Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
„Smak wolności” to nowy ukraiński film, którego tytuł może rodzić nieco inne skojarzenia niż rzeczywista tematyka. Nie powinno to jednak w żaden sposób zniechęcać do obejrzenia. Każdy czasem ma potrzebę na rozrywkowy seans filmowy, a tutaj również są powody, aby chcieć zagłębić się w historię, która stanowiła podstawę napisania scenariusza. Cherchez la femme i... książkę.
Waria, dziewczyna o delikatnej urodzie i silnym charakterze, mieszka w niejakiej prowincjonalnej miejscowości. Robi piękne zdjęcia na Instagramie w stylu foodporn. Sama też gotuje i nie byle co, a jajka poche – w przydrożnej knajpce gdzieś na krańcu świata. Oczywiście zostaje stamtąd zwolniona, ale jak to już bywa w takich historiach, wychodzi jej to na dobre.
Tutaj obok odtwórczyni głównej roli Iryny Kudaszowej warto natychmiast wspomnieć o jej filmowej matce Rimmie Ziubinie, która w swoją w dużej mierze tragikomiczną rolę weszła z lekką wiewną groteską. Kłasyczny generation gap. Jej córka Warwara Rudyk decyduje się podjąć ryzyko w imię przyszłości, a nie według starych schematów.
Iryna Kudaszowa w filmie „Smak wolności”. Zdjęcie: materiały prasowe
Dziewczyna uwielbia gotować i chce uczynić z tego swój zawód. Z prowincjonalnego punktu X na mapie jedzie do restauracyjnej stolicy Ukrainy – Lwowa. Oczywiście nie wszystko od razu się udaje, ale jej niełatwa ścieżka do sukcesu jest przedstawiona w klimacie odpowiednim dla komedii romantycznej, bez głebokiego dramatyzmu. Warwara wynajmuje kąt w starym domu z podwórkiem. Warunki pozostawiają wiele do życzenia, ale wszystko tu oddycha historią, która może inspirować. I to właśnie tutaj na kulinarnego Kopciuszka dosłownie spada książka, a z niej wróżka – autorka.
Nie chcę spoilerować, ale pojawi się też szlachetny książę (informatyk Taras, grany przez Kostiantyna Temlaka – filmowego Pawła Tyczynę z ważnego filmu „Dom ‘Słowo’” (o Rozstrzelanym odrodzeniu) i będzie kłasyczny happy end. Kulinarny Kopciuszek znowu przełamie schemat i nie będzie zachowywać się jak grzeczna dziewczynka, a ustalać priorytetem swoje cele i potrzeby, jakby według poradnika Sherry Argov.
Chciałoby się, żeby szczęśliwym zakończeniem obejrzenia filmu były wpisane do wyszukiwarki imię kulinarnej wróżki ze „Smaku wolności”, Olgi Franko, i tytuł jej książki: „Pierwsza ukraińska powszechna kuchnia praktyczna”
Ta skarbonka smaków zawierała ponad 1500 przepisów, a przedmowę do niej napisał Petro Franko, mąż Olgi i syn Iwana Franki (ukraińskiego poetę i pisarza, który wraz z Tarasem Szewczenką uważany za jednego z najwybitniejszych twórców poezji ukraińskiej). Ciekawym zbiegiem okoliczności jest to, że wcześniej w filmie „Inny Franko” Iryna Kudaszowa zagrała Asię, córkę Petra Franki.
Olga Franko. Zdjęcie: domena publiczna
Książka Olgi Franko staje się dla głównej bohaterki skarbem, a rady jej autorki – nawigacją po pięknym Lwowie z blichtrem filmowym i jego gastro świecie, w którym wykwintną kuchnię tworzy szef Mikołaj (Tomasz Sobczak) i jego sous chef Łesia (Tetiana Malkowa). Obie role charakterystyczne są udanymi kreacjami aktorskimi. Perełką jest niewielka rola kucharza Fila, granego przez Pawła Li, aktora, który zginął w szeregach obrońców Ukrainy. Ciepłą i bajeczną jest Irma Witovska w roli „kulinarnej wróżki”, personifikacji Olgi Franko. Zawsze niewidocznie obecna obok właścicielki swojej książki.
W filmie Ołeksandra Berezania możemy również zobaczyć wiele wyrazistych i ciekawych postaci w rolach epizodycznych i w scenach masowych. W szczególności – granych przez aktorów lwowskiego Teatru "Woskresinnia", których spektakle oglądała już publiczność w Polsce: Wołodymyra Hubanowa, Tetianę Tkaczenko, Petra Mykytiuka. Fanów może również zainteresować pojawienie się na ekranie piosenkarki Jamali, zwyciężczyni Eurowizji w 2016 roku.
Kadr z filmu „Smak wolności”: Vadym Kutsenok, Pasha Li, Viktor Storozhenko
W 2019 roku nakładem wydawnictwa „Folio” ukazało się nowe wydanie książki Olgi Franko „Pierwsza ukraińska powszechna kuchnia praktyczna” z komentarzami znanej lwowskiej blogerki kulinarnej Marianny Duszar, badaczki galicyjskiej tradycji kulinarnej i autorki bloga https://panistefa.com/. Z kolei w ubiegłym roku polscy czytelnicy otrzymali wspaniały prezent od Marianny Duszar i Ihora Lyla w postaci książki „Kuchnia lwowska. Moja kulinarna podróż po Galicji”, wydanej przez Znak. Jest w niej m.in. o barszczu czerwonym z uszkami, daniu powszechnym wśród lwowian i obecnym w menu lwowskich restauracji, którym bohaterka „Smaku wolności” raczyła sąsiadów na podwórku domu, w którym zamieszkała. Przepisy Olgi Franko można również znaleźć na stronie internetowej https://www.praktychnakukhnia.com/ pod tytułem „Praktyczna kuchnia. Zapomniane i nowe. Pyszne wspomnienia potomków Olgi Franko”. Niech jednak Państwo pozwoli sobie miły relaksujący seans filmowy, a po nim przeczyta więcej o bohaterce Irmy Witowskiej.
Kadr z filmu „Smak wolności”: Tetiana Malkova i Tomas Sobczak. Zdjęcie: materiały prasowe
„Smak wolności” można oglądać w Polsce od 31 maja – dzięki Festiwalowi Filmowemu Ukraina! i jego dyrektorce Beacie Bierońskiej-Lach. Skorzystajcie z okazji i wesprzyjcie ukraińskie kino. A potem można wybrać się do Lwowa – na barszcz i nie tylko, ponieważ w rzeczywistości jest to miejsce, w którym szanuje się lokalną kuchnię i chociaż to miasto nie zawsze wygląda takim instagramowym, jak w tej sympatycznej komedii romantycznej, jest nie mniej klimatyczne i piękne.
Dziennikarka i fotografka teatralna. Magister dziennikarstwa Lwowskiego Narodowego Uniwersytetu im. Iwana Franki. Doświadczenie zdobywała w legendarnej lwowskiej gazecie „Postup”, gdzie była odpowiedzialna za strony o kulturze na świecie. Publikowała w licznych mediach w Ukrainie i za granicą. Przez 10 lat była autorką ukraińskiego tygodnika „Nasze Słowo” (Warszawa). Duży wybór jej tekstów można przeczytać w dziale „Sztuka” Zbruc.eu. Współtworzy Sekcję ukraińską Culture.pl. Stypendystka programu Gaude Polonia – 2020 z projektem fotografii teatralnej.
R E K L A M A
Zostań naszym Patronem
Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy..
Jewhen Kłopotenko jest ukraińskim szefem kuchni, kreatywnym przedsiębiorcą, działaczem społecznym, autorem książek i ekspertem kulinarnym. To najbardziej znany promotor kuchni ukraińskiej na świecie.
Urodził się w rodzinie, która nie miała nic wspólnego z prawdziwym gotowaniem. Pracował jako kelner w restauracjach w Niemczech, USA, Ukrainie i z czasem zdał sobie sprawę, że chce gotować. A potem wygrał popularny program „Masterchef”, studiował we francuskiej szkole gotowania Le Cordon Bleu i zaczął realizować ciekawe projekty kulinarne na dużą skalę.
Dzięki inicjatywie Jewhena w 2022 roku barszcz został wpisany na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO i uznany za potrawę ukraińską. W rankingu restauracji Michelin przeproszono nawet za to, że wcześniej nazwano barszcz daniem rosyjskim.
Głównym celem Klopotenki jest poprawa kultury jedzenia w Ukrainie, odkrywanie historii kuchni ukraińskiej i jej promowanie. W rozmowie z serwisem Sestry Jewhen mówi m.in. o różnicy między polskimi pierogami a ukraińskimi warenikami, o tym, jakie potrawy i dania jedli Ukraińcy w minionych stuleciach i co może stać się specjalnością kuchni ukraińskiej na świecie.
140 potraw z "Eneidy"
Ksenia Mińczuk: Kim się czujesz: ekspertem, popularyzatorem, biznesmenem czy showmanem?
Jewhen Kłopotenko: Czuję się osobą, która wprowadza zmiany w dziedzinie gastronomii. Jak nazywa się takich ludzi? Kreatorami zmian. Jeśli chcesz być kimś takim, musisz i badać, i promować, i gotować i być biznesmenem.
Jak to się stało, że zająłeś się kuchnią ukraińską?
Po powrocie z Francji w 2016 roku zdałem sobie sprawę, że nie chcę i nie mogę mieszkać nigdzie indziej niż w Ukrainie. Ludzie zaczęli prosić mnie o otwarcie restauracji. Kiedy zacząłem myśleć o tym, jaka to powinna być restauracja, zrozumiałem, że mogę otworzyć tylko coś ukraińskiego.
Ukraińska restauracja to jedyna rzecz, która ma sens, skoro jestem Ukraińcem
Ale czym właściwie jest ukraińska restauracja? Zdałem sobie sprawę, że wiem dużo o kuchni światowej, ale prawie nic o kuchni ukraińskiej. Spotkałem Ołenę Brajczenko, historyczkę i badaczkę kultury gastronomicznej. Powiedziałem jej: „Co ty za dziwną robotę wykonujesz? Jak pracujesz? Budzisz się, otwierasz książkę i czytasz o jedzeniu?”. Ołena wiele mnie nauczyła.
A potem otworzyłem „Eneidę” [chodzi o poemat „Eneida” Iwana Kotlarewskiego, wybitnego poety, opublikowany w Petersburgu w 1798 roku. To trawestacja Wergiliuszowej „Eneidy”, napisana językiem najbardziej zbliżonym do żywej mowy ludu ukraińskiego – red.]. I zdałem sobie sprawę, że jest tam wymienionych 140 potraw, których nazw nie kojarzę. Postanowiłem nauczyć się tych wszystkich potraw.
Odkryłem ogromny, ukryty świat. Kiedy dotykasz takich rzeczy, odzyskujesz kontakt ze swoją przeszłością i możesz wpływać na przyszłość. Teraz za każdym razem, gdy ożywiam jakieś danie, porównuję je z kuchnią światową. Widzę podobieństwa i różnice. Składniki, produkty, techniki...
Na przykład proso najpierw było gotowane, potem zostało zastąpione ziemniakami, a potem dodano buraki... Możesz zobaczyć ciągłość tej historii. Jeśli zapytamy: „Skąd się wziął barszcz?”, „Skąd się wzięły syrniki?” [smażone placki z mąki, sera białego i jajek – red.], „Skąd się wzięła wędzona gruszka?”, zrozumiemy, że na wszystkie te pytania są odpowiedzi. Moją rolą gotować smacznie i w oparciu o tradycję.
„Za każdym razem, gdy ożywiam jakieś danie, porównuję je z kuchnią światową”. Zdjęcie: Dmytro Bakhta
Opowiedz o swoich badaniach nad potrawami Rusi Kijowskiej.
Dopiero je zacząłem, robię to od czterech miesięcy. Ten projekt prawdopodobnie będzie trwał latami. Jest projektem odrodzenia, powrotu do potraw Rusi Kijowskiej – nie do składników, ale do technik gotowania.
Na przykład historycy twierdzą, że buraki trafiły do Ukrainy w XI-XII wieku. Tymczasem istnieją zapiski Światosława z 1073 roku, opisujące niektóre składniki potraw, w tym buraki. I teraz pojawia się pytanie, z którym warto się zmierzyć: „Czy to był burak, czy może coś innego, co Światosław nazwał burakiem?”
W Ukrainie na przykład jedzono wówczas marchew. Ale marchewki były wtedy małe, wielkości palca, i nie żółte, a fioletowe
O kuchni w czasach Rusi Kijowskiej dowiedziałem się choćby tego, że w XIV wieku w Czernihowie w soborze Zbawiciela (zbudowanym przez Światosława) ktoś wydrapał na ścianie w języku staroukraińskim (lub rosyjskim), że 25 kwietnia 1300 roku był tu kapłan o imieniu Iwan, który jadł białe placki. Białe placki są zdecydowanie najstarszą udokumentowaną ukraińską potrawą.
Co jadł Jarosław Mądry
A kiedy badałem tradycję Maslenicy [tłusty tydzień przed Wielkim Postem – red.], dowiedziałem się, że wszystko, co kiedyś gotowano z miękkim serem, nazywano „nabiałem”. Czyli mieliśmy pierogi z nabiałem. A moja teoria jest taka, że białe placki to placki z twarogiem. Tak więc historia twarogu jest starsza niż historia barszczu, o którym po raz pierwszy usłyszeliśmy w XVI wieku.
Ot, taka historyczna luka. Do tego odkrycia doprowadził nas napis na ścianie soboru Spaskiego [lub: Sobór Przemienienia Pańskiego – pochodzący z XI wieku najstarszy budynek w Czernihowie i jeden z niewielu zachowanych budynków Rusi przedmongolskiej – red.], przez wieki niezauważany.
O jedzeniu napisano niewiele, dlatego musimy szukać w nietypowych miejscach
Nie chciałbym wyciągać wniosków z kronik. Bo kronika jest książką, w której ktoś pisze o tym, jak wyobraża sobie rzeczy, które istniały 100 lat przed nim. Ja szukam innych podejść. Poszedłem do Akademii Kijowsko-Mohylańskiej, Akademii Ostrogskiej, Ławry Kijowsko-Peczerskiej – i tam szukam przepisów i potraw.
I jakie ciekawe rzeczy udało Ci się odkryć?
Na przykład „babę-szarpanynę” [stare ukraińskie danie, zapiekanka rybna – red.]. Nawiasem mówiąc, to dobre danie na Wielkanoc. Kiedyś jedliśmy tarankę [suszona płoć – red.], teraz jemy „babę” z piwem.
Uwielbiam tarankę.
Tak, wszyscy ją uwielbiamy, ale teraz spożywa się ją już w inny sposób. Kiedyś robiono z płoci zupę rybną i nie było takiego słowa jak „taranka”. To po prostu była solona lub suszona (gdy nie było soli) ryba. Tę suszoną płoć wrzucano więc do wody, gotowano, a wywar wyrabiano z ciastem, dzięki czemu stawało się „rybne”. Po upieczeniu powstawało coś w rodzaju zapiekanki albo chleba na bazie bulionu rybnego. Następnie kładło się na nim mięso z ryby i się jadło. Ta receptura została zachowana w Akademii Ostrogskiej i Ławrze Kijowsko-Peczerskiej. I jest też opisana w „Eneidzie”. Wcześniej nie wiedziałem, co to jest, ale zbadałem sprawę i już wiem.
Baba-szarpanyna we współczesnej wersji
A co jadł Jarosław Mądry?
Jestem w trakcie szukania odpowiedzi na to pytanie. Interesujące jest to, że w miejscu, w którym stał pałac Jarosława Mądrego, stoi teraz moja restauracja „Sto lat temu”. Taki chichot historii.
W marcu 2019 roku Jewhen wraz z Inną Popereszniuk otworzyli w Kijowie restaurację „Sto lat temu”, która oferuje nowoczesną kuchnię ukraińską. Jewhen chciał pokazać, jak wyglądałaby kuchnia ukraińska, gdyby nie wpływy Związku Radzieckiego
Gdzie szukasz informacji?
Przede wszystkim powinienem powiedzieć, że to, co robię, jest raczej rekonstrukcją niż wierną reprodukcją. Na przykład ciasta, które wypiekam, nie są dokładnie takie, jak były kiedyś. Bo np. nie wiemy na pewno, jaki rodzaj sera kiedyś był, można tylko spekulować. Co więc robię? Na przykład znajduję jakieś wspomnienie. A potem badam etymologię.
Kiedyś nie było tłuczonych ziemniaków, zup ani sosów. Nazwy naszych potraw brały się z procesu ich przygotowywania. Jeśli coś było gotowane – to „warenucha”, jeśli smażone – „smażenyna”. Na przykład we wspomnieniach Jarosława Mądrego pojawia się słowo „smaga”. Ale smaga jest również znana jako bimber – być może dlatego, że był pędzony na ogniu. Poszukiwania etymologiczne są bardzo ważne przy rekonstrukcji procesu gotowania.
Prowadzę poszukiwania w najstarszych cerkwiach i monastyrach Ukrainy, z XV i XVI wieku. Znajdujące się w nich książki często zawierają informacje, których potrzebuję. Na przykład o życiu mnichów. W „Eneidzie” Kotlarewskiego znalazłem następujące potrawy: „wereszczaka”, „hamuła”, „szpundra” i „cietrzew”.
XIX wiek był wspaniałym okresem. Co ciekawe, nie było wtedy zup
Kiedyś byłem w obwodzie żytomierskim i natknąłem się na słowo „kałatusza” - od „kałataty” [bić red.]. Chodzi o to, że bierzesz bulion rybny i grzybowy, dodajesz mąkę i wszystko ubijasz.
Wtedy zdałem sobie sprawę, że nasza technologia ubijania jest w istocie odpowiednikiem francuskiej techniki zagęszczania czegoś płynnego mąką, która ma ponad 350 lat. Nasza technologia ma 400 lat. Francuzi po prostu nazwali to inaczej
Jest też danie o nazwie łemiszka: zalewasz mąkę gorącą wodą i jesz. To popularne niegdyś danie, które pozwalało się najeść. Okazuje się, że połączenie gorącego płynu i mąki w różnych proporcjach jest nasze, ukraińskie.
Jewhen zbiera przepisy z południa Ukrainy
Moja teoria jest taka, że barszczem nazywano wszystko, co było ugotowane, a nie zagęszczone. Była zupa grochowa, kapuśniak, a reszta to był barszcz. Teraz muszę poszukać potwierdzenia tej teorii lub czegoś, co ją obali.
Inny temat: nawet w czasach Kozaków, w XV i XVI wieku, istniały specjalne potrawy i dania dla bogatych. Natknąłem się na informacje o szafranie, szparagach itp. Wspominano też o „niedźwiedziach” (często znajdowałem o nich informacje) – mięsie dzikich zwierząt zapiekanym w chlebie.
Kto na świecie smaży twaróg
Jakie potrawy lub tradycje kuchni ukraińskiej Twoim zdaniem zostały niezasłużenie zapomniane? I dlaczego powinny zostać przywrócone do nowoczesnego menu?
Wydaje mi się, że są najbardziej niedoceniane w Ukrainie są syrniki, czyli zapiekanki z twarogu. Świat niewiele o nich wie, moglibyśmy więc opowiedzieć o nich światu. Bo mało kto na świecie smaży twaróg.
Wspomniałbym tu też o wereszczace. To mięso duszone w kwasie chlebowym. I o kaszy kaczanej – to proso zacierane z jajkami i ciastem w krupki. I jest jeszcze kisiel, czyli płatki owsiane fermentowane przez jeden dzień. Ta mieszanina staje się lepka, jak galaretka. Ciekawą rzeczą w tym daniu jest to, że czasami przyrządzano je z mlekiem i podawano na weselach. Ta potrawa była bardzo podobna do włoskiej panacotty.
Chciałbym również wspomnieć o wędzonej gruszce.
Wiele krajów uwielbia wędzoną paprykę, ale nigdzie nie znają wędzonej gruszki. A to nasza specjalność
Jak balansujesz między zachowaniem autentyczności kuchni ukraińskiej a dostosowaniem jej do nowoczesnych trendów?
Kiedy gotujesz coś autentycznego, często nie smakuje to dobrze. W końcu świat jedzenia i smaków się zmienił. Pojawiło się wiele produktów z innych krajów, a we wszystkich potrawach jest więcej cukru. To zasadniczo zmienia nawyki smakowe. Wyobraź sobie, że zalewasz mąkę gorącą wodą i jesz. Teraz trudno to sobie wyobrazić.
Gotuję więc autentyczne danie, próbuję go, a potem zastanawiam się, czy ma szansę przetrwać w takiej postaci. Jeśli nie, ulepszam je. Biorę, powiedzmy, mąkę, zalewam ją gorącą wodą, rozcieram szpatułką na pergaminie i suszę. Otrzymuję coś w rodzaju chrupiących chipsów, cienkiej macy. Kształt jest inny – i to już jest modne i fajne. A wcześniej to po prostu była łemiszka. Gdyby ktoś nad nią popracował, już dawno stałaby się takimi naszymi chipsami.
Nowoczesna wersja łemiszki
Po prostu staram się dopasować to wszystko do jakiejś logiki. Mogę odtworzyć autentyczne smaki, np. kwasu buraczanego czy chlebowego. W dawnych czasach kwas chlebowy robiono z żytniego chleba i wody. Był biały, czasami dodawano do niego suszone jabłka. To był kwaśny, chłodny, gazowany napój, który nie miał nic wspólnego z dzisiejszym sklepowym kwasem chlebowym.
Zachowałbym też autentyczny smak galaretki, tyle że 150-180 lat temu nie zawierała cukru.
Kiedyś w ogóle nie było cukru w żywności. A teraz usuwam cukier z menu w szkołach i ludzie mówią do mnie: „Jak możesz to robić?”
Słowianie lubią zawijać w ciasto
Promujesz kuchnię ukraińską za granicą. Jak sprawić, by stała się bardziej znana na świecie?
Problem z kuchnią ukraińską polega na tym, że nie zdążyła się ukształtować. W czasach Związku Radzieckiego była mocno wymieszana. A kiedy zaczęła się inwazja, wielu ludzi wyjechało za granicę i zabrali ze sobą głównie sowieckość, a nie ukraińskość. Często Ukraińcy, którzy nakrywają do stołu za granicą lub otwierają restauracje, serwują sałatkę Olivier, bo ich wspomnienia z domu są przyklejone do potraw ze Związku Radzieckiego. Jeśli wyrzucisz tę sałatkę z menu, wyrzucisz swoje wspomnienia, a wspomnienia to jest to, co trzyma nas przy życiu. Dlatego rozumiem tych ludzi, chociaż w kontekście promowania kuchni ukraińskiej to nie w porządku.
Trzeba otwierać więcej ukraińskich lokali z tradycyjną kuchnią i promować tę kuchnię na wszystkich platformach. Na tym etapie barszcz nam wystarczy, a potem dodamy coś jeszcze – serniki, krymskotatarskie paszteciki, naleśniki. Jestem pewien, że świat to zje.
Barszcz z wędzoną gruszką, który Jewhen serwował gościom na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu w 2024 r.
Jednym z najpopularniejszych dań w polskich restauracjach są „pierogi ruskie”, czyli pierogi z ziemniakami i serem. Na początku inwazji wielu Polaków zmieniło nazwę tego dania na „perogi ukraińskie”, ale później dawna nazwa wróciła. Tymczasem jest wielu Ukraińców, którzy nie przełknęliby potrawy o tej nazwie...
Wareniki nie są potrawą ukraińską, polską ani rosyjską. Według naszej wiedzy zostały wynalezione gdzieś w Turcji. Ludy słowiańskie generalnie lubią zawijać różne rzeczy w ciasto. Poza tym słowo „ruski” nie pochodzi od „Rosji”, ale od „Rusi”.
Musimy zaakceptować fakt, że polskie pierogi są bardziej popularne na świecie niż wareniki. Nie ma co z tym walczyć. Musimy zwrócić się ku naszej tradycji pierogów. Ukraińcy jedli je z wiśniami, makiem i twarogiem. Takich pierogów nie ma nigdzie indziej
Polska ma też barszcz, ale on nie ma nic wspólnego z barszczem ukraińskim. To są zupełnie inne potrawy i tradycje: barszcz ukraiński jest gęsty, prawie każda gospodyni ma swój przepis, mamy kult tej potrawy, ciągle ją udoskonalamy, to część naszej tożsamości kulturowej. Natomiast polski barszcz to w zasadzie rosół i jest podawany głównie jako świąteczne danie raz w roku.
Na swojej stronie na Facebooku napisałeś: „Żytomierszczyzna to kraina ludzi, lasów, grzybów i oczywiście kałatusza”. Czy możesz sporządzić listę ukraińskich potraw?
To właśnie wtedy, gdy byłem w obwodzie żytomierskim, miałem fantazję o stworzeniu mapy ukraińskich potraw. Na przykład region Żytomierza jest ojczyzną dań ziemniaczanych, mają nawet kiełbasę z ziemniakami. Stworzenie mapy potraw jest bardzo interesujące. Myślę, że zajmie jakieś półtora roku badań.
Jaką rolę odgrywa kultura kulinarna w odbudowie Ukrainy?
Jedzenie jest częścią kultury. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby na naszych stołach było nie tylko radzieckie i zagraniczne jedzenie, ale także potrawy ukraińskie.
Jedzenie nigdy nie jest na pierwszym miejscu, dopóki nie zostanie ci odebrane
Przypomnijmy sobie pierwszy tydzień inwazji. Ludzie w Ukrainie wykupywali żywność, robili zapasy, bo nie wiedzieli, co będzie dostępne następnego dnia.
Jak ukraińska kuchnia może stać się narzędziem dyplomacji kulturalnej?
Ona już jest takim narzędziem. Odkąd barszcz został wpisany na listę UNESCO, wszystko się zintensyfikowało. Teraz każdy na poziomie oficjalnym może powiedzieć, że barszcz jest głównym daniem ukraińskim, i jeszcze bardziej go promować.
Michael Douglas w restauracji Jewhena w Kijowie, 2024 r.
Potrzebujemy ukraińskiego jedzenia na imprezach w naszych ambasadach w każdym kraju. I potrzebujemy, by ludzie, którzy opuścili Ukrainę, promowali ukraińską kulturę, gdziekolwiek się znajdą.
Jakie jest Twoje ulubione danie?
Mam układ z barszczem. Mogę mówić tylko o nim – i o niczym innym.
Pięć lat temu muzyk Marian Pyrih (prawdziwe nazwisko Pyrożok) zainicjował we Lwowie projekt Pyrіh i Batih, który powstał, by „zdmuchnąć sowiecki kurz z ukraińskich poetów XX wieku w czasie rosyjskiej okupacji”. Podczas wojny Pyrіg i Batih przekształcił się z niszowej lwowskiej grupy w zespół popularny w całym kraju. Bo Ukraińcom, spragnionym wartościowej rodzimej poezji i muzyki - dawał jedno i drugie. Odkrył mało znane utwory ukraińskich poetów, którzy cierpieli pod sowieckimi rządami w latach 1918-1986, i opatrzył je wysokiej jakości muzyką akademicką. Nawiasem mówiąc, wielu Ukraińców poznało Pawło Tychyna jako autora tekstów właśnie dzięki sekstetowi Pyrih i Batih. A jego program pt. „Zabity przez kacapa” gromadzi teraz pełne sale w całym kraju. Dochód z niego przeznaczony jest na potrzeby Sił Zbrojnych Ukrainy.
Marian Pyrih urodził się i wychował we Lwowie - i tutaj stał się sławny. Jednak kilka miesięcy temu postanowił przenieść się do Charkowa
Zespół "Pyrіh i Batih", foto: Ołeksandr Mały
Teraz jestem mieszkańcem Charkowa
Ksenia Minczuk: Dlaczego przeprowadziłeś się ze Lwowa do Charkowa, gdzie wojna jest odczuwalna każdego dnia?
Marian Pyrih:- Zakochiwałem się w Charkowie stopniowo. I w końcu zakochałem się bez reszty. 25 grudnia 2024 roku, w Boże Narodzenie, wsiadłem do pociągu - i od 26 grudnia jestem tutaj. Ta decyzja jest częściowo spowodowana pracą. Tutaj narodził się nowy projekt. Więc tak, jestem teraz mieszkańcem Charkowa.
Mieszkam w tym mieście od kilku lat. Dużo o nim mówiłem przed przeprowadzką, chciałem je poznać. Niektórzy ludzie potrafią zwiedzać na odległość, ale ja chcę tu być.
Teraz Charków przeżywa swego rodzaju rozkwit. Przypomina Charków z lat dwudziestych ubiegłego wieku. Wtedy ludzie z zachodniej Ukrainy przeprowadzali się tutaj, by płynnie mówić po ukraińsku. Tak, do Charkowa! Nieważne, jak paradoksalnie może to brzmieć. Zachodnia Ukraina była wtedy pod polską okupacją, a w Charkowie wszystko było luksusowe - aż do okrutnych lat trzydziestych. Naprawdę nie chciałbym, aby lata trzydzieste, które już się wydarzyły w naszej historii, powtórzyły się teraz tutaj.
Dlatego jestem w Charkowie: by obserwować i angażować się w zmiany, które teraz zachodzą. One są fundamentalne i niezbędne dla naszego kraju.
Czym różni się życie w Charkowie od życia we Lwowie?
Z moich obserwacji wynika, że w Charkowie wszystkie procesy zachodzą szybciej. Podoba mi się ten rytm, prawdopodobnie dlatego czuję się tu komfortowo. Charków jest blisko linii frontu, więc doceniasz każdy kolejny dzień życia tutaj. Trzeba robić wiele rzeczy na czas, bo jutra może nie być. We Lwowie czujesz się bezpieczniej. Tam jest nieco inne podejście do wydarzeń, w których bierzemy udział. Nie chcę nikogo urazić, mówiąc, że Lwów jest mniej zaangażowany w wojnę niż Charków. To po prostu inne podejście do życia. Ludzie żyjący na stepach mają inne podejście do życia niż ci, którzy żyją w górach.
Charków ma bardzo pozytywny wpływ na mnie i moją pracę. Czuje to nawet moje ciało. Kiedy przyjechaliśmy tu po raz pierwszy, na Wielkanoc 2023 roku, zostaliśmy zaproszeni do gry w wiosce Staryj Sałtiw. To było rankiem. Zawsze porównuję tutejsze poranne występy do tych we Lwowie, bo tam jest trochę wilgotno, powietrze jest gęstsze, więc trudniej mi śpiewać.
Tutaj jest inaczej, piosenka sama wypływa z moich ust. Niebo jest tu wyżej. Dobrze tu śpiewać
Koncert charytatywny. Fото: Herman Krieger
Jak dotąd, Charkowszczyzna jest moim ulubionym regionem do śpiewania, gęstość powietrza jest tu idealna. W tym powietrzu otwierasz się, twój głos po prostu wylewa się z ciebie, bez dodatkowego wysiłku.
W Charkowie czuję się jeszcze bezpieczniej, ponieważ czuję się połączony i zaangażowany. Tu jest dużo pracy. Jeździmy do opuszczonych miast i miasteczek, do wojska. Kiedy mieszkasz we Lwowie, coś takiego jest znacznie trudniejsze logistycznie.
Ogólnie nasz kraj jest duży i kolorowy. Ludzie na Zakarpaciu różnią się od ludzi ze Lwowa i ludzi z Huculszczyzny. Jesteśmy różni, mamy swoje dialekty, regionalne osobliwości, instrumenty muzyczne. Ale jednocześnie jesteśmy jedną rodziną, ludźmi jednego kraju. Chciałabym, żebyśmy wszyscy tak myśleli i cieszyli się naszą różnorodnością.
Jesteś naszą najlepszą nianią
Dołączyłeś do zespołu Pyrih i Batih w latach 2019-2020. Jak zmieniła się Twoja publiczność podczas wojny?
Stała się znacznie większa. W pierwszych miesiącach inwazji w ogóle nie było czasu na muzykę. Ktoś napisał, że muszę pracować z dziećmi, więc zacząłem z nimi pracować. Współpracowałem z Caritas, gdzie spędzałem czas z dziećmi integracyjnymi, a także z dziećmi z Irpienia, Buczy, Zaporoża, Kramatorska i Horliwki. Kiedyś powiedziały: „Jesteś naszą najlepszą nianią”. Ciekawie było je obserwować, przyglądać się, jak się uczą się ukraińskiego, jak się zachowują. Pomyślałem, że gdyby nie wojna, te dzieci nigdy by się nie spotkały. A teraz widzę dzieci z prawie całej Ukrainy w jednym pokoju. To dzieci przywróciły mnie muzyce - bo zawsze coś śpiewały.
Zdałem sobie sprawę, że chcę wrócić. Przypomniałem sobie słowa Antonycza [Bohdan Ihor Antonycz, pochodzący z Łemkowszczyzny XX-wieczny poeta ukraiński - red.]: „Dla mnie dzień bez pieśni jest jak grób, który zamknęła śmierć”.
Śpiew jest tym, co trzyma mnie w tym życiu, leczy mnie.
Pomyślałem, że skoro piosenka tak dobrze działa na mnie, to może uzdrowi też kogoś innego. Oprócz uzdrawiania, dodałem narrację o ukraińskości. To był mój cel: popularyzacja ukraińskiej poezji. Tak powoli dotarłem do miejsca, w którym jestem dzisiaj.
Kiedy poczułeś, że jesteś popularny?
Zdałem sobie sprawę, że o wiele więcej ludzi zaczęło nas słuchać po „Szumi gaj”. Jednocześnie zdałem sobie sprawę, że spoczywa na mnie większa odpowiedzialność. Mogę przekazać narrację, którą chcę, większej liczbie ludzi. To miłe, kiedy po koncercie w Zaporożu dzieci podchodzą do mnie i mówią, że uczą się ukraińskiego z naszych piosenek i lubią poezję. Myślisz sobie: „O, świetnie!:
Delikatna i czuła ukrainizacja
Czujesz, że Twoja praca zmienia ludzi i ich poglądy?
Nie tylko czuję, ludzie mówią mi o tym wprost: „Bardzo dziękuję za wrażliwość w tej kwestii. Każdy twój występ to mały wykład edukacyjny”.
Poprzez moją pracę przeprowadzam delikatną i czułą ukrainizację. Zaczęliśmy to robić z GICZ Orkiestrą w 2011 roku. I tak, zawsze staram się być delikatny i nikogo nie urazić. Chociaż sami nazywamy naszą praktykę „muzycznym klapsem”. Stąd „bicz” (batih) w nazwie zespołu - bo każda z naszych piosenek jest blizną po ranach zadanych kiedyś naszej ziemi. A jeśli zaczyna się goić, przypominamy, nie pozwalamy zapomnieć.
Dzielę się z publicznością tym, że na przykład pewne rzeczy odkryłem dla siebie dopiero po 24 lutego 2022 roku (na przykład w poezji). Dzielę się tym, abyśmy wszyscy nie czuli się zawstydzeni, że czegoś nie wiedzieliśmy. Teraz musimy się uczyć. Nie wstydź się surżyka [surżyk to odmiana ukraińskiego cechująca się wpływami jęz. rosyjskiego - red.].
Moim zadaniem jest rozkochać ludzi w języku ukraińskim i Ukrainie w ogóle.
Chcę, żebyśmy pielęgnowali ukraińskość i nie wstydzili się jej, ale cieszyli się nią. Moim nieskromnym zdaniem udaje mi się sprawić, że ludzie zakochują się w ukraińskim. Czerpię z tego satysfakcję - chociaż miałem przekonanie, że będę pracował, nawet jeśli nie zobaczę rezultatu.
Ale rezultat jest - z każdego wyjazdu i każdego występu. Porozumiewamy się z ludźmi, przytulamy się. Opowiadają nam swoje historie, na przykład o tym, jak żyli pod okupacją.Jacy ci ludzie są odważni! Potrafią powiedzieć okupantowi prosto w oczy, co o nim myślą. Jedna z kobiet powiedziała mi o swoim mężu: „Nie wiem, jakim cudem nie został zastrzelony, jakim cudem jeszcze żyje”. A on na to: „Dlaczego, przecież byłem w swoim domu. Czy ja muszę się kłaniać okupantowi?”.
Wtedy myślisz: „Wow! O jakich obawach możesz mówić, gdy obok ciebie siedzi osoba, która dyskutowała z wrogiem twarzą w twarz?”Nasi ludzie inspirują mnie, czuję nowy wigor. Może to zabrzmieć nieco samolubnie, ale ja zyskuję coś od ludzi, a oni zyskują coś ode mnie.
«Культура — це живий організм, який постійно еволюціонує. Ми культурно еволюціонували навіть за ці 3 роки дуже сильно. Але боротьба триває. І не тільки у нас»
Wszystko zaczęło się od Tyczyny
Gdy zacząłeś robić to, co robisz teraz, jaki był Twój cel, oprócz tej łagodnej ukrainizacji? Na przykład przedstawić Tyczynę jak największej liczbie osób? Coś w tym stylu?
Dobrze, że wspomniałaś o Tyczynie [Pawło Tyczyna to jeden z najwybitniejszych ukraińskich poetów XX w. - red.]. Bo tak naprawdę wszystko zaczęło się od niego. Wtedy z GICZ Orkiestrą nazywaliśmy to „deklaracją niesłusznie zapomnianych poetów”.
Pracowaliśmy muzycznie zarówno nad Tyczyną, jak nad Sosiurą [Pawło Sosiura, kolejny wybitny ukraiński poeta XX w. - red.], ofiarami sowieckiego terroru, świetnymi autorami, którzy zostali okaleczeni przez system. Potem odszedłem z grupy i postanowiłem zmienić kierunek muzyczny na studia akademickie. Nazwałem to „wielką ucieczką od rock and rolla”. Kiedy w 2016 roku nagrywałem album Tyczyny, zdałem sobie sprawę, że nie chcę być w show-biznesie. Postanowiłem, że to nie będzie komercyjne. Nagrałem ten album na własny koszt i wrzuciłem go na platformy internetowe do darmowego odsłuchu.
Pomyślałem sobie: "Tyczyna napisał tę poezję 100 lat temu, a ja ją teraz śpiewam. Może za 100 lat ktoś posłucha mojej płyty, zainteresuje się i będzie kontynuował to dzieło?" Nie myślałem wtedy o popularności. Byłem po prostu ciekawy.
Kto jest Twoim ulubionym poetą?
Tyczyna. To on otworzył mi drogę. Pozostaje moim głównym źródłem, inspiracją i nauczycielem. Znam jego poezję od ponad 30 lat.
Co 2-3 lata odkrywam jego twórczość w inny sposób.Nawiasem mówiąc, teraz jestem też pod wrażeniem Wasyla Stusa. Zacząłem czytać tego poetę od esejów, a potem przeszedłem do poezji. Kiedyś było to dla mnie trudne i smutne, ale kiedy zanurzyłem się głębiej w historię jego życia, zrozumiałem, dlaczego. Jego poezja jest smutna, prawdziwa, ale bardzo duchowa, zwłaszcza teksty obozowe. Są jak modlitwy, amulety. Kiedy je czytasz, zaczynają na ciebie działać. Stus jest trudny do opracowania muzycznego. To monologowa modlitwa. Fascynujące z punktu widzenia ambicji kompozytora.Pamiętam, że w 1993 roku po raz pierwszy usłyszałem na żywo zespoły Placz Jeremii [Lament Jeremiasza] i Mertwij Piweń [Martwy Kogut]. Śpiewały poezję Jurija Andruchowycza i Wiktora Neboraka [poeci ukraińscy - red.] po ukraińsku. Zrobiło to na mnie duże wrażenie.
Rosyjski był wtedy popularny wszędzie - nie tylko we wschodniej Ukrainie, ale także na zachodzie. „Jeśli chcesz być cool, mów po rosyjsku” - mówiło się.
Pochodzę z ukraińskojęzycznej rodziny, ale mówiłem też po rosyjsku - przyznaję, że nawet śpiewałem po rosyjsku. Aż do 2004 roku. Po pomarańczowej rewolucji moje poglądy zaczęły się zmieniać, choć małymi kroczkami.Każdy kraj ma swój język. I własne granice. Granica regionu kończy się tam, gdzie kończy się język używany w tym regionie
Kadr z teledysku
Po inwazji głęboko zanurzyłem się w poezji. Postanowiłem przypominać nie tylko o poetach zakazanych, ale także o tych, którzy zostali zabici.
Istnieje opinia, że jeśli zdekomunizujemy wszystko, to zostaniemy przez literaturę osieroceni. Bo postacie naszej kultury były w większości komunistami, zwłaszcza jeśli spojrzeć na Charków. Ale bycie komunistą nie oznacza bycia przeciwko Ukrainie. Oni wszyscy pisali po ukraińsku i starali się popularyzować Ukrainę, a nie ZSRR. Byli po prostu jej częścią, byli kosmopolitami. Teraz widzimy konsekwencje istnienia Związku Radzieckiego, ale wtedy wszystko dopiero się zaczynało, była inna optyka. Dla wszystkich to byli ludzie, którzy zabili imperium. Teraz musimy zrozumieć, że jesteśmy zaangażowani w dekolonizację, deimperializację.
Sowieckie niszczenie Ukraińców trwa do dziś. Ta ciągłość się nie przerwała - tylko intensywność i podejście do niszczenia czasami się zmieniały.
Metody się zmieniły, ale drapieżność Rosji wobec nas nie. Nic dziwnego, że Ukraińcy mają pewien wewnętrzny dysonans mentalny wynikający z poczucia niższości. „Mały brat”, "mała Rosja" - wszystkie te rzeczy były narzucane przez lata. Musimy uświadomić to sobie siebie duchowo i mentalnie, fizycznie i geograficznie, by pozbyć się tej niższości. Musimy zrozumieć, jak bardzo się od Rosjan różnimy. Mamy wiele wartościowego materiału w poezji i muzyce. Chciałbym, żeby ludzie zdali sobie z tego sprawę. I warto to zrobić teraz. Jest tyle nazwisk, że czasem myślę: „Kiedy one się skończą?”.
Moje życie nie wystarczy, żeby je wszystkie poznać.
Tylko kultura może zmienić Ukraińców
Sam zrobiłeś swój smyczek. Nie znam innych muzyków w Ukrainie, którzy graliby na gitarze w ten sposób. Do czego on służy.
To są bambusowe pałeczki. Chciałem zagrać coś nowego. Muzyka, która do mnie przychodziła, wymagała jakiegoś rodzaju smyczkowego dźwięku. Skrzypce to skomplikowany instrument, który wymaga lat nauki. Próbowałem grać na wiolonczeli - to było interesujące, ale wymagało długiej nauki. Potem pomyślałem, że mogę uderzać w gitarę czymkolwiek, co mam pod ręką: puszkami, rzutkami itp.
Metodą prób i błędów doszedłem do bambusowych pałeczek. Próbowałem też różnych strun. Moja metoda nie działa na drogich strunach, bo one mają specjalne uzwojenie, dzięki któremu palce się nie pocą. A moje kijki po prostu się po strunach ślizgają. Moja metoda działa najlepiej na zwykłych, metalowych strunach. Ale nie wypróbowałem jeszcze wszystkich, proces trwa. To mój osobisty wynalazek.
Podróżowanie po Ukrainie musi poszerzać horyzonty...
Robię notatki przed koncertami w różnych miastach, przygotowuję się. Kiedy jedziemy do nieokupowanego miasta, czytam o nim, studiuję jego historię. I okazuje się, że gdybyśmy nie pojechali do tego miasta z koncertem, nie dowiedziałbym się o nim niczego nowego. W ten sposób ciągle się czegoś uczymy, wzbogacamy się, poszerzamy słownictwo i pielęgnujemy w sobie Ukraińców.
Nasz słownictwo jest stale aktualizowane. Jakie słowa z charkowszczyzny Cię zaskoczyły?
Wiem na przykład, że jeśli powiesz słowo „trempel” [wieszak na ubrania - red.], wszyscy od razu zrozumieją, że jesteś z Charkowa.
Jak kultura może zmienić Ukraińców i Ukrainę?
Tylko kultura może ich zmienić. Kultura powinna być wszechogarniająca. Ja na przykład zajmuję się niszową działalnością poetycką. Ale jest też teatr, kino, sztuka wizualna, sport itp.
Wszystko to jest kulturą. Tylko ona może całkowicie zmienić Ukrainę.
O czym marzysz?
Marzę o zwycięstwie. Chciałbym je zobaczyć za mojego życia. Marzę o utopijnym kraju. Już zdałem sobie sprawę, że go nie zobaczę, ale chcę, żeby zobaczyły go dzieci. One są naszą przyszłością. Nie możemy ich stracić. I marzę, że zobaczą nasz wolny, stabilny kulturowo kraj. Kraj, w którym Rosja nie jest już częścią twojej kultury, w którym nie pracujesz już z jej narracjami. I w którym dobrze wiesz: to jest ukraińskie, jestem z tego dumny i kocham to.
Jeśli szukasz filmu, który łączy w sobie głębokie znaczenie, japońską estetykę i nieopisany ból serca, Lalki Takeshiego Kitano to prawdziwa poezja na ekranie. Film splata ze sobą trzy odrębne, ale nierozerwalnie połączone historie o uczuciach, które nie gasną nawet w obliczu bólu, rozłąki i poświęcenia. To medytacja nad losem, przesycona jednocześnie głęboką melancholią i cichą nadzieją. Szczególne miejsce w obrazie zajmuje natura: kwitnące ogrody, delikatny różowy śnieg sakury, jaskrawe kolory japońskich krajobrazów. Wiosna jest tu nie tylko tłem, ale symbolem kruchości ludzkiego szczęścia, jego ulotności i niepowtarzalności każdej chwili życia.
Ramka z filmu „Lalki”, 2002
2.” Wiosna, lato, jesień, zima... I znowu wiosna”, 2003
Film koreańskiego reżysera Kim Ki-duka to filmowa przypowieść o ludzkim życiu, które, podobnie jak natura, przechodzi cykle zmian. „Wiosna, lato, jesień, zima... i znów wiosna „ to refleksja nad dorastaniem, grzechem, odkupieniem i spokojem, który przychodzi wraz ze świadomością cyklicznej natury życia i akceptacją tego niezmiennego cyklu własnym jestestwem. Ten film to nie tylko opowieść o wiośnie, to filmowa medytacja.
Kadr z filmu „Wiosna, lato, jesień, zima... I znowu wiosna”, 2003
3. „Ann” (ang. Anne with an E), 2017-2019
Kanadyjski serial oparty na klasycznej powieści „Ania z Zielonego Wzgórza” autorstwa Lucy Maud Montgomery. Akcja rozgrywa się pod koniec XIX wieku na Wyspie Księcia Edwarda. Główna bohaterka, 13-letnia sierota Ania Shirley, przypadkowo trafia do rodziny Casbertów - starszego rodzeństwa, które chce wziąć chłopca do pomocy w pracach domowych, ale zamiast tego dostaje rudowłosą dziewczynkę z nieokiełznaną wyobraźnią. Ten film to prawdziwa oda do natury, jej piękna i harmonii.
Ramka z filmu „Ann” (ang. Anne z literą E), 2017—2019
4. „Jaśniejsza od gwiazd” (ang. Bright Star), 2009
Film z wiosennym klimatem, który tworzy romantyczny nastrój i pokazuje piękno natury. „Jaśniejsza od gwiazd” to prawdziwy filmowy poemat. Ten biograficzny dramat Jane Campion przenosi widza w świat młodzieńczej miłości, inspiracji i tragedii, opowiadając historię poety Johna Keatsa i jego muzy Fanny Bron.
Ramka z filmu „Jasna gwiazda” (ang. Jasna Gwiazda), 2009
5. „Dwoje do poprawki” (ang. Hope Springs), 2012
Jeśli szukasz filmu o wiośnie, który opowiada nie tylko o przyrodzie, ale także o budzących się uczuciach, obejrzyj „Hope Springs”, wzruszającą i ciepłą historię. Para, która jest ze sobą od ponad 30 lat, próbuje odzyskać utraconą czułość i intymność. Tak jak przyroda budzi się po zimie, tak ich uczucia szukają nowego oddechu. Film subtelnie przypomina nam, że nawet w długim związku jest miejsce na odkrycia i pierwsze wyznania. „Spring Hopes” to opowieść o tym, że miłość nie ma wieku, a wiosna w sercu może rozpocząć się w każdej chwili.
Kadr z filmu „Wiosenne nadzieje” (ang. Nadzieja Springs), 2012
6.” Paryż może poczekac”, 2016
Komedia romantyczna, w której główna bohaterka Anna wyrusza w nieoczekiwaną podróż z uroczym Francuzem. Film wypełniają malownicze krajobrazy Francji: słoneczne winnice, kwitnące pola i romantyczne uliczki. Wszystko to tworzy prawdziwie wiosenną atmosferę. Wykwintne posiłki, degustacje win, niespieszne rozmowy o życiu - wszystko to sprawia, że film jest prawdziwym filmowym świętem. To opowieść o tym, że szczęście tkwi w szczegółach.
7. „Tajemniczy ogród” (ang. Secret garden), 2020
Dziesięcioletnia Mary trafia do ponurego dworku wuja, gdzie odkrywa zaniedbany, ale magiczny ogród, który budzi jej ciekawość, przyjaźń i nadzieję. Wraz ze swoimi nowymi przyjaciółmi ożywia to magiczne miejsce, a wraz z nim serca otaczających ją osób, niczym wiosna ożywiająca po długiej zimie. „Tajemniczy ogród” to opowieść o sile natury, przyjaźni i wewnętrznej przemianie.
Kadr z filmu „Tajemniczy ogród” (ang. Sekretny ogród), 2020
8. Gemma Bovary (fr. Gemma Bovery), 2014
Po przeprowadzce do cichej francuskiej wioski pisarz Martin Joubert znajduje inspirację w tajemniczej Gemmie, która przypomina mu Madame Bovary Flauberta - kobietę, która fascynuje, oczarowuje i być może zmierza ku fatalnemu końcowi. Pośród wiosennych krajobrazów, romansu i literackich aluzji rozwija się opowieść o namiętności, ironii i nieuchronności losu. Ten film to wiosenny koktajl piękna, miłości i literackich aluzji, który urzeka od pierwszego kadru.
Ujęcie z filmu Inaksha Bovery (ks. Gemma Bovery), 2014
Jeśli oglądanie filmów zainspirowało Cię tak bardzo, że chcesz wyjść na zewnątrz do pięknych kwitnących ogrodów, mamy dla Ciebie wybór 10 najlepszych ogrodów w Polsce.
Joanna Mosiej: Powiedziała Pani, że największym Pani marzeniem jest, żeby świat się obudził i żebyśmy mieli przyszłość. Czy naprawdę jesteśmy już w momencie, w jakim była Republika Weimarska w swoim schyłkowym okresie? Nie ma dla nas nadziei i odwrotu? Historia musi się powtórzyć?
Agnieszka Holland: Boję się, że trudno będzie zawrócić z tej drogi, jeżeli nie ma prawdziwej woli. Oczywiście nadzieja umiera ostatnia, ale to musi być nadzieja zbiorowa, a nie tylko jednostek. A w tym momencie, wśród tych, którzy decydują o naszych losach, nie ma pomysłów, nie ma woli. I nie ma odwagi.
Obecnie wszystkie rządy centrowo liberalno-prawicowe idą zdecydowanie w stronę reaktywności wobec czegoś, co wydaje im się nieuchronne, czyli fali brunatnego populizmu. A kiedy tej fali nie przeciwstawia się nic innego, tylko jeszcze więcej populizmu, to nie można wygrać rozgrywki o losy świata. Przynajmniej nie w najbliższym dziesięcioleciu. A równocześnie nie widzę takiej pracowitości, determinacji, nie widzę charyzmy, która mogłaby ludzi przekonać, że warto się o pewne wartości bić. I to w każdym wymiarze. I w takim, w jakim biją się Ukraińcy i w takim, jakim jest rezygnacja z pewnego komfortu, po to, żeby zapewnić lepszą przyszłość, żeby poszerzyć prawa innych.
Jednocześnie coraz więcej ludzi do tej pory zaangażowanych, z powodu zmęczenia, rozczarowania i utraty nadziei, udaje się na wewnętrzną emigrację.
Tak, odpływają do takiego niebytu i pasywności, dlatego kryzys nadziei wydaje mi się najgłębszym i najbardziej niebezpiecznym kryzysem. I on wyraża się w wielu sprawach, jak chociażby w takiej niechęci do prokreacji, która jest w krajach zamożniejszych i która wynika właśnie z braku nadziei, z braku wiary w to, że przyszłość ma sens. Że jest na tyle dobra, że warto projektować siebie w tę przyszłość. I takie ogromne rozczarowanie, poczucie bezsensu, chęć odcięcia się od polityki młodych ludzi czy ludzi wrażliwych, ideowych, jest zjawiskiem śmiertelnie niebezpiecznym dla jakiejkolwiek próby utrzymania demokracji.
Także jesteśmy w takim smutnym czasie. Zresztą to co się dzieje w Polsce jest jakimś odbiciem tego, co się dzieje w skali światowej. To co wyprawia Donald Trump, jak szybko rosną różne autorytaryzmu i to takie dystopijne. Można na to zareagować jako na fatalizm, poddać się temu i próbować iść z falą, co robi większość klasy politycznej.
To podejście takiego specyficznego, narcystycznego egoizmu, które świetnie wyczuwają politycy pokroju Donalda Trumpa. Oni na tym budują. Dają nadzieję tym, którzy są na tyle bezkrytyczni, że przyjmą każdą błyskotkę za złoto i bardzo łatwo jest ich uwieść. Nie są wyposażeni w narzędzia jakiegoś elementarnego krytycyzmu, żeby się przeciwstawić nowoczesnym środkom komunikacji.
A w czasach rewolucji internetowej, sztucznej inteligencji, social mediów z ich algorytmami, manipulacja opinią publiczną jest banalnie łatwa i piekielnie skuteczna
Więc te potwory mają po swojej stronie jakieś zupełnie niebywałe narzędzia. To jest wielka wina całego systemu edukacji, również mediów, które poddały się presji klikalności tak bardzo, że w gruncie rzeczy przestały być autorytetem dla kogokolwiek.
Reżyserka Agnieszka Holland podczas performancu Joanny Rajkowskiej w Ogrodzie Saskim, dotyczącego granicy polsko-białoruskiej, Warszawa, 14 maja, 2023 roku. Zdjęcie: Maciek Jaźwiecki / Agencja Wyborcza.p
Mam wrażenie,że tragizm Ukrainy polega też na tym, że walczy o przyłączenie do świata, którego już nie ma - do świata demokracji liberalnej, praw człowieka, państwa prawa. Do świata, który się topi jak jakiś cenny kruszec.
Trochę tak właśnie jest. Ostatnie posunięcia Donalda Trumpa, czyli zamrożenie środków z USAD, godzą bezpośrednio w ich byt. Odbierają nadzieje nie tylko na lepszą przyszłość, ale i teraźniejszość. Z tych środków finansowana była praca wielu organizacji pozarządowych oraz konkretna pomoc humanitarna. Trudno będzie zastąpić te środki. Musimy zatem na nowo odbudować na jakichś innych zasadach niezależne organizacje pozarządowe i niezależne media. To będzie ogromny wysiłek. Bo pieniądze są w większości po tamtej stronie, gdzie wszyscy milionerzy i big techy. Trump i jego zastępcy, jak jacyś uczniowie czarnoksiężnika, mogą imponować skutecznością wynikającą z całkowitego braku zahamowań. Do tej pory byliśmy przyzwyczajeni, że są pewne reguły i granice, których nie można przekraczać.
My jesteśmy zdecydowanie w defensywie.
Jak to się skończy?
Myślę, że mniej więcej wiadomo. Skończy się to jakąś apokaliptyczną katastrofą, po której, mam nadzieję, znowu wrócimy do domu. Jeżeli przetrwamy, to wrócimy dojakiegoś sensu, ale jak na razie nie wygląda to dobrze.
To jak dawać nadzieję? Mogę wyrażać tylko swój podziw, bo szczerze mówiąc, dawanie nadziei w sytuacji, kiedy nie wiem skąd ją wziąć, byłoby no takie nieodpowiedzialne.
Jest Pani sumieniem polskiego kina, a kto byłby dla Pani bohaterem dzisiejszych czasów, takim Obywatelem Jonesem?
Obywatel Jones, odważny sygnalista jest zawsze moim bohaterem. Bohaterem są też aktywiści, ci, którzy idą pod prąd, którzy zawsze kierują się najbardziej podstawowymi wartościami. Oni są dla mnie bohaterami naszych czasów. Jest im ciężko, bo to wielka mniejszość. Tak jak była wielka mniejszość demokratycznej opozycji w krajach komunistycznych, czy jak była ogromna mniejszość pierwszych chrześcijan.
No ale wierzę, że ten świat się jednak odbudowuje za każdym razem i za każdym takim zawirowaniem te wolności się poszerzają. Więc mam nadzieję, że teraz też tak nastąpi
W Pani filmie „Europa, Europa”, jest taka surrealistyczna scena, w której Hitler w tańczy w objęciach ze Stalinem. Myślę, że dzisiaj można by pokazać podobną scenę Putina tańczącego z ….
No tak, myślę, że można by zrobić taki krąg, dość duży, tańczących oszalałych autorytarnych narcyzów, którzy nie oglądają się na żadne wartości, poza swoim doraźnym wielkim zwycięstwem.
„Europa, Europa’, która była w pewnym sensie ostrzeżeniem, aktualizuje się, jak wszystkie filmy czy opowieści, w takich momentach, które mówią o tym, co dzieje się z człowiekiem, który jest postawiony wobec najprostszego wyboru, żeby siebie ratować.
I wszystko inne przestaje się liczyć.
Kręciliśmy go w 1989 roku, a do kin wszedł na przełomie 1990 i 91 roku. To był czas wielkiej nadziei, wielkich zmian w naszej części Europy. Często pytano mnie, skąd ten podwójny tytuł. Ja odpowiadałam, że dla mnie ciekawa jest podwójność Europy, swoista dychotomia, która się odbija w losach chłopaka – bohatera filmu.
Europa z jednej strony jest kolebką największych wartości, demokracji, praw człowieka, równości, braterstwa, solidarności, wspaniałej kultury. A z drugiej strony - kolebką największych zbrodni przeciw ludzkości i największego okrucieństwa
To jest właśnie ta podwójność. I teraz ponownie zaczyna przechylać się na tę ciemną stronę. Wchodzimy w mrok i na razie nie widać jeszcze światełka w tunelu. No, ale to nie znaczy, że nie mamy iść w stronę tego światełka.
Trzeba budować koalicję przeciwko temu, co się dzieje. Trzeba wlać ducha otuchy w opornych. Ludzi dobrej woli ciągle jest dużo i na tym ich oporze musimy budować przyszłość.
Reżyserka Agnieszka Holland na planie filmu “Europa Europa”, Łomianki, 10 czerwca, 1989 rok. Zdjęcie: Sławomir Sierzputowski /Agencja Wyborcza.pl
Wreszcie chociaż trochę otuchy.
A moim ukraińskim znajomym, przyjaciółkom i przyjaciołom chciałam powiedzieć, że światło się pojawi. Chwilowo widzimy wokół ciemność i wydaje się nam, że nie ma w ogóle światła. Ale to światło jest. Ono jest w nas. My jesteśmy nosicielami tego światła i ci, którzy walczą w Ukrainie, są bardziej niż ktokolwiek inny jego nosicielami. Jest wokół dużo sił, które chcą to światło zgasić. No musimy je chronić. Jedyne, co mogę wyrazić, to podziw dla ich siły i solidarność.
Bardzo dziękuję. Pięknie to Pani powiedziała. My sobie ostatnio powtarzamy, że nadzieja jest w nas. Bo gdy się wydaje, że nie ma skąd jej brać, to musimy znaleźć ją w sobie.
Dokładnie, ma Pani rację. Właśnie to chciałam powiedzieć, że światło, czyli nadzieja jest w nas.
Premierę trzeciego sezonu zaplanowano na 16-17 lutego. Poznamy nową opowieść o pracownikach i gościach ekskluzywnej sieci hoteli w malowniczych kurortach. Oczywiście i tym razem będzie morderstwo, którego tajemnica utrzyma nas w napięciu do ostatniego odcinka.
Akcja trzeciego sezonu serialu rozgrywać się będzie w hotelu w Tajlandii. Scenarzysta Mike White obiecuje, że nowa odsłona poruszy kwestie duchowości, religii i śmierci. Według niego serial ten ma bowiem potężny potencjał, by stać się „wielowarstwowym płótnem”, które uwypukli problemy współczesnego społeczeństwa.
2. „Ty”, Netflix
Piąty sezon historii o psychopacie, zabójcy i manipulatorze pojawi się 24 kwietnia. Już czwarty sezon wyglądał na finałowy. Tyle że główny aktor, Penn Badgley, powiedział, że ta historia nie może zakończyć się zwycięstwem przestępcy, którego gra: „Joe musi dostać to, na co zasługuje. Teraz upadnie jeszcze bardziej, ponieważ ma władzę i bogactwo”. Cóż, jesteśmy gotowi oglądać ten upadek z przyjemnością.
3. „I tak po prostu…”, Max
Długo oczekiwany prezent dla fanów „Seksu w wielkim mieści”: Carrie, Charlotte i Miranda powracają, ale... bez Samanthy. Kobiety przechodzą od całkowitej wolności i przyjaźni w wieku 30 lat do bardziej złożonej rzeczywistości, gdy mają już po 50 lat. Zamiast czytać gazety słuchają podcastów, przyjaźnią się online i mogą długo rozmawiać o teorii płci czy inkluzywności. Jedno pozostaje niezmienne: przyjaciółki są stylowe i radosne, pokazując nam, że życie po pięćdziesiątce może być pełne nowych, głębokich odcieni.
4. „Czarne lustro”, Netflix
Premiera siódmego sezonu zaplanowana jest na 14 marca. To kontynuacja niezwykłej serii o wpływie nowoczesnych technologii i mediów społecznościowych na życie ludzi. Sześć poprzednich sezonów składa się z niezależnych filmów, które malują bardzo mroczny obraz przyszłości – niektóre z dystopijnych obrazów w nich przedstawionych już się spełniają w prawdziwym życiu. Szósty sezon serialu był mocno krytykowany, bo odbiegał od pierwotnego tematu: większość odcinków nie miała nic wspólnego z science fiction. W kolejnym obiecują powrót do korzeni.
5. „Poker Face”, Peacock
Kontynuacja serialu detektywistycznego o Charlie Cale (w tej roli Natasha Lyonne), która pracuje w kasynie i ma rzadki talent demaskowania kłamców. Bohaterka podróżuje, a na każdym kolejnym przystanku poznaje nowych ludzi i rozwiązuje zagadki skomplikowanych zbrodni. I jak to robi!
Główny zamysł reżyser zapożyczył od „Columbo”, kultowego serialu z lat 70.: widz zna tożsamość przestępcy od początku, a najważniejsze staje się pytanie: „Jak postawić go przed sądem?”. Prawdopodobnie premiera drugiego sezonu nastąpi wiosną.
6. „Squid Game”, Netflix
Trzeci sezon południowokoreańskiego serialu survivalowego ukaże się 27 czerwca – i będzie już ostatnim.
Wyreżyserowany przez Hwang Dong-hyuka serial stał się absolutnym hitem w serwisie Netflix w 2021 i 2024 roku. W trzecim sezonie widzowie przekonają się, jak zakończy się bunt graczy przeciwko systemowi i czy główny bohater osiągnie swój cel, którym jest powstrzymanie morderczej gry.
7. „Doctor Who”, Disney+, BBC One, iPlayer
Władca Czasu Shuti Gatwa powraca w kolejnych odcinkach kinowej epopei. Spotyka Belindę i rozpoczyna epicką podróż, by sprowadzić ją z powrotem na Ziemię. Jednak tajemnicza siła uniemożliwia ten powrót. Zespół musi stawić czoło wielkim niebezpieczeństwom, wrogom, potworom – jeszcze bardziej przerażającym niż wcześniej. „Jest wiele strachu, jest planeta z odległej przyszłości, absolutnie przerażająca” – mówią twórcy o nowym sezonie, który ma pojawić się w maju.
8. „Dyplomatka”, Netflix
Kontynuacja serialu dramatycznego o rodzinie zawodowych dyplomatów zapowiada się gorąco. Twórcy zapowiadają, że „trzeci sezon wywróci szachownicę, a Kate stanie przed wyzwaniem zdobycia wszystkiego, czego chce”. Podczas gdy pierwszy sezon opisywał wiele osobistych dramatów, w drugim romans zszedł na dalszy plan, a polityka międzynarodowa zajęła centralne miejsce. Obserwowanie politycznych manewrów, pokrętnych negocjacji i prób zapobieżenia chaosowi na arenie międzynarodowej powinno być niezmiennie interesujące.
9. „Wednesday”, Netflix
Kontynuacja bajki dla dorosłych o słynnej rodzinie Adamsów autorstwa Tima Burtona.
Wednesday Adams uczy się w Akademii Nevermore – szkole dla niezwykłych dzieci. Pod koniec pierwszego sezonu bohaterce udaje się rozwiązać zagadkę potwora, który porywa uczniów, i ukarać złoczyńców. W finale dostaje tajemniczą wiadomość od anonimowego prześladowcy.
Szczegóły fabuły nowego sezonu nie zostały ujawnione. Jenna Ortega, która została nie tylko główną aktorką, ale także producentką serialu, podzieliła się wieścią, że teraz będzie znacznie więcej horroru. W serialu pojawi się też 12 nowych postaci – wśród nich babcia Wednesday (Joanna Lumley), nowy dyrektor szkoły Nevermore (Steve Buscemi) i nauczycielka muzyki (Billie Piper).
10. „Stranger Things”, Netflix
Kontynuacja przygód Odiego, Willa, Mike'a, Dustina i Lucasa. Pod koniec czwartego sezonu bohaterom udało się pokonać główny czarny charakter, Veknę. Okazało się jednak, że potwór przeżył gdzieś w głębinach równoległego wymiaru i zamierza skierować wszystkie swoje siły na Ziemię. Piąty sezon zakończy tę historię: główni bohaterowie zmierzą się w ostatecznej bitwie o Hawkins.
11. „The Bear”, Hulu
Czwarty sezon tego komediowego serialu ukaże się latem. To dalszy ciąg historii transformacji przynoszącego straty sklepu z kanapkami w dochodową restaurację dla smakoszy. Jeremy Allen White, grający głównego bohatera, zdobył już Złoty Glob, nagrodę Emmy i Screen Actors Guild Award. Obserwowanie tego, co dzieje się za kulisami chicagowskiej restauracji, to niezła zabawa.
12. „Cobra Kai”, Netflix
Premiera najnowszej odsłony zaplanowana jest na 13 lutego. To komediodramat o świecie sztuk walki, w którym bohaterowie walczą o zwycięstwo w turnieju Sekai Taikai.
Przypomnijmy: Johnny Lawrence był niegdyś królem ulicy, teraz jest spłukanym przegrywem. Szansę na nowe życie widzi w odrodzeniu szkoły karate Cobra Kai. Ta próba prowadzi go do dawnego rywala Daniela La Russo, obecnie odnoszącego sukcesy biznesmena. Próbują zostawić dawne żale za sobą i poradzić sobie z obecnymi trudnościami, tyle że pomysł reaktywowania szkoły nie wszystkim się podoba...