Exclusive
Oblicza wojny
20
min

Nazar Rozłucki: Walcząc na froncie, bronię swojego prawa do pisania jako naukowiec prawdy o historii Ukrainy

Moi towarzysze broni wciąż pytają mnie o naszą historię. Najczęściej proszą, bym opowiedział im o tym, jak to było między Ukrainą a Rosją w różnych czasach. Wiele pytań zadają chłopcy ze wschodnich regionów, którym przez całe życie przedstawiano wypaczone obrazy wydarzeń. Przyznają, że przed wojną ich obraz świata był zupełnie inny

Kateryna Kopanieva

Historyk i artylerzysta Nazar Rozłucki w specjalnym cyklu sestry.eu „Oblicza wojny. Młodzi”

No items found.

"Nigdy nie aspirowałem do bycia wojskowym. Jestem doktorem historii, badaczem, pracownikiem muzeum. I trochę pisarzem. Muszę poświęcać czas na badanie historii, pisanie prac naukowych i książek beletrystycznych. Bo to lubię i nawet jestem w tym dobry.

Ale ostatnio jestem wojskowym, bo w moim kraju trwa wojna. Codziennie bierzemy udział w pojedynkach artyleryjskich, w których jedno trafienie pocisku wroga może zamienić nas w mielone mięso. Śpimy w ciężarówkach na skrzyniach, w niesamowitej ciasnocie, myjemy się w ciepłej wodzie raz w miesiącu.

Kiedy pada, jesteśmy mokrzy, kiedy jest błoto, jesteśmy brudni jak diabli (a myjemy się raz w miesiącu i nie jest pewne, że będziemy mogli w przyszłym miesiącu). A kiedy było zimno, moi bracia odmrozili sobie palce. Jemy, kiedy tylko mamy wolną chwilę, a nie wtedy, kiedy jest czas na jedzenie albo kiedy mamy apetyt.

Śpimy tak nieregularnie, że nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie wrócić do mojego standardowego rytmu23-7. Jesteśmy priorytetowym celem dla wroga. Mogą próbować nas zniszczyć na różne sposoby i w dowolnym momencie” – tak Nazar Rozłucki rozpoczął swój post na Facebooku.

Jego słowa zostały udostępnione przez setki osób i przetłumaczone na różne języki...

Nazar Rozłucki. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Boisz się i… chcesz więcej

Nazar nigdy nie zamierzał iść na wojnę. Rosyjska okupacja Krymu w 2014 r. zmieniła jednak wszystko. Choć nie miał jakiegokolwiekdoświadczenia wojskowego, poszedł do biura rekrutacji wojskowej, a rok późniejzostał zmobilizowany.

Teraz jest artylerzystą. Na czytanie znajduje czas nawet na linii frontu, a w latach 2015-2016 napisał książkę o swoich doświadczeniach wojskowych zatytułowaną „Notatnik zmobilizowanego”.

- Robiłem dla siebie tak zwane notatki polowe w strefie walk, a po demobilizacji (było to w 2016 r.)napisałem książkę w trzy tygodnie – mówi Nazar w rozmowie z serwisem Sestry. – I prawie nigdy nie zaglądałem do swoich notatek, pisałem głównie z pamięci. Opisywałem życie na wojnie, emocje, które odczuwasz, gdy po raz pierwszy trafiasz na front.

Jedną z tych emocji był strach?

Był też strach. On istnieje do dziś i w pewnych momentach wojny jest bardzo na miejscu. Najważniejsze, żeby nie przeszkadzał w pracy. Dobrze pamiętam swój strach w 2015 roku, kiedy po raz pierwszy dostałem powołanie i zdałem sobie sprawę, że jadę na wojnę. Chociaż rok wcześniej, w 2014 roku, sam zgłosiłem się do komendy wojskowej.

Nie wzięli Cię?

Nie wzięli. To było w marcu, kiedy Rosja rozpoczęła aneksję Krymu. Gdy Duma Państwowa dała Putinowi formalne pozwolenie na wysłanie wojsk do Ukrainy „w celu przywrócenia porządku konstytucyjnego” (tj. przywrócenia Janukowycza), miałem przeczucie, że wybuchnie wojna na pełną skalę. Rozumiałem, że w takim przypadku armia będzie potrzebować ludzi, zwłaszcza zdrowych mężczyzn. Nie mogłem siedzieć bezczynnie, więc zgłosiłem się do wojska i przeszedłem badania lekarskie. Ale nie miałem doświadczenia wojskowego, więc kazano mi czekać na swoją kolej. Ta kolej nadeszła dopiero rok później, kiedy otrzymałem powołanie.

Wtedy naprawdę nie wiedziałem nic o sprawach wojskowych. Pracowałem w muzeum w Iwano-Frankiwsku i zajmowałem się badaniami. Nigdy nie trzymałem broni w rękach. Po półtora miesiąca na poligonie i kolejnym tygodniu koordynacji bojowej w jednostce zostałem wysłany na front.

„W Ukrainie walczą tysiące historyków, pisarzy, księgowych, bankierów, informatyków, nauczycieli, projektantów i przedstawicieli innych, całkowicie pokojowych zawodów”. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Na początku byłem zwykłym ładowniczym, zajmowałem się też konserwacją systemu artyleryjskiego. Potem zostałem radiooperatorem, a późniejdowódcą jednostki kierowania ogniem. Przez jakiś czas służyłem też jako zwiadowca, ale podczas wojny na pełną skalę ponowniedołączyłem do artylerii, gdzie jestem teraz.

Z początku nie było mi łatwo, przede wszystkim ze względu na codzienne życie. Było lato, było gorąco. Przez kilka dni próbujesz poukładać swoje życie. Potem następuje zmiana kierunku i zaczynasz wszystko odnowa w nowym miejscu...

Mój tak zwany chrzest bojowy był 4 sierpnia 2015 roku. Pojechaliśmy na dyżur bojowy i otrzymaliśmy rozkaz trafienia w cel. Pamiętam, jak jechaliśmy Hiacyntami [bezwieżowa haubicoarmata produkcji radzieckiej – red.],każde działo wystrzeliwało po dwa pociski. I nagle zdajesz sobie sprawę, że to już nie jest poligon, że wróg może zareagować. Boisz się i... chcesz więcej.

Służyłem wtedy już prawie rok. W tym czasie mieliśmy tylko trzy straty, ale nie były to straty bojowe, lecz związane ze spożyciem alkoholu przez żołnierzy. W tamtych latach, niestety, w wojsku było tego dużo. Teraz jest zupełnie inaczej. Teraz nasze straty są stratami bojowymi. A to bardzo ciężko stracić towarzyszy broni. Zwłaszcza tych, których znało się osobiście.

Jednym z moich przyjaciół, który zginął, był Jura Dżus, również historyk, studiowaliśmy razem na uniwersytecie. Zginął w kwietniu 2023 roku w obwodzie ługańskim... Na początku ogarnęło mnie coś podobnego do depresji, potem przyszła złość. Jednak dopóki żyjesz, podnosisz się i wracasz do swojej pracy.

„Żaden strach nie powinien mnie pokonać”. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Niejeden raz myślałem o własnej śmierci, ale nigdy nie znalazłem odpowiedzi na pytanie, czy się boję. Żaden strach nie powinien mnie pokonać. Było kilka momentów, w których prawdopodobnie potrzebowałem pomocy psychologa, ale nigdy do nikogo się nie zwróciłem i ostatecznie poradziłem sobie sam.

Udało mi się pomóc sobie nawet po powrocie do cywilnego życia w 2016 roku.

Nie mogłem się doczekać demobilizacji, chciałem wrócić do domu. A kiedy w końcu wróciłem, myślałem tylko o tym, czy postąpiłem słusznie. Czy powinienem był zostać na wojnie? Chodziłem po mieście, patrzyłem na twarze ludzi, domy i próbowałem zrozumieć, czy to jest mój świat

Ale stopniowo się przystosowałem. Przeprowadziłem się do Kijowa, gdzie zacząłem pracować w Muzeum Ukraińskiej Diaspory.

Co sądzisz o cywilach, którzy zdecydowali się ignorować wojnę przez tyle lat?

Do 2022 roku nie było potrzeby, by na froncie była bardzo duża liczba ludzi, więc czułem się wtedy dobrze. Teraz, gdy sytuacja bardzo się zmieniła, mam inne myśli... Lecz kiedy przyjeżdżam na wakacje, staram się wyłączyć, bo po to przyjechałem.

Jednak chociaż nadal mogę kontrolować swoje myśli, nie mogę kontrolować niektórych reakcji. Na przykład jeśli usłyszę ostry dźwięk, natychmiast odwracam głowę w jego kierunku. Na poziomie podświadomości wiem, że ostry dźwięk jest źródłem niebezpieczeństwa.

„Zwierzęta, jedzenie i natura pomagają mi odzyskać siły”. Zdjęcie z prywatnego archiwum

W pierwszych miesiącach inwazji miliony ludzi wyjechały za granicę. A ty, wręcz przeciwnie, wróciłeś z zagranicy.

Byłem w Izraelu. Jako historyk od dawna rozumiałem nieuchronność poważnej wojny z Rosją; to była tylko kwestia czasu. Ale szczerze mówiąc nie sądziłem, że stanie się to w lutym 2022 r. – w tym czasie działania Putina przypominały raczej demonstrację. Wydawało mi się, że kiedy wróg naprawdę chce zaatakować, ukrywa swoje zamiary, aby nagle zadać druzgocący cios. Ale się myliłem.

Wróg miał nadzieję, że ta demonstracja nas zdemoralizuje, ale stało się dokładnie odwrotnie. Skontaktowałem się z chłopakami, z którymi wcześniej służyłem, a oni znaleźli dla mnie miejsce w mojej starej brygadzie. Dwa tygodnie po powrocie do Ukrainy byłem już na froncie.

To trwało dwa tygodnie bez przerwy

Opowiesz o jakimś ważnym dla Ciebie momencie na polu bitwy?

Prawdopodobnie była to bitwa o Pawliwkę w sektorze Wuhłedaru, w październiku 2022 roku. Wcześniej przez kilka dni na naszych pozycjach nicsię nie działo, padał deszcz i wszyscy byli nawet trochę zrelaksowani. Rankiem 29 października przyszedł rozkaz otwarcia ognia – i trwało to przez dwa tygodnie prawie bez przerwy. Strzelasz, przeładowujesz amunicję, strzelasz ponownie – wydaje Ci się, że trwa to wiecznie. Wróg miał dwie brygady piechoty morskiej, które zamierzały iść na Kurachowe i zająć całą południowo-zachodnią część obwodu donieckiego. Ale udało nam się dopilnować, żeby nie poszli dalej niż do Pawliwki.

Bardziej pamiętam nie bitwy, ale to, co widzę wokół siebie. Krajobrazy, zmiany pór roku. Nawet będąc na froncie można dostrzec piękno wokół siebie. To uspokaja i pomaga się nie wypalić. Pomagają też małe radości, na przykład gdy uda ci się wyspać lub zjeść coś smacznego, kiedy rozmawiasz z bliskimi albo kiedy po prostu jest ładny dzień.

Nadal robisz notatki w terenie?

- Nie. Piszę tylko posty na Facebooku. Nie jestem pewien, czy tym razem będę chciał napisać książkę. Ale chcę czytać – znajduję na to czas, gdziekolwiek jestem. Mój e-czytnik, na który ciągle ściągam nowe książki, jest zawsze ze mną. To różne książki, ale większość dotyczy historii.

Kiedy służyłem w 2015 roku, zorganizowałem bibliotekę polową na froncie. Książki, które koledzy wysyłali mina front na moją prośbę, wkładałem do skrzyni artyleryjskiej, pisałem na niej „Biblioteka”, a moi towarzysze często brali stamtąd coś do czytania

Zadają Ci pytania o historię?

Tak, ciągle. Najczęściej proszą, bym opowiedział imo tym, jak to było między Ukrainą a Rosją w różnych czasach. Wiele pytań zadają chłopaki ze wschodnich regionów, którym przez całe życie przedstawiano te wydarzenia w zniekształcony i wypaczony sposób. Pytają o szczegóły i przyznają, że przed wojną na pełną skalę ich obraz świata był zupełnie inny. Rozmawiamy również o obecnej sytuacji.

Twój post na Facebooku, w którym wyjaśniasz, dlaczego Ukraina potrzebuje pomocy w postaci broni i pieniędzy od swoich zachodnich partnerów, a nie wezwań do rozejmu, doczekał się setek tysięcy repostów i został przetłumaczony na różne języki. Wielokrotnie podkreślałeś, że rozmowy pokojowe, do których niektórzy politycy wciąż wzywają Ukrainę, nie rozwiążą sytuacji, a jedynie ją pogorszą.

Tak, bo Rosja jest gotowa do negocjacji tylko pod warunkiem całkowitej kapitulacji Ukrainy. I nawet jeśli nie będzie to całkowita okupacja, będzie to odrzucenie zachodniego wektora rozwoju, powrót sił prorosyjskich do ukraińskiej polityki i oddanie tych części regionów, które jeszcze posiadamy, a które Rosja już uważa za swoje.

W naszym przypadku tak zwany scenariusz koreański, w którym Rosja zachowałaby część już zdobytych ziem ukraińskich, a wolna część Ukrainy rozwijałaby się w pożądanym przez nią kierunku, jest niemożliwy. Tak się nie stanie, bo Rosja wciąż tam jest i nigdy się na to nie zgodzi.

Nazar stara się czytać, gdziekolwiek jest. Stworzył nawet bibliotekę polową. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Jeśli jakikolwiek europejski polityk nie zdał sobie jeszcze sprawy z tego, że Putin nie zatrzyma się na Ukrainie, to nie przestudiował historii. Hitler też kiedyś obiecał, że zadowoli się Sudetami i nie zajmie całej Czechosłowacji. Złamał tę umowę pięć miesięcy po jej podpisaniu, a po zajęciu Czechosłowacji dokonał inwazji na Polskę. Historia się powtarza, a jeśli Ukraina upadnie, nasi partnerzy będą musieli walczyć o jeden z krajów NATO. Inwestując teraz stosunkowo niewielką część swojego budżetu w pomoc Ukrainie, nasi partnerzy mają możliwość uniknięcia takiego scenariusza poprzez uszczuplenie potencjału militarnego Rosji. To, o co prosimy, to niewielki ułamek tego, czym dysponują kraje zachodnie. Ale ta pomoc może odegrać dla nas kluczową rolę.

Obecnie sytuacja na froncie jest trudna: wiele broni nie jest dostarczanych, a do innych nie ma amunicji ani części zamiennych. Ale nadal walczymy, ponieważ nie mamy innego wyboru.

Co pomaga Ci iść dalej?

Zrozumienie, że robię to, co muszę. I wsparcie mojej rodziny: narzeczonej, matki. W trudnych chwilach zawsze powtarzam sobie, że mogło być gorzej, i to pomaga. Pomaga też myśl, że pewnego dnia wrócę do cywilnego życia, do pracy i badań. Będę robił to, co kocham, i to w niepodległej Ukrainie, a nie w rosyjskiej kolonii.

Nazar Rozłucki i jego dziewczyna Hanna. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Dlatego jestem na froncie. W pewnym sensie walcząc bronię swojego prawa do pisania jako naukowiec prawdy o historii Ukrainy. Nie chcę, żeby ktoś przychodził i mówił mi, co mam pisać i jak mam żyć. Zrobię wszystko, by tak się nie stało.

No items found.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
pomoc Ukraińców Walencja Hiszpania

Hiszpania próbuje stanąć na nogi po huraganie Dana, który pochłonął co najmniej 217 ofiar śmiertelnych (wciąż poszukuje się setek zaginionych). 29 października 2024 r. we wspólnocie autonomicznej Walencji doszło do niespodziewanej i bardzo gwałtownej powodzi. Deszcz padał przez całą noc, rzeki wystąpiły z brzegów, niektóre mosty zostały zniszczone, a miejscowości – odcięte od świata. Połączenie kolejowe między Madrytem a Walencją usa się przywrócić najwcześniej za dwa tygodnie. Rząd wysłał do regionów dotkniętych kataklizmem największą liczbę żołnierzy w historii kraju.

Deszcz wciąż pada – ogłoszono alarm w regionach Murcji, Katalonii i Wspólnoty Walenckiej. Intensywne opady są spowodowane przez zjawisko o nazwie „gota fria”. To rodzaj burzy spowodowanej przez zimne powietrze, które odłącza się od głównego prądu powietrznego na dużych wysokościach i przemieszcza się niezależnie. Gdy to zimne powietrze spotyka się z ciepłym i wilgotnym powietrzem w niższych warstwach atmosfery, może wywołać gwałtowne burze, silne opady deszczu, a nawet grad.

W 1957 roku Walencja doświadczyła już podobnej katastrofy. W powodzi zginęło wtedy ponad 300 osób. Tym razem zmiany w infrastrukturze rzeki Turia pomogły miastu uniknąć powtórzenia się tragedii. Niestety, nie uratowało to wielu mniejszych miejscowości i wsi.

Sestry rozmawiały z Ukraińcami, którzy znaleźli się w epicentrum katastrofy. A także z tymi, którzy zaangażowali się w pomoc poszkodowanym Hiszpanom.

Skutki powodzi w gminie Sedavi, rejon Walencji. 30.10.2024. Fot: MANAURE QUINTERO/AFP/East News

Jakby ktoś odkręcił wielki kran

Wiktoria Ilczi, uchodźczyni wojenna z Kijowa, mówi, że w samej Walencji nie było wcześniej żadnych oznak nadchodzącego huraganu. Wieczorem 29 października pojechała do sklepu IKEA, 10 kilometrów od Walencji.

– Dotarłam tam około 20:00, było cicho i spokojnie – wspomina. – 20 minut później w sklepie podali komunikat, że proszą ludzi o przeniesienie samochodów na górny parking, ponieważ woda się podnosi. Nie od razu zrozumiałam, o co chodzi, ponieważ mój hiszpański nie jest jeszcze za dobry i nie znałam słowa „inundacion”, które oznacza „powódź”. Kiedy poszłam przestawić samochód, woda na dolnym parkingu sięgała już kolan. A gdy wjeżdżałam na górny poziom, sięgała już szyb.

Wiktoria Ilczi pokazuje, co żywioł zrobił z ulicą i jej samochodem w ciągu zaledwie kilku minut. Zdjęcie: archiwum prywatne

Woda podnosiła się bardzo szybko. Było jej tak dużo, jakby ktoś odkręcił wielki kran. Zalała mój samochód – myślę, że już nic z niego nie będzie. Ale najważniejsze, że żyję. To, że trafiłam do tego marketu, było najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się wtedy przytrafić.

Bo ci, którzy byli wtedy na drodze, ucierpieli najbardziej. Samochody stały się pułapkami dla wielu z nich. Gdybym wyjechała trochę wcześniej, być może nie rozmawiałbym teraz z panią

W markecie spędziłam noc, na podłodze. Pracownicy zapewnili nam wszystko, czego potrzebowaliśmy: ubrania na zmianę, materace do spania, koce, poduszki, kapcie. Nakarmili nas ciepłym jedzeniem. Wykonali fenomenalną robotę. Ściągali też do środka ludzi z ulicy – jak tylko mogli: rzucając im liny, ciągnąc ich za ręce… Wszyscy byli zaangażowani w akcję ratunkową. Niektórych udało się uratować, innych niestety nie. Widziałam ludzi trzymających się słupa przez 7 godzin, w zimnej wodzie. Krzyczeli: „Pomocy!”, ale byli za daleko. Woda niszczyła wszystko na swojej drodze.

Do sklepu pojechałam sama, moje dzieci zostały w domu z nianią. Mieszkamy w samej Walencji, gdzie nic się nie stało, ale i tak było strasznie. Kiedy zdałam sobie sprawę, że w tym sklepie będę musiała spędzić noc, zadzwoniła do przyjaciół i poprosiłam ich, by zabrali dzieci do siebie. Mój młodszy syn nie był zbyt przestraszony, ale córka nie spała całą noc. Martwiła się.

Noc powodzi w IKEA. fot: MANAURE QUINTERO/AFP/East News

Rano, gdy woda ustąpiła, ludzie zaczęli się ewakuować – przed ustąpieniem wody nie prowadzono akcji ratunkowych. Jednak droga była zablokowana, nie można było wyjechać, więc czekaliśmy. Udało mi się wyjechać około 13.00. To, co zobaczyłam, to był armagedon. Tysiące rozbitych, porozrzucanych na drodze samochodów. I wszędzie błoto. Poczucie katastrofy. Znam ludzi, którzy wciąż nie odnaleźli swoich bliskich.

Teraz wszyscy przyłączyli się do pomocy. Zarówno Hiszpanie, jak Ukraińcy, bardzo wielu Ukraińców. Zbierają ubrania, jedzenie, pieniądze. Zapewniają tymczasowe zakwaterowanie tym, którzy stracili domy. Albo po prostu wychodzą na ulice, by uprzątnąć gruzy.

Horror widziany z balkonu

Igor z obwodu żytomierskiego pracuje w Hiszpanii od kilku lat. Mieszka w gminie Benetusser, w prowincji Walencja. Podczas powodzi wraz z sąsiadem uratował dziewczynę. Nie chce podać swojego nazwiska, bo nie uważa się za bohatera.

– My, Ukraińcy, jesteśmy narodem, który wydaje się być przygotowany na wszystko – mówi. – Ogromny strumień wody złapał mnie w domu. Oglądałem wiadomości, ale nie zwracałem większej uwagi na to, co się dzieje na zewnątrz. Dopiero gdy w mieszkaniu wysiadło zasilanie, wyszedłem na balkon; mieszkam na 4. piętrze. Zobaczyłem wodę płynącą ulicami, sięgała już do kolan. 5 minut później rwący potok zaczął niszczyć samochody. Wszystko działo się bardzo szybko.

Widok z balkonu Igora. Zdjęcie: archiwum prywatne

Wkrótce nie było już ani prądu, ani internetu, ani wody w kranach. Zostałem uwięziony w mieszkaniu, obserwowałem ten horror z balkonu. I nagle zobaczyłem, że woda zalała już parter naszego budynku – a mój sąsiad Wołodymyr, też Ukrainiec, próbuje wyciągnąć z wody dziewczynę, którą porwał nurt. Trzymała się jednego z okien na naszym parterze, który był już zalany prawie po sufit.

Próbowaliśmy wybić szybę w drzwiach wejściowych. Była z utwardzonego szkła, więc walczyliśmy z nią jakieś 5 minut – w pewnym momencie pomyślałem nawet, że nam się nie uda. Ale się udało – i wciągnęliśmy tę dziewczynę do środka. Okazało się, że jest Hiszpanką, zabraliśmy ją więc do naszych hiszpańskich sąsiadów.

Tysiące ludzi z pomocą

Hanna Kriuczkowa z Krzywego Rogu jest wstrząśnięta skutkami huraganu. Też przyłączyła się do pomocy.

– O 6.00 rano zabrałam dziecko do szkoły, po czym pojechałam do pracy – mówi. – Pierwsza syrena zawyła około 8 rano. W tym czasie trwała już powódź, choć u nas nie spadła ani kropla deszczu – wiał tylko silny wiatr. O tym, co się dzieje gdzie indziej, czytaliśmy w mediach społecznościowych.

Moja szefowa jechała wzdłuż portu w Kartagenie. Powiedziała mi, że woda płynęła tam ulicami bardzo rwącym nurtem, a syreny wyły bez przerwy. Ledwo udało jej się wydostać.

Dopiero gdy przyjaciele, koledzy i znajomi zaczęli wysyłać filmy pokazujące, co się dzieje na przedmieściach, zdałam sobie sprawę, że żywioł mógł zabić setki ludzi. Tej pierwszej nocy nie mogłam spać. Nie mogłam też nic zrobić, by pomóc. Zżerało mnie poczucie bezsilności.

Hanna w drodze do Walencji. Zdjęcie: archiwum prywatne

Następnego ranka zebraliśmy się w biurze – ci, którzy mogli do niego dotrzeć. Postanowiliśmy, że pomożemy Hiszpanom. Zaczęliśmy wydzwaniać do Czerwonego Krzyża, do szpitali i punktów gromadzenia pomocy, by dowiedzieć się, co jest potrzebne. Wszędzie panował chaos – nikt nie wiedział, co robić. Udaliśmy się nawet do ukraińskiego konsulatu, by się dowiedzieć, jak możemy pomóc. Ostatecznie otworzyliśmy punkty zbiórki pomocy humanitarnej w trzech miastach – pracuję dla dużej agencji nieruchomości, więc mogliśmy sobie na to pozwolić. Jedną z naszych ekip budowlanych wysłaliśmy, by pomogła ukraińskim firmom uprzątnąć gruzy powstałe w wyniku huraganu. Kupiliśmy narzędzia i prowiant. Wszystko, co było potrzebne.

Widzę, że wielu Ukraińców jest teraz zaangażowanych w pomoc dla Hiszpanii

Przedsiębiorcy zbierają pomoc i dostarczają ją ofiarom, pomagają oczyszczać drogi. Komunikacja między miastami jest zakłócona, na drogach pozostawiono setki samochodów – to wygląda jak cmentarzysko aut. Zginęło wiele zwierząt. W epicentrum kataklizmu ludzie noszą maski, bo wszędzie czuć woń zwłok. Próbowaliśmy się tam dostać, lecz policja nas nie wpuściła.

To wszystko wygląda jak horror, ale ludzie są niesamowici. Tysiące z nich idzie teraz pieszo do zniszczonych miast, niedostępnych dla samochodów, by pomagać.

20
хв

Hiszpański armagedon oczyma Ukraińców

Ksenia Minczuk

Mariana służyła w piechocie morskiej od 2018 roku. Tam poznała swojego przyszłego męża, członka Gwardii Narodowej. Wiosną 2022 r. trafiła do niewoli; była wtedy w trzecim miesiącu ciąży. Rosjan nie obchodził jej stan. Mariana mówi, że to dziecko pomogło jej wytrwać. Bo „matka nie może się poddać”.

Została wymieniona 22 września 2022 r., była wtedy w 9. miesiącu ciąży – podczas tej samej wymiany przekazano Rosji Wiktora Medwedczuka [ukraiński oligarcha i zdrajca, przyjaciel Putina – red.]. Wraz z Marianą do domu wróciło 214 ukraińskich żołnierzy, którzy bronili Mariupola. Trzy dni po powrocie z niewoli urodziła córeczkę.

Teraz Mariana ma 32 lata. Jest matką, wolontariuszką i założycielką fundacji charytatywnej. Jej celem jest pomoc kobietom, które przeżyły rosyjską niewolę. Wspieranie takich kobiet stało się jej misją.

Zwolnienie Mariany z niewoli. Zrzut ekranu z wideo

Powiedzieli, że moje dziecko wyślą do sierocińca

– Urodziłam natychmiast po powrocie z niewoli, nie miałam więc czasu na adaptację – mówi Mariana. – Zaczęłam wychodzić na prostą dopiero wtedy, gdy moja córka skończyła roczek. Emocjonalnie to był dla mnie bardzo trudny czas, brakowało mi zasobów do zdrowego macierzyństwa. Zdałam sobie sprawę, że potrzebuję pomocy i poszłam do psychoterapeuty. Pracuję z nim do dziś.

Jest coś, wciąż sprowadza mnie z powrotem do doświadczeń w niewoli. Miałam koszmary, nie mogłam spać. Kiedy moja córka budziła się w nocy, włączaliśmy lampkę nocną dla niemowląt i wtedy nie mogłam już spać, bo w kolonii karnej spaliśmy przy zapalonym świetle. W niewoli człowiek poświęca wszystkie swoje zasoby na przetrwanie. Nie analizujesz, nie zastanawiasz się – chcesz przeżyć. A kiedy z niej wychodzisz, zaczynasz myśleć o wszystkim.

Wielokrotnie zadawałam sobie pytanie: jak ja to wszystko przeżyłam? Pewnie urodziłam się w czepku

Jednocześnie dziecko kocha cię bezwarunkowo, a to świetny motywator do nowych osiągnięć. Moja córka daje mi siłę, kiedy wydaje mi się, że już jej nie mam. Wracasz do domu z pracy i chcesz po prostu się położyć i spać, jak kamień – ale nie, musisz pobawić się z dzieckiem. I wkrótce dociera do ciebie, że w tych zabawach odzyskujesz siły.

Z córeczką

Marzenie o latte i pączkach z wiśniami

Na początku myślałam, że zostanę szybko wymieniona – przecież byłam w ciąży. Ale tak się nie stało. Bardzo się martwiłam, że mogę zostać wywieziona na terytorium Rosji, gdzie odsiadują wyroki kobiety, które popełniły poważne przestępstwa. Straszyli mnie tym. Mówili, że tam urodzę tam, a potem odbiorą mi dziecko, wyślą je do sierocińca, a ja zostanę w tej kolonii. Byłam przerażona. A jeszcze bardziej się bałam, kiedy przewieziono mnie do szpitala w Doniecku – bo tam zdałam sobie sprawę, że ten scenariusz może się spełnić. Taka historia miała miejsce w Ołeniwce. Kobieta chciała wyjechać z Mariupola, jednak wraz z jej miesięcznym dzieckiem zostali zatrzymani w punkcie filtracyjnym. Zabrali ją do Ołeniwki, a dziecko zostało wywiezione w nieznanym kierunku.

Inną ciężarną kobietę zabrano do Taganrogu, skąd wróciła bez ciąży, bo poddano ją torturom

Martwiłam się, że strach i adrenalina, których nieustannie doświadczałam, wpłyną na zdrowie dziecka. Jednocześnie ono pomagało mi się trzymać. Nie miałam prawa poddać się – dla jego dobra. „Mama musi być silna” – myślałam sobie wtedy. Głaskałam się po brzuchu i rozmawiałam z córeczką.

W niewoli dużo marzyłam. Malowałam w myślach obrazy przyszłości, fantazjowałam o tym, gdzie będę chodzić, jak będę pić latte i jeść pączki z wiśniowym nadzieniem. Trzymałam się kurczowo tych fantazji. Sporządziłam też sobie w głowie listę rzeczy, które chciałabym zrobić po powrocie z niewoli. „Musisz wrócić do domu” – powtarzałam sobie każdego dnia.

Ksenia Minczuk: – Dlaczego jedni ludzie przeżywają niewolę, a inni nie? Mam na myśli psychikę.

Mariana Mamonowa: – Bardzo ważny jest wewnętrzny rdzeń. Jeśli go w sobie masz, przetrwasz. Tam, w niewoli, jesteś pod ciągłą presją nie tylko fizyczną, ale także psychiczną. Na przykład każdego dnia mówili, że nikt nas nie potrzebuje, że wszyscy o nas zapomnieli, że Ukraina nas nie wymieni. „Gdyby ktoś was potrzebował, już dawno by was wymieniono” – mówiono nam. Ale mój wewnętrzny głos mówił co innego: że to wszystko to manipulacja, że tak mówią ci, którzy nas zaatakowali, którzy nas zabijają i niszczą życie milionów ludzi. Nienasyceni, żarłoczni tyrani. Jak więc możemy ich słuchać? Czy możemy oczekiwać, że powiedzą prawdę? Nie.

Ale to nie jest łatwe. Bo kiedy powtarzają ci to samo codziennie przez 2-3 lata, w pewnym momencie wkrada się zwątpienie: może mają rację i naprawdę nikt mnie nie potrzebuje?

Pomogło mi też wsparcie i empatia innych więźniów. Wspólna walka wspierała nas wszystkich, pomagała zachować wiarę. Poza tym bez poczucia humoru możesz zwariować

Wszyscy w więzieniu wiedzieli, że jestem w ciąży, i starali się mi pomóc. Nawiązałam tam przyjaźnie. Osiem dziewcząt, które zostały niedawno wymienione, przyjeżdża do Lwowa na rehabilitację i zawsze chcą się ze mną zobaczyć, prosząc, bym przyprowadziła moją córeczkę: „Chcemy zobaczyć dziecko, które karmiłyśmy, gdy byłyśmy z tobą w niewoli”. Wtedy, w kolonii, myślały, że jest mi ciężko – a ja myślałam, że to wszystko jest trudne dla nich. Patrzyły na mnie i powtarzały: „Jeśli Mariana się trzyma, to my nie możemy się poddać”. Byłam dla nich kołem ratunkowym.

Z dziewczynami, z którymi była w niewoli

Uwolnieni najpierw chcą zobaczyć bliskich

Pracuję jako psychoterapeutka w centrum rehabilitacji „Niezłomni” – mówi Mariana. – Z ludźmi, którzy przeżyli niewolę, i tymi, którzy odnieśli obrażenia w walce. Znam wielu specjalistów, więc łatwo mi było skompletować profesjonalny zespół. Wybrałam moich współpracowników tak, jakbym wybierała ich dla siebie. Ważne jest, by zespół był empatyczny, rzetelny, wysoce profesjonalny.

Celem naszej fundacji jest pomoc kobietom, które przeżyły niewolę. Mamy pomagać im w rehabilitacji psychicznej, fizycznej i duchowej. Oznacza to pracę z psychologami, psychoterapeutami, w grupach, by pomóc podopiecznym znów poczuć się kobietami, by znów mogły żyć szczęśliwie. Ten kierunek nazwaliśmy „Heelme”.

Zapewniamy również pomoc ciężarnym żonom żołnierzy, ciężarnym weterankom i kobietom w ciąży, które na wojnie straciły mężów. Projekt ten nosi nazwę „Mommy and baby”. Będziemy dostarczać kobietom paczki dla noworodków, z produktami i dla dziecka, i dla matki. Zazwyczaj gdy kobiety rodzą, prezenty przynosi się dzieciom, a o matkach się zapomina. Otrzymaliśmy około 3000 próśb o takie paczki.

Aby otrzymać pomoc od naszej fundacji, trzeba wypełnić formularz. Musisz mieć legitymację kombatanta, akt małżeństwa (jeśli chodzi o pomoc żonie wojskowego) i akt urodzenia (w przypadku ubiegania się o pomoc dla dziecka żołnierza).

Pomagasz również tym, którzy też przeszli przez niewolę. Co najbardziej martwi osobę, która ma za sobą takie doświadczenie? Z jakimi problemami muszą pracować psychoterapeuci?

Jako psychoterapeutka muszę pracować z różnymi objawami: niekontrolowaną agresją, ciągłym zanurzaniem się w wydarzeniach z przeszłości i natrętnymi wspomnieniami. Oczywiście są też zaburzenia snu, pamięci i zmęczenie, stałe lub okresowe uczucie napięcia i niepokoju, otępienie lub brak emocji. Wiele osób powracających z niewoli nie odczuwa radości i satysfakcji z życia. Następuje to albo od razu – albo 3-4 miesiące po powrocie. W ludziach często rozwija się alienacja społeczna, a czasami nawet zachowania antyspołeczne. Bardzo trudno z tym wszystkim pracować, ale to konieczne.

Co Twoim zdaniem należy zmienić w ukraińskim ustawodawstwie, by ułatwić życie osobom, które powróciły z niewoli?

Wiele rzeczy. Na przykład takie osoby muszą przejść rehabilitację. Ale ci, którzy po wyjściu z niewoli wracają do służby, nie kwalifikują się do rehabilitacji.

Dowódcy, którzy niewoli nie przeżyli, nie rozumieją takich żołnierzy. A to jest nie tylko trudne, lecz także niebezpieczne. Dlatego tacy żołnierze zdecydowanie potrzebują dodatkowej rehabilitacji. Bo wojna jest wyzwalaczem

Dużym problemem jest to, że ludzie wracają z niewoli i są poddawani kwarantannie w szpitalach, co ogranicza ich kontakt ze społeczeństwem. I to jest kolejna trauma. Wracasz z niewoli i znów jesteś zamknięty. To jak ucieczka z jednej niewoli i znalezienie się w kolejnej.

Przede wszystkim uwolnieni chcą zobaczyć swoich bliskich. Przytulić ich, porozmawiać, uświadomić sobie, że są kochani, że o nich walczono i na nich czekano. To daje ci wewnętrzne zasoby. To potwierdzenie, że nie trzymałeś się na próżno. Dopiero po tym jak ludzie znajdą się ze swoimi rodzinami, mogą zostać wysłani na rehabilitację. Niestety zazwyczaj zwolnieni więźniowie są natychmiast zamykani w szpitalach, a służby specjalne przychodzą ich przesłuchiwać. Taka procedura nigdy nie wpływa dobrze na człowieka.

Z mężem i córką

Doświadczenie niewoli jest na całe życie. Nigdy się nie kończy, konsekwencje pozostają na zawsze. Nie da się tego wyleczyć od razu. Musisz nauczyć się z tym żyć. Dlatego rehabilitacja osób, które przeżyły, jest niezbędna. Pomaga ludziom wrócić do normalnego życia, a wojsku – być skutecznym.

400 Ukrainek w rosyjskiej niewoli

Pomoc kobietom powracającym z niewoli to bardzo odpowiedzialne zadanie, ale nie boję się tej odpowiedzialności – podkreśla Mariana. – Rozumiem je, ponieważ jestem jedną z nich. Naprawdę chcę dać im to, czego sama nie mogłam dostać. Kiedy euforia powrotu mija, zaczyna się codzienne życie, w którym ciągle trzeba coś „wygrzebywać”. A na to nie masz ani środków, ani siły.

Od innych nasza fundacja różni się tym, że naprawdę zna się na rehabilitacji kobiet, które przeżyły niewolę. Obecnie szukamy finansowania, lecz moje plany obejmują autonomię. Mam nadzieję, że ludzie zrozumieją znaczenie naszej inicjatywy. Pomagamy tym, którzy oddali najcenniejszą rzecz – swoją wolność – by chronić Ukrainę. Ci ludzie przeżyli 14 rodzajów tortur z 16 sklasyfikowanych. To są ludzie złamani. Musimy pomóc im znów stać się całością.

W rosyjskiej niewoli znajduje się około 400 ukraińskich kobiet. Prawdopodobnie nikt nie zna dokładnej liczby.

Wielu więźniów umiera z powodu tortur, a niektórzy z nich zmieniają stronę pod wpływem rosyjskiej propagandy. Każdego dnia tracimy Ukraińców, to katastrofa. Chciałbym, aby więcej osób i inicjatyw zaangażowało się w wymianę więźniów.

Wzywam was do walki o wszystkich! W przeciwnym razie przegramy tę wojnę. Nie mamy prawa do tego dopuścić
20
хв

Jeśli ciężarna Mariana się trzyma, my też nie możemy się poddać

Ksenia Minczuk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
Oblicza wojny
20
хв

Tetiana „Bond” Bondarenko: Różnica między mężczyzną a kobietą na wojnie? Kobieta nie ma prawa popełnić błędu

Ексклюзив
Oblicza wojny
20
хв

Wojna przemija, taniec jest wieczny

Ексклюзив
Oblicza wojny
20
хв

Władysław Owczarenko: Nie lubię, gdy ktoś pyta: „Co zrobisz po wojnie?”

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress