Exclusive
20
min

Sławomir Sierakowski: "Polska stanęła nad przepaścią i w ostatniej chwili się uratowała"

"W przyszłości polityka Polski i Ukrainy powinna opierać się na silnym sojuszu strategicznym z dwiema silnymi armiami. Tylko razem mamy wystarczający potencjał, aby obronić się przed Rosją" - mówi polski dziennikarz i socjolog

Maria Górska

Sławomir Sierakowski, polski dziennikarz, socjolog i intelektualista. Fot: Piotr Kamionka/REPORTER

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Spotkaliśmy się ze Sławomirem Sierakowskim, redaktorem naczelnym "Krytyki Politycznej", 10 dni po polskich wyborach, które wygrała zjednoczona opozycja i które światowi analitycy polityczni nazwali kluczowym czynnikiem, który uniemożliwił populistom w Europie Wschodniej zbudowanie silnego sojuszu.  

Rozmawialiśmy o historycznych zmianach w polskiej polityce, o tym, jak będzie wyglądało wsparcie dla ukraińskich migrantów. A także: jak przezwyciężyć problemy kolejek do lekarzy i dręczenia ukraińskich dzieci w polskich szkołach. Czy zachodni partnerzy będą nadal pomagać Ukrainie, jakie są zagrożenia dla demokracji i jak nasz kraj po wygranej wojnie może uniknąć powtórzenia błędów, które zdaniem Serakowskiego niemal doprowadziły Polskę do całkowitego upadku.

Maria Górska: Co Ukraina zyska na zwycięstwie opozycji w Polsce?

Sławomir Sierakowski: Ukraina ma dużo szczęścia. Donald Tusk, jako przewodniczący Rady Europejskiej, dwukrotnie odwiedził linię frontu, przemawiał po ukraińsku w Radzie Najwyższej i jest politykiem, który jest najbardziej zainteresowany pomocą Ukrainie, jej zwycięstwem w wojnie i przystąpieniem do Unii Europejskiej.

Opozycję, która prawdopodobnie wkrótce dojdzie do władzy w Polsce, łączy wieloletnia przyjaźń i zaangażowanie na rzecz niepodległej Ukrainy, oparte na koncepcji Jerzego Giedroycia (ideologa dialogu polsko-ukraińskiego, redaktora naczelnego paryskiej "Kultury" - red.

8 lipca 2019 r. w Kijowie odbył się szczyt Ukraina-Unia Europejska. Delegację UE reprezentowali przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk i przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker. fot: SERGEI SUPINSKY/AFP/East News

MG: Jednocześnie przed wyborami ukraiński rząd był bardziej nastawiony na współpracę z rządzącą partią Prawo i Sprawiedliwość (PiS). Uważano ją za bardziej wiarygodną dla Ukrainy niż siła polityczna Donalda Tuska. Jak ta wizja ma się do rzeczywistości?

SS: Jest dokładnie odwrotnie. Do 2022 roku polski premier Mateusz Morawiecki nigdy nie odwiedził Ukrainy. Tradycyjnie nacjonalistyczna polska prawica była wrogo nastawiona do Ukrainy. Dopiero wojna na pełną skalę zmusiła ten rząd do zajęcia proukraińskiego stanowiska, biorąc pod uwagę reakcję opinii publicznej i strach przed Rosją. W końcu Polska mogła być następna. Ponadto na początku 2023 r. PIS był w całkowitej izolacji międzynarodowej. Waszyngton, Paryż i inne stolice nie chciały gościć prezydenta Dudy i premiera Morawieckiego z powodu ich populizmu. Kiedy wybuchła wojna, Polska wyrwała się z izolacji, pomagając Ukrainie. Andrzej Duda stał się partnerem dla najważniejszych światowych przywódców. To była konkretna wygrana polskiego rządu. Jednak prawdziwy stosunek PIS do Ukrainy można było zobaczyć podczas kryzysu zbożowego. Nagle okazało się, że ukraińskich sentymentów nie ma.

Ukraina nie powinna ufać PIS - ta partia nigdy nie była przychylna Ukraińcom. To populiści, ludzie wrogo nastawieni do Unii Europejskiej, o tendencjach raczej autorytarnych niż demokratycznych.

Zmienili Polskę z najmniej skorumpowanego kraju, jakim była przed 2015 r., w najbardziej skorumpowany. To zły przykład dla Ukrainy.

MG: Sestry opublikował niedawno reportaż naszej dziennikarki Tetiany Bakockiej o schronisku w Olsztynie, w którym mieszkały ukraińskie kobiety z dziećmi. Są one zmuszone do powrotu do domu, do ostrzeliwanych miast, ponieważ miejskie programy wsparcia w Polsce dobiegają końca, a schroniska są zamykane. Te, które są jeszcze otwarte, nie włączają ogrzewania. Europa ma pieniądze na uchodźców z Ukrainy, a Polska jest częścią UE. Dlaczego więc dochodzi do takich sytuacji jak w Olsztynie?

SS: Brak funduszy w rządzie PIS jest konsekwencją ich konfliktu z UE. Ten rząd nie chciał współpracować z Brukselą, więc wiele środków na różne cele nie wpłynęło i nie zostało wykorzystanych. Opozycja przywróci Polsce znaczenie w Unii Europejskiej. A nowy rząd nie będzie miał problemu z otrzymaniem środków z Brukseli na uchodźców z Ukrainy.

Wojna zmusiła Ukraińców do opuszczenia swoich domów. Kwiecień 2022 r. Fot: FADEL SENNA/AFP/East News

MG: Czy możemy mówić o stabilnych gwarancjach wsparcia socjalnego dla ukraińskich uchodźczyń i ich dzieci w przyszłym roku?

SS: Opozycja przywróci wsparcie socjalne dla Ukraińców w Polsce i utrzyma je na odpowiednim poziomie tak długo, jak długo będzie ono potrzebne. Proukraińska Platforma Obywatelska nie dopuści do pogorszenia sytuacji ze wsparciem dla Ukraińców uciekających przed wojną do Polski.

MG: Pieniądze są ważną kwestią dla większości ludzi. Mamy polsko-ukraińską rodzinę: mój mąż jest Polakiem z Warszawy, a ja Ukrainką z Kijowa. Z moimi teściami nieustannie dyskutujemy o cenach w supermarketach i za podstawowe usługi. One ciągle rosną. W Ukrainie też, ale z powodu wojny. Czego powinniśmy się spodziewać? Dlaczego ceny wszystkiego tak rosną?

SS: Rząd w Polsce celowo doprowadził do wysokiej inflacji, bo to było korzystne - inflacja de facto zmniejszyła wydatki socjalne. Populiści zazwyczaj rozdają ludziom dużo pieniędzy, czyli zalewają nimi rynek - a to jest działanie proinflacyjne. Kiedy państwo dawało 500+ na każde dziecko, inflacja zamieniała 500+ w 300+ w ciągu roku czy dwóch. Jednak samo państwo nie traci na inflacji, bo gdy ceny rosną, rosną wpływy z VAT i podatku obrotowego. Ten rząd lubił inflację. Prezes Narodowego Banku Polskiego jest uważany za najgorszego prezesa banku centralnego w całej Europie. Teraz to się skończy, bo zostanie zastąpiony. Misją Narodowego Banku Polskiego powinna być walka z inflacją, a nie służenie rządowi.

MG: Porozmawiajmy o służbie zdrowia. Ukraińcy, którzy przyjechali do Polski byli zaskoczeni, gdy dowiedzieli się, że wizyta u lekarza, w tym ginekologa, jest możliwa dopiero po sześciu miesiącach oczekiwania. Z tego samego powodu trudno jest uzyskać receptę na leki. Jakich zmian oczekują Polacy?

SS: Żaden rząd w Polsce nie przeprowadził systemowej reformy służby zdrowia. Dlatego sytuacja jest tak zła. Prawo i Sprawiedliwość znacznie ją pogorszyło, bo wolało dać ludziom pieniądze niż reformować państwo. Polacy nie wierzą w reformy, bo nie ufają rządowi. Ta nieufność, spuścizna po czasach komunizmu, jest czymś, co będziemy musieli przezwyciężyć. Ludzie wolą, aby rząd dawał im pieniądze, a oni będą kupować prywatne usługi. Prowadzi to jednak do zwiększonej prywatyzacji sektora i upadku usług publicznych, w tym opieki zdrowotnej. W rezultacie kolejki do lekarzy jeszcze bardziej się wydłużają. Nie sądzę, by ten problem szybko zniknął - potrzebujemy bardzo poważnych, gruntownych i długoterminowych zmian. I musimy je pilnie rozpocząć.

MG: Od samych Polaków, zwłaszcza intelektualistów, słyszymy, że polskie szkolnictwo przechodzi głęboki kryzys. Jak to się objawia? Jakie są szanse na zmiany?

SS: Sytuacja jest dramatyczna. Polscy nauczyciele, największa grupa zawodowa w kraju, zawsze byli w pełni za opozycją, za Tuskiem. Więc zamiast wspierać nauczycieli, PIS zawsze pomagał górnikom i rolnikom na prowincji. Kiedy w Polsce był wielki strajk nauczycieli, rząd nie zrobił nic. Po prostu przeczekał protest. Nauczyciele w Polsce zarabiają marne grosze. To najgorzej opłacany zawód w kraju.

Polski minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek jest ostatnią osobą w kraju, która nadaje się na to stanowisko. To skandal.

MG: A myśleliśmy, że Ukraina miała najbardziej skandalicznych ministrów edukacji, od prorosyjskiego Dmytro Tabacznyka po Serhija Szkarleta, oskarżonego o plagiat...

SS: Czarnek jest jednym z najgorszych polityków, jakich Polska miała od 1989 roku. Jest skrajnie nacjonalistyczny i niekompetentny do granic możliwości. Dotyczy to również szkół. Teraz jednak sytuacja szybko się zmieni. Opozycja już ogłosiła 30% wzrost wynagrodzeń nauczycieli. To bardzo dużo. I jest to pierwszy rząd od wielu lat, który chce coś zrobić z edukacją.

MG: Czy szkoły staną się bardziej otwarte? Na Sestry.eu często piszemy o problemie znęcania się nad ukraińskimi dziećmi w polskich szkołach. Mojej córce, która chodzi do gimnazjum, kolega z klasy powiedział podczas kłótni, że Ukraina przegra, a Putin zrzuci bomby na Kijów. Od czasu do czasu słyszę podobne historie od moich znajomych w Polsce.

SS: Bacznie obserwuję sytuację ukraińskich dzieci w polskich szkołach. Jest wiele przypadków dyskryminacji. Dochodzi do tego, że dzieci po prostu przestają chodzić do szkoły. Obawiam się, że wiele osób, które są teraz uchodźcami w Polsce, uzna to za najgorszy okres w swoim życiu.

MG: Przypomniała mi się moja własna historia. Miesiąc temu podróżowałam po Warszawie komunikacją miejską. Na przystanku obok mnie siedziały dwie kobiety. Nagle z autobusu wypadł bardzo pijany młody mężczyzna o atletycznej budowie ciała. Zaczął atakować kobiety, pytając czy są Ukrainkami, wykrzykując przekleństwa w ich twarze. Okazało się, że są Polkami, przegoniły pijanego mężczyznę, zagroziły, że zadzwonią na policję. Wskoczyłam do najbliższego autobusu i odjechałam. Od tamtej pory zawsze noszę przy sobie gaz pieprzowy. Agresja wobec obcych w Polsce nie jest częstym, ale bardzo dotkliwym zjawiskiem. Co jest jej przyczyną?

SS: Poziom zaufania w polskim społeczeństwie jest bardzo niski. Kiedy w kraju pojawiają się problemy - ekonomiczne lub inne - ludzie nie myślą o nich w kontekście procesów społecznych, ale szukają winnych. Wcześniej, gdy nie było Ukraińców, Polacy za swoje problemy obwiniali innych Polaków. Kiedy pojawili się Ukraińcy, stali się oczywiście wygodniejszym celem ataków. Na przykład w Niemczech, jeśli jest problem z opieką medyczną, ludzie nie będą obwiniać obcych lub mniejszości, ale będą postulować i czekać na reformę służby zdrowia. A w Polsce szukamy winnych.

Ważne jest, aby zrozumieć, że takie przykłady niechęci do Ukraińców tak naprawdę nie dotyczą Ukraińców, ale samych Polaków. Wcześniej widzieli wroga wśród swoich, a teraz, jak mówią po polsku, mamy "sezon na Ukraińców".

Polacy nie są narodem aniołów. Jeśli chodzi o poziom agresji czy dyskryminacji, to na pewno są dużo trudniejsi niż społeczeństwa zachodnie. Ale wydaje mi się, że pod tym względem jesteśmy bardzo podobni do Ukraińców.

MG: Całkowicie się zgadzam! A jednak to właśnie Polacy okazali bezprecedensowe wsparcie Ukraińcom w czasach wojny. I jesteśmy wam za to bardzo wdzięczni.

SS: Kiedy Ukraińcy nieustannie dziękują Polakom, zawsze mnie to dziwi. Przede wszystkim dlatego, że to Ukraina chroni Polskę, a nie odwrotnie. Powinniśmy raczej dziękować dzielnym Ukraińcom, którzy poświęcają swoje życie dla bezpieczeństwa swojego i Polski. Po drugie dlatego, że ta pomoc dla Ukraińców nie była do końca taka idealna.

MG: Najnowsze badania Globe Scan zlecone przez KIIS Ukraine, przeprowadzone w 30 krajach w lipcu i sierpniu tego roku, pokazują, że siedem na dziesięć osób na świecie uważa, że ich rządy powinny wspierać Ukrainę. Czy podziela Pan ten optymizm?

SS: Widzę zupełnie inne sondaże, które pokazują, że poparcie słabnie. Oczywiście nie skokowo, ale jednak. Zwłaszcza w kontekście kryzysu gospodarczego, wysokiej inflacji i innych problemów. Liczba konfliktów na świecie rośnie. Wojna Izraela z Hamasem to dopiero początek. Za chwilę punktów zapalnych na mapie może być więcej. Pozycja Chin staje się coraz silniejsza. Zachód po prostu może nie poradzić sobie z tyloma globalnymi problemami.

MG: Ale z drugiej strony, dyktatury też mają swoje granice. Czy wojna Izraela z Hamasem może przybliżyć nas do zrozumienia, że Ukraina jest częścią globalnego procesu demokracji walczących z dyktaturami na całym świecie?

SS: To słuszna uwaga. Jednak to, co dzieje się w Izraelu, nie jest dobre dla Ukrainy, bo Zachód musi radzić sobie z jednym i drugim - dzielić się zasobami finansowymi i pomocą wojskową. Jednak przywódcy USA i UE rozumieją, że ustępstwa wobec Kremla, na przykład w postaci niektórych terytoriów ukraińskich, będą de facto zaproszeniem dla Rosji i innych państw totalitarnych, takich jak Chiny czy Iran, do prowadzenia zagranicznej polityki podboju. A to jest bardzo duże zagrożenie dla świata. Ale czy wszyscy na Zachodzie to rozumieją? Zwłaszcza jeśli chodzi o społeczeństwa? Nie wiem...

MG: Podczas gdy Ukraina walczy o swoje prawo do europejskiej przyszłości w wojnie z agresorem, istnieją również zagrożenia dla demokracji wewnątrz kraju. Wbrew konstytucji, Banderowcy planują wybory prezydenckie w przyszłym roku. Skandaliczna sytuacja z odłączeniem kanałów telewizyjnych Espresso, Pryamyy i Kanału 5 od nadawania cyfrowego. Jak powinniśmy bronić demokracji?

SS: Ukraińcy muszą zrozumieć, że walka z korupcją i stabilny system demokratyczny są podstawowymi warunkami jakiegokolwiek powojennego wsparcia ze strony Unii Europejskiej i Ameryki. Bardzo się martwię o to, jak będzie wyglądała polityka Ukrainy po wojnie. Oczywiście będzie duża presja ze strony społeczeństwa z tak trudnym doświadczeniem, aby uczynić kraj modelową demokracją, ale jest to również trudne po trudnych czasach odbudowy. Pojawiają się ostre konflikty. Władze mogą skłaniać się ku jakiejś formie populizmu lub autorytaryzmu. Ludzie mają napięte nerwy.

Kiedy w Ukrainie będzie demokracja i wolność, zobaczycie, czym jest prawdziwa polityka. Pojawi się wiele konfliktów, które obecnie są tłumione przez zewnętrznego wroga.

Teraz martwiłbym się o to, jak złagodzić te przyszłe problemy polityczne, ponieważ one się wydarzą. Ludzie mogą lubić przywódcę, który osiągnął fantastyczne wyniki w wojnie i cieszy się wiarygodnością na świecie. Jednak po wojnie będzie on atakowany właśnie z tych powodów.  

Tak było w Polsce, gdzie Lech Wałęsa został bohaterem narodowym po zwycięstwie Solidarności, a następnie szybko zdyskredytowany przez prawicowe siły Kaczyńskiego. Adam Michnik (redaktor naczelny Gazety Wyborczej, jeden z liderów Solidarności - red.) był jednym z największych autorytetów moralnych, który padł ofiarą najbrutalniejszych ataków w historii Polski.

MG: Kogo uważa Pan za duchowego przywódcę współczesnej Polski, autorytet moralny i busolę społeczeństwa?

SS: Ogólnie rzecz biorąc, mamy problemy z autorytetami. Mamy do czynienia z ich upadkiem, a nie z narodzinami nowych liderów. Ale myślę, że Donald Tusk będzie takim autorytetem, po tym jak faktycznie uratował Polskę przed populizmem. Dla wielu ludzi takimi autorytetami są reżyserka Agnieszka Holland, autorka "Zielonej granicy", czy noblistka Olga Tokarczuk.

MG: W ostatnich latach obserwujemy rekordowy spadek zaufania Polaków do Kościoła i uczęszczania do niego przez wiernych - z 50,3% w 1990 r. do 28,3% w 2021 r. (dane ISKK - red.). Co jest tego przyczyną?

SS: W czasach PRL kościół w Polsce stał się miejscem schronienia dla wszystkich dysydentów. W latach 80-tych, w stanie wojennym, ludzie ukrywali się w kościołach. Opozycja i społeczeństwo znajdowały oparcie w Kościele, który był jedynym oparciem przeciwko komunistycznemu państwu. Sojusz między opozycją a duchowieństwem faktycznie doprowadził do zwycięstwa Solidarności. Ale doprowadził też do tego, że po 1989 roku Kościół zaczął domagać się coraz większego wpływu na państwo i społeczeństwo. Przejawiało się to w takich zjawiskach jak obowiązkowe lekcje religii w szkołach, brak kontroli państwa nad finansami kościoła czy ustawa zakazująca aborcji. Pod rządami PIS kościół stał się wewnętrzną instytucją partii i nie sprzeciwiał się rządowi w żadnej kwestii, nie bronił konstytucji, nie chronił uchodźców.

Jednocześnie, gdy wyszły na jaw fakty pedofilii, kościół nie przyznał się do tego, a PIS nie postawił kościoła przed sądem. Wszystko to spowodowało zaciekły opór części społeczeństwa - a kulminacją były te wybory, kiedy ludzie wyszli i zagłosowali za gruntownymi zmianami.

MG: Czy po wyborach zagrożenia dla demokracji w Polsce minęły? Jakie wnioski możemy z nich wyciągnąć?

SS: Polacy, podobnie jak Ukraińcy, są podatni na populizm. Populizm istnieje wszędzie na świecie, ale w Europie Wschodniej, w przeciwieństwie do Europy Zachodniej, populizm może zniszczyć państwo i przejąć wszystkie instytucje. Nasze kraje mają bardzo słabe tradycje liberalizmu politycznego. Możemy zapisać go w konstytucji, ale jeśli nie będzie on zakorzeniony w umysłach i sercach, nie będzie miał poparcia społecznego.

13 listopada odbyło się pierwsze posiedzenie Sejmu nowej kadencji. Do posłów przemówił prezydent Andrzej Duda. Fot: Sławomir Kamiński/Agencja Wyborcza.pl

Gdybym był na Twoim miejscu, bardzo dokładnie i dogłębnie przyjrzałbym się temu, jak wyglądały polskie zmiany. Często słyszę w Ukrainie, że Polska jest przykładem sukcesu. Tak, przez długi czas była, a potem stała się przykładem porażki. Zachód prawie stracił wiarę w Polskę. To, co działo się tu przez ostatnie osiem lat, jest niewyobrażalne. Skala korupcji, nepotyzmu, nienawiści i telewizyjnej propagandy to coś, co ludzie ostatni raz widzieli w czasach komunizmu, w latach 60. ubiegłego wieku. Droga Polski to droga kraju, który stanął nad przepaścią i został uratowany w ostatniej chwili.

Wybory były skrajnie niesprawiedliwe, skrajnie nierówne. Ale zarówno my, jak i Ukraińcy zobaczyliśmy, że nawet najgorsze populistyczne zło można pokonać, nawet w nierównych wyborach.

MG: Jak widzisz Ukrainę po wojnie?

SS: Jestem niemal pewien, że Ukraina będzie krajem piękniejszym, bardziej funkcjonalnym i na wyższym poziomie technologicznym.

MG: Jak wykorzystamy kapitał otrzymany przez nasze kraje w wyniku wojny rosyjsko-ukraińskiej do wspólnego rozwoju?

SS: W przyszłości polityka Polski i Ukrainy powinna opierać się na silnym sojuszu strategicznym z dwiema silnymi armiami. Tylko razem mamy wystarczający potencjał do obrony przed Rosją.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Redaktorka naczelna magazynu internetowego Sestry. Medioznawczyni, prezenterka telewizyjna, menedżerka kultury. Ukraińska dziennikarka, dyrektorka programowa kanału Espresso TV, organizatorka wielu międzynarodowych wydarzeń kulturalnych ważnych dla dialogu polsko-ukraińskiego. w szczególności projektów Vincento w Ukrainie. Od 2013 roku jest dziennikarką kanału telewizyjnego „Espresso”: prezenterką programów „Tydzień z Marią Górską” i „Sobotni klub polityczny” z Witalijem Portnikowem. Od 24 lutego 2022 roku jest gospodarzem telemaratonu wojennego na Espresso. Tymczasowo w Warszawie, gdzie aktywnie uczestniczyła w inicjatywach promocji ukraińskich migrantów tymczasowych w UE — wraz z zespołem polskich i ukraińskich dziennikarzy uruchomiła edycję Sestry.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Bundeswehra rozmieści dodatkową brygadę na Litwie, co ma być sygnałem dla sojuszników, że Niemcy wraz z partnerami są zdecydowani bronić terytorium Sojuszu przed wszelką agresją. Poinformował o tym niemiecki kanclerz Friedrich Merz podczas spotkania z prezydentem Litwy Gitanasem Nausedą. Według Merza sytuacja na wschodniej flance NATO pozostaje bardzo napięta. Agresywny rewizjonizm Rosji zagraża nie tylko bezpieczeństwu i integralności terytorialnej Ukrainy, ale także bezpieczeństwu Europy i całego regionu euroatlantyckiego.

O wyzwaniach dla bezpieczeństwa, skuteczności NATO, polityce Viktora Orbána i perspektywach integracji europejskiej Ukrainy rozmawiamy z Gabrieliusem Landsbergisem, byłym ministrem spraw zagranicznych Litwy.

Dlaczego nie zniszczyliśmy rosyjskiej gospodarki

Kateryna Tryfonenko: – Europejscy przywódcy coraz częściej mówią o wyzwaniach związanych z bezpieczeństwem. Czy Europa jest gotowa na zmiany, na wzmocnienie swych zdolności obronnych? Czy Europejczycy jednoczą się w obliczu wspólnych zagrożeń?

Gabrielius Landsbergis: – Jeszcze niedawno byli ludzie, którzy stali w kolejce, by porozmawiać z Putinem, którzy uważali, że wyjazd do Moskwy to świetny pomysł, by zrozumieć rosyjski umysł i spróbować go uspokoić. Teraz ci, którzy to robią, w przestrzeni europejskiej są uważani za wyrzutków. Widzimy na przykład premiera Słowacji Roberta Ficę lub ludzi do niego podobnych, ale nie są oni uważani za poważnych Europejczyków.

Tak więc zmiany są. Teraz najważniejsze pytanie, które zadaję, brzmi: „Czy to wystarczy?” Jeśli uznajemy, że Europa żyje obecnie w warunkach egzystencjalnego zagrożenia, to nasze rozumowanie musi odpowiadać temu zagrożeniu. I nasze działania muszą odpowiadać temu zagrożeniu. Nie zawsze to dostrzegam. Na fasadzie hasła zmieniają się bardzo – mówimy lepiej, zachowujemy się lepiej.

W niektórych przypadkach widzimy nawet tworzenie się koalicji, które chcą wywrzeć presję na Rosję. Jednak chciałbym widzieć więcej działań, a tych na razie nie ma

UE zatwierdziła już 17. pakiet sankcji przeciwko Rosji. Ograniczenia dotyczą częściowo tzw. rosyjskiej floty cienia i zagrożeń hybrydowych. Na ile skuteczna jest logika sankcji? Czy są wystarczające, by wpłynąć na Putina?

17 pakietów sankcji wynika głównie z przekonania, że musimy coś zrobić, a nie z tego, że musimy pokonać Rosję. Europa wydała w zeszłym roku miliardy euro na zakup rosyjskich surowców energetycznych, więc to nie jest poważne działanie. Pozwalamy Rosji zbroić się przeciwko nam i na nasz koszt. W rzeczywistości pomagamy Kremlowi nie tylko w budowie rakiet i broni, których używa przeciwko Ukraińcom, ale też tych, których może użyć także przeciw nam. To naprawdę bardzo pokrętna logika.

Dlatego cieszę się z każdego pakietu sankcji. To lepsze niż nic, lecz ich logika jest czasami trudna do zrozumienia. Szczególnie rozczarowujące jest, gdy słyszę, jak przywódcy krajów UE mówią: „Teraz nałożymy na Rosję druzgocące sankcje”. Jeśli istnieje coś naprawdę destrukcyjnego, powinniśmy byli wprowadzić to już dawno temu. Musimy zadać sobie pytanie, dlaczego do tej pory nie zniszczyliśmy gospodarki Rosji.

17. pakiet sankcji jest wymierzony w 189 statków pochodzących z krajów trzecich. Statki te są częścią rosyjskiej „floty cienia”. Zdjęcie: Associated Press/East News

Pokój możliwy tylko po klęsce Rosji

Kto lub co może teraz powstrzymać Rosję?

Jedynym krajem, który może i jest gotowy, ma wolę polityczną i zdolność, by to zrobić, jest Ukraina. Wszyscy inni potrzebują czasu, odwagi, zrozumienia lub połączenia tych rzeczy. Jeśli weźmiemy pod uwagę kraje na wschodniej flance NATO – to potrzebujemy czasu.

19 maja Donald Trump odbył rozmowę z Władimirem Putinem. W Białym Domu oczekiwano, że dialog ten będzie sprawdzianem, czy Moskwa jest gotowa zakończyć wojnę. Czy Pana zdaniem możliwe jest osiągnięcie zawieszenia broni, na co nalega administracja Trumpa?

Myślę, że prawdziwy pokój nadejdzie dopiero po klęsce Rosji na polu bitwy. Zawsze podkreślam, że aby Rosja zgodziła się na pokój, musi zostać pokonana. Rosjanie zaszli zbyt daleko, przekroczyli zbyt wiele czerwonych linii, by być zainteresowani prawdziwym pokojem. Wierzą, że mogą wygrać, i wierzą, że mają czas. Dlatego to wszystko jest grą – presja i rozmowy o sankcjach, po których nic się nie dzieje. Putin nie wykazuje żadnej skłonności do porozumienia. Niestety w ciągu ostatnich czterech miesięcy nie zrobiliśmy nic, by zmusić go do podjęcia rozmów. Jak to zrobić? Pomagać Ukrainie w każdy dostępny nam sposób.

Ukraińcy pokazują, że potrafią zdobywać przewagę na polu bitwy. Oznacza to, że produkują wystarczającą ilość sprzętu, który im pomaga. Musimy to wspierać

Europejska alternatywa dla NATO?

Od urzędników bliskich Trumpowi regularnie dochodzą głosy o zamiarze ograniczenia obecności USA w Europie. O tym, że Ameryka nie powinna rozwiązywać europejskich problemów. Czy kraje bałtyckie czują się bezpieczne?

Sytuacja z punktu widzenia bezpieczeństwa jest gorsza niż pół roku temu. Rosjanie nie atakują nas, ponieważ zakładają, że możemy się im przeciwstawić. To właśnie powstrzymywało kiedyś Związek Radziecki przed atakiem na NATO i to dziś powstrzymuje Rosję. Ale żeby do ataku nie doszło, musimy pokazać, że traktujemy sprawę poważnie: mamy wystarczający sprzęt, wystarczającą wolę polityczną, by zrobić wszystko, co konieczne. Martwię się, że ostatnie kilka miesięcy pokazało Putinowi, że być może nie jesteśmy aż tak niezawodni. Bo jesteśmy gotowi do negocjacji z nim i być może do zaakceptowania jego zwycięstwa na polu bitwy jako czegoś nieuniknionego. Dla niego to powód do myślenia, że jeśli w jakiś sposób zaatakuje kraje bałtyckie, Zachód przyjmie to jako coś nieuniknionego. Dlatego martwię się znacznie bardziej niż pół roku temu.

Czy NATO nadal jest skutecznym sojuszem bezpieczeństwa? Czy istnieje potrzeba i możliwość stworzenia alternatywnej struktury europejskiej?

NATO to wszystko, co obecnie mamy. Struktura ta jest na tyle niezawodna i poważna, na ile to tylko możliwe w obecnej sytuacji. Niedawno wraz z byłym prezydentem Estonii Toomasem Ilvesem przygotowaliśmy raport na temat Morza Bałtyckiego, w szczególności dotyczący Rady Państw Morza Bałtyckiego [międzynarodowa organizacja polityczna, której głównym celem jest wzmacnianie współpracy między państwami regionu bałtyckiego w zakresie ochrony środowiska, zrównoważonego rozwoju, gospodarki, edukacji i kultury, bezpieczeństwa społecznego oraz wsparcia demokracji i praw człowieka – aut.]. Chcemy, by ta organizacja stała się swego rodzaju podstawą bezpieczeństwa regionalnego.

Podam przykład: obecnie dużo mówi się o zagrożeniach hybrydowych. One są bardzo zróżnicowane: mieliśmy migrantów, przecinanie kabli na dnie Bałtyku [chodzi o przerwanie dwóch linii telekomunikacyjnych, między Finlandią a Niemcami oraz między Litwą a Szwecją, w listopadzie 2023 r., za którym najprawdopodobniej stała Rosja – red.]. Kiedy niedawno Estonia próbowała zatrzymać tankowiec rosyjskiej „floty cienia”, Rosjanie wysłali myśliwce. A teraz Rosjanie zatrzymali estoński tankowiec. Czyli sporo się dzieje, a NATO twierdzi, że każdy kraj, którego dotykają takie działania, musi sam sobie z tym radzić. To dowód, że Sojusz się zmienia. Wcześniej nie można było sobie nawet wyobrazić, że jakiś kraj będący członkiem NATO może pozostać sam na sam z Rosją lub rosyjskim zagrożeniem. Teraz to już fakt.

Nasza propozycja utworzenia regionalnej organizacji bezpieczeństwa wynika z przekonania, że mogą istnieć zagrożenia, z którymi Litwa, Estonia czy inne kraje nie będą w stanie poradzić sobie samodzielnie. To pomoże, gdyby NATO nie było gotowe do działania

Skrajna prawica zagraża jedności Europy

Wbrew oczekiwaniom, w wyborach prezydenckich w Rumunii liberalny kandydat Nicusor Dan pokonał przedstawiciela prawicy George Simiona. Tyle że popularność prawicy w Europie jest wysoka, co widać w Niemczech i Polsce. Czy to niebezpieczne?

To bardzo niebezpieczne, ponieważ skrajnie prawicowe partie w krajach europejskich są z natury antyeuropejskie. Ich cele są sprzeczne z tym, za czym opowiada się Europa. To bardzo poważne zagrożenie, ponieważ widzimy, czym stały się Węgry pod rządami Orbána, który obecnie podważa wszelkie wysiłki Europy zmierzające do jej wzmocnienia się i uzyskania przez nią statusu siły geopolitycznej na kontynencie. Prawicowe partie są również przedmiotem dużego zainteresowania Rosji. Dodatkowy niepokój budzi fakt, że europejską prawicą zaczęły się interesować Stany Zjednoczone. Widzieliśmy, jak Elon Musk otwarcie popierał AFD przed wyborami w Niemczech; z jej przedstawicielami spotkał się też wiceprezydent J. D. Vance. Istnieje więc szereg kwestii, w których interesy Stanów Zjednoczonych i Rosji są zbliżone. Poparcie dla antyeuropejskich partii jest tylko jednym z tego przykładów.

Prawicowi i skrajnie prawicowi kandydaci w Polsce zdobyli znacznie więcej głosów, niż przewidywały przedwyborcze prognozy. Zdjęcie: WOJCIECH STRÓŻYK/REPORTER

Orbán – „koń trojański” w Unii

Otworzenie pierwszego klastra niezbędnego do dalszych negocjacji w sprawie przystąpienia Ukrainy do UE roku planowano w Kijowie jeszcze na początku 2025 r. Jednak wciąż do tego nie doszło. Co stoi na przeszkodzie? I co może przyspieszyć integrację europejską Ukrainy?

Przez wiele lat mówiliśmy, że Ukraina i Mołdawia nie są gotowe. Ja się z tym nie zgadzam. Te kraje są gotowe, ich ludzie są gotowi, rządy są gotowe przejść przez trudne reformy i zmienić się od wewnątrz, by stać się krajami naprawdę europejskimi.

Mnie martwi to, że Europa nie jest gotowa. Zbyt długo zaniedbywaliśmy tę kwestię – być może z powodu założenia, że Ukraina nigdy nie będzie gotowa i nie będziemy musieli się tym zajmować. A tu nagle Ukraina jest gotowa i mówi: „Przedstawcie nam pakiet reform, które należy wdrożyć, a my go przyjmiemy”. A Europa nie zrobiła do tej pory nic.

Pamiętam czasy, kiedy Litwa, Polska i inne kraje miały zostać członkami UE. Wtedy Bruksela wręcz kipiała, bo zbliżało się rozszerzenie, eurokomisarze jeździli tam i z powrotem – nie z dobrymi słowami i obietnicami, ale z dokumentami, które trzeba było zatwierdzać. I wszyscy wiedzieli, że kiedy zegar wybije godzinę 12 – będziemy członkami UE. Teraz nie widzę, by działo się coś podobnego, jakby nikt nie przygotowywał się na to poważnie. To budzi duże zaniepokojenie. Ponadto 6 czerwca UE zamierza przywrócić cła na import z Ukrainy, tymczasowo zniesione po rozpoczęciu inwazji przez Rosję w 2022 roku.

To hipokryzja, kiedy mówimy, że dajemy Ukrainie pakiet pomocowy w wysokości miliarda euro – a drugą ręką zabieramy 3,5 mld euro w postaci ceł od tego, co Ukraińcy produkują i eksportują. Dla mnie to nonsens

Na ile poważny jest wpływ Orbána w przeciwdziałaniu integracji europejskiej Ukrainy?

On jest poważny. Viktor Orbán blokuje drzwi dla większości spraw dotyczących Ukrainy. Zarazem słyszymy, że istnieje pewna koordynacja między Orbánem a Moskwą, nieprawdaż? Bardzo dziwne jest to, że w UE mamy rosyjskiego gracza, który prawdopodobnie czerpie swoje pomysły z Moskwy, a potem wdraża je w życie.

Są sposoby, by temu przeciwdziałać – Europa ma w swoim traktacie artykuł 7, który, gdyby został wdrożony, mógłby pozbawić Węgry prawa weta i pozwoliłby Europie iść naprzód. Niestety Węgry nie są jedynym problemem.

Są kraje, w których nawet bez wpływu Rosji interesy narodowe są sprzeczne z rozszerzaniem UE

Co da Unii integracja z Ukrainą

Czy reformy wewnętrzne w UE są możliwe? Przecież to bez sensu, że fundamentalne decyzje całej wspólnoty zależą od jednej czy dwóch osób.

Całkowicie się z panią zgadzam. Obecnie jesteśmy tak silni, na ile pozwala nam Orbán. On jest naszym wspólnym mianownikiem, nie możemy przekroczyć linii Orbána. Pomimo działań Niemiec, Francji, Hiszpanii, Włoch czy Polski, wszystko, co możemy zrobić, to tyle, na ile pozwala nam Orbán. To naprawdę upokarzające dla całej Europy. Ale zasady działają w taki sposób, że aby je zmienić, Orbán musi się na to zgodzić. Jest więc oczywiste, że w tych ramach zrobienie czegokolwiek jest niemal niemożliwe.

Węgry nie zamierzają zatwierdzić otwarcia klastrów negocjacyjnych w rozmowach o przystąpieniu Ukrainy do UE. Zdjęcie: ATTILA KISBENEDEK/AFP/East News

Czy Ukraina zostanie członkiem Unii w dającej się przewidzieć przyszłości?

Mam taką nadzieję, ponieważ zazwyczaj zadaję również pytanie: „Jaki jest najlepszy sposób odbudowy Ukrainy po wojnie?” Nie chodzi tylko o prace cementowo-asfaltowe, ale o to, jak odbudować społeczeństwo, jak ustabilizować sferę polityczną. I szczerze mówiąc, nie widzę dla Ukrainy lepszej drogi niż członkostwo w UE. Ono przyniesie stabilność polityczną, finansową, gospodarczą i przywróci inwestycje. Dlatego mam wielką nadzieję, że tak się stanie i że uda się wybudzić Brukselę z letargu bezczynności – że zrozumieją tam, o co toczy się gra, by po wojnie z Rosją Ukraina nie musiała toczyć kolejnej bitwy, tym razem w Brukseli. Przynajmniej to powinniśmy zagwarantować Ukraińcom.

Czy pełna integracja europejska Ukrainy jest możliwa w czasie trwania wojny na pełną skalę?

To może się dziać jednocześnie. Bo jeśli uznamy, że w czasie wojny to niemożliwe, będzie to oznaczało, że Rosjanie będą trzymać klucz do UE. A oni dobrze sobie z tym radzą. Im opłaca się grać na czas. Myślę, że Ukraina powinna poważnie kontynuować swoje reformy, lecz Europa również musi być poważna. Wojna kiedyś się skończy, Ukraina zwycięży i będziemy świętować zwycięstwo na Krymie.

Zdjęcie główne: Anatolii Lysianskyi/Associated Press/East News

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji.

20
хв

Gabrielius Landsbergis: – Tylko Ukraina może powstrzymać Rosję

Kateryna Tryfonenko

20 maja Unia Europejska przyjęła 17., największy i najbardziej ambitny, pakiet sankcji wobec Rosji. Jest on wymierzony przeciw „flocie cieni”, która pomaga Rosji omijać embargo na handel ropą, a także zaostrza ograniczenia dla rosyjskich przedsiębiorstw energetycznych i blokaduje aktywa sojuszników Kremla. Jednocześnie przygotowywany jest już 18. pakiet, który może obejmować zakaz importu rosyjskiego gazu i uranu oraz wykorzystanie zamrożonych rosyjskich aktywów do odbudowy Ukrainy.

Sankcje są kluczowym instrumentem nacisku na Kreml, lecz ich skuteczność, koordynacja działań między partnerami i konsekwencje dla jedności europejskiej pozostają kwestiami otwartymi. Rozmawiamy o tym z Ondřejem Kolářem, posłem do Parlamentu Europejskiego z Czech.

Musimy stanąć na własnych nogach

Maryna Stepanenko: Jaka jest Pana zdaniem główna zaleta 17. pakietu sankcji UE w walce z obchodzeniem embarga na ropę przez Rosję? Czy mogą one poważnie utrudnić działalność „floty cieni”?

Ondřej Kolář: To trudne pytanie. Fakt, że jest to już 17. pakiet sankcji, świadczy o tym, że polityka nie działa tak skutecznie, jak powinna. Dopuszczamy zbyt wiele wyjątków, nie mamy odpowiedniego systemu egzekwowania prawa i nie jesteśmy w stanie w pełni powstrzymać obchodzenia sankcji nie tylko przez poszczególne przedsiębiorstwa, ale także przez całe państwa. Sankcje mają znaczenie, ale musimy je znacznie lepiej wdrażać i stosować. Mam nadzieję, że wprowadzenie 17. pakietu oznacza, że w końcu zrozumieliśmy powagę problemu, zwłaszcza jeśli chodzi o „flotę cieni”, którą Rosja bardzo skutecznie wykorzystuje do obchodzenia ograniczeń.

Cieszę się, że Unia Europejska podąża za przykładem Wielkiej Brytanii w tej kwestii – choć rozczarowujące jest to, że potrzebowaliśmy sześciu miesięcy, aby w ogóle rozpocząć dyskusję na temat tego kroku.

UE działa zbyt wolno. Rosja podejmuje decyzje szybko i zdecydowanie, a my pozostajemy w tyle. Trzeba to zmienić. To my musimy wyznaczać agendę

Z zadowoleniem przyjmuję nowy pakiet i fakt, że w końcu skupiliśmy się na tym, co naprawdę ma znaczenie, na przykład na eksporcie paliw kopalnych, od których Rosja jest w dużym stopniu zależna. Im bardziej ograniczymy ten przepływ, tym lepiej dla nas i dla Ukrainy. Musimy jednak działać szybciej i precyzyjniej. Nie możemy sobie pozwolić na dalszą zabawę w chowanego.

Mówi Pan o obchodzeniu sankcji, ale 17. pakiet jest wymierzony nie tylko przeciwko rosyjskim przedsiębiorstwom, ale także przeciw ich partnerom w takich krajach jak Chiny i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Wspomniał Pan również, że UE często reaguje, a nie wyznacza kierunek działań…

Czy widzi pani jakąś realistyczną drogę dla UE, pozwalającą jej być o krok przed Rosją? Czy istnieje sposób, by naprawdę zablokować wszystkie luki, które Rosja wykorzystuje do obchodzenia sankcji? Obawiam się, że nie. By zablokować wszystkie drogi unikania sankcji, UE musiałaby przekonać cały świat do zaprzestania współpracy z Rosją, a to jest po prostu niemożliwe.

Kraje takie jak Korea Północna, Iran i wiele państw z grupy BRICS nadal utrzymują stosunki z Moskwą, pomagając jej w kreowaniu wizerunku narodu, który tylko się broni i dąży do „normalnego życia”. To niebezpieczne i nie możemy się z tym pogodzić. Naszymi jedynymi realnymi narzędziami są tutaj dyplomacja i handel międzynarodowy.

Głównym błędem USA było wycofanie się z USAID. Stworzyło ono lukę, którą obecnie wypełniają inne kraje, jak Chiny i Rosja

Unii brakuje zasobów, by w pełni interweniować, ale nie możemy zrezygnować z tych obszarów. Musimy konkurować, pokazać, że jesteśmy lepszym partnerem, i przezwyciężyć przekonanie, że nasza kolonialna przeszłość czyni nas niepożądanymi. Bo to, co dziś robią Chiny w wielu miejscach, jest po prostu nową formą kolonializmu.

Nie pokonamy Rosji na polu bitwy, tak jak pokonaliśmy nazistowskie Niemcy w II wojnie światowej. Dlatego musimy wykorzystać wszystkie inne dostępne nam narzędzia. Dyplomacja i handel to dziedziny, w których możemy być o krok przed Rosjanami.

Po rozmowach w Stambule Unia Europejska przygotowuje 18. pakiet sankcji wymierzonych przeciwko rosyjskiej energetyce, systemowi finansowemu i „flocie cieni”. Czy Unia jest gotowa działać niezależnie od stanowiska USA, zwłaszcza biorąc pod uwagę wezwanie Thorstena Freia, nowo mianowanego szefa biura kanclerza Niemiec, by podjąć bardziej zdecydowane działania, w tym zakazać importu rosyjskiego gazu i uranu?

Bardzo chciałbym większej niezależności od Rosji, ponieważ jeśli nie osiągniemy jej w pełni, zawiedziemy samych siebie. Niezależność od USA jest jednak trudniejsza. Nadal jesteśmy w dużym stopniu zależni od Waszyngtonu w kwestiach obrony, bezpieczeństwa i handlu. USA były naszym głównym partnerem przez 80 lat. Ale wszystko się zmienia.

Fińska straż przybrzeżna eskortuje tankowiec należący do rosyjskiej „floty cieni”. Zdjęcie: AFP/East News

Nie możemy sobie pozwolić na reagowanie na wszystko, co mówi Donald Trump. Chaos od czasu jego inauguracji jest ogromny. Rano mówi jedno, w południe coś innego, a wieczorem zaprzecza obu wypowiedziom. Europejscy przywódcy zrozumieli już, że lepiej uzbroić się w cierpliwość i nie gonić za każdą zmianą w jego retoryce.

Teraz najważniejsze to stanąć na własnych nogach. Oznacza to bycie proaktywnym i projektowanie UE na poziomie globalnym. Zbyt długo Unia koncentrowała się na rozszerzaniu się i kwestiach wewnętrznych. To było ważne, ale zaniedbaliśmy naszą globalną rolę. Europa zawsze była globalnym graczem i musi nim pozostać, jeśli chce odnieść sukces.

Europa jest bardzo atrakcyjna – dzięki naszemu niezrównanemu systemowi opieki społecznej i jakości życia ludzie szukają tu lepszego życia. Nie możemy jednak tego traktować jako coś oczywistego. Musimy sami tego bronić.

Zależność od Stanów Zjednoczonych nie może być już dłużej akceptowana. USA muszą pozostać naszym najbliższym partnerem, a nie opiekunem

W co my w ogóle gramy?

Prezydent Trump w prywatnej rozmowie z europejskimi przywódcami przyznał, że Putin nie jest gotowy do zakończenia wojny. Jednocześnie jednak odrzucił pomysł wprowadzenia nowych sankcji, proponując zamiast nich pokojowe rozmowy w Watykanie. Jak Pan ocenia to stanowisko?

Donald Trump jest osobą naiwną, która nie rozumie, co się dzieje. Putin wielokrotnie go oszukiwał, z czego ten nawet nie zdawał sobie sprawy. Nie potrafi ocenić swoich błędów, bo po prostu ich nie uznaje. Nie można grać w pokera z odkrytymi kartami, a on właśnie to robi, pokazując Rosji swoje karty, ogłaszając swoje plany, wysyłając do Moskwy niekompetentnych ludzi, którzy nie mają żadnego doświadczenia.

Kiedy Trump mówi europejskim przywódcom, że zmusił Putina do przystąpienia do negocjacji z Ukrainą, podczas gdy negocjacje w tej sprawie odbyły się już tydzień wcześniej w Stambule, to tak, jakby powiedział: „Przespałem trzy lata”

To szaleństwo. On nie wie, co robi i co mówi światu i swoim sojusznikom. Europejscy przywódcy zdali już sobie sprawę, że za partnera mają klauna. Mam nadzieję, że wystarczy im cierpliwości i narzędzi, by spokojnie wyjaśnić Trumpowi, że się myli, że wszystko robi gorzej, a nie lepiej. I że Rosjanie się nim bawią. Trzeba dać mu do zrozumienia, że Rosja nie jest zainteresowana kompromisem. A my niestety musimy przyznać, że obecny prezydent USA jest kompletnie zagubiony i nie pomaga w niczym.

W Kongresie USA przedstawiono projekt ustawy Sanctioning Russia Act, który przewiduje 500-procentowe cło na import z krajów kupujących rosyjską ropę oraz rozszerzenie sankcji wobec rosyjskiego długu państwowego. Czy bez poparcia administracji Trumpa Kongres może samodzielnie przeforsować tę inicjatywę?

Byłbym zadowolony, gdyby to się udało. Ale patrząc na to, jak Donald Trump odnosi się do amerykańskiej demokracji, jestem nastawiony bardzo pesymistycznie. On nie dba ani o Kongres, ani o Senat, ani o sądy – tylko o siebie i swoją propagandę.

Nie ma znaczenia, co zdecyduje Kongres. Jeśli Trumpowi się to nie spodoba, zbojkotuje to tak samo, jak ignoruje orzeczenia sądowe i wszystko inne, z czym się nie zgadza. To wszystko bardzo komplikuje sprawę. Jednego dnia mówi, że wprowadzi surowe sankcje wobec Rosji, a następnego dnia – coś zupełnie przeciwnego. Gdzie my jesteśmy? W co my w ogóle gramy? Nic nie jest jasne.

Jestem wdzięczny amerykańskim ustawodawcom za tę inicjatywę, ale zachowuję ostrożność. Jeśli Trumpowi ona się nie spodoba, zablokuje ją bez wahania. Chciałbym się mylić, ale nie wierzę, że poprze coś, co nie służy jego interesom.

Ohydna rola Budapesztu

W marcu Węgry zagroziły zawetowaniem przedłużenia sankcji UE wobec Rosji, co mogło doprowadzić do odmrożenia znacznych rosyjskich aktywów. Chociaż znaleziono kompromis, Budapeszt nadal krytycznie wypowiada się nie tylko na temat sankcji, ale także rozszerzenia UE. Jak poważnym zagrożeniem dla jedności Unii Europejskiej w kontekście integracji europejskiej Ukrainy jest stanowisko Węgier? Jakie mogą być jego konsekwencje dla procesu integracji?

Węgry odgrywają rolę pożytecznego idioty w UE – „konia trojańskiego” Władimira Putina. Przeciągają też na swoją stronę innych, z pewnym sukcesem w przypadku Słowacji, której rząd pogubił się w rosyjskich kłamstwach. I gdy uwaga skupia się na Ukrainie, sytuacja na Bałkanach Zachodnich staje się jeszcze poważniejsza.

Węgry głośno rozpowszechniają bzdury o mniejszości węgierskiej w Ukrainie, po cichu podkopując pozycję UE w innych miejscach – zwłaszcza w Gruzji i na Bałkanach Zachodnich, gdzie węgierscy dyplomaci szerzą rosyjskie kłamstwa

W Bośni i Hercegowinie Węgry wchodzą w skład sił EUFOR [misja wojskowa pod dowództwem UE, której zadaniem jest utrzymanie pokoju i stabilności zgodnie z układem w Dayton – red.] i ściśle współpracują z przywódcami Republiki Serbskiej, powiązanymi z Putinem. Budapeszt odgrywa ohydną rolę w blokowaniu rozszerzenia UE, powtarzając rosyjską propagandę.

UE zrozumiała, że musi omijać Węgry, ale stwarza to niebezpieczny precedens. Tworzenie „koalicji chętnych” tylko po to, by ominąć Węgry i Słowację, może podważyć zaufanie do zasad i integralności UE.

Orbán blokuje przystąpienie Ukrainy do UE, uzasadniając to „zagrożeniami gospodarczymi”. Zdjęcie: LEON NEAL/AFP/East News

Ostatecznie Węgrzy muszą wybrać zmiany. Możemy tylko mieć nadzieję, że następne wybory przyniosą nowy rząd, a wraz z nim radykalnie odmienne stanowisko wobec Ukrainy i regionu. Do tego czasu musimy czekać i być cierpliwi.

Ukraina jak Puerto Rico

Parlament Europejski aktywnie wspiera integrację europejską Ukrainy, w szczególności poprzez przyspieszenie procesu akcesji i otwarcie klastrów negocjacyjnych. Jak Pan ocenia rolę Parlamentu Europejskiego w tym procesie i jego wpływ na decyzje Rady UE?

Parlament jest organem ustawodawczym, więc prawie wszystko w UE przechodzi przez niego. Nie odgrywa jednak decydującej roli w rozszerzeniu, chociaż mamy wpływ na ten proces.

Jestem członkiem Komisji Spraw Zagranicznych, w której uważnie obserwujemy każdy kraj chcący przystąpić do UE. Parlament przygotowuje, głosuje i publikuje sprawozdania z postępów każdego kraju. Ocenia, w jakim stopniu spełnia on kryteria przystąpienia, i przedstawia zalecenia.

Możemy też wysyłać misje na rzecz bezpośredniej współpracy z partnerami krajowymi, by omawiać reformy niezbędne do członkostwa w UE. Ostateczna decyzja o rozszerzeniu nie zależy jednak od nas. My tylko wspieramy i moderujemy. Większość parlamentu popiera rozszerzenie, ponieważ uznaje, że większa Unia to silniejsza Unia. Nasza rola polega na współpracy z parlamentami krajowymi, pomaganiu im w przeprowadzaniu niezbędnych reform, a nie na wywieraniu presji.

Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen stwierdziła, że Ukraina może przystąpić do UE do 2030 roku, jeśli reformy będą kontynuowane w obecnym tempie. Na ile realistyczny jest ten termin?

Byłbym zadowolony, gdyby tak się stało, ale wiele zależy od tego, kiedy zakończy się wojna. Nie oznacza to, że Ukraina nie powinna przystąpić do UE przed zakończeniem wojny – uważam wręcz, że zasługuje ona na specjalny status.

Często posługuję się przykładem Puerto Rico. To nie jest pełnoprawny stan USA, ale specjalne terytorium, z określonymi prawami i obowiązkami. Sytuacja Ukrainy jest wyjątkowa. Żaden z pozostałych krajów kandydujących – Mołdawia, Czarnogóra, Albania czy Serbia – nie jest w stanie wojny od 2014 roku. A Ukraina walczy już od 11 lat. Nie możemy więc traktować jej jak zwykłego kraju.

Ursula von der Leyen: – Ukraina może stać się członkiem UE przed 2030 r. Zdjęcie: NICOLAS TUCAT/AFP/East News

Ważne jest, by wyznaczać ambitne cele, bo one dają nam energię. Ale czy rok 2030 jest realistyczny? Szczerze mówiąc, nie wiemy nawet, co przyniesie jutro. Kiedy skończy się wojna? Jak się zakończy? Czy Rosja dotrzyma słowa?

Dlatego uważam, że specjalny status mógłby być bardziej skuteczny, a nawet mógłby przyspieszyć proces integracji. Bo z Ukrainą postępuje się dziś tak, jakby nic się nie stało, a to nie jest w porządku

Brakuje nam odwagi

W maju 2025 roku Polska zmierzyła się z bezprecedensową falą hybrydowych ataków ze strony Rosji, w związku z wyborami prezydenckimi. Czy Unia jest wystarczająco dobrze przygotowana na skomplikowane operacje informacyjne Rosji? Jakie kroki należy podjąć, by wzmocnić bezpieczeństwo informacyjne Europy?

Europa nie jest gotowa, zupełnie nie jest gotowa. Jednak niektóre państwa są gotowe bardziej niż inne. Jeśli spojrzeć na kraje bałtyckie i skandynawskie, to ich podejście całkowicie różni się od podejścia środkowoeuropejskiego. To zaskakujące, biorąc pod uwagę naszą wspólną historię. Kraje bałtyckie były częścią Związku Radzieckiego. Czechosłowacja była okupowana, ale nie tak długo. Tymczasem Estonia, Łotwa, Litwa i Finlandia bardzo skutecznie przeciwdziałają dziś zagrożeniom hybrydowym. A kraje takie jak Węgry i Słowacja całkowicie straciły orientację.

Umysły ich obywateli zostały wyprane przez rosyjską propagandę

Polska głośno mówi o problemie i chce działać. Natomiast w Czechach urzędnicy występują w telewizji i mówią, że dezinformacja nie istnieje. To najgorsze z możliwych podejść.

Mamy szczęście, że bomby nie spadają nam na głowy, ale już jesteśmy w stanie wojny informacyjnej – i ją przegrywamy. W Brukseli nikt nawet nie mówi o rosyjskiej propagandzie, to nie jest temat. Wydaje się, że stanowisko poszczególnych krajów zależy od historycznych doświadczeń w ich stosunkach z Rosją.

Zaczęliśmy dostrzegać problem tylko dlatego, że Rosja kontynuuje eskalację. W 2014 roku Rosjanie wysadzili skład amunicji w Czechach, a my tylko odesłaliśmy kilku rosyjskich dyplomatów. Rosyjscy urzędnicy nadal swobodnie poruszają się po strefie Schengen i nikt nie potrafi temu zapobiec.

Szczerze mówiąc, brakuje nam odwagi. Wciąż nie potrafimy uznać Rosji za wroga, choć ona nie chce być naszym przyjacielem – chce nas pokonać i zmienić świat. Europa nie jest gotowa, przegrywa i nie ma skoordynowanej odpowiedzi na hybrydowe zagrożenia. Każdy kraj działa na własną rękę, a Rosja wykorzystuje ten chaos.

Syndrom sztokholmski Europy

Rosja wywiera wpływ na kraje UE nie tylko poprzez cyberataki czy fake newsy, ale także poprzez tak zwaną miękką siłę – prorosyjskie organizacje, media, a nawet powiązania gospodarcze. Czy to poważne zagrożenie? Co UE może zrobić, by w porę wykrywać i powstrzymywać takie wpływy?

Tak, to poważne zagrożenie – a Europa wciąż nie potrafi tego przyznać. Musimy przestać sobie wmawiać, że Rosja nie może być aż tak zła. Jest aż tak zła. Musimy traktować rosyjską propagandę jeden do jednego: ona przekazuje dokładnie to, co myśli i czego chce Kreml.

Musimy reagować na ostrzeżenia naszych własnych służb bezpieczeństwa. Na przykład w Czechach służby wywiadowcze od dawna twierdzą, że posiadanie tam przez Rosję licznych nieruchomości stanowi zagrożenie. Tyle że gdy ma już dojść do konfiskaty takiego mienia, władze twierdzą, że jest to prawnie niemożliwe. Ten strach przed Rosją musi się skończyć. Tak, oni mają broń jądrową, ale ich gospodarka jest zrujnowana. Nie są w stanie wygrać globalnego konfliktu. Europa zachowuje się tak, jakby miała syndrom sztokholmski. Tymczasem Rosja nie może się z nami równać ani pod względem gospodarczym, ani strategicznym, a jej przywódcy nie są samobójcami, by rozpocząć wojnę nuklearną.

Musimy uznać, że Rosja jest wrogiem, i przestać legitymizować osoby z nią powiązane. Nie ma żadnego powodu, dla którego, zwłaszcza w Europie Środkowej, komuniści i prorosyjskie siły populistyczne nadal powinny mieć dostęp do mediów. To się musi skończyć

Rosyjska propaganda powinna zostać zakazana. Musimy być surowi wobec wszystkich: osób, firm i instytucji, które pomagają Rosji zdobywać wpływy. Przekupstwo, manipulacje, szpiegostwo – wszystko to musi być ścigane i karane. A ci, którzy sprzeciwiają się Rosji, muszą być głośniejsi, bardziej zdecydowani i nieugięci w wyjaśnianiu rzeczywistości.

Bo my nadal nie jesteśmy w stanie powiedzieć ludziom, co naprawdę się dzieje. A dla tego, co robi Rosja, nie ma żadnego usprawiedliwienia. Żadnego.

Zdjęcie główne: Associated Press/East News

Projekt współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiego Funduszu Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację „Edukacja dla Demokracji”.

20
хв

Ondřej Kolář: – Europejscy przywódcy zdali już sobie sprawę, że za partnera mają klauna. Trump nie wie, co mówi i co robi

Maryna Stepanenko

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Blisko ludzi, ale daleko od polityki. Kim jest przyszła pierwsza dama Polski?

Ексклюзив
20
хв

Po wyborach w Polsce: "Lista Nawrockiego" jako szansa dla Kijowa 

Ексклюзив
20
хв

Rosja, strach i nowa prawica: anatomia europejskiego zwrotu.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress