Exclusive
20
min

Uchodźcy bez wykształcenia: gdzie są ukraińskie szkoły za granicą?

Ukraińców za granicą jest tylko nieco mniej niż w Ukrainie. Musimy zrozumieć, że nie wszyscy wrócą. Ale ci ludzie, ci młodzi Ukraińcy, którzy teraz chodzą do polskich, czeskich czy niemieckich szkół, będą naszymi sojusznikami we wspólnym domu Unii Europejskiej. Albo nie będą – jeśli nie zachowamy ich tożsamości. Co może temu zapobiec?

Mykoła Kniażycki

W europejskich szkołach uczy się wielu młodych Ukraińców. Zdjęcie: Fundacja „Niezłomna Ukraina”

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Kiedy mówimy, że musimy sprowadzić Ukraińców z Europy, w pierwszej kolejności myślimy o kobietach.

Oto nasza obecna sytuacja demograficzna: dwie trzecie przymusowych ukraińskich migrantów za granicą to kobiety w wieku produkcyjnym i w wieku rozrodczym. Są one złotym zasobem zarówno dla starzejących się narodów Europy, jak dla Ukrainy.

Ale teraz, w trzecim roku wielkiej wojny, która potrwa nie wiadomo, jak długo, nadszedł czas, by pomyśleć o dzieciach i nastolatkach, którzy wciąż opuszczają Ukrainę. Jak mogą zachować swoją tożsamość, aby, kiedy nadejdzie czas, wybrali Chersoń, Połtawę i Czernihów zamiast Wrocławia, Ostrawy czy Marienburga?

Na początku inwazji najbardziej emocjonalnie reagowały dzieci, które rodziny wywiozły za granicę. Często żądały od rodziców: chcemy wrócić.

Co się zmieniło? Ile mamy czasu, by powstrzymać ich asymilację? I dlaczego nasz rząd po raz kolejny zrzucił odpowiedzialność na barki tych, którym na tym zależy? Gdzie jest ukraińska edukacja za granicą?

Trzydziestoletnia Nadia Mirosznyczenko chętnie wróciłaby do Ukrainy, ale nie może jeszcze nawet odwiedzić swoich rodziców, bo boi się ataków rakietowych. Na razie zamieszkała na przedmieściach Wrocławia – ze swoją siedmioletnią córką, którą wysłała do polskiej szkoły.

Przestraszyła się, kiedy jej dziecko zaczęło zapominać język ukraiński. Dzieci znacznie łatwiej niż dorośli przystosowują się do obcych środowisk. Nadia postanowiła więc posłać córkę do ukraińskiej szkoły sobotniej. Chociaż jest to szkoła weekendowa i uczęszczanie do niej wymaga dalekich dojazdów, Nadia uważa, że warto. Jej dziecko przebywa w rodzimym, ukraińskojęzycznym, środowisku, więc nie grozi mu asymilacja. Nadia wierzy, że nadejdzie dzień, w którym będzie mogła bezpiecznie odwiedzić nie tylko swoich rodziców w Chmielnickim, ale także rodzinny Charków, który każdego dnia jest niszczony przez Rosjan.

Dlaczego charkowianka, podobnie jak miliony innych Ukraińców za granicą, ma pretensje do ukraińskiego rządu? Przyjrzyjmy się jednej sprawie: edukacji dzieci przymusowych migrantów.

Szkoła wieczorowa, do której Nadia wysłała swoją córkę, jest inicjatywą publiczną. Należy do Centrum Ukraińskiej Kultury i Rozwoju. Jego projekty są mocno wspierane przez władze Wrocławia. Już przed inwazją Ukraińcy stanowili 10% ludności tego miasta. Gdzie są wysiłki naszych władz w tej kwestii?

I kolejny ciekawy projekt: „Pierwsza ukraińska szkoła w Polsce”, która w 2022 r. rozpoczęła działalność w Krakowie [pod egidą fundacji „Niezłomna Ukraina” – red.]. Od tego czasu takie dzienne szkoły dla ukraińskich dzieci zostały otwarte w dwóch kolejnych dużych miastach Polski: Warszawie i Wrocławiu. Istnieje również 9 centrów edukacyjnych.

Liczba Ukraińców poza granicami Ukrainy jest obecnie tylko nieco niższa niż w Ukrainie. Według najbardziej ostrożnych szacunków jest ich ponad 25 milionów. W kraju pozostało 31 milionów. Ukraińska diaspora nigdy nie była tak liczna

Aby zachować naszą tożsamość, musimy trzymać się razem, nawet jeśli niektórzy z tych ludzi nie wrócą.

Kiedy Ukraińcy przybywali do nowych krajów, pierwszą rzeczą, którą budowali, były świątynia i szkoła. Cerkiew to nasz duch, a szkoła to nasz umysł. Razem tworzą kod kulturowy, który chroni nas przed asymilacją.

Nic więc dziwnego, że pierwszą rzeczą, jaką Ukraińcy zrobili w Polsce, było stworzenie sieci szkół, które obecnie prowadzą nie tylko zajęcia dzienne, ale także wieczorowe. Przydałoby im się trochę więcej wsparcia ze strony państwa, a następnie – skalowanie tego doświadczenia na inne kraje

I nie chodzi nawet o pieniądze, których tradycyjnie brakuje, ale o pomoc w komunikacji z urzędnikami z innych krajów.

Na przykład dyrektor „Pierwszej ukraińskiej szkoły w Polsce” spędził dziewięć miesięcy, pukając do drzwi polskiego Ministerstwa Edukacji, by uzyskać pozwolenie na nauczanie ukrainistyki. Myślicie, że ukraińskie Ministerstwo Edukacji w jakikolwiek sposób pomogło? A może nic nie wiedziało o istnieniu takiej inicjatywy? Nie, ta wymówka nie działa. Wiedziało, a nawet chwaliło tę inicjatywę.

I mamy niesamowity rezultat: właśnie w tych dniach wspomniana szkoła zdobyła nagrodę Worlds Best School Prizes, najbardziej prestiżową globalną nagrodę w dziedzinie edukacji szkolnej.

Jednak tylko założyciele tej szkoły wiedzą, przez co musieli przejść, pozbawieni wsparcia ukraińskich władz. Poważnie rozważali nawet zamknięcie projektu

Wydaje się, że ukraińskie Ministerstwo Edukacji nie musi nawet myśleć: wystarczy wziąć ten algorytm, który już działa, i otworzyć podobne szkoły w Pradze, Berlinie i Londynie. Wszędzie tam, gdzie jest nowa diaspora, która chce, by jej dzieci pozostały Ukraińcami.

Tymczasem co mamy w zamian? W trzecim roku inwazji na pełną skalę ukraińskie Ministerstwo Edukacji w końcu zdecydowało się opracować kursy ukrainoznawstwa dla szkół zagranicznych. I to wszystko. Na dodatek zrobiono to dopiero po fali krytyki dotyczącej ograniczenia edukacji na odległość dla Ukraińców za granicą. Przygotowałem na ten temat szczegółowy materiał.

Dobrze, że przynajmniej program, z którego korzystają setki naszych dzieci w „Pierwszej ukraińskiej szkole w Polsce”, został uznany przez nasze Ministerstwo Edukacji – nawiasem mówiąc, podobnie jak przez polskie. Uczniowie otrzymają więc certyfikaty dwóch krajów jednocześnie.

Latem zgłosiłem projekt ustawy o podstawach polityki demograficznej państwa. Wśród różnych narzędzi zaradzenia kryzysowej sytuacji jest w nim propozycja utworzenia odrębnej agencji.

W końcu sytuacja jest taka, jak przysłowiu: gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść

Władze odrzuciły jednak mój pomysł. Ogłosiły, że stworzą Ministerstwo ds. Powrotu Ukraińców. W mojej wersji powinno to być Ministerstwo Demografii i Diaspory.

Musimy zrozumieć, że nie wszyscy nasi rodacy wrócą do kraju. Ale ci ludzie, ci młodzi Ukraińcy, którzy teraz chodzą do polskich, czeskich czy niemieckich szkół, będą naszymi sojusznikami we wspólnym domu Unii Europejskiej. Albo nie będą – jeśli nie zachowamy ich tożsamości.

Pięć tysięcy książek dla naszych dzieci, które zostały zebrane w „Pierwszej ukraińskiej szkole w Polsce”, powinno być sfinansowane przez państwo. To drobnostka w porównaniu z przyszłym efektem. Jednak by tak się stało, ukraiński rząd musi w końcu zrozumieć, że demografia będzie naszym głównym powojennym wyzwaniem.

Niestety, takiego zrozumienia dziś nie ma.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarz, poseł do parlamentu Ukrainy. Zanim został wybrany do Rady Najwyższej Ukrainy, pracował jako dziennikarz, producent i menedżer mediów, awansując od korespondenta do szefa krajowej firmy telewizyjnej. Pracując w dziennikarstwie, stworzył demokratyczne proukraińskie media i walczył z atakami na wolność słowa. Stworzył kanały telewizyjne STB, Tonis i TVi. W 2013 r. założył Espresso, kanał telewizyjny Majdanu, który relacjonował wydarzenia Rewolucji Godności przez całą dobę od pierwszych dni. Po raz pierwszy został wybrany do parlamentu w 2012 roku. Jako poseł do parlamentu i członek komisji Rady Najwyższej ds. wolności słowa i informacji, koncentrował swoją pracę legislacyjną na kwestiach zawodowych, takich jak regulacja przestrzeni medialnej. Jest szefem ukraińskiej części Komisji Stowarzyszenia Parlamentarnego UE-Ukraina i współprzewodniczącym grupy parlamentarnej ds. stosunków międzyparlamentarnych z Rzeczpospolitą Polską.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Warszawa, ciepły sierpniowy dzień. Maryna jedzie z trzyletnim Mironem tramwajem do zoo. Chłopiec siedzi u mamy na kolanach, zajada M&M’sy, zadaje milion pytań.

Rozmawiają po ukraińsku. Choć Maryna mieszka w Polsce od 10 lat, ma męża Polaka i świetnie mówi po polsku, to z synem często rozmawia w ojczystym języku. Chce, żeby Miron znał dobrze język matki i mógł swobodnie rozmawiać z dziadkami i resztą rodziny, która mieszka w Ukrainie.

W pewnym momencie cukierek spada na podłogę. Maryna schyla się, żeby go podnieść, ale wtedy stojące obok starsze małżeństwo zaczyna krzyczeć:
- Przyjechali tutaj i nam brudzą w tramwajach! Niech wraca do siebie i tam śmieci!
Cały tramwaj milczy. Maryna, z trzęsącymi się rękami, chwyta Mirona i wysiada na najbliższym przystanku. Stara się nie płakać, żeby nie przestraszyć syna, choć ten już jest przerażony.

Larysa, inna moja znajoma, od tygodnia prosi ośmioletnią córkę, żeby na placu zabaw rozmawiała po polsku. To wtedy sąsiadka otworzyła okno i wrzasnęła: - Uciszcie te ukraińskie bachory!
Starsza córka Larysy, piętnastolatka, prawie przestała wychodzić z domu - boi się, że ktoś zaatakuje ją za to, że jest Ukrainką. Nawet po polsku boi się odezwać, bo uważa, że każdy usłyszy jej akcent.

To tylko dwie z wielu historii, które w ostatnich miesiącach spotkały moich ukraińskich przyjaciół.

Pamiętam Larysę z pierwszych dni wojny. Przyjechała do Polski, by jej dzieci nie dorastały w rytmie alarmów i w schronach. Wsparcie, jakie otrzymała po przybyciu od obcych ludzi, pozwoliło jej przetrwać najgorszy czas i uwierzyć, że jest nadzieja na lepszą przyszłość. Starsze małżeństwo, u którego zamieszkała, traktowało ją jak własną córkę.
Gdy po kilku miesiącach znalazła pracę i wynajęła samodzielnie mieszkanie, cała ulica uczestniczyła w jego urządzaniu. Na sąsiedzkiej grupie ustalali, kto co może dostarczyć. Pomogli odmalować i kompletnie je wyposażyli ci, którzy jeszcze pół roku wcześniej byli zupełnie obcy. Na pierwsze święta Bożego Narodzenia prawie kłócili się, u kogo Larysa ma spędzić Wigilię. Więc, żeby było sprawiedliwie, była chyba na trzech, a w pozostałe świąteczne dni odwiedzała kolejne rodziny.

To była Polska moich marzeń: gościnna, solidarna, przyzwoita.

Wielu Polaków nadal taką Polskę tworzy — wciąż pomagają, wciąż jeżdżą na Ukrainę z darami.

Nie wierzę, że ci, którzy w 2022 roku otwierali swoje domy, dziś krzyczeliby na matkę z dzieckiem w tramwaju. Ale wiem, że dziś głos mają inni — ci, którzy wcześniej milczeli, a teraz zostali ośmieleni przez populistyczne hasła polityków.

W ostatniej kampanii prezydenckiej karta antyukraińska i antymigracyjna była rozgrywana bezwstydnie. Łatwo jest podzielić: my i oni. Łatwo wmówić, że wszystko, co złe to „oni”, i że jeśli się ich pozbędziemy, będzie nam lepiej.

A przecież wiemy z historii, do czego prowadzi szukanie wroga w sąsiedzie. Jak słowa szybko mogą zmienić się w czyny.

Rząd milczy. Nie reaguje. Jak ludzie w tramwaju. Na co czeka? Na bojówki? Na pogromy?

„Uważam, że ludzkość jest zdolna do najpotworniejszych rzeczy i że ta zdolność jest immanentna. A mechanizmem rozwoju i przetrwania jest nieustanna walka z tą skłonnością” — mówiła Agnieszka Holland w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”.

Wielu moich polskich znajomych pyta mnie, czy w Polsce będzie wojna. Nie, nie jestem absolutnie żadną ekspertką. Może dlatego pytają, bo widzą, że ciągle zajmuję się Ukrainą, podczas gdy większość deklaruje, że jest już zmęczona.
A może po prostu ostatnio wszyscy zadajemy sobie to pytanie.

Dziś w Polsce trwa wojna innego rodzaju. Bez czołgów, ale równie groźna. Rosyjska propaganda działa skutecznie: sieje fake newsy, manipuluje, podsyca nienawiść. Ktoś widzi „rolkę” na TikToku i wierzy bez cienia wątpliwości. Prowokacje działają. Wystarczy flaga UPA na koncercie, trzymana przez podstawioną osobę, by kolejni „obrońcy” mogli wykrzyczeć w twarz Ukraince, że jest „ruską k…” albo „banderówą”.

Politycy prawicy cynicznie to podsycają. A liberalno-demokratyczny obóz władzy? Nie prowadzi zakrojonej na szeroką skalę walki z dezinformacją. Milczy. Pozwala, by w przestrzeni publicznej królowały brunatne performance Brauna, czy Bąkiewicza.

Czy znowu wszystko ma wziąć na siebie społeczeństwo obywatelskie tak jak w lutym 2022 roku?

Tak, nadzieja jest tylko w nas — ponownie przywołam słowa Agnieszki Holland. To duża odpowiedzialność w czasach, gdy wydaje się, że już znikąd tej nadziei nie ma.

Bo jak dodaje Slavoj Žižek, słoweński filozof i myśliciel:

„Już nie możemy myśleć o lepszym świecie, ale po prostu o przetrwaniu”.

Tak trudno marzyć o lepszym świecie, patrząc, jak amerykańscy żołnierze na kolanach rozkładają czerwony dywan przed zbrodniarzem. Tak dziś wyglądają wartości Zachodniego Świata, do którego przyłączenia od ponad trzech lat walczą Ukraińcy?

Nie normalizujmy zła. Nie udawajmy, że nie widzimy. Odezwijmy się w tramwaju, na przystanku, w sklepie. Nie dajmy się zakrzyczeć ekstremom. Bo jeśli my się nie odezwiemy, jeśli my się nie sprzeciwimy, jeśli my nie powiemy „dość”, to kto to zrobi?

Maryna i Larysa nie potrzebują naszych wielkich deklaracji ani politycznych frazesów. Potrzebują, by ktoś w tramwaju powiedział „proszę przestać”, by ktoś na placu zabaw uśmiechnął się do ich dzieci. Potrzebują zwykłej przyzwoitości, która kosztuje mniej niż bilet do zoo.

Jeśli nie będziemy umieli jej okazać to wojna, przed którą uciekły, dotrze do nas szybciej, niż myślimy.

Zobacz także podcast:

20
хв

Kiedy tramwaj milczy

Joanna Mosiej

– Jebać Ukrainę, jebać uchodźców! – niosło się nie po jakimś ciemny zaułku, tylko po deptaku nad Brdą w centrum Bydgoszczy.

Było lipcowe popołudnie, a ja śpieszyłem się na festiwalowe spotkanie. Śpieszyłem się, ale przestałem się śpieszyć. Chciałem zobaczyć, o co chodzi.

Nadbrzeżem szły dzieciaki z opiekunami. Dzieciaki przebrane głównie w krakowskie ludowe stroje. Ponieważ to pod ich adresem leciały bluzgi, wywnioskowałem, że to była ukraińska młodzież. Szybko zlokalizowałem krzykaczy. Dwóch młodzieńców w wieku, nazwijmy to, wkrótce poborowym siedziało na ławce i darło ryje. Podszedłem do nich i niezbyt uprzejmie zapytałem:

– Czy wam się, kurwa, tak bardzo śpieszy, żeby gnić w okopach? Bo jak wujkowie, ojcowie i ciotki tych dzieciaków w krakowskich strojach przejebią, jak Ukraina się wyjebie, to właśnie wy, chłopcy, traficie do okopów i wasz los będzie raczej smutny.

Ja też do nich trafię, ale już mam kawał fajnego życia za sobą.

Coś tam zaczęli się sadzić, że „oni z ruskimi mają sztamę, a Ukraińcy się panoszą”. Nie było sensu gadać. Pożegnałem ich nieładnie i poszedłem do tych dzieci w krakowskich strojach.

– Trzymajcie się – powiedziałem.

Jakaś dziewczynka uśmiechnęła się trochę smuto, ale z wyraźną wdzięcznością cichutko rzuciła: – Dziękuję bardzo.

Poszedłem na spotkanie literackie, ale poszedłem w szoku, bo nie sądziłem, że takie akcje są możliwe w Polsce w biały dzień. Chciałem o tym napisać wcześniej, bo bardzo mi to leżało i leży na wątrobie. Bardzo. Coraz bardziej.

Młody człowiek drze gębę: „Jebać Ukrainę!”, kogoś wyzywa się od „banderówek”, teatr musi zdjąć ukraińskie flagi, bo dyrektor się boi jakichś „obrońców polskości”, a ja przecieram oczy ze zdumienia i przerażenia.

Jest w naszej wspólnej historii taki moment, przy którym zawsze mnie ściska w dołku. Nie tylko ze wzruszenia, ale też ze względu na dalsze konsekwencje. To jest ta chwila, kiedy Józef Piłsudski przemawia w maju 1921 r. do ukraińskich oficerów internowanych w Kaliszu. Dzieje się to po traktacie ryskim.

– Panowie, ja was bardzo przepraszam, nie tak miało być – mówi.

Mówi to do towarzyszy broni, którzy ramię w ramię z polskimi żołnierzami właśnie obronili Polskę przed najazdem bolszewików. Tylko że wtedy nie obroniliśmy wspólnie Ukrainy. Piłsudski mówi to po tym jak polska delegacja rządowa (głównie prawicowa, co za zbieg okoliczności ) zgodziła się w czasie negocjacji z bolszewikami na podział Ukrainy. Koncepcja Piłsudskiego, zakładająca istnienie oddzielających nas od mającej zawsze imperialne zapędy Rosji niepodległych Ukrainy i Białorusi, przestała mieć rację bytu.

Jak to się skończyło? Chyba wszyscy wiemy. I to nie jest pierwszy raz, gdy tak na lodzie zostawiamy Ukraińców. I Rzeczpospolita to ciągłe kozackie próby dołączenia do politycznego narodu, odrzucane, tłumione i… jak to się skończyło – też chyba wiemy. Zawsze gdzieś tam pojawia się Rosja, która natychmiast tę zawiedzioną miłość Ukrainy wykorzysta i obraca ją przeciwko nam. Nie ma nic bardziej napędzającego niż zdradzona miłość. Mit „zdradzieckiego Lacha” jest tak samo silny, jak mit „ukraińskiego rezuna”. Rosja potrafi, oj, potrafi wzmacniać te stereotypy. Przecież widzicie na co dzień, jak to robi. Widzicie to każdego dnia na monitorach waszych komputerów, w waszych telefonach.

Tak, to Rosja macza swoje macki w podsycaniu antyukraińskich nastrojów w Polsce. Ale nie tylko Rosja tworzy ten ściek. Polscy politycy płyną w nim bardzo sprawnie i bardzo go wzmacniają. Tak, wiem, kogo macie na myśli: Mentzen, Barun i cała ta banda. Ale ci głównego nurtu też. Tylko inaczej, bardziej elegancko. Nawrocki nie widzi Ukrainy w NATO (choć dziś to może NATO potrzebuje Ukrainy, z jej doświadczeniem). Tusk z Trzaskowskim zabiorą niepracującym Ukraińcom 800 plus. „Nie będziemy tolerować kombinowania!” – grzmi Tusk. Kombinatorzy, wiadomo! A może by tak premier powiedział, że 800 plus dla samotnej i niepracującej matki, której mąż właśnie walczy, to niewielka cena za „niegnicie w okopie”? Albo to ustanowienie jeszcze jednego święta „Polskich ofiar Rzezi Wołyńskiej” dokładnie w dniu, gdy takie święto już mamy zainicjowane przez jawnie prorosyjskiego posła.

Nikt nie wstaje i nie mówi: „Ej nie, nie, teraz! To nie jest moment, żeby od kraju prowadzącego wojnę żądać rachunku sumienia i skruchy”. Cały Sejm, łącznie z tą moją ukochaną lewicą, głosuje za. Jedna, słownie: jedna posłanka wstrzymuje się od głosu.

Tańczymy ten wołyński taniec na kościach pomordowanych, pławimy się w słowie „rzeź”, choć za rogiem czai się Bucza. Naprawdę trzeba nie mieć instynktu samozachowawczego, żeby tego nie widzieć

Co jakiś czas na profilu Tomasza Sikory czytam informacje: na froncie poległ poeta, aktor, działaczka pozarządowa, chłopak z baletu. Ukraina traci, również w naszej obronie, swoich najlepszych synów i córki. Czytam to i jeszcze bardziej nienawidzę polskich polityków, którzy dla dodatkowych dwóch procent w sondażach kręcą nosami na Ukrainę w NATO i UE. Nienawidzę ich, bo odbierają Ukrainie wiarę i nadzieję na ten wymarzony Zachód. Odbierają jej marzenia.

A wiara, nadzieja i właśnie marzenia w życiu, a na wojnie tym bardziej, potrzebne są tak samo jak nowoczesna broń, może bardziej.

Co mają zrobić politycy z Niemiec albo Hiszpanii, gdy Polacy, czyli niby ci co znają Wschód, tak się zachowują? Nienawidzę ich za to lepiej lub gorzej maskowane szczucie na żyjących u nas Ukraińców. Szczują na tych, którzy budują nasz dobrobyt i w przytłaczającej większości są miłymi, uczynnymi i bardzo pracowitymi ludźmi.

Nienawidzę ich, bo historia z zawiedzioną miłością i odebranymi marzeniami zaczyna się na naszych oczach powtarzać. Do tego na horyzoncie nie widać nikogo, kto mógłby powiedzieć: „Panowie, ja was bardzo przepraszam…”

Na tym zdjęciu na Grenlandii stoimy z ukraińską flagą. Wojtek Moskal, Jacek Jezierski i ja uznaliśmy to za ważny gest. Uprzedzając głupie pytania: tak, mieliśmy polską. Poza tym również unijną, grenlandzką oraz biało-czerwono-białą – białoruską.

Publikujemy z profilu FB autora za jego zgodą

20
хв

Adam Wajrak: Panowie, nie tak miało być

Adam Wajrak

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Z Dnipra w świat i z powrotem

Ексклюзив
20
хв

Przyjazny kraj, w którym polegasz głównie na sobie

Ексклюзив
20
хв

W Krakowie powstają mieszkania socjalne dla ukraińskich uchodźców

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress