Exclusive
20
min

Antonina Samojłowa, himalaistka: Marzę, by wnieść flagę naszego zwycięstwa na Mount Everest

Już dwukrotnie podczas wojny wyszła na Mount Everest, nakręciła też pierwszy w historii film z drona nad tym szczytem. Teraz wspina się tam po raz trzeci. Każdą ze swoich wspinaczek dedykuje Ukrainie, a także swojemu ojcu i bratu, którzy walczą na froncie

Oksana Gonczaruk

Antonina Samojłowa. Zdjęcie z prywatnego archiwum

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Ambasadorka Ukrainy na szczycie świata

Oksana Honczaruk: Już po raz trzeci wspina się Pani na Everest. Prześladuje Panią ten szczyt? Czym tegoroczna wspinaczka będzie się różnić od poprzedniej?

Antonina Samojłowa: W 2022 roku wspinałam się z ukraińską flagą z napisem „Stand with Ukraine”. Przyciągnęło to znacznie więcej uwagi mediów międzynarodowych niż naszych. Podczas mojego drugiego wejścia, w 2023 r., nakręciliśmy dronem wideo z Everestu – ponownie z ukraińską flagą. Teraz chodzę z transparentem z napisem „We are still fighting for our freedom”. Robię to, ponieważ nawet ludzie ze społeczności alpejskiej pytają: „Co tam, u was wciąż wojna?”. To dla mnie dziwne. Ukraina zniknęła z czołówek światowych mediów i niektórzy uznali, że wszystko się skończyło. Dlstego w trzecim roku wojny zdobywam swój trzeci Everest. To symboliczne.

Zdjęcie z drona nad Everestem

Pani misja to mówienie światu o tej wojnie. Jak Pani sądzi, ile jeszcze trzeba będzie wspiąć się na Everest, nim wojna się skończy?

Wiele osób mówiło mi, że jestem „ambasadorką Ukrainy na szczycie świata”. I mówią, że muszę przynosić naszą flagę co roku tyle razy, ile lat będzie trwać wojna. Może i tak będzie. Wszystko zależy od tego, czy będę miała siły i zdrowie. Chociaż znam swój upór, to będę jeździła w Himalaje tyle razy, ile będzie trzeba.

Naprawdę chciałabym, żeby to był ostatni raz, lecz moim marzeniem jest wniesienie flagi naszego zwycięstwa na Everest.

Co mówią Pani krewni, ojciec i brat, którzy są teraz na froncie?

Mój tata nie jest już na froncie, został przeniesiony do kwatery głównej. Wspiera mnie we wszystkim, martwi się tylko o moje zdrowie. To tata podsunął mi pomysł, który teraz realizuję. Na Everest niosę nie tylko flagę Ukrainy, ale także flagę z linii frontu, pociętą odłamkami. Podarowała mi ją brygada szturmowa „Edelweiss”.

Tata powiedział: „Idź, córeczko, i powiedz światu najgłośniej, jak potrafisz, że jesteśmy tu w błocie, toniemy we krwi i potrzebujemy pomocy”

Przed rozpoczęciem wyprawy ogłosiła Pani konkurs na Instagramie: „’Wniosę’ na Everest darczyńcę Sił Zbrojnych na Everest”, obiecując, że pierwsze zdjęcie na „dachu Ziemi” będzie ze zdjęciem osoby, która przekazała darowiznę...

Szczerze mówiąc, kiedy wpadłam na ten pomysł, myślałam, że będzie więcej chętnych do „odwiedzenia” Everestu w ten sposób. Pomysł powstał po tym jak pewien bogaty bloger ogłosił, że da milion dolarów osobie, która zaniesie jego portret na najwyższy szczyt świata. Wtedy wpadłam na pomysł, by zebrać pieniądze na koncentratory tlenu dla wojska.

Jeśli chodzi o tego blogera, dziś kilkunastu wspinaczy niesie jego zdjęcie na Everest, choć wszyscy rozumieją, że zapłaci tylko pierwszemu, który tam dotrze. To nie w porządku, bo Everest to nie żarty, a każda rywalizacja tam może kosztować życie.

Dlaczego zbiera Pani pieniądze na koncentratory tlenu?

Bo są potrzebne rannym żołnierzom. Razem ze „Szpitalnikami” [ochotniczy batalion medyczny – red.] chcę zebrać pieniądze na dwa. Z własnego doświadczenia wiem, jak to jest być bez tlenu. Jeśli ktoś jest ranny i wyczerpany, koncentratory tlenu mogą uratować mu życie.

Tlen na Evereście to życie

Ile butli z tlenem zabierasz ze sobą na Everest?

Na Evereście istnieje skomplikowany system dostarczania sprzętu. Szerpowie przynoszą wszystko z wyprzedzeniem, w tym butle z tlenem, i robią zapasy w górnych obozach. Wspinacz niesie tylko własną butlę oraz plecak z niezbędnymi rzeczami. Standardem dla wspinacza są cztery butle. Zdarzają się jednak tak zwane luksusowe warunki, w których można liczyć nawet na 8 butli.

Tlen na Evereście to życie. Butla waży pięć kilogramów, ale na tej wysokości powietrze jest tak rozrzedzone, że 5 kilogramów czuje się na plecach jak betonową płytę.

Mówią, że wysokość w górach zjada ciało. Jak niebezpieczne jest to dla organizmu i jak się Pani regeneruje po wspinaczce?

Mięśnie są „zjadane”, ponieważ znajdujesz się na takiej wysokości, na której prawie nie ma tlenu. Mięśnie wydają się topić. Trzeba zrozumieć, jak ogromną pracę fizyczną wykonuje ciało podczas wspinaczki. Wydaje się, że powinniśmy wracać z wypraw zahartowani, z mięśniami ze stali. Ale wracamy, czując się tak, jakbyśmy nie byli na siłowni od roku. Nasze ciała są całkowicie bez formy.

Aby się zregenerować, ludzie intensywnie ćwiczą na siłowni. Ale nie powinnaś pompować i budować mięśni przed wspinaczką. Trzeba rozwijać wytrzymałość. Musisz być jak biegacz: sucha, ale silna. Musisz być w stanie biegać przez długi czas i nie mieć za dużych mięśni, które będą przeszkadzać. Napompowani kulturyści są pierwszymi, z których w górach uchodzi powietrze. A mali, szczupli, wysuszeni idą i zdobywają szczyty.

Życie kocham bardziej niż rekordy

O Toni Samoilovej zawsze mówimy tylko w kontekście gór. Co Pani robi, gdy nie jest w Nepalu?

W ostatnich miesiącach byłam w Kijowie, w związku z moimi nowymi projektami, w tym – projektem telewizyjnym. Zostałam zaproszona do udziału w programie na kanale telewizyjnym, który wkrótce zostanie uruchomiony. Często jeżdżę do Chorwacji, gdzie moja siostra i jej mały siostrzeniec ewakuowali się na początku wojny. Podróż między Ukrainą a Chorwacją zajmuje mi prawie dzień w każdą stronę. A ponieważ jeżdżę sama i nigdy nie zatrzymuję się po drodze, tę podróż również nazywam „moją wspinaczką”. Jazda przez 22 godziny bez zatrzymywania się nie jest łatwa. Wiem, że muszę się zatrzymać i spędzić gdzieś noc, ale wciąż wciskam gaz do dechy. Taką mam upartą naturę. To przez nią wspinam się po górach, a jeśli już jadę, to jadę i nic mnie nie powstrzyma.

Proszę nam opowiedzieć o spotkaniu z Walerijem Załużnym. Dała mu Pani zdjęcie Mount Everestu z drona, z ukraińską flagą na szczycie, a on je podpisał.

To spotkanie było spełnieniem mojego życzenia, ponieważ ten człowiek jest wzorem do naśladowania nie tylko dla mnie, ale przede wszystkim dla mojego ojca i brata, którzy są w wojsku. Mój ojciec był szczęśliwy, gdy otrzymał od Walerija Fiodorowicza ukraińską flagę z podpisem „Dla Wołodymyra”. On nie ma żadnych idoli, ale Załużny jest osobą, którą podziwia.

Długo siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Przekonałam się, że to głęboki człowiek. Cieszę się, że życie pozwoliło nam się spotkać.

Z Valery Zaluzhny po drugim wejściu na Everest

Czy to prawda, że zamierza Pani zdobyć „Koronę Himalajów”, czyli wszystkie 14 ośmiotysięczniki?

Jeśli uda mi się to zrobić w ciągu od pięciu do dziesięciu lat, będę szczęśliwa. Taki plan wymaga dużych nakładów finansowych i jest bardzo trudny. Są góry, na które tak naprawdę nie chcę wchodzić. Na przykład Annapurna jest bardzo niebezpieczna, że można tam zginąć z powodu lawin – a jest na liście ośmiotysięczników. Krótko mówiąc, życie kocham bardziej niż bicie rekordów..

Trzeba zbudować strategię, aby góry cię nie pokonały.

Właśnie. W końcu góry stały i będą stać, nigdy nie jest za późno, by się na nie wspiąć. Moją filozofią jest chodzenie w góry dla przyjemności. Uświadomiłem to sobie zeszłej jesieni na Manaslu [ósma najwyższa góra świata, 8163 m n.p.m. – aut.]. Zamierzałam wspinać się bez tlenu, ale zachorowałam i musiałam założyć maskę. Wspinałam się z tlenem, a bez tlenu wspinała się ze mną moja przyjaciółka. Spojrzałam na nią – wyglądała jak żywy trup, było mi jej bardzo żal. Bo kiedy nosisz maskę, widzisz wschodzące słońce, nieopisane piękno wokół ciebie, podziwiasz szczyt i zdajesz sobie sprawę ze wszystkiego. Ale kiedy wspinasz się bez tlenu, nie cieszysz się tym.

„Moją filozofią jest chodzenie w góry dla przyjemności”

Czy Pani przyjaciółce udało się wspiąć na Manaslu?

Tak. To jedna z moich najbliższych górskich przyjaciółek, nazywa się Ellie Pepper, jest Australijką, ma 50 lat i chce zdobyć wszystkie 14 szczytów bez tlenu. To po prostu szalone. Oczywiście niewiele osób wierzy, że jej się to uda, te wspinaczki będą bardzo szkodliwe dla jej zdrowia. Ale szczerze życzę jej powodzenia. Teraz bez tlenu wspięła się na Annapurnę.

Istnieje konkurencja wśród wspinaczy?

Istnieje i nie podoba mi się to zbytnio. Zdrowa rywalizacja zawsze jest świetna, sprawia, że ludzie idą naprzód. Ale często jest niezdrowa: bez względu na wszystko, ktoś idzie naprzód tylko po to, by być pierwszym. I właśnie dlatego zdarzają się tragedie.

Moja przyjaciółka Ania Gutu zginęła niedawno w górach z powodu takiej niezdrowej rywalizacj

Ania była Amerykanką ukraińskiego pochodzenia, urodzoną w regionie Odessy, ale większość życia mieszkała za granicą. Zamierzała zdobyć wszystkie 14 ośmiotysięczników z amerykańskim paszportem i zostać pierwszą Amerykanką, która tego dokonała. Stawka była wysoka, a rywalizowała z inną dziewczyną [Giną Marie Rzucidlo – aut.]. Obie były jesienią na Shishapangmie w Chinach, obie rywalizowały o tytuł „pierwszej Amerykanki” i dla obu była to ostatnia góra w programie Korony Himalajów. I tam obie zginęły w lawinach na ostatnim etapie rywalizacji. Wspinały się w niesprzyjających warunkach naturalnych, każda bardzo chciała wygrać.

Bardzo tęsknię za Anią, bo była jak światło.

„Nie lubię rywalizacji w górach".

Sama Pani jest jak światło. Jak obcokrajowcy reagują na Ukrainkę w górach?

Niedawno poprowadziłam pierwszą ukraińską grupę kobiet w Himalaje – dziewczyny wspięły się do bazy na wysokości 5364 metrów. W Nepalu ukraińskie kobiety czuły szczególną przychylność. Wszyscy tutaj mnie kochają i ta miłość jest odwzajemniona. Nepalczycy są moją drugą rodziną.

Jako osoba, która wie, jak iść naprzód, bez względu na wszystko, niech nam Pani nam kilka rad, jak przetrwać w dzisiejszych warunkach.

Często jestem pytana: „Jak ty, Toniu, radzisz sobie z wchodzeniem i schodzeniem po schodach, jak wytrzymujesz tak straszny ciężar? Jeśli zdasz sobie sprawę ze skali góry i wspinaczki, to naprawdę wydaje się to niemożliwe. Każdy dzień na Evereście jest bardzo ciężki. Ale każdego dnia, bez względu na to, jak jest ciężko, wierzę, że ten dzień się skończy i nadejdzie nowy. Odpocznę w nocy, a jeśli nie będę mogła, odpocznę następnej nocy. I ta wiara, że trudny dzień się skończy i nadejdzie nowy, zawsze daje mi siłę. Wszystkim w Ukrainie jest teraz ciężko. Ale nie może wiecznie być źle. I nawet w najtrudniejszych dniach można znaleźć radość.

„Po nocy zawsze jest świt”

Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterki

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, piosenkarka i kompozytorka (pierwotnie była muzyka, która do tej pory nigdzie nie zniknęła). Swoją pracę w dziennikarstwie rozpoczęła od artykułów w magazynie muzycznym „Galas”. Przez wiele lat pracowała jako felietonistka kulturalna gazety „KP w Ukrainie”, była również redaktorką naczelną magazynu „Atelier”. Przez ostatnie kilka lat była krytykiem muzycznym w Vesti.ua, a wraz z wybuchem wielkiej wojny odnalazła się jako dziennikarka w reportażu społecznym.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Dla Polek i Polaków aborcja jest tematem kontrowersyjnym. W czasach rządów PiS była czymś, o czym obywatele oraz politycy wciąż rozmawiali. Teraz wydaje się, że ten temat został przez nas zapomniany, a większość polityków postanowiła odsunąć go na bok.

Jak to możliwe, że kwestia ciała kobiety i jej prawo do wyboru mogą stać się czymś tak łatwym do wymazania? Wzrost wpływów skrajnej prawicy jest widoczny wszędzie, a wraz z nim pojawiają się ograniczenia autonomii kobiet: wykorzystywanie naszych ciał, by politycy mieli poczucie kontroli, dominacja nad mniejszościami i odgórne, polityczne dążenie do zwiększenia populacji.

Głos kobiet wydaje się być czymś, co można całkowicie zignorować przy omawianiu tych kwestii.

To zmusza nas do wzięcia spraw w swoje ręce.

Chociaż sytuacja na świecie coraz bardziej się pogarsza, pokładam nadzieję w ludziach. Spędzanie czasu w miejscach takich jak ABOTAK przypomina mi, jak ważna jest wspólnota i jak wiele możemy osiągnąć.

Widząc, jak daleko zaszłyśmy jako kobiety i jak bardzo różniły się prawa mojej babci od moich, zyskuję motywację, by iść dalej i mieć nadzieję, że następne pokolenie kobiet będzie miało lepiej i łatwiej.

Dopóki nie obalimy patriarchatu, który nami rządzi, żadna z nas nie będzie wolna – i to samo dotyczy osób innych płci. Musimy wspólnie uznać, że ten system nam szkodzi.

ABOTAK— to miejsce stworzone z myślą o niesieniu pomocy i budowaniu wspólnoty dla osób w potrzebie.
Podczas naszej wizyty dowiedzieliśmy się więcej o idei stojącej za tym projektem oraz o interesującej historii Natalii Broniarczyk.

Myślę, że najważniejszą rzeczą, którą zrozumieliśmy, jest to, że aborcja istniała zawsze i zawsze będzie istnieć.

Pytanie jednak brzmi: Na ile będzie bezpieczna i dostępna?

20
хв

Czy aborcja w Polsce kiedykolwiek będzie dostępna i legalna? Podcast

Melania Krych

Ależ ja jestem zmęczona!

Koleżanka żartuje: „Nie zdążyłyśmy stać się milfami [od angielskiego MILF – mamuśka, z którą chciałoby się przespać – red.], a już stałyśmy się „kobietami – kanapkami”. Termin „pokolenie kanapek” („sandwich generation”) wprowadziła w 1981 roku pracownica socjalna Dorothy Miller. To ludzie (głównie kobiety) w wieku 35-65 lat – czyli w wieku, kiedy większość ma już dorosłe dzieci i chce żyć dla siebie – którzy muszą opiekować się zarówno starzejącymi się rodzicami, jak własnym potomstwem.

Problemy ściskają te kobiety z obu stron, jak kromki chleba w kanapce. Ale te kobiety dobrze wiedzą, że świat nie lubi słabych. Nauczyły się grać w tę grę, radzić sobie, polegać tylko na sobie, żonglować dziesiątkami obowiązków. Prawie nie narzekają, chociaż w skroniach coraz częściej pulsuje im myśl: „Ależ ja jestem zmęczona!”.

Moja historia trwa już ponad pół roku. Najpierw mama – z pokolenia, które nie było przyzwyczajone do dbania o siebie. Nagle dzwoni i mówi, że źle się czuje. Po chwili okazuje się, że to „źle” trwa już od dawna. Po prostu nie chciała mnie martwić

Rzucasz wszystko. Kupujesz pierwszy z brzegu bilet do Ukrainy, podczas gdy wszyscy świętują Boże Narodzenie. Zostawiasz chorego na przeziębienie nastolatka w Wigilię w obcym domu, tego samego wieczoru pędząc kilkoma pociągami do matki. Przez miesiąc chodzisz od jednego lekarza do drugiego: dziesiątki badań, kilometrowe rachunki – aż w końcu słyszysz diagnozę, od której serce zamiera w piersi. Zostajesz przy mamie, gdy ona przechodzi operację, a potem wracasz do Polski, żeby trochę odetchnąć...

A tu czeka na ciebie dziecko, które podczas twojej nieobecności miało problemy w relacjach z koleżankami, burzę hormonów, nieporozumienia w szkole... Nie wspominając już o nowych rachunkach i własnych nierozwiązanych sprawach w pracy.

Pod podwójną presją

Profesor Barbara Józefik z Uniwersytetu Jagiellońskiego wyjaśnia fenomen „pokolenia kanapki” na przykładzie polskich kobiet. Przeżyły stres podczas pandemii COVID-19, a potem wybuch wojny za wschodnią granicą. Wszystko to podniosło już poziom ich niepokoju na najwyższy poziom – a tu nagle nowe wyzwania: rodzice się starzeją, a dzieci niby dorosły, lecz nadal są zależne. Do tego własne ciało zaczyna zawodzić: nie jest już tak odporne na stres, nie jest tak wytrzymałe, wymaga opieki i troski.

„Pokolenie kanapek” („sandwich generation”) to ludzie (głównie kobiety) w wieku 35-65 lat, którzy muszą opiekować się zarówno starzejącymi się rodzicami, jak własnym potomstwem. Ilustracja: Shutterstock

Wyjaśnienie tego zjawiska jest następujące: kobiety zaczęły później rodzić dzieci, a jednocześnie wydłużyła się średnia długość życia. W rezultacie kiedy nasi rodzice osiągają wiek, w którym potrzebują naszej pomocy, my nadal mamy dzieci, którymi musimy się opiekować. I jakoś już bez dawnego sceptycyzmu przypominają się słowa starszych, które często słyszało się w młodości: „Trzeba urodzić przed 25. Wyobraź sobie: jesteś jeszcze młoda, a dzieci już dorosłe i samodzielne”.

Do tego dochodzi wzrost liczby samotnych matek, które nie mają z kim dzielić ciężaru utrzymania i wychowania dzieci. W związku z tym kobieta musi utrzymywać rodzinę i dbać o swój rozwój zawodowy za granicą.

Kolejnym trendem, na który zwraca uwagę polska badaczka, jest zanikanie modelu wspólnego życia kilku pokoleń pod jednym dachem. Dzisiaj nie jest to już powszechna praktyka, więc nawet podstawowa logistyka opieki nad rodzicami wymagającymi wsparcia znacznie się komplikuje.

Dodatkowo traci się wsparcie rodziców – nie można po prostu zostawić dzieci u kogoś z rodziny, by trochę odpocząć

Prof. Józefik zauważa też, że podwójna presja na kobiety często prowadzi do depresyjnych myśli i wypalenia zawodowego. W ich głowach wciąż krążą sprzeczne myśli: „Jestem złą córką”, „Jestem złą matką”, „Nie radzę sobie”, „Kocham swoich rodziców, ale marzę, by ktoś inny się nimi opiekował” itp.

Długotrwały stres osłabia układ odpornościowy, pogarsza się również zdrowie somatyczne. Kobiety często skarżą się: „Sama mam problemy z sercem, ciśnieniem, kręgosłupem. Ale nie mam czasu, żeby się tym zająć, pójść na jogę albo pilates”. W życiu kobiet – kanapek niemal nie ma miejsca dla siebie.

A wszystko to na tle wojny

Miałam szczęście, nie jestem jedynaczką. Mam brata, wychowanego w atmosferze równych praw i obowiązków, który dzielił ze mną opiekę nad mamą. Jednak nawet to nie ratuje, gdy w twoim kraju trwa wojna.

Typowa sytuacja, gdy niespodziewanie w nocy rozlega się dzwonek telefonu: „Nasze miasto (jestem z Odesy) znalazło się pod zmasowanym atakiem dronów. Wybuchy słychać ze wszystkich stron. Płoną domy na sąsiedniej ulicy”. I nie śpisz do rana, bo martwisz się o bliskich.

Pytam inne ukraińskie uchodźczynie z „pokolenia kanapek”, jak sobie radzą (ich historie są opisane poniżej). Bo to, co dla innych jest sytuacją wyjątkową, dla Ukraińców jest teraz normą. Wojna zniszczyła nasz majątek i status społeczny, pochłonęła oszczędności, wiele Ukrainek za granicą żyje bez wsparcia partnerów, jednocześnie opiekując się dziećmi i rodzicami. Często nie mamy nawet wyboru – opłacić opiekunkę dla rodziców czy letni obóz dla dzieci, bo zarobione pieniądze idą na czynsz. A jako że wielu rodziców kategorycznie nie chce opuszczać Ukrainy, kobiety jeżdżą tam i z powrotem przez granicę, bo nie mogą sobie nawet wyobrazić, że wrócą z dziećmi do miejsc, na które spadają drony i rakiety.

Wróciłam z dziećmi do mamy, żeby nie umierała sama

Amerykańska geriatrka Paula Banks proponuje sześć kroków: wydech i uspokojenie, zaprzestanie obwiniania siebie, uwolnienie się od wstydu z powodu proszenia członków rodziny o pomoc (w szczególności finansową), zaangażowanie nastoletnich dzieci w opiekę nad starszymi członkami rodziny, włączenie dbania o siebie do harmonogramu dnia, niezrywanie kontaktów z przyjaciółmi i regularne spotkania z nimi.

Brzmi dobrze, lecz większość tych rad nie sprawdza się w warunkach wojny i przymusowej migracji.

– Wyjechaliśmy z Charkowa do Irlandii – mówi 51-letnia Iryna. – Przez półtora roku, kiedy mieszkaliśmy razem – ja, moja 74-letnia mama i mój 16-letni syn – kilka razy przyłapałam się na myślach:

„Ojej, ale most! Czy jeśli z niego skoczę, to będzie bardzo bolało?”; „Czy jeśli zatrzymam się na środku drogi, to ten czerwony samochód mnie potrąci?”

Te myśli mnie nie przerażały, przynosiły wyzwolenie. Wszystko się na mnie zwaliło: mama, która nie może bez mnie nawet wyjść z mieszkania; syn z pretensjami, że odciągnęłam go od domu, nauki, przyjaciół; poszukiwanie pracy; nowy język; problemy zdrowotne; strach o męża, który poszedł do wojska. Poczułam ulgę, kiedy udało nam się z mamą zamieszkać w różnych mieszkaniach. Okazało się, że nie jest aż tak bezradna.

41-letnia Natalia z Wuhłedaru: – „Podzieliliśmy” starszych członków naszej rodziny. Mama, która kategorycznie nie chciała opuścić Ukrainy, mieszka z bratem, a ja wysyłam jej pieniądze pokrywające połowę czynszu za mieszkanie w Połtawie i kupno niezbędnych leków. Przyjechałam do Polski z dwójką nastoletnich dzieci i rodzicami męża – 69 i 73 lata. Mieszkaliśmy wszyscy razem w mieszkaniu o powierzchni 36 metrów kwadratowych. Dużo pracowałam. Najpierw w fabryce, w weekendy ucząc się robić manicure, a teraz pracuję na własny rachunek. Rodzice męża nie byli dla nas ciężarem. Wręcz przeciwnie, zajęli się opieką nad dziećmi, gotowaniem, sprzątaniem domu. Niestety oderwanie od ojczyzny wpędziło ich w choroby. Teść zmarł w zeszłym roku. Musieliśmy pochować go w Polsce, bo nasze miasto jest okupowane.

– Mój nastoletni czas przypadły na jesień życia mojego dziadka i babci. Babcia była już wtedy bardzo chora – wspomina 45-letnia Ołena. – Miałam 15 lat i bardzo prosiłam mamę, żeby pozwoliła mi zaprosić przyjaciół na urodziny. Mama nazwała mnie egoistką, która myśli tylko o sobie. Z jakiegoś powodu często o tym wspominam. W mojej rodzinie interesy starszego pokolenia zawsze były priorytetem, a teraz tego samego wymagają ode mnie rodzice. Ale ja wybrałam bezpieczeństwo dzieci. Zatrudniłam osobę, która odwiedza rodziców i pomaga im w domu dwa razy w tygodniu. Jeśli nagle wydarzy się coś złego, będę szukać domów z zakwaterowaniem i opieką. Zarazem w mojej głowie nieustannie rozbrzmiewają rozmowy z przeszłości, w których potępia się „zachodni styl życia”, kiedy to starsi ludzie dożywają samotności w domach spokojnej starości.

Profesor Barbara Józefik jest przekonana, że nie powinniśmy czuć się winni, podejmując decyzję o opłaceniu opieki wysokiej jakości nad starszymi członkami rodziny. I że warto wyjść z matrycy o nazwie: „bycie ofiarą to wyczyn”.

Jednocześnie w sytuacji z rodzicami często nie chodzi o poczucie poświęcenia, ale o miłość

To właśnie ona skłania do bycia blisko, dopóki jest taka możliwość. Część ukraińskich uchodźczyń, nawet ryzykując bezpieczeństwo swoich dzieci, wraca do Ukrainy, by opiekować się starszymi rodzicami.

– Wiem, że nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby mama umarła samotnie – wyznaje 47-letnia Margarita. – Wróciłam z Wielkiej Brytanii z dwójką dzieci, które były już tam całkowicie zintegrowane, bo dowiedziałam się o śmiertelnej diagnozie mamy. Przez rok byliśmy z nią, nie żałuję tego. Żałuję tylko, że nie było mnie wcześniej. Teraz pracuję z psycholożką, która mówi, że nie przeszłam procesu separacji, dlatego tak trudno mi pogodzić się ze stratą. Ale ja po prostu bardzo kochałam swoją mamę, była najlepszą mamą na świecie.

Lody zamiast Londynu

Szukając odpowiedzi na pytanie, jak nie udusić się pod presją obowiązków napierających z dwóch stron, doszłam do nieoczekiwanego wniosku: w tej sytuacji niezwykle ważne jest, by zadbać o siebie. Bo tak jak ja teraz, tak i moja córka za 15-20 lat może potrzebować nie wsparcia finansowego, ale po prostu obecności mamy, rozmowy, uścisku.

Jeśli nie zadbam o siebie teraz, córka odziedziczy nie tylko mój niepokój, ale także matrycę ofiary i potrzebę dbania o mnie

Ważne, by znaleźć czas na wartościową komunikację z nastoletnimi dziećmi, szczere rozmowy z nimi i prośby o wsparcie (w szczególności o przejęcie części obowiązków domowych). W krytycznym momencie, kiedy zgromadziły się duże rachunki za operacje mamy, moja córka sama zaproponowała, że zrezygnuje z wycieczki z klasą do Londynu. To było jej marzenie, nie zmuszałam jej do tego, to była jej decyzja. Zaczęłyśmy częściej razem wychodzić – po prostu na kawę albo na lody. Wydaje mi się, że to tylko wzmocniło nasze relacje.

Potwierdzają to podcasty MD Anderson Cancerwise, w których omawiane jest wsparcie dla opiekunów – osób zajmujących się rodzicami lub krewnymi z rozpoznaniem nowotworu. W jednym z podcastów pracownica socjalna Mary Deff dzieli się radami wynikającymi z wieloletniej praktyki pracy w hospicjach:

„W sytuacjach długotrwałej opieki szczególnie ważne jest to, by nie zapominać o opiekującej się osobie.

Proste pytanie: ‘Jak się czujesz?’ może być sygnałem, że nie zapomniałaś o tej osobie. To nie tylko apel do lekarzy, ale także do nas wszystkich – kolegów, przyjaciół, sąsiadów, którzy mogą wesprzeć prostym słowem tych, którzy znaleźli się w sytuacji „sandwicha”

W hospicjach jest to już część protokołu: monitoruje się nie tylko stan pacjenta, ale także stan opiekuna – czy nie jest wyczerpany, czy ma dostęp do grup wsparcia.

Ważne, by mieć plan: jak stworzyć w domu możliwie najbardziej komfortowe i bezpieczne warunki dla osoby starszej, dążąc do jej maksymalnej samodzielności. Specjaliści radzą zwrócić szczególną uwagę na stan emocjonalny starszych rodziców. Utrata samodzielności jest ciosem dla ich tożsamości. Może objawiać się irytacją, rezygnacją, niechęcią do przyjmowania pomocy. Jednak właśnie ta cicha obecność, współczucie i wsparcie mogą pomóc zachować godność – i dać ci trochę więcej przestrzeni dla siebie.

Kolejna kluczowa kwestia: szczera ocena własnego systemu wsparcia. Czy dam sobie radę sama, mając pracę, dzieci, inne obowiązki? Czy mogę polegać na mężu, braciach, siostrach, przyjaciołach, sąsiadach? Czasami najlepszym rozwiązaniem jest przekazanie części obowiązków, nawet jeśli jest to trudne psychicznie”.

Jedna z kobiet, które pojawiły się w podcaście, powiedziała: „Wiedziałam, że jeśli nie zadbam o siebie, nie będę w stanie zadbać o rodziców, dzieci i męża”. Dbanie o siebie jest częścią dbania o rodzinę. Jeśli więc świadomość tego może pomóc ci uwolnić się od presji społecznej i wewnętrznego poczucia wstydu, że robisz za mało – przynajmniej tego argumentu wysłuchaj.

20
хв

Dlaczego „kobiety – kanapki” nie mają prawa do zmęczenia

Halyna Halymonyk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie Ukrainę czeka boom gospodarczy

Ексклюзив
20
хв

Przekazać Francuzom prawdę o wojnie

Ексклюзив
Miłość w Tinderze
20
хв

Przygody Ukrainek na Tinderze: Stany Zjednoczone

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress