Exclusive
20
min

Łukasz Adamski: - Jeśli Ukraina się obroni i odzyska zajęte tereny, to będzie jej wielkie zwycięstwo

Nie możemy dopuścić, by Zachód „wykręcił ręce” Ukrainie, bo to nie leży w polskim interesie - zastępca dyrektora Instytutu Mieroszewskiego stosunkach polsko-ukraińskich i co Ukraińcy powinni zrozumieć o Polakach

Olga Pakosz

Historyk Łukasz Adamski. Foto: Marek Gorczyński

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Dr Łukasz Adamski, zastępca dyrektora Instytutu Mieroszewskiego, jest ekspertem w dziedzinie polsko-ukraińskich relacji, który wyróżnia się umiejętnością przekładania ukraińskiej perspektywy na język zrozumiały dla polskich odbiorców. Natomiast w tej rozmowie tłumaczy kwestie, które są zrozumiałe dla Polaków, ale mogą być trudniejsze do zrozumienia dla Ukraińców.

Olga Pakosz: W rozmowie Serhija Żadana i Witalija Portnikowa na „Liwym Berehu” poruszono temat egzystencjalnego charakteru rosyjsko-ukraińskiej wojny. Dlaczego, według Pana, ta wojna ma tak głęboki wymiar egzystencjalny? I jak różni się jej postrzeganie w Ukrainie i w Polsce?

Łukasz Adamski: Różnice są znaczące. Ukraina walczy o swoje przetrwanie jako niepodległe państwo, o to, aby istniał wolny naród ukraiński. Ukraińscy cywile doświadczają ataków bombowych, niekiedy w nich giną. Mężczyźni są zagrożeni mobilizacją –  mówię „zagrożeni”, ponieważ wiemy, że śmiertelność jest wysoka, a w tej chwili brakuje ochotników. To wszystko tworzy zupełnie inny klimat społeczno-psychologiczny niż w Polsce, a emocje Ukraińców – co zrozumiałe – są znacznie większe niż Polaków.

W Polsce oczywiście jest sympatia wobec Ukrainy. Wszyscy życzymy jej zwycięstwa nie tylko z powodów moralnych, ale też dlatego, że leży to w interesie Polski. Rozumiemy, jakie mogą być konsekwencje ewentualnego zwycięstwa Rosji, a w najgorszym razie – całkowitej okupacji Ukrainy. To oznaczałoby konieczność przygotowania się Polski na konfrontację wojenną z Rosją.

Niemniej w Polsce perspektywa jest inna, bo różnią się zarówno te emocje, jak i niektóre interesy. Polska ponosi nieporównanie mniej kosztów tej wojny niż Ukraina. Oczywiście, pomagamy, dostarczamy Ukrainie sprzęt wojskowy, wspieramy ją gospodarczo, a ukraińscy uchodźcy, którym także pomagamy, pracują w Polsce i wypełniają istotną lukę na rynku pracy. Natomiast Ukraina jest po prostu systematycznie niszczona, co stanowi zasadniczą różnicę.

Druga ważna różnica polega na tym, że z perspektywy polskich interesów kluczowe jest, aby Ukraina była w NATO, aby była w Unii Europejskiej, aby była stabilna i aby Rosja nie wygrała. Nikt w Polsce nie chce, żeby Rosja odniosła zwycięstwo w tej wojnie. Rozumiemy, jakie byłyby konsekwencje ewentualnego zwycięstwa Kremla. Nie chcemy zmiany granic wskutek bezprawnego użycia siły. Przy tym  przeważa przekonanie, iż jeśli Ukraina się obroni i odzyska tereny zajęte w czasie ostatniej wojny, to już będzie jej zwycięstwo. Oczywiście chcielibyśmy również odzyskania Krymu i Donbasu, a najlepiej jeszcze wydania Putina trybunałowi haskiemu lub Boskiemu oraz wypłacenia reparacji Ukrainie. Natomiast niekoniecznie musi do tego dojść, abyśmy mogli mówić o zwycięstwie.

To właśnie te różnice w podejściu są istotne.

W Ukrainie istotna część  społeczeństwa uważa, że aby mówić o wygranej w tej wojnie, to musi być odzyskany Krym i Donbas. W Polsce jest to rzadsze stanowisko

Kijów w słońcu Fot: Yevhen Kotenko/Ukrinform

Jak Polska może wesprzeć Ukrainę, aby ta miała szansę na zwycięstwo w tej wojnie? Czy polska pomoc jest kluczowa w dążeniu do trwałego pokoju?

To bardzo proste. Polska może dostarczać Ukrainie sprzęt wojskowy, wspierać ją finansowo i przede wszystkim uświadamiać zachodnich sojuszników, że nie wolno dopuścić do zawarcia pokoju na warunkach, jakich życzyłby sobie Putin. Czyli nie można godzić się na Jałtę-2, zakładającą ograniczenie suwerenności Ukrainy i utrzymanie jej poza Sojuszem Północnoatlantyckim, jako kraju neutralnego, czy wymuszenie na Ukrainie zgody na żądania Kremla, aby język rosyjski uczynić drugim językiem urzędowym kraju, już nie mówiąc o prawnomiędzynarodowym uznaniu rosyjskich zdobyczy terytorialnych.

Nie możemy dopuścić, by Zachód „wykręcił ręce” Ukrainie, bo to nie leży w polskim interesie.

W taki właśnie sposób Polska może pomagać.

Od razu mogę jednak powiedzieć, że aby skutecznie wspierać Ukrainę, politycy muszą być nie tylko przekonani o słuszności tego działania z punktu widzenia polskiej racji stanu – a takie przekonanie jest obecne – ale musi istnieć także społeczna zgoda na taką politykę. Na szczęście w Polsce wciąż istnieje przyzwolenie na wspieranie Ukrainy.

Nie sądzę, aby ktokolwiek w Polsce życzył sobie sukcesu Rosji, choć poziom  poparcia dla Kijowa może w pewnym stopniu zależeć od nastrojów opinii publicznej. Nie mówię, że jest to główny czynnik, ale nastroje mają pewne znaczenie.

Jeśli te nastroje pozostaną pod wpływem sceptycznej wobec Ukrainy narracji, która czerpie siłę również z błędów politycznych władz ukraińskich wobec Polski, pole manewru dla polskiego rządu może się zawęzić.

O jakich błędach Pan mówi?

Pierwszym błędem są błędy komunikacyjne. Na pewno polskie władze pamiętają, jak prezydent Zełenski próbował nakłonić Polskę do uznania rosyjskiej odpowiedzialności za śmierć dwóch obywateli w Przewodowie, mimo że wszystkie znaki na niebie i ziemi, a także sygnały z samej Ukrainy wskazywały, że to była ukraińska rakieta. Jeszcze przed jakimkolwiek zbadaniem incydentu prezydent Zełenski chciał, by Polska ogłosiła, że to rosyjski pocisk, i wprowadziła w błąd opinię publiczną, aby zwiększyć szanse na mocniejsze zaangażowanie się NATO w konflikt. To była niefortunna strategia.

Kolejnym problemem były oskarżenia polityków o „ludobójstwo zbożowe”, czyli zarzuty, że Polska działa na korzyść Rosji, blokując import ukraińskiego zboża czy nie odblokowując siłą ruchu na przejściach granicznych, hamowanego przez protestujących rolników.

Ale tak było: polski rząd przez dwa miesiące nic nie robił w sprawie zboża na granicy, nawet nie ustalono, ile zboża i skąd jedzie. To musiało zostać odebrane na Ukrainie jako działania przeciwko państwu walczącemu o niepodległość.

Nie jestem ekspertem specjalizującym się w zagadnieniach rynku rolnego, ani też nie dysponuję szczegółową wiedzą o odpowiedzi polskiej administracji na informacje o zagrożeniach  wynikających z napływu w ogromnych ilościach ukraińskiego zboża do Polski. Trudno mi więc zweryfikować zasadność zarzutów o „nicnierobienie”. Co do zasady natomiast jakiekolwiek działania podejmowane w Polsce w odniesieniu do Ukrainy czy też brak takowych wcale nie muszą oznaczać czegokolwiek antyukraińskiego, czy też czegokolwiek proukraińskiego. Wiele zależy bowiem od sposobu ich interpretacji przez polityków i media nad Dnieprem. Można przyjąć zasadę: najpierw zrozumieć, o co chodzi w jakichś działaniach czy w jakiejś bezczynności, a potem ewentualnie z nimi polemizować czy krytykować. Można też iść inną drogą. Potępić, a dopiero po pewnym czasie, gdy emocje zaczną gasnąć, a szkody dla Ukrainy się zwiększą, postarać się zrozumieć.

Wracając więc do poprzedniego wątku: 

Ukraina, oczywiście, miała prawo oczekiwać od Polski rozwiązania kwestii blokady granicy, ale też w jej interesie było zrozumienie polskiego kontekstu.

U nas rolnicy tradycyjnie organizują protesty, a na których niestety często wysypują zboże. Ktoś, kto doradził prezydentowi Zełenskiemu, żeby w Radzie Bezpieczeństwa ONZ rugał Polskę, popełnił ogromny błąd. To znacznie podniosło polityczny koszt prowadzenia proukraińskiej polityki w Polsce. Jak można oczekiwać poparcia, gdy w odpowiedzi na pomoc, na opróżnienie własnych magazynów wojskowych otrzymuje się oskarżenia o bycie „aktorem w rosyjskim teatrze”?

Drugim błędem jest lekceważenie Polski. Dlaczego prezydent Zełenski przedstawia swój plan zwycięstwa w Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech i Włoszech? Oczywiście rozumiemy, że Wielka Brytania i Francja to mocarstwa atomowe, ale dlaczego Niemcy i Włochy? Kojarzy mi się to z układem monachijskim, gdzie cztery mocarstwa – Wielka Brytania, Francja, Niemcy i Włochy – „wykręciły ręce” Czechosłowacji. Pomija się natomiast militarnie silniejszą i bardziej pro-ukraińską politycznie Warszawę – tego nie rozumiem.

Pozostaje wreszcie kwestia ekshumacji. Niezależnie od tego, że znam argumenty strony ukraińskiej, uważam, że uzależnianie prawa polskich instytucji do prowadzenia poszukiwań i ekshumacji ofiar UPA na Wołyniu i w Galicji od rozwiązania sporu dotyczącego napisu na istniejącym grobie członków UPA w Polsce – formacji odpowiedzialnej za to, co wydarzyło się na Wołyniu w latach 1943-1944 – jest niewłaściwe.

Taka postawa jest postrzegana, zwłaszcza przez osoby mniej zaznajomione z ukraińską kulturą polityczną, jako brak gotowości do przestrzegania pewnych standardów cywilizacyjnych. Często porównuje się stosunek władz Ukrainy do ekshumacji żołnierzy Wehrmachtu, gdzie przeszkód nie ma, i do polskich cywilnych ofiar zbrodni UPA, gdzie przeszkody są. Bardzo to szkodzi wizerunkowi Ukrainy.

Ukraiński kierowca czeka na swoją kolej na granicy polsko-ukraińskiej w Dorohusku podczas blokady rolników, marzec 2024 r. Zdjęcie: MAREK BEREZOWSKI/REPORTER

Wiem, że spora część ukraińskich elit – zarówno intelektualnych, dziennikarskich, jak politycznych – to rozumie, jednak ta kwestia wciąż nie jest rozwiązana. Im dłużej ten problem pozostaje nierozwiązany, tym bardziej będzie szkodzić Ukrainie

Ale właśnie, że w tej sprawie ekshumacji już była zgoda…

Nie, nie było zgody, była jedynie obietnica ze strony ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej, że sami przeprowadzą prace poszukiwawcze i ekshumacyjne we wsi Ugły na Wołyniu. Była to odpowiedź na wniosek złożony do ukraińskich władz przez prywatną osobę, panią Karolinę Romanowską, która energicznie się o to starała, nie mogąc doczekać się rozwiązania problemu na poziomie państwowym. To jej wniosek został pozytywnie rozpatrzony.

My jednak mówimy o czymś innym – o wnioskach składanych przez polskie instytucje państwowe, które są uprawnione do takich działań, czyli Instytut Pamięci Narodowej. IPN złożył paręnaście takich wniosków. Niestety, te wnioski są blokowane.

Bardzo się cieszę, że wniosek pani Karoliny Romanowskiej został pozytywnie rozpatrzony, ale dostrzegam niebezpieczeństwo – choć nie twierdzę, że tak na pewno będzie – instrumentalizacji tego przypadku. Chodzi o stworzenie wrażenia, szczególnie w polskiej i ukraińskiej opinii publicznej, że nie ma blokady ekshumacji, bo oto prowadzimy prace w Ugłach. Natomiast faktyczny problem leży w blokadzie wniosków składanych przez Instytut Pamięci Narodowej.

Czy zdaniem Pana temat Wołynia nie ciągnie się zbyt długo w tej relacji polsko-ukraińskiej?
Za długo. Też chciałbym, oczywiście, żeby ten problem był rozwiązany.

Temat Wołynia często staje się przedmiotem manipulacji w dyskusjach na temat pamięci historycznej, co jest smutne. Jak możemy cywilizacyjnie podejść do tej sytuacji? Czy w obliczu obecnej wojny temat ekshumacji powinien zostać odłożony na później?

Sprawa jest bolesna i stoi na przeszkodzie integracji europejskiej Ukrainy, więc nie powinniśmy tracić czasu na rozwiązywanie jej w okresie powojennym.

Jeśli polscy politycy mówią, że ta kwestia musi być rozwiązana teraz, może nam się to nie podobać, ale oznacza to, że sprawa jest poważna

 Aby rozwiązać ten problem, po pierwsze, polska opinia publiczna musi nabrać przekonania, że nie ma żadnego „mataczenia” w sprawie Wołynia. Musi istnieć zgoda na to, aby wszystkie polskie ofiary mogły doczekać się grobów i krzyży. Nikt w Polsce nie broni składania ukraińskim instytucjom wniosków dotyczących poszukiwań i ekshumacji.

Są nawet groby oznaczone symboliką UPA, więc dlaczego ich ofiary nie mają mieć swoich cmentarzy? To jest warunek sine qua non – po prostu niepodlegający negocjacjom.

Nie potrafię zrozumieć, dlaczego wojna miałaby być przeszkodą w przeprowadzaniu prac ekshumacyjnych, ponieważ do tego potrzebni są jedynie specjaliści. Wymaga to również zorganizowania odpowiednich ekip do takich działań.

Nie każdy chce pojechać do kraju, w którym trwa wojna, prawda?

Owszem, ale zawsze można znaleźć jakiś argument, aby sprawy nie rozwiązać. Przypominam do tego, że mamy już naprawdę najstarsze pokolenie, które jeszcze coś pamięta – ludzi, którzy mają po 90 i więcej lat.

Fото: Jerzy Dudek/East News

Co konkretnie miałby zrobić ukraiński rząd?

Politycznie najważniejsze są nie natychmiastowe ekshumacje, bo te zajmą pewnie 20-30 lat, ale potwierdzenie, że blokada nie obowiązuje w przypadku polskich instytucji państwowych i że Ukraina jest zainteresowana tym, aby wszystkie ofiary doczekały się grobów i krzyży. Wojna nie powinna być przeszkodą, to jest do zrobienia

Kolejna kwestia to przekonanie, które na szczęście się zmienia: że Polaków nie mordowały „zielone ludziki”, tylko Ukraińska Armia Powstańcza.

Gdy mowa o oczekiwaniach polskiej opinii publicznej, to chciałaby ona także bardziej zniuansowanego obrazu UPA, co oczywiście jest trudne do osiągnięcia w czasie wojny, kiedy symbolika UPA jest częścią narodowej mitologii w kontekście walki z Rosją.

Jestem gotów apelować do Polaków, aby zrozumieli, że historia nie jest czarno-biała i że wszystko ma swoje odcienie szarości. Niemniej, zasadniczo etniczna czystka musi być przedstawiana jako etniczna czystka, a nie relatywizowana.

Po trzecie, musimy myśleć o odpowiedzialnych ludziach po obu stronach. Kieruję to także do Polaków – ludzi, którzy rozumieją, co to jest dialog.

Dialog oznacza otwarcie się na argumenty drugiej strony. Oznacza przyjęcie stanowiska, że moja pozycja nie musi być w stu procentach zgodna z tzw. prawdą historyczną. Dialog to poszukiwanie rozwiązania i chęć wysłuchania argumentów drugiej strony. Jeśli będziemy wysyłać do dialogu ludzi przekonanych, że istnieje tylko jedna prawda – ich prawda narodowa – to nigdy się nie porozumieją

Problem Wołynia można rozwiązać tylko w dialogu, a do tego dialogu powinni być zaangażowane różne środowiska, w tym nacjonaliści – zarówno Polacy, jak Ukraińcy. Jednak ten dialog wymaga gotowości mentalnej obu narodów do otwarcia się na drugą stronę. Musimy zrozumieć, że jeśli chcemy prowadzić tę rozmowę rzetelnie, musimy być gotowi na wnioski, które mogą nie pokrywać się z naszymi wcześniejszymi wyobrażeniami.

To z pewnością zmieni obraz relacji polsko-ukraińskich na ziemiach dzisiejszej wschodniej Polski. Ale jeszcze bardziej wpłynie na wyobrażenia Ukraińców o historii ich kraju. Te wyobrażenia skądinąd już się zmieniają, zwłaszcza w odniesieniu do XVI-XVIII wieku, dzięki uczciwej pracy ukraińskich historyków akademickich. Potrzebna jest też strategia cierpliwości.

Czy możemy mówić, że na dziś kwestią, która najbardziej obciąża stosunki polsko-ukraińskie, jest kwestia Wołynia?

To jest bardzo częsty błąd interpretacyjny – mówi się o rozwiązaniu kwestii wołyńskiej, ale w rzeczywistości polscy politycy mówią o zezwoleniach na ekshumacje, a nie o zmianie ukraińskiej pamięci historycznej czy wyobrażeń dotyczących II Rzeczypospolitej i II wojny światowej. Oczywiście zmiana ta jest pożądana, ale nie jest to tematem tych rozmów.

Osobiście również chciałbym pewnej rewizji wyobrażeń Ukraińców i Polaków o historii, która w dużej mierze była wspólna. Podkreślam jednak, że polscy politycy, tacy jak premier Kosiniak-Kamysz, minister Sikorski czy premier Tusk, cały czas podkreślają, że chodzi o kwestię ekshumacji i ta sprawa musi być rozwiązana.

Słyszę często, że sprawa Rzezi Wołyńskiej to dawne dzieje. Owszem, minęło 80 lat, ale rodziny ofiar wciąż żyją, a to nie jest zamknięta sprawa.

To nie są czasy powstania kościuszkowskiego, tylko świeża historia. Ukraińcy również borykają się z traumą związaną z wydarzeniami XX wieku, takimi jak Hołodomor, represje stalinowskie i czystki, gdzie wiele ofiar nie ma swoich grobów. Natomiast w Polsce ofiary mają groby; żołnierze Armii Czerwonej, którzy polegli w latach 1939-1944, są pochowani, a polskie państwo utrzymuje ich cmentarze, niezależnie od stanu relacji polsko-rosyjskich.

W polskiej kulturze istnieje przekonanie, że odwiedzanie grobów, modlenie się za zmarłych i zapalanie im świeczek to ważny akt miłosierdzia. Dlatego tak wiele osób w Polsce twierdzi, że skoro Ukraina tego nie rozumie, to oznacza niekompatybilność wartości

Czy problem wartości może mieć wpływ na to, jak Polska podchodzi do Ukrainy? Czy Polska, rozumiejąc ukraińskie podejście do upamiętnienia ofiar, może wolałaby nie dążyć do głębszej integracji Ukrainy z Unią Europejską, koncentrując się raczej na pomocy ze względów bezpieczeństwa?

Polska nie chce głębszej integracji Ukrainy z Unią Europejską? Ta teza to jakiejś novum. Nie, ja się z nią nie zgadzam. Uważam, że to raczej dla narodów zachodnioeuropejskich, zwłaszcza Niemców, integracja europejska Ukrainy stanowi problem. To Niemcy mogą się wręcz starać o to, by ukraińska opinia publiczna myślała, że to Polska blokuje tę integrację. Zresztą napięcia i ewolucja relacji polsko-ukraińskich sprzyjają utrwalaniu się takiego przekonania.

Polska pragnie, aby Ukraina weszła do Unii Europejskiej, mimo że będą występować pewne konflikty, zwłaszcza w obszarach rolnictwa i przewozów. Polska, jako kraj graniczący z Ukrainą, ogółem jednak zyska na integracji Ukrainy z Unią, a nie straci.

Gospodarka Polski ogółem na tym skorzysta, choć pewne sektory mogą stracić. Przy tym pamiętajmy, że stabilniejszy i bogatszy sąsiad, dysponujący potężną armią, zwiększy poziom bezpieczeństwa Polski. To jest w polskim interesie, co rozumieją elity polityczne w Polsce.

Jednak wszyscy powinniśmy sobie zdawać sprawę, że konflikty będą się pojawiać. Im bardziej zaś Ukraina będzie zaawansowana w rozmowach z Unią Europejską, tym więcej tych konfliktów może się pojawić. To jest naturalne; będą różnice w interesach dotyczące rolnictwa i przewozów, bo oba kraje są konkurentami w tych dziedzinach.

Jednak Polacy popierają członkostwo Ukrainy w Unii Europejskiej?

Boję się histerii w Ukrainie, która może prowadzić do oskarżeń, że Polacy coś blokują. W rzeczywistości Unia Europejska to organizacja, która ma na celu współpracę i rozwiązywanie konfliktów, ale czasem także generuje napięcia między państwami, choć pozwala je rozwiązać w sposób cywilizowany. Warto pamiętać, że Ukraina nie wejdzie do Unii Europejskiej na zasadzie „równy z równymi”. Nie warto wierzyć w piękne zaklęcia. Tak jak Polska musiała dostosować się do wymogów stawianych przez Unię, tak teraz to Ukraina będzie musiała ustąpić w pewnych kwestiach. Pytania tylko – jak bardzo.

Każde państwo członkowskie musi ratyfikować rozszerzenie Unii, co oznacza, że każdy kraj będzie dążył do tego, aby forsować swoje interesy w trakcie negocjacji. Kluczowe jest zrozumienie tej dynamiki i podejście do tematu z trzeźwym osądem – aby nie pozwolić, by emocje wpływały na politykę. Zwłaszcza że politycy, chcąc utrzymać popularność, mogą skłaniać się ku populizmowi, co tylko spowolni proces integracji.

Podkreślam, że wśród polskich polityków, z którymi rozmawiam, panuje zainteresowanie członkostwem Ukrainy w Unii Europejskiej, co jest pozytywnym sygnałem. Utrzymanie otwartego dialogu i zrozumienie realiów może pomóc w łagodzeniu napięć i budowaniu lepszych relacji między Polską a Ukrainą.

Powiedział Pan, że Niemcy raczej są mniej zainteresowane. To niemiecko-niemiecki pogląd na tę sytuację, czy może niemiecko-rosyjski?

Niemiecki, bo chodzi o kontrolę nad Unią Europejską. To nie ma wiele wspólnego z relacjami z Rosją, choć Ukraina oczywiście utrudni normalizację relacji z Rosją w przyszłości. Przede wszystkim jednak chodzi o utrzymanie kontroli nad Unią Europejską i nad mechanizmem europejskiej integracji.

Niemcy dłuższy czas żywiły przekonanie, że Europą będzie rządził niemiecko-francuski tandem, a decyzje przezeń podejmowane potem będą akceptowane przez innych członków UE i przedstawiane jako decyzje całej wspólnoty.

Jednak rozszerzenie Unii Europejskiej sprawiło, że ta wizja zaczęła się zmieniać. Polska okazała się niewygodnym państwem, które niekiedy oponowało przeciw pewnym niemieckim interesom w sposób fundamentalny. Można dyskutować, czy to była właściwa strategia, czy nie, ale na pewno ta strategia przekonała niemieckie elity, że Polska może być problemem.

Proszę zwrócić uwagę, że obecny rząd też zaczyna być coraz bardziej krytykowany w Niemczech. Zachodni sąsiedzi Polski dochodzą do wniosku, że rząd Donalda Tuska jest inny, niż im się wydawało. Oni padli ofiarą pewnych iluzji, zapominając, że każdy polski polityk odpowiada przed polskim społeczeństwem i to o jego interesy musi dbać, a ta dbałość jest także w jego własnym interesie.

Jeśli Ukraina wejdzie do Unii Europejskiej, Niemcy będą miały jeszcze mniej kontroli nad całością tej organizacji. Dlatego dążą do zmiany sposobu głosowania i do tego, aby pozbawić kraje prawa veta np. w polityce zagranicznej. Zdają sobie sprawę, że Unia z Ukrainą będzie trudniejsza do zarządzania, a w związku z tym interesy niemieckie będą trudniejsze do zrealizowania.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, redaktorka. Od 2015 roku mieszka w Polsce. Pracowała w różnych ukraińskich mediach: „Postęp”, „Lewy Brzeg”, „Profil”, „Realist.online”. Autorka publikacji na temat współpracy ukraińsko-polskiej: aspekty gospodarcze, graniczne, dziedzictwo kulturowe i upamiętnienie. Współorganizatorka dziennikarskich inicjatyw na rzecz przyjaźni ukraińsko-polskiej. Pracowała jako trenerka w programie UE „Prawa kobiet i dzieci na Ukrainie: komponent komunikacyjny”.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Dla Polek i Polaków aborcja jest tematem kontrowersyjnym. W czasach rządów PiS była czymś, o czym obywatele oraz politycy wciąż rozmawiali. Teraz wydaje się, że ten temat został przez nas zapomniany, a większość polityków postanowiła odsunąć go na bok.

Jak to możliwe, że kwestia ciała kobiety i jej prawo do wyboru mogą stać się czymś tak łatwym do wymazania? Wzrost wpływów skrajnej prawicy jest widoczny wszędzie, a wraz z nim pojawiają się ograniczenia autonomii kobiet: wykorzystywanie naszych ciał, by politycy mieli poczucie kontroli, dominacja nad mniejszościami i odgórne, polityczne dążenie do zwiększenia populacji.

Głos kobiet wydaje się być czymś, co można całkowicie zignorować przy omawianiu tych kwestii.

To zmusza nas do wzięcia spraw w swoje ręce.

Chociaż sytuacja na świecie coraz bardziej się pogarsza, pokładam nadzieję w ludziach. Spędzanie czasu w miejscach takich jak ABOTAK przypomina mi, jak ważna jest wspólnota i jak wiele możemy osiągnąć.

Widząc, jak daleko zaszłyśmy jako kobiety i jak bardzo różniły się prawa mojej babci od moich, zyskuję motywację, by iść dalej i mieć nadzieję, że następne pokolenie kobiet będzie miało lepiej i łatwiej.

Dopóki nie obalimy patriarchatu, który nami rządzi, żadna z nas nie będzie wolna – i to samo dotyczy osób innych płci. Musimy wspólnie uznać, że ten system nam szkodzi.

ABOTAK— to miejsce stworzone z myślą o niesieniu pomocy i budowaniu wspólnoty dla osób w potrzebie.
Podczas naszej wizyty dowiedzieliśmy się więcej o idei stojącej za tym projektem oraz o interesującej historii Natalii Broniarczyk.

Myślę, że najważniejszą rzeczą, którą zrozumieliśmy, jest to, że aborcja istniała zawsze i zawsze będzie istnieć.

Pytanie jednak brzmi: Na ile będzie bezpieczna i dostępna?

20
хв

Czy aborcja w Polsce kiedykolwiek będzie dostępna i legalna? Podcast

Melania Krych

Ależ ja jestem zmęczona!

Koleżanka żartuje: „Nie zdążyłyśmy stać się milfami [od angielskiego MILF – mamuśka, z którą chciałoby się przespać – red.], a już stałyśmy się „kobietami – kanapkami”. Termin „pokolenie kanapek” („sandwich generation”) wprowadziła w 1981 roku pracownica socjalna Dorothy Miller. To ludzie (głównie kobiety) w wieku 35-65 lat – czyli w wieku, kiedy większość ma już dorosłe dzieci i chce żyć dla siebie – którzy muszą opiekować się zarówno starzejącymi się rodzicami, jak własnym potomstwem.

Problemy ściskają te kobiety z obu stron, jak kromki chleba w kanapce. Ale te kobiety dobrze wiedzą, że świat nie lubi słabych. Nauczyły się grać w tę grę, radzić sobie, polegać tylko na sobie, żonglować dziesiątkami obowiązków. Prawie nie narzekają, chociaż w skroniach coraz częściej pulsuje im myśl: „Ależ ja jestem zmęczona!”.

Moja historia trwa już ponad pół roku. Najpierw mama – z pokolenia, które nie było przyzwyczajone do dbania o siebie. Nagle dzwoni i mówi, że źle się czuje. Po chwili okazuje się, że to „źle” trwa już od dawna. Po prostu nie chciała mnie martwić

Rzucasz wszystko. Kupujesz pierwszy z brzegu bilet do Ukrainy, podczas gdy wszyscy świętują Boże Narodzenie. Zostawiasz chorego na przeziębienie nastolatka w Wigilię w obcym domu, tego samego wieczoru pędząc kilkoma pociągami do matki. Przez miesiąc chodzisz od jednego lekarza do drugiego: dziesiątki badań, kilometrowe rachunki – aż w końcu słyszysz diagnozę, od której serce zamiera w piersi. Zostajesz przy mamie, gdy ona przechodzi operację, a potem wracasz do Polski, żeby trochę odetchnąć...

A tu czeka na ciebie dziecko, które podczas twojej nieobecności miało problemy w relacjach z koleżankami, burzę hormonów, nieporozumienia w szkole... Nie wspominając już o nowych rachunkach i własnych nierozwiązanych sprawach w pracy.

Pod podwójną presją

Profesor Barbara Józefik z Uniwersytetu Jagiellońskiego wyjaśnia fenomen „pokolenia kanapki” na przykładzie polskich kobiet. Przeżyły stres podczas pandemii COVID-19, a potem wybuch wojny za wschodnią granicą. Wszystko to podniosło już poziom ich niepokoju na najwyższy poziom – a tu nagle nowe wyzwania: rodzice się starzeją, a dzieci niby dorosły, lecz nadal są zależne. Do tego własne ciało zaczyna zawodzić: nie jest już tak odporne na stres, nie jest tak wytrzymałe, wymaga opieki i troski.

„Pokolenie kanapek” („sandwich generation”) to ludzie (głównie kobiety) w wieku 35-65 lat, którzy muszą opiekować się zarówno starzejącymi się rodzicami, jak własnym potomstwem. Ilustracja: Shutterstock

Wyjaśnienie tego zjawiska jest następujące: kobiety zaczęły później rodzić dzieci, a jednocześnie wydłużyła się średnia długość życia. W rezultacie kiedy nasi rodzice osiągają wiek, w którym potrzebują naszej pomocy, my nadal mamy dzieci, którymi musimy się opiekować. I jakoś już bez dawnego sceptycyzmu przypominają się słowa starszych, które często słyszało się w młodości: „Trzeba urodzić przed 25. Wyobraź sobie: jesteś jeszcze młoda, a dzieci już dorosłe i samodzielne”.

Do tego dochodzi wzrost liczby samotnych matek, które nie mają z kim dzielić ciężaru utrzymania i wychowania dzieci. W związku z tym kobieta musi utrzymywać rodzinę i dbać o swój rozwój zawodowy za granicą.

Kolejnym trendem, na który zwraca uwagę polska badaczka, jest zanikanie modelu wspólnego życia kilku pokoleń pod jednym dachem. Dzisiaj nie jest to już powszechna praktyka, więc nawet podstawowa logistyka opieki nad rodzicami wymagającymi wsparcia znacznie się komplikuje.

Dodatkowo traci się wsparcie rodziców – nie można po prostu zostawić dzieci u kogoś z rodziny, by trochę odpocząć

Prof. Józefik zauważa też, że podwójna presja na kobiety często prowadzi do depresyjnych myśli i wypalenia zawodowego. W ich głowach wciąż krążą sprzeczne myśli: „Jestem złą córką”, „Jestem złą matką”, „Nie radzę sobie”, „Kocham swoich rodziców, ale marzę, by ktoś inny się nimi opiekował” itp.

Długotrwały stres osłabia układ odpornościowy, pogarsza się również zdrowie somatyczne. Kobiety często skarżą się: „Sama mam problemy z sercem, ciśnieniem, kręgosłupem. Ale nie mam czasu, żeby się tym zająć, pójść na jogę albo pilates”. W życiu kobiet – kanapek niemal nie ma miejsca dla siebie.

A wszystko to na tle wojny

Miałam szczęście, nie jestem jedynaczką. Mam brata, wychowanego w atmosferze równych praw i obowiązków, który dzielił ze mną opiekę nad mamą. Jednak nawet to nie ratuje, gdy w twoim kraju trwa wojna.

Typowa sytuacja, gdy niespodziewanie w nocy rozlega się dzwonek telefonu: „Nasze miasto (jestem z Odesy) znalazło się pod zmasowanym atakiem dronów. Wybuchy słychać ze wszystkich stron. Płoną domy na sąsiedniej ulicy”. I nie śpisz do rana, bo martwisz się o bliskich.

Pytam inne ukraińskie uchodźczynie z „pokolenia kanapek”, jak sobie radzą (ich historie są opisane poniżej). Bo to, co dla innych jest sytuacją wyjątkową, dla Ukraińców jest teraz normą. Wojna zniszczyła nasz majątek i status społeczny, pochłonęła oszczędności, wiele Ukrainek za granicą żyje bez wsparcia partnerów, jednocześnie opiekując się dziećmi i rodzicami. Często nie mamy nawet wyboru – opłacić opiekunkę dla rodziców czy letni obóz dla dzieci, bo zarobione pieniądze idą na czynsz. A jako że wielu rodziców kategorycznie nie chce opuszczać Ukrainy, kobiety jeżdżą tam i z powrotem przez granicę, bo nie mogą sobie nawet wyobrazić, że wrócą z dziećmi do miejsc, na które spadają drony i rakiety.

Wróciłam z dziećmi do mamy, żeby nie umierała sama

Amerykańska geriatrka Paula Banks proponuje sześć kroków: wydech i uspokojenie, zaprzestanie obwiniania siebie, uwolnienie się od wstydu z powodu proszenia członków rodziny o pomoc (w szczególności finansową), zaangażowanie nastoletnich dzieci w opiekę nad starszymi członkami rodziny, włączenie dbania o siebie do harmonogramu dnia, niezrywanie kontaktów z przyjaciółmi i regularne spotkania z nimi.

Brzmi dobrze, lecz większość tych rad nie sprawdza się w warunkach wojny i przymusowej migracji.

– Wyjechaliśmy z Charkowa do Irlandii – mówi 51-letnia Iryna. – Przez półtora roku, kiedy mieszkaliśmy razem – ja, moja 74-letnia mama i mój 16-letni syn – kilka razy przyłapałam się na myślach:

„Ojej, ale most! Czy jeśli z niego skoczę, to będzie bardzo bolało?”; „Czy jeśli zatrzymam się na środku drogi, to ten czerwony samochód mnie potrąci?”

Te myśli mnie nie przerażały, przynosiły wyzwolenie. Wszystko się na mnie zwaliło: mama, która nie może bez mnie nawet wyjść z mieszkania; syn z pretensjami, że odciągnęłam go od domu, nauki, przyjaciół; poszukiwanie pracy; nowy język; problemy zdrowotne; strach o męża, który poszedł do wojska. Poczułam ulgę, kiedy udało nam się z mamą zamieszkać w różnych mieszkaniach. Okazało się, że nie jest aż tak bezradna.

41-letnia Natalia z Wuhłedaru: – „Podzieliliśmy” starszych członków naszej rodziny. Mama, która kategorycznie nie chciała opuścić Ukrainy, mieszka z bratem, a ja wysyłam jej pieniądze pokrywające połowę czynszu za mieszkanie w Połtawie i kupno niezbędnych leków. Przyjechałam do Polski z dwójką nastoletnich dzieci i rodzicami męża – 69 i 73 lata. Mieszkaliśmy wszyscy razem w mieszkaniu o powierzchni 36 metrów kwadratowych. Dużo pracowałam. Najpierw w fabryce, w weekendy ucząc się robić manicure, a teraz pracuję na własny rachunek. Rodzice męża nie byli dla nas ciężarem. Wręcz przeciwnie, zajęli się opieką nad dziećmi, gotowaniem, sprzątaniem domu. Niestety oderwanie od ojczyzny wpędziło ich w choroby. Teść zmarł w zeszłym roku. Musieliśmy pochować go w Polsce, bo nasze miasto jest okupowane.

– Mój nastoletni czas przypadły na jesień życia mojego dziadka i babci. Babcia była już wtedy bardzo chora – wspomina 45-letnia Ołena. – Miałam 15 lat i bardzo prosiłam mamę, żeby pozwoliła mi zaprosić przyjaciół na urodziny. Mama nazwała mnie egoistką, która myśli tylko o sobie. Z jakiegoś powodu często o tym wspominam. W mojej rodzinie interesy starszego pokolenia zawsze były priorytetem, a teraz tego samego wymagają ode mnie rodzice. Ale ja wybrałam bezpieczeństwo dzieci. Zatrudniłam osobę, która odwiedza rodziców i pomaga im w domu dwa razy w tygodniu. Jeśli nagle wydarzy się coś złego, będę szukać domów z zakwaterowaniem i opieką. Zarazem w mojej głowie nieustannie rozbrzmiewają rozmowy z przeszłości, w których potępia się „zachodni styl życia”, kiedy to starsi ludzie dożywają samotności w domach spokojnej starości.

Profesor Barbara Józefik jest przekonana, że nie powinniśmy czuć się winni, podejmując decyzję o opłaceniu opieki wysokiej jakości nad starszymi członkami rodziny. I że warto wyjść z matrycy o nazwie: „bycie ofiarą to wyczyn”.

Jednocześnie w sytuacji z rodzicami często nie chodzi o poczucie poświęcenia, ale o miłość

To właśnie ona skłania do bycia blisko, dopóki jest taka możliwość. Część ukraińskich uchodźczyń, nawet ryzykując bezpieczeństwo swoich dzieci, wraca do Ukrainy, by opiekować się starszymi rodzicami.

– Wiem, że nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby mama umarła samotnie – wyznaje 47-letnia Margarita. – Wróciłam z Wielkiej Brytanii z dwójką dzieci, które były już tam całkowicie zintegrowane, bo dowiedziałam się o śmiertelnej diagnozie mamy. Przez rok byliśmy z nią, nie żałuję tego. Żałuję tylko, że nie było mnie wcześniej. Teraz pracuję z psycholożką, która mówi, że nie przeszłam procesu separacji, dlatego tak trudno mi pogodzić się ze stratą. Ale ja po prostu bardzo kochałam swoją mamę, była najlepszą mamą na świecie.

Lody zamiast Londynu

Szukając odpowiedzi na pytanie, jak nie udusić się pod presją obowiązków napierających z dwóch stron, doszłam do nieoczekiwanego wniosku: w tej sytuacji niezwykle ważne jest, by zadbać o siebie. Bo tak jak ja teraz, tak i moja córka za 15-20 lat może potrzebować nie wsparcia finansowego, ale po prostu obecności mamy, rozmowy, uścisku.

Jeśli nie zadbam o siebie teraz, córka odziedziczy nie tylko mój niepokój, ale także matrycę ofiary i potrzebę dbania o mnie

Ważne, by znaleźć czas na wartościową komunikację z nastoletnimi dziećmi, szczere rozmowy z nimi i prośby o wsparcie (w szczególności o przejęcie części obowiązków domowych). W krytycznym momencie, kiedy zgromadziły się duże rachunki za operacje mamy, moja córka sama zaproponowała, że zrezygnuje z wycieczki z klasą do Londynu. To było jej marzenie, nie zmuszałam jej do tego, to była jej decyzja. Zaczęłyśmy częściej razem wychodzić – po prostu na kawę albo na lody. Wydaje mi się, że to tylko wzmocniło nasze relacje.

Potwierdzają to podcasty MD Anderson Cancerwise, w których omawiane jest wsparcie dla opiekunów – osób zajmujących się rodzicami lub krewnymi z rozpoznaniem nowotworu. W jednym z podcastów pracownica socjalna Mary Deff dzieli się radami wynikającymi z wieloletniej praktyki pracy w hospicjach:

„W sytuacjach długotrwałej opieki szczególnie ważne jest to, by nie zapominać o opiekującej się osobie.

Proste pytanie: ‘Jak się czujesz?’ może być sygnałem, że nie zapomniałaś o tej osobie. To nie tylko apel do lekarzy, ale także do nas wszystkich – kolegów, przyjaciół, sąsiadów, którzy mogą wesprzeć prostym słowem tych, którzy znaleźli się w sytuacji „sandwicha”

W hospicjach jest to już część protokołu: monitoruje się nie tylko stan pacjenta, ale także stan opiekuna – czy nie jest wyczerpany, czy ma dostęp do grup wsparcia.

Ważne, by mieć plan: jak stworzyć w domu możliwie najbardziej komfortowe i bezpieczne warunki dla osoby starszej, dążąc do jej maksymalnej samodzielności. Specjaliści radzą zwrócić szczególną uwagę na stan emocjonalny starszych rodziców. Utrata samodzielności jest ciosem dla ich tożsamości. Może objawiać się irytacją, rezygnacją, niechęcią do przyjmowania pomocy. Jednak właśnie ta cicha obecność, współczucie i wsparcie mogą pomóc zachować godność – i dać ci trochę więcej przestrzeni dla siebie.

Kolejna kluczowa kwestia: szczera ocena własnego systemu wsparcia. Czy dam sobie radę sama, mając pracę, dzieci, inne obowiązki? Czy mogę polegać na mężu, braciach, siostrach, przyjaciołach, sąsiadach? Czasami najlepszym rozwiązaniem jest przekazanie części obowiązków, nawet jeśli jest to trudne psychicznie”.

Jedna z kobiet, które pojawiły się w podcaście, powiedziała: „Wiedziałam, że jeśli nie zadbam o siebie, nie będę w stanie zadbać o rodziców, dzieci i męża”. Dbanie o siebie jest częścią dbania o rodzinę. Jeśli więc świadomość tego może pomóc ci uwolnić się od presji społecznej i wewnętrznego poczucia wstydu, że robisz za mało – przynajmniej tego argumentu wysłuchaj.

20
хв

Dlaczego „kobiety – kanapki” nie mają prawa do zmęczenia

Halyna Halymonyk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Ihor Horków: – Nie budujemy muru. Otwieramy drzwi

Ексклюзив
20
хв

Ćwiczenia z dekolonizacji

Ексклюзив
20
хв

„Kordian” Słowackiego: prorocze ostrzeżenie przed konsekwencjami rosyjskiej polityki dla Europy

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress