Exclusive
20
min

Ołena Wajdałowycz: – Niektórzy Romowie nie przyznają się, kim są. Boją się dyskryminacji

W schroniskach dla uchodźców Ukraińcy pochodzenia romskiego zostali oddzieleni od innych Ukraińców. Koordynatorzy tłumaczą, że starają się unikać napięć. „Lepsi” Ukraińcy mieli bardziej komfortowe warunki – łóżka, krzesła. Tam, gdzie byli Romowie, mogło nie być nic. Widziałam dzieci śpiące zimą na kartonach – mówi romska działaczka na rzecz praw człowieka

Natalia Żukowska

Ołena Wajdałowycz, obrończyni praw Romów. Zdjęcie: Aga Bilska

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Po rosyjskiej inwazji na Ukrainę społeczność romska w Polsce powiększyła się z 20 000 do 80 000 osób. Zarówno w Ukrainie, jak w Europie Romowie wciąż spotykają się z dyskryminacją i uprzedzeniami. Ołęna Wajdałowycz, Ukrainka romskiego pochodzenia, jest jedną z działaczek na rzecz praw człowieka, które od lat bronią praw Romów.

Stereotypy na temat Romów dotykały Ołenę już od dzieciństwa. To zmotywowało ją do walki o prawa mniejszości i pracy nad zmianą nastawienia społeczeństwa do Romów. Po wybuchu wojny na pełną skalę przeniosła się do Warszawy, gdzie kontynuowała swoją działalność. Dziś wraz z polską fundacją W Stronę Dialogu pomaga Romom z Polski i Ukrainy.

Ołena wśród ludzi, o których prawa walczy

Kiedy coś ginęło, patrzyli na mnie

– Rodzice są Romami – mówi Ołena. – Moje dzieciństwo nie należało do najłatwiejszych, zwłaszcza w czasach szkolnych. Poza domem często spotykałam się z dyskryminacją i zastraszaniem. Do dziś pamiętam żarty, które mnie nie śmieszyły. ?

Często mówili do mnie: „Przepowiedz nam przyszłość”, „Powróż z ręki”. Kiedy coś gdzieś zniknęło, zawsze obwiniali mnie. Bo jestem Romką. To wszystko było bardzo przykre. Próbowali też wykluczać mnie z zajęć szkolnych. Byłam zdana na siebie. Mimo tego wszystkiego uczyłam się bardzo dobrze, chciałam być prymuską. Myślę, że niektórzy nawet mi tego zazdrościli.

Mówił taki na przykład: „Jak Romka może mieć lepsze stopnie ode mnie? Przecież Romowie nie potrafią czytać ani pisać”

Każde dziecko mniej zdeterminowane niż ja poddałoby się. Jestem dumna, że się nie poddałam. Jestem bardzo wdzięczna mojej mamie, że mnie wspierała i zawsze powtarzała: „Jesteś mądra, nie jesteś gorsza od innych. Możesz robić wszystko, co chcesz”. To dawało mi siłę i motywowało do działania.

Natalia Żukowska: Co dla Ciebie oznacza bycie Romką?

Ołena Wajdałowycz: To moja rodzina, język, kultura i tradycje, które mamy.

W kulturze romskiej najważniejszą rzeczą jest szacunek dla starszych. Nie ma czegoś takiego jak niesłuchanie ich. Oni zawsze mają ostatnie słowo

Na przykładzie mojej rodziny mogę powiedzieć, że nasze dziewczyny bardzo poważnie podchodzą do małżeństwa i zakładania rodziny. Wychowano mnie w przekonaniu, że musisz świadomie wybierać partnera. I budować związek tylko po upewnieniu się, że to jest osoba, z którą chcesz spędzić życie.

Jakie stereotypy na temat Romów pokutują w Ukrainie i w Polsce?

Inni ludzie są wobec Romów stronniczy. Istnieją różne stereotypy: pozytywne, negatywne i neutralne. Na przykład wiele osób uważa, że Romowie nie chcą pracować i kradną. To negatywne stereotypy. Do pozytywnych zaliczyłabym pogląd, że wszyscy Romowie tańczą i śpiewają, chociaż to nieprawda. Innym jest to, że wszyscy Romowie mają dar przewidywania przyszłości, co też nie jest prawdą. Nie można uogólniać i wyciągać wniosków na podstawie tych kilku osób, które znasz. W rzeczywistości inni wiedzą bardzo mało o Romach.

Przed wybuchem wojny na pełną skalę w Ukrainie istniało 16 romskich grup dialektalnych. Różnią się tradycjami i poziomem integracji ze społeczeństwem. Romowie różnią się także wyglądem. Czasami mówią mi, że nie wyglądam jak Romka. Niektórzy uważają, że Romowie muszą mieć ciemniejszą skórę, oczy i włosy. Ale to też nie jest prawdą.

Nie tylko Ukraińcy, ale także Polacy niewiele wiedzą o społeczności romskiej. Niedawne badania przeprowadzone w Polsce wykazały, że 72% Polek i Polaków nie zna ani jednej osoby ze społeczności romskiej

Niewiedza rodzi szkodliwe stereotypy. Znalazło to odzwierciedlenie w kampanii społecznej „Poznajmy się”, zainicjowanej przez fundację W Stronę Dialogu. Staramy się obalać stereotypy, bo mają one negatywny wpływ na naszą liczną społeczność. Rada Europy podaje, że w Europie żyje od 10 do 12 milionów Romów – a może nawet więcej. Nie można mierzyć tych wszystkich ludzi tą samą miarą.

Kampania społeczna zainicjowana przez fundację W Stronę Dialogu

Skąd wzięły się stereotypy na temat Romów? Dlaczego inni ludzie w nie wierzą?

Te stereotypy mają głębokie podłoże historyczne. Romowie pojawili się w Europie w XI-XII wieku i niemal natychmiast stali się obiektem podejrzeń, ponieważ mówili nieznanym językiem (romani), mieli własne tradycje, muzykę, wyróżniali się wyglądem, często podróżowali. A to budziło strach. Już w średniowiecznej Europie byli prześladowani i mieli zakaz osiedlania się w miastach.

W niektórych krajach Romowie byli nawet fizycznie piętnowani – naznaczano ich ciała. Na terytorium współczesnej Rumunii byli zniewoleni przez 500 lat, aż do XIX wieku

Podczas II wojny światowej nazistowski reżim zamordował ponad pół miliona Romów. Ten akt ludobójstwa nie został jeszcze odpowiednio uznany w przestrzeni publicznej.

Historyczne traumy odcisnęły głębokie piętno na pamięci społeczności romskiej i publicznym postrzeganiu Romów. Należy jednak pamiętać, że stereotyp to uproszczenie, mechanizm samoobrony przed skomplikowaną rzeczywistością. Spójrzmy głębiej i zapytajmy siebie: „Co tak naprawdę wiem o tej osobie? Czego konkretnie się boję?”. Nie idealizuję społeczności romskiej. Wszyscy jesteśmy różni i nikt nie może mówić za wszystkich. Tak, są sytuacje, gdy ktoś robi coś złego. Ale ważne jest, aby nie zastępować indywidualnej odpowiedzialności odpowiedzialnością zbiorową.

Dla większości ludzi Romowie są jak kosmici

Kiedy wpadłaś na pomysł, by zająć się przełamaniem stereotypów otaczających społeczność romską?

Jeszcze w szkole. Widziałam, że moi romscy rówieśnicy przechodzą przez to samo co ja. Pamiętam, jak pewna dziewczynka bawiła się z nami na placu zabaw, a jej matka podeszła do niej, zabrała ją od nas i zabroniła jej się z nami bawić. Zapamiętam ten bolesny moment do końca życia. Zdałam sobie sprawę, że nie chcę, by romskie dzieci przechodziły przez coś takiego. Z jakiegoś powodu dla większości ludzi Romowie są jak kosmici. A my jesteśmy Ukraińcami romskiego pochodzenia, naszą ojczyzną jest Ukraina. Tysiące Romów na ochotnika broni Ukrainy na froncie. To, że mamy ciemniejsze włosy i inne zwyczaje, nie czyni nas gorszymi.

Z koleżanką Noemi Łakatosz

Jesteś najmłodszą Romką, która (w wieku 20 lat) przemawiała na Forum ONZ ds. Mniejszości. Co chciałaś powiedzieć światu?

Nie chciałam przemawiać jak działaczka na rzecz praw człowieka, która wydaje jakieś zalecenia. Chciałam, by moje przesłanie dotknęło ludzkich serc. Był rok 2018, a właśnie wtedy 24-letni Rom zginął z rąk prawicowych radykałów w Ukrainie. Powiedziałam, że świat powinien na to zareagować, a osoby zaangażowane w zbrodnię powinny zostać ukarane zgodnie z prawem Ukrainy.

Jak się postrzega społeczności romskie w Europie?

Dziś możemy mówić o ewolucji i zmianie opinii w społeczeństwie. I to jest dokładnie to, o co nam chodzi w fundacji W Stronę Dialogu. Staramy się zmieniać negatywne opinie o społeczności romskiej w Polsce. A to, co robimy tutaj, rozszerzamy na inne kraje.

Prowadzimy kampanie informacyjne, współpracujemy ze znanymi czasopismami. To, że jestem pierwszą Romką, która pojawiła się na okładce znanego polskiego magazynu „Wysokie Obcasy”, jest krokiem naprzód. Inne media również opowiedziały historie romskich kobiet, które odniosły sukces. W ten sposób stopniowo zmieniamy niesprawiedliwe opinie na temat Romów.

Działamy też na polu edukacji, dając romskim dzieciom możliwość uczenia się bez barier. Pomagamy w znalezieniu zatrudnienia, współpracujemy z przedsiębiorstwami. Staramy się, aby Romowie w Polsce byli niezależni ekonomicznie, potrafili się integrować i osiągnąć stabilizację. Bardzo ważne jest dla nas, by czuli się tu bezpiecznie.

Kim są członkowie waszego zespołu?

Jedną ze współzałożycielek naszej fundacji jest dr Joanna Talewicz, Polka romskiego pochodzenia. Drugą jest dr Małgorzata Kołaczek, która ma duże doświadczenie w pracy ze społecznością romską. Od 2012 roku Joanna i Małgorzata prowadzą szkolenia edukacyjne dla policji, dziennikarzy i nauczycieli.

Po wybuchu wojny na pełną skalę w Ukrainie wielu Romów przyjechało do Polski. W 2022 roku Komisja Europejska podała, że około 100 000 Romów opuściło Ukrainę i wyjechało do innych krajów. Spotkaliśmy się z dyskryminacją uchodźców pochodzenia romskiego. Na przykład kiedy udaliśmy się do schronisk, do których trafiali uchodźcy, zobaczyliśmy, że Ukraińcy pochodzenia romskiego zostali oddzieleni od innych. Koordynatorzy w tych schroniskach powiedzieli, że w ten sposób starają się uniknąć napięć. Ponadto zauważyliśmy, że ci „lepsi” Ukraińcy mieli bardziej komfortowe warunki – łóżka, fotele. Natomiast tam, gdzie byli Ukraińcy pochodzenia romskiego, mogło nie być nic. Widziałam dzieci śpiące na kartonach, choć była zima. Z tym właśnie walczymy.

Ołena podczas wystąpienia na warszawskiej konferencji zorganizowanej przez OBWE

Kto pomaga finansowo Twojej fundacji?

Duża część naszych projektów została sfinansowana przez rząd USA. W związku z decyzją administracji Trumpa o zamrożeniu funduszy na programy pomocowe przechodzimy teraz przez bardzo trudny okres. Bo co się stanie, jeśli nas zabraknie? Dzieci, które wspieramy, zostaną bez dodatkowej pomocy. Młodzi ludzie, którymi się opiekujemy, nie będą mieli możliwości rozwijania swoich zainteresowań. Kobiety, które inspirujemy, stracą szansę na lepszą przyszłość. Nie będzie kolejnych kampanii na temat społeczności romskiej, nasze postulaty nie dotrą do ministerstw i polityków. Mamy jednak nadzieję, że dzięki dobrym ludziom i sponsorom będziemy kontynuować nasze działania na rzecz praw człowieka, które prowadzimy od 13 lat.

Wierzę w dobrą przyszłości Romów

Jakiej pomocy potrzebują teraz romscy uchodźcy w Polsce? Z jakimi problemami się do was zgłaszają?

Teraz koncentrujemy się na integracji społecznej romskich uchodźców z Ukrainy, którzy pozostali w Polsce. Skupiamy się także na pomocy polskim i rumuńskim społecznościom romskim w Polsce przede wszystkim w zakresie edukacji, zatrudnienia, kwestii prawnych, pomocy psychologicznej itp. Współpracujemy również z władzami lokalnymi i rządem oraz lobbujemy na poziomie międzynarodowym. Chcemy, aby politycy i dyplomaci brali pod uwagę potrzeby społeczności romskiej.

Romowie z Ukrainy są takimi samymi ludźmi, jak inni Ukraińcy. Chcą dla siebie jak najlepiej

Rozumieją, że aby odnieść sukces w życiu, potrzebują edukacji i pracy. Jedynym problemem jest, że nie zawsze to wykształcenie mogą zdobyć. Na przykład zdarzało się, że odmawiano nam zapisania romskich dzieci do szkoły. Słyszeliśmy, że nie ma miejsc. Oczywiście nie możemy stwierdzić, czy to prawda, czy nie. Ale jeśli romskie dziecko nie zostanie przyjęte do szkoły, nie pozostawiamy tego jako prywatnego problemu rodziny.

Kontaktujemy się z administracją szkoły, wyjaśniamy normy prawne, szukamy zrozumienia, a w razie potrzeby angażujemy prawników i władze oświatowe.

Jeśli chodzi o zatrudnienie, to i tu pojawiają się problemy. Romowie są zatrudniani, lecz z przeszkodami. Bardzo trudno im też wynająć mieszkanie. Raz pomogliśmy pewnej rodzinie, w której Romka pracowała dla międzynarodowej organizacji.

Kiedy negocjowaliśmy czynsz przez telefon, wszystko było w porządku. Gdy przyszliśmy na spotkanie, odmówiono nam. I tak przez cztery miesiące. Niektórzy Romowie nie przyznają się, kim są, ponieważ boją się dyskryminacji

Jeśli jakiejś rodzinie nie wynajęto domu tylko ze względu na jej pochodzenie etniczne, pomagamy jej prawnie, rozmawiamy z właścicielem domu, czasami zwracamy uwagę opinii publicznej za pośrednictwem mediów. Ale zawsze staramy się to robić poprzez dialog, a nie konfrontację. To jedyny sposób, by zmienić coś na głębokim poziomie i na długi czas.

Romowie, którzy znaleźli w Polsce schronienie przed Rosjanami

Kim są ludzie, którym pomagacie?

Na początku rosyjskiej inwazji nastąpił bardzo duży napływ uchodźców. Opowiem pewną historię. Była kobieta, której córka zmarła w Ukrainie. Ta kobieta została z ośmiorgiem wnucząt, z których jedno było niepełnosprawne. Widzieliśmy, że bardzo dobrze dogadywała się z innymi Romami, którym pomagaliśmy w schronisku, więc zaproponowaliśmy jej pracę. Pracuje z nami już prawie trzy lata. Takie przypadki, gdy nasi podopieczni stają się naszymi współpracownikami, nie są odosobnione.

Często ludzie trafiali do nas bez dokumentów. Tracili je podczas ucieczki przed bombardowaniem albo gubili gdzieś w pośpiechu. Nie było łatwo zalegalizować ich statusu. Bali się, nie wiedzieli, czy jutro będą mieli co jeść i gdzie spędzić noc. Pomagaliśmy im.

Patrząc tych ludzi trzy lata temu i teraz, widzę ogromną różnicę. Dziś są zintegrowani ze społeczeństwem, mówią po polsku, większość jest zatrudniona. Bardzo się z tego cieszę.

Wiem, że otrzymujesz wiele wiadomości od romskich dziewczyn. O czym piszą?

O swoich pragnieniach i marzeniach. Chcą budować karierę, dostać się na uniwersytety, próbują się odnaleźć. Ale piszą do mnie także młodzi chłopcy. Mój siostrzeniec powiedział kiedyś, że bardzo ważne jest dla niego, by mieć jakiegoś mentora.

Przez wieki społeczność romska była odizolowana, bała się dyskryminacji i prześladowań – ale to nas nie złamało. Młodzi ludzie są teraz bardziej otwarci. Wielu Romów odnosi sukcesy zawodowe. Pracują w Komisji Europejskiej, Radzie Europy, OBWE, ONZ, współpracują z rządem, są doskonałymi specjalistami, naukowcami, nauczycielami i lekarzami. Są wykształceni, znają języki obce. Patrząc na nich, wierzę w dobrą przyszłość Romów.

Zdjęcia: archiwum prywatne Oleny Vaidalovych

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
Ukraińskie dzieci też wspierają swoją armię

Rozmawiamy z trzema dziewczynkami, które wykorzystały swoje talenty, by zebrać dziesiątki tysięcy hrywien na wsparcie ukraińskiego wojska.

Gdy wygram, pokonany przekazuje datek

– W 2022 roku wiele osób zaczęło pomagać armii – wspomina 13-letnia Waleria Jeżowa, mistrzyni świata w warcabach. – Ja też chciałam się przyłączyć. Zapytałam mamę, jak mogę to zrobić. „Co potrafisz robić najlepiej?” – zapytała. I tak doszłyśmy do wniosku, że mogę zbierać pieniądze dla armii, grając w warcaby.

Siedzę więc na ulicy i gram w warcaby z każdym, kto zechce. Jeśli ktoś mnie pokona, nie musi dawać datku – chociaż takich, którzy nie dali, jeszcze nie było. Jeśli wygrywam, pokonany musi wrzucić do puszki hrywnę.

Waleria Jeżowa gra przed supermarketem w Kijowie

Długo zastanawiałyśmy się, od czego zacząć. Trzeba było znaleźć miejsce, gdzie mogłabym grać, nie przeszkadzając innym. Wybrałyśmy miejsce przy supermarkecie w rejonie darnyckim pod Kijowem. Postawiłyśmy tam krzesełka, usiadłam, a mama poszła na zakupy. Ludzie zaczęli do mnie podchodzić, pytać, interesować się... Kiedy mama wyszła, przed moim stoliczkiem stała już kolejka. Tego dnia zebrałam jakieś 1200 hrywien.

Oczywiście zdarzali się też tacy, którzy wygrywali. W swoim życiu grałam z mistrzami sportu, kandydatami na mistrzów i innymi. Ale w pobliżu supermarketu, gdzie prowadziłam swój wolontariat, przez cały jego czas wygrały ze mną 3, może 4 osoby.

Potem było wiele innych miejsc. Na przykład grałam w parku Szewczenki. Największa kwota, jaką udało mi się zebrać w ciągu jednego dnia, to około 15 tysięcy hrywien.

Przez cały czas mojego wolontariatu zebrałam ponad 220 tysięcy hrywien

Pierwsze 20 tysięcy, które zebrałam, przekazałam fundacji Serhija Prytuli. Bardzo się denerwowałam, nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Od dawna podziwiam Prytulę, oglądałam jego programy w telewizji, dużo o nim wiem. Dlatego spotkanie z nim było dla mnie ważne. Kiedy zobaczył, jaką sumę przyniosłam, a miałam tylko dziesięć lat, rozpłakał się i mnie uściskał.

W fundacji Serhija Prytuli

Ksenia Minczuk: – Dlaczego zaczęłaś grać właśnie w warcaby? Jakie masz osiągnięcia?

Waleria Jeżowa: – Zaczęłam, gdy miałam 7 lat. Wtedy właśnie otwarto nowy klub warcabowy i chciałam spróbować. Wciągnęło mnie.

W 2021 roku zostałam mistrzynią świata dziewcząt do 10 lat. Mam też trzy puchary z mistrzostw Europy za pierwsze miejsce. Przez pięć lat z rzędu byłam mistrzynią Kijowa wśród dziewcząt w mojej kategorii wiekowej. Jestem również wielokrotną mistrzynią Ukrainy, mistrzynią Europy dziewcząt w mojej kategorii wiekowej oraz mistrzynią świata 2023-24 juniorek (do lat 19). Obecnie gram w kategorii „Dziewczęta od 13 do 16 lat”.

Opowiesz o swoim największym osiągnięciu?

Było wiele trudnych partii, ale jedna stała się dla mnie wyjątkowa. Arcymistrzyni Ołena Korotka jest najlepszą szachistką Ukrainy. Zagrałam z nią na mistrzostwach Ukrainy dorosłych w 2024 roku – i zremisowałam. Byłam bardzo szczęśliwa, remis z Ołeną to dla mnie wielki zaszczyt.

W jaki sposób szachy pomagają Ci w życiu?

Odciągają uwagę. Bo kiedy grasz, koncentrujesz się, rozważasz każdy ruch. Nie ma miejsca na złe myśli. Ale czasami jest odwrotnie – nerwy. Czasami po grze boli głowa, wzrasta ciśnienie, chociaż ogólnie gra mnie fascynuje.

Przyjaźń z polską szachistką uratowała nasze zwycięstwo

Waleria i Maja spotkały się po raz pierwszy na mistrzostwach świata w 2021 roku – mówi Liubow Jeżowa, mama Walerii. – W ostatniej rundzie Lera grała z Rosjanką, od tej partii zależało złoto mistrzostw świata. W warcabach rozgrywa się dwa mikromecze, a wynik jest łączny. Lera wygrywa pierwszy mikromecz, drugi kończy remisem, więc wzywa sędziego, żeby zapisał łączny wynik. I wtedy Rosjanka mówi sędziemu, że nie pamięta wyniku pierwszego mikromeczu... Sędzia jest zdezorientowany. Kto wygrał? Polka Maja Rydz grała wtedy swoją partię obok i obserwowała grę Walerii – i pomogła udowodnić, że to Lera wygrała. Z wdzięczności moja córka podarowała Mai swój medal z mistrzostw świata.

Kiedy wybuchła wojna, Maja wraz z mamą zwróciły się do polskiej federacji szachowej z prośbą o pomoc w ustaleniu, czy z Lerą wszystko w porządku, czy jesteśmy bezpieczni. Przedstawiciel federacji odnalazł mnie na Facebooku. Mama Mai zaproponowała nam przyjazd do nich, ale zostaliśmy w Ukrainie. Teraz spotykamy się na międzynarodowych zawodach.

Waleria podczas symultany szachowej

Z kim grałaś, Walerio?

Z wieloma graczami. Jeśli chodzi o znane osoby, to z Hectorem Jimenezem Brave, Wołodymyrem Ostapczukiem, Wiktorią Bulitko, Jegorem Krutogołowem. Nie wszystkich jestem w stanie wymienić, ale ci mnie nie pokonali. Dużo grałam z żołnierzami. Często zdarza się, że przekazuję im swoją pomoc.

Jak żołnierze na to reagują?

Dziękują. Często ich żony pokazują filmy z podziękowaniami od mężów z frontu. I często płaczą. Pamiętam spotkanie z żołnierzem Ołeksijem Prytulą, weterynarzem z Odessy. We wrześniu 2022 roku, podczas natarcia na Łymań, został ciężko ranny i stracił obie nogi. Zbierałam pieniądze na protezy dla niego. Gdy mu je założyli, spotkaliśmy się. Podarował mi piękny bukiet kwiatów. Pomimo wszystkich przeżyć jest bardzo pogodnym człowiekiem. Zostałam również odznaczona medalem przez żołnierzy 28 OMB [oddzielna brygada zmechanizowana – red.]. Dowódca, który wręczył mi ten medal, później zginął, próbując ratować swojego towarzysza broni. Dlatego ta nagroda jest dla mnie szczególnie ważna.

Chciałabym wierzyć, że moje pieniądze, choć niewielkie, komuś pomogą

Jakie najjaśniejsze momenty związane z ich zbieraniem zapamiętałaś?

Gdy chłopcy na ulicy zbierali i przynosili drobniaki, żeby ze mną zagrać — po 50 kopiejek, po hrywnie. Każdego dnia przybiegali do tego supermarketu, gdzie grałam. Potem prosili, żebym ich uczyła.

Z Ołeksijem Prytulą, któremu pomogła zebrać pieniądze na protezy

Nadal grasz i zbierasz pieniądze?

Tak! Bardzo często gram w pobliżu supermarketu. Latem codziennie, w innych porach roku w weekendy. Tam już mnie znają – pracownicy, administrator. Przynosili mi nawet gorące obiady. Teraz częściej gram na imprezach charytatywnych. Zapraszają mnie, a ja się zgadzam. Tam jest znacznie więcej ludzi, a to oznacza, że można zebrać więcej pieniędzy dla armii. Moja metoda działa, więc będę grać dalej.

O czym marzysz?

Najważniejsze, żeby jak najszybciej skończyła się wojna. Myślę, że dziś to marzenie każdego Ukraińca. A jeśli chodzi o osobiste marzenia, to chcę się spotkać z Łesią Nikitiuk [ukraińska prezenterka telewizyjna – red.]. I oczywiście chcę zostać mistrzynią świata. Będę trenować, żeby to osiągnąć.

Kartki z kiełkującymi nasionami

Na Instagramie piszesz: „Szanuję przeszłość, nie stronię od teraźniejszości, tworzę przyszłość. Kontynuuję tradycje mojego rodu”. W jaki sposób pomagasz żołnierzom?

Mam 11 lat, pochodzę z miasta Sławuta na Wołyniu. Pomagam wojskowym od początku wojny – odpowiada 11-letnia Sołomia Debopre, etnoblogerka, która tworzy niezwykłe kartki i świeczki, by zbierać datki dla armii. – Na początku w naszym lokalnym Centrum dla Wolontariuszy cała moja rodzina wyplatała siatki maskujące, zbierała ubrania, przygotowywała jedzenie. Kiedy zabrakło tam dla mnie pracy, zaczęłam robić kartki i świeczki.

Sołomia Debopre zaczęła pomagać w wieku 8 lat

Kartki wykonuję własnoręcznie, od papieru po wykończenie. Do produkcji papieru mam specjalne narzędzia. Robię go z przetworzonych zeszytów, opakowań, papierowych śmieci. Formuję go w specjalnym sicie i dodaję nasiona, które potem mogą wykiełkować. Tej techniki nauczyłam się od ukraińskiego mistrza w Estonii, kiedy byłam w Tallinie na festiwalu wraz z zespołem folklorystycznym, w którym śpiewam. Raz w roku wyjeżdżamy za granicę, śpiewamy ukraińskie piosenki, opowiadamy o naszej kulturze, bierzemy udział w jarmarkach, na których sprzedajemy wyroby ukraińskich rzemieślników. Kiedy trafiłam do pracowni papieru, tak mnie wciągnęło, że też zapragnęłam robić coś takiego.

Swoje pierwsze kartki po prostu rozdawałam żołnierzom. Pisałam: „Siejcie na wyzwolonej ziemi”

Jaką największą kwotę udało Ci się zebrać?

18 tysięcy hrywien za jednym razem. Każdego miesiąca zarabiam 5-7 tysięcy hrywien i wszystko przekazuję żołnierzom. Czasami to są przyjaciele rodziców, czasami krewni, czasami moi obserwujący, których dobrze znam. Kiedyś zbierałam pieniądze dla mojego wujka Romana. Pomagałam też naszemu lokalnemu artyście, a on robił dla mnie formy do świec. Kiedy na wojnie zginął jego brat, potrzebny był samochód, by przewieźć ciało. Dołączyłam do zbiórki.

Kartki z nasionami i świeczki Sołomii

Jak żołnierze reagują na Twoją pomoc?

Często nagrywają mi filmy z podziękowaniami. Czasami przysyłają małe upominki: flagi oddziałów, naszywki itp. Kiedyś pewien żołnierz podarował mi duży pocisk. Przywieźli go nam prosto do domu i zostawili na podwórku, ale zapomnieli powiedzieć o tym tacie. Wyszedł na ulicę, zobaczył pocisk i się przestraszył. Pomyślał, że ten pocisk spadł obok naszego domu. Myślę, że go teraz pomaluję i oddam w zamian za datki.

Często organizuję na Instagramie różne konkursy, loterie, biorę udział w loteriach, gdzie za datki można coś wygrać. Mam już swoją publiczność, która wspiera wszystkie moje zbiórki.

O czym marzysz?

Żeby wojna skończyła się jak najszybciej. A kiedy dorosnę, chcę otworzyć kawiarnię i sprzedawać tam swoje świeczki i pocztówki.

Na jarmarku

Obrazy, które skłaniają do płaczu

Moja działalność wolontariacka rozpoczęła się jeszcze w 2014 roku – mówi Alina Stebło, 16-letnia artystka. – Stało się tak dzięki mojemu wychowaniu. Zaszczepiono mi miłość do Ukrainy i nauczono, że zawsze walczyliśmy o wolność i będziemy walczyć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Musimy też pomagać tym, którzy walczą o naszą wolność. Byłam na Majdanie w Chmielnickim, kiedy jeszcze chodziłam do przedszkola. A kiedy w 2014 roku rozpoczęła się wojna, zaczęłam rysować kartki dla rannych.

Najpierw pomagałam w organizacji społecznej „Ochrona – zrzeszenie wolontariuszy”, zbieraliśmy paczki dla żołnierzy. Po kilku tygodniach zrozumiałam, że mogę robić coś innego – rysować. To mi wychodzi znacznie lepiej. Od początku inwazji zajmuję się wyłącznie rysowaniem. To mój sposób na wyrażenie emocji i przeżyć.

Po piątym obrazie, który podarowałam znajomym żołnierzom, mama powiedziała: „A czemu my tak po prostu te twoje prace rozdajemy? Daj je na aukcje, niech przynoszą pieniądze”. I tak zrobiliśmy.

Alina Stebło maluje obrazy, które są sprzedawane na aukcjach

Razem z innymi dziećmi robiliśmy również malunki na łuskach po pociskach, które również przekazywaliśmy na aukcje. Namalowałam około 50 prac. Aukcje dla moich obrazów wyszukuje „Ochrona – zrzeszenie wolontariuszy”.

Moja pierwsza wystawa nosi tytuł „Wojna, która nas zmieniła”. W Chmielnickim pokazałam ją już cztery razy. Za każdym razem zbieramy na tych wydarzeniach datki.

Ludzie widzą w moich pracach różne rzeczy: rozpacz, ból, nadzieję. Często mówili, że nie wierzą, że to prace nastolatki.

Zdarzało się, że patrząc na nie, dorośli mężczyźni stali i płakali

Teraz kończę 11 klasę, przygotowuję się do egzaminów, ale nadal maluję. Piszą do mnie wolontariusze z różnych krajów i proszą o prace na aukcje. Moje obrazy trafiły już do Niemiec, Szkocji, Austrii, Stanów Zjednoczonych. Na aukcjach za granicą zebrano już ponad 140 tysięcy hrywien.

Kiedy oddaję swoje prace, nie myślę o tym, ile pieniędzy uda się zebrać. Myślę o tym, co one przyniosą.

Jak wojskowi reagują na Twoją pomoc?

Najlepszym podziękowaniem dla mnie od żołnierzy jest to, że żyją. Nie potrzebuję od nich niczego więcej.

Wystawa obrazów Aliny Stebło

Jakie są Twoje marzenia?

Marzę o końcu wojny. Trochę egoistycznie, bo chcę studiować architekturę w Odessie, a nie mogę tam pojechać, bo jest niebezpiecznie. Ale i tak zostanę architektką, ponieważ po zakończeniu wojny chcę odbudowywać nasz kraj.

Co powiesz tym dzieciom i dorosłym, którzy również chcą pomagać, ale nie wiedzą, od czego zacząć?

Zawsze możecie przyjść do dowolnej fundacji lub organizacji społecznej i powiedzieć: „Chcę pomagać”. Tam szybko zdecydują, w czym możecie być przydatni.

Nie ma wieku, w którym można zacząć być użytecznym. Po prostu róbcie to, co potraficie najlepiej

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Rób to, co potrafisz najlepiej. O ukraińskich dzieciach, które zbierają datki na armię

Ksenia Minczuk

Opuszczając swoje domy w 1986 roku, mieszkańcy strefy Czarnobyla nie zdawali sobie sprawy, że to na zawsze. Włączyli mieszkania na alarm, ukryli przed żonami stragany pod listwami przypodłogowymi. Zostawili zwierzęta. Ludzie ewakuowani rzekomo na trzy dni...

Czarnobylskie „bioroboty” ratują świat

26 kwietnia 1986 roku miała miejsce największa katastrofa spowodowana przez człowieka w historii ludzkości. W nocy w elektrowni jądrowej w Czarnobylu odbył się eksperyment. Sytuacja wymknęła się spod kontroli i jedna po drugiej miały miejsce dwie eksplozje. Czwarty reaktor został całkowicie zniszczony, w wyniku czego do atmosfery dostała się ogromna chmura pyłu radioaktywnego.

Władze radzieckie przez długi czas uciszały katastrofę, a nawet organizowały tradycyjne parady majowe.

Świat nie wiedział nic o eksplozji przez dwa dni

10 dni — od 26 kwietnia do 6 maja — trwało maksymalne uwalnianie substancji radioaktywnych z uszkodzonego reaktora. 11 ton paliwa jądrowego dostało się do atmosfery. Największa chmura osiadła na terytorium Białorusi. 30 pracowników elektrowni jądrowej w Czarnobylu zmarło w wyniku eksplozji lub ostrej choroby popromiennej w ciągu miesiąca.

Szacuje się, że w wyniku katastrofy w Czarnobylu ucierpiało około 5 milionów ludzi. Około 5 tysięcy osad na Białorusi, Ukrainie i Federacji Rosyjskiej zostało skażonych radioaktywnymi nuklidami. Spośród nich na Ukrainie jest 2218 osad i miast o populacji około 2,4 miliona osób.

Likwidacja konsekwencji wypadku kosztowała Związek Radziecki 18 miliardów dolarów. Co najmniej 600 000 osób zostało wrzuconych do walki z „pokojowym atomem” ze wszystkich jego zakątków, a ilu z nich zmarło z powodu choroby popromiennej, nie wiadomo. Według różnych źródeł — od 4 do 40 tysięcy osób.

„Bioroboty” to ludzie, którzy uratowali świat przed rozprzestrzenianiem się substancji radioaktywnych kosztem życia. Zdjęcie: Europejski Instytut Czarnobyla

Unikalne jednostki facetów, którzy zrzucili radioaktywne kawałki grafitu z dachu reaktora, zostały nazwane przez obcokrajowców „biobotami”. W końcu ci ludzie pracowali w tak niebezpiecznych warunkach, że nawet specjalnie stworzone do pracy podczas katastrof zawodowych zepsuły się. Aktywność promieniowania na dachu wynosiła od 600 do 1000 promieni rentgenowskich na godzinę — co jest śmiertelną dawką promieniowania. „Bioroboty” weszli na dach na kilka minut, wrzucili jedną łopatę grafitu do płonącego reaktora i wyszli, ustępując miejsca następnemu. Dla większości z nich to naprawdę heroiczne dzieło kosztowało ich życie.

Dawne miasto marzeń Prypecat jest teraz miastem duchów, nie ma go na współczesnych mapach.

Magnes dla prześladowców i turystów z 75 krajów świata

Pierwsi prześladowcy w Czarnobylu pojawili się na początku lat dziewięćdziesiątych, zaraz po rozpadzie Związku Radzieckiego. Na początku 2000 roku zaczęli tu przyjeżdżać turyści. A w 2010 roku postanowiono otworzyć Strefę dla wszystkich, którzy chcieli - trzeba było uzyskać na to oficjalne pozwolenie i zapłacić od 500 hrywien do 500 dolarów. Na polecenie Ministra Sytuacji Nadzwyczajnych Ukrainy przeprowadzono badania radiologiczne i utworzono trasy dla zwiedzających. Zauważono, że na terenie tych tras w strefie 30-kilometrowej można przebywać do 4-5 dni bez szkody dla zdrowia, aw strefie 10-kilometrowej - 1 dzień.

Strefa wykluczenia. Zdjęcie Maria Syrchyna

Wycieczka do 30-kilometrowej strefy Czarnobyla stała się liderem na światowej liście wyjątkowych miejsc i egzotycznych wycieczek (Antarktyda i Korea Północna są niższe w rankingu). Im więcej czasu minęło od wypadku, tym więcej przyjeżdżało turystów. W sumie z 75 krajów na całym świecie.

Strefa, która jest równa rozmiarom trzem Kijowie lub pięciu Warszawom, była podróżowana z całego świata, aby zobaczyć możliwy model przyszłości ludzkiej cywilizacji

Poczuj atmosferę opuszczonego domu. Zrozum, co się dzieje, gdy ludzkie życie jest cenione mniej niż zysk z taniej energii elektrycznej lub tajemnicy państwowej.

„Kilka lat temu widziałem kobietę opalającą się tutaj” - powiedział Serhiy Chernov, były eskorta turystyczna w Strefie. „W tym samym czasie obok niej przeszli miejscowi pracownicy, ubrani w ochronne, obcisłe garnitury. „Ja” - powiedziała, „przeczytałem w moskiewskiej gazecie, że opalenizna w Czarnobylu jest najbardziej stabilna, rok się nie zmywa!”

Czarnobyl po rosyjskiej okupacji

Już pierwszego dnia rosyjskiej inwazji na pełną skalę elektrownia jądrowa w Czarnobylu, która była zachowana przez 36 lat i chroniona przed dalszym rozprzestrzenianiem się promieniowania, została zajęta przez wojska rosyjskie. Miejsce, w którym niegdyś gościł się najgorszy cywilny incydent nuklearny na świecie, po raz kolejny stał się obszarem zwiększonego zagrożenia.

Wojska rosyjskie przebywały w Strefie nieco ponad miesiąc — do 2 kwietnia. I chociaż nie było tam większych walk (tylko starcia ze strażą graniczną i ostrzał we wczesnych dniach), okupacja zmieniła te specjalne ziemie na wiele lat.

Imponująca opowieść o Rosjanach w strefie Czarnobylu kopających okopy w Czerwonym Lesie — jednym z najbrudniejszych miejsc w okolicy. Pracownicy stacji, którzy pozostali tam podczas okupacji, wyjaśnili, że kopanie ziemi w Czarnobylu jest bardzo niebezpieczne. Ale nikt ich nie słuchał. Co więcej: Rosjanie wyprowadzili radioaktywny pył poza Strefę na gąsienice swoich czołgów.

Rosyjskie pozycje w najbrudniejszym Czerwonym Lesie. 2022. Zdjęcie: Energoatom Ukrainy

W strefie Czarnobyla nadal obowiązywała zasada, że lepiej nie schodzić z asfaltu. Ale teraz, oprócz niebezpieczeństwa związanego z promieniowaniem, dodano zagrożenie minami i rozstępami. Teraz nie ma mowy o żadnej turystyce ani wędrówkach prześladowców, ponieważ 95-98% terytorium strefy wykluczenia jest uważane za wyminowane (ponieważ nie zostało jeszcze zbadane pod kątem obecności urządzeń wybuchowych).

W wyniku rosyjskiej inwazji na elektrownię jądrową w Czarnobylu uszkodzono i splądrowano sprzęt biurowy i komputerowy o wartości ponad 230 milionów hrywien. Policja Narodowa Ukrainy ogłosiła podejrzenie naruszenia prawa i zwyczajów wojennych zastępcy dyrektora Rosatomu Nikołajowi Mulyukinowi. Według śledztwa Muliukin prowadził napad na elektrownię jądrową podczas rosyjskiej okupacji Czarnobyla wiosną 2022 roku. Okupcy nie wiedzieli, co tam robić i po prostu ukradli własność. Trzymali zakładników pracowników stacji i Gwardii Narodowej, którzy go chronili.

Aby doprowadzić CHNPP do stanu przedwojennego i przywrócić wszystko, co niezbędne, potrzeba 1,6 miliarda hrywien, według Państwowej Agencji Ukrainy ds. Zarządzania Strefą Wykluczenia.

Ale najgorsze jest to, że 103 żołnierzy Gwardii Narodowej, którzy strzegli elektrowni jądrowej w Czarnobylu, wciąż są w niewoli Rosjan. Według żony jednego z schwytanych żołnierzy Natalii Kushnarevy okupanci schwytali ich podczas inwazji 24 lutego 2022 r.

20
хв

Tragedia w Czarnobylu: 39. rocznica wybuchu

Sestry

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress