Exclusive
20
min

Paweł Kowal: „Moment charkowski”: sytuacja w obwodzie charkowskim przesądzi o losach tej wojny

Nadchodzące tygodnie będą oznaczać niepokoje na linii frontu w Charkowie, a także zakrojone na szeroką skalę operacje informacyjne przeciwko Ukrainie i Zachodowi

Maria Górska

Ukraińscy żołnierze przygotowują drony do akcji. Obwód charkowski, 13 maja 2024 r. Fot: Evgeniy Maloletka/AP/East News

No items found.

Maria Górska: W Rosji powołano nowy rząd, w którym wszyscy ministrowie pozostali na swoich stanowiskach – z wyjątkiem szefa rosyjskiego ministerstwa obrony. W polskim rządzie również doszło do rotacji. Czy te zmiany będą miały wpływ na bezpieczeństwo kraju i relacje z Ukrainą?

Paweł Kowal: Zmiany w Polsce są związane z wyborami europejskimi. Polska prowadzi długi, długi maraton wyborczy. Zaczęło się jesienią od wyborów parlamentarnych, potem dwie tury wyborów lokalnych, a teraz Parlament Europejski. Niektórzy politycy, którzy byli w rządzie, rozpoczęli kampanię w tych wyborach. Premier poprosił ich o rezygnację i skupienie się na kampanii wyborczej. To jest istota zmian.

10 maja w Warszawie odbył się kolejny protest rolników. Ponownie – przeciwko ukraińskim produktom rolnym na rynku europejskim, i to po tak trudnym odblokowaniu granicy. Jak duże jest zagrożenie ponownymi protestami na granicy?

To nie był protest na dużą skalę. Nie widzę powodu, by postrzegać relacje polsko-ukraińskie przez pryzmat tych wydarzeń. Nie wiem, dlaczego, ale modne stało się nagłaśnianie protestów rolników. Polska jest jedynym dużym krajem w UE, który tak wyraźnie i stanowczo mówi o swoim zainteresowaniu przystąpieniem Ukrainy do Unii Europejskiej. W krajach UE protesty rolników odbywają się niemal co miesiąc, to europejska norma. 25 czerwca rozpoczynają się negocjacje w sprawie przystąpienia Ukrainy do UE. I to jest najważniejszy fakt.

Ukraina jest już na bezpośredniej drodze do Unii Europejskiej. Stanie się to podczas prezydencji belgijskiej

To ważne, ponieważ za chwilę przyjdzie kolej na prezydencję Węgier, a nigdy nie wiadomo, co będzie. Później prezydencję obejmie Polska. I mam nadzieję, że wtedy negocjacje z Ukrainą będą się dobrze rozwijać. Krótko mówiąc, za 5-7 lat będziecie w Unii, a wtedy, szczerze mówiąc, w Ukrainie też będą protesty rolników, bo tak się dzieje w całej Wspólnocie. Rynek wewnętrzny jest tutaj mocno regulowany, istnieje wiele różnych zobowiązań, więc rolnicy w UE wytwarzają produkty rolne za wysoką cenę. W Ukrainie również będą produkować towary po wyższej cenie niż za granicą. Dlatego gdy tylko pojawi się jakikolwiek produkt rolny z zewnątrz, natychmiast rozpoczną się protesty. To paradoks, ale jako że chciałbym, aby Ukraina jak najszybciej dołączyła do Unii Europejskiej, w pewnym sensie chciałbym też, aby jak najszybciej doszło do protestów rolników, które są po prostu częścią krajobrazu politycznego UE.

16 maja Wołodymyr Zełenskij rozmawiał o zaostrzającej się sytuacji w obwodzie charkowskim z premierem Donaldem Tuskiem. Prezydent Ukrainy odwołał wszystkie wizyty międzynarodowe z powodu prób przełamania frontu przez rosyjską armię. Czego powinniśmy się spodziewać i co powinny teraz zrobić świat i Polska?

Mamy do czynienia z czymś, co nazwałbym „momentem charkowskim” tej wojny. To sytuacja, która może przesądzić o losach tej wojny i rozstrzygnąć sprawę na długi czas. Albo, nie daj Boże, Putinowi uda się przełamać front bądź de facto otworzyć nowy front gdzieś między Charkowem a Sumami – albo Ukraińcy pokażą, na co ich stać, i obronią ten kolejny kawałek swojej ziemi. To właśnie zobaczymy w najbliższych tygodniach. I to jest istota tego „charkowskiego momentu”. Jeśli Rosjanie przełamią front, wykorzystają to propagandowo przeciwko ukraińskiemu rządowi i społeczeństwu, podkreślając ich słabość. Nadchodzące tygodnie będą oznaczać niepokoje na linii frontu w Charkowie, a także zakrojone na szeroką skalę operacje informacyjne przeciwko Ukrainie i Zachodowi, w których Rosjanie będą próbowali pokazać, że Ukraina nie jest w stanie poradzić sobie z tą wojną.

Rosjanie widzą, że Ukraińcy wykonują świetną robotę, że są linie obrony, że wszystko jest zbudowane – okopy i tak dalej. Ale propaganda nadal będzie próbowała osłabić pozycję Ukrainy

Co możemy i co powinniśmy teraz zrobić?

Najważniejszą rzeczą jest dostarczenie broni. W tej chwili trudno jest oszacować, jak kosztowne było opóźnienie w podjęciu decyzji przez spikera Izby Reprezentantów USA Mike’a Johnsona. Jeśli amunicja zostanie dostarczona na czas, podstawowe rzeczy zostaną zrobione. Ale moim zdaniem ważne jest to, że ludzie nadal wierzą, że sfera informacyjna jest odłączona od sfery wojskowej. Tymczasem Rosja rozpoczyna wielką kanonadę przeciwko Ukrainie, Polsce i Zachodowi.

Rosjanie będą próbowali przykryć dezinformacją swój plan zdobycia Charkowa. Także z tego powodu nadchodzące tygodnie są kluczowym momentem

Podczas swej wizyty w Kijowie sekretarz stanu USA Anthony Blinken podkreślił, że amerykańska broń jest w drodze.

Mam nadzieję, że dotrze na czas.

<span class="teaser"><img src="https://assets-global.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/66433572b9467d0d5363981e_14_05_2024_01_09687.jpg">Pomoc wojskowa USA wkrótce dotrze na Ukrainę - Blinken w Kijowie</span>

14 maja prezydent Andrzej Duda powiedział, że Polska nie przekaże Ukrainie swojego systemu Patriot. Mimo to ukraińscy eksperci polityczni dyskutują o możliwości zamknięcia nieba nad zachodnią Ukrainą polskim systemem obrony powietrznej. Czy to możliwe? Czy takie negocjacje są w toku?

Nie mogę zdradzić szczegółów negocjacji dyplomatycznych, ponieważ nie są one przeznaczone do publicznej dyskusji. Jednak na Zachodzie dużo mówi się o znalezieniu sposobu na przynajmniej częściową ochronę polskiej przestrzeni powietrznej. Lepsza ochrona polskiej przestrzeni powietrznej na wschodzie będzie też oznaczała ochronę pasa kilkudziesięciu kilometrów ukraińskiego nieba. Są to jednak rozwiązania techniczne. Zachód zastanawia się, jak poprawić sytuację.

13 maja pojawiła się informacja, że Estonia rzekomo rozważa wysłanie swoich wojsk do Ukrainy. Po podobnej inicjatywie prezydenta Francji Emmanuela Macrona wygląda to na scenariusz pewnego planu. Co Pan o tym sądzi?

To nie zostało jeszcze sformułowane w konkretny plan. Najważniejsze jest teraz podpisanie kolejnych umów obronnych dla Ukrainy. Umowa z Polską będzie prawdopodobnie następną, ponieważ jest już intensywnie przygotowywana. Kluczowe są również przygotowania do szczytu NATO. Trzeba ocenić, co jeszcze można zrobić w okresie poprzedzającym szczyt, bo obecnie wygląda na to, że oferta dla Ukrainy będzie słaba, mimo starań Polski.

Ważne jest skupienie się na negocjacjach z UE. One będą też czynnikiem bezpieczeństwa dla Ukrainy

Myślę, że to są te obszary, na których należy się teraz skupić. A także to, że amunicja powinna być dostarczona na front natychmiast.

Medycy przewożą do szpitala rannego premiera Słowacji Roberta Ficę. 15 maja. Fot: AFP/East News

15 maja na Słowacji doszło do zamachu na premiera Roberta Ficę. Co to wydarzenie oznacza dla bezpieczeństwa Europy?

Przede wszystkim potępiamy terror – terror polityczny, próby zamachów politycznych, które prowadzą do śmierci i eskalacji nienawiści. Obowiązkiem każdego polityka, niezależnie od tego, kto jest ofiarą, jest potępienie ataku i wyraźne zaznaczenie, że nie akceptujemy takich metod działalności politycznej. Po drugie, próba zamachu na Roberta Ficę jest sygnałem tego, co dzieje się dziś z Europą i Zachodem. Słowacja jest papierkiem lakmusowym tego, co dzieje się w większości zachodnich krajów, począwszy od Stanów Zjednoczonych. To taka polityczna przepaść, że nie można sobie nawet wyobrazić, że ktoś może przejść z jednej strony na drugą. Fico jest politykiem radykalnym, ale chciałbym powiedzieć wprost: musimy się za niego modlić, trzymać kciuki. A terror trzeba potępić.

W Rosji nastąpiły ostatnio zmiany w sektorze obronnym i najbliższym otoczeniu Władimira Putina. Analitycy z amerykańskiego Instytutu Badań nad Wojną podkreślili, że powołanie nowego ministra obrony jest przygotowaniem do długiej wojny, z możliwym starciem z krajami NATO. Jak Pan to widzi?

Zmiany na Kremlu oznaczają moim zdaniem przygotowania do dłuższej wojny. Siergiej Szojgu wyraźnie traci wpływy, na jego miejsce przychodzą inni ludzie. To, co jest w tym dobre, to zasada: im więcej na szczytach władzy w Rosji Wielkorusów, nacjonalistów i szowinistów, tym Rosja jest słabsza. Interesujące jest to, że Szojgu, który nie jest etnicznym Rosjaninem, lecz Tuwańczykiem, został zastąpiony przez Rosjanina. Oznacza to, że w Federacji Rosyjskiej umacnia się rosyjski nacjonalizm, po raz kolejny wysyłając sygnał, że wszystkie inne narody są narodami drugiej kategorii.

W podobnej sytuacji jest były wicepremier Rosji Wiaczesław Surkow, który jest pochodzenia czeczeńskiego.

Ta zasada od dawna obowiązuje w rosyjskim imperium.

Im więcej rosyjskiego szowinizmu wśród przywódców, tym Rosja słabsza. Szowinizm to zawsze była oznaka słabości

Oczywiste jest, że Rosjanie są w tej wojnie chronieni, ponieważ nawet struktura poboru ma na celu ochronę etnicznego elementu rosyjskiego i wciśnięcie [do armii – red.] jak największej liczby przedstawicieli innych narodów Federacji Rosyjskiej. Ale to zawsze osłabia Rosję, która ze swej natury jest imperium. Nie wystarczy, że te narody są już w złej sytuacji i na peryferiach – są biedniejsze, nie mają możliwości rozwoju. W przypadku wojny wszyscy ich członkowie są rekrutowani i wysyłani na front. Bez żadnego przeszkolenia, często na pewną śmierć. Oni to widzą i to bardzo osłabia Rosję.

Ale chyba w dłuższej perspektywie, ponieważ nie widzimy jeszcze niczego, co wskazywałoby na możliwość wewnętrznego buntu w najbliższej przyszłości.

Sankcje jednak zadziałały. Putin musi dokonać zmian na szczytach władzy. A przecież jest on coraz słabszy. Słabnie też pozycja tych, którzy byli architektami tej wojny, dotyczy to zwłaszcza Szojgu. Gospodarka wojenna będzie działać jeszcze przez dwa lub trzy lata, nie dłużej. Żadna gospodarka wojenna nigdy nie działała dłużej. Kto wie, może jest więcej negatywnych sygnałów dla Putina, niż się wydaje?

Ten kawałek ciasta może okazać się dla niego za duży.

Może się okazać, że Putin się tym zadławi.

11 maja Donald Tusk ogłosił na Podlasiu, że rozpoczęły się prace nad budową nowoczesnych fortyfikacji wartych około 375 milionów dolarów. Dlaczego to ważne i jak wygląda obecnie sytuacja na granicy polsko-białoruskiej?

Jest coraz więcej prowokacji. Ta granica jest dziś znacznie mniej bezpieczna. Nie jest tajemnicą, że Łukaszenka jest bardzo blisko Putina. Dla mnie dziś on wygląda jak minister w rządzie Putina, a nie prezydent osobnego kraju. Będzie z nim jeszcze wiele problemów – wystarczy wspomnieć ostatni skandal z byłym sędzią Tomaszem Szmydtem, który okazał się agentem samozwańczego prezydenta Białorusi. Ale głównym narzędziem, którego Łukaszenka używa przeciwko Polsce, jest wojna hybrydowa. Przekazując im fałszywe informacje, próbuje sprowadzać migrantów z różnych części świata i wpychać ich do Polski. Może to stworzyć szereg niebezpieczeństw. Ci ludzie mają wprowadzać zamęt, organizować prowokacje. Mogą też być infiltrowani przez agentów, którzy będą działać przeciwko Warszawie. To wszystko tworzy scenariusz ostrej walki hybrydowej. Ale będziemy się bronić i damy sobie radę.

Przemawiając niedawno w Sejmie Donald Tusk powiedział, że Rosja będzie ingerować w wybory do Parlamentu Europejskiego. Europa ogłosiła utworzenie agencji do walki z dezinformacją, a Polska w tym tygodniu powołała nowego pełnomocnika ds. międzynarodowej dezinformacji. Na co przygotowują się Europa i Polska?

Rozmawialiśmy o tak zwanym momencie charkowskim. W oczekiwaniu na to, co się wydarzy, jak uderzy Putin, czy Ukraińcy dostaną broń na czas, buduje się takie szkodliwe zaplecze informacyjne. Widzę to na konkretnych przykładach. Znam wiele publicznych osób, które są metodycznie atakowane w sieci, co wiąże się z prowokowaniem innych ataków na nie, bo potem to przechodzi do realnego życia. Najpierw jest konsekwentne dyskredytowanie kogoś w sieci, potem przechodzi to do klasycznych mediów, a na końcu często prowadzi do prawdziwej tragedii, kończącej się przemocą. Taki jest plan Putina, który w ten sposób chce przykryć swoją ofensywę.

Dziennikarka i pisarka Anne Applebaum na konferencji Impact. Poznań, 15 maja 2024 r.

Dziennikarka i pisarka Anne Applebaum powiedziała w tym tygodniu na konferencji Impact: „Problem ze współczesnym światem polega na tym, że ludzie wyciągają wnioski nie z rzeczywistości, ale z tego, co widzą na ekranach swoich telefonów komórkowych”. Jak z tym walczyć?

To jest właśnie problem: masowa dezinformacja w Internecie, która potem staje się realna i często jest źródłem dodatkowej emocji, agresji itp. W naszej Radzie ds. Współpracy z Ukrainą właśnie tworzymy mały zespół, który będzie monitorował, jak Rosja próbuje wpływać na relacje polsko-ukraińskie poprzez wojnę informacyjną. Nie zawsze są to tylko fabryki trolli. Często są to bardziej złożone projekty, w które paradoksalnie zaangażowanych jest mniej osób.

Ale jest już jasne, że Rosjanie celują w ludzi, środowiska i grupy, które są zaangażowane w budowanie relacji polsko-ukraińskich, obronę tych relacji i przekazywanie prawdy o tych relacjach

To prawda, ale musimy też więcej pracować z naszą młodzieżą – zarówno polską, jak ukraińską – by czerpała informacje z wiarygodnych, rzetelnych źródeł, a nie tylko z mediów społecznościowych.

I uczyć krytycznego myślenia! To jest kluczowe. Gdybym został dziś zapytany, czego ludzie powinni się nauczyć, powiedziałbym, że krytycznego myślenia. By nie wierzyli we wszystko, co widzą na ekranach swoich smartfonów.

Timothy Snyder w swojej książce „O tyranii. Dwadzieścia lekcji z dwudziestego wieku” pisze o najkrótszej drodze do rozwinięcia krytycznego myślenia: czytaniu książek.

Czytanie jest ważne. Zachęcajmy do czytania, a przede wszystkim do krytycznej analizy każdego tekstu, każdego programu, każdego spotkania. Edukacja ma dziś ogromne znaczenie, wpływa na całe społeczeństwa. Świat nigdy nie będzie idealny, bo to bardzo duża grupa ludzi, ale każdego można nauczyć krytycznego myślenia i samodzielnego poszukiwania prawdy.

Kobieta trzyma flagi narodowe Gruzji i UE przed policyjnym kordonem w pobliżu budynku parlamentu. Tbilisi, 14 maja 2024 r. Fot: Zurab Tsertsvadze/AP/East News

W Gruzji jesteśmy świadkami przejścia od demokracji do uścisku Kremla. Czy dyktatorska ustawa „o zagranicznych agentach” może zniszczyć europejską przyszłość Gruzji?

Widzimy rewolucję w Gruzji i to jest wielka rzecz. Zobaczymy, w jakim kierunku to pójdzie. Śledzę to bardzo uważnie. Eiększość czasu poświęcam teraz Ukrainie i relacjom polsko-ukraińskim, ale w Gruzji stawka też jest ogromna, bo chodzi o bezpieczeństwo całej Europy. Gruzja jest zawsze trochę niedoceniana, ponieważ ludzie na Zachodzie myślą, że jest daleko. Ale Gruzja nie jest tak daleko. Mam więc nadzieję, że, po pierwsze, dojdzie do pokojowego rozwiązania, a po drugie, że rząd się wycofa. Na szczęście jest jeszcze prezydent, która prawdopodobnie zawetuje dokument, a ustawa wróci do parlamentu. Radzę gruzińskim władzom, żeby się opamiętały i nie szły za daleko, bo historia Ukrainy wyraźnie pokazuje, co się dzieje, gdy rząd nie może się zatrzymać, gdy idzie wbrew wszelkim ostrzeżeniom. Wtedy zaczyna mieć poważne problemy.

Gruzja, Ukraina i Mołdawia w drodze do Europy!

Ukraina i Mołdawia jako pierwsze rozpoczną negocjacje w czerwcu. Ale Gruzja również ma status kandydata, więc także czeka na moment, w którym zostanie naciśnięty przycisk „start”.

<span class="teaser"><img src="https://assets-global.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/6644a2495d56f4379222d0d8_%D0%97%D0%BE%D0%B1%D1%80%D0%B0%D0%B6%D0%B5%D0%BD%D0%BD%D1%8F%20WhatsApp%2C%20%D0%B4%D0%B0%D1%82%D0%B0_%202024-05-15%20%D0%BE%2013.47.46_f2dd80bf.jpg">„Ustawa o „zagranicznych agentach” to dopiero początek” - gruziński niezależny dziennikarz Temur Kiguradze o uzurpacji władzy w Gruzji</span>

No items found.

Redaktorka naczelna magazynu internetowego Sestry. Medioznawczyni, prezenterka telewizyjna, menedżerka kultury. Ukraińska dziennikarka, dyrektorka programowa kanału Espresso TV, organizatorka wielu międzynarodowych wydarzeń kulturalnych ważnych dla dialogu polsko-ukraińskiego. w szczególności projektów Vincento w Ukrainie. Od 2013 roku jest dziennikarką kanału telewizyjnego „Espresso”: prezenterką programów „Tydzień z Marią Górską” i „Sobotni klub polityczny” z Witalijem Portnikowem. Od 24 lutego 2022 roku jest gospodarzem telemaratonu wojennego na Espresso. Tymczasowo w Warszawie, gdzie aktywnie uczestniczyła w inicjatywach promocji ukraińskich migrantów tymczasowych w UE — wraz z zespołem polskich i ukraińskich dziennikarzy uruchomiła edycję Sestry.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Podczas gdy zmęczona kampanią wyborczą Ameryka rozpoczyna głosowanie, świat z niepokojem oczekuje, kto stanie na czele najpotężniejszego kraju na Ziemi. Stawka jest wyższa niż kiedykolwiek – z wojną w Ukrainie, napięciami na Bliskim Wschodzie i rosnącymi zagrożeniami ze strony tak zwanej „osi zła”.

Kto stanie na czele USA: Donald Trump czy Kamala Harris? I jak polityka każdego z nich wpłynęłaby na Ukrainę i świat? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań udzielił nam Wołodymyr Jelczenko, były ambasador Ukrainy w Stanach Zjednoczonych (2019-2021), stały przedstawiciel Ukrainy przy ONZ (1997-2001, 2015-2019) oraz ambasador Ukrainy w Rosji (2010-2015).

Maryna Stepanenko: To była trzecia kampania prezydencka Donalda Trumpa i pierwsza Kamali Harris. Podczas niej razem z Amerykanami doświadczyliśmy pełnego spektrum emocji. Jednak najbardziej pamiętne momenty to te związane z kandydatem Republikanów. Zamach na jego życie, porównania Trumpa do Hitlera, a nawet jeden z jego ostatnich żartów, ten ze śmieciarką. Czy to wszystko dodało mu punktów poparcia?

Wołodymyr Jelczenko: O dziwo – tak. Z własnego doświadczenia wiem, że Amerykanie lubią kowbojów, twardych facetów, a w oczach wielu Amerykanów Trump jest prawdopodobnie uosobieniem tych cech. To dlatego został już kiedyś wybrany na prezydenta – bo dla wielu jest swojskim, zrozumiałym facetem, który nie mówi zbyt mądrych rzeczy. Z nim wszystko jest bardzo proste, a to właśnie lubi przeciętny Amerykanin.

Dlatego ma ogromne poparcie wśród zwykłych ludzi, którzy nie są szczególnie zanurzeni w polityce zagranicznej czy w innych poważnych sprawach. Oni muszą mieć wszystko wyjaśnione bardzo prostym językiem. I właśnie to robi Trump. To jest jego baza poparcia.

A jak wytłumaczyłby Pan ten fenomen, że elektorat Trumpa nie reaguje na żadne negatywne rzeczy, które pojawiają się na jego temat? W końcu jest pierwszym kandydatem na prezydenta w historii, który ma na koncie szereg postępowań karnych. Dlaczego jego zwolennicy są tak impregnowani, bez względu na wszystko?

Trudno to wyjaśnić. Być może chodzi o rozłam w amerykańskim społeczeństwie, który rozpoczął się wraz z pierwszą kampanią prezydencką Trumpa. Obrażono ludzi z niższej klasy, którzy nie ufają władzom. I być może teraz łatwiej ich przekonać, że wszystkie te prześladowania Trumpa są niesprawiedliwe, oparte na nieprawdzie itp.

Z drugiej strony wydaje mi się, że przeciętny Amerykanin jest zmęczony biurokracją, tym, co Trump często nazywa „Waszyngtonem” albo „waszyngtońskim bagnem”

To znaczy rządem, który zdaniem przeciętnych Amerykanów jest skorumpowany i wydaje się dbać tylko o siebie, a nie o nich.

Na kontynencie europejskim jesteśmy świadkami tych samych procesów. Dlatego zarówno skrajna prawica, jak skrajna lewica od czasu do czasu zdobywają dodatkowe głosy w Niemczech czy we Francji. Wydaje mi się, że jest to rodzaj globalnego trendu: ludzie nie są zadowoleni ze sposobu, w jaki działa ich rząd. Właśnie to obserwujemy teraz w Ameryce.

Chociaż jest w tym pewien paradoks, ponieważ według najnowszych informacji, które widziałem, teraz, w czwartym kwartale 2024 r., Stany Zjednoczone odnotowują najwyższy wzrost gospodarczy – do 3%. To bardzo znaczący wskaźnik. Z drugiej strony pojawiło się znacznie mniej nowych miejsc pracy, niż oczekiwano.

Oznacza to, że administracja Bidena miała nadzieję, że oprócz wzrostu gospodarczego nastąpi również spadek bezrobocia – tyle że ono nie maleje, a może nawet rośnie. Dlatego niektórzy Amerykanie nie są zadowoleni z krajowej polityki gospodarczej administracji Bidena, co również przysparza zwolenników Trumpowi.

Kamala Harris od początku swojej kampanii podkreśla, że nie jest Bidenem, próbując zdystansować się od administracji, dla której wciąż pracuje. Jakie są jej mocne i słabe strony?

Odpowiedź na to pytanie jest dość trudna. Po pierwsze, bo nie znam jej osobiście.

Po drugie, trudno wyciągać takie wnioski, nie będąc w USA. Odnoszę jednak wrażenie, że Amerykanie nie znają jej wystarczająco dobrze. Mimo że jest wiceprezydentką Stanów Zjednoczonych, a to naprawdę stanowisko nr 2 w Ameryce, była znacznie mniej widoczna, niż mogłaby, powiedzmy, na antenie, w mediach społecznościowych, w przestrzeni publicznej. Tak to widzę z zewnątrz. Może się mylę, ale myślę, że wielu Amerykanów nie do końca rozumie, kim ona jest i co może zrobić jako prezydentka.

Jelczenko: "Amerykanie nie znają zbyt dobrze Harris". Zdjęcie: Jacquelyn Martin/Associated Press/Eastern News

Nawiasem mówiąc, Nikki Haley, która była jedną z republikańskich kandydatek, a którą osobiście znam z czasów gdy była ambasadorką USA przy ONZ, jest bardzo dobrze znana wielu Amerykanom, ponieważ potrafi się promować.

To jest to, czego moim zdaniem brakuje pani Harris. I dlatego zgarnęła tę część poparcia, którego zabrakło Bidenowi po tym jak wycofał się z wyścigu prezydenckiego, ale na tym w zasadzie wzrost jej notowań się zatrzymał.

Być może Harris mimo wszystko nie trafiła do serc zwykłych Amerykanów

Losy wyborów rozstrzygną się w siedmiu tzw. swing states: Pensylwanii, Nevadzie, Wisconsin, Michigan, Karolinie Północnej, Georgii i Arizonie. Sondaże pokazują, że Trump i Harris dosłownie depczą sobie po piętach, a różnica między nimi wynosi czasami mniej niż 1 procent. Co będzie decydujące w tych regionach?

W historii amerykańskich wyborów polityka zagraniczna nigdy nie znajdowała się na szczycie agendy. Zawsze to była druga dziesiątka priorytetów – po terroryzmie, bezrobociu, sytuacji gospodarczej, reformach edukacji i opieki zdrowotnej, aborcji i religii.

Obecnie sytuacja jest dość interesująca, ponieważ liczą się dwie bardzo ważne kwestie. Pierwsza to wojna Rosji z Ukrainą, druga to sytuacja na Bliskim Wschodzie, czyli wsparcie USA dla Izraela.

I tu mamy paradoks. Polega on na tym, że w tych kilku stanach, o których mówimy, w obu obozach – Republikanów i Demokratów – są ludzie, którzy nie popierają własnego kandydata właśnie dlatego, że nie podoba im się jego stanowisko w sprawie Ukrainy czy Izraela.

Według moich informacji to około 25% wyborców, czyli miliony głosów, ponieważ mówimy o gęsto zaludnionych stanach z dużą liczbą wyborców. Tak więc te 25%, jeśli mówimy o obozie republikańskim, to ludzie, którzy głosowali [w prawyborach, w przedwyborczym wewnątrzpartyjnym wyścigu o prawo do zostania kandydatem Partii Republikańskiej lub Partii Demokratycznej – red.] za Nikki Haley. A głosowali na nią tylko dlatego, że miała bardzo proukraińskie i proizraelskie stanowisko. Ta grupa wyborców uważa retorykę, którą słyszą od Trumpa, a zwłaszcza od jego kandydata na wiceprezydenta J.D. Vance'a, za antyukraińską.

Nawiasem mówiąc, w stanach wahających się mieszka wielu etnicznych Ukraińców i Polaków. Nie są to oczywiście miliony, ale to duża liczba. I ci ludzie będą głosować przede wszystkim na podstawie stanowiska kandydata w sprawie Ukrainy – zarówno Ukraińcy, jak Polacy

Jednocześnie mieszka tam wielu Żydów, którym nie podoba się, że Biden nie zajmuje w pełni proizraelskiego stanowiska. Są też tacy, którzy chcieliby widzieć jego większe wsparcie dla Palestyny nie dlatego, że są za Hamasem, ale dlatego, że nie podoba im się to, co Izrael robi w Strefie Gazy.

Oznacza to, że miliony wyborców, którzy mogliby wpłynąć na wynik wyborów, a którzy powinni poprzeć kandydata Republikanów, ze względu na retorykę mogą przejść do Demokratów.

Jełczenko: "Jeśli Trump przegra, zakwestionuje wyniki wyborów". Zdjęcie: Julia Demaree Nikhinson/Associated Press/Eastern News

Z drugiej strony, te same miliony głosów mogą przejść od Demokratów do Republikanów – ponieważ nie podoba im się obecna polityka Demokratów wobec Ukrainy i Izraela.

I na tym moim zdaniem polega paradoks: nigdy wcześniej wyniki wyborów prezydenckich w USA nie decydowały o kwestiach polityki zagranicznej. A teraz mogą stać się czynnikiem decydującym.

W 2020 r. Trump próbował odwrócić wynik wyborów w Georgii, jednym ze stanów wahających się. Czy powinniśmy się spodziewać, że w tym roku podejmie próbę zmiany wyników na większą skalę?

Jestem tego absolutnie pewien. Jeśli przegra, jest całkiem jasne, że powtórzy scenariusz sprzed czterech lat: zakwestionuje wyniki. Są już tego pierwsze oznaki.

Na przykład Kongres USA dyskutuje nad republikańskim wnioskiem w wielu sądach, w tym w stanie Georgia, o usunięcie z list wyborców osób, które budzą wątpliwości co do ich uprawnień do głosowania – to znaczy uchodźców, nielegalnych imigrantów, jak uważają, i ogromnej liczby osób, które nie mają amerykańskiego obywatelstwa. Niektóre z tych osób mają Zieloną Kartę, inne mają pewien status, który pozwala im głosować w niektórych stanach, w tym w Georgii.

Republikanie uważają, że skoro ci ludzie zostali zaakceptowani przez amerykańskie władze i pozwolono im pozostać w USA, to będą głosować na Demokratów. A to im się nie podoba.

Z punktu widzenia „czystości prawnej” być może to sprawiedliwe. To znaczy przyznanie prawa do głosowania osobom, które nie są obywatelami USA, wygląda raczej wątpliwie. Ale z drugiej strony, wszystko to jest zapisane w amerykańskim prawie, więc nie ma tu nic nielegalnego.

Pojawiają się więc ważne pytania, które mogą się stać podstawą przyszłych procesów sądowych i odwołań.

Chciałbym też dodać, że niektórzy prorepublikańscy eksperci uważają, że głosowanie korespondencyjne i wcześniejsze głosowanie umożliwiają pewne naruszenia. Mówią, że trudno policzyć te głosy, że możliwe jest napełnianie urn wyborczych i tak dalej.

Jednak amerykański system sądowniczy jest na tyle rozwinięty, że jestem absolutnie pewien, iż wszystkie te problemy rozwiąże, chociaż może to opóźnić ogłoszenie ostatecznych wyników. Tak jak stało się cztery lata temu

Na ile prawdopodobne są masowe zamieszki na tle wyników wyborów?

Nie wykluczam, że nich dojdzie, ale jestem głęboko przekonany, że amerykańskie służby wyciągnęły wnioski z wydarzeń sprzed czterech lat i do tego nie dopuszczą.

Bardzo dobrze pamiętam czas, kiedy się wszystko zaczęło. Pracowałem wtedy w Waszyngtonie jako ambasador. Policja i inne organy ścigania były wówczas nieco zdezorientowane. Nie mieli do czynienia z sytuacją, w której tłum ludzi szturmował Kongres USA. Jestem jednak pewien, że tym razem tak nie będzie.

Jak będzie wyglądała polityka zagraniczna w czasie ewentualnej prezydentury Trumpa – a jak, jeśli wygra Harris? Czy w którymś z tych przypadków powinniśmy spodziewać się bardziej agresywnych kroków? Mam na myśli nie tylko amerykańskie zaangażowanie w zakończenie wojny, którą Rosja rozpętała przeciwko Ukrainie.

Szczerze mówiąc, po prezydenturze pani Harris nie spodziewam się żadnych zmian. To będzie kontynuacja polityki, przynajmniej zagranicznej, która była prowadzona przez prezydenta Bidena.

Jeśli to Trump zostanie prezydentem, mogą być niespodzianki. Z jednej strony Ukraińcy bardzo obawiają się, że zainicjuje jakąś prorosyjską politykę, zmusi Ukrainę do zawarcia pokoju z Rosją, odda jej ukraińskie terytoria – taką teorię słyszymy już od kilku miesięcy. Ale nie jestem tego taki pewien. Trump jest wyrazistą i nieprzewidywalną osobą, dlatego Rosja powinna spodziewać się bardzo nieprzyjemnych niespodzianek z jego strony. A te jego oświadczenia, że może osiągnąć porozumienie z Putinem w ciągu jednego dnia, pójdą na marne po pierwszej próbie skontaktowania się z przywódcą Kremla.

Nie mam natomiast absolutnie żadnych wątpliwości, że Trump okaże się koszmarem dla Chin. Pamiętam jego ostatnią prezydenturę, kiedy naprawdę poważnie dokręcił śrubę w polityce wobec Chin. Ponadto, choć już o tym zapomnieliśmy, lecz sam Trump nam to przypomniał w niedawnym przemówieniu na jednym z wieców, to on zatrzymał Nord Stream, absolutnie skorumpowany rosyjski projekt, w który było zaangażowanych wielu polityków z Niemiec, Francji i innych krajów Europy Zachodniej.

To Trump swoim dekretem nałożył bardzo surowe sankcje na firmy zaangażowane w Nord Stream. A potem ten projekt umarł, wszyscy o nim zapomnieli. Nawiasem mówiąc, kiedy Biden został prezydentem, zniósł wszystkie te ograniczenia i sankcje. Projekt nie został wznowiony, ale jednak. To o czymś świadczy.

Tak więc jeśli Trump wygra, możemy zobaczyć bardzo nieoczekiwane, bardzo nieprzyjemne działania przeciwko Rosji, Chinom i na Bliskim Wschodzie. Nie lekceważyłbym więc pozytywnych rzeczy, które świat może zobaczyć, jeżeli to zostanie wybrany na prezydenta.

Z drugiej strony są też pewne negatywne rzeczy, takie jak jego stosunek do NATO, groźby wycofania USA z tego bloku itp. Tyle że podczas swojej prezydentury twardymi oświadczeniami Trump zmusił największe europejskie państwa członkowskie NATO do wydawania 2% PKB lub więcej na zbrojenia.

Rezultatem była pomoc wojskowa, którą otrzymujemy od tych krajów, ponieważ zaczęły więcej wydawać i wznowiły produkcję wojskową w ramach NATO. To zwiększyło ich zdolności militarne, co potem pośrednio zaowocowało w kontekście pomocy wojskowej dla Ukrainy.

Nie byłbym więc absolutnym pesymistą, jak niektórzy ludzie, którzy uważają, że wybory Trumpa będą dla Ukrainy katastrofą.

Nie wiem, jak będzie, ale mam nadzieję, że skutek może być odwrotny

Powiedział Pan, że polityka zagraniczna Harris będzie przypominała tę za prezydentury Bidena. Ale czy powinniśmy mieć nadzieję, że jeśli kandydatka Demokratów wygra, to podejmie bardziej zdecydowane decyzje na naszą korzyść?

Myślę, że możemy i powinniśmy mieć taką nadzieję – bo co innego można zrobić? Postawiłbym to pytanie inaczej, bo tu nie chodzi o politykę na korzyść Ukrainy.

Naprawdę mam nadzieję, że polityka Harris czy Trumpa nie ma dla nas większego znaczenia, ponieważ to nie my będziemy decydować, tylko Amerykanie. Mam jednak nadzieję, że polityka każdego z nich wobec Rosji będzie znacznie ostrzejsza. Tego właśnie brakuje obecnej administracji – i potencjalnej przyszłej administracji.

Bo jeśli spojrzymy na prezydenturę Trumpa z perspektywy czasu, to powinniśmy być mu wdzięczni za to, że to za jego kadencji, jeszcze przed inwazją Rosji, Ukraina zaczęła otrzymywać pierwszą poważną broń. Albowiem wcześniej, kiedy prezydentem był Obama, nie otrzymaliśmy nic poza namiotami i kilkoma hełmami.

Jednocześnie było wiele rzeczy, które Trump i Biden mogli zrobić, by solidnie dokręcić śrubę Rosji. Mam na myśli poważne wzmocnienie reżimu sankcji, poważną izolację Rosji. To jest to, co prezydent Ronald Reagan zrobił z byłym Związkiem Radzieckim. To była bardzo twarda polityka, która pomogła zdusić ZSRR i stworzyć zupełnie inną sytuację geopolityczną na świecie.

Mam więc nadzieję, że ktokolwiek zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych, wybierze znacznie ostrzejszy kurs wobec Rosji. Wsparcie dla Ukrainy może być mniejsze lub większe, ale nie to jest najważniejsze.

Najważniejsze jest umieszczenie Rosji w miejscu, w którym powinna być

Los członkostwa Ukrainy w NATO zależy bezpośrednio od woli Stanów Zjednoczonych. Czy po wyborach powinniśmy spodziewać się nowych działań w tym kierunku?

Myślę, że tak. Ale jeśli Demokraci pozostaną u władzy, będzie to łatwiejsze, ponieważ nie dojdzie do zmian personalnych, a obecna polityka będzie kontynuowana. Zarazem jednak polityka, którą widzimy dziś ze strony administracji Bidena w kwestii NATO – Ukraina, nie jest polityką proaktywną.

Jeśli wygra Trump, powinniśmy spodziewać się długiej przerwy – kilkumiesięcznej, a być może nawet dłuższej – do czasu aż nastąpią zmiany personalne i wszyscy jego ludzie znajdą się na swoim miejscu. Dopiero wtedy polityka zagraniczna, w tym stosunek nowej administracji do członkostwa Ukrainy w NATO, zacznie nabierać kształtu.

Jelczenko: "Mam nadzieję, że przyszły prezydent USA, ktokolwiek nim zostanie, rozwiąże kwestię zapewnienia Ukrainie broni dalekiego zasięgu". Zdjęcie: CHRISTIAN MONTERROSA/AFP/Eastern News

Niestety nie będzie szybkich zmian, ponieważ od dłuższego czasu trwają wahania, czy zaprosić Ukrainę do NATO, czy nie – czy jesteśmy gotowi, czy nie. Nic nowego w tej materii się nie dzieje.

Choć trzeba przyznać, że istnieją też nasze wewnętrzne problemy. Dopóki nie zostaną rozwiązane, nikt nie będzie zadowolony z naszej obecności w NATO. Mam na myśli przede wszystkim kwestię korupcji i reform wewnętrznych, czego nie można w nieskończoność zwalać na wojnę.

Podsumowując: myślę, że w najbliższej przyszłości nie zobaczymy żadnych negatywnych ani pozytywnych zmian. Musimy być cierpliwi.

Wszyscy jesteśmy bardzo zaniepokojeni palącymi kwestiami wojskowymi, takimi jak pozwolenie Ukrainie na użycie amerykańskiej broni dalekiego zasięgu na terytorium Rosji. W przypadku którego prezydenta prawdopodobieństwo uzyskania takiego pozwolenia byłoby większe?

Szczerze mówiąc, nie wiem. Nie rozumiem, dlaczego to pozwolenie nie zostało jeszcze udzielone. Mamy północnokoreańskich żołnierzy, którzy są prawie na froncie. Nie wiem, jakie inne czerwone linie Rosja musi jeszcze przekroczyć, aby Zachód w końcu zrozumiał, że nie można po prostu wyrażać głębokiego zaniepokojenia – i że trzeba w końcu położyć temu kres.

Tutaj, jak sądzę, niewiele będzie zależeć od zmiany – lub nie – administracji. Będzie to wymagało… nie wiem, czego jeszcze. Z wyjątkiem użycia broni nuklearnej, które zasadniczo zmieniłoby nastawienie naszych zachodnich partnerów do wojny.

Nie mogę więc odpowiedzieć na to pytanie.

Bardzo chciałbym mieć nadzieję, że przyszły prezydent USA, ktokolwiek nim zostanie, w końcu rozwiąże tę kwestię. Bo czas ucieka, nic się nie zmienia, a my żyjemy pod szahidami każdej nocy i każdego dnia

Inauguracja 47. prezydenta USA odbędzie się 20 stycznia, więc mamy jeszcze prawie trzy miesiące prezydentury Joe Bidena. Czego Ukraina powinna się spodziewać w tym czasie?

Spodziewałbym się, że prezydent Biden, jako że nie ma nic do stracenia politycznie ani wyborczo, w końcu zatwierdzi decyzje w co najmniej dwóch kwestiach. Pierwszą jest zaproszenie Ukrainy do NATO, choć nie oznacza ono członkostwa z dnia na dzień. Będzie to jednak bardzo ważny krok.

Druga to pozwolenie na użycie amerykańskiej broni do uderzania w głąb terytorium Rosji. Jeśli Joe Biden nie zatwierdzi tej decyzji, to pomimo naszej wdzięczności za całą pomoc udzieloną podczas jego prezydentury, pozostanie on w sercach i umysłach Ukraińców jako słaby amerykański prezydent.

Jeśli to zrobi, będzie przynajmniej na równi z takimi postaciami jak Reagan czy Bush junior, który w 2008 roku w Bukareszcie podjął decyzję o objęciu Ukrainy planem działań na rzecz członkostwa w NATO. Francja i Niemcy zablokowały tę decyzję, ale przynajmniej amerykańskie stanowisko było jasne.

Biden jeszcze tego nie zrobił, choć mógł zrobić 15 razy.

Naprawdę mam nadzieję, że w ciągu tych miesięcy, które mu pozostały, znajdzie odwagę spojrzeć poza horyzont i pozostawić po sobie wspomnienie jako o naprawdę wybitnym amerykańskim polityku. Nie tylko w odniesieniu do Ukrainy, ale także w kontekście globalnym

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji.

20
хв

Trump kontra Harris, czyli bez paniki

Maryna Stepanenko

Krym i Donbas pozostają ukraińskie, to nie podlega dyskusji. Ukraina jest przeciwna zamrożeniu wojny i chce jej zakończenia – powiedział Andrij Jermak, szef kancelarii prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, w wywiadzie dla „Corriere della Sera”. Jednak by negocjacje mogły się rozpocząć, konieczny jest powrót do sytuacji, która istniała „przed pierwszym wystrzałem rosyjskiej armaty o czwartej nad ranem ponad dwa lata temu”.

Jak 30 października napisał „Financial Times”, tradycyjnie powołując się na anonimowe źródła, od pewnego czasu Ukraina i Rosja prowadzą tajne rozmowy w celu powstrzymania ataków na infrastrukturę energetyczną. Gazeta podała, że podobno w sierpniu obie strony były bliskie porozumienia, ale rozmowy zostały zerwane z powodu ukraińskiej operacji w obwodzie kurskim. Czterech ukraińskich urzędników miało powiedzieć „FT”, że jesienią ubiegłego roku Kijów i Moskwa podpisały „milczące porozumienie”, że nie będą wzajemnie uderzać w swoje obiekty energetyczne. Gazeta zauważa, że wprowadzenie w życie takiego porozumienia oznaczałoby znaczącą deeskalację.

Turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan po swojej niedawnej podróży na szczyt BRICS w Rosji mówił o „chęci Putina do wstrzymania ognia w Ukrainie”. Kreml zaprzeczył jednak, by prowadził jakiekolwiek negocjacje, i nazwał artykuł „FT” „zmyślonym”. Moskwa nadal domaga się, aby ukraińska armia wycofała się z tego, co Rosjanie nazywają swoimi terytoriami. Czy zatem rozmowy pokojowe są możliwe w dającej się przewidzieć przyszłości? Co wspólnego mają z tym wybory w USA? Jak Ukraina może wzmocnić swoją pozycję? I o czym rozmawiał Sekretarz Generalny ONZ Antonio Guterres z Putinem w Kazaniu?

Warunki wstępne negocjacji

Negocjacje są możliwe, ale w tej chwili nie jest jasne, dlaczego Rosja miałaby ich potrzebować. Tak uważa Michel Duclos, francuski dyplomata, specjalny doradca ds. geopolityki w Instytucie Montaigne’a

– Po co Władimirowi Władimirowiczowi rozmowy o pokoju? – pyta Duclos. – On czuje, że w terenie sprawy mają się lepiej, jego armia robi postępy. Ma też poczucie, że Zachód traci impet i coraz słabiej wspiera Ukrainę.

Przywódca Kremla zawsze spodziewał się, że prędzej czy później Ukraina pęknie

Istnieje hipoteza, że sytuacja gospodarcza w Rosji ulegnie pogorszeniu. Wiele osób twierdzi, że rok 2025 będzie dla Putina bardzo trudny. Ale dotychczas odporność gospodarcza Rosji była bardzo silna – dodaje Duclos.

Z tezą, że prawdopodobieństwo rozpoczęcia rozmów pokojowych teraz jest bardzo niskie, zgadza się Julia Kazdobina, czołowa ekspertka w Radzie Polityki Zagranicznej „Ukraiński Pryzmat”:

– Rosjanie na 100% będą próbowali zmusić Ukrainę do poddania się, a nie do prowadzenia rozmów pokojowych. Nie spodziewałabym się rozmów pokojowych w nawet sytuacji, gdy się na nie zgodzą, ponieważ mamy doświadczenie z Mińska. Wtedy my próbowaliśmy osiągnąć z nimi porozumienie, a oni próbowali manipulować tą naszą wolą dogadania się i nigdy nie osiągnęliśmy pożądanego rezultatu.

Niemniej istnieją pewne symptomy, że wydarzenia na polu bitwy i poza nim wywierają coraz większą presję na obie strony, zaznacza Tomas Jermalavičius, szef badań w Międzynarodowym Centrum Obrony i Bezpieczeństwa (ICDS):

– Moskwa nadal jest przekonana, że zyskuje przewagę, mimo że istnieją oznaki – takie jak „import” tysięcy żołnierzy z Korei Północnej – że osiągnęła limit dostępnych zasobów strategicznych dla swoich operacji ofensywnych. Ukraina słusznie postrzega każdy kompromis jako nagrodę dla Rosji za jej brutalną agresję – nawet jeśli jest zmuszona walczyć o utrzymanie linii frontu, a w niektórych miejscach powoli się wycofywać, zadając rosyjskim wojskom poważne straty.

Obie strony ryzykują załamanie swoich wysiłków militarnych, ale tej zimy wojna prawdopodobnie wejdzie w fazę impasu

Bardzo ważne jest, kontynuuje Jermalavicius, by Zachód zachował zimną krew i zapobiegł rozprzestrzenianiu się defetystycznych narracji, które odzwierciedlają sukces Rosji w operacjach informacyjnych znacznie lepiej niż jej rzeczywisty sukces na polu bitwy.

O negocjacjach i potencjalnych formatach będzie można rozmawiać merytorycznie po 5 listopada, kiedy zakończą się wybory w USA. Bo jak podkreśla analityk polityki międzynarodowej Maksym Neswitajłow, bez względu na wynik Stany Zjednoczone pozostają głównym graczem geopolitycznym. Format negocjacji będzie zależał nie tylko od tego, kto wygra wybory w USA, ale także od tego, jaką rolę mogą w nich odegrać na przykład Chiny lub Indie.

– Czy negocjacje są możliwe w 2025 roku? – pyta Neswitajłow. – Tak. Czy istnieje duże prawdopodobieństwo, że będą konstruktywne? Bardzo trudno powiedzieć. Jeśli wygra Kamala Harris, prawdopodobnie polityka USA niewiele się zmieni. A bez odpowiedniego nacisku niezwykle trudno będzie przekonać Federację Rosyjską do negocjacji. Bo na razie wszystko, o czym mówią Rosjanie, to kapitulacja Ukrainy. A to nie wygląda na negocjacje, na które Ukraina może pójść.

Jeśli Donald Trump zostanie prezydentem, szanse są 50 na 50, jak rzut monetą. Nie wiemy, co z tego wyniknie

Jak pokazuje dotychczasowa praktyka negocjacji Trumpa z Koreą Północną, a jeszcze wcześniej z talibami, która obejmuje również wojnę handlową z Chinami, jest mało prawdopodobne, żeby były prezydent USA mógł zmusić kogokolwiek do realizacji swojego planu, podkreśla Neswitajłow. Oczywiście istnieje możliwość, że polityka jego administracji będzie bardziej zdecydowana. Nie jest jednak jasne, na czyją korzyść ta stanowczość będzie działać.

Ostatni ruch prezydenta Bidena

Po raz ostatni jako prezydent USA Joe Biden odwiedził Europę 18 października. W Berlinie szef Białego Domu spotkał się wtedy z kanclerzem Niemiec Olafem Scholzem, prezydentem Francji Emmanuelem Macronem i premierem Wielkiej Brytanii Keirem Starmerem. Spotkanie odbyło się za zamkniętymi drzwiami. Oficjalne doniesienia wskazują, że rozmawiano o Ukrainie i planie zwycięstwa Zełenskiego.

Michel Duclos sugeruje, że przywódcy czterech krajów poruszyli kwestię integracji Ukrainy z NATO:

– Francuzi i Brytyjczycy są „za”, ale Niemcy i Amerykanie patrzą na to niechętnie. Chociaż po stronie amerykańskiej nastąpiło pewne złagodzenie stanowiska, Biden pozostaje w tej sprawie niezdecydowany. Przede wszystkim dlatego, że jeśli zdecydujemy się zezwolić Ukrainie na przystąpienie do NATO, stanie się to pod warunkiem ustanowienia pokoju. Z drugiej strony ogłoszenie daty wstąpienia Ukrainy do Sojuszu stanie się zachętą dla Rosjan do kontynuowania wojny. To jeden z powodów, dla których Amerykanie się wahają. Innym powodem jest to, że nie widać, jak Kongres USA mógłby ratyfikować przedłużenie pomocy. Jak wiadomo, wymaga to dwóch trzecich głosów w Senacie USA. Zakładam, że w planie Zełenskiego są kwestie, która nadal stwarzają problemy dla tej czwórki państw.

Spotkanie Macrona, Scholza, Starmera i Bidena w Berlinie. Zdjęcie: IMAGO/Genger, Marvin Ibo/BPA/dts Nachrichtenagentur/Imago St

Julia Kazdobina uważa, że podczas spotkania Biden i europejscy przywódcy najprawdopodobniej próbowali znaleźć jakiś wspólny mianownik co do tego, jakie środki mogliby podjąć w związku z sytuacją na Ukrainie.

– Z jednej strony oświadczyli, że są gotowi nadal wspierać Ukrainę, ale z drugiej żądania Ukrainy (a poznaliśmy już pewne przecieki na temat oczekiwań Kijowa) są w oczach zachodnich przywódców niebotyczne – mówi Kazdobina. – Tak więc z jednej strony rozumieją sytuację, ale z drugiej, o ile wiem, od dłuższego czasu mówi się, że Ukraina powinna wykonać swoją część pracy. Oznacza to, że wszyscy rozumieją, że broń, pozwolenia na jej użycie i wszystko inne to jedna część równania, natomiast druga to zdolność Ukrainy do wystawienia odpowiedniej liczby żołnierzy, siły roboczej i do mobilizowania społeczeństwa.

Nasi partnerzy widzą, że nastroje w społeczeństwie trochę się zmieniają i rośnie liczba ludzi, którzy są gotowi na pewne ustępstwa. Myślę więc, że również zadają Ukrainie pytania na ten temat

Z kolei Tomas Jermalavičius chciałby zobaczyć dynamikę relacji między dwoma zbyt ostrożnymi, Bidenem i Scholzem, a dwoma znacznie bardziej pewnymi siebie – Macronem i Starmerem, którzy są gotowi wyjść poza narzucone sobie czerwone linie i zrobić więcej, by zapewnić Ukrainie sukces militarny.

– Biden i Scholz pozostają ostrożni w podejmowaniu jakichkolwiek radykalnych kroków, które mogłyby zagrozić perspektywom wyborczym ich partii w kraju lub nawet teoretycznie postawić NATO na bezpośrednim kursie kolizyjnym z Rosją – mówi Jermalavičius. – Oczekiwania co do strategicznej odwagi i przywództwa ze strony Scholza nigdy nie były zbyt wysokie, ale Biden miał okazję zejść ze sceny z przytupem, mobilizując kolektywny Zachód do bardziej zdecydowanego, odważnego i ambitnego wsparcia Ukrainy w kluczowym momencie. Zamiast tego odejdzie w aurze wzniosłej retoryki i dobrych intencji, ale też z historią strachu przed Rosją.

Kazańska eskapada sekretarza ONZ

W szczycie BRICS w Kazaniu niespodziewanie wziął udział Sekretarz Generalny ONZ Antonio Guterres. Spotkał się tam z Władimirem Putinem, którego nakaz aresztowania został wydany przez Międzynarodowy Trybunał Karny 17 marca 2023 roku. Jak sam utrzymuje, powiedział Putinowi, że rosyjska inwazja na Ukrainę naruszyła Kartę Narodów Zjednoczonych i prawo międzynarodowe, oraz wezwał do pokoju.

Reżim Putina chętnie skorzystał z okazji pokazania, że nie jest izolowany na arenie międzynarodowej i zrobi wszystko, by nadal manipulować ONZ, uważa Tomas Jermalavičius.

Udzielenie gwarancji legalności głowie państwa, która jest ścigana przez Międzynarodowy Trybunał Karny i która popełniła zbrodnię agresji przeciwko sąsiedniemu krajowi, jest ogromnym błędem ze strony Sekretarza Generalnego ONZ. W ocenie Duclosa to precedens.

– Tego samego dnia podpisano porozumienie, które pozwala Korei Północnej na rozmieszczenie jej wojsk obok rosyjskich sił zbrojnych – mówi Duclos. – W ten sposób Putin podwoił liczbę naruszeń prawa międzynarodowego. Myślę, że odpowiedzią Zachodu na rozmieszczenie wojsk północnokoreańskich w Ukrainie powinno być przynajmniej danie Kijowowi zielonego światła na użycie zachodniej broni w głębi Rosji. I nie trzeba tego nawet robić publicznie.

Jeśli jednak pozostawimy tę eskalację bez odpowiedzi, Putin oczywiście poczuje się jeszcze silniejszy i mniej skłonny do negocjacji
António Guterres niespodziewanie przybył do Rosji na szczyt BRICS. Fot: Grigory Sysoyev/Associated Press/East News

Julia Kazdobina uważa, że wizyta Guterresa w Rosji i jego uścisk dłoni z Putinem jest z pewnością kompromitacją ONZ i osobistą hańbą szefa ONZ:

– Jednocześnie istnieje doświadczenie blokady zbożowej, która działała przez długi czas. Jej zniesienie gwarantowały dwie umowy: z jednej strony ONZ, Turcji i Ukrainy, a z drugiej – ONZ, Turcji i Rosji. Być może Guterres chciałby widzieć siebie w roli jakiegoś mediatora, tyle że jest dość oczywiste, że pojechał do Rosji, nie pytając Ukrainy o zgodę. Dlatego gdy poprosił potem o wizytę w Ukrainie, spotkał się z odmową. Bo w tej kwestii nie można robić nic bez naszej zgody.

Nic bez Ukrainy

Cele Kremla – podważanie prawa międzynarodowego, Karty Narodów Zjednoczonych i europejskiego porządku bezpieczeństwa, zapewnienie stabilności własnego reżimu oraz niszczenie lub podważanie suwerenności Ukrainy – pozostają niezmienione, dopóki reżim Putina trwa. I nawet jeśli porozumienie zostanie osiągnięte, te cele pozostaną takie same. Putin gra w długą grę, jak podkreśla w swojej analizie Charlotte Rohde, zastępczyni dyrektora Sztokholmskiego Centrum Studiów Wschodnioeuropejskich. Niemniej idea rozpoczęcia negocjacji kusi wielu i nabiera rozpędu. A to stwarza niezwykle niebezpieczny grunt, ponieważ z powodu braku zachodniego wsparcia wojskowego lub niektórych decyzji potencjalnego prezydenta USA Trumpa Europa może stanąć w obliczu negocjacji.

– Oznacza to, że interesy i ambicje zagorzałych zwolenników Ukrainy w Europie, takich jak kraje bałtyckie, Polska, Wielka Brytania i Czechy, mogą zostać odsunięte na dalszy plan. Jak zatem te kraje, bezpośrednio zaangażowane w kryzys, powinny poruszać się w tym krajobrazie? – pyta szwedzka ekspertka.

Polska będzie walczyć o udział Ukrainy we wszystkich negocjacjach dotyczących jej przyszłości, oświadczył prezydent Andrzej Duda. Według niego niemożliwe jest zawarcie jakichkolwiek umów dotyczących przyszłości Ukrainy bez Ukrainy. Duda przypomniał, że Polska ma własne, skomplikowane doświadczenie historyczne, w szczególności związane z porozumieniami po II wojnie światowej.

I jeśli Polska nie będzie dziś walczyć o to, by Ukraina znalazła się przy stole negocjacyjnym, podobne sytuacje mogą się powtórzyć w przyszłości

Ukraina musi zostać wzmocniona, zanim jakiekolwiek negocjacje będą mogły się odbyć, zastrzega z kolei Wołodymyr Zełenskij. I to jest istotą ukraińskiego planu zwycięstwa. Jednak niektórzy partnerzy boją się nawet mówić o zaproszeniu Ukrainy do NATO.

– Po czyjej więc po czyjej stronie będą podczas negocjacji? – pyta Zełenski. – Nie widzę pełnego poparcia dla przyszłości Ukrainy. Mówimy tylko o zaproszeniu, a nie o członkostwie.

Wzmocnienie pozycji Ukrainy jest kluczem do jej przetrwania. Maksym Neswitajłow widzi tu dwa priorytety:

– Jednym z nich jest okupacja części terytorium Federacji Rosyjskiej. Rosjanie wciąż powtarzają, że negocjacje powinny uwzględniać realia w terenie. Oto nowe realia w terenie. Drugim jest wzmocnienie potencjału wojskowego Ukrainy przez Stany Zjednoczone i innych partnerów – czyli pakiet niestrategicznego odstraszania nuklearnego, o którym mówi prezydent Zełenski. Wtedy Rosja zrozumie, że negocjacje na jej warunkach są niemożliwe, a porozumienia osiągnięte podczas negocjacji będą musiały być przestrzegane.

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji

20
хв

Nic o Ukrainie bez Ukrainy: jak mogą wyglądać rozmowy pokojowe

Kateryna Tryfonenko

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

NATO czy broń nuklearna: co gwarantuje bezpieczeństwo we współczesnym świecie

Ексклюзив
20
хв

Kolejny rosyjski ostrzał ukraińskich miast - i kolejne ofiary

Ексклюзив
20
хв

Wrzesień 2024 w Ukrainie na zdjęciach

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress