcu porządnie wyspać. Teraz śpi po 3-4 godziny na dobę. No i chce odwiedzić mamę w Hiszpanii. Nie widziała jej już ponad trzy lata.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie w nas wciąż będzie wojna

Ексклюзив
20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Ексклюзив
20
хв

Dziś wojna to nie tylko czołgi i artyleria. To także drony i AI

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress