Exclusive
20
min

Mosze Reuwen Asman: "Najtrudniej było usłyszeć pytanie od 5-letniego dziecka: "Tato, a nas nie zabiją?".

W Izraelu dzieci spotkały się z nalotami i ostrzałem. Odgłosy nalotów są tam takie same jak w Ukrainie. Nie mogę zrozumieć, dlaczego ten dźwięk jest tak nieprzyjemny. Dlaczego nie mogą zrobić pięknej muzyki do nalotów? - mówi naczelny rabin Ukrainy

Natalia Żukowska

Podczas ataku Hamas zabił ponad 1400 Izraelczyków. Zdjęcie: Shutterstock

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

- Łatwo rozpocząć wojnę, ale wojna kończy się w Babim Jarze, a takich miejsc w Ukrainie jest już wiele - mówi Mosze Reuwen Asman, naczelny rabin Ukrainy, porównując losy Ukrainy i Izraela - krajów, które mają tych samych wrogów. Jednak ta sama wojna zrobiła też coś niesamowitego: zjednoczyła ludzi, którzy teraz będą walczyć do końca. Od pierwszych dni wojny Mosze Reuwen Asman był wolontariuszem i pomagał potrzebującym. Jest dumny, że to jemu przypadł zaszczyt ratowania ludzi i bycia po stronie światła. O wojnie i życiu w dwóch krajach: w Ukrainie i Izraelu, wolontariacie i swojej misji opowiedział w wywiadzie dla Sestry.eu

Natalia Żukowska: Niedawno wrócił Pan z Izraela, gdzie również trwa wojna. Jak zmieniła społeczeństwo?

Mosze Reuwen Asman: Chociaż Izrael jest przyzwyczajony do wojen, ta była niespodziewana, podobnie jak w Ukrainie. Wszyscy rozumieli, że może dojść do wojny, ale nikt w to nie wierzył. Dzięki jedności narodu Ukrainie udało się przetrwać. To samo stało się w Izraelu. Nastąpiło ogromne zjednoczenie ludzi, było niesamowite wsparcie ze strony wojska. Powiem pani, że nie 100%, ale 150% żydowskich żołnierzy wróciło do domu z całego świata. Nie było potrzeby nikogo ścigać ani zmuszać do wstąpienia do armii. Izraelczycy, podobnie jak Ukraińcy, są gotowi iść do końca, nikt ich nie zatrzyma. Hamas, podobnie jak Hezbollah, musi zostać pociągnięty do odpowiedzialności za okrucieństwa popełnione w Izraelu. Bez względu na to, jak niefortunnie to brzmi, wojna zjednoczyła cały naród zarówno w Ukrainie, jak w Izraelu.

NŻ: Jak teraz wygląda Izrael od środka?

MRA: Życie toczy się dalej. W Izraelu, podobnie jak w Ukrainie, nigdzie nie ma bezpiecznego miejsca. Choć oczywiście są miejsca, gdzie ostrzał trwa nieustannie, od rana do wieczora, i są miejsca, gdzie nie jest aż tak źle, choć pocisk może nadlecieć z dowolnego miejsca. Ale ludzie wszystko rozumieją. Są gotowi zacisnąć pasa, by uwolnić zakładników, pomścić śmierć ludzi. Głównym celem jest jednak zniszczenie wszystkich przestępczych reżimów, takich jak Hamas i Hezbollah.

NŻ: Ukraina i Izrael to kraje oddalone od siebie, ale łączy je straszna rzeczywistość. Autostrada Żytomierz w Ukrainie i autostrada 232 w Izraelu stały się drogami śmierci. Czy nie sądzi Pan, że wojska rosyjskie i Hamas stosują podobne metody?

MRA: Organizacje terrorystyczne takie jak Hamas i Hezbollah mają przemoc i morderstwa we krwi i ideologii. Żydzi przybyli na ziemię, która była kamienistą pustynią, i zdołali zbudować dobrze prosperujący kraj. Bojownicy Hamasu nie robią nic dla zwykłych ludzi. Nawet gdy inne państwa, takie jak Katar, dają im pieniądze na rozwój, nie inwestują ich w edukację czy medycynę - wszystko idzie na produkcję rakiet i broni. Rosja robi to samo. Zamiast atakować Ukrainę, lepiej byłoby dla niej zainwestować te pieniądze we własny rozwój. Mogliby powiedzieć: "Stańmy się lepsi niż Ukraina, będziemy mieć lepszą edukację, opiekę zdrowotną, emerytury". Wybrali jednak inną drogę. W Rosji inwestują też w zabijanie ludzi: swoich i obcych. To jest ideologia zniszczenia, ideologia faszyzmu. Nasi wrogowie mają ten sam charakter pisma. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego Rosjanie w Buczy i Irpieniu dopuścili się takich okrucieństw. Okazało się, że chcieli zastraszyć ludzi, by się poddali. Hamas stosował te same metody w Izraelu. Jednak w obu przypadkach terroryści osiągnęli odwrotny skutek. Ludzie powstali i jestem przekonany, że ta walka między światłem a ciemnością zakończy się sukcesem zarówno tu i tam.

Czytaj także: Anna Ukołowa: "Jeśli armia nie zniszczy Hamasu, nie jestem pewna, czy Izrael będzie mógł istnieć"

NŻ: Czy musiał Pan tłumaczyć Izraelczykom, że ich wrogowie zjednoczyli się z tymi, którzy próbują zniszczyć Ukrainę?

MRA: Wyjaśniam to od dłuższego czasu nie tylko zwykłym Izraelczykom. Rozmawiałem o tym osobiście z premierem Benjaminem Netanjahu przed wyborami. Spotkałem się z nim trzy razy i za każdym razem rozmawialiśmy na ten temat. Rozmawiałem również z ministrami. Niektórzy twierdzili, że sprawy nie są tak jednoznaczne. Teraz w zasadzie wszystko jest jasne, nie trzeba już niczego wyjaśniać. Wszyscy wszystko rozumieją, zwłaszcza po przemówieniu Putina, który nie wyraził współczucia dla Izraelczyków, za to oskarżył Amerykę o utrudnianie rozmów pokojowych z Hamasem. Co więcej, kluczowa polityka Izraela uległa oczywistej zmianie. Tel Awiw przestał ostrzegać Kreml przed atakami na Syrię. Niedawno przedstawicielka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa napisała w serwisie X: "Protestujemy przeciwko Izraelowi za zbombardowanie lotniska w Damaszku. To naruszenie prawa międzynarodowego. Co Izrael sobie myśli?" Odpisałem: "Słuchaj, to jest szczyt cynizmu. W pierwszych dniach wojny na pełną skalę w Ukrainie zbombardowaliście wszystkie cywilne lotniska w kraju. Izrael bombarduje to lotnisko, ponieważ dostarczana jest tam irańska broń. A wy bombardowaliście [lotniska] tylko po to, by je zniszczyć". Tak się składa, że Ukraina i Izrael stoją teraz w obliczu podobnego losu. Mają tych samych wrogów. Rosja i Iran stały się partnerami. A czym jest Iran? To faszystowskie państwo, członek ONZ, który otwarcie i dawno temu zadeklarował chęć zniszczenia Izraela i narodu żydowskiego.    

NŻ: Po rozpoczęciu przez Rosję inwazji na Ukrainę na pełną skalę ewakuował Pan swoje wnuki i dzieci do Izraela, wraz z tysiącami innych osób. I znowu musieli słyszeć syreny i ukrywać się przed rakietami. Jak zareagowali na tamtejsze działania wojenne?

MRA: Mam jedenaścioro dzieci. Część rodziny mieszka na Ukrainie, część w Izraelu. Z wielkim trudem ewakuowałem rodzinę po rozpoczęciu inwazji. Byliśmy niedaleko Kijowa. Rosyjska armia strzelała już do naszych samochodów, a my wahaliśmy się, czy zostać pod ostrzałem, czy wyjechać. Moje dzieci i wnuki ukrywały się w prowizorycznych schronach. W Izraelu, dzięki Bogu, w każdym domu są schrony przeciwbombowe. Najtrudniej było usłyszeć pytanie od pięcioletniego dziecka: "Tato, a nas nie zabiją?". W Izraelu dzieci spotkało to samo: naloty i ostrzał, odgłos nalotów jest tam taki sam jak na Ukrainie. Nie mogę zrozumieć, dlaczego ten dźwięk jest tak nieprzyjemny. Dlaczego nie mogą zrobić pięknej muzyki do nalotów? To byłoby psychologicznie łatwiejsze w odbiorze.

Oczywiście wojna jest tragedią dla każdego dziecka. Ma ogromny wpływ na psychikę. Niedawno przeczytałem, że w Izraelu zmarła 12-letnia dziewczynka. Miała atak serca - po prostu ze strachu. To pokolenie dzieci nazywam "dziećmi wojny" NŻ: Czy była chęć ewakuowania tych dzieci do Europy?

MRA: Nie jest jasne, gdzie teraz jest bezpieczniej. Od czasu do czasu w Europie odbywają się antysemickie wiece. Oczywiste jest, że są one opłacane. I widzę tu jednego beneficjenta: Rosję. To nie przypadek, że atak Hamasu na Izrael miał miejsce w dniu urodzin Putina.

NŻ: Jak wyglądał 24 lutego dla Pana rodziny?

MRA: Wiedziałem, że dojdzie do rosyjskiego ataku na Ukrainę, ale jednocześnie to było coś nierealnego. Zawsze mówiłem, że dorastaliśmy w Związku Radzieckim, gdzie uczono nas, że nadjeżdżają niemieckie czołgi - a tu nadjechały rosyjskie. To było jak lustrzane odbicie. Czułem się jak we śnie, myślałem: "To niemożliwe", "Jak to możliwe? Uczono nas, że ludzie radzieccy są dobrzy, a niemiecki faszyzm jest zły". Oczywiście, to było przerażające. Prawdziwą wojnę widzi się na własne oczy, nie poznaje się jej z książki czy filmu. Obudził mnie huk wybuchów. W tym czasie Boryspil i obrzeża Kijowa były bombardowane. Byliśmy 14 kilometrów od Buczy, Irpienia i Hostomla, gdzie toczyły się walki. Zacząłem wydzwaniać do znajomych (do dziś dostaję gęsiej skórki na samo wspomnienie tamtych wydarzeń) i mówiłem krótko: "Wojna". To było straszne.

NŻ: W pierwszych dniach wojny nagrał Pan wiadomość wideo do Rosjan i Żydów w Rosji. Prosił Pan ich o powstrzymanie rozlewu krwi. Był jakiś odzew na ten apel?

MRA: Zwróciłem się do Rosjan przed 24 lutego. To było 27 stycznia w Babim Jarze, w Światowym Dniu Pamięci o Ofiarach Holokaustu. Powiedziałem: "Zatrzymajcie wojnę, łatwo ją zacząć, a potem kończy się takim Babim Jarem". Patrzyłem w wodę. Niestety w Ukrainie jest wiele takich małych Babich Jarów. Potem ponownie zwróciłem się do niech, z Torą w rękach. To przemówienie obiegło cały świat. To był krzyk duszy. To było w dniu, w którym Rosjanie uderzyli w Babi Jar trzema rakietami. Te słowa trafiły do serc milionów ludzi na całym świecie. W tym, nawiasem mówiąc, do Rosjan; odbierałem stamtąd telefony. Wyjaśniłem, że jestem w Ukrainie, mówię po rosyjsku, urodziłem się w Rosji.

Jestem Żydem. Nienawidzę nazistów. Nie pozwolę nikomu wykorzystywać tematu ludobójstwa narodu żydowskiego do zabijania innych ludzi, w tym przypadku Ukraińców. Uważam, że Rosja spekuluje na temacie Holokaustu i faszyzmu

NŻ: W marcu zeszłego roku Pana synagoga była domem dla setek ludzi. Jakie historie zapamiętał Pan najlepiej?

MRA: W naszej synagodze mieszkali nie tylko Żydzi, ale i Ukraińcy. Codziennie ewakuowaliśmy 300 osób z Czernihowa. Byli przerażeni, głodni i zziębnięci. Później kobiety i dzieci zostały wysłane za granicę. Było wiele różnych imponujących historii. Opowiem symboliczną. W pierwszych dniach wojny na pełną skalę ewakuowano do nas 92-letnią babcię o imieniu Rachela. W 1941 r. wrzucono ją do ostatniego pociągu odjeżdżającego z Kijowa. Gdyby nie to, trafiłaby do Babiego Jaru. To była jej pierwsza ewakuacja, uciekała przed Niemcami. A teraz musiała uciekać przed Rosjanami. Razem z córką zabraliśmy ją do Kiszyniowa, nie znaliśmy jej przeszłości. Po 2-3 tygodniach do moich rąk trafił artykuł w niemieckiej gazecie z historią tej kobiety. Zmarła w Monachium. Ona, uratowana przed Niemcami, uciekająca przed Rosjanami, zmarła w Niemczech. To była symboliczna historia.

NŻ: Jak zaangażował się Pan się w działalność charytatywną?

MRA: Robiłem to już wcześniej, ale wraz z rozpoczęciem wojny na pełną skalę zacząłem pomagać w ewakuacji ludzi. W tym samym czasie za własne pieniądze kupiłem w Izraelu 15 dużych plecaków medycznych. Było w nich wszystko, co potrzebne do ratowania wojskowych. W sumie przywieźliśmy około pięciuset takich plecaków. Początkowo wysyłaliśmy je do różnych jednostek wojskowych. Potem zdałem sobie sprawę, że musimy je dać tylko tym, którzy są na linii frontu, lub cywilom, którzy są stale pod ostrzałem. Kiedy otrzymałem informacje zwrotne od ludzi, że nasze plecaki medyczne uratowały dziesiątki istnień ludzkich, zdałem sobie sprawę, że jestem szczęśliwym człowiekiem. Cieszę się, że mogę być zaangażowany w ratowanie ludzi, w końcu nie ma nic cenniejszego. Zrobiliśmy wiele i nadal to robimy. Moje stanowisko brzmi: rób wszystko, co konieczne. Nie robimy tego dla PR. Robimy to, by ratować więcej ludzi. Spędzam też dużo czasu na rozmowach z mediami. Dlaczego teraz z panią rozmawiam? Bo zrozumiałem, jak ważne jest mówienie światu prawdy. Pomoc informacyjna jest nie mniej ważna. Przed wojną nie lubiłem udzielać wywiadów. Teraz też nie lubię tego robić, ale robię to, bo nie mogę inaczej.

W Torze mamy przykazanie: "Nie stój na krwi bliźniego swego". Innymi słowy, Tora zabrania nam być obojętnymi, gdy ktoś jest zabijany w naszym sąsiedztwie. Dlatego często staram się mówić obcokrajowcom prawdę o tym, co dzieje się w Ukrainie

NŻ: Wielokrotnie podróżował Pan do wschodniej Ukrainy z pomocą humanitarną. Nie bał się Pan jeździć do miejsc, w których nieustannie dochodzi do strzelanin?

MRA: To przerażające. Rozmawiałem z wojskowymi. Nie ma żołnierza, który by się nie bał, to normalny stan. Ale kiedy robisz dobry uczynek, nie masz czasu się bać. Byliśmy w Chersoniu, kiedy Rosjanie wysadzili elektrownię wodną w Kachowce i trzeba było ewakuować ludzi. Przywiozłem jeepa, który potrafi unosić się na wodzie, i pojechaliśmy nim ratować ludzi. Zaczęli do nas strzelać z drugiej strony Dniepru. Niedaleko nas było lądowisko. Mieliśmy szczęście, że była woda i odłamki nas nie trafiły, ale było nieprzyjemnie. Dziękuję Wszechmogącemu, że nas uratował.

Podczas podróży do Chersonia Mosze Asman znalazł się pod zmasowanym ostrzałem. Zdjęcie: archiwum prywatne

Czytaj także: "Nikt nie chce być zgwałcony ani zabity": izraelskie doświadczenia podczas wojny

NŻ: Pochodzi Pan z Rosji, z dawnego Leningradu. Czy ma Pan tam jakichś krewnych? Utrzymuje Pan z nimi kontakt?

MRA: Po pierwsze, nie jestem z Rosji, jestem ze Związku Radzieckiego - powiedzmy, że z rosyjskiej części Związku Radzieckiego. Mam tam bardzo dalekich krewnych, lecz nie kontaktuję się z żadnym z nich. Tam jest pochowany mój ojciec, który, nawiasem mówiąc, przeżył oblężenie Leningradu.

NŻ: A kontaktuje się Pan się z naczelnym rabinem Rosji Berlem Lazarem?

MRA: Nigdy do mnie nie dzwonił. Znam go, ale też do niego nie dzwonię. Zawsze powtarzam, że w Ukrainie mogę mówić, co chcę. Mogę wyrazić swoją opinię za lub przeciw prezydentowi i nikt mi nic nie zrobi. Ale w Rosji jest niebezpiecznie. Tam za słowo "pokój" grozi 10 lat więzienia.

NŻ: Co może powstrzymać Putina?

MRA: Nie wiem. Ukraina pokazała całemu światu swoją jednością i poświęceniem, że można walczyć ze złem. Ukraina zatrzymała wielką armię, niestety za bardzo wysoką cenę. Jednak jestem pewien, że Bóg jest z Ukrainą. Nie wiem, jak i co powstrzyma Rosję. Ale pamiętajmy, że Związek Radziecki upadł - nikt w niego nie wierzył. I rozpadł się, jak domek z kart. Zło nie może istnieć długo. Najważniejsze, że jesteśmy po stronie dobra i musimy po niej być.

NŻ: Dużo podróżuje Pan po świecie, spotkał się Pan z amerykańskimi kongresmenami. Co chciał Pan im przekazać?  

MRA: Przekonałem się, jak ważna jest dla nich moja opinia. To było jak spojrzenie z zewnątrz. Powiedziałem im, że Ukraina jest demokratycznym krajem, który dobrze rozwijał się przed wojną. Krajem, w którym jest wolność słowa, wolne wybory, możliwość wyboru religii i w którym poziom antysemityzmu jest niższy niż w Europie i Rosji. Wyjaśniłem, co dzieje się na Ukrainie, i powiedziałem, że nie powinniśmy być zmęczeni tą wojną. "To nie jest tylko nasza wojna. Dziś Ukraińcy umierają, by chronić wasze spokojne życie. Dlatego nie macie prawa siedzieć, oglądać telewizji i pić kawę, podczas gdy inni są zabijani". To jest moje przesłanie, które staram się przekazywać wszędzie.  

NŻ: Jak reagują? Czy wyniki tych rozmów są zadowalające?

MRA: Tak, oczywiście. Nie mogę zdradzić szczegółów, ale były przypadki, gdy moja komunikacja i perswazja wpłynęły na bardzo poważne decyzje.

NŻ: Jak wyobraża Pan sobie Ukrainę po zwycięstwie?

MRA: Mam nadzieję, że Singapur będzie kiedyś zazdrościł Ukrainie. By tak się stało, musimy nie tylko wygrać wojnę z Rosją, ale także pokonać korupcję i łapówkarstwo w kraju. To bardzo ważne. Jestem optymistą. Wierzę, że wszystko będzie dobrze, bo dobrych ludzi jest znacznie więcej niż złych. I oczywiście światło pokona ciemność. Będzie zwycięstwo. Wierzę w to!

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

20 sekund, by zestrzelić wrogi dron

– Mam 52 lata i troje dzieci. Z zawodu jestem lekarką weterynarii. Do ochotniczej formacji dołączyłam latem 2024 roku – mówi Walentyna Żelezko, pseudonim „Walkiria”.

Wojna zastała ją w rodzinnej wsi Nemiszajewe niedaleko Buczy. Słyszała ostrzał lotniska w Hostomelu i sąsiednich miast. Wrogie helikoptery latały tak blisko jej domu, że można było zobaczyć twarze pilotów:

– Było strasznie. Nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać i co robić. Jak większość Ukraińców, myśleliśmy, że to się skończy za kilka dni. Ale kiedy Rosjanie w Buczy zaczęli znęcać się nad ludźmi i ich zabijać, postanowiliśmy uciekać. Tyle że było już za późno, znaleźliśmy się pod okupacją.

Walentyna Żelezko, „Walkiria”

Najbardziej bała się o swojego młodszego syna, który miał wtedy 8 lat. Słyszała, że Rosjanie znęcają się nawet nad dziećmi. By go chronić, nie rozstawała się z nożem.

– Byłam przerażona, w głowie krążyły mi straszne myśli. Wciąż nie tylko trudno mi o tym mówić, ale nawet wspominać. Myślałam nawet o zabiciu syna własnymi rękami, byleby tylko wróg nie znęcał się nad nim. Oczywiście nie zrobiłabym tego, ale taka myśl przemknęła mi wtedy przez głowę. Nigdy tego Rosjanom nie wybaczę – wyznaje.

11 marca całej rodzinie udało się wyrwać z okrążenia. Jednak myśl o zemście na wrogu i walce za kraj jej nie opuszczała. Pewnego dnia natrafiła w mediach społecznościowych ogłoszenie o naborze kobiet do oddziału „Czarownic bojowych”. Na rozmowę kwalifikacyjną zabrała ze sobą przyjaciółkę, która też ma już ponad 50 lat.

– Od razu nas zapytali: „Jaka jest wasza motywacja?”. Już po trzech minutach rozmowy z dowódcą zrozumiałyśmy, że zostajemy. Uważam, że państwa powinni bronić wszyscy. Przede wszystkim mężczyźni, ale kiedy widzisz te codzienne straty na froncie, to jak mogłabyś siedzieć w domu? Przecież my możemy zastąpić mężczyzn tutaj. Powiedziałyśmy dowódcy: „Nauczcie nas wszystkiego”.

Bieganie, pompki i przysiady w kamizelce kuloodpornej nie były tak trudne, jak przyzwyczajenie się do dyscypliny wojskowej i opanowanie broni.

Rozkładając i składając karabin Kałasznikowa, czułyśmy się jak dzieci z klockami LEGO. Wciąż pytałyśmy instruktorów: „Co to za część? Jak to się nazywa?”

Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego. Teraz zapach prochu dodaje nam adrenaliny.

Dyżury „Czarownic” trwają trzy godziny. Algorytm działania mobilnej grupy ogniowej jest standardowy: alarm – wyjazd na pozycję – czekanie – strzelanie... Każda w zespole ma swoje zadanie. Najważniejsze jest zgranie. Działania muszą być wyćwiczone do perfekcji, dlatego w każdą sobotę na poligonie doskonalą swoje umiejętności strzeleckie.

„Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego”

– Najbardziej bałam się, że zrobię coś nie tak i zawiodę swój oddział. Od rozkazu dowódcy na dotarcie na pozycję, ustawienie karabinu maszynowego, przygotowanie osprzętu i włączenie kamery mamy 10 minut.

Niebo, które jest podzielone na sektory, obserwują na tabletach. Na ekranie widać cel, wysokość, odległość i kurs wrogiego drona. Na tej podstawie trzeba ustalić punkt, w który strzelec powinien skierować ogień. Każda grupa mobilna odpowiada za swój sektor.

– Ostatnio trudniej nam zestrzeliwać drony, bo zaczęły latać nisko i szybko. Latają z prędkością około 50 metrów na sekundę, więc na zestrzelenie mamy do 20 sekund. Gdy lecą nisko, nasze radary mogą ich nie wykryć. Wtedy ich nie widzimy ich, orientujemy się tylko na podstawie dźwięku. Dlatego trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i uważnie nasłuchiwać.

Zestrzelenie dronów jest trudniejsze w nocy, bo wróg maluje je na czarno. „Czarownice” używają karabinów maszynowych „Maxim” z 1939 roku.

– Są sprawne, chociaż czasami mogą zawieść. Trzeba je ciągle czyścić, rozbierać, napinać sprężyny. Owszem, mamy również lepszy karabin maszynowy dużego kalibru, ale bardzo chciałybyśmy mieć też „browningi”. Najlepsze uzbrojenie Ukraina wysyła na front.

Ale Rosjanie boją się nas. Czasami pokazują nas w telewizji i próbują wyśmiewać, deprecjonować: „Spójrzcie, oni nie mają już nikogo i nie mają czym walczyć. Nawet już ciotki z kuchni idą”

– Dopóki trwa wojna, moje miejsce jest tutaj. Teraz piszemy historię naszego kraju. Chcę po sobie zostawić godny ślad, mieć udział w zwycięstwie. Kiedyś powiem moim wnukom: „Wasza babcia, którą zwali Walkirią, pomagała walczyć z wrogiem”.

Najprzyjemniejszy dźwięk to dźwięk spadającego wrogiego drona

– Mam 32 lata. Z wykształcenia jestem menedżerką turystyki, pracowałam jako administratorka restauracji w Buczy. Spodziewałam się, że będzie wielka wojna, i nawet się do tego przygotowywałam: spakowałam walizkę z niezbędnymi rzeczami, zebrałam dokumenty, leki – wspomina żołnierka o pseudonimie „Kalipso”.

Kiedy się zaczęło, od razu wywiozła mamę do Hiszpanii, po czym wróciła. Pamięta, że bardzo denerwowały ją przerwy w dostawach prądu, a później aktywność wrogich dronów. Była już wtedy w dobrej formie fizycznej, poza tym od dzieciństwa znała broń, bo strzelać nauczył ją dziadek.

– Przyszłam do dowódcy i powiedziałam: „Będę u was służyć”. Usłyszałam: „Jeszcze cię nie przyjęliśmy”. Ale byłam wytrwała, przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, a potem szkolenie. Jedyna przykrość, która mnie spotkała, to stwierdzenie dowódcy, bym zapomniała o długich paznokciach – uśmiecha się.

„Kalipso” na służbie

Była jedną z pierwszych, które dołączyły do buczańskiego oddziału obrony terytorialnej (DFTG). Na początku była dowódcą patrolu szybkiego reagowania. Pilnowała porządku w gminie, patrolowała ulice miasta, sprawdzała schrony przeciwbombowe, by nie były zamknięte w razie alarmu. Później pojawił się pomysł stworzenia plutonu „Czarownic”. Stanęła na jego czele.

– Zaczynałyśmy jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali nas na „Czarownice z Buczy”.

Miałam naszywkę z czarownicą na granatniku. Bardzo spodobała się dowódcy.

Pomyślałyśmy, że to trafne, bo w Ukrainie wszystkie kobiety są czarownicami, do tego wściekłymi na Rosjan za to, co zrobili z naszym krajem, miastem, ludźmi. Wielu moich towarzyszy zostało zamordowanych na terenie Buczy

Teraz „Czarownice z Buczy” mają bardzo dużo pracy, bo wróg każdego dnia i każdej nocy ostrzeliwuje ukraińskie miasta rakietami i dronami.

– Praktycznie każdej nocy jest niespokojnie. Jesteśmy zawiedzione, kiedy jakiś Szahid nie wlatuje w sektor naszego ostrzału. Bo każda chciałaby zestrzelić tego potwora, żeby nie trafił w czyjś dom, nie niszczył naszej infrastruktury, byśmy nie zostali bez światła, ogrzewania i wody. Jesteśmy dla Rosjan jak kość w gardle, dlatego zasypują nas dronami.

Zaczynały jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali je na „Czarownice z Buczy”.

Jej oodziałowi udało się już zestrzelić sześć wrogich dronów. „Kalipso” przyznaje, że najtrudniejsze w tej pracy jest czekanie:

– Pamiętam, jak było z pierwszym. Słyszeliśmy, że się zbliża, aż tu nagle po prostu wyskoczył zza drzew. W sekundę otworzyłyśmy ogień, bo znalazł się w sektorze naszego ostrzału. Kiedy usłyszałyśmy, jak spada, szalałyśmy ze szczęścia.

Najgorzej jest wtedy, gdy widać wrogiego drona, ale nie można go dosięgnąć z karabinu. I potem przeczytać w raportach, że ten dron spadł gdzieś w dzielnicy mieszkalnej.

– Był taki przypadek, że dron spadł na Hostomel. Przebił się przez dach, zniszczył ogrodzenie i drzewa. Na szczęście nie było ofiar. W takich momentach wyrzucasz sobie, że go nie zestrzeliłaś – nawet jeśli obiektywnie nie miałaś na to szans. Gdybyśmy miały lepsze uzbrojenie o większym zasięgu, wyniki naszej pracy byłyby znacznie lepsze.

Ostatnio wróg pokrywa drony nieznaną trucizną, która powoduje oparzenia płuc.

– Rosjanie regularnie wymyślają nowe strategie ostrzału. A my wymyślamy sposoby, jak im przeciwdziałać. To jak taniec, kręcimy się wokół siebie

– Kiedy jest alarm, przyjaciele często dzwonią do mnie i pytają, czy jestem na zmianie. Kiedy słyszą, że tak, mówią: „No to wszystko będzie dobrze ”. Ale ja zawsze wszystkim mówię, że alarmu nie wszczyna się bez powodu. Waszym obowiązkiem jako obywateli jest zejść do schronu, bo to wy odpowiadacie za swoje życie.

„Kalipso” marzy o tym, by się w końcu porządnie wyspać. Teraz śpi po 3-4 godziny na dobę. No i chce odwiedzić mamę w Hiszpanii. Nie widziała jej już ponad trzy lata.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie w nas wciąż będzie wojna

Ексклюзив
20
хв

Dziś wojna to nie tylko czołgi i artyleria. To także drony i AI

Ексклюзив
20
хв

Gabrielius Landsbergis: – Tylko Ukraina może powstrzymać Rosję

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress