Exclusive
Oblicza wojny
20
min

Stereotypy na temat kobiet na wojnie kiedyś mnie raniły. Teraz śmieszą

O trzeciej nad ranem 24 lutego słuchałam przechwyconej rozmowy Rosjan – wymienili cele, które planowali zbombardować. Wśród nich było nasze stanowisko dowodzenia. Już o szóstej rano działało lotnictwo i artyleria, płonęły samochody, a jedna z naszych grup weszła do walki i poniosła straty. Zobaczyłam, jak wygląda prawdziwa wojna. To było straszne

Kateryna Kopanieva

Kapitanka Gwardii Narodowej Chrystyna „Kudriawa” w specjalnym projekcie serwisu Sestry „Oblicza wojny. Młodzież”. Zdjęcie z prywatnego archiwum

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Mówią na nią Kudriawa - Kędzierzawa z powodu burzy kręconych włosów. 30-letnia żołnierka używa tego pseudonimu na portalach społecznościowych i w mediach. Jest jeszcze jeden, roboczy, tajny, używany podczas misji bojowych. Jego nie zdradzimy.

I jest Chrystyna Iwaniwna – to uznana dowódczyni grupy wsparcia bojowego i zastępczyni dowódcy baterii moździerzy.

Z perfumerii na front

Moja droga do wojska zaczęła się od... targów pracy: zaproponowano mi pracę kierowniczki klubu w jednostce wojskowej – mówi Chrystyna. – W 2013 roku miałam 18 lat, pracowałam już jako sommelierka i konsultantka w luksusowej perfumerii.

Postanowiłam spróbować. Klub w jednostce wojskowej jest instytucją kulturalną. Miałam być odpowiedzialna za zajęcia rekreacyjne personelu wojskowego służącego w Iwano-Frankiwsku.

Chrystyna brała udział w obronie Rubiżnego, Siewierodoniecka, Łysyczańska, Zajcewa, walczyła na kierunku Bachmut. Teraz też jest na froncie. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Wkrótce potem wybuchł Majdan, podczas którego niektórzy oficerowie zostali wysłani na protesty w celu „ochrony porządku publicznego”. Żony stanęły przed jednostką, by to uniemożliwić.

Pamiętam to dziwne uczucie, kiedy rano idziesz do pracy, a wieczorem przygotowujesz kanapki dla tych, którzy stoją na barykadach w budynku rady miejskiej

Potem była aneksja Krymu i wydarzenia na Wschodzie, gdzie nasza jednostka pojechała jako jedna z pierwszych. A mnie tam nie zabrali.

Chciałaś iść na front?

Wydawało mi się to logiczne: jeśli złożyłam przysięgę narodowi ukraińskiemu, musiałam go bronić. Ale ponieważ moją specjalizacją było „kulturowe, moralne i psychologiczne wsparcie personelu”, dowódca kompanii tylko się roześmiał: „Co zamierzasz tam robić, rozdawać ulotki?”

Słyszałam też gorsze rzeczy: że kobieta na wojnie to tak zwana „kobieta polowa”, której zadaniem jest zadowalanie żołnierzy. Niestety stereotyp „wojna to nie babska sprawa” pokutuje do dziś

W 2014 roku mnie to bolało, ale teraz mnie śmieszy.

Dla mężczyzn, którzy wypowiadają takie stwierdzenia, jest to reakcja obronna, coś w rodzaju próby ochrony swojego prawa do władzy. Chociaż stereotypy stają się coraz mniej powszechne, nadal istnieją. Nawet teraz kobieta w wojsku musi być trzy razy lepsza od mężczyzny, żeby się liczyć.

Szukałam miejsca, w którym trudno byłoby mnie zastąpić. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Często musisz wręcz poprosić o misję, chociaż w wojsku uważa się, że to przynosi pecha. Ale kobiety nie przejmują się przesądami: wiemy, że jeśli nie poprosisz, prawdopodobnie nie zostaniesz uwzględniona. Na linii frontu nie ma czasu na seksizm – zadaniem jest przetrwanie. Ale nieco dalej od niej jest już inaczej.

Spójrz w gwiaździste niebo, aby wygrać

Fakt, że nie zostałam powołana na front w 2014 roku, był głównym powodem, dla którego poszłam na studia do Akademii Gwardii Narodowej. Chciałam podejmować własne decyzje. Po pięciu i pół roku studiów ukończyłam je z wyróżnieniem i zostałam oficerką w brygadzie szybkiego reagowania.

Cały 2021 rok upłynął pod znakiem szkoleń – nasza brygada została sformowana zgodnie ze standardami NATO, pracowali z nami międzynarodowi instruktorzy. W grudniu było już napięcie, ludzie rozumieli, że dojdzie do eskalacji. Ale myślałam, że główny rosyjski atak nastąpi na wschodzie.

Na wojnie dotkliwie odczuwasz piękno świata. Zdjęcie z prywatnego archiwum

24 lutego byłaś na linii frontu?

— Byłam w Stanicy Ługańskiej na dyżurze bojowym. Moim zadaniem było zbieranie i analizowanie informacji o wrogach. O 3 nad ranem wysłuchałam przechwyconej rozmowy Rosjan – wymieniali konkretne cele, które planowali zbombardować. Wśród nich było nasze stanowisko dowodzenia. Już o 6 rano na rozkaz dowódcy opuszczaliśmy Stanicę Ługańską, aby połączyć się z naszym oddziałem w innym miejscu. Lotnictwo i artyleria walczyły, samochody płonęły, a jedna z naszych grup weszła do walki i poniosła straty. Zobaczyłam, jak wygląda prawdziwa wojna. W głowie miałam milion myśli: co dalej, czy napisać pożegnalną wiadomość do rodziców (cieszę się, że tego nie zrobiłam). A może powinnam spróbować zamknąć oczy i pozwolić temu wszystkiemu być snem? Bałam się.

Boisz się teraz?

— Tak, ale raczej nie o siebie, a o moich towarzyszy broni, z którymi wyjeżdżam na misje. Kiedy ponieśliśmy pierwsze straty, pomyślałam, że łatwiej byłoby umrzeć, niż patrzeć na to wszystko. Strach pozostał do dziś, choć może już nie tak silny jak kiedyś. Na wojnie strach pomaga przetrwać.

Przeszliśmy przez wiele punktów zapalnych. Miasta, które na zawsze pozostaną w naszej pamięci, niestety zostały już zniszczone przez okupantów. Mimo tego, że moja znajomość z Donbasem miała miejsce podczas wojny, zakochałam się w Rubiżnem, Siewierodoniecku... Dowódca jednostki nauczył mnie dostrzegać piękno wokół.

W dni kiedy nie mogłam jeść, ani spać (myślałam, że nie mam do tego prawa), dowódca poprosił mnie, abym po prostu podniosła głowę, spojrzała w niebo i oddychała. Podziwiała gwiazdy, kwitnące drzewa

"eśli nie zauważymy, że świat się nie zatrzymał, nie będziemy w stanie wygrać" – powiedział.

Dlatego Rubiżne i Siewierodonieck są dla mnie piękne i wyjątkowe. Podziwiałam ich ulice, murale i pola słoneczników. Jednak teraz boję się tych pól, ponieważ podczas działań wojennych to niebezpieczne miejsca. Nie możesz dojrzeć wroga w słonecznikach.

Pole słoneczników na froncie to niebezpieczne miejsce. Zdjęcie z FB autorstwa Wołodymyra Zełenskiego

Każdy z nas ma kogoś, kogo prosi o poinformowanie rodziców, jeśli zginie

Walka uliczna to inna historia. W mieście nie ma linii demarkacyjnej. Ty i wróg jesteście na sąsiednich ulicach, a czasem w sąsiednich drzwiach.

Rosjanie nie mają zasad prowadzenia wojny. Są gotowi poświęcić setki swoich żołnierzy i zrobić straszne rzeczy, by zająć jedną wioskę. Na przykład bombardują zbiorniki z azotem, których eksplozje sprawiają, że dzielnice składają się jak domki z kart


Kwas azotowy pali drogi oddechowe, powodując wymioty i okropny kaszel. Wielu z naszych chłopaków to miało, gdy byliśmy w zakładach „Azot” w Siewierodoniecku.

W jednym z wywiadów powiedziałaś, że prosisz swoich towarzyszy, by nie płakali, jeśli umrzesz. Czy udaje Ci się nie płakać, gdy tracisz swoich ludzi?

— Na linii frontu – tak. Zwykle ponosimy straty podczas operacji bojowych i w takich momentach bez względu na to, co się dzieje, musimy się pozbierać i kontynuować pracę. W przeciwnym razie będzie więcej ofiar. Łzy przychodzą później...

Po bitwie, kiedy chłopaki niosą poległego zwiadowcę i nie mogą powstrzymać się od płaczu. Albo na pogrzebie. Kiedy zginęli moi koledzy – dwa wielkie „niedźwiedzie”, które gotowały nam obiady i rozśmieszały nas swoimi żartami – zabrałam ich amunicję z samochodu. Moje ręce były pokryte ich krwią, a mój mózg nie chciał uwierzyć, że to mogło się stać.

Mój dowódca poprosił mnie, bym poinformowała jego rodzinę, gdyby zginął. Każdy z nas ma kogoś, kogo o to prosi.

Lampa do manicure i poezja Izdryka jako środek uspokajający na froncie

Słyszałam stwierdzenie, że na wojnie ludzie nie mają płci, każdy jest jednostką bojową. Kim jesteś na wojnie: jednostką bojową czy kobietą?

— Profesjonalistką. Oczywiście różnimy się od mężczyzn, ale na linii frontu liczy się tylko to, jak skutecznie wykonujesz swoje zadanie. W spokojnym środowisku istnieją niuanse, ale zależą one głównie od osoby, a nie płci.

Znam dziewczyny, które na wojnę zabierają ze sobą lakier żelowy i lampę do manicure, a z frontu zaglądają do miast, by przedłużyć sobie rzęsy. To je uspokaja. Ja w wolnym czasie wolę spać


Niektórzy chłopcy na froncie często wyglądają schludniej ode mnie – to też kwestia osobistego wyboru i priorytetów.
Są też sprawy czysto praktyczne, np. mundury. Wciąż nie mamy kobiecych mundurów. Przy mojej budowie ciała jako żołnierza (jestem wysoka i szczupła) męski mundur mi odpowiada. Ale jeśli kobieta ma duży biust, potrzebuje specjalnej kamizelki kuloodpornej z ceramiczną płytą, której zdobycie jest nie lada problemem.
Kobietom w wojsku nie wydaje się bielizny, co dodatkowo utrudnia sprawę. Pamiętam, jak na początku Wielkiej Wojny suszyłam bieliznę pod ręcznikiem, żeby nie zwracać na siebie uwagi mężczyzn. Z czasem przestałam ją ukrywać.  
Jestem dziewczyną z Galicji i przyszłam do wojska z całym zestawem stereotypów. Ale z czasem przeświadczenie, że „dziewczyna powinna pozostać dziewczyną”, wpojone mi w dzieciństwie, zmieniło się przekonanie, że „człowiek powinien pozostać człowiekiem”.

„Włączyłam tryb odroczonego życia”. Zdjęcie z prywatnego archiwum

W mediach społecznościowych jest film, na którym składasz karabin maszynowy, czytając poezję Jurija Izdryka. To twoja medytacja?

— Tak. Inspiruję się kreatywnością i rozwijam umiejętności motoryczne (śmiech). Naprawdę kocham poezję i kiedy w pośpiechu opuszczaliśmy Stanicę Ługańską, pierwszą rzeczą, którą włożyłam do plecaka, był zbiór wierszy Izdryka. Czytałam je chłopakom w ziemiankach podczas ostrzału:

Kiedy dojdziesz do krawędzi i
przekraczasz krawędź
a ciemność cię pochłonie
pomyśl tylko jedno życzenie –
żeby powiedziała:
„Nie bój się.
Jestem z tobą”...


Teraz mam przy sobie zbiór współczesnych poetów „Nikt tak nie kochał”. Kiedy tylko mam okazję, czytam go i znajduję odpowiedzi na wiele pytań. Zawsze mam też przy sobie haftowaną koszulę mojej mamy i zdjęcie mojej rodziny, zrobione, gdy byłam dzieckiem.

Zasypianie w ciszy to prawdziwe wyzwanie

Jak wojna cię zmieniła?

Stałam się bardziej kategoryczna, ale nie sądzę, bym się zatraciła. Czasami czuję, że brakuje mi zasobów.

Sam fakt, że istnieją miasta takie jak Iwano-Frankiwsk, gdzie ludzie mogą wieść względnie spokojne życie, sprawia, że jestem szczęśliwa. Chcę przyjeżdżać do spokojnych miast i cieszę się, gdy widzę żołnierzy przechodzących rehabilitację.

Kiedy widzę cywilów cieszących się życiem, staram się myśleć, że przekażą datki na armię i pomogą, ponieważ w Ukrainie nie ma rodzin, które nie zostały dotknięte wojną.

To nie „wszyscy nieznajomi mężczyźni w wieku wojskowym” mnie wkurzają, ale raczej pojedyncze przypadki uderzającej hipokryzji – kiedy na przykład jakiś bloger mówi mi, jak bardzo kocha Ukrainę, a następnie wykorzystuje swoje dokumenty wolontariusza, by podróżować na Malediwy.

„Mamy wyjątkową szansę zniszczyć wielkie zło, które przez tyle lat uniemożliwiało nam bycie sobą”. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Miałam swego rodzaju depresję, kiedy wróciłam do domu i zdałam sobie sprawę, że nie chcę nic robić. Leżałam całymi dniami i zmuszałam się do snu, ponieważ sen pomagał mi zapomnieć i nie obwiniać się za to, że nie byłam w strefie walk.
Zasypianie w ciszy to osobne wyzwanie. Leżysz i podświadomie czekasz, aż coś się wydarzy, bo cisza w nocy nie jest już dla ciebie normalna. A dźwięk pracującej windy, jak się okazuje, jest bardzo podobny do dźwięku artylerii...

Gdy widzę tłum, moim pierwszym odruchem jest natychmiastowe rozdzielenie ludzi, bo jeśli uderzy pocisk, zginą. Potem uświadamiam sobie: „Chrystyna, to jest Iwano-Frankiwsk, a ty nie jesteś na linii frontu”


Praca z psychologiem pomaga mi radzić sobie z takimi rzeczami. Dopóki sytuacja w mojej okolicy jest pod kontrolą, potrafię znaleźć godzinę na sesję ze specjalistą. To konieczne, by walczyć i nie zwariować.

Co jeszcze pomaga Ci wytrwać?

Zrozumienie, jak cenna jest dla mnie Ukraina. To moja ziemia, na której chcę żyć, rozwijać się i pozostać sobą. Rosja celowo niszczy naszą tożsamość. Okupanci chcą, aby Ukraińcy zasymilowali się z nimi, abyśmy nie mieli myśli o samoidentyfikacji. Walczę o to, byśmy już nigdy nie czuli się gorsi.
Rosja chce na arenie światowej zademonstrować, że stoi wobec nas na uprzywilejowanej pozycji. Wcześniej to samo zrobiła w Gruzji, Mołdawii, Iczkerii i Czeczenii.

Teraz Federacja Rosyjska ostrzy sobie zęby na Ukrainę, która jest częścią demokratycznego świata i jednocześnie jego przyczółkiem


Chciałabym, aby nasi zachodni partnerzy zrozumieli, że jeśli Rosja zdobędzie Ukrainę, pójdzie dalej. Sytuacja na froncie jest bardzo trudna, każde opóźnienie w amunicji jest krytyczne, a życie tysięcy ludzi jest zagrożone. Ale naszym zadaniem jest utrzymać się, walczyć i ostatecznie zmusić Rosję do wycofania swoich wojsk. A stanie się to tylko wtedy, gdy okupanci zdadzą sobie sprawę, że nie są w stanie zrealizować swoich planów.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

„Nieważne, co dzieje się wokół. Liczy się tylko jedno: czy zdążysz pomóc rannemu. Nauczyliśmy się robić to w biegu. Samochód jedzie pod ostrzałem, a ty w ciemnościach z latarką szukasz żyły, żeby podłączyć kroplówkę. Przecinasz ubranie, opatrujesz rany. Zimą ranni są przemoczeni i odmrożeni. Ich życie zależy od tego, czy znajdą się w cieple, dlatego ogrzewamy samochód do maksimum. Jesteś w kamizelce kuloodpornej i hełmie, cała – od kurtki po majtki – przemoczona do suchej nitki. Ale tego nie czujesz. Zapominasz, że jest ci nieznośnie gorąco, duszno, że przed wyjazdem sama leżałaś pod kroplówką z bólem głowy po kontuzji. Adrenalina czyni cuda: kiedy liczy się każda sekunda, nic cię nie boli. I oto dowozicie rannego do szpitala. Lekarze mówią, że jeszcze pięć minut – i ten człowiek by umarł. Ale zdążyliśmy. Uratowaliśmy go...”

Tak swoje codzienne życie na wojnie opisuje Ołeksandra Czorna, pseudonim „Jaskółka”, 52-letnia medyczka pola walki 39 Oddzielnej Brygady Obrony Wybrzeża. Jaskółka – bo jak mówią jej koledzy, „szybko lata”. Przed wojną była księgową. Całe życie poświęciła rodzinie, dlatego decyzja o pójściu 25 lutego 2022 roku do komisariatu wojskowego zaskoczyła wszystkich jej przyjaciół i znajomych. Ale ona nie miała wątpliwości.

Koledzy mówią na nią „Jaskółka” – bo „szybko lata”

Już dawno przestaliśmy liczyć nasze kontuzje

– Na początku nie przyjęli mnie ani do SZU, ani do obrony terytorialnej – mówi Ołeksandra. – Ale trafiłam na ludzi, dzięki którym udało się rozwiązać ten problem. Miałam poważne zamiary, chociaż przed rozpoczęciem inwazji należałam do osób, które zaprzeczały, że może do niej dojść. I chociaż mój mąż, który jest żołnierzem, wielokrotnie mnie ostrzegał, nie chciałam o niczym słyszeć. Miałam urodziny, przede mną był długo wyczekiwany wypoczynek w Karpatach. Miałam inne sprawy na głowie.

Wojna zaskoczyła nas w domu w Czarnomorsku, w obwodzie odeskim. Męża natychmiast wezwano do służby. Znalazłam książeczkę wojskową, którą miałam od czasu ukończenia szkoły medycznej w 1992 roku. Prawie nie pracowałam w swoim zawodzie – kiedy masz troje dzieci, musisz wybierać pracę, w której ci odpowiednio zapłacą.

Razem z córką (dwoje pozostałych dzieci było w Kijowie) zaczęłyśmy pracować jako wolontariuszki: piekłyśmy całe kilogramy ciastek fitness, które przekazywałyśmy na front. Równolegle dyżurowałam w lokalnym batalionie ochotniczym, gdzie potrzebni byli medycy. Aż 23 marca padło pytanie, kto z ochotników wstąpi do szeregów SZU. Natychmiast się zgodziłam.

Kateryna Kopanieva: – Już wtedy rozumiałaś, że to nie będzie wojna na miesiące, ale na lata?

Ołeksandra Czorna: – Tak. W przeciwieństwie do wielu naszych chłopaków nie miałam złudzeń, że to się szybko skończy. Pewnie dlatego, że jako córka i żona wojskowego widziałam, jak jaką stała się ta branża w ciągu ostatnich 20 lat. Widziałam, jak w latach przedwojennych ukraińska armia była redukowana i jak upadała. I rozumiałam, że wróg przez te wszystkie lata przygotowywał grunt pod wielką wojnę. Jeszcze w obronie cywilnej mówiłam chłopakom, że wszyscy znajdziemy się na froncie. I tak się stało.

Nie zapomniałaś umiejętności udzielania pierwszej pomocy?

Nie pozwoliło mi na to troje moich dzieci, z ich ciągłymi chorobami i urazami. Oczywiście, przeszliśmy szkolenie z instruktorami medycyny taktycznej. Po ukończeniu szkoły medycznej przez jakiś czas pracowałam na oddziale kardiologicznym, więc ta wiedza również się przydała. Nadal jednak boję się sali operacyjnej.

Jeśli sama udzielam pomocy, to tnę, zszywam i traktuję to normalnie. Ale kiedy widzę, jak robią to inni, czuję się nieswojo. Nawet podczas pobierania krwi staram się nie patrzeć

W każdych innych warunkach nakłuwam żyły ze spokojem, ale kiedy nakłuwają moje, wolę tego nie widzieć.

Z drugiej strony są sytuacje, kiedy nie zauważasz wokół siebie nic, tylko rannych, którym trzeba pomóc. Kiedyś z powodu silnego bólu głowy sama byłam pod kroplówką. Nadjechała karetka, ciężki przypadek. Przewinęłam rękę, nie zdejmując cewnika, i tak pojechałam na ewakuację. Kiedy przenosiliśmy rannego, podrapałam sobie tę rękę. Skończyło się infekcją i miesięczną kuracją antybiotykową. W ekstremalnych sytuacjach mogę też „nie zauważyć”, że mam wysokie ciśnienie. Moja norma 90/60, więc gdy mam 140/100, moje naczynia krwionośne po prostu nie wytrzymują i może się zacząć krwawienie z nosa. Ciśnienie często podnosi mi się latem, z powodu upałów i duszności, gdy jadę w karetce bez okien.

Z braćmi z zespołu medycznego

Miałaś wiele kontuzji?

Oficjalnie trzy, ale myślę, że więcej – już dawno przestałam je liczyć. Gdy pocisk spadł niedaleko mnie, bolała mnie głowa. Poleżałam jednak trochę pod kroplówką i wróciłam do pracy.

Niektórzy po kontuzji ostro reagują na każdy dźwięk, inni się przyzwyczajają. Ja należę do tych drugich: dopóki coś nie przeleci tuż obok, nie reaguję

Kiedy mieszkaliśmy naprzeciwko Krynok, w obwodzie chersońskim, przelatywało codziennie. Miejscowi, którzy zostali, mieszkali już w piwnicach, ale ja mogłam przebywać w domu. Jednak pewnego razu piwnica uratowała mi życie. Rosyjską rakieta poleciała prosto na nas. Dom rozpadł się jak kartonowe pudełko, lecz piwnica wytrzymała.

Byliśmy w takich miejscach, gdzie odległość od okupowanego przez Rosjan lewobrzeżnego Chersonia była minimalna. Tam ostrzał w zasadzie nie ustawał. Jedna po drugiej miejscowości zamieniały się w ruiny, lecz na tle tej apokalipsy nadal spotykało się cywilów, którzy nie chcieli opuścić swoich ogrodów i z jakiegoś powodu byli przekonani, że Rosjanie nie będą do nich strzelać. W końcu to my udzielaliśmy im pomocy...

Dotrwać do nocy to już sukces

Jest strasznie?

Bywa. Ale chodzi raczej o strach nie o swoje życie, a o życie innych. Wywozimy rannego cywila, a ja słyszę przez radio, że wróg ostrzeliwuje nasze pozycje – i boję się o naszych. Albo razem z koleżanką, medyczką plutonu, trafiamy pod ostrzał. Leżymy w domu na podłodze, lecą na nas odłamki, a ja nie myślę o nas, tylko o tym, żeby nasi chłopcy tutaj nie przyjechali i nie wpadli pod ostrzał.

Przez pierwsze dwa lata wojny nie myślałam o sobie. Żyłam dniem dzisiejszym, chwilą. Wchodzisz do wiejskiego sklepiku, widzisz coś w rodzaju ananasa, persymony czy krewetek (właściciele sklepów pod ostrzałem przywozili takie produkty na linię frontu i zarabiali na tym niewiarygodne pieniądze) i nie ma dla ciebie znaczenia, ile to kosztuje. Myślisz: „A jeśli dzisiaj jest mój ostatni dzień?” – i kupujesz. To jest życie chwilą. Przeżyć do wieczora albo do nocy to już sukces.

Teraz pracuję nad tym, by odzyskać umiejętność planowania. Zaczynam od tego, by zaplanować przynajmniej najbliższy urlop. Niedawno jechaliśmy z chłopcami i zobaczyliśmy, że w naszą stronę leci dron. Z daleka nie było wiadomo, czy to nasz, który przeleci obok, czy wrogi, który spadnie na nas.

W takich chwilach mózg natychmiast opracowuje plan działania: jeśli dron się zniża, wyskakujemy w biegu. A w głowie masz myśl, żeby nic się nie stało, bo przecież niedługo urlop

Chyba tylko ten, kto sam tego doświadczył, może zrozumieć, co się dzieje w takiej chwili. Dlaczego dziś rozpada się tak wiele rodzin? Dlaczego jest tak wiele rozwodów? Kiedy jesteś na froncie, nie chcesz straszyć swoich bliskich, opowiadając im, że kilka razy w ciągu jednego dnia omal nie zginęłaś. Mówisz, że wszystko jest w porządku. A oni tego nie rozumieją, bo jeśli jest tak dobrze, to dlaczego nie dajesz znaku życia? Gdzie tam jesteś i z kim? I zaczynają się pytania, podejrzenia. Potem przyjeżdżasz na urlop i jedyne, czego pragniesz, to cisza, żeby nikt cię nie ruszał. Przepaść między tobą a twoimi bliskimi tylko się powiększa. To jedna z przyczyn mojego rozwodu. Teraz mówię dzieciom więcej, bo nie chcę stracić z nimi kontaktu. Mogę im opowiedzieć nawet o najtrudniejszych momentach.

Z córkami

Jakich? Co jest najtrudniejsze w pracy medyka na wojnie?

Kiedy nie zdążysz dowieźć rannego. Jak dotąd miałam jeden taki przypadek. Młody żołnierz, ciężko ranny, z wewnętrznym krwotokiem. Minutę po tym jak znalazł się w naszym samochodzie, zatrzymało mu się serce. Uruchomiliśmy je, ale nie udało się go uratować. Miał zbyt duże obrażenia.

Świadomość, że nie ponosisz winy za jego śmierć, wcale nie sprawia, że jest ci łatwiej. To nie do zniesienia

W dzień św. Mikołaja przyjeżdżasz do chłopaków na pozycję, żeby rozdać im czekoladki specjalnie przysłane dla nich ze Szwecji. A wieczorem tego samego dnia wywozisz ciała sześciu z nich... Podczas mojej pierwszej ewakuacji Rosjanie ostrzelali nas z „gradów” i zginęło dwóch moich towarzyszy broni. Jeden w przeddzień swoich urodzin, drugi w dniu urodzin swojej żony. Rano zdążył jej złożyć życzenia i to była ich ostatnia rozmowa.

Na froncie odnalazłam siebie

Co Ci pomaga się trzymać?

Mogę sobie popłakać, czasami łzy przynoszą ulgę. Pracowałam z psychologiem. Nie mogę powiedzieć, że to była terapia, to było bardziej jak rozmowa z samą sobą. Ale nie mogłam się doczekać tych spotkań, bo były okazją, żeby się wygadać. Wcześniej próbowałam rozmawiać z przyjaciółmi czy ze znajomymi, ale wszyscy z jakiegoś powodu uważali, że muszą mi dać jakąś radę. A ja nie potrzebowałam rad. Potrzebowałam, żeby mnie po prostu wysłuchano. Opowiadając coś psychologowi sama wszystko analizowałam, układałam w sobie głowie – i to pomagało.

W kryzysowych momentach ratuje mnie jakaś aktywność. Jeśli nie jedziemy na wezwanie, mogę zacząć przestawiać pudełka z lekami albo nawet usiąść i malować jakiś obrazek. Trochę uspokajają mnie też zakupy online. Był okres kiedy kupowałam mundury wojskowe, jak głupia. Teraz kupuję prezenty dla mojej małej wnuczki.

Prezent dla wnuczki

Patrząc na Ciebie trudno uwierzyć, że masz wnuki.

Mam 52 lata (choć nie czuję swego wieku). Mój kolega z ekipy ma 27 lat, jest cztery lata młodszy od mojego syna.

Chłopaki żartują, że w wieku 52 lat jestem silniejsza od dwóch 26-latków

Wiek nie ma znaczenia. Czuję się świetnie, w pewnym sensie lepiej niż przed służbą. Nie pamiętam siebie przed wojną jako osobowości. Pamiętam siebie jako mamę, aktywną członkinię komitetu rodzicielskiego, domową kucharkę – i to wszystko. Nigdy nie potrzebowałam niczego dla siebie, nie wiedziałam, co to samorealizacja. A teraz wiem, że to, co robię, przynosi korzyści. Z wieloma chłopakami, których ewakuowałam jako rannych, nadal utrzymuję kontakt. Kiedyś opublikowałam w mediach społecznościowych zdjęcie zakrwawionych kamizelek kuloodpornych. Właściciel jednej z nich, którego ewakuowaliśmy, rozpoznał ją i mnie odnalazł, by podziękować.

Na wojnie pojawiają się nowe sensy. Teraz wyglądam inaczej – wydaje mi się, że lepiej niż wcześniej. To paradoks, ale właśnie tutaj pojawiło się u mnie mnóstwo słoiczków z kremami i maseczkami do twarzy. Przenosząc się z jednej pozycji na drugą zabieram je ze sobą. Na urlopie najpierw zapisuję się do dentysty, kosmetyczki, fryzjera, manikiurzystki i pedicurzystki. Wielu to dziwi – ale dlaczego? Czy na froncie mam wyglądać niechlujnie? Niestety, nie rozumiał tego nawet mój były mąż. Trudno mu było uwierzyć, że robię to wszystko dla siebie.

„Na wojnie pojawiają się nowe sensy. Teraz wyglądam inaczej – wydaje mi się, że lepiej niż wcześniej”

Oczywiście, zdarza się wiele momentów, kiedy nie wyglądam najlepiej, delikatnie mówiąc – cała spocona, rozczochrana, zakrwawiona. Ale jestem szczęśliwa, bo uratowałam komuś życie. Zatrzymujesz się po trudnej ewakuacji na stacji benzynowej, żeby się napić kawy – i ta kawa wydaje ci się najsmaczniejsza na świecie.

Poza tym uprawiam jogę (tak, nawet na froncie) i dlatego wszędzie noszę ze sobą karimatę. Dla mnie joga to wspaniała alternatywa dla środków uspokajających i nasennych. Te ostatnie w naszym przypadku nie wchodzą w grę: nie możesz brać środków nasennych, wiedząc, że w nocy może być ewakuacja. Tu z pomocą przychodzą praktyki oddechowe.

O czym teraz marzysz?

Chciałabym mieć własne mieszkanie, gdzieś w Odesie. I bardzo chciałabym po wojnie być na swoim miejscu. Zajmować się tym, czego chcę i co ma sens. Takie są moje marzenia – a może bardziej plany? Jak już mówiłam, marzyć i snuć plany to coś, czego teraz muszę się uczyć na nowo.

Zdjęcia: 39 Oddzielna Brygada Obrony Wybrzeża i prywatne archiwum bohaterki

20
хв

Gdy liczy się każda sekunda, nic cię nie boli

Kateryna Kopanieva

Niezależnie od pory roku w przedziale jest ciasno i duszno. Trudno pościelić sobie łóżko, a wciśnięcie torby podróżnej pod kuszetkę jest solidnym fizycznym wysiłkiem. 

Wszyscy pasażerowie na dzień dobry opowiadają sobie całe swoje życie, dzielą się jedzeniem, pokazują zdjęcia bliskich. Przez najbliższych dwadzieścia godzin będziemy zamknięci na tej samej małej przestrzeni, będziemy oddychać tym samym powietrzem i musimy znosić swoją obecność. Nie ma wyboru. Jeśli czyjaś obecność przeszkadza i tak nie ma możliwości zmienienia przedziału, bo zazwyczaj pociąg jest pełny ludzi z różnych stron świata, którzy zajmują wszystkie dostępne kuszetki. W pociągach do Ukrainy zdecydowanie przeważają  kobiety, które wracają na spotkać choć na chwilę swoich ukochanych na służbie. Często ich rozstaniu towarzyszyły dramatyczne okoliczności, w dramatycznych też okolicznościach toczy się ich codzienne życie - na odległość. 

Dlatego na tej małej przestrzeni tak ważna jest przyjemna atmosfera, pełna przyjaźni i poczucia bezpieczeństwa.

Moja rodzina na kilkanaście godzin

Mam wykupioną górną koję, więc typowo po polsku włażę od razu na górę, zawijam się w kłębek i udaję, że mnie nie ma. Współpasażerowie wchodzą, ja się witam z nimi i wracam do udawania, że nikt tu przecież nie leży. Szybko przekonuję się, że nic z tego. Po chwili na moim prześcieradle ląduje wściekle pomarańczowa mandarynka.

- Zjedz, poprawi ci się humor - szeroko uśmiecha się do mnie pulchna blondynka.

Dziękuję i patrzę w dół - na małym stoliczku pod oknem zaczyna się piknik. Każdy wykłada co ma. Kawałek kurczaka z rożna, jajka na twardo, kiełbasa, chleb, domowe pierożki, jakieś ciasteczka. Pachnie domem. U kogoś znalazła się też mała buteleczka koniaku, teraz wędruje z rąk do rąk.

Pulchna blondynka ma na imię Ludmiła. Przyjechała z Izraela, gdzie mieszka piętnaście lat. Dopiero teraz dostrzegam delikatną, naturalną opaleniznę, zimą tutaj niemożliwą do zdobycia. Do Ukrainy Ludmiła wraca pierwszy raz od początku pełnoskalowej inwazji. Jedzie do samego końca trasy - do Zaporoża. Wie, że na miasto zaczęły spadać już nie tylko rakiety ale i KAB-y, potężne bomby zrzucane z samolotu, które rujnują centrum miasta. Przysłuchuję się historii o tym, jak wielka awiabomba spadła na Sobornym Prospekcie, głównej ulicy miasta, tuż obok restauracji, w której kiedyś pracowała. Ale Ludmiła jechać musi, mimo strachu przed bombami. Jedzie do mamy. Starsza kobieta rozchorowała się i - być może - to ostatni moment, by się z nią zobaczyć.

Marianna pochodzi z Winnicy. Dziś zajmuje się ezoteryką. Trudno stwierdzić, co robiła przed pełnoskalową wojną, bo na moje opowieści o przyfrontowych czy już okupowanych miejscach, które odwiedzam jako wolontariuszka, odpowiada: o, tam też kogoś mam. Opowiada o innych lub poprzednich życiach, odkrywaniu siebie i udoskonalaniu ciała i duszy. Jest niezwykle otwarta, trwożąc pruderyjnych współpasażerów takimi słowami jak: seks, orgazm, wolność. Przypomina mi trochę hipiskę, ale z wyglądem porządnej nauczycielki w katolickim liceum.

Rozmowa mnie wciąga na tyle, że schodzę na dół i siadam obok Marianny
Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Jest też Jurko z Charkowa. Chudy, prosty chłopak, na oko 30-letni. Włosy krótko ścięte, pomarszczone czoło, jakby zniszczone latami pracy na słońcu. Na moje słowa o Konstantyniwce, w obwodzie donieckim, nagle staje nogi równe nogi i  prawie rozrywa swoją pogniecioną koszulę, pokazując obszerną bliznę od szyi aż po brzuch.

- Widzisz? Widzisz? Po tym dali mi pseudonim „Lucky”. Rozumiesz, z angielskiego, że jestem szczęściarz. Pieprzona Konstantyniwka. Dopadł nas moździerz, przykryli nas pociskami tak, że myślałem, że nie wyjdę z tego. Kolega zginął, a mi dali trzecią kategorie inwalidztwa. Ja głową obrócić porządnie nie mogę, a niedługo wrócę do walki… Cóż, tak trzeba.

W jego oczach rozpala się światło. Ale to nie jest dobry światło, raczej brama do piekieł, wejście do świata, z którego już nigdy nie zdoła wrócić. Coś w rodzaju obłędu. Jurko zaczyna wypluwać z siebie niezrozumiałe słowa o kawałku metalu, który utkwił mu w kręgosłupie.

Lekarze mówią, że na bramkach na lotnisku będzie piszczeć. Ale na jakich bramkach, jak tu samoloty nie latają, a jego inwalidę nie chcą wypuścić za granicę, gdzie mieszka jego żona i dwoje dzieci? Mężczyzna, już bez skrępowania, wyciąga ze sportowego plecaka Reebok szklaną butelkę z wódką. Odkręca i na wyprostowanej ręce tańczy nią nam przed nosami, macha, kręci kółka, zachęcając do wypicia. Proponuje ją jednak tak kurczowo i mocno trzymając flaszkę, żeby przypadkiem nikt nie chciał się jej napić. Błyskawicznie przebiega wzrokiem po każdym z nas, po czym wzrusza ramionami i bierze kilkanaście ciężkich łyków.

- Ty zjedz kiełbasę chociaż - Ludmiła urywa spory jej kawałek i wciska mu prosto w rękę. - Bo się przewrócisz.

W ciągu 15 minut obcy ludzie są sobie bliscy, wspierający, rozumiejący. Jurko kontynuuje swoją opowieść pełną wybuchów i oderwanych kończyn, a kobiety jak dwie dobre ciotki, wlepiają w niego wzrok pełen współczucia, jednocześnie pozwalając, by opary alkoholu porwały go na samo dno. Wieczerza trwa jeszcze długo. Ale kiedy wychodzę w środku nocy z pociągu, wszyscy moi współpasażerowie już śpią. Zostawiam przy kuszetce Jurko butelkę wody.

Przypominam sobie historię, którą opowiedziałam w książce „Ani kroku w tył, za nami tylko śmierć”. 

Podczas jednej z moich podróży pociągiem z Zaporoża do Przemyśla spotykam kobietę, na oko czterdziestokilku letnią. Od razu czuję, że ma ogromną potrzebę wygadania się, bo od środka ją coś zjada. 

Długo się nie zastanawiając, wyciągam z plecaka koniak i rozlewam do plastikowych kubeczków. Irina, bo tak ma na imię rozmówczyni, jest z okolic Tokmaka. Jej matka pochodzi z Rosji, ale wraz z ojcem Iriny zdecydowali się zamieszkać w tym małym i spokojnym miasteczku. Szukając lepszych perspektyw, Irina na studia wyjeżdża do Zaporoża i tam decyduje się zostać na stałe. W rodzinnym Tokmaku zostają rodzice oraz rodzony brat z żoną.

Ostatni raz do rodzinnego domu przyjeżdża w grudniu 2021 roku, by pochować swoją chorą od wielu lat na raka matkę. Dziś mówi, że cieszy się, że matka zmarła zanim zobaczyła, co było później

Kiedy rosyjskie wojska zajmują Tokmak, przez pierwsze długie dni nie ma z rodziną żadnego kontaktu. Nie działa internet, a wjazd na okupowane terytoria jest zbyt przerażający. Irina może po prostu czekać i mieć nadzieję, że z bliskimi będzie wszystko w porządku. Brat odzywa się kilka dni później. Informacje od niego są oszczędne, jakby wybiórcze, pisane naprędce. Pisze coś o Buriatach, którzy przyjechali tu całymi hordami, wchodzą do pustych domów, albo je zajmując, albo wynosząc z nich cały dobytek. Piją, przechadzają się po mieście z bronią, terroryzując mieszkańców. Mówi też, że ojcu kazali przyjąć rosyjskie obywatelstwo pod groźbą odebrania wszelkich świadczeń, w tym bardzo skromnej emerytury.

Cywile uciekające przed walkami w kierunku Awdijiwki wsiadają do pociągu jadącego na zachód w Pokrowsku w Ukrainie 26 lutego 2024 r.
Zdjęcie: Wolfgang Schwan / Anadolu/East News

- Witalik pewnego wieczora do mnie zadzwonił. Połączenie było bardzo słabe, ciągle się zrywało. Zrozumiałam tyle, że ojca wynieśli z domu, bo nie chciał zrzec się ukraińskiego obywatelstwa. Wystawili go na dwór, na mróz, w samych kapciach. Tak oto straciliśmy dom rodziców. Tatę brat z żoną wzięli do siebie, wtedy mieszkali płot w płot. Ale Witalik powiedział, że jego też zmuszają do przyjęcia rosyjskiego paszportu, a on jest przecież odpowiedzialny za żonę i jeszcze teraz za ojca.

Irinie zawiesza głos. Wlepia wzrok w sufit, choć łzy i tak napływają do jej oczu. Nie dopytuję, pozwalam jej wziąć głęboką oddech. Za oknem zapadła już ciemna noc, a stukot żelaznych kół o szyny byłby kojący, gdyby nie napięcie w naszym przedziale. Dolewam nam koniaku i sama opróżniam swój kubeczek do dna. Czuję, że nadchodzi finał tej historii.

Witalik jest od Iriny dużo młodszy, a ona sama najczęściej mówi o nim Wicia. W zasadzie nigdy nie mieli dobrego kontaktu. Najpierw on był denerwującym małolatem, a później ona wyjechała z rodzinnego domu, przez co nie zdążyła zbudować głębszej relacji z bratem. Witalij jest w wieku poborowym. Kilka dni temu przyszło do niego wezwanie do stawienia się na wojskową komisję. Ma włożyć mundur Federacji Rosyjskiej i stanąć do walki przeciwko swojemu własnemu państwu.

Bariera do przebicia

Kiedy jesteś obcokrajowcem w pociągu jadącym na wojnę boisz się wielu rzeczy. Między innymi tego, że czegoś nie zrozumiesz i wejdziesz nie tam, gdzie nie trzeba. Pociągi jadą przez całą Ukrainę, od zachodu aż po daleki wschód, gdzie na stacjach kolejowych wojnę widać i słychać. Pomruki artylerii czy pojedyncze wybuchy nadają dworcom kolejowym na Donbasie i Zaporożu czegoś złowrogiego. Im dalej na wschód, tym i język rosyjski staje się popularniejszy. Słychać go na ulicy, w sklepach, ale przez wiele lat i w szkołach. W takich miastach jak Charków, Zaporoże, Sumy czy Dnipro funkcjonowały szkoły, w których język ukraiński był wykładany niemal jak język obcy, a wszystkie przedmioty, takie jak chemia czy matematyka, były po rosyjsku. Dziś absolwenci tych szkół stykają się z zupełnie nową rzeczywistością, w której wymaga się od nich rozmawiania w języku ojczystym, który znają bardzo kiepsko.

- Mi jest w sumie wszystko jedno. Skończyłam ukraińskojęzyczną szkołę w Krzywym Rogu - opowiada 50-letnia kobieta w pociągu relacji Chełm-Dnipro, której imienia nie zapamiętałam. - Ale z córką całe życie rozmawiałam po rosyjsku, ona z kolei skończyła rosyjskojęzyczną szkołę i ten język po prostu naturalnie był w naszym domu. Ona sama na ukraiński przeszła po wybuchu pełnoskalowej wojny, kiedy uciekła do Grecji. Oj, jak jej było ciężko. Musiała uczyć się niemal od nowa.

Naszej współpasażerki nie widzę, bo siedzi pod moją kuszetką. Jej siwe włosy i spokojna twarz odbija się jedynie w szybie

Widzę, że milknie i wlepia wzrok w przemazujące się za oknem łyse gałęzie drzew. W końcu odzywa się szeptem, tak, że z górnej koi ledwo słyszę jej słowa. - Chodziłam w Dnipro do szkoły, w której trzeba było mówić czystym rosyjskim językiem, bez akcentu, bez surżyku, bo inaczej byłyby kłopoty. Wszyscy po szkole wyjeżdżali na studia do Petersburga, do Moskwy. Część znajomych tam dalej jest. 

Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Kobieta odchrząka, robiąc teatralną pauzę i zaczyna mówić normalnym głosem: - Wszyscy teraz przechodzą na ukraiński, a mi jest tak ciężko. Próbuję, ale drażni mnie to, jak się mylę, jak nie mogę znaleźć odpowiednich słów.

Im dłuższe wypowiada zdania i im więcej czasu mija, tym więcej słówek rosyjskich się wkrada w jej wypowiedzi. Słyszę, że nie kontroluje tego, wstawki pojawiają się automatycznie. Najpierw słowo, potem zdanie. Potem mózg przestaje walczyć i przechodzi zupełnie na język rosyjski. Dyskusja między kobietami trwa, a rosyjskiego jest coraz więcej, a ja powoli tracę sens ich wypowiedzi. Nagle jedna z nim urywa w połowie zdania.

- Kiedy my przeszłyśmy na rosyjski?

Mówią, że kiedy zaczynają się z kimś sprzeczać, kiedy są w sytuacji stresującej i emocje biorą górę, język rosyjski niepostrzeżenie wkrada się, zupełnie nieproszony.

 To samo wielokrotnie słyszałam od kolegów, służących w armii. W wojsku z założenia mówi się po ukraińsku - wszystkie oficjalne komunikaty, media społecznościowe, przemówienia, wywiady, wszystko to w języku ojczystym. Szczególnie ważna jest w strefie działań zbrojnych komunikacja radiowa. Rozmowy między żołnierzami muszą odbywać się po ukraińsku, przede wszystkim dlatego, by odróżnić się od wroga.

 Wiele razy słyszałam historię o tym, jak rozmowa po ukraińsku uratowała żołnierzy przed bratobójczym ogniem. Kiedy jednak zaczyna się szturm, ludzie dla których język rosyjski był pierwszym, automatycznie się na niego przestawiają. Pod wpływem stresu łatwiej i sprawniej komunikują się tym językiem, jaki był w nich od zawsze. Trudna rzeczywistość wojennej Ukrainy.

- Wszystkich nas zmieniła wojna - wzdycha jedna z kobiet i zaczyna wypakowywać z torby smakołyki na mały stolik pod oknem. Wkrótce zacznie się kolejna kolacja w podróży.

20
хв

Koleje wojny. Co usłyszałam w ukraińskich pociągach

Aldona Hartwińska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Gdy liczy się każda sekunda, nic cię nie boli

Ексклюзив
20
хв

Kiedy wracasz do domu, zaczyna być ciężko

Ексклюзив
Oblicza wojny
20
хв

Na wojnie przyzwyczaj się do humoru ósmoklasistów

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress