Exclusive
20
min

Nazywają je „trabajador” – czyli „pracowite”. Jak się żyje ukraińskim uchodźczyniom w Hiszpanii

Hiszpania udzieliła tymczasowej ochrony przed wojną 209 748 Ukraińcom i stała się czwartym krajem w Europie z największą liczbą ukraińskich uchodźców. Tylko Polska, Niemcy i Czechy wyprzedzają ją pod tym względem. Niektórzy spośród tych, którzy otrzymali tymczasową ochronę w innych krajach, myślą o przeprowadzce do Hiszpanii, gdzie „jest ciepło i morze”...

Kateryna Kopanieva

W Hiszpanii schroniło się ponad 200 tysięcy Ukraińców. Fot: Shutterstock

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Wskaźniki zatrudnienia wśród Ukraińców w Hiszpanii wciąż nie są najlepsze: od 2023 r. znalazło tu pracę zaledwie 15% ukraińskich uchodźców. Głównymi przeszkodami są bariera językowa i skomplikowana procedura potwierdzania dyplomów. Doświadczenia ukraińskich kobiet w Hiszpanii, z którymi rozmawiały Sestry, dowodzą jednak, że oba problemy można rozwiązać. Wiolina z Odessy, która obecnie mieszka w Barcelonie, i Natalia z Irpienia, która w momencie wybuchu wojny na pełną skalę przeprowadziła się do Sewilli, opowiadają o zaletach i wadach życia ukraińskiej migrantki w Hiszpanii.

Wiolina: Na wizytę u mnie nie czeka się miesiącami

– Przed inwazją pracowałam jako ginekolożka w Odessie – mówi Wiolina Wołkowa. – Wyjechałam do Hiszpanii, bo chciałam tu napisać pracę doktorską i na krótko przed wybuchem wojny wysłałam tutaj swoje dokumenty. Planowałam pracować jako lekarka w Ukrainie i prowadzić badania w Europie.

W trzecim roku pobytu w Hiszpanii Wiolina wciąż nie ma uprawnień do wykonywania zawodu, ale już udziela konsultacji w lokalnej klinice. Zdjęcie z prywatnego archiwum

– Zaczęłam uczyć się hiszpańskiego zaledwie sześć miesięcy przed wyjazdem, więc kiedy przyjechałam do Barcelony, nie byłam jeszcze nawet na poziomie A2. Pomógł mi angielski. Barcelona jest miastem turystycznym i wiele osób rozumie tu angielski (w Madrycie i Walencji o to trudniej), choć sam ten język nie wystarczy do podjęcia pracy. Zaczęłam intensywnie uczyć się hiszpańskiego. Chodziłam na zajęcia online z ukraińską nauczycielką, oglądałam specjalne programy i starałam się otaczać tym językiem tak bardzo, jak to tylko możliwe.

Według Wioliny, jeśli chodzi o zakwaterowanie, większość Ukraińców w Hiszpanii polega na sobie:

– Przyjechałam z przyjaciółmi i na początku mieszkaliśmy w mieszkaniu, które wynajęliśmy na Airbnb. Mieliśmy nadzieję, że szybko znajdziemy coś na długoterminowy wynajem, ale okazało się, że bez hiszpańskiej umowy o pracę i poświadczenia stabilnego miesięcznego dochodu to prawie niemożliwe.

W Barcelonie znajduje się ośrodek dla uchodźców, w którym Ukraińcy otrzymują pomoc w załatwianiu formalności. Zaproponowali mi zakwaterowanie sto kilometrów od Barcelony, lecz kiedy zobaczyłam te tłumy matek z małymi dziećmi, które nie miały gdzie spać, pomyślałam, że oni potrzebują tego bardziej. Nawiasem mówiąc, kiedy szukałam mieszkania, ktoś rozbił szybę mojego samochodu i ukradł mi walizkę z rzeczami. W Barcelonie to nic niezwykłego.

Kradzieże i przestępstwa są tu powszechne. W restauracji miejscowy nie pójdzie do łazienki, pozostawiwszy torbę przy stoliku

Po miesiącu poszukiwań Wiolinie udało się znaleźć małe mieszkanie w Barcelonie za 900 euro. Znajomy właściciela pierwszego mieszkania, do którego trafiła, zgodził się wynająć je Ukraince bez historii kredytowej i pracy.

– Nie ubiegałam się o żadne zasiłki od państwa, od razu zaczęłam szukać pracy. Wydrukowałam swoje CV i obeszłam wszystkie piętnaście klinik w okolicy. Wszędzie informowałam, że mówię po angielsku, niemiecku, ukraińsku, rosyjsku, trochę po hiszpańsku. Zdawałam sobie sprawę, że nikt nie zatrudni mnie z dyplomem lekarskim, który nie został potwierdzony w Hiszpanii, miałam jednak nadzieję, że uda mi się dostać np. pracę recepcjonistki. Wszystko na nic. I wtedy przypadkowo spotkałam dziewczynę, która pracowała w prywatnej klinice leczenia niepłodności. Porozmawiała z kierownictwem i zaprosili mnie na rozmowę kwalifikacyjną. Tak dostałam swoją pierwszą pracę w Hiszpanii. Jako asystentka lekarza.

Do moich obowiązków należało wypełnianie historii chorób, kierowanie pacjentów na badania i pełnienie roli tłumaczki dla ukraińsko- i rosyjskojęzycznych pacjentów – tłumaczącej jeśli nie na hiszpański, to przynajmniej na angielski. Wśród pacjentek było wiele Ukrainek, które musiały przerwać leczenie reprodukcyjne w kraju z powodu wojny i kontynuowały je za granicą.

Koledzy bardzo mi pomogli. Hiszpanie są niesamowicie otwartymi i życzliwymi ludźmi. Pamiętam, jak pewnego razu przyszłam do pracy w depresji i rozpłakałam się, bo nie potrafiłam nic powiedzieć po hiszpańsku. Monserat, pielęgniarka, przytuliła mnie i uspokoiła... Teraz pracujemy w różnych klinikach, ale nadal utrzymujemy ze sobą kontakt.

Przykład Wioliny podważa powszechne przekonanie, że nostryfikacja dyplomu medycznego w Europie może zająć nawet dziesięć lat. Potwierdziła już bowiem jedną ze swoich kwalifikacji:

– W Hiszpanii najpierw musisz potwierdzić dyplom z praktyki ogólnej (co już zrobiłam), a następnie specjalizację (w moim przypadku ginekologię). Na pierwszym etapie musiałam tylko zdać egzamin z hiszpańskiego. Ale aby potwierdzić specjalizację, być może konieczne będzie studiowanie i zdawanie egzaminów w danej specjalności.

Dyplom lekarza rodzinnego dał mi prawo do praktykowania ginekologii terapeutycznej. Nie mogę operować, ale mogę przyjmować pacjentów, kierować ich na badania i wypisywać recepty. Teraz mam własną praktykę lekarską w prywatnej klinice.

Nie ma już bariery językowej, dobrze mówię po hiszpańsku. Rozumiem też kataloński, który w Barcelonie można usłyszeć wszędzie. Większość moich pacjentów to Ukraińcy. Około 60 procent pochodzi z Ukrainy, kolejne 30 procent z krajów takich jak Estonia, Litwa, Gruzja i Armenia. Reszta to Hiszpanie i mieszkańcy Ameryki Łacińskiej.

Jako że Wiolina pracuje w prywatnej klinice, pacjenci nie muszą czekać miesiącami na wizytę:

– Można się ze mną spotkać w ciągu tygodnia od umówienia wizyty. W sektorze publicznym na wizytę możesz czekać nawet sześć miesięcy (zwłaszcza u wąskiego specjalisty).

Hiszpania ma bardzo dobrą medycynę ratunkową. Jak często żartują moi pacjenci, tu nie pozwolą ci umrzeć: udzielą pomocy szybko i na wysokim poziomie

Ale jeśli to coś pilnego, nikt nie przyjmie cię w ciągu dnia czy tygodnia. W Hiszpanii krajowy system opieki zdrowotnej jest finansowany wyłącznie z podatków. Podobnie jak w wielu innych krajach europejskich, jest przeciążony i brakuje w nim specjalistów. Osoby, które mogą sobie na to pozwolić, trafiają do prywatnych klinik. Tyle że średnia cena takiej choćby wizyty ginekologicznej z podstawowymi badaniami wynosi tam około 300 euro (płaca minimalna w Hiszpanii to około 1400 euro). I nie jest to jedyna rzecz, która zaskakuje Ukraińców.

Jedną z najczęstszych skarg, jakie słyszę od moich pacjentek z Ukrainy, jest: „Ja tu nie mogę zrobić USG!”

Jako lekarka mogę powiedzieć, że nie każdy, kto chce zrobić USG, rzeczywiście go potrzebuje. W Ukrainie często nadużywa się diagnostyki – gdy na przykład pacjent jest wysyłany na setki kosztownych badań bez jakichkolwiek wskazań, a następnie leczony nie z powodu choroby, a wyników tych badań. Takie podejście może tylko zaszkodzić.

W Hiszpanii lekarze ściśle trzymają się procedur, co zazwyczaj jest uzasadnione. Ale są też niuanse. Na przykład miałam pacjentkę z wczesną menopauzą, której hiszpańscy lekarze zgodnie z procedurą przepisali terapię hormonalną. Tyle że to nie poprawiło, a wręcz pogorszyło jej stan. Co więcej, okazało się, że wcześniej chorowała na nowotwór – a w takim przypadku hormony mogą być szkodliwe. Wybrałam inną terapię i stan kobiety się poprawił. I hiszpańskie, i ukraińskie podejście mają swoje plusy i minusy. Osobiście jestem za medycyną opartą na procedurach opartych na dowodach, ale wciąż z indywidualnym podejściem do pacjentów.

Według Wioliny hiszpańskie podejście do pracy, zwłaszcza do równowagi między pracą a domem, różni się od ukraińskiego:

– Większość Hiszpanów jest zrelaksowana, nikt nie lubi się przemęczać. Jeśli dniówka trwa do 6, to o 6:05 nikogo w pracy już nie ma.

Hiszpanie mówią na Ukraińców: „trabajador”, co oznacza „pracujący”, „pracowity”. Sami nie zaharowują się dla oszałamiających karier czy dużych zarobków. O wiele ważniejsze jest dla nich dbanie o siebie i cieszenie się życiem. Są również bardzo otwarci. Dla Hiszpanów nie jest problemem zagajenie rozmowy z nieznajomym na ulicy. Nieznajoma kobieta przechodzi obok, zaczyna rozmowę i w ciągu dziesięciu minut gada z tobą tak, jakbyś była jej najlepszą przyjaciółką.

Natalia: lekcje bachaty i panowie w perukach

Natalia z Irpienia przyjechała do Sewilli, gdy rozpoczęła się inwazja. Ona też mówi o otwartości Hiszpanów. W Ukrainie miała własną herbaciarnię, w Hiszpanii została trenerką tańca bachata.

– W Ukrainie taniec był moim hobby – przyznaje. – Tutaj też zaczęło się od hobby: najpierw tańczyłam dla siebie, potem zaprosiłam inne Ukrainki do tańca na świeżym powietrzu, w parku. To był sposób na odwrócenie uwagi od problemów i wymianę energii.

Z czasem zaczęła regularnie organizować takie tańce.

W Hiszpanii Natalia uczy Ukrainki tańczyć bachatę. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Natalia przyjechała do Sewilli wiosną 2022 roku. Początkowo państwo pomogło jej z zakwaterowaniem.

– Są trzy fazy, przez które przechodzą nowo przybyli Ukraińcy – mówi. – W fazie zerowej ludzie są umieszczani w hostelach lub hotelach. Ja trafiłam do hotelu w centrum Sewilli. Zakwaterowanie i posiłki były darmowe. Mieszkałam tam przez miesiąc, ale niektórzy przebywali tam nawet do 10 miesięcy.

W fazie pierwszej Ukraińcy są dzieleni na grupy i umieszczani w mieszkaniach, najczęściej po kilka rodzin w jednym. Mieszkałam w takim mieszkaniu z ukraińską rodziną.

Druga (ostatnia) faza to przeprowadzka do stałego mieszkania, które wynajmujesz. Niektórzy znajdują je na własną rękę, innym pomaga państwo lub organizacja charytatywna. Jeśli Ukrainiec zgłosił się do programu socjalnego i został uznany za bezrobotnego, ma prawo do pomocy w opłaceniu czynszu.

Oprócz pomocy w czynszu, niepracujący Ukraińcy mogą otrzymać około 450 euro na osobę na pokrycie kosztów utrzymania (kwota może się różnić w zależności od składu rodziny i innych okoliczności). Kiedy dana osoba idzie do pracy (co jest obecnie aktywnie wspierane przez władze lokalne), płatności ustają.

Natalia szybko znalazła swoją pierwszą pracę. Została sprzedawczynią w sklepie:

– W Hiszpanii networking jest bardzo rozwinięty. Możesz znaleźć pracę szybciej przez znajomych niż wysyłając CV

– Jestem bardzo towarzyską osobą, więc mimo słabej znajomości hiszpańskiego szybko nawiązałam przyjaźnie. To dzięki nim dostałam pracę w sklepie.

Nie mogę jednak nazwać tego doświadczenia szczególnie udanym. Nie znałam hiszpańskiego, nie rozumiałam wielu rzeczy, a to wpłynęło na sprzedaż – chociaż ta praca zdecydowanie pomogła mi podszlifować język. Równolegle uczyłam się hiszpańskiego: najpierw na bezpłatnych kursach, potem brałam prywatne lekcje.

Obecnie wynajmuję pokój w centrum Sewilli za 350 euro miesięcznie (mieszkanie w tym miejscu może kosztować około 1300 euro). Mówi się, że niektórzy Ukraińcy dostają mieszkania socjalne, których wynajem jest tańszy. Na przykład mój znajomy wynajmuje mieszkanie socjalne za jedyne 400 euro, tyle że znajduje się ono na obrzeżach Sewilli.

Jak już wspominałam, zajęcia z bachaty zaczęły się od spotkań Ukrainek, które chciały potańczyć na świeżym powietrzu. Potem dziewczyny zaczęły prosić mnie, bym nauczyła je tańczyć – i taka była geneza treningów. Nawiasem mówiąc, wiele lat temu pracowałam jako trenerka fitness, więc miałam pewne doświadczenie w nauczaniu.

Bachata to popularny taniec w Hiszpanii. Specyfika zajęć, które prowadzę, polega na tym, że tańczymy bachatę bez partnerów. To rzadkość w Hiszpanii. Teraz wśród moich uczniów są nie tylko Ukrainki. Przez grupy na Facebooku skontaktowały się ze mną kobiety z Polski i Kazachstanu.

Jeśli chodzi o stronę hiszpańską, to do tej pory tańczyła z nami tylko jednak Hiszpanka. Natomiast duże zainteresowanie naszymi zajęciami wykazują Hiszpanie (śmiech). Wciąż mnie pytają, czy mogą dołączyć. Kilku przyszło nawet na zajęcia w perukach i hidżabach.

Gdy im odmawiam, nie obrażają się – ludzie są tu naprawdę bardzo otwarci i przyjaźni. Uściski i pocałunki, nawet z nieznajomymi, to tutaj norma.

Kiedy kogoś poznawałam, z powściągliwością podawałam mu rękę. A w zamian słyszałam: „Natalia, dos besos!”, czyli: „Natalia, dwa buziaki!”

Większość Hiszpanów podchodzi do życia na luzie. Wielu poniżej czterdziestego roku życia mieszka z rodzicami. Są zrelaksowani i nie myślą o tym, jak szybko rozpocząć samodzielne życie. Być może to przez ten klimat. Na południu Hiszpanii latem upały sięgają 50 stopni, a w takiej temperaturze trudno myśleć o pracy. Ludzie robią wszystko powoli, czekając na sjestę lub okazję do relaksu przy lampce wina.

Kuchnia w Sewilli jest bardzo smaczna, głównie to owoce morza. Sardele i krewetki w cieście są przepyszne, gazpacho pije się tu jak sok. Bardzo popularne jest też salmorejo – coś jak gazpacho, ale z plasterkami jamonu, gotowanym jajkiem i czosnkiem. Restauracji, do których jesteśmy przyzwyczajeni w Kijowie – z wyszukanymi wnętrzami i kontami na Instagramie – tu nie ma. W Hiszpanii najbardziej popularne są miejsca, które wyglądają jak zwykłe knajpki, ale tutejsza kuchnia jest niesamowita.

Sewilla to ciekawe i autentyczne miasto. Nawiasem mówiąc, nadal odbywają się tu corridy, tyle że teraz są to tylko przedstawienia z udziałem byków, bez krwi i zabijania.

W maju Hiszpania odnotowała wzrost liczby nowo przybyłych Ukraińców. Nowa fala uchodźców została przypisana przez hiszpańską gazetę „Aleteia” zwiększonemu ostrzałowi ukraińskich miast. Gazeta zacytowała też alarmujące oświadczenie organizacji charytatywnej The Madrina Foundation, że niektórzy nowo przybyli Ukraińcy byli „zmuszeni spać na ulicy, także z małymi dziećmi”.

Organizacja wezwała władze, a także hotele i hiszpańskie rodziny, by zwróciły uwagę na ten problem i pomogły Ukraińcom, tak jak zrobiły to w 2022 roku.

Zdjęcia: FB Barcelona info, e_t_ennelin, farinasfoto, elpapelon/sewilskie jedzenie

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
Ukraińskie dzieci też wspierają swoją armię

Rozmawiamy z trzema dziewczynkami, które wykorzystały swoje talenty, by zebrać dziesiątki tysięcy hrywien na wsparcie ukraińskiego wojska.

Gdy wygram, pokonany przekazuje datek

– W 2022 roku wiele osób zaczęło pomagać armii – wspomina 13-letnia Waleria Jeżowa, mistrzyni świata w warcabach. – Ja też chciałam się przyłączyć. Zapytałam mamę, jak mogę to zrobić. „Co potrafisz robić najlepiej?” – zapytała. I tak doszłyśmy do wniosku, że mogę zbierać pieniądze dla armii, grając w warcaby.

Siedzę więc na ulicy i gram w warcaby z każdym, kto zechce. Jeśli ktoś mnie pokona, nie musi dawać datku – chociaż takich, którzy nie dali, jeszcze nie było. Jeśli wygrywam, pokonany musi wrzucić do puszki hrywnę.

Waleria Jeżowa gra przed supermarketem w Kijowie

Długo zastanawiałyśmy się, od czego zacząć. Trzeba było znaleźć miejsce, gdzie mogłabym grać, nie przeszkadzając innym. Wybrałyśmy miejsce przy supermarkecie w rejonie darnyckim pod Kijowem. Postawiłyśmy tam krzesełka, usiadłam, a mama poszła na zakupy. Ludzie zaczęli do mnie podchodzić, pytać, interesować się... Kiedy mama wyszła, przed moim stoliczkiem stała już kolejka. Tego dnia zebrałam jakieś 1200 hrywien.

Oczywiście zdarzali się też tacy, którzy wygrywali. W swoim życiu grałam z mistrzami sportu, kandydatami na mistrzów i innymi. Ale w pobliżu supermarketu, gdzie prowadziłam swój wolontariat, przez cały jego czas wygrały ze mną 3, może 4 osoby.

Potem było wiele innych miejsc. Na przykład grałam w parku Szewczenki. Największa kwota, jaką udało mi się zebrać w ciągu jednego dnia, to około 15 tysięcy hrywien.

Przez cały czas mojego wolontariatu zebrałam ponad 220 tysięcy hrywien

Pierwsze 20 tysięcy, które zebrałam, przekazałam fundacji Serhija Prytuli. Bardzo się denerwowałam, nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Od dawna podziwiam Prytulę, oglądałam jego programy w telewizji, dużo o nim wiem. Dlatego spotkanie z nim było dla mnie ważne. Kiedy zobaczył, jaką sumę przyniosłam, a miałam tylko dziesięć lat, rozpłakał się i mnie uściskał.

W fundacji Serhija Prytuli

Ksenia Minczuk: – Dlaczego zaczęłaś grać właśnie w warcaby? Jakie masz osiągnięcia?

Waleria Jeżowa: – Zaczęłam, gdy miałam 7 lat. Wtedy właśnie otwarto nowy klub warcabowy i chciałam spróbować. Wciągnęło mnie.

W 2021 roku zostałam mistrzynią świata dziewcząt do 10 lat. Mam też trzy puchary z mistrzostw Europy za pierwsze miejsce. Przez pięć lat z rzędu byłam mistrzynią Kijowa wśród dziewcząt w mojej kategorii wiekowej. Jestem również wielokrotną mistrzynią Ukrainy, mistrzynią Europy dziewcząt w mojej kategorii wiekowej oraz mistrzynią świata 2023-24 juniorek (do lat 19). Obecnie gram w kategorii „Dziewczęta od 13 do 16 lat”.

Opowiesz o swoim największym osiągnięciu?

Było wiele trudnych partii, ale jedna stała się dla mnie wyjątkowa. Arcymistrzyni Ołena Korotka jest najlepszą szachistką Ukrainy. Zagrałam z nią na mistrzostwach Ukrainy dorosłych w 2024 roku – i zremisowałam. Byłam bardzo szczęśliwa, remis z Ołeną to dla mnie wielki zaszczyt.

W jaki sposób szachy pomagają Ci w życiu?

Odciągają uwagę. Bo kiedy grasz, koncentrujesz się, rozważasz każdy ruch. Nie ma miejsca na złe myśli. Ale czasami jest odwrotnie – nerwy. Czasami po grze boli głowa, wzrasta ciśnienie, chociaż ogólnie gra mnie fascynuje.

Przyjaźń z polską szachistką uratowała nasze zwycięstwo

Waleria i Maja spotkały się po raz pierwszy na mistrzostwach świata w 2021 roku – mówi Liubow Jeżowa, mama Walerii. – W ostatniej rundzie Lera grała z Rosjanką, od tej partii zależało złoto mistrzostw świata. W warcabach rozgrywa się dwa mikromecze, a wynik jest łączny. Lera wygrywa pierwszy mikromecz, drugi kończy remisem, więc wzywa sędziego, żeby zapisał łączny wynik. I wtedy Rosjanka mówi sędziemu, że nie pamięta wyniku pierwszego mikromeczu... Sędzia jest zdezorientowany. Kto wygrał? Polka Maja Rydz grała wtedy swoją partię obok i obserwowała grę Walerii – i pomogła udowodnić, że to Lera wygrała. Z wdzięczności moja córka podarowała Mai swój medal z mistrzostw świata.

Kiedy wybuchła wojna, Maja wraz z mamą zwróciły się do polskiej federacji szachowej z prośbą o pomoc w ustaleniu, czy z Lerą wszystko w porządku, czy jesteśmy bezpieczni. Przedstawiciel federacji odnalazł mnie na Facebooku. Mama Mai zaproponowała nam przyjazd do nich, ale zostaliśmy w Ukrainie. Teraz spotykamy się na międzynarodowych zawodach.

Waleria podczas symultany szachowej

Z kim grałaś, Walerio?

Z wieloma graczami. Jeśli chodzi o znane osoby, to z Hectorem Jimenezem Brave, Wołodymyrem Ostapczukiem, Wiktorią Bulitko, Jegorem Krutogołowem. Nie wszystkich jestem w stanie wymienić, ale ci mnie nie pokonali. Dużo grałam z żołnierzami. Często zdarza się, że przekazuję im swoją pomoc.

Jak żołnierze na to reagują?

Dziękują. Często ich żony pokazują filmy z podziękowaniami od mężów z frontu. I często płaczą. Pamiętam spotkanie z żołnierzem Ołeksijem Prytulą, weterynarzem z Odessy. We wrześniu 2022 roku, podczas natarcia na Łymań, został ciężko ranny i stracił obie nogi. Zbierałam pieniądze na protezy dla niego. Gdy mu je założyli, spotkaliśmy się. Podarował mi piękny bukiet kwiatów. Pomimo wszystkich przeżyć jest bardzo pogodnym człowiekiem. Zostałam również odznaczona medalem przez żołnierzy 28 OMB [oddzielna brygada zmechanizowana – red.]. Dowódca, który wręczył mi ten medal, później zginął, próbując ratować swojego towarzysza broni. Dlatego ta nagroda jest dla mnie szczególnie ważna.

Chciałabym wierzyć, że moje pieniądze, choć niewielkie, komuś pomogą

Jakie najjaśniejsze momenty związane z ich zbieraniem zapamiętałaś?

Gdy chłopcy na ulicy zbierali i przynosili drobniaki, żeby ze mną zagrać — po 50 kopiejek, po hrywnie. Każdego dnia przybiegali do tego supermarketu, gdzie grałam. Potem prosili, żebym ich uczyła.

Z Ołeksijem Prytulą, któremu pomogła zebrać pieniądze na protezy

Nadal grasz i zbierasz pieniądze?

Tak! Bardzo często gram w pobliżu supermarketu. Latem codziennie, w innych porach roku w weekendy. Tam już mnie znają – pracownicy, administrator. Przynosili mi nawet gorące obiady. Teraz częściej gram na imprezach charytatywnych. Zapraszają mnie, a ja się zgadzam. Tam jest znacznie więcej ludzi, a to oznacza, że można zebrać więcej pieniędzy dla armii. Moja metoda działa, więc będę grać dalej.

O czym marzysz?

Najważniejsze, żeby jak najszybciej skończyła się wojna. Myślę, że dziś to marzenie każdego Ukraińca. A jeśli chodzi o osobiste marzenia, to chcę się spotkać z Łesią Nikitiuk [ukraińska prezenterka telewizyjna – red.]. I oczywiście chcę zostać mistrzynią świata. Będę trenować, żeby to osiągnąć.

Kartki z kiełkującymi nasionami

Na Instagramie piszesz: „Szanuję przeszłość, nie stronię od teraźniejszości, tworzę przyszłość. Kontynuuję tradycje mojego rodu”. W jaki sposób pomagasz żołnierzom?

Mam 11 lat, pochodzę z miasta Sławuta na Wołyniu. Pomagam wojskowym od początku wojny – odpowiada 11-letnia Sołomia Debopre, etnoblogerka, która tworzy niezwykłe kartki i świeczki, by zbierać datki dla armii. – Na początku w naszym lokalnym Centrum dla Wolontariuszy cała moja rodzina wyplatała siatki maskujące, zbierała ubrania, przygotowywała jedzenie. Kiedy zabrakło tam dla mnie pracy, zaczęłam robić kartki i świeczki.

Sołomia Debopre zaczęła pomagać w wieku 8 lat

Kartki wykonuję własnoręcznie, od papieru po wykończenie. Do produkcji papieru mam specjalne narzędzia. Robię go z przetworzonych zeszytów, opakowań, papierowych śmieci. Formuję go w specjalnym sicie i dodaję nasiona, które potem mogą wykiełkować. Tej techniki nauczyłam się od ukraińskiego mistrza w Estonii, kiedy byłam w Tallinie na festiwalu wraz z zespołem folklorystycznym, w którym śpiewam. Raz w roku wyjeżdżamy za granicę, śpiewamy ukraińskie piosenki, opowiadamy o naszej kulturze, bierzemy udział w jarmarkach, na których sprzedajemy wyroby ukraińskich rzemieślników. Kiedy trafiłam do pracowni papieru, tak mnie wciągnęło, że też zapragnęłam robić coś takiego.

Swoje pierwsze kartki po prostu rozdawałam żołnierzom. Pisałam: „Siejcie na wyzwolonej ziemi”

Jaką największą kwotę udało Ci się zebrać?

18 tysięcy hrywien za jednym razem. Każdego miesiąca zarabiam 5-7 tysięcy hrywien i wszystko przekazuję żołnierzom. Czasami to są przyjaciele rodziców, czasami krewni, czasami moi obserwujący, których dobrze znam. Kiedyś zbierałam pieniądze dla mojego wujka Romana. Pomagałam też naszemu lokalnemu artyście, a on robił dla mnie formy do świec. Kiedy na wojnie zginął jego brat, potrzebny był samochód, by przewieźć ciało. Dołączyłam do zbiórki.

Kartki z nasionami i świeczki Sołomii

Jak żołnierze reagują na Twoją pomoc?

Często nagrywają mi filmy z podziękowaniami. Czasami przysyłają małe upominki: flagi oddziałów, naszywki itp. Kiedyś pewien żołnierz podarował mi duży pocisk. Przywieźli go nam prosto do domu i zostawili na podwórku, ale zapomnieli powiedzieć o tym tacie. Wyszedł na ulicę, zobaczył pocisk i się przestraszył. Pomyślał, że ten pocisk spadł obok naszego domu. Myślę, że go teraz pomaluję i oddam w zamian za datki.

Często organizuję na Instagramie różne konkursy, loterie, biorę udział w loteriach, gdzie za datki można coś wygrać. Mam już swoją publiczność, która wspiera wszystkie moje zbiórki.

O czym marzysz?

Żeby wojna skończyła się jak najszybciej. A kiedy dorosnę, chcę otworzyć kawiarnię i sprzedawać tam swoje świeczki i pocztówki.

Na jarmarku

Obrazy, które skłaniają do płaczu

Moja działalność wolontariacka rozpoczęła się jeszcze w 2014 roku – mówi Alina Stebło, 16-letnia artystka. – Stało się tak dzięki mojemu wychowaniu. Zaszczepiono mi miłość do Ukrainy i nauczono, że zawsze walczyliśmy o wolność i będziemy walczyć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Musimy też pomagać tym, którzy walczą o naszą wolność. Byłam na Majdanie w Chmielnickim, kiedy jeszcze chodziłam do przedszkola. A kiedy w 2014 roku rozpoczęła się wojna, zaczęłam rysować kartki dla rannych.

Najpierw pomagałam w organizacji społecznej „Ochrona – zrzeszenie wolontariuszy”, zbieraliśmy paczki dla żołnierzy. Po kilku tygodniach zrozumiałam, że mogę robić coś innego – rysować. To mi wychodzi znacznie lepiej. Od początku inwazji zajmuję się wyłącznie rysowaniem. To mój sposób na wyrażenie emocji i przeżyć.

Po piątym obrazie, który podarowałam znajomym żołnierzom, mama powiedziała: „A czemu my tak po prostu te twoje prace rozdajemy? Daj je na aukcje, niech przynoszą pieniądze”. I tak zrobiliśmy.

Alina Stebło maluje obrazy, które są sprzedawane na aukcjach

Razem z innymi dziećmi robiliśmy również malunki na łuskach po pociskach, które również przekazywaliśmy na aukcje. Namalowałam około 50 prac. Aukcje dla moich obrazów wyszukuje „Ochrona – zrzeszenie wolontariuszy”.

Moja pierwsza wystawa nosi tytuł „Wojna, która nas zmieniła”. W Chmielnickim pokazałam ją już cztery razy. Za każdym razem zbieramy na tych wydarzeniach datki.

Ludzie widzą w moich pracach różne rzeczy: rozpacz, ból, nadzieję. Często mówili, że nie wierzą, że to prace nastolatki.

Zdarzało się, że patrząc na nie, dorośli mężczyźni stali i płakali

Teraz kończę 11 klasę, przygotowuję się do egzaminów, ale nadal maluję. Piszą do mnie wolontariusze z różnych krajów i proszą o prace na aukcje. Moje obrazy trafiły już do Niemiec, Szkocji, Austrii, Stanów Zjednoczonych. Na aukcjach za granicą zebrano już ponad 140 tysięcy hrywien.

Kiedy oddaję swoje prace, nie myślę o tym, ile pieniędzy uda się zebrać. Myślę o tym, co one przyniosą.

Jak wojskowi reagują na Twoją pomoc?

Najlepszym podziękowaniem dla mnie od żołnierzy jest to, że żyją. Nie potrzebuję od nich niczego więcej.

Wystawa obrazów Aliny Stebło

Jakie są Twoje marzenia?

Marzę o końcu wojny. Trochę egoistycznie, bo chcę studiować architekturę w Odessie, a nie mogę tam pojechać, bo jest niebezpiecznie. Ale i tak zostanę architektką, ponieważ po zakończeniu wojny chcę odbudowywać nasz kraj.

Co powiesz tym dzieciom i dorosłym, którzy również chcą pomagać, ale nie wiedzą, od czego zacząć?

Zawsze możecie przyjść do dowolnej fundacji lub organizacji społecznej i powiedzieć: „Chcę pomagać”. Tam szybko zdecydują, w czym możecie być przydatni.

Nie ma wieku, w którym można zacząć być użytecznym. Po prostu róbcie to, co potraficie najlepiej

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Rób to, co potrafisz najlepiej. O ukraińskich dzieciach, które zbierają datki na armię

Ksenia Minczuk

Opuszczając swoje domy w 1986 roku, mieszkańcy strefy Czarnobyla nie zdawali sobie sprawy, że to na zawsze. Włączyli mieszkania na alarm, ukryli przed żonami stragany pod listwami przypodłogowymi. Zostawili zwierzęta. Ludzie ewakuowani rzekomo na trzy dni...

Czarnobylskie „bioroboty” ratują świat

26 kwietnia 1986 roku miała miejsce największa katastrofa spowodowana przez człowieka w historii ludzkości. W nocy w elektrowni jądrowej w Czarnobylu odbył się eksperyment. Sytuacja wymknęła się spod kontroli i jedna po drugiej miały miejsce dwie eksplozje. Czwarty reaktor został całkowicie zniszczony, w wyniku czego do atmosfery dostała się ogromna chmura pyłu radioaktywnego.

Władze radzieckie przez długi czas uciszały katastrofę, a nawet organizowały tradycyjne parady majowe.

Świat nie wiedział nic o eksplozji przez dwa dni

10 dni — od 26 kwietnia do 6 maja — trwało maksymalne uwalnianie substancji radioaktywnych z uszkodzonego reaktora. 11 ton paliwa jądrowego dostało się do atmosfery. Największa chmura osiadła na terytorium Białorusi. 30 pracowników elektrowni jądrowej w Czarnobylu zmarło w wyniku eksplozji lub ostrej choroby popromiennej w ciągu miesiąca.

Szacuje się, że w wyniku katastrofy w Czarnobylu ucierpiało około 5 milionów ludzi. Około 5 tysięcy osad na Białorusi, Ukrainie i Federacji Rosyjskiej zostało skażonych radioaktywnymi nuklidami. Spośród nich na Ukrainie jest 2218 osad i miast o populacji około 2,4 miliona osób.

Likwidacja konsekwencji wypadku kosztowała Związek Radziecki 18 miliardów dolarów. Co najmniej 600 000 osób zostało wrzuconych do walki z „pokojowym atomem” ze wszystkich jego zakątków, a ilu z nich zmarło z powodu choroby popromiennej, nie wiadomo. Według różnych źródeł — od 4 do 40 tysięcy osób.

„Bioroboty” to ludzie, którzy uratowali świat przed rozprzestrzenianiem się substancji radioaktywnych kosztem życia. Zdjęcie: Europejski Instytut Czarnobyla

Unikalne jednostki facetów, którzy zrzucili radioaktywne kawałki grafitu z dachu reaktora, zostały nazwane przez obcokrajowców „biobotami”. W końcu ci ludzie pracowali w tak niebezpiecznych warunkach, że nawet specjalnie stworzone do pracy podczas katastrof zawodowych zepsuły się. Aktywność promieniowania na dachu wynosiła od 600 do 1000 promieni rentgenowskich na godzinę — co jest śmiertelną dawką promieniowania. „Bioroboty” weszli na dach na kilka minut, wrzucili jedną łopatę grafitu do płonącego reaktora i wyszli, ustępując miejsca następnemu. Dla większości z nich to naprawdę heroiczne dzieło kosztowało ich życie.

Dawne miasto marzeń Prypecat jest teraz miastem duchów, nie ma go na współczesnych mapach.

Magnes dla prześladowców i turystów z 75 krajów świata

Pierwsi prześladowcy w Czarnobylu pojawili się na początku lat dziewięćdziesiątych, zaraz po rozpadzie Związku Radzieckiego. Na początku 2000 roku zaczęli tu przyjeżdżać turyści. A w 2010 roku postanowiono otworzyć Strefę dla wszystkich, którzy chcieli - trzeba było uzyskać na to oficjalne pozwolenie i zapłacić od 500 hrywien do 500 dolarów. Na polecenie Ministra Sytuacji Nadzwyczajnych Ukrainy przeprowadzono badania radiologiczne i utworzono trasy dla zwiedzających. Zauważono, że na terenie tych tras w strefie 30-kilometrowej można przebywać do 4-5 dni bez szkody dla zdrowia, aw strefie 10-kilometrowej - 1 dzień.

Strefa wykluczenia. Zdjęcie Maria Syrchyna

Wycieczka do 30-kilometrowej strefy Czarnobyla stała się liderem na światowej liście wyjątkowych miejsc i egzotycznych wycieczek (Antarktyda i Korea Północna są niższe w rankingu). Im więcej czasu minęło od wypadku, tym więcej przyjeżdżało turystów. W sumie z 75 krajów na całym świecie.

Strefa, która jest równa rozmiarom trzem Kijowie lub pięciu Warszawom, była podróżowana z całego świata, aby zobaczyć możliwy model przyszłości ludzkiej cywilizacji

Poczuj atmosferę opuszczonego domu. Zrozum, co się dzieje, gdy ludzkie życie jest cenione mniej niż zysk z taniej energii elektrycznej lub tajemnicy państwowej.

„Kilka lat temu widziałem kobietę opalającą się tutaj” - powiedział Serhiy Chernov, były eskorta turystyczna w Strefie. „W tym samym czasie obok niej przeszli miejscowi pracownicy, ubrani w ochronne, obcisłe garnitury. „Ja” - powiedziała, „przeczytałem w moskiewskiej gazecie, że opalenizna w Czarnobylu jest najbardziej stabilna, rok się nie zmywa!”

Czarnobyl po rosyjskiej okupacji

Już pierwszego dnia rosyjskiej inwazji na pełną skalę elektrownia jądrowa w Czarnobylu, która była zachowana przez 36 lat i chroniona przed dalszym rozprzestrzenianiem się promieniowania, została zajęta przez wojska rosyjskie. Miejsce, w którym niegdyś gościł się najgorszy cywilny incydent nuklearny na świecie, po raz kolejny stał się obszarem zwiększonego zagrożenia.

Wojska rosyjskie przebywały w Strefie nieco ponad miesiąc — do 2 kwietnia. I chociaż nie było tam większych walk (tylko starcia ze strażą graniczną i ostrzał we wczesnych dniach), okupacja zmieniła te specjalne ziemie na wiele lat.

Imponująca opowieść o Rosjanach w strefie Czarnobylu kopających okopy w Czerwonym Lesie — jednym z najbrudniejszych miejsc w okolicy. Pracownicy stacji, którzy pozostali tam podczas okupacji, wyjaśnili, że kopanie ziemi w Czarnobylu jest bardzo niebezpieczne. Ale nikt ich nie słuchał. Co więcej: Rosjanie wyprowadzili radioaktywny pył poza Strefę na gąsienice swoich czołgów.

Rosyjskie pozycje w najbrudniejszym Czerwonym Lesie. 2022. Zdjęcie: Energoatom Ukrainy

W strefie Czarnobyla nadal obowiązywała zasada, że lepiej nie schodzić z asfaltu. Ale teraz, oprócz niebezpieczeństwa związanego z promieniowaniem, dodano zagrożenie minami i rozstępami. Teraz nie ma mowy o żadnej turystyce ani wędrówkach prześladowców, ponieważ 95-98% terytorium strefy wykluczenia jest uważane za wyminowane (ponieważ nie zostało jeszcze zbadane pod kątem obecności urządzeń wybuchowych).

W wyniku rosyjskiej inwazji na elektrownię jądrową w Czarnobylu uszkodzono i splądrowano sprzęt biurowy i komputerowy o wartości ponad 230 milionów hrywien. Policja Narodowa Ukrainy ogłosiła podejrzenie naruszenia prawa i zwyczajów wojennych zastępcy dyrektora Rosatomu Nikołajowi Mulyukinowi. Według śledztwa Muliukin prowadził napad na elektrownię jądrową podczas rosyjskiej okupacji Czarnobyla wiosną 2022 roku. Okupcy nie wiedzieli, co tam robić i po prostu ukradli własność. Trzymali zakładników pracowników stacji i Gwardii Narodowej, którzy go chronili.

Aby doprowadzić CHNPP do stanu przedwojennego i przywrócić wszystko, co niezbędne, potrzeba 1,6 miliarda hrywien, według Państwowej Agencji Ukrainy ds. Zarządzania Strefą Wykluczenia.

Ale najgorsze jest to, że 103 żołnierzy Gwardii Narodowej, którzy strzegli elektrowni jądrowej w Czarnobylu, wciąż są w niewoli Rosjan. Według żony jednego z schwytanych żołnierzy Natalii Kushnarevy okupanci schwytali ich podczas inwazji 24 lutego 2022 r.

20
хв

Tragedia w Czarnobylu: 39. rocznica wybuchu

Sestry

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress