Exclusive
Oblicza wojny
20
min

Jarosław Mowczun, żołnierz: - Jestem rolnikiem. Jak mógłbym nie bronić ojczystej ziemi?

„Wokół strzelanina, walki, naloty... A ty siedzisz w ziemiance, opowiadasz mamie przez telefon, jak zrobić nawóz do borówek, obserwując przez ekran, jak działa system irygacyjny. Tak to jest, gdy jest się żołnierzem i jednocześnie rolnikiem, który chce utrzymać przy życiu rodzinny biznes”

Kateryna Kopanieva

Ochotnik Jarosław Mowczun w specjalnym projekcie „Oblicza wojny. Młodzież”. Zdjęcie: z prywatnego archiwum

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Najpierw walczył w szeregach 241 Brygady Obrony Terytorialnej w Kijowie, obecnie jest w batalionie dronowym. Sestrom opowiedział o tym, jak udaje mu się łączyć walkę na froncie z pracą w rolnictwie, o chwilach między życiem a śmiercią i o prawdziwej przyjaźni na wojnie.

Jagody dla sił zbrojnych

– Rozmowy z mamą o nawozie do krzewów, które prowadzę z frontu, stały się dla mnie czymś powszednim – mówi Jarosław. – Kiedy 25 lutego 2022 r. poszedłem na wojnę, zostawiłem rodzicom moją Ozeriankę – farmę truskawkową w obwodzie żytomierskim. Pod koniec 2022 roku zmarł mój ojciec, a matka przeżyła bardzo trudny czas. Staram się więc uczestniczyć we wszystkim na odległość. Mimo wszystko gospodarstwo żyje.

Przeprowadziliśmy nawet kampanię „Zawieś skrzynkę jagód dla Sił Zbrojnych” (zawiesić znaczy tutaj zapłacić za usługę, by ktoś inny mógł z niej skorzystać). Zaproponowaliśmy klientom, aby zapłacili za kilogram jagód lub więcej, dodaliśmy taką samą ilość od siebie i przekazaliśmy je wojsku. Do akcji przyłączyło się wiele osób, nawet klienci, którzy wyjechali z kraju. Później zaczęliśmy również dostarczać nasze borówki do szpitali wojskowych.

Z autopsji wiem, że można być na froncie ekonomicznym (jak wielu ludzi lubi mówić) i na prawdziwym froncie jednocześnie.

Rolnictwo to sprawa mojego życia – mówi Jarosław

Przed 24 lutego nie wiedziałem absolutnie nic o sprawach wojskowych. Wojna dopadła mnie w Kijowie, w Nowobiliczach niedaleko Hostomla, gdzie próbował wylądować desant wroga. Już następnego dnia zaciągnąłem się do obrony terytorialnej rejonu Szewczenkowskiego.

– Przyznałeś kiedyś, że zastanawiałeś się, kto przejmie gospodarstwo, jeśli zginiesz.

– To było wtedy, gdy byliśmy we wsi Horenka niedaleko Hostomla, a wróg atakował nas rakietami Grad. Zagrożenie z Gradów polega na tym, że w przeciwieństwie do moździerzy, nie słychać ich. To znaczy rakietę można usłyszeć, ale dopiero półtorej sekundy przed uderzeniem.

Najgorzej było podczas naszej pierwszej misji bojowej w Horence. Były wybuchy na ulicy, ja i chłopcy staliśmy w zniszczonej, ciemnej piwnicy, a musimy iść na swoje pozycje. Ci, którzy wyszli wcześniej, skończyli jako „dwusetki” [„dwusetki”, inaczej „ładunek 200”, to w wojskowym żargonie zabici na polu walki – red]. Patrzę na ten apokaliptyczny obraz i zdaję sobie sprawę, że teraz moja kolej. Mój towarzysz o pseudonimie „Los” klepie mnie po ramieniu: „Idziemy, co?”. Żołądek skręca mi się ze strachu. To trochę zabawne, gdy teraz o tym myślę, ale to był pierwszy raz, kiedy to zrobiłem, bez żadnego szkolenia.

Podczas obrony rejonu Kijowa zimą 2022 roku

Strach na wojnie jest zarówno konieczny, jak niepotrzebny. Z jednej strony przeszkadza w pracy. Z drugiej strony może powstrzymać cię przed zbytnim bohaterstwem. Ale takie bohaterstwo zwykle zdarza się tylko do pewnego momentu. Kiedy widzisz na własne oczy, jak lekarze dosłownie pobierają organy wewnętrzne jednego z tych „bohaterów”, nie chcesz już być bohaterem i przynajmniej nie zignorujesz rozkazów swojego dowódcy. Na wojnie ważny jest zimny umysł i jasny plan działania.

Cokolwiek się stanie, będą przy mnie

Czasami jednak ryzyko, które nie jest uzasadnione instrukcjami, może uratować życie. Mnie się to przytrafiło. Zimą siedzenie w okopie przez cały dzień w temperaturze dziesięciu stopni jest niemożliwe, więc chłopaki i ja na zmianę ogrzewaliśmy się w pobliskim małym kiosku. Pewnego dnia byłem tak zmęczony, że tam zasnąłem – byłem po prostu znokautowany. I wtedy zaczął się ostrzał.

Wszyscy padli na podłogę. Wszyscy oprócz mnie – słyszałem wybuchy, ale z powodu przemęczenia jakby zadziałał mój wewnętrzny hamulec i dalej leżałem na odłączonej zamrażarce przy rolecie. To dziwny stan półsnu, kiedy wydaje się, że to wszystko wokół ciebie się nie dzieje – i nie możesz zareagować. W tym momencie mój kolega, chociaż zgodnie z zasadami nie wolno mu było wstawać podczas ostrzału, podskoczył i zwalił mnie na podłogę.

Kiedy ostrzał się skończył, zobaczyliśmy, że miejsce, w którym leżałem, było podziurawione odłamkami. Kiedy wstawaliśmy, ten, który mnie uratował, zapytał z tym swoim charakterystycznym uśmiechem: „Następnym mam cię budzić?”. Nawiasem mówiąc, jest znanym producentem z własnym studiem produkcyjnym.

Mamy ciekawy zespół: rolnik, producent filmowy, elektryk, tynkarz, bezrobotny i top menedżer Glovo. Ludzie, którzy w cywilu prawdopodobnie nigdy by się nie spotkali

– A teraz pewnie są więcej niż przyjaciółmi...

– Są mi bliżsi niż niektórzy z moich krewnych. Cokolwiek się stanie, będą przy mnie. W listopadzie 2022 roku, gdy zmarł mój ojciec, siedziałem z mamą po pogrzebie i zdałem sobie sprawę, że niektórzy z moich krewnych nawet nie zadzwonili. I wtedy odebrałem telefon, to był „Los”: „Jestem w twoim domu”. Przyniósł pieniądze – zrzucił się cały mój oddział. „Lis”, „Aleks”, „Ósemka”, i inni też tu są” – dodał.

Bezcenne.

Kawa po turecku jak medytacja

– Nasza wojskowa codzienność, żarty, rutyna z poranną kawą na mrozie to coś, czego nigdy nie zapomnimy. Kawa z blaszanego dzbaneczka i fajka z tytoniem to nasz rodzaj medytacji. Kawałek normalnego życia w absolutnie nienormalnych warunkach

Święty rytuał – kawa po turecku

Życie na wojnie to wyzwanie. Siedzisz w zimnie, wróg do ciebie strzela, nie ma prądu ani ciepłego jedzenia. Ale trzeba się dostosować. Na przykład trzeba spędzić noc w lesie w strefie lądowania. Na zewnątrz jest minus trzy, ale jest tak wilgotno, że zimno przenika do środka. Zbieram trzciny, robię improwizowane łóżko, kładę na nim futon, a na wierzchu śpiwór. Pod głowę wkładam buty, a do nóg i boków przyklejam chemiczne poduszki rozgrzewające. A potem zasypiam. Budzę się pokryty szronem, ale ta kawa w dzbanuszku i żarty moich towarzyszy przywracają mnie do życia, pomagają przetrwać bardzo trudne chwile.

Spanie na mrozie

– Opowiesz o nich?

– To bardzo trudne, gdy nie można kogoś uratować. Pamiętam, jak nasz sanitariusz o pseudonimie „Mucha”, pokryty krwią swoich towarzyszy, uratował cały oddział po ostrzale. Dosłownie trzymaliśmy go za ręce, gdy po ostrzale chciał biec do rannych cywilów. Nie miał prawa opuścić swojego stanowiska. Niektóre instrukcje mogą wyglądać opresyjnie, ale jeśli masz jednego medyka i on biegnie do cywilów, a w tym momencie zaczyna się atak, to po prostu nie będzie miał kto ratować rannych żołnierzy. A co jeśli jedyny saper potrzebuje pomocy, a my po prostu nie możemy opuścić tej pozycji bez niego? Jeśli saper zginie, zginą wszyscy.

A potem przybiega cywil i prosi nas o uratowanie jego matki. Nie wie, jak korzystać z apteczki. Więc robimy osłonę ogniową dla naszego medyka, aby pod ostrzałem mógł udzielić pomocy. W drodze powrotnej dostajemy sprawiedliwą reprymendę od dowódcy.

Nie da się uratować wszystkich. Ale i tak zrobisz wszystko, by przynajmniej spróbować

– Czy to prawda, że jeden z Twoich dowódców zdradził?

– To było jeszcze w regionie kijowskim. Po prostu uciekł. Wcześniej przez długi czas mówił mi, jakim jest oficerem i zawodowcem. Przywiózł ochotników do Hostomla, a po pierwszym ataku wsiadł do samochodu i odjechał. Następnego dnia pojawił się w komendzie z dokumentami stwierdzającymi, że rzekomo ma obustronne zapalenie płuc. Nikt go więcej nie widział. Po tym incydencie dowództwo nad naszą kompanią objął pułkownik, prawdziwy profesjonalista, którego bardzo szanujemy. Wojsko to przekrój społeczeństwa, tu są różni ludzie. A ty starasz się trzymać z tymi, którzy są ci bliżsi duchem.

– Masz zdjęcie, na którym widać, że uprawiasz truskawki nawet w strefie działań wojennych. Opatrzyłeś je podpisem: „Mogą zabrać mnie z farmy, ale nigdy nie zabiorą farmy ze mnie”.

– Zdarzyło się tak raz i chłopaki zjedli truskawki z przyjemnością. Zrobiłem to dla zasady. Oburzyła mnie historia rolnika z obwodu lwowskiego, który wykorzystując fakt, że walczył w strefie ATO [operacji antyterrorystycznej – red.], regularnie prosi o datki „na wsparcie swojej działalności”. Nadaliśmy mu nawet przydomek „Donatello”.

A w 2022 r., kiedy większość moich klientów z Kijowa przeniosła się do obwodu lwowskiego, ponownie poprosił ludzi o pół miliona hrywien, mówiąc, że mróz zniszczył jego uprawy. Rolnicy, którzy zadbali o pokrycie swoich pól agrowłókniną, nie zrobili tego – i tylko nasz „Donatello” znów potrzebował pieniędzy. Postanowiłem więc udowodnić, że nawet w niesprzyjających warunkach mogę uprawiać truskawki, bo wiem, jak o nie dbać. Krzaki dobrze rosły w skrzynkach po amunicji.

Uprawa w skrzynce po amunicji

Rolnictwo to sprawa mojego życia. Ilekroć mam okazję wyjechać na przepustkę, spędzam dużo czasu na farmie. Jestem bardzo wdzięczny mojej mamie, która pomaga mi to wszystko ogarnąć.

Więź pokoleń

– Masz córkę w wieku szkolnym. Rozmawiasz z nią o wojnie?

– Saszulka ma osiem lat. Na początku wojny na pełną skalę moja była żona zabrała ją z Kijowa, ale potem wróciły. Niedawno została poproszona o napisanie eseju w szkole na temat: „Moje marzenie”. Napisała, że jej marzeniem jest „wybuch na placu Czerwonym, żeby nikt tam nie został i żeby nie było nalotów”. Tak właśnie myśli dziecko żyjące w realiach wojny. W Dniu Ochotnika Sasza podarowała mi zestaw pierników ze słowami: „Kocham cię nie tylko dlatego, że jesteś moim tatą, ale też dlatego, że jesteś ochotnikiem”. Ona jest moją motywacją.

Jarosław i Sasza

– Co jeszcze motywuje Cię do walki?

– Uczyłem się w kijowskiej szkole, która teraz nosi imię Wasyla Stusa [najwybitniejszy ukraiński poeta II połowy XX w., zamęczony w 1985 r. w sowieckim łagrze – red.]. Miałem trzy lata, gdy poeta był torturowany w więzieniu. Myślę o nim i innych ludziach, którzy zostali zabici tylko za to, że byli Ukraińcami. Myślę też o moim pradziadku, rolniku, który został przez bolszewików zesłany na Syberię. Jego życie zostało zniszczone, a jego duże gospodarstwo przekształcono w kołchoz.

Ja też jestem rolnikiem, a Ukraina to moja ziemia i będę jej bronił. Gdyby mój pradziadek znalazł się w takiej sytuacji, na pewno poszedłby na front. Tak samo mój tata. Kiedy rozpoczęła się inwazja, mój tata powiedział, że gdyby nie jego zdrowie, też chwyciłby za broń.

I wiesz, w niektórych momentach jestem pewien, że oni – mój ojciec, mój pradziadek i ci ludzie, którzy zginęli za swoje przekonania w różnych czasach – pomagają nam. Tak wiele razy chłopaki i ja zostaliśmy uratowani dzięki szczęściu

Na przykład kiedyś mina utknęła w dachu budynku, w którym się znajdowaliśmy, i nie wybuchła…

Po śmierci ojciec nigdy nie przyszedł do mnie we śnie. Ale matka miała ostatnio sen o nim, był w mundurze wojskowym. Przypomniałem sobie jego słowa, że będzie wojna i musimy się przygotować. Pomyślałem, że pewnie jest teraz gdzieś blisko mnie...

Z ojcem

Zdjęcia z prywatnego archiwum Jarosława Mowczuna

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

20 sekund, by zestrzelić wrogi dron

– Mam 52 lata i troje dzieci. Z zawodu jestem lekarką weterynarii. Do ochotniczej formacji dołączyłam latem 2024 roku – mówi Walentyna Żelezko, pseudonim „Walkiria”.

Wojna zastała ją w rodzinnej wsi Nemiszajewe niedaleko Buczy. Słyszała ostrzał lotniska w Hostomelu i sąsiednich miast. Wrogie helikoptery latały tak blisko jej domu, że można było zobaczyć twarze pilotów:

– Było strasznie. Nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać i co robić. Jak większość Ukraińców, myśleliśmy, że to się skończy za kilka dni. Ale kiedy Rosjanie w Buczy zaczęli znęcać się nad ludźmi i ich zabijać, postanowiliśmy uciekać. Tyle że było już za późno, znaleźliśmy się pod okupacją.

Walentyna Żelezko, „Walkiria”

Najbardziej bała się o swojego młodszego syna, który miał wtedy 8 lat. Słyszała, że Rosjanie znęcają się nawet nad dziećmi. By go chronić, nie rozstawała się z nożem.

– Byłam przerażona, w głowie krążyły mi straszne myśli. Wciąż nie tylko trudno mi o tym mówić, ale nawet wspominać. Myślałam nawet o zabiciu syna własnymi rękami, byleby tylko wróg nie znęcał się nad nim. Oczywiście nie zrobiłabym tego, ale taka myśl przemknęła mi wtedy przez głowę. Nigdy tego Rosjanom nie wybaczę – wyznaje.

11 marca całej rodzinie udało się wyrwać z okrążenia. Jednak myśl o zemście na wrogu i walce za kraj jej nie opuszczała. Pewnego dnia natrafiła w mediach społecznościowych ogłoszenie o naborze kobiet do oddziału „Czarownic bojowych”. Na rozmowę kwalifikacyjną zabrała ze sobą przyjaciółkę, która też ma już ponad 50 lat.

– Od razu nas zapytali: „Jaka jest wasza motywacja?”. Już po trzech minutach rozmowy z dowódcą zrozumiałyśmy, że zostajemy. Uważam, że państwa powinni bronić wszyscy. Przede wszystkim mężczyźni, ale kiedy widzisz te codzienne straty na froncie, to jak mogłabyś siedzieć w domu? Przecież my możemy zastąpić mężczyzn tutaj. Powiedziałyśmy dowódcy: „Nauczcie nas wszystkiego”.

Bieganie, pompki i przysiady w kamizelce kuloodpornej nie były tak trudne, jak przyzwyczajenie się do dyscypliny wojskowej i opanowanie broni.

Rozkładając i składając karabin Kałasznikowa, czułyśmy się jak dzieci z klockami LEGO. Wciąż pytałyśmy instruktorów: „Co to za część? Jak to się nazywa?”

Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego. Teraz zapach prochu dodaje nam adrenaliny.

Dyżury „Czarownic” trwają trzy godziny. Algorytm działania mobilnej grupy ogniowej jest standardowy: alarm – wyjazd na pozycję – czekanie – strzelanie... Każda w zespole ma swoje zadanie. Najważniejsze jest zgranie. Działania muszą być wyćwiczone do perfekcji, dlatego w każdą sobotę na poligonie doskonalą swoje umiejętności strzeleckie.

„Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego”

– Najbardziej bałam się, że zrobię coś nie tak i zawiodę swój oddział. Od rozkazu dowódcy na dotarcie na pozycję, ustawienie karabinu maszynowego, przygotowanie osprzętu i włączenie kamery mamy 10 minut.

Niebo, które jest podzielone na sektory, obserwują na tabletach. Na ekranie widać cel, wysokość, odległość i kurs wrogiego drona. Na tej podstawie trzeba ustalić punkt, w który strzelec powinien skierować ogień. Każda grupa mobilna odpowiada za swój sektor.

– Ostatnio trudniej nam zestrzeliwać drony, bo zaczęły latać nisko i szybko. Latają z prędkością około 50 metrów na sekundę, więc na zestrzelenie mamy do 20 sekund. Gdy lecą nisko, nasze radary mogą ich nie wykryć. Wtedy ich nie widzimy ich, orientujemy się tylko na podstawie dźwięku. Dlatego trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i uważnie nasłuchiwać.

Zestrzelenie dronów jest trudniejsze w nocy, bo wróg maluje je na czarno. „Czarownice” używają karabinów maszynowych „Maxim” z 1939 roku.

– Są sprawne, chociaż czasami mogą zawieść. Trzeba je ciągle czyścić, rozbierać, napinać sprężyny. Owszem, mamy również lepszy karabin maszynowy dużego kalibru, ale bardzo chciałybyśmy mieć też „browningi”. Najlepsze uzbrojenie Ukraina wysyła na front.

Ale Rosjanie boją się nas. Czasami pokazują nas w telewizji i próbują wyśmiewać, deprecjonować: „Spójrzcie, oni nie mają już nikogo i nie mają czym walczyć. Nawet już ciotki z kuchni idą”

– Dopóki trwa wojna, moje miejsce jest tutaj. Teraz piszemy historię naszego kraju. Chcę po sobie zostawić godny ślad, mieć udział w zwycięstwie. Kiedyś powiem moim wnukom: „Wasza babcia, którą zwali Walkirią, pomagała walczyć z wrogiem”.

Najprzyjemniejszy dźwięk to dźwięk spadającego wrogiego drona

– Mam 32 lata. Z wykształcenia jestem menedżerką turystyki, pracowałam jako administratorka restauracji w Buczy. Spodziewałam się, że będzie wielka wojna, i nawet się do tego przygotowywałam: spakowałam walizkę z niezbędnymi rzeczami, zebrałam dokumenty, leki – wspomina żołnierka o pseudonimie „Kalipso”.

Kiedy się zaczęło, od razu wywiozła mamę do Hiszpanii, po czym wróciła. Pamięta, że bardzo denerwowały ją przerwy w dostawach prądu, a później aktywność wrogich dronów. Była już wtedy w dobrej formie fizycznej, poza tym od dzieciństwa znała broń, bo strzelać nauczył ją dziadek.

– Przyszłam do dowódcy i powiedziałam: „Będę u was służyć”. Usłyszałam: „Jeszcze cię nie przyjęliśmy”. Ale byłam wytrwała, przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, a potem szkolenie. Jedyna przykrość, która mnie spotkała, to stwierdzenie dowódcy, bym zapomniała o długich paznokciach – uśmiecha się.

„Kalipso” na służbie

Była jedną z pierwszych, które dołączyły do buczańskiego oddziału obrony terytorialnej (DFTG). Na początku była dowódcą patrolu szybkiego reagowania. Pilnowała porządku w gminie, patrolowała ulice miasta, sprawdzała schrony przeciwbombowe, by nie były zamknięte w razie alarmu. Później pojawił się pomysł stworzenia plutonu „Czarownic”. Stanęła na jego czele.

– Zaczynałyśmy jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali nas na „Czarownice z Buczy”.

Miałam naszywkę z czarownicą na granatniku. Bardzo spodobała się dowódcy.

Pomyślałyśmy, że to trafne, bo w Ukrainie wszystkie kobiety są czarownicami, do tego wściekłymi na Rosjan za to, co zrobili z naszym krajem, miastem, ludźmi. Wielu moich towarzyszy zostało zamordowanych na terenie Buczy

Teraz „Czarownice z Buczy” mają bardzo dużo pracy, bo wróg każdego dnia i każdej nocy ostrzeliwuje ukraińskie miasta rakietami i dronami.

– Praktycznie każdej nocy jest niespokojnie. Jesteśmy zawiedzione, kiedy jakiś Szahid nie wlatuje w sektor naszego ostrzału. Bo każda chciałaby zestrzelić tego potwora, żeby nie trafił w czyjś dom, nie niszczył naszej infrastruktury, byśmy nie zostali bez światła, ogrzewania i wody. Jesteśmy dla Rosjan jak kość w gardle, dlatego zasypują nas dronami.

Zaczynały jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali je na „Czarownice z Buczy”.

Jej oodziałowi udało się już zestrzelić sześć wrogich dronów. „Kalipso” przyznaje, że najtrudniejsze w tej pracy jest czekanie:

– Pamiętam, jak było z pierwszym. Słyszeliśmy, że się zbliża, aż tu nagle po prostu wyskoczył zza drzew. W sekundę otworzyłyśmy ogień, bo znalazł się w sektorze naszego ostrzału. Kiedy usłyszałyśmy, jak spada, szalałyśmy ze szczęścia.

Najgorzej jest wtedy, gdy widać wrogiego drona, ale nie można go dosięgnąć z karabinu. I potem przeczytać w raportach, że ten dron spadł gdzieś w dzielnicy mieszkalnej.

– Był taki przypadek, że dron spadł na Hostomel. Przebił się przez dach, zniszczył ogrodzenie i drzewa. Na szczęście nie było ofiar. W takich momentach wyrzucasz sobie, że go nie zestrzeliłaś – nawet jeśli obiektywnie nie miałaś na to szans. Gdybyśmy miały lepsze uzbrojenie o większym zasięgu, wyniki naszej pracy byłyby znacznie lepsze.

Ostatnio wróg pokrywa drony nieznaną trucizną, która powoduje oparzenia płuc.

– Rosjanie regularnie wymyślają nowe strategie ostrzału. A my wymyślamy sposoby, jak im przeciwdziałać. To jak taniec, kręcimy się wokół siebie

– Kiedy jest alarm, przyjaciele często dzwonią do mnie i pytają, czy jestem na zmianie. Kiedy słyszą, że tak, mówią: „No to wszystko będzie dobrze ”. Ale ja zawsze wszystkim mówię, że alarmu nie wszczyna się bez powodu. Waszym obowiązkiem jako obywateli jest zejść do schronu, bo to wy odpowiadacie za swoje życie.

„Kalipso” marzy o tym, by się w końcu porządnie wyspać. Teraz śpi po 3-4 godziny na dobę. No i chce odwiedzić mamę w Hiszpanii. Nie widziała jej już ponad trzy lata.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie w nas wciąż będzie wojna

Ексклюзив
20
хв

Dziś wojna to nie tylko czołgi i artyleria. To także drony i AI

Ексклюзив
20
хв

Gabrielius Landsbergis: – Tylko Ukraina może powstrzymać Rosję

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress