Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Turbulencje w globalnej polityce istotnie zmieniły znaczenie broni jądrowej we współczesnym świecie. Na agendzie stanęły zmiany w składzie nieformalnego klubu nuklearnego. Niewykluczone, że nastąpią one w Europie
W kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej i iteracji zespołu Trumpa broń nuklearna traci status „broni dla nielicznych wybranych” i staje się narzędziem realizacji ambicji. Zdjęcie: Shutterstock
No items found.
Zostań naszym Patronem
Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.
Podczas swej inwazji na Ukrainę Rosja wielokrotnie uciekała się do szantażu nuklearnego, który przybrał jakościowo inne formy niż w czasach zimnej wojny. Od jesieni 2022 roku Moskwa wielokrotnie bezpodstawnie mówiła o rzekomym pragnieniu użycia przez Kijów „brudnej bomby”. Dwa lata temu, 25 marca 2023 r., Putin ogłosił rozmieszczenie taktycznej broni jądrowej na Białorusi. Chociaż niektórzy analitycy mówili wtedy o chęci upokorzenia Białorusinów w ich Dniu Wolności [nieuznawanym przez reżim Łukaszenki – red.], logika Kremla wydaje się być inna. Decyzja Putina była związana z wydaniem przez Międzynarodowy Trybunał Karny nakazu aresztowania go za współudział w uprowadzaniu ukraińskich dzieci. To dlatego kremlowski szczur z radością pomachał pałką nuklearną.
Działania te zdesakralizowały czynnik broni jądrowej jako środka odstraszającego, a wiele krajów zachodnich pokazało w odpowiedzi, że w tę grę można grać we dwoje
Chociaż nie ma wiarygodnych dowodów na obecność rosyjskich taktycznych głowic nuklearnych na Białorusi, polski prezydent Andrzej Duda wyraził przekonanie o potrzebie ich obecności w swoim kraju w wywiadzie dla „Financial Times”. Oznacza to, że Kreml z powodzeniem wykorzystuje czynnik presji psychologicznej. Polska i kraje bałtyckie poczuły, że znalazły się w nuklearnym uścisku, ponieważ baterie Iskanderów [rakiet mogących być nośnikami głowic nuklearnych – red.] są rozmieszczone także w obwodzie królewieckim.
Duda omówił perspektywy rozmieszczenia amerykańskiej broni jądrowej w Polsce z Keithem Kelloggiem podczas wizyty Amerykanina w Warszawie w lutym 2025 roku. Jednak ostatnio polityczna waga Kelloga znacznie spadła. Dlatego powinniśmy kierować się stanowiskiem wiceprezydenta USA J.D. Vance'a, który w marcu powiedział, że byłby „zszokowany”, gdyby Donald Trump zdecydował się przenieść broń nuklearną na wschód Europy – czyli na terytoria krajów, które stały się członkami NATO pod koniec lat 90. i od których w grudniu 2021 roku Kreml zażądał zdemontowania infrastruktury wojskowej.
Prezydent RP Andrzej Duda i specjalny wysłannik Prezydenta Stanów Zjednoczonych ds. Ukrainy i Rosji Keith Kellogg w Warszawie, 8 lutego 2025 r. Zdjęcie: Wojciech Olkuśnik/East News
Przypomnę, że w ramach NATO-owskiego programu Nuclear Sharing Belgia, Holandia, Włochy, Niemcy i Turcja rozmieszczały u siebie amerykańską broń jądrową od 2009 roku. Wszystkie te kraje stały się członkami NATO podczas zimnej wojny. Ta praktyka nie została jednak jeszcze zastosowana wobec członków klubu euroatlantyckiego, którzy znaleźli się w nim w erze postsowieckiej.
Chęć przystąpienia Polski do programu Nuclear Sharing została ogłoszona w czerwcu 2023 roku przez ówczesnego premiera Mateusza Morawieckiego. Można przypuszczać, że jego deklaracja była częścią retoryki wyborczej PiS, lecz Duda rozmawiał o tym jeszcze z Joe Bidenem. W kwietniu 2024 r., gdy na czele rządu RP stał już Donald Tusk, nuklearna aktywność Dudy skłoniła polskie MSZ do komentarza o potrzebie jego konsultowania się z rządem w tej sprawie.
Polska posiada infrastrukturę do przechowywania broni jądrowej na swoim terytorium od czasów Układu Warszawskiego. Dziś jej przystąpienie do klubu nuklearnego, nawet jeśli w sposób pasywny, może wzmocnić jej pozycję polityczną w Europie
Sytuacja geopolityczna szybko się jednak zmienia. Donald Trump zdołał znaleźć zaledwie 10 minut na rozmowę z Andrzejem Dudą, który w lutym przyleciał do USA na konferencję CPAC [Conservative Political Action Conference]. W marcu 2025 r. Donald Tusk poinformował o gotowości do roztoczenia francuskiego „parasola nuklearnego” nad Unią Europejską, dodając, że Polska będzie bezpieczniejsza, jeśli plany Macrona zostaną wdrożone.
Z politycznego punktu widzenia kontakty Tuska i Macrona wyglądają bardziej obiecująco niż możliwość skutecznego dialogu między administracją Trumpa a przyszłym prezydentem Polski, którego nazwisko poznamy latem 2025 roku.
Polski program jądrowy jest finansowany od 2020 r., co powinno zaowocować budową w Polsce elektrowni jądrowej w latach 30. I chociaż to nadal tylko plany, nasilenie dyskusji na temat użycia broni jądrowej z pewnością może przyspieszyć ten proces. Ukraina może być w tej kwestii partnerem Polski, gdyż w naszym kraju jest wielu ekspertów nuklearnych i tych, którzy pamiętają gorzkie doświadczenie pożegnania się z arsenałem jądrowym. Logiczną konsekwencją współpracy Kijowa i Warszawy może być wspólna realizacja programu rakietowego, ponieważ bez środków przenoszenia wartość głowic nuklearnych jest znacznie mniejsza.
W kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej i iteracji zespołu Trumpa broń nuklearna traci status „broni dla nielicznych wybranych” i staje się narzędziem realizacji ambicji. Szczerze mówiąc, byłoby zaskakujące, gdyby Polska stała z boku dążeń do zdobycia arsenału nuklearnego i wykorzystania go do obrony oraz zwiększenia swojego geopolitycznego znaczenia w Europie.
Bo dziś jedynym formalnym środkiem odstraszającym jest układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, który na naszych oczach traci na znaczeniu
Jewhen Magda to ukraiński politolog, historyk, dziennikarz, dyrektor Instytutu Polityki Światowej. Autor książek „Wojna hybrydowa. Przetrwaj i wygraj” oraz „Agresja hybrydowa Rosji: lekcje dla Europy”. Znalazł się w pierwszej dziesiątce ekspertów politycznych i analityków Ukrainy w rankingu edycji „Komentari” w 2020 roku.
R E K L A M A
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Jako kobiety musimy polegać na sobie i bliskich osobach, którym naprawdę możemy zaufać. Rozdzierająca serce historia 25-letniej Lizy, brutalnie zgwałconej i zamordowanej w Warszawie, przypomniała nam, kobietom, że nasze krzyki i zwykłe mówienie „nie” nigdy nie zostaną przez mężczyzn w pełni zrozumiane. Czytanie newsów i doświadczanie świata jako kobieta skłoniło mnie więc do poszukiwania sposobów, w jakie mogę się chronić.
Zajęcia z samoobrony, gaz pieprzowy, taksówki – to wszystko jest skuteczne. Ale bardzo frustruje mnie to, że „bezpieczeństwo” oznacza, że muszę wydawać więcej pieniędzy, a przede wszystkim dawać te pieniądze firmom należącym do mężczyzn. Postanowiłam więc sprawdzić, w jaki sposób mogłabym przynajmniej finansować pomysły kobiet.
I tak natknęłam się na aplikację Aplikacja SafeMe, stworzoną i monitorowaną przez młode kobiety, które, jak ja, szukały rozwiązań pomagających się chronić. Ku mojemu zaskoczeniu komentarze pod reklamą aplikacji były przerażające, a wielu mężczyzn wyśmiewało kobiety za to, że chcą czuć się bezpieczniej, albo szerzyło rasizm. To skłoniło mnie do bliższego zbadania aplikacji.
Aplikacja ma dwa tryby: „Zamów obserwację” i„Wezwij pomoc”. Jeśli wybierzesz: „Zamów obserwację”, „Asystent Bezpieczeństwa SafeMe będzie nadzorować Twój przejazd, sprawdzając, czy przemieszczasz się wyznaczoną trasą, a w razie zagrożenia powiadomi odpowiednie służby porządkowe. Wystarczy, że określisz środek transportu i wybierzesz punkt docelowy w aplikacji, a my będziemy czuwali nad Twoim bezpieczeństwem”.
Z kolei w trybie „Wezwij pomoc” czytamy: „W sytuacjach zagrożenia lub poczucia uzasadnionego niebezpieczeństwa skorzystaj z aplikacji i wezwij pomoc. Za pomocą jednego przycisku zawiadomisz Asystenta Bezpieczeństwa SafeMe, który skieruje odpowiednie służby do Twojej lokalizacji.”
Dzięki temu nie musisz dzwonić na policję i podawać swojej lokalizacji czy wyjaśniać, w jakiej jesteś sytuacji – bo aplikacja już to śledzi. Zdecydowałam się na jej zainstalowanie i od tamtej pory z niej korzystam (miesięczny abonament wynosi 12,49 zł). Na rynku dostępne są również inne aplikacje, takie jak HomeGirl, Uber Women czy Bolt Women, z których często korzystam, wracając do domu.
Wiem, że aplikacja nie jest rozwiązaniem w przypadku braku poczucia bezpieczeństwa, którego doświadczamy my, kobiety.
Krzepiąca jest jednak świadomość, że istnieje społeczność kobiet, które troszczą się o siebie nawzajem, by stworzyć przestrzenie (nawet w Internecie), gdzie możemy czuć się bezpiecznie.
Można ją umownie nazwać „listą Nawrockiego”. Prawdą jest, że Polska to republika parlamentarno-prezydencka, w której formalne kompetencje głowy państwa nie są obszerne. Jednak wypowiedzi Karola Nawrockiego podczas wyścigu prezydenckiego wymagają od Ukrainy radykalnych zmian w podejściu do dialogu z Warszawą. Obecny prezydent-elekt jest katalizatorem potrzebnych zmian w stosunkach Polski i Ukrainy, dlatego „listę Nawrockiego” należy tworzyć już teraz.
Nowy traktat o przyjaźni i współpracy. Warto przypomnieć, że Traktat o dobrym sąsiedztwie, przyjaznych stosunkach i współpracy między Ukrainą a Rzecząpospolitą Polską został podpisany i ratyfikowany jeszcze w 1992 roku. Jest to logiczne, biorąc pod uwagę pierwszeństwo Polski w kwestii uznania niepodległości Ukrainy, jednak dziś przyjęcie nowej wersji Traktatu jest krokiem aktualnym. Warszawa i Kijów rozpoczęły odpowiednie konsultacje u szczytu kadencji prezydenta Andrzeja Dudy, a zakończenie tego procesu pozwoliłoby przerzucić logiczny pomost między jedną a drugą prezydenturą.
Decyzja o kontynuacji ekshumacji ofiar Wołynia. Decyzja o przeprowadzeniu ekshumacji w Pużnikach (obwód tarnopolski) pozwoliła zneutralizować negatywny efekt kolejnego aktu wandalizmu na mogile żołnierzy UPA na górze Monastyr. Jednak kontynuacja ekshumacji jest logiczna, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że Nawrocki przed wyborem na prezydenta RP był prezesem Instytutu Pamięci Narodowej. Krok ten pozwoli zminimalizować negatywne skutki oczekiwanego udziału Karola Nawrockiego w lipcowych wydarzeniach związanych z agresywnym upamiętnianiem ofiar Zbrodni Wołyńskiej.
Zaangażowanie Polski jako mediatora w proces negocjacyjny z FR. Warszawę charakteryzują niebezpodstawne ambicje dyplomatyczne. Choć prezydent Polski, w odróżnieniu od swojego ukraińskiego odpowiednika, nie nominuje ministrów obrony i spraw zagranicznych, będzie starał się wpływać na politykę zagraniczną i obronną. Dlatego aktywniejsze pośrednictwo Polski w dialogu rosyjsko-ukraińskim może być korzystne zarówno dla Kijowa, jak i dla Warszawy.
Udział w obchodach piątej rocznicy utworzenia Trójkąta Lubelskiego. W tym roku ta geopolityczna konstrukcja w regionie bałtycko-czarnomorskim obchodzi swoje pięciolecie, jednak w ostatnich miesiącach w polskiej retoryce polityki zagranicznej bardziej widoczny jest Trójkąt Weimarski (Niemcy – Polska – Francja). Niemniej jednak zarówno Trójkąt Lubelski, jak i utworzona dziesięć lat temu w tym mieście Polsko-Litewsko-Ukraińska Brygada im. Księcia Konstantego Ostrogskiego, mogą służyć wzmocnieniu bezpieczeństwa regionalnego. Warto to „sprzedać” Karolowi Nawrockiemu i członkom jego zespołu.
Aktywizacja udziału Ukrainy w projekcie Trójmorza. Zainicjowany przez prezydentów Polski i Chorwacji projekt rozwoju krajów między Adriatykiem, Bałtykiem a Morzem Czarnym powinien politycznie przetrwać swoich założycieli – Andrzeja Dudę i Kolindę Grabar-Kitarović. Dla Karola Nawrockiego może to być element własnej aktywności w polityce zagranicznej, a dla Ukrainy – szansa na zwiększenie podmiotowości na arenie międzynarodowej. Ponadto Ukraina posiada rozbudowany system przesyłu gazu, który należy wykorzystywać do tranzytu gazu ziemnego.
Wznowienie dialogu na temat udziału Polski w procesie odbudowy Ukrainy. Przedstawiciele polskiego biznesu od ponad dwóch lat próbują uzyskać od Ukrainy odpowiedź na pytanie dotyczące ich udziału w procesie odbudowy Ukrainy. Słusznie przypuszczają, że przedstawiciele różnych korporacji transnarodowych mogą ich odsunąć dosłownie w ostatniej chwili. Warto tu przypomnieć obietnicę Nawrockiego z debaty telewizyjnej o „wysyłaniu na Ukrainę nie polskich żołnierzy, a polskich biznesmenów” i podchwycić ją.
Promowanie „nowego prometeizmu”. Opierając się na publicznym wizerunku nowo wybranego prezydenta Polski, Ukraina mogłaby zaproponować mu „nowy prometeizm” – koncepcję przeciwdziałania Rosji i jej wpływom w regionie bałtycko-czarnomorskim. Twórczo reinterpretując dziedzictwo Józefa Piłsudskiego, ukraińskie kierownictwo mogłoby spróbować stworzyć atmosferę zaufania w stosunkach z Warszawą.
Zamiast posłowia. Ukraina ma dwa miesiące na sformułowanie polityki wobec Nawrockiego i Polski, na czele której stanie on w sierpniu. Piłka jest po stronie ukraińskiej, i szanse na porozumienie z politykiem będącym nową postacią w polityce są wysokie.
Cała Polska żyje wynikami wyborów prezydenckich. Kandydat centrowej Koalicji Obywatelskiej otrzymał 49,11 proc. głosów, Karol Nawrocki, utożsamiany z Prawem i Sprawiedliwością - 50,89 proc. Ten drugi zwyciężył, choć to najmniejsza różnica w głosach w historii Polski. W sierpniu zostanie zaprzysiężony na prezydenta i wraz z rodziną, żoną i trojgiem dzieci, wprowadzi się do Pałacu Prezydenckiego.
Szczególne zainteresowanie budzi Marta Nawrocka, jego żona, 39-letnia urzędniczka państwowa i matka trojga dzieci. I lojalna żona.
Początkowo w kampanii Nawrockiego nie było jej widać. Włączyła się - lub została włączona - później, ale kiedy już dołączyła do męża, była widoczna. Nie tylko w spotkaniach wyborczych czy na wiecach, ale także podczas lepienia pierogów w kołach gospodyń wiejskich, wizyt w domu dziecka czy uprawiania sportu. Niektóre zdjęcia czy relacje zamieszczała w mediach społecznościowych.
W przeciwieństwie do Małgorzaty Trzaskowskiej, życiowej towarzyszki Rafała Trzaskowskiego, prawie zawsze była w tle, pół kroku z tyłu - nie obok. Nie próbowała, jak Trzaskowska, nawiązać szczególnej więzi z kobietami, próbując mobilizować je do głosowania. Po prostu była przy mężu. Klasycznie. Tradycyjnie.
Bo to właśnie na tradycję stawia i PiS, i Karol Nawrocki. A tradycja w tym wydaniu oznacza żonę przy mężu, lojalną, konserwatywną, stojącą krok z tyłu, ale widoczną. Jako symbol starego porządku.
"Za nami ciężka i momentami brutalna kampania wyborcza. Państwa głosy sprawiły, że zostałem wybrany na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. To wielka odpowiedzialność i zobowiązanie. Przyjmuję tę decyzję z pokorą oraz szacunkiem" — napisał Karol Nawrocki po tym, jak Państwowa Komisja Wyborcza ogłosiła wyniki wyborów.
To, oczywiście, diametralna w życiu także dla jego rodziny. Marta Nawrocka mówiła, że w rodzinie "jeden polityk wystarczy", co może wskazywać, że nie będzie chciała, wzorem Agaty Kornhauser-Dudy, żony prezydenta Andrzeja Dudy i obecnej Pierwszej Damy, angażować się w te kwestie, które najbardziej rozgrzewają społeczeństwo i interesują wyborców. Jak prawa reprodukcyjne, w tym prawo do aborcji, czy związki partnerskie. Jak będzie - czas pokaże.
"Chciałabym być blisko ludzi" – mówiła w rozmowie z prawicową stacją TV Republika, zręcznie uchylając się od wypowiedzi na temat palących kwestii społecznych. "Nie jestem politykiem. Jeden polityk w rodzinie wystarczy" – mówiła. Kiedy media zajmowały się zarzutami wobec Nawrockiego, wśród których znalazło się oskarżenie o przejęcie mieszkania emeryta, udział w kibolskich ustawkach, zażywanie nielegalnych substancji czy sutenerstwo, o czym szeroko rozpisywały się zarówno polskie, jak i światowe media - mówiła, że "Karol to dobry człowiek". Lojalny. Dba o rodzinę. no i : najlepszy przyjaciel.
W dzieciństwie i młodości trenowała balet, nie podążała jednak za artystyczną drogą. Studia skończyła na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego, a przez ostatnie kilkanaście lat pracowała w Krajowej Administracji Skarbowej, zajmując się kontrolą przemysłu naftowego, spirytusowego oraz nielegalnego hazardu. "Wchodzimy do nielegalnych punktów z grami hazardowymi, zatrzymujemy ludzi, zabezpieczamy automaty, gotówkę, prowadzimy czynności procesowe" - tak opowiadała o tym, czym się zajmuje, w "Super Expressie". Do swoich obowiązków zawodowych odniosła się także na scenie podczas jednego ze spotkań wyborczych, w których towarzyszyła mężowi. Tak odniosła się do zarzutów o powiązania jej męża ze środowiskiem przestępczym i nazywanie go "gangsterem": Ja gangsterów ścigam, nie wychodzę za nich za mąż.
Marta i Karol Nawrocki podczas wyścigu w Przemyślu, 30.03.2025. Zdjęcie: Kamil Krukiewicz/Reporter
Lojalna żona na czas kampanii wzięła urlop, a decyzja o udziale Nawrockiego w kampanii miała być wspólna. "Położyliśmy na stół wszystkie za i przeciw. Wiedzieliśmy, że skoro przychodzi spoza polityki, to będzie się musiał nauczyć tych reguł. Nie był też szeroko znany poza gronem osób interesujących się historią. I to ode mnie wtedy padło: 'To wymagające zadanie, ale jeśli się na to decydujemy, wygrasz te wybory'" - tak opowiadała o tej decyzji w jednej z rozmów.
Kiedy była pytana przez media, czym szczególnie chciałaby się zainteresować jako pierwsza dama, odpowiadała, że młodzieżą, "zwłaszcza tą z problemami osobistymi i psychicznymi". Mówiła też, że ważne są sprawy osób starszych i tych z niepełnosprawnościami. " Na pewno będę chciała być taką osobą, która będzie blisko ludzi" - deklarowała.
To ważne deklaracje, zwłaszcza w kontekście kryzysu zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży, rosnącej liczby seniorów oraz ogromnej rzeszy osób z niepełnosprawnościami, których sprawy wciąż odkładane są "na później". Czas pokaże, jak poradzi sobie z rolą pierwszej damy. Czy, wzorem Agaty Kornhauser-Dudy, będzie milczała w najważniejszych sprawach społecznych, czy będzie się angażować, jak Jolanta Kwaśniewska czy Maria Kaczyńska. Na razie pewne jest - jak wynika z jej aktywności w kampanii - że będzie lojalnie stała przy mężu. Nawet, jeśli krok z tyłu.
Jako kobieta z przerażeniem obserwuję dzisiejsze newsy z Polski i mam wrażenie, że cały kraj zaczyna się odwracać przeciwko kobietom. Wzrost liczby wyznawców Andrew Tate’a [amerykańsko-brytyjski kickbokser, oskarżony m.in. o handel nieletnimi i stosunki seksualne z nimi, czołowy influencer z tzw. manosfery, określany mianem „guru inceli” – red.] i to, jak bardzo jego narracja została znormalizowana, budzi we mnie nie tylko niepokój o własne bezpieczeństwo, ale również o przyszłość tego kraju. Coraz więcej osób, zwłaszcza mężczyzn, głosuje na przedstawicieli prawicy, a wyniki pierwszej tury ostatnich wyborów są więcej niż niepokojące.
Poza oczywistym faktem, że żyjemy w systemie patriarchalnym, który wspiera atakowanie mniejszości, za głównych winowajców uważam brak edukacji oraz media społecznościowe. Stanowisko polskiego rządu, że edukacja seksualna jest w szkołach niepotrzebna, przyczynia się do powszechnego braku wiedzy wśród młodzieży na temat tak istotnych kwestii jak zgoda, antykoncepcja czy zdrowe relacje. Brak tej edukacji nie tylko naraża młodych ludzi na dezinformację i szkodliwe doświadczenia, ale także utrwala patriarchalne normy, według których seksualność i prawa seksualne są określane z anachronicznej, zdominowanej przez mężczyzn perspektywy, bez uwzględnienia punktu widzenia kobiet czy ludzi ze środowisk LGBTQ+.
Pamiętam, że gdy w szkole mówiliśmy o seksie, ograniczało się to do terminów typu „okres” czy „mutacja głosu u chłopców”, a temat kobiecej anatomii wywoływał jedynie chóralny śmiech.
Dziś patrzenie na to, jak skromną wiedzę mają moi polscy męscy rówieśnicy o kobiecym ciele, a nawet o tak podstawowych kwestiach, jak opieka po stosunku (aftercare), bardzo mnie martwi
Jak mamy się czuć bezpieczne i szanowane jako kobiety, skoro nigdy nie dano nam przestrzeni, by otwarcie mówić o zmianach, jakie przechodzi nasze ciało, gdy dorastamy?
Męskie głosy dominowały w mojej klasie tak samo, jak dziś dominują w społeczeństwie. Bo polski system edukacji nie zapewnia dzieciom odpowiednich informacji, a PiS skutecznie ogranicza dostęp do rzetelnych źródeł poprzez zakazywanie edukacji czy książek, w efekcie czego wielu młodych sięga po informacje w mediach społecznościowych. Internet mógłby być pomocnym narzędziem w nauce o seksualności, ale niestety obecne algorytmy czynią go pod tym względem raczej szkodliwym.
Ostatnio słuchałam wypowiedzi Laury Bates [amerykańska pisarka i działaczka feministyczna – red.], która mówiła, że wystarczy około 10 minut od założenia konta na TikToku z męskim imieniem, aby algorytm zaczął podsuwać seksistowskie i toksyczne treści.
To pokazuje, że media społecznościowe niekoniecznie chcą nas edukować. Chcą raczej manipulować, co zresztą idealnie współgra z wartościami właścicieli tych platform
Wiedząc, że osoby takie jak Elon Musk są właścicielami serwisów takich jak Twitter, i znając ich poglądy, powinniśmy podchodzić z krytycyzmem do treści tam zamieszczanych. Tymczasem przeglądając media społecznościowe często zapominamy o konieczności sprawdzania informacji i dajemy się wciągnąć w powierzchowną formę przekazu.
Ogromną rolę powinni w tej kwestii odgrywać rodzice. Ale choć to oni są odpowiedzialni za wychowanie dzieci, to Internet stał się narzędziem wychowawczym, nad którym prawie nie da się zapanować. Jak można oczekiwać od rodziców, że będą kontrolować treści, z którymi stykają się ich dzieci, skoro wielu z nich nie potrafi nawet korzystać z TikToka czy Instagrama? Odpowiedzialność powinna spoczywać na platformach, a ponieważ tak się nie dzieje, musimy nagłośnić ten problem w naszych społecznościach. Gdy systemy zawodzą lub stawiają zysk ponad bezpieczeństwo, musimy działać. Należy zwiększać świadomość, promować edukację cyfrową i tworzyć otwarte przestrzenie do rozmów, by młodzi ludzie mogli funkcjonować w tym świecie bez patriarchalnych filtrów.
To samo dotyczy przemysłu pornograficznego. Jest on patriarchalny, rasistowski i seksistowski, a mimo to każdy w Polsce ma do niego dostęp. Wystarczy kliknąć, że ma się 18 lat, i już można wejść. W dobie powszechnego dostępu do smartfonów to naprawdę łatwe. Tymczasem przemysł ten nie promuje zdrowych przykładów miłości czy seksu, a większość filmów kończy się orgazmem mężczyzny – bez jakichkolwiek oznak zgody kobiety czy troski o nią po stosunku.
Kiedy młodzi nie są edukowani, a porno staje się dla nich głównym źródłem wiedzy o seksie, rodzą się ogromne zagrożenia, szczególnie dla kobiet
Skutki tego zjawiska pokazano w niedawnym serialu „Dojrzewanie”, który ukazuje, jak oglądane przez młodych chłopców treści mogą prowadzić do agresji. Teraz bardziej niż kiedykolwiek musimy priorytetowo traktować edukację młodych ludzi – zwłaszcza w czasie, gdy ideologie skrajnej prawicy zyskują na sile i przekształcają nasze narracje kulturowe.
Zamiast oglądać treści edukacyjne takie jak „Sex Education” czy „Dojrzewanie”, które mają na celu znormalizowanie rozmów o tożsamości, relacjach i zgodzie, wielu młodych chłopców zwraca się ku postaciom takim jak Andrew Tate. Takie treści żerują na wrażliwych osobach i karmią je hipermaskulinistyczną narracją, która gloryfikuje agresję i tłumienie emocji. To nie tylko kwestia złych wzorców. To normalizacja nienawiści. Gdy takie treści stają się dla młodych umysłów normą, kształtują sposób myślenia, który atakuje kobiety, podważa znaczenie zgody i promuje kulturę przemocy oraz nierówności.
*Incele - mężczyźni mimowolnie powstrzymujący się od seksu - to ruch białych heteroseksualnych mężczyzn, którzy uważają, że „seks jest zasobem zmonopolizowanym przez kobiety i służy manipulowaniu mężczyznami”. Winę za swą przymusową abstynencję seksualną mężczyźni ci zrzucają kobiety.
Od metali ziem rzadkich po myśliwce F-16 – nowy etap partnerstwa między Ukrainą a Stanami Zjednoczonymi coraz bardziej nabiera geostrategicznego charakteru. Niedawno Kijów podpisał z Waszyngtonem dwustronną umowę o wspólnym wydobyciu surowców mineralnych. Chociaż wiele jej punktów ma charakter ramowy, stała się ona silnym sygnałem zarówno dla sojuszników, jak dla przeciwników.
Czy to wystarczy, by zmienić bieg wojny? W rozmowie z serwisem Sestry kwestię tę analizuje generał Gordon B. „Skip” Davis Jr., były zastępca sekretarza generalnego NATO ds. inwestycji w obronność, a obecnie starszy pracownik naukowy w Programie Obrony i Bezpieczeństwa Transatlantyckiego, działającego w ramach Centrum Analiz Polityki Europejskiej (CEPA).
Zasoby zamiast gwarancji?
Maryna Stepanenko: – Dziewięć miesięcy po tym jak prezydent Zełenski po raz pierwszy zaproponował Stanom Zjednoczonym partnerstwo w inwestowaniu w ukraińskie surowce ziem rzadkich – umowa w tej sprawie została w końcu zawarta. Nie zawiera ona jednak bezpośrednich gwarancji bezpieczeństwa. Czy Pana zdaniem takie „powiązanie gospodarcze” może realnie wpłynąć na długoterminowe bezpieczeństwo Ukrainy, skoro USA mają już ekonomiczny interes w tym, by była krajem stabilnym?
Gen. Gordon B. Davis: – Fakt, że Stany Zjednoczone mają interes gospodarczy w Ukrainie, co zostało bezpośrednio zaproponowane i zatwierdzone przez prezydenta Trumpa, jest oczywistym plusem dla Ukrainy. Chociaż brak gwarancji bezpieczeństwa pozostaje krytyczną luką, osobiste poparcie Trumpa dla tej umowy działa na korzyść Ukrainy. On nie chce być postrzegany jako przegrany w kwestii wsparcia dla Ukrainy, a teraz, mając w niej interesy gospodarcze, najprawdopodobniej pozostanie zaangażowany.
Trump postrzega tę umowę jako sposób na podziękowanie amerykańskiemu rządowi i podatnikom za wspieranie Ukrainy w ciągu ostatnich trzech lat
Na obecnym etapie umowa ma większe znaczenie dyplomatyczne i polityczne niż gospodarcze, ponieważ zidentyfikowanie opracowanie tych zasobów zajmie trochę czasu – zwłaszcza w kontekście trwającej wojny, która utrudnia badania geologiczne i wydobycie surowców. Jest to jednak krok naprzód i odbędzie się on prawdopodobnie mniejszym kosztem dla Ukrainy, niż początkowo oczekiwano. Administracja Zełenskiego zasługuje na pochwałę za wynegocjowanie korzystnych warunków i uzyskanie jeśli nie wojskowej lub gospodarczej, to przynajmniej politycznej gwarancji ze strony USA.
Jak można interpretować utworzenie wspólnego funduszu inwestycyjnego, który ma wspierać odbudowę Ukrainy i rozwój sektora surowcowego?
Na razie jest to raczej instrument polityczny, ponieważ prawdopodobnie upłynie sporo czasu, zanim będzie można realnie odczuć korzyści ze wspólnej eksploatacji ukraińskich zasobów naturalnych. Pozytywnym aspektem jest jednak to, że element ten stanowi część szerszego planu – zwłaszcza w kwestiach, na które nalegał Zełenski. Prezydent nie chciał jedynie pomocy w odbudowie, ale jasnych zobowiązań ze strony USA, co znajduje odzwierciedlenie w tej umowie.
Stanowi ona również zachętę dla amerykańskiego biznesu do włączenia się w wysiłki na rzecz odbudowy Ukrainy. W idealnym wariancie zachęciłoby to amerykańskich inwestorów do inwestowania nawet w czasie wojny, co pomagałoby w odrodzeniu prywatnego sektora w Ukrainie, który poniósł ogromne straty. To z kolei mogłoby pomóc w produkcji materiałów i zasobów niezbędnych Siłom Zbrojnym Ukrainy do kontynuowania obrony, a także położyć podwaliny pod szerszy rozwój gospodarczy, gdy warunki pozwolą na bardziej stabilne, długoterminowe inwestycje.
Ukraina wykazała się niezwykłą żywotnością i innowacyjnością, co już przyciągnęło uwagę amerykańskich firm i potencjalnych inwestorów. Ta energia jest kluczowym atutem, a wspomniana inicjatywa może stać się drogą do jej spożytkowania na rzecz powojennej odbudowy i wzrostu gospodarczego.
Wspólny ukraińsko-amerykański fundusz wydobycia minerałów może rozpocząć prace jesienią. Zdjęcie: ulotka/AFP/East News
Chociaż nie jest to bezpośrednio związane z podpisaniem umowy, kilka dni później Departament Stanu USA zatwierdził ewentualną nową sprzedaż Ukrainie pakietu szkoleń, wsparcia i wyposażenia dla myśliwców F-16 o wartości około 310,5 mln dolarów. Nie jest to oczywiście pomoc w formie dotacji, ale gotowość do zatwierdzenia sprzedaży dużej ilości broni. Jak Pan ocenia ten krok Waszyngtonu?
Dwa ostatnie ogłoszenia – jedno dotyczące 300 mln dolarów, związane z myśliwcami F-16, a drugie, które dotyczyło głównie środków obrony przeciwlotniczej – są ważne, ponieważ po raz pierwszy administracja Trumpa zatwierdziła sprzedaż krytycznie potrzebnego wsparcia wojskowego dla Ukrainy. To znaczące wydarzenie. Jest ono zgodne z deklarowaną przez administrację zasadą, że nic nie jest za darmo, ale pomoc zostanie udzielona, jeśli Ukraina wykaże gotowość do pokoju lub rozwiązania konfliktu na drodze negocjacji.
Ukraina wykazała taką gotowość. Pakiet szkoleniowy i wsparcia dla F-16 może być dość skuteczny pod wieloma względami. Do tej pory pewne kluczowe technologie, takie jak Link-16 [podstawowy standard komunikacyjny w ramach systemu wymiany danych taktycznych i operacyjnych NATO. Działa on jak potężny „modem”, który umożliwia wymianę zaszyfrowanych informacji między samolotem bojowym, platformami pomocniczymi, np. innymi F-16, radarami naziemnymi, a nawet naziemnymi systemami obrony powietrznej i bazami w czasie rzeczywistym. – aut.], nie były udostępniane z obawy, że ukraińskie F-16 mogą trafić w ręce Rosji, na przykład jeśli jeden z nich zostanie zestrzelony na tyłach wroga. Ale do takiego zestrzelenia nie doszło. Ukraińskie Siły Powietrzne wykonały wyjątkową pracę, zachowując swoje zasoby i skutecznie wykorzystując je na polu bitwy.
Ten pakiet wsparcia można uznać za swego rodzaju nagrodę za ich dyscyplinę i operacyjny sukces
Ogólnie rzecz biorąc, to bardzo pozytywny krok. Może on wzmocnić możliwości Ukrainy dzięki takim systemom jak LINK-16 lub bardziej zaawansowanym radarom, poprawiając wykrywanie i śledzenie celów. Dzięki temu F-16 będą jeszcze skuteczniejsze w walce – lepsze w zwalczaniu rakiet i dronów oraz silniejsze w zapewnianiu bliskiego wsparcia powietrznego ukraińskim siłom lądowym.
Jest to więc dobra umowa na wszystkich frontach i prawdopodobnie będzie miała realny wpływ. Ocena tego wpływu może być trudna, jeśli ukraińskie siły powietrzne lub rząd nie podzielą się szczegółowymi wynikami takiego wsparcia. Możemy jednak mieć nadzieję, że przyspieszy ona również szkolenie pilotów i zwiększy liczbę zdolnych do walki załóg, co pozwoli wzbijać się w powietrze większej liczbie F-16.
Rozejm i droga do pokoju
Tylko w ciągu pierwszych 12 godzin tak zwanego rozejmu na czas obchodów 9 maja, który zaproponował Rosja, Rosjanie dopuścili się 734 naruszeń zawieszenia broni i przeprowadzili 63 operacje szturmowe. Czy w ogóle można mówić o rozejmie, gdy agresor zachowuje się tak jawnie nieuczciwie?
Myślę, że dobrze to pani podsumowała: nie, nie można. I nie wierzę, że Zachód może teraz zrobić cokolwiek, by skłonić Rosję do pokoju.
Dopóki Putin i jego wojsko nie uznają, że nie mają realnych szans na osiągnięcie swoich szerszych celów, na przykład zajęcie wszystkich samozwańczych republik lub tak zwanych anektowanych regionów, nie zatrzymają się
Szanse Rosji na osiągnięcie spektakularnego sukcesu są niewielkie. Powiększanie przez nią zdobytych terytoriów zatrzymało się, straty nadal rosną, a straty głównych platform – samolotów i okrętów – są tak duże, że nie będzie ich można zastąpić w ciągu roku czy dwóch.
Ostatecznie sytuację może zmienić rosnący opór rosyjskiego społeczeństwa – czy to przeciwko poborowi do wojska, czy przeciw kontynuowaniu wojny w ogóle. To właśnie tutaj może pojawić się realna presja. Jednak jak dotąd ta strategia nie działa.
Jednocześnie wsparcie Zachodu nie zanika, a ostatnie działania – jak porozumienie w sprawie minerałów ziem rzadkich i rosnąca świadomość administracji Trumpa, że Rosja nie zamierza pójść na kompromis – wzmacniają pozycję Ukrainy. Mówili o tym zarówno prezydent, jak wiceprezydent USA.
Jednak tego, kiedy Rosja w końcu zdecyduje się szukać pokoju lub zaakceptować jakieś warunki, nikt nie jest w stanie przewidzieć.
W przeddzień tak zwanego rozejmu, na który Ukraina się nie zgodziła, Kijów przeprowadził jedną z największych operacji przeciwko Rosji, unieruchamiając główne cywilne lotniska w Moskwie i zadając ciosy lotniskom wojskowym i obiektom produkcyjnym. W odpowiedzi Rosja zaatakowała infrastrukturę cywilną w ukraińskich miastach – domy, w których mieszkają zwykli ludzie. Co Moskwa chce osiągnąć takimi uderzeniami?
Rosja uważa, że kontynuacja ataków na ludność cywilną i infrastrukturę podważy w Ukrainie poparcie społeczne dla wojny. To jedynie wyjaśnienie, jakie dostrzegam. Jak dotąd obserwujemy jednak zadziwiającą wytrwałość i determinację Ukraińców. Rozumieją, co się stanie, jeśli ulegną rosyjskim żądaniom, więc morale pozostaje silne już od trzech lat.
Ukraina ma słabe punkty, jednak morale nie jest jednym z nich. Determinacja Ukraińców będzie trwać tak długo, jak długo będzie trwało wsparcie zewnętrzne i jak długo będą oni dysponowali odpowiednim sprzętem do ochrony linii frontu i całego kraju. Realnymi słabościami są stabilność pomocy finansowej i wojskowej oraz – coraz częściej – zasoby ludzkie. Te ostatnie mogą być obecnie nawet ważniejsze niż wsparcie zewnętrzne.
Oczekuję dalszego trwania impasu lub niewielkich sukcesów Rosji, ale nie przełomu. To wojna na wyniszczenie, w której Ukraina polega na wsparciu Zachodu, a Rosja na pomocy Iranu, Korei Północnej i nieoficjalnym wsparciu technicznym Chin
Wsparcie Zachodu dla Ukrainy nie zanika. Przywódcy UE i NATO wykazali silne zaangażowanie na jej rzecz i prawdopodobnie utrzyma się ono w ciągu tego roku. Oczekuje się, że większe wsparcie zostanie udzielone podczas posiedzeń Rady UE i szczytu NATO. Rosnąca produkcja krajowa w Ukrainie, zwłaszcza dronów, pomaga jej pozostać w walce. Mam tylko nadzieję, że wasze siły zbrojne będą w stanie zachować zasoby ludzkie i siłę woli niezbędne do dalszej obrony.
10 maja w Kijowie odbyło się spotkanie Zełenskiego, Macrona, Tuska, Mertza i Starmera. Zdjęcie: OPU
Podczas spotkania przywódców w Waszyngtonie wiceprezydent USA J. D. Vance oświadczył, że Rosja żąda zbyt wiele w negocjacjach dotyczących zakończenia wojny z Ukrainą. Jak Pana zdaniem powinna w tej sytuacji rozwijać się dyplomacja i taktyka wojskowa Ukrainy oraz jej partnerów?
Uważam, że wysiłki polityczne prezydenta Zełenskiego, mające na celu utrzymanie międzynarodowego wsparcia i wykazanie prawdziwej gotowości do rozważenia kwestii zawieszenia broni oraz negocjacji, są właściwym podejściem. Oczywiście Ukraina musi pozostawić sobie otwarte możliwości i kontynuować tę strategię.
Jeśli chodzi o Rosję, to szybko traci ona niewielką szansę, jaką kiedyś miała, by uzyskać poparcie administracji Trumpa dla rozwiązania konfliktu na drodze negocjacji.
Jeśli Rosja zniweczy dążenia Trumpa do pokoju, ten tylko zwiększy swoje poparcie dla Ukrainy i zrezygnuje z wszelkich prób skłonienia obu stron do negocjacji
Być może Putin zakłada, że po zawieszeniu broni determinacja Zachodu osłabnie, pomoc amerykańska się zmniejszy, a Rosja będzie mogła wznowić zajmowanie terytoriów, zaczynając od czterech regionów, do których rości sobie prawa.
Na razie żądania Putina pozostają maksymalistyczne: zmiana reżimu w Kijowie, całkowita demilitaryzacja Ukrainy i trwały zakaz członkostwa Ukrainy w UE i NATO. Te warunki są prawdopodobnie jego absolutną górną granicą – dąży on co najmniej do uzyskania praw do Krymu i czterech anektowanych regionów. A także do uzyskania jakiejś niejasnej obietnicy, że Ukraina pozostanie poza zachodnimi instytucjami przez określony czas. Nie odsłonił jednak tych kart.
Istota sprawy polega na tym, że Putin zmarnował swoją szansę na osiągnięcie porozumienia, które przyniosłoby korzyści Rosji i jej obywatelom. Dlatego nie sądzę, że Ukraina powinna zgodzić się na coś mniejszego niż zawieszenie broni i wycofanie sił rozlokowanych wzdłuż obecnych linii starć.
Na początku maja „Bild” opublikował artykuł zatytułowany „Kiedy wojna się skończy, Putin stanie przed problemem”. Napisano w nim, że Rosja odmawia negocjacji, ponieważ zakończenie wojny może oznaczać katastrofę dla Kremla. Na ile uzasadnione są te twierdzenia?
Putin stawia w tej wojnie ogromne stawki – i sam je podnosi za pomocą propagandy. Wmówił rosyjskiej opinii publicznej, że ta „operacja” ma znaczenie egzystencjalne, a NATO i Ukraina stanowią śmiertelne zagrożenie. Jeśli więc kiedyś zda sobie sprawę, że przegrywa wojnę – nie liczmy na ostateczną porażkę – po prostu „rozkręci” tę wojnę na nowo, nastawiając koła swojej machiny informacyjnej na nową narrację.
Robił to już wcześniej: kiedy natarcie na Kijów zwolniło, zdławił dyskusje o zajęciu miasta, uciszył krytycznie nastawionych blogerów, ukarał generałów, a następnie rozwinął zupełnie nową strategiczną linię fabularną, z innymi celami.
W grze Putina straty natychmiast stają się zwycięstwami. Każdą porażkę interpretuje jako triumf
Prawdziwe pytanie brzmi: „Kiedy uzna, że nie może już zdobyć więcej terytorium, bogactwa ani zasobów bez zniszczenia rosyjskiej gospodarki na zawsze?” Wtedy może „wyjść z gry i ogłosić sukces”. Tyle że ten przełomowy moment jest tylko w jego rękach i nikt nie wie, kiedy zdecyduje się zmienić scenariusz.
Bezpieczeństwo Europy w nowych realiach
W maju Francja i Niemcy ogłosiły utworzenie wspólnej rady do spraw bezpieczeństwa i obrony w celu zacieśnienia współpracy w obliczu rosnących zagrożeń ze strony Rosji i niepewności co do polityki Stanów Zjednoczonych. Jakie kluczowe zadania stoją przed tą radą? I w jakim stopniu jest ona w stanie zwiększyć zbiorowe bezpieczeństwo Europy?
Wszelkie wielostronne wysiłki mające na celu wzmocnienie zbiorowej obrony i powstrzymanie agresji są mile widziane. Kilka inicjatyw na różnych szczeblach, na przykład siły pokojowe zaproponowane przez Wielką Brytanię, Francję i Niemcy, które łączą dwa państwa posiadające broń jądrową i największe gospodarki Europy – ma na celu wzmocnienie wsparcia dla Ukrainy.
Jak szerokie poparcie dla tych działań wyrażą inni sojusznicy z NATO – to dopiero się okaże. Niemniej nadzieję budzi fakt, że deklaracje Rady UE, zwiększenie wydatków na obronność, szkolenia mające na celu poprawę gotowości bojowej i zwiększenie produkcji są zgodne z priorytetami NATO i wzmacniają wsparcie dla Ukrainy.
W marcu Komisja Europejska przedstawiła plan ReArm Europe, który przewiduje znaczne zwiększenie wydatków na obronność i wspólne inwestycje w przemysł obronny. Jak Pana zdaniem inicjatywy te mogą wpłynąć na zdolność Europy do samodzielnego zapewnienia sobie bezpieczeństwa bez nadmiernej zależności od Stanów Zjednoczonych?
Każdy krok w kierunku wzmocnienia zdolności obronnych UE i zaspokojenia potrzeb sił zbrojnych jest mile widziany, ale przed blokiem jeszcze długa droga. Nawet razem członkowie UE zapewniają jedynie około 40 procent potencjału europejskich sojuszników w ramach NATO. To znacznie mniej niż indywidualne wkłady Wielkiej Brytanii, Norwegii i Turcji.
Ambicje UE dotyczące przezbrojenia są zgodne z celami NATO, ale pozostają jedynie ambicjami. Dziesiątki dalszych polityk muszą zostać zatwierdzone przez Radę, budżety muszą zostać rozdzielone, a przemysł krajowy musi zwiększyć produkcję. Realnie rzecz biorąc, mówimy o miesiącach, jeśli nie latach, zanim siły UE będą mogły odegrać swoją rolę.
W obliczu rosnącego zagrożenia ze strony Rosji niektóre kraje europejskie, w tym Polska, dążą do ściślejszej współpracy w zakresie powstrzymywania nuklearnego, w tym do możliwości udziału w programie wymiany nuklearnej NATO. Jak Pan ocenia takie kroki?
Polska od około dziesięciu lat niepostrzeżenie wzmacnia siły powstrzymywania nuklearnego NATO, zapewniając wsparcie lotnicze podwójnego przeznaczenia – pomyślmy o tym jak o „drugim pilocie” sił nuklearnych USA i Wielkiej Brytanii, a nie jako o samej głowicy bojowej.
W praktyce Waszyngton i Londyn polegają na pięciu niejądrowych samolotach sojuszników oraz szerszej taktycznej osłonie powietrznej, by realnie grozić odpowiedzią nuklearną.
Polska wnosi swój wkład poprzez ćwiczenia, szkolenia i planowanie operacyjne, ale nie posiada i najprawdopodobniej nie będzie posiadać w najbliższej przyszłości broni jądrowej na swoim terytorium
Doprowadziłoby to do gwałtownej eskalacji napięć w stosunkach z Rosją i mogłoby zagrozić wszelkim szansom na pokój w Ukrainie. Niemniej nawet sama perspektywa posiadania takiej broni przez Polskę mogłaby stanowić potężny atut podczas negocjacji. Warto się więc nad tym zastanowić.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji