Exclusive
20
min

Rimma Zyubina: Wojna zmieniła mnie kompletnie

Mamy tylko jedną szansę w życiu. Nie odkładajmy jej na później - mówi znana ukraińska aktorka i działaczka społeczna

Oksana Szczyrba

Rimma Ziubina pstatnio zagrała m.in. w "Pamfirze" i "Drugim froncie". Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Wita mnie z otwartymi ramionami w pokoju warszawskiego hotelu. Parzy herbatę, częstuje smakołykami i daje pamiątki z Ukrainy.  Znana ukraińska aktorka i działaczka społeczna Rimma Zyubina opowiada o zmianach w jej życiu spowodowanych wojną, o tym, kto niszczy ukraińskie kino i jak myje podłogi..

Oksana Szczyrba: Jak wojna zmieniła Pani życie?

Rimma Zyubina: Dla mnie wojna zaczęła się dziewięć lat temu. 16 lutego 2022 r. byłam w domu w Użhorodzie, gdzie z mamą i siostrą rozmawiałyśmy o wojnie. Moja siostra uprawiała wspinaczkę górską i powiedziała mi, jak przetrwać w lesie: określić, gdzie jest wschód i zachód, mieć przy sobie plastikową linijkę (pali się, w przeciwieństwie do liści). W dniach 20-21 lutego występowałam w teatrze. Powiedziałam o tej linijce, a wszyscy się śmiali.

W 2014 roku miałam spakowaną walizkę. W 2022 roku - nie. Nie sądziłam, że dojdzie do inwazji na pełną skalę.

Moje życie bardzo się zmieniło. Każdy dzień zmieniał mnie i moje podejście do życia.

Aktorka w serialu telewizyjnym «Люся Інтерн». Zdjęcie: Rusya Aseyeva

OS: Gdy wybuchła wojna, zostałaś w Kijowie, choć mogłaś wyjechać. Dlaczego? .

RZ: Ktoś musi stawić opór. Zrozumiałam, dlaczego ludzie pozostali na okupowanych terytoriach i walczyli o swoje miasta. Poczułam, że jestem na to gotowa.

W tamtym czasie wydawało mi się, że zawód aktora jest najmniej potrzebny. Wszyscy moi świadomi znajomi aktorzy przekwalifikowali się: niektórzy poszli do obrony terytorialnej, inni zgłosili się na ochotnika. Nie było ludzi obojętnych.  

Mogę koncertować za darmo, organizować spotkania, odwiedzać wojsko i uchodźców. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy zarobiłam tyle, ile dostawałam za jeden dzień na planie filmowym.

OS: Z czego Pani żyje?

RZ: Potrafię zacisnąć pasa. Bajeczne pieniądze z filmów mnie rozpieszczają. Kiedyś kupiłam drogą włoską zieloną sofę (śmiech). Kosztowała mnie cztery dni zdjęciowe. A potem nie miałam pracy przez sześć miesięcy, więc podeszłam do sofy i powiedziałam: nienawidzę cię.

OS: Powiedziała Pani, że podczas wojny w pewnym momencie wyszła Pani na scenę z uczuciem pustki. Czy naprawdę trudno było Pani wtedy zagrać?

RZ: Tak, myślałam o całkowitym odejściu z zawodu. Myślałam o przekwalifikowaniu się, podobnie jak wielu moich znajomych. Przez całe życie ważne było dla mnie, by czuć się potrzebnym, zarówno w relacjach osobistych, jak i zawodowych. Aktor to nie jest człowiek, który wchodzi do Studia Filmowego Dowczenko i krzyczy "Zróbcie mi film". Tu się czeka. Jeśli nie ma potrzeby, nie ma prośby o twój typ, wiek, psychofizykę aktorską, nie jesteś zaproszony do pracy I nie pomogą żadne znajomości, nepotyzm, czy "łóżko". Ostrzegam młode dziewczyny, żeby nie robiły sobie nadziei.

Nie mam kontraktów na 5 lat, jak aktorzy z Hollywood. Ukraina jest moim krajem, ale nie jest w pierwszej piątce krajów filmowych. I to jest mój problem, że nie pojechałem do innego kraju i nie nauczyłam się we właściwym czasie języka obcego. Miałem okazję pojechać do Rosji na początku XXI wieku i rozumiem, że wtedy dużo bym kręciła. Ale niczego nie żałuję. Chciałam też być z rodziną, ponieważ praca za granicą zawsze oznacza rozpad rodziny. Chciałam sama być odpowiedzialna za wychowanie mojego dziecka, a nie przekazywać je babciom.

Rimma Zyubina. Zdjęcie: archiwum prywatne

OS: Na jaki zawód chciała Pani zmienić aktorstwo?

RZ: Dobrze myję podłogi. Kiedyś umyłam wszystkie cztery piętra w moim domu. Sąsiedzi byli w szoku, co się stało, że jest tak czysto. Pomyślałam, że znajdę pracę na pół etatu jako sprzątaczka. Wypełniłam również bazę danych Euromajdanu SOS dla uchodźców. Myślałam o pracy na Zakarpaciu jako wolontariuszka.

Jednym z moich niespełnionych marzeń jest psychologia. Mógłabym udzielać pomocy psychologicznej. Wczoraj podszedł do mnie mężczyzna i powiedział: "Uratowałeś mnie swoimi nocnymi audycjami". Od początku wojny nagrywałam audycje, czytałam wiersze....Szczególnie w nocy - wtedy gdy ludzie najbardziej się bali.  

TS: Skąd wtedy brała Pani siłę?

RZ: Psychologowie kazali mi robić coś rękami. Myłam więc podłogi i zajęłam się kwiatami.

W Borodiance kręciliśmy film krótkometrażowy, a pod domem rosły kwiaty. Wiedziałem, że domy zostaną zniszczone, a kwiaty zginą. Wykopałam te rośliny i zasadziłam je pod oknami mojego domu.

To rodzaj pamięci, przekazywanie energii energii. Czyszczenie i pielęgnacja kwiatów bardzo mi pomogły.

OS: Jak działał teatr podczas nalotów?

RZ: Od września 2022 roku prowadzę próby sztuki o życiu pod okupacją z Teatrem Kulisz w Chersoniu, kiedy miasto było jeszcze pod okupacją. Otrzymaliśmy grant od Ukraińskiej Fundacji Kultury i pojechaliśmy na tournée po Ukrainie (Czerkasy, Kijów, Mikołajów, Żytomierz, Iwano-Frankowsk, Lwów). Miałam dziesięciostronicowy monolog, bardzo dramatyczny i emocjonalny. Pewnego razu w połowie monologu rozległ się alarm przeciwlotniczy, a wiadomość została ogłoszona w teatrze sześć razy. Zostały jeszcze dwie strony do końca. Ludzie zaczynają ze sobą rozmawiać. Dyrektor teatru mówi mi: gramy. Moi koledzy w Odessie mieli alarm przeciwlotniczy w środku przedstawienia. Przedstawienie zostało przełożone na następny dzień, ponieważ alarm trwał długo, a ludzie musieli wrócić do domu.

OS: Jak to wpływa na widza?

RZ: To ma wpływ na wszystkich. My, aktorzy, żartujemy ze sobą. Na przykład w "Trawiacie" Violetta nie umarła, Otello nie zdążył udusić Desdemony, Romeo i Julia zakochali się, ale nie zdążyli umrzeć. Często, gdy rozlegał się alarm, publiczność nie szła do schronu, ale siedziała i czekała na ciąg dalszy.

OS: Widz teatralny jakoś się zmienia? Czegoś innego oczekuje?

RZ: Każde miasto ma swoją publiczność. W 2021 roku zagraliśmy spektakle "To wszystko ona" we Lwowie, Czernihowie i Siewierodoniecku - w każdym z tych miast publiczność była inna. Sztuka "To wszystko ona" opowiada o luce w relacjach między rodzicami a dziećmi - to jest zawsze aktualne - zwłaszcza dziś, gdy łatwiej jest ukryć doświadczenia przed prawdziwym światem. W końcu nieznanemu kumplowi z internetu można powiedzieć wszystko. Jednak prawdziwe życie zawsze nadrabia zaległości. A prawda o osobie siedzącej po drugiej stronie monitora może być szokiem.

Po spektaklu "To wszystko ona". Zdjęcie: archiwum prywatne

Podczas wojny publiczność zaczęła chętniej odwiedzać teatr. W Kijowie wszystkie spektakle są wyprzedane. Podobnie we Lwowie w Teatrze Zańkowieckim.

OS: A co z kinem ukraińskim? Nawet przed wojną przeżywało ciężkie chwile.

RZ: Kłopoty. Duże kłopoty. Po tym, jak Pylyp Ilyenko zrezygnował ze stanowiska szefa Ukraińskiej Państwowej Agencji Filmowej, zaczęło się najgorsze. Zastąpiła go Maryna Kuderczuk, która nie zna się na kinie i nie jest profesjonalnym dyrektorem agencji. W ogóle nie zna się na kinie. Jeśli nic nie wiesz, to przynajmniej zatrudnij silnych ludzi w zespole. Ona tego nie zrobiła. W latach 2022-2023 na Ukrainie nie powstał ani jeden film fabularny. Filmy dokumentalne są robione przez filmowców, którzy są na froncie lub pracują jako dziennikarze. Osobną kwestią są ludzie, którzy są teraz w Narodowej Radzie Filmowej. Nie wiem, jaką trzeba mieć odwagę, żeby zgodzić się na objęcie takich stanowisk...

OS: Czy te nominacje to celowe niszczenie ukraińskiego kina przez władze?

RZ: Tak. To jest niszczenie kina. W dzisiejszych czasach celowo używa się pojęcia, że to wszystko nie ma znaczenia z powodu wojny. Kino różni się od teatru. Kiedy gasną światła, widzowie w teatrze włączają telefony i kończą przedstawienie. W kinie tak się nie da. Mogę zgodzić się zagrać za darmo, reżyser może pracować za darmo, ale nie dadzą mi światła ani kamery za darmo. Produkcja wymaga pieniędzy.

OS: Czy dziś powstają filmy o wojnie?

RZ: Powstaje wiele filmów dokumentalnych. To coś więcej niż filmy, to dowody zbrodni kraju agresora, Rosji, to dokumenty dla sądu w Hadze. Powstają również filmy fabularne. Niektórzy koledzy uważają, że czas powinien upłynąć, że powinniśmy się zastanowić, a niektórzy nalegają, abyśmy zaczęli filmować już teraz, ponieważ Rosja już filmuje, angażując zagraniczne firmy filmowe i zniekształcając historię.

Co nazywamy "filmami wojennymi" - sceny batalistyczne, samoloty, statki czy kobietę uciekającą do Europy z kotami i psami? Społeczeństwo jest teraz zranione, a jeśli zrobisz serial o miłości, usłyszysz: "Jak możesz to filmować, kiedy jest tyle żalu?". Jeśli zrobisz film o wojnie - to samo.

Zagrałam w filmie "Jurik" i spotkałam się z największą nienawiścią w moim życiu (po premierze filmu pojawiło się wiele negatywnych reakcji: film był pozycjonowany jako oparty na prawdziwych wydarzeniach, ale krytykowano liczne niezgodności z faktami, a później autorzy mówili, że kręcili dzieło fikcyjne - red.) Zgadzam się z całą krytyką pod naszym adresem, a producenci oficjalnie przeprosili i obiecali przerobić film. Napisałem również przeprosiny na mojej stronie na Facebooku i nadal jestem krytykowany: "Dlaczego przepraszasz tak późno?". Przeprosiłam, gdy mogłam już oddychać i nie będę opisywała mojego stanu, stresu, który przeżywałam, ani tego, co czuli moi koledzy, którzy pracowali nad filmem.

Przez ten film ludzie byli gotowi odebrać wszystko, co zrobiłam przez całe życie, moje pryncypialne stanowisko od 2014 roku. Przekleństwa były niczym w porównaniu z faktem, że jedna osoba zażądała ode mnie oddania ukraińskiego paszportu, ponieważ byłam "skorumpowana i obłudna". Ale nie tylko wojna wpłynęła na ludzi. Historia ludzkości pokazuje, że nie masz prawa popełnić błędu. Zawsze mówię o odpowiedzialności artysty. I to jest dokładnie to, co dostałem...

TS: Jak Pani pracuje po takiej kampanii nienawiści?

RZ: Nie wiem. Chciałam napisać oświadczenie, że nie będę już grała w filmach. Od 2016 roku, po filmie "Gniazdo turkawki", nie dostałam żadnej propozycji dużej roli. Teraz mogło być tak samo. Na początku producenci castingów mówili tak: 'Rimma, po tym filmie nie możemy ci nic zaoferować'. Na co odpowiedziałam: może powinniśmy podnieść nasze filmy do tego poziomu? Na szczęście miałam jeszcze serial «Люся Інтерн». Mamy jeszcze jeden problem: wiek aktorki. Nawet hollywoodzkie aktorki mówią, że nie pracują po 50-tce. Do kina chodzą głównie młodzi ludzie. Trzeba przyznać, że nie zrozumieją problemów kobiety 50+, która została porzucona przez męża.

Premiera filmu "Gniazdo Turkawki". Zdjęcie: archiwum prywatne

OS: Jeśli zaproponują Pani rolę w filmie o wojnie, przyjmie ją Pani?

RZ: To zależy od rodzaju filmu, roli i scenariusza. Kiedy zaczęła się ta cała historia z nienawiścią, zdałam sobie sprawę, że większość ludzi nie rozumie, że istnieje producent, scenarzysta, cała grupa ludzi, którzy pracują nad stworzeniem filmu. Tylko ja, aktorka, miałam się czuć winna.

OS: W Warszawie ma Pani wiele spotkań.  

RZ: Zostałem zaproszony na forum przez Jewhena Klimakina i Natalkę Panczenko. To była ciekawa dyskusja o ukraińskim biznesie w Polsce, znaczeniu kultury i historii wojskowości. Jewhen zaproponował mi moderowanie wydarzenia, a ja powiedziałem: "Z Pavlo Kazarinem? Obawiam się, że nie". Nigdy wcześniej nie moderowałam. Spróbowałem i zdałem sobie sprawę, jak bardzo mi się to podoba.  

Studiowałam odpowiedzialne przywództwo w Aspen Institute i nie jestem obojętna na to, co dzieje się w polityce; wśród moich przyjaciół są pisarze, oficerowie wojskowi i działacze obywatelscy. Przez cztery lata byłam członkiem Komitetu Szewczenki. Praca porannej prezenterki telewizyjnej była dla mnie testem: budziłem się o 3 rano i szłam do pracy, a wcześniej zwykle kładłam się spać o 3 rano. "Nie dam rady" w jednej chwili zamienia się w "Dam radę!".

Recital Rimmy Zyubiny w Warszawie. fot: Olena Ryabinska

Teraz odkrywam w sobie rzeczy, które wcześniej gdzieś tłumiłam. Kiedy poczułam, że mogę mówić, że ludzie słuchają mnie nie z grzeczności, ale dlatego, że są zainteresowani, zrozumiałam, że mogę to robić. I sprawia mi to ogromną przyjemność.

OS: Ale czy nadal Pani czuje, że nie robi wystarczająco dużo?

RZ: Tak. Mogłabym robić więcej. Dawać więcej koncertów, częściej spotykać się z ludźmi.

W 2014 roku postanowiłam nie chodzić do kawiarni. Kiedy kogoś spotykałam, robiłam kawę w domu, brałam kubki, a z przyjaciółmi wybieraliśmy ławkę w parku lub trawnik. Wszystko dlatego, że zdałam sobie sprawę, że nawet te drobne 100-200 UAH można przekazać szpitalowi w Kijowie.

To, co się teraz dzieje, jest powszechnym bólem. Jeśli masz siłę, aby wyjść z tego bólu, ważne jest, aby pomóc innej osobie. Ważne jest, aby pomyśleć o tym, co stanie się po zwycięstwie. Zadbaj o swój stan psychiczny.

Obowiązkiem każdej firmy jest znalezienie możliwości zatrudnienia ludzi, którzy umożliwili prowadzenie tej działalności, ludzi, którzy wrócili z pierwszej linii frontu.

OS: Gdzie szukać motywacji?

RZ: Życie mamy tylko jedno. Bardzo lubię traktat Grigorija Skoworody "O radości serca". Możesz przetrwać tylko wtedy, gdy wypełnisz swoje serce radością. I ta radość serca nie trwa 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, ale jest w chwilach. Możesz patrzeć na strumyk, słyszeć śmiech dzieci - a twoje serce się cieszy.  Żyjemy i musimy wypełniać nasze życie witalnością. Bardzo łatwo i niebezpiecznie jest popaść w depresję i chodzić po ziemi jak zombie. Ważne jest, aby nie wstrzymywać swoich emocji i życia.

OS: Co jest najtrudniejsze w czasach wojny?

RZ: Zaakceptować śmierć najlepszych.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, gospodyni programów telewizyjnych i radiowych. Dyrektorka organizacji pozarządowej „Zdrowie piersi kobiet”. Pracowała jako redaktor w wielu czasopismach, gazetach i wydawnictwach. Od 2020 roku zajmuje się profilaktyką raka piersi w Ukrainie. Pisze książki i promuje literaturę ukraińską. Członkini Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy i Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy. Autorka książek „Ścieżka w dłoniach”, „Iluzje dużego miasta”, „Upadanie”, „Kijów-30”, trzytomowej „Ukraina 30”. Motto życia: Tylko naprzód, ale z przystankami na szczęście.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
Tomas Sikora, muzyk, portret

Aldona Hartwińska: Ukraina w Twoim życiu nie pojawiła się w chwili wybuchu pełnoskalowej wojny. Bywałeś tam regularnie jeszcze przed Rewolucją Godności.

Tomasz Sikora: Po raz pierwszy do Ukrainy trafiłem w 1992 roku. Byłem wtedy w czwartej klasie liceum. W naszej szkole organizowali różne wyjazdy dla młodzieży, na przykład do Niemiec. Po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości pojawiła się szansa, by młodzież polska i niemiecka tam pojechały. Ja z tej okazji skorzystałem, wyruszyliśmy autobusem do Lwowa. Już wtedy trochę grałem na gitarze, poznałem wielu fajnych ludzi, ukraińską młodzież z Lwowskiej Akademii Muzycznej. Od tego się wszystko zaczęło. Później, w latach 90., często bywałem we Lwowie. Jeździłem tam w odwiedziny do mojej ówczesnej dziewczyny, która studiowała malarstwo. Ale tak naprawdę w Ukrainę wsiąkłem mocno dzięki Andruchowyczowi.

Poznałeś go podczas festiwalu Port Literacki Wrocław 2005.

Tak, do Wrocławia zaproszono wielu poetów, w tym ukraińskich. W programie był ich wieczór autorski oraz premiery książek: „Piosenki dla martwego koguta” Jurija Andruchowycza i „Historii kultury początku stulecia” Sierhija Żadana. Poetki i poeci mieli deklamować na scenie swoje wiersze, a organizator wymyślił, że fajnie by było, gdyby ktoś tam zagrał jakąś muzykę pod te ich występy. Wychodzili po kolei na scenę, czytali po kilka wierszy, a my, połączone zespoły Karbido i Kormorany, improwizowaliśmy.

Andruchowycz był jedynym poetą, który podszedł do nas i dał nam konkretne zadania. Powiedział: „Słuchajcie, jak będzie wiersz ‘Kozak Jamajka’, to zagrajcie reggae, a pod inny wiersz dźwięki à la Tom Waits. Zagraliśmy. I to tak zażarło, że organizator Portu Literackiego wpadł na pomysł, byśmy nagrali razem płytę.

Obie strony się tym zainteresowały i nagraliśmy płytę w 2005 roku, a rok później ruszyliśmy z koncertem do Ukrainy. Rzucono nas na bardzo głęboką wodę, bo musieliśmy przejechać sami 1500 kilometrów z Wrocławia do Charkowa, gdzie czekał na nas Jurij. Festiwal nazywał „Cech” (цех) i organizował go m.in. Serhij Żadan.

Tomasz Sikora. Zdjęcie: Michał Święcicki

Dla nas to wszystko było ekscytujące, nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego na własne oczy. Nazwa „Warsztat” pochodzi od części teatru, w której powstaje sceneria. I tak naprawdę graliśmy tam, poza półlegalnie. Były różne wydarzenia ze świata kultury ukraińskiej, aw repertuarze teatru były rosyjskie klasyki. Byliśmy tam zaraz po Pomarańczowej Rewolucji, więc nastrój był również rewolucyjny. Charków w tym czasie był prawie całkowicie miastem rosyjskojęzycznym. Zhadan i jego była żona, niedawno zmarła reżyserka i założycielka niezależnego charkowskiego teatru „Arabesque” Swietłana Oleshko, powiedzieli mi, że w Charkowie jest tylko jedna szkoła średnia, w której można uczyć się ukraińskiego. Nawiasem mówiąc, ich syn poszedł do tej konkretnej szkoły. Pomimo Pomarańczowej Rewolucji wszyscy byli trochę przygnębieni, ponieważ rusyfikacja Charkowa była tak silna, że mogło wydawać się przegraną bitwą. Ale podczas Majdanu, a potem po rozpoczęciu wojny na pełną skalę, kiedy Charkowa był broniony, a język ukraiński był coraz częściej słyszany na ulicach, myślę, że doprowadziło do tego dzieło Zhadana i innych artystów charkowskich. Ich ciężką pracą było uczynienie miasta ukraińskim, powstrzymanie rusyfikacji, oczyszczenie tych postkomunistycznych depozytów, tej postsowieckiej mentalności... Ta mentalność prawdopodobnie istnieje gdzieś dzisiaj, ale myślę, że stała się marginalna.

Ten ukraiński patriotyzm był tak młody i świeży, tak postępowy, tak prozachodni i tak silny, że gdy nadeszły czasy prób, Charków bronił się, bronił się i był miastem, które się nie poddawało

Jak zareagowali mieszkańcy Charkowa, gdy zobaczyli cię na scenie?

Przed naszym koncertem przemawiali różni poeci, a publiczność zareagowała bardzo ożywiona. W naszym „Porcie Literackim” staraliśmy się uczynić wiersze poetów bardziej interesującymi za pomocą muzyki, ale ogólnie publiczność wydawała się spać. Oczywiście część publiczności pochłonęła poezję, podobała im się, ale doświadczyła jej jakby od wewnątrz, wewnętrznie.

Z drugiej strony na Ukrainie mieliśmy do czynienia z bardzo entuzjastycznym, a nawet ekstatycznym słuchaniem poezji. Poeci czytali swoje wiersze, a publiczność coś negocjowała, spontanicznie krzyczała, klaskała, była w ciągłym ruchu. Wszystko było bardzo żywe. Po naszym koncercie, który również został przyjęty z entuzjazmem, ludzie tańczyli do muzyki, choć czasami było to trudne, to nie jest muzyka taneczna. W naszym repertuarze w tym czasie była piosenka „Cossack Jamaica”, jest to muzyka w stylu reggae. Ludzie też byli nią zachwyceni.

Jurij Andruchowicz. Tomasz Sikora. Zdjęcie: Kornelia Głowacka-Wolf

Potem trafiliśmy do klubu „Ostatnia Barykada”, w którym można było mówić tylko po ukraińsku. Na stołach leżały słowniki rosyjsko-ukraińskie i jeśli coś zamawiałeś, a nie wiedziałeś, jak to powiedzieć po ukraińsku, trzeba było podejść do baru ze słownikiem. To trochę surrealistyczne, ale chodziło o fakt, o symbol. Oni tak kontynuowali swoją charkowską Pomarańczową Rewolucję.

Jak zmieniała się publiczność przychodząca na te występy?

Wciąż się zmieniała, a przed Majdanem, przed 2013 rokiem, to już było zupełnie nowe pokolenie ludzi. Wtedy też byłem młody, więc to było pokolenie ludzi mniej więcej w moim wieku albo młodsze. Przychodzili na nasze koncerty i dla mnie było jasne, że dla nich ważne są słowa: „ukraińskie”, „ukraińska”, „ukraiński”. Widziałem na własne oczy, czym jest budowanie społeczeństwa obywatelskiego, choć wtedy jeszcze nie potrafiłem tego nazwać.

Na nasze koncerty w Kijowie, Charkowie czy Iwano-Frankiwsku przychodzili ludzie, od których biła niesamowita energia: jesteśmy Ukraińcami, to nasz kraj, nie chcemy nigdzie wyjeżdżać na zarobek, chcemy być tu, tu budować swoje miejsce na ziemi

Dla mnie to stało się jasne po dojściu do władzy Janukowycza w 2010 roku. W 2011 roku mieliśmy zagrać koncert w Kijowie, a tego samego dnia był zjazd Partii Regionów [partia Wiktora Janukowycza, byłego prezydenta Ukrainy – red.]. Miasto było zablokowane, ponieważ ci polityko-oligarchowie po prostu zamknęli pół Kijowa, żeby sobie ten zjazd urządzić. Ludzie nie mogli dotrzeć na nasz koncert w Domu Oficerów, niedaleko Arsenału. Zaczęliśmy dostawać mnóstwo sygnałów od ludzi, że się spóźnią, że nie mogą się przedrzeć przez miasto. Jurij się wściekł i powiedział, że przesuwamy koncert o godzinę, żeby ci wszyscy ludzie mogli dotrzeć. Gdy już dotarli i sala się wypełniła, zmieniliśmy trochę repertuar. Zagraliśmy piosenki bardziej rewolucyjne, ostrzejsze. Sala była pełna ludzi nabuzowanych przeciw władzy, bo już wtedy rozumieli, że Janukowycz to prezydent prorosyjski i nie można się po nim spodziewać wiele dobrego.

Ta nasza publiczność, ci ludzie, których wtedy poznałem, którzy przychodzili na nasze występy na przestrzeni tych wszystkich lat, w 2014 roku poszli zrobić Majdan.

W pewnym sensie dzięki tym koncertom i mojej obecności każdego roku w Ukrainie stałem się naocznym świadkiem budowania się społeczeństwa obywatelskiego, społeczeństwa, które wzięło sprawy w swoje ręce i rozpoczęło Rewolucję Godności

Później, kiedy zaczęła się wojna na Donbasie, zagraliśmy w ostatniej edycji festiwalu ArtPole, którego idea sięga 2003 roku. W poprzednich latach odbywał się w m.in. w Karpatach, pod Odesą, a potem przez wiele lat w bardzo malowniczym miejscu koło małej wioski Uniż nad Dniestrem. Jednak w 2014 roku organizatorzy stwierdzili, że na jakiś czas festiwal trzeba zawiesić, bo większość osób przy nim pracujących czy wolontariuszy poszła walczyć do strefy ATO [strefa w Donbasie, w której od kwietnia 2014 r. wojska ukraińskie prowadziły operację antyterrorystyczną przeciw prorosyjskim separatystom – red.] w ramach różnych ochotniczych jednostek, między innymi Ajdaru [24 Samodzielny Batalion Szturmowy „Ajdar” – red.].

Pamiętam, że nasz koncert rozpoczął się od minuty ciszy, bo na wojnie zginął jeden z przyjaciół ArtPola. Wstrząsnęło mną to, że społeczeństwo obywatelskie, które się budziło, przelewa krew w okopach.

Potem zaczęły się występy na wschodzie Ukrainy. Serhij Żadan i Jurij Andruchowycz pojawiali się w Torecku, Nju-Jorku, Kramatorsku. Miałeś też okazję zobaczyć Mariupol w tych burzliwych czasach.

Tomas Sikora i Jurij Andruchowycz. Zdjęcie: Kornelia Głowacka-Wolf

Razem z Jurijem Andruchowiczem zrobiliśmy w 2015 roku trasę, w której jeden koncert był właśnie w Mariupolu. Dotarliśmy tam, przeciskając się przez kilka posterunków – oczywiście sytuacja była nieporównywalna z tym, co jest teraz. Linia frontu była 8 kilometrów za Mariupolem, mieszkaliśmy w hotelu, który miał zaklejone szyby. Wtedy po raz pierwszy spotkaliśmy się z zagrożeniem, ono wisiało w powietrzu. Nastroje przed koncertem były bardzo patriotyczne. Graliśmy w domu kultury, przed nami występowały dzieci w niebiesko-żółtych strojach.

Ostatnio natrafiłem na mapkę Mariupola, na której ktoś pieczołowicie pozaznaczał lokalizacje ze zdjęciami miejsc, w których ktoś zginął, i ważnych budynków, których już nie ma. Znalazłem tam zdjęcie sali, w której graliśmy –totalnie rozwalonej, jak wiele innych miejsc w Mariupolu. Mocno mnie to dotknęło.

A później zaczął się trudny czas. Wybuch pandemii koronawirusa zamknął świat na niemal rok – odwołane wydarzenia, koncerty, zamknięte granice. I kiedy wszystko powoli zaczęło wracać do normy, nadszedł 24 lutego 2022 roku.

W 2020 roku mieliśmy zaplanowany ogromny koncert we Wrocławiu z okazji sześćdziesięciolecia Jury Andruchowycza, na który byli zaproszeni wspaniali artyści z Ukrainy. Dosłownie dwa dni przed tym wydarzeniem wybuchła pandemia i musieliśmy wszystko odwołać. Ten czas w totalnym zamknięciu zaostrzył w nas potrzebę powrotu do Ukrainy.

Myśleliśmy, że kiedy to wszystko się skończy, będziemy mogli znowu pojechać do naszej Ukrainy i zagrać tam kilka koncertów, pobyć z ludźmi. A kiedy wybuchła pełnowymiarowa wojna, zrozumieliśmy, że rzeczywiście wrócimy do Ukrainy, ale w inny sposób. Wiedziałem, że trzeba pomóc przyjaciołom

W tych pierwszych dniach, w pierwszych godzinach, uległem rosyjskiej propagandzie. Zobaczyłem czołgi na rogatkach Kijowa, więc miałem przekonanie, że armia rosyjska zaraz Kijów zdobędzie. A jak zdobędzie Kijów, to zdobędzie całą Ukrainę, więc i Charków jest już stracony. Napisałem do Żadana i do Andruchowycza. Zaproponowałem im, by przyjechali do nas, do Wrocławia, że znajdą tu schronienie. Oczywiście mnie wyśmiali i stwierdzili, że zostają w Ukrainie, bo są jej potrzebni, bo będą bronić swojej ojczyzny na wszelkie sposoby.

Dlatego ja też postanowiłem pomóc tak, jak umiem. Najpierw zrobiliśmy koncert we Wrocławiu, poza nami zagrały zespoły Ukraińców, którzy mieszkali we Wrocławiu od paru lat. Zebraliśmy jakąś kasę, kupiliśmy za nią jakieś rzeczy i staraliśmy się to wysłać do Kijowa, do naszych przyjaciół z ArtPola. Wtedy, na samym początku, były potrzebne naprawdę różne rzeczy, nawet jedzenie czy pieluchy dla dzieci, bo w całej Ukrainie padła logistyka i nie było dostępu do podstawowych produktów. Pamiętam też prośby o pomadki do ust i kremy, bo ludzie w mrozie siedzieli w piwnicach i skóra pękała im z zimna. Czasem te transporty docierały szybko, a czasem transport trwał nawet miesiąc, bo wszystko utknęło w jakimś magazynie.

Coraz częściej myślałem o tym, by tam pojechać. W lipcu czy sierpniu Żadan po raz pierwszy przyjechał z Charkowa do Polski. Był tak wymęczony, że na ulicy go nie poznałem. Kiedy wracał, odwieźliśmy go przez granicę do Ukrainy, przy okazji odwiedzając naszego wspólnego przyjaciela, muzyka jazzowego Marka Tokara, który od razu po 24 lutego zgłosił się do wojska.

Od tamtej pory dalej wspierasz SZU, wspierasz Serhija Żadana i jego 13. Brygadę Gwardii Narodowej „Chartia”, założyłeś zbiórkę. Czy widzisz różnice w zainteresowaniu ludzi tą wojną kiedyś i dziś? Czy trudniej uzbierać środki na zakup pomocy?

Wspieram Żadana, ale też innych przyjaciół, których poznałem przez te lata jeżdżenia do Ukrainy, teraz albo będących w wojsku, albo pracujących jako wolontariusze czy wolontariuszki. Z Olą Mychajluk z ArtPola jeździmy na przykład do 10. Brygady Górsko Szturmowej i 102 brygady, w której służył z Jurko Stecyk, muzyk, syn naszych przyjaciół artystów z Iwano-Frankiwska. Zginął na polu bitwy dwa lata temu i do tej pory nie można odzyskać jego ciała. W 10 brygadzie służą też znajomi Hucułowie ze wsi Babyn, min. sołtys tej wsi. Zrobiliśmy reportaż o naszych podróżach z Karpat na Donbas, pod Bachmut, przyjmując zasadę, że jeśli tworzysz jakaś sztukę – muzykę, film, obraz, cokolwiek co nawiązuje do wojny w Ukrainie – to obowiązkowo musisz wspierać SZU przez zrzutkę, zbieranie czy dowożenie rzeczy żołnierzom. Dzięki temu dostarczyliśmy obu tym brygadom mnóstwo dronów. 

Jeszcze dwa miesiące czy pół roku temu była tendencja spadkowa. Takie wrażenie, że ta wojna ludzi bezpośrednio nie dotyczy. Na samym początku inwazji wiele osób się bało, rzucili się na pomoc trochę ze strachu. Potem wsparcie stopniowo się zmniejszało, ludzie się przyzwyczajali. Pamiętam pierwszy taki ponury moment. To było na wiosnę 2024 roku, kiedy amerykańska Partia Republikańska zablokowała pomoc dla Ukrainy. Amunicja przestała docierać na front. Siedzieliśmy wtedy u jednej z artyleryjskich brygad i był tam bardzo ponury nastrój, bo ludzie mniej chętnie dokładali się do zbiórek, a do tego jeszcze ten zakręcony przez USA kurek. Żołnierze nie wiedzieli, co będzie dalej.

Teraz zjawił się Trump, nieobliczalny szaleniec, ale to już nie łamie ducha żołnierzy. No i ludzie się ostatnio trochę obudzili

Natomiast jedna z moich obserwacji jest dosyć przykra i negatywna. Dotyczy dezinformacji i wojny kognitywnej Rosji przeciwko Polsce. Wszystkie te narracje i dyskusje, które są obecne przede wszystkim w internecie – ale nie tylko, w polityce przecież też – przed wyborami prezydenckimi w Polsce to są absolutnie narracje rosyjskie. Ktoś, kto powtarza te narracje, nie musi być rosyjskim agentem, ale jednak to wszystko działa na rzecz Rosji. Wojna kognitywna ma zmieniać naszą świadomość, naszą ocenę sytuacji. Ona polega na tym, że nasza ocena sytuacji może stać się błędna. Często widzimy różne zjawiska przez pryzmat rosyjskiej propagandy. Czasem sami to sobie wymyślamy, ale czasem znajdujemy potwierdzenie w ustach polityków. Że Ukraińcy są źli, bo żyją na garnuszku Polski, więc właściwie już można im wszystko zabrać, cały majątek, bo przecież mogliby wrócić do siebie, ale nie chcą. Że właściwie wojny nie ma, bo przecież można normalnie żyć, a oni się w tym Kijowie bawią na dyskotekach…

Zapraszam wszystkich, by tam pojechali i zobaczyli. Może na dyskotece się nie bawiłem, ale w knajpie byłem i w Kijowie, i w Charkowie, byłem też u fryzjera. Na linii frontu walczą żołnierze, a ludzie na tyłach próbują normalnie żyć. I za to też ci żołnierze walczą. Za tę kawę w knajpie i za fryzjera.

Tyle że ta „normalność” to też godzina policyjna czy noce przesiedziane na korytarzu, bo właśnie jest atak kilkudziesięciu dronów

Ludzie są tym już tak zmęczeni, że mimo alarmu przeciwlotniczego do schronów często nawet nie schodzą. Bo ileż razy można na przykład w takim Charkowie schodzić do schronu? Więc przylatuje szahid i akurat uderza w ten dom, w którym ktoś nie zszedł do schronu... Wpada przez okno i taka osoba ginie albo jest ranna. Nigdy nie wiesz, co, kiedy i gdzie się stanie. Nigdy nie wiesz, czy tej nocy to ty nie zginiesz.

W pobliżu linii frontu: Olga Mychajluk

Ty też już nie schodzisz do schronów?

Na co dzień tym się po prostu nie myśli się. Jeżdżę do Charkowa i mam poczucie, że znam to miasto. Mam tam swoje ulubione miejsca sprzed wojny, które chciałbym zobaczyć. Próbuję więc jakby odepchnąć od siebie myśl, że tam coś się może stać. Statystycznie rzecz biorąc, musiałbym mieć wielkiego pecha, ale wiem, że wiele razy miałem szczęście, bo rakieta spadła dwa budynki dalej albo dziesięć minut po tym jak wyjechałem właśnie z tego miejsca. Myślę, że jest to też naszym, wolontariuszy, zadaniem: dawać świadectwo, jak ta wojna w mieście rzeczywiście wygląda. Przede wszystkim ona polega na ciągłym strachu i zagrożeniu. Zwłaszcza ostatnio, gdy w Krzywym Rogu, Sumach, Charkowie czy Zaporożu giną dzieci.

Jaka jest w tej wojnie rola artysty? Wielkim echem w mediach odbiła się wieść o tym, że Żadan wstąpił do SZU.

Serhij zadzwonił do mnie na początku zeszłego roku z propozycją zrobienia projektu muzycznego wspólnie z jakimś muzykiem z Berlina. Mówił, że kompletuje ukraińsko-polską orkiestrę czy coś takiego. Miesiąc czy półtora miesiąca później okazało się, że zgłosił się do wojska. Rozumiem, że ta decyzja mogła być spontaniczna – a może po prostu od dłuższego czasu w nim dojrzewała. Od dawna obserwuję jego działalność artystyczną podczas wojny. W latach 2022-2023 bywałem na jego koncertach w Ukrainie, we Lwowie czy Kijowie. Pieniądze z biletów szły na potrzeby SZU, miejsca w pierwszym rzędzie mogły kosztować nawet kilkaset złotych. Kilka razy z nim na ten temat rozmawiałem. To było skuteczne w pierwszym, może w drugim roku pełnowymiarowej wojny, ale później ten format trochę się wyczerpał. Serhij przewartościował więc swoje podejście i znalazł się w armii.

Przeszedł szkolenie wojskowe, ma uzbrojenie, kamizelkę i tak dalej. Ale jego główną bronią wciąż jest muzyka i poezja. Takich artystów w armii jest więcej, niektórzy walczą na pierwszej linii. Połączenie sztuki z pomocą dla armii jest potrzebne.

Ludzie, którzy są osobami publicznymi, którzy są znani, zamiast wygody wybierają odpowiedzialność wobec kraju, wobec siebie, wobec swojej rodziny, wobec swojego społeczeństwa

Tak jest w tym momencie, ale co będzie za jakiś czas – nie wiadomo. Bo armia jest armią: dostajesz rozkaz i masz być żołnierzem, a nie muzykiem. W każdej chwili możesz zostać rzucony na inny odcinek pracy, np. bezpośrednio na linię frontu. Decyzja Serhija to nie jest jakiś deal, który go wyklucza z takiego zagrożenia. Poza tym tacy artyści są celem Rosjan. Ich działalność jest opatrzona dużym ryzykiem, nawet jeśli nie walczą na pierwszej linii frontu z kałasznikowem w ręku.

20
хв

Artyści i odrodzenie narodu

Aldona Hartwińska
Anora, film, kadr

Zdobycie przez film „Anora” pięciu Oscarów z pewnością było szokiem dla większości osób spoza USA, mających choćby jako taki gust filmowy. Niemniej jego ogromny sukces w Stanach w momencie staczania się tego kraju ku imperializmowi i przesuwaniu w kierunku dyktatury jest czymś, co budzi niepokój.

Zacznę od paru słów oburzenia samym faktem, że „Anora” dostała nominacje. Za najlepszą rolę drugoplanową został nominowany grający rolę Igora Jura Borisow, szeroko znany ze swoich ról w filmach propagandowych wspieranych przez Kreml,człowiek, który nielegalnie odwiedził okupowany Krym. Tyle że żadna z tych informacji nie była szerzej komentowana wśród amerykańskiej publiczności. Patrząc na to z perspektywy Polki zastanawiam się, jak to możliwe, że dla wszystkich wokół mnie to jest okej.

Moi amerykańscy rówieśnicy ze szkoły podchodzili do mnie i pytali: „Widziałaś Anorę? Niesamowity film!”.

Kiedy zwracałam uwagę, że film jest prorosyjski, odpowiadali, że to film „feministyczny” albo że przedstawia Rosjan w negatywnym lub satyrycznym świetle, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, jak bardzo skuteczna jest rosyjska propaganda

Jakim cudem film może być uznany za feministyczny, skoro przedstawia zmagania pracownicy seksualnej, która nie ma jakiejkolwiek osobistej autonomii, zwłaszcza że praca seksualna istnieje głównie po to, by zaspokajać męskie pragnienia? Nie próbuję krytykować osób wykonujących tę pracę, ale wypada zauważyć, że w większości przypadków, szczególnie w kraju kapitalistycznym, jak USA, zostanie pracownicą seksualną rzadko jest świadomym wyborem. Częściej bowiem wynika z wyboru między bezdomnością a tą profesją. 

Sean Baker w jakikolwiek sposób nie poruszył tego aspektu. Za to, jako reżyser „postępowy”, bardzo się starał pokazać trudne życie dziewczyny z biednego środowiska. Jednak w żadnej z pięciu oscarowych mów twórców filmu nie wspomniano ani o pracy seksualnej, ani o kobietach, które rzekomo były „inspiracją” do powstania filmu. Potwierdza to tylko moją opinię, że biali mężczyźni nie powinni opowiadać historii o kobietach – zwłaszcza teraz, gdy odbiera się nam prawa, a „film roku” traktuje o życiu pracownicy seksualnej uratowanej przez zepsutego syna rosyjskiego oligarchy. Jaką lekcję mamy z tego wynieść jako kobiety? 

Nawet jeśli chciałabym współczuć postaci Anory lub próbować ją zrozumieć, jest to niemal niemożliwe, bo mimo że jest protagonistką, nie ma, jak wspomniałam, osobistej autonomii. Rozumiem, że może taki był zamysł Seana Bakera: ukazanie jej jako ofiary. Jednak dla mnie to po prostu słabe pisarstwo. Czego Ani pragnie? Czy chce być z Wanią? Czy jest nieszczęśliwa w Nowym Jorku? Nie wiadomo. Bo choć jej życie nie jest luksusowe, nie dowiadujemy się, jak ona się w tym wszystkim czuje ani czy chce coś zmienić. Nie widać tego jasno ani w jej działaniach, ani w reżyserii, ani w scenariuszu. A jeśli cel protagonisty jest niejasny, trzeba się zastanowić, o kim właściwie opowiada ta historia – bo w tych okolicznościach Anora staje się po prostu workiem treningowym dla pozostałych postaci. Chyba że Sean Baker właśnie tak postrzega kobiety. Ale jeśli tak, to wracam do mojego wcześniejszego spostrzeżenia o niezdolności mężczyzn do opowiadania kobiecych historii.

Zdjęcie: materiały prasowe

Niektórzy twierdzą, że ostatnia scena filmu to prawdziwy wgląd w osobowość Ani, która „przez cały czas pragnęła tylko intymności i miłości”. Ale czy to naprawdę jest jasne? Gdyby tak miało być, czy nie powinniśmy zobaczyć, jak nawiązuje bliższy kontakt z Wanią, zamiast tylko dla niego tańczyć? A może po prostu wykorzystywała go, by wypełnić pustkę braku miłości? Ostatecznie film niczego nie wyjaśnia, zmuszając widza do domysłów na tematintencji bohaterki, przez co cały obraz robi się po prostu jednowymiarowy. Nie obchodzi mnie, czy Baker chciał pokazać pracownice seksualne jako osoby niezdolne o siebie walczyć. Jako widz chciałam kibicować Ani, ale nie było niczego, co pozwalałoby mi ją wspierać lub rozumieć, czego naprawdę pragnie. 

W ciągu całej ceremonii wręczenia Oscarów Ukraina została wspomniana tylko raz – podczas gdy ten prorosyjski film więcej razy, niż mogę zliczyć. Najbardziej zaskakuje mnie to, jak bardzo zobojętnieliśmy na rosyjskie ludobójstwo.

Szokuje mnie, że ludzie zaczynają oglądać filmy o bombardowaniu ukraińskich domów, a potem je po prostu przewijają – i idą dalej. Kim się staliśmy jako społeczeństwo, skoro jesteśmy tak nieczuli?

W ten sam sposób Amerykanie przewijają wiadomości i szukają kolejnej rozrywki – na przykład filmów takich jak „Anora”. Kto by nie chciał obejrzeć dwóch młodych i atrakcyjnych ludzi uprawiających seks na ekranie, prawda? 

Dlatego kiedy media karmią nas kolejnym ogłupiającym filmem, ja dochodzę do wniosku, że „Anora” niesie głębsze przesłanie o stanie amerykańskiego społeczeństwa. 

Kto może uratować Trumpa, jeśli nie Rosjanie? Tenfilm ma podobny ton: panna w opałach ratowana przez rosyjskiego księcia. Alegoria jest tu oczywista i odzwierciedla się w tym, że „estetyka słowiańskich lalek”, „dieta słowiańskich lalek” oraz obsesja na punkcie Marka Eidelshteina, który gra Wanię, stały się jednymi z najmodniejszych hasztagów na TikToku. Dziewczyny w futrzanych czapkach i płaszczach wrzucają filmiki z sobą w roli głównej, jedząc kaszę gryczaną i kapustę kiszoną, i mówiąc, że marzą o słowiańskich chłopakach. Amerykańskie dziewczyny stają się nowymi Anorami. A i samTrump w czasach swojego bankructwa był dokładnie jak Anora: panną w opałach czekającą na ratunek oligarchów. Pytanie brzmi: Czy kiedy iluzja pryśnie,zostanie porzucony, jak Ani? A może to dopiero początek nowej fali romantyzowania Rosji w zachodnich mediach?

20
хв

„Anora”, czyli Rosjanie stali się nowymi bohaterami Ameryki

Melania Krych

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Skrwawiony smoczek pod gruzami

Ексклюзив
20
хв

Na wojnie jest jak w sporcie: trzeba walczyć do końca

Ексклюзив
20
хв

„Skąd ta zdolność do śmiechu w czasie wojny?” Recenzja polsko-ukraińskiego filmu „Dwie siostry”

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress