Exclusive
20
min

Kobieta, która leczy gobeliny

"Opiekuję się kolekcją gobelinów od renesansu do XIX wieku. Można powiedzieć, że jestem ich lekarką, zajmuję się profilaktyką. Nie tylko je odwiedzam, ale też badam ich stan, mierzę poziom oświetlenia, oczyszczam z owadów i kurzu. W zbiorach Metropolitan Museum znajdują się niesamowite obiekty. To wielka przyjemność pracować nad nimi, by zachować je dla przyszłych pokoleń".

Anastazja Kanarska

Olha Jarema-Wynar (po prawej) i jej asystentka konserwator Martina Ferrari (po lewej) patrzą na Andromachę i Priama, namawiających Hektora, by nie szedł na wojnę, 2022 r. Zdjęcie: Metropolitan Museum of Art

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Ukraińska artystka Olha Jarema-Wynar jest specjalistką ds. konserwacji tekstyliów w The Metropolitan Museum of Art, jednym z największych muzeów na świecie. Wyższe wykształcenie zdobyła we Lwowskiej Narodowej Akademii Sztuk Pięknych i wkrótce jej oryginalne tkaniny stały się rozpoznawalne i doceniane. Później wyjechała za ocean, by studiować i pracować w Stanach Zjednoczonych. Doświadczenie Pani Olgy pokazuje, że można zacząć od zera i odnieść sukces, jeśli ma się pasję i jest się wytrwałym.

Obecnie jest odpowiedzialna za kolekcję gobelinów od renesansu do XIX wieku w Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. Monitoruje ich stan i warunki ekspozycji. Ze swoimi gobelinami lata, niczym bohaterka baśni "Tysiąca i jednej nocy", po całym świecie, od muzeum do muzeum.

Kiedy wybuchła wielka wojna, Olha i jej koledzy nagrali instrukcje wideo dotyczące szybkiego pakowania i przechowywania kolekcji tekstyliów, a potem wysłali je do ukraińskich muzeów. W ten sposób pomogli zachować ukraińskie dziedzictwo kulturowe.

Olha Jarema-Wynar. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Anastazja Kanarska: Dział Konserwacji Tekstyliów Metropolitan Museum of Art obchodzi 50-lecie istnienia. Pani jest jego częścią od 22 lat. Jak zaczęła się ta zawodowa przygoda?

Olha Jarema-Wynar: Po raz pierwszy przyjechałam do Nowego Jorku ze Lwowa na zaproszenie Muzeum Ukraińskiego w 1990 roku. Moje domowe stroje zostały pokazane na pokazie charytatywnym na rzecz budowy nowej siedziby muzeum. Po raz drugi spotkałam się ze Stanami Zjednoczonymi w Kolorado, gdzie mieszkałam przez osiem lat, uczyłam się angielskiego, a nawet planowałam zostać pielęgniarką. Ale jedna z miejscowych Ukrainek przekonała mnie, bym nie szła w jakąś inną dziedzinę, lecz poszukała czegoś zbliżonego do tego, co robiłam w Ukrainie, żebym doskonaliła się w tym kierunku. Za jej radą dostałam się na Uniwersytet w Denver i uzyskałam tytuł magistra. Moja córka właśnie ukończyła studia licencjackie i zdecydowałyśmy, że będziemy studiować na wschodnim wybrzeżu Ameryki, ponieważ ten region ma najlepszą ofertę edukacyjną.

Początek mojego życia w Nowym Jorku zbiegł się z tragedią z 11 września. Ukończyłam program z dziedziny mediów cyfrowych i szukałam pracy. Nie mogłam jej znaleźć, bo w mieście było wiele szkół z podobnymi programami. Nie miałam żadnych kontaktów, więc pomyślałam, że pójdę i popytam w dużym muzeum. Była tylko praca na pół etatu - trenera dla pracowników sklepu muzealnego. To był początek mojej przygody z Metropolitan Museum.

Dostałam zieloną legitymację, podczas gdy stali pracownicy muzeum mieli żółte. Patrzyłam na nie i marzyłam o tym, by kiedyś taką dostać

Później zaproponowano mi pełnoetatową pracę: byłam odpowiedzialna za przygotowywanie raportów. Okazało się jednak, że to nie moja działka.

Pewnego dnia przeglądałam dwutygodnik muzealny i dowiedziała się, że działem renowacji tkanin kieruje nowa szefowa, która pochodzi z Rumunii i ma takie samo wykształcenie jak ja. Nie zastanawiając się dwa razy, zadzwoniłam i poprosiłam o spotkanie. Zgodziła się. Zabrałam kilka moich prac i zdjęć, które bardzo jej się spodobały. Powiedziała, że szuka takiej osoby, ponieważ ma gobelin, który przygotowuje na wystawę. Potrzebowała kogoś z odpowiednią wiedzą. Musiała jednak poczekać kolejne sześć miesięcy, zanim znalazła pieniądze na ten mój etat.

Pamiętam, że na rozmowę kwalifikacyjną specjalnie kupiłam garsonkę. Tyle że ta rozmowa odbyła się niespodziewanie i nie miałam czasu, by ją założyć (śmiech)

Miałam pracować przez rok, ale ponieważ wiedziałam, jak tkać, miałam wyczucie koloru i byłam w stanie odtworzyć utracony wzór, zaproponowano mi pozostanie - i awansowałam z asystenta konserwatora na konserwatora.

Konserwacja może być bardzo złożonym procesem. Jednak przyjemnie jest towarzyszyć obiektowi od początku do końca renowacji, zwłaszcza gdy po wszystkim można go podziwiać, gdy wisi na ścianie. Jako że jestem odpowiedzialna za kolekcję gobelinów od renesansu do XIX wieku, regularnie kontroluję stan gobelinów na wystawie stałej. Można powiedzieć, że jestem ich lekarzem, który zajmuje się profilaktyką. Nie tylko je odwiedzam, ale też rejestruję ich stan, mierzę poziom oświetlenia, oczyszczam je z owadów i kurzu. W naszych kolekcjach w "The Met" znajdują się niesamowite dzieła. To wielka przyjemność pracować nad tymi dziełami, by zachować je dla przyszłych pokoleń.

Olha Jarema-Wynar reanimuje gobelin. Zdjęcie z prywatnego archiwum

AK: Na co radziłaby Pani zwrócić uwagę w pierwszej kolejności tym naszym czytelnikom, którzy odwiedzą Metropolitan po raz pierwszy?

O.J-W: Metropolitan niedawno obchodziło 175. rocznicę powstania. To ogromny kompleks muzeów i jeden dzień nie wystarczy, aby zobaczyć wszystko. Mam wielu gości i zawsze pytam ich: Jaki jest twój ulubiony okres? Często ludzie chcą zobaczyć impresjonistów i postimpresjonistów. Zwłaszcza teraz, gdy etykiety zostały zmienione i artyści tacy jak Archip Kuindży, Ivan Aiwazowsk i Ilia Repin nie są już nazywani rosyjskimi artystami. Goście chcą oglądać ich obrazy, a także "Tancerkę w ukraińskim stroju" Degasa [przez wiele lat obraz był nazywany "Rosyjską tancerką", ale po rosyjskim ataku w 2022 r. i skargach Ukraińców do administracji muzeum ta pomyłkę została skorygowana - red.], przy której Ukraińcy często robią sobie zdjęcia.

"Tancerka w ukraińskiej sukni" Edgara Degasa w Metropolitan Museum of Art. Po prawej stary i nowy opis obrazu.

Jeśli ktoś interesuje się średniowieczem, jednym z moich ulubionych okresów, zapraszam do działu sztuki średniowiecznej. Zdarzają się tu bardzo interesujące wystawy czasowe.

AK: Wiem, że nie traci Pani kontaktów zawodowych z kolegami z Ukrainy i współpracuje Pani z polskimi muzealnikami.

OJ-W: W ramach programu Fulbrighta prowadziłam wykłady w Ukrainie na temat Metropolitan Museum of Art, renowacji i konserwacji tekstyliów. Utrzymuję kontakt z moimi kolegami. Jerzy Holz, kierownik działu konserwacji tkanin zabytkowych w Muzeum Zamku Królewskiego na Wawelu, odwiedził Metropolitan kilka razy. Odwiedziła nas również Justyna Miecznik, kierownik pracowni konserwacji tkanin w Muzeum Narodowym w Warszawie. Mamy dobre kontakty z kolegami z różnych krajów.

Do moich obowiązków należy między innymi konserwacja dzieł z kolekcji, którą się opiekuję. Gobeliny są czasami wypożyczane przez inne muzea w USA i Europie. Przywożę je z powrotem i jestem obecna przy ich wieszaniu, zdejmowaniu i pakowaniu.

Często podróżuję nawet samolotem towarowym, jeśli eksponat wymaga transportu w dużej skrzyni

Kiedy rozpoczęła się rosyjska inwazja na pełną skalę, przyjaciel z Ukrainy poprosił mnie o dostarczenie instrukcji, jak szybko i unikając uszkodzenia pakować cenne tekstylia. Nagraliśmy film i przekazaliśmy te informacje Centrum Ochrony Dziedzictwa Kulturowego we Lwowie. Zebraliśmy również funduszena zakup materiałów do pakowania i wysłaliśmy je do Polski.

AK: Przyjechała Pani ze Lwowa do Stanów Zjednoczonych w 1992 roku. Jakich rad udzieliłaby Pani kobietom, które są teraz zmuszone zaczynać od zera w nowych krajach?

OJ-W: Bardzo ważne jest, aby wierzyć, że można zacząć od zera. Nawet gdy pracowałam w sklepie podczas wakacji studenckich, szkoliłam pracowników, przygotowywałam raporty, próbowałam poprawić swój angielski, zawsze starałam się dać z siebie wszystko i szukałam rzeczy, które mogłabym zrobić, a których inni zrobić nie mogli, bo nie wiedzieli jak. To zawsze bardzo mi pomagało. Aby znaleźć moją pierwszą pracę, wysłałam 300 e-maili. Otrzymałam dwa lub trzy zaproszenia na rozmowy kwalifikacyjne, które oblałam. Cóż, jeśli jedne drzwi są zamknięte, inne na pewno się otworzą.

"Metropolitan Museum of Art", Nowy Jork. Fot: Shutterstock

AK: Co w nowym środowisku najbardziej się dla Pani sprawdziło?

OJ-W: Doceniłam moje wychowanie. Jestem wdzięczna moim rodzicom za to, czego nauczyłam się w domu. Nauczyli mnie, jak dbać o rodzinę i podtrzymywać tradycje.

AK: Pani córka Jaryna pracuje na Uniwersytecie Columbia, a wnuczka uczy się w szkole podstawowej i podobno jest podekscytowana, gdy jesteście razem i gotujecie. Jakie jest Pani ulubione rodzinne danie?

OJ-W: Każde, które robimy razem.

A.K: Lwów i Nowy Jork. Gdyby miała Pani każde z nich opisać jednym słowem, jakie by to było słowo?

OJ-W: Moje serce należy do Lwowa.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka i fotografka teatralna. Magister dziennikarstwa Lwowskiego Narodowego Uniwersytetu im. Iwana Franki. Doświadczenie zdobywała w legendarnej lwowskiej gazecie „Postup”, gdzie była odpowiedzialna za strony o kulturze na świecie. Publikowała w licznych mediach w Ukrainie i za granicą. Przez 10 lat była autorką ukraińskiego tygodnika „Nasze Słowo” (Warszawa). Duży wybór jej tekstów można przeczytać w dziale „Sztuka” Zbruc.eu. Współtworzy Sekcję ukraińską Culture.pl. Stypendystka programu Gaude Polonia – 2020 z projektem fotografii teatralnej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

To właśnie od tego – od piękna, które trwa, od kobiecości, która nie znika nawet pod ostrzałem, i od wewnętrznej siły, która pachnie perfumami – rozpoczęła się nasza rozmowa.

Rymma Ziubina w Warszawie. Zdjęcie: Sestry

Teraz wszyscy jesteśmy tacy prawdziwi

Diana Balynska: – Co dzisiaj oznacza dla Pani być piękną?

Rymma Ziubina: – Być prawdziwą. Cieszę się, że standardy typu: „90-60-90” nie dominują już tak bardzo. Na początku wojny często mówiono mi: „Wszyscy jesteście teraz tacy prawdziwi”. I to prawda. Łzy w kadrze, kiedy są prawdziwe, widać od razu. Nie da się ich pomylić ze sztucznymi. I właśnie w tej szczerości tkwi prawdziwe piękno.

Czy dbanie o siebie, ta „czerwona szminka”, pomaga nam, kobietom, w sytuacjach kryzysowych?

Oczywiście! Dbanie o siebie, higiena – to pierwsze, o czym mówili psychologowie od początku inwazji. Jeśli nie brałaś prysznica od trzech dni, to jest to niepokojący sygnał. I to nie dlatego, że nie masz dostępu do wody, ale dlatego, że leżysz i nie możesz nic zrobić – a to objaw depresji. Dbanie o siebie to forma samoorganizacji. Oznacza, że przynajmniej coś kontrolujesz. To działanie, a działanie to życie.

Poza tym w każdej sytuacji pozostajesz kobietą. Pamiętam, jak byłam już w szlafroku, gdy rozległ się alarm. Zamierzałam założyć piżamę, ale zdecydowałam: nie, potrzebuję czegoś, w czym w razie czego będę mogła wybiegnąć. I najładniejszej bielizny – tak na wszelki wypadek... Zajrzałam do koszyka i zaczęłam przeglądać: „To? Nie. O! To już lepiej”.

Na Majdanie, gdy było strasznie, miałam tę samą zasadę: tylko najlepsza bielizna, żeby nikt nie śmiał powiedzieć, że na Majdanie są same bezdomne i „ubogie” kobiety – jak pisały rosyjskie media. To taka cienka granica między śmiesznym a strasznym

Jest jakaś rzecz czy rytuał, bez których nie wychodzi Pani z domu?

Perfumy. Bardzo kocham perfumy. Nawet w walizce ewakuacyjnej miałam dokumenty, maski z czasów pandemii, szminkę nie zawsze – ale i perfumy, które były tam obowiązkowo. Wciąż je zmieniam. Kocham nowe zapachy, eksperymenty.

Skoro mówimy o pięknie w czasach wojny: co dla Pani oznacza wygląd zewnętrzny i wewnętrzna siła?

Piękno to działanie. Nie wygląd zewnętrzny, nie piękne słowa, ale czyny. Tak jak miłość – nie jest rzeczownikiem, ale czasownikiem. Działanie i słowo. Kochać to działać. Tak samo jest z pięknem – to autentyczność i siła ducha.

Wspieram ukraińskich producentów, którzy dbają o naszą zewnętrzną urodę, ponieważ to, jak obecnie działa produkcja w warunkach wojny, również świadczy o niezłomności. Na przykład bardzo lubię i wspieram firmę Wiosna, która produkuje kosmetyki na bazie naszych ukraińskich ziół. Wszystko jest wytwarzane w Ukrainie, w warunkach zatrzymania produkcji podczas przerw w dostawach prądu i alarmów powietrznych. Po nieprzespanych nocach, po ostrzałach i bombardowaniach dziewczyny przychodzą rano do pracy i pracują. Właścicielka Wiosny, Inna Skarżyńska, jest mamą czworga dzieci; podczas wojny adoptowała jeszcze jednego chłopca. Jej sklepik i zakład w Buczy zostały doszczętnie zniszczone przez rosyjskich żołnierzy. A ona wszystko odbudowała, tyle że już we Lwowie.

To jest właśnie piękno.

Piękno ludzi, którzy szyją, pieką chleb, robią najsmaczniejszą pizzę we Lwowie – kiedy mężczyźni są na froncie lub właśnie z niego wrócili

Ostatnie wzruszające pokazy Ukrainian Fashion Week w Kijowie, kiedy na wybieg wyszli chłopcy po amputacjach i z protezami, były o tym samym. To nasi bohaterowie, którzy za cenę własnego zdrowia dają nam spokojne życie. Musimy brać pod uwagę wasze potrzeby – w modzie, architekturze, życiu codziennym.

Niedawno do naszego Lwowa, do Teatru Narodowego im. Marii Zańkowieckiej, przyjechali chłopcy, którzy przechodzą rehabilitację w centrum SuperHumans. Przygotowywaliśmy się do ich wizyty, przegadaliśmy szczegóły – czy jest podjazd, gdzie będzie im wygodniej siedzieć, gdzie ustawić wózki inwalidzkie.

Z weteranami z SuperHumans. Zdjęcie: archiwum prywatne

Już w 1995 roku, na festiwalu teatralnym w Edynburgu, widziałam, jak pierwsi w sali pojawili się ludzie na wózkach inwalidzkich. Przygotowano dla nich specjalne miejsca, i to nie z boku, skąd kiepsko widać, ale w środku pierwszego rzędu. Na świecie to działa od dawna, nie trzeba niczego wymyślać. Tyle że trzeba to zrobić pilnie.

Twarz bez zbędnych manipulacji

Czy rozumienie piękna się zmieniło? Obecnie często kojarzy się piękno z ingerencją – botoksem, wypełniaczami, plastyką...

Mamy tu dobre światło, możesz mnie sobie obejrzeć [śmiech]! Jest nawet anegdota wśród filmowców: „Słyszałem, że się ożeniłeś. Żona jest ładna?” – „To zależy, jak ustawić światło”.

Sama nie uciekam się do manipulacji estetycznych – trzymam się do ostatniej kropli krwi. Nie obiecuję, że tak będzie przez całe życie, ale na razie nie czuję takiej potrzeby.

Nawiasem mówiąc, na stronach castingowych, gdzie poszukuje się aktorek, coraz częściej pojawia się fraza: „Twarz bez zbędnych manipulacji”. To oczywiście kwestia indywidualnego wyboru kobiety. Ale jest też strona finansowa. Jeśli kobieta dokonuje darowizn, to mimowolnie sobie przelicza [koszty takich zabiegów]: jeden „zastrzyk” to trzy-pięć tysięcy hrywien. A potem znowu. Teraz jest to więc również kwestia priorytetów.

Jak postrzega Pani swój wiek? Czy Pani nastawienie do siebie zmienia się z upływem lat? Spotkała się Pani z przejawami ageizmu w swojej profesji?

W wieku 36 lat miałam już na koncie trzy role babci [śmiech]. Potrzebne do nich były twarze medialne, a wtedy takich twarzy nie było zbyt wiele. Ale ogólnie podchodzę do swojego wieku zupełnie spokojnie. Nie próbuję wskoczyć do ostatniego wagonu i sztucznie zatrzymać czas. Moje podejście do życia zmienia się, podobnie jak moje pragnienia.

Kiedy miałam 25 lat, wydawało mi się, że można zmienić świat – nawet poprzez zawód aktora. Dzisiaj już wiem, że nie

Chociaż... Dzisiaj podeszła do mnie kobieta i powiedziała: „Dwa lata temu, po rozwodzie, byłam całkowicie załamana. Spotkanie z panią tak mnie zainspirowało, że ponownie wyszłam za mąż”. Takie chwile są bardzo wzruszające.

Jeśli chodzi o ageizm – oczywiście, że istnieje. Obecnie mam niewiele ról filmowych, ponieważ nie gram młodych kobiet, a ról dla kobiet w moim wieku w kinie jest niewiele – nie tylko w Ukrainie, ale i na całym świecie. Jeśli Sharon Stone mówi, że w Hollywood po 45. roku życia nie piszą już dla ciebie scenariuszy i nie kręcą cię, to co ja mogę powiedzieć? Na szczęście jest teatr, w którym jestem potrzebna.

W garderobie. Zdjęcie: Disy Garby

Wiele starszych Ukrainek, które wyjechały do Polski, również spotyka się z ageizmem. Co by Pani poradziła takim kobietom, które po przeprowadzce, utracie kariery, części swojej tożsamości nie mogą odnaleźć siebie?

Nie mam już zbyt wielu rad. Trudno doradzać, kiedy się nie doświadczyło czegoś samemu. Ale widzę, że nawet w Ukrainie niektóre firmy zaczynają doceniać pracowników w starszym wieku. Tłumaczą swój wybór na korzyść pań po pięćdziesiątce tym, że oprócz doświadczenia zawodowego w tym wieku kobieta koncentruje się już na pracy, podczas gdy młodą dziewczynę czeka jeszcze małżeństwo, narodziny dzieci – co dla pracodawcy oznacza urlopy macierzyńskie, zwolnienia lekarskie, nieobecności w pracy.

Pamiętam siebie jako młodą pracującą mamę: dziecko ma gorączkę, a ja całuję je, ale biegnę do teatru. Biegnę i płaczę, bo rozumiem, że żadne przedstawienie nie jest tego warte. Ale idę, bo czuję się zobowiązana. Bo nie mogę jeszcze stawiać warunków i odwoływać przedstawień.

Jestem przekonana, że 50 lat to wspaniały czas, by przypomnieć sobie o sobie, o swoich niespełnionych marzeniach. Jeśli twój zawód pokrywa się z hobby, tak jak u mnie, to jest to dar

Jednak wiele kobiet całe życie poświęca tylko pracy i dlatego zapomniały, czego kiedyś chciały. A warto sobie przypomnieć: „Marzyłam, by nauczyć się włoskiego” albo: „Kiedyś chciałam tańczyć”. I warto to zrobić. Nawiasem mówiąc, serial „Lusia stażystka”, w którym zagrałam, jest hymnem kobiet po 50. Pod koniec 2021 roku otrzymałam nawet nagrodę za ten projekt, która nosi nazwę „Precz ze stereotypami roku”.

Wojna to nie tylko czołgi i zgliszcza

Często bywa Pani za granicą. Czy można tam jakoś rozpoznać Ukrainkę na ulicy wśród innych kobiet?

Wie pani, podczas podróży ze mną jest jak ze sportowcami, którzy widzą tylko lotniska, hotele i halę sportową. Ja mam tak samo, tylko zamiast hali sportowej jest sala kinowa albo teatralna [śmiech]. Ale przypomniało mi się, jak nasz ukraiński kierowca we Włoszech, gdzie kręciliśmy „Gniazdo gołębicy”, a w kadrze było może z dziesięć ukraińskich dziewczyn, podszedł pod koniec zdjęć: „Pani Rymmo, ja pani nie rozpoznałem! Jest pani dokładnie taka, jak te dziewczyny, które co tydzień tu wożę – tak samo ubrana, z taką samą torebką”. To był komplement – że jestem prawdziwa, jak ta emigrantka zarobkowa, którą gram w filmie. I nie chodzi nawet o ubranie. W filmie, w tych scenach z pierwszego okresu bohaterki we Włoszech, mam nawet inne oczy.

Oczy nas zdradzają. Spojrzenie. Smutek. Przerażenie. Niepewność. Nie chcę nikogo obrazić. Chcę tylko, żeby oczy Ukrainki błyszczały ze szczęścia.

Podczas wystąpienia publicznego. Zdjęcie: Ołeksandr Senko

A gdyby dzisiaj musiała Pani zagrać migrantkę zarobkową, to jak wyglądałaby ta postać?

Bardzo podobnie. Już wtedy pytano mnie: „Przeżyła pani coś takiego?”. A ja odpowiadałam: „Tak, częściowo”. Samotność, zwątpienie, nieporozumienia w rodzinie, poczucie, że nikt nie potrzebuje twojego zawodu... To wszystko było w moim życiu. Teraz ten obraz stał się tylko bardziej bolesny.

Po „Gnieździe gołębicy” były propozycje, by grać emigrantki zarobkowe, ale odmawiałam, bo to powielanie roli. A dla mnie ważne jest odkrywanie czegoś nowego w sobie i dla widza.

Zaproponowano mi też zagranie współczesnej historii: kobiety, która na własne oczy widziała rozstrzelanie dziecka, przeżyła traumę psychiczną... Odmówiłam, ponieważ moim zdaniem przed taką rolą trzeba przejść pewne przygotowania – porozmawiać z psychologami, pobyć w klinice, wczuć się. A zdjęcia miały rozpocząć się tydzień po przeczytaniu przeze mnie scenariusza.

Czy filmy o emigracji są teraz na czasie?

Absolutnie. Ale trzeba zrozumieć, że są różne takie filmy, tak jak filmy o wojnie. Wojna to nie tylko czołgi, lotnictwo, ruiny. To także kobieta w obcym kraju – bez języka i pracy. I dziecko, które widziało wojnę. Najgłębsze dzieła sztuki zawsze opowiadają o małym człowieku na tle wielkiej tragedii.

Jakiego kina potrzebują dziś widzowie?

Ukraińskiego. Widz naprawdę chce oglądać nasze historie, naszych aktorów, słyszeć nasz język. Jako członkini akademii filmowej obejrzałam wszystkie filmy, które powstały w ostatnich latach, by móc wybrać laureatów nagrody „Złoty Bączek”. Obecnie jest bardzo mało pełnometrażowych filmów fabularnych. Ale nawet te, które są, różnią się gatunkowo – są i dramaty, i komedie.

Mamy potężne kino dokumentalne, które prezentujemy na światowych festiwalach filmowych. Jednak współczesnych ukraińskich filmów fabularnych, które warto byłoby pokazać światu, jest na razie tylko kilka

A jak zmienił się teatr w czasie inwazji?

Teraz działa już zupełnie inaczej. Wpływa na to wszystko: odległość od linii frontu, alarmy powietrzne, godziny policyjne. Na przykład w Użhorodzie, gdzie ani przez jeden dzień nie było godziny policyjnej, spektakle zaczynają się o 19:00, jak wcześniej. Natomiast w Kijowie Teatr im. Iwana Franki gra już o 15:00 lub 17:00.

W Charkowie, Sumach i Chersoniu sytuacja jest krytyczna: przedstawienia odbywają się tylko w schronach. W Charkowie teatry dosłownie walczą o przetrwanie. Same opłacają wynajem pomieszczeń w schronach, a ludzie otrzymują 25% stawki, czyli mniej niż 100 dolarów miesięcznie.

Nie zawsze możemy zaplanować repertuar. Jeśli aktor jest w rezerwie, to gra. Jeśli przychodzi wezwanie, to dziś jest jeszcze na scenie, a jutro już nie.

Zdjęcie: Jurij Mechitow

Podczas alarmów powietrznych przerywamy przedstawienie, czekamy w schronie, a potem zaczynamy grać od tej minuty, w której przerwaliśmy. Nie zawsze jednak jest możliwość, by po zakończeniu alarmu dokończyć przedstawienie tego samego wieczoru. W końcu przez ostatnie dwa tygodnie w Ukrainie alarmy powietrzne trwały po 8 godzin. I to jest to, czego można się spodziewać po Rosjanach nie tylko w nocy.

Jeśli widzimy, że ludzie nie zdążą wrócić do domu przed godziną policyjną, przenosimy przedstawienia na inny dzień. A wyjazdy na tournee to w tej chwili dla teatru ogromne ryzyko finansowe.

We Lwowie, w naszym Teatrze im. Marii Zańkowieckiej, przed rozpoczęciem spektaklu puszczaliśmy komunikat z prośbą o wyłączenie telefonów komórkowych. Teraz taki komunikat zaczyna się słowami: „Chwała Ukrainie!”, a sala odpowiada: „Chwała bohaterom!” A potem informujemy: „W przypadku alarmu powietrznego zatrzymamy przedstawienie, a administratorzy pomogą wam zejść do schronu”. Dopiero wtedy zaczyna się przedstawienie. I niezależnie od tego, o czym ono jest, po spektaklu wychodzimy, by się ukłonić, i mówimy: „Nasze ciepłe spotkania są możliwe tylko dzięki Siłom Zbrojnym Ukrainy”. Bo w sali i na scenie znajdują się ludzie, których bliscy są na froncie: synowie, córki, mężowie, bracia, siostry, rodzice. Po każdym spektaklu w Teatrze imienia Zańkowieckiej ogłaszamy ze sceny zbiórkę datków.

W czym dziś odnajduje Pani wewnętrzne oparcie?

– W ludziach, i to nie tylko w znajomych. Mogę spotkać kogoś na ulicy, a ta osoba powie mi, że ją wsparłam – filmem, występem, słowem. Takie spotkania zdarzają mi się w chwilach zwątpienia. I to właśnie one dodają mi otuchy.

20
хв

Chcę, by oczy Ukrainki błyszczały ze szczęścia

Diana Balynska

Grzegorz Janikowski (PAP): – Próby do „Kaluguli” Camusa rozpoczęli Państwo w Narodowym Akademickim Teatrze Dramatycznym im. Iwana Franki w Kijowie przed inwazją Rosji na Ukrainę. Przerwaliście na prawie trzy miesiące. Ostatecznie premiera przedstawienia odbyła się w lipcu 2022 r. Jak teraz ten spektakl jest odbierany w Kijowie? W zeszłym roku prezentowali Państwo „Kaligulę” na festiwalu w Awinionie. Jak tam został przyjęty?

Iwan Urywskij: – Pokazaliśmy „Kaligulę” nie tylko w Awinionie, ale i na kilku innych festiwalach, np. w Sarajewie. Rzecz jasna, gramy – jednak przede wszystkim w Kijowie, gdzie publiczność pokochała ten spektakl. Pokazaliśmy go już ponad sto razy.

Długo zastanawiałem się, na czym polega fenomen recepcji tego przedstawienia. Po wizytach na festiwalach i rozmowach z wieloma ludźmi doszedłem do wniosku, że temat tyranii, despotyzmu dotyczy całego świata. Oczywiście, ten problem najbardziej porusza Ukraińców, bo sytuacja wojny czyni go namacalnym. Nasze przedstawienie spotkało się również z gorącym odbiorem i zrozumieniem we Francji, mimo że Francuzów sytuacja konfliktu zbrojnego bezpośrednio nie dotyczy. Bardzo ciekawe były ich komentarze i rozmowy w Awinionie. Bo temat „Kaliguli” jest uniwersalny i nie może być obojętny dla całego świata. Widzimy, co dzieje się w różnych zakątkach globu. Konflikty zbrojne, junty, armie najemników, terroryzm. Dlatego temat dyktatury jest gorący w rożnych państwach świata. Jedni znajdują się w oku cyklonu, inni pozornie są bezpieczni i daleko im do tej problematyki. Myślę, że nie znamy dnia ani minuty, bo Kaligula może pojawić się nagle w każdej części świata.

Co oznacza dla Pana robienie teatru w kraju objętym wojną? W 2024 r. wystawił pan „Marię Stuart” Schillera, w tym roku wyreżyserował „Makbeta”. Jak to się udaje?

Przyznam, że wystawiam teraz więcej sztuk, niż robiłem to przed inwazją Rosjan. Gdy wybuchła wojna, prawie trzy miesiące nie pracowaliśmy. Przygotowywaliśmy różne koncerty i wieczory poetyckie dla naszych żołnierzy.

Czuliśmy się, jak we mgle, i nie wiedzieliśmy, czy jeszcze kiedykolwiek będziemy robić teatr

Czy on jest potrzebny? gdy wreszcie wystawiliśmy „Kaligulę”, okazało się, że widzowie bardzo potrzebują teatru. Chcą żyć w miarę normalnie, oderwać się od koszmaru wojny. Dlatego zacząłem eksperymentować z rozmaitymi gatunkami teatralnymi. Zacząłem np. reżyserować komedie, których nigdy wcześniej nie robiłem. Prawda jest taka, że przede wszystkim musieliśmy jako zespół zrozumieć siebie i swoją sytuację. Potem zaczęliśmy pytać widzów, jakiego teatru potrzebują i czym dziś ma być teatr w Ukrainie.

Wystawia Pan głównie klasykę ukraińską i światową, jak „Tramwaj zwany pożądaniem” Williamsa, „Peer Gynta” Ibsena, wspomnianą „Marię Stuart”. Na swoim koncie ma Pan także realizacje m.in. Strindberga, Gozziego i Gogola. Krąży opinia, że biorąc na warsztat sztuki klasyczne, za każdym razem Pan je dekonstruuje lub redefiniuje. Na czym polega Pańska strategia reżyserska?

Za każdym razem gdy wybieram tekst sztuki, staram się ją wystawić tak, jak ja ją rozumiem. Doskonale wiem, że obcuję z klasyką, dlatego nie dokonuję dużych zmian. Po prostu wnikliwie czytam utwór, by zrozumieć go dla siebie. Następnie oglądam lub przypominam sobie realizacje danego tytułu w innych teatrach Europy. Wreszcie przychodzi moment, że zaczynam rozumieć, dlaczego inni reżyserzy wystawili go tak, a ja mam inną wizję. Myślę, że stąd są te opinie o tym, że dekonstruuję klasyków.

„Kaligula” Urywskiego na festiwalu w Polsce. Zdjęcie: Julia Weber

Często skraca Pan tekst, dokonuje przesunięć scen?

Przedstawienie „Kaliguli” trwa godzinę i piętnaście minut. To jest bardzo skrócona wersja. Po prostu nie mogliśmy przeprowadzić tylu prób, ile chcieliśmy. Cały czas wyły syreny przeciwlotnicze, a my nie mieliśmy prawa robić prób, gdy zbliżał się nalot. Dlatego tę wersję spektaklu dopasowaliśmy do realiów wojennych. Przypomnę tylko, że zdarzało się, że musieliśmy przerywać przedstawienie i z widzami schodzić do schronu.

W 2024 r. otrzymał Pan prestiżową Nagrodę Państwową im. Tarasa Szewczenki za spektakl „Czarownice z Konotopu” według Hrihorija Kwitki-Osnowjanenko. Wiem, że w czerwcu jadą Państwo z tym przedstawieniem na tournée do Stanów Zjednoczonych i Kanady. O czym opowiada ten spektakl?

W maju pokazaliśmy to przedstawienie w Polsce, a w czerwcu rzeczywiście wyruszamy za ocean. „Czarownica z Konotopu” to obowiązkowa lektura szkolna. Hrihorij Kwitko-Osnowjanenko pierwszy pisał prozą po ukraińsku. To rodzaj burleskowej satyry. Spektakl opowiada o tym, jak zaczyna się wojna Polski z Rosją, a Kozacy chcą uniknąć poboru, bo nie chcą iść na tę wojnę. Zapraszają wójta Konotopu na tzw. sotnik, czyli spotkanie, i przekonują go, że w mieście są wiedźmy. Żeby je odnaleźć, trzeba przeprowadzić tradycyjną próbę wody, czyli topić kolejne kobiety. Kto nie utonie, ten jest wiedźmą.

To straszna historia, rodzaj horroru, ale napisana jako komedia. Nasz spektakl odwołuje się do ukraińskiego folkloru i ludowości. To rodzaj wyobrażenia, jak to mogło wyglądać. Publiczność pokochała to przedstawienie. Zagraliśmy je już ponad dwieście razy.

Co zamierza Pan wystawić w najbliższym czasie?

W sobotę, 31 maja, w Narodowym Lwowskim Teatrze Opery i Baletu miała miejsce premiera opery „Złoty pierścień” Zachara Berkuta w mojej reżyserii. W kijowskiej Operze Narodowej Ukrainy im. T. Szewczenki przygotuję kolejną operę. Będą to „Bajki” E. T. A. Hoffmana.

Iwan Urywskij (ur. 9 marca 1990 r. w Krzywym Rogu) jest ukraińskim reżyserem teatralnym i operowym. Zrealizował ponad 20 spektakli w większości opartych na ukraińskiej klasyce. Był głównym reżyserem Ukraińskiego Teatru Muzyczno-Dramatycznego im. Wasyla Wasylki w Odessie. Od 2020 r. jest zatrudniony jako reżyser w Narodowym Akademickim Teatrze Dramatycznym im. Iwana Franki w Kijowie. Współpracował również z teatrami w Iwano-Frankowsku, we Lwowie, w Kownie i Pradze.

20
хв

Kaligula może pojawić się wszędzie

Polska Agencja Prasowa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Artyści i odrodzenie narodu

Ексклюзив
20
хв

Trump „w łóżku” z Putinem

Ексклюзив
20
хв

Życie w stylu brutalistów

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress