Exclusive
20
min

Dziewczyny o białych twarzach rozbijają kamień

Solomia Melnyk, członkini Dakh Daughters: „23 lutego 2022 roku mieliśmy próbę, Vlad Troicki i ja pracowaliśmy nad Danse Macabre. Sean Penn też przyszedł do nas, by nakręcić swój film dokumentalny. Można było już poczuć coś w powietrzu. Vlad powiedział na pożegnanie, że jeśli wydarzy się coś strasznego, wszyscy powinni zebrać się w jego domu na wsi. Następnego dnia wszystko się zaczęło…”

Oksana Gonczaruk

„Zawsze pracujemy na najwyższych obrotach”. Zespół Dakh Daughters. Zdjęcie: Ołeksandr Kosmacz

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

„One są jak ogień” – mówią o dziewczynach z pobielonymi makijażem twarzami, które od ponad dekady intrygują świat swoimi muzycznymi i teatralnymi występami.

Członkinie kabaretu Dakh Daughters grają na różnych instrumentach i śpiewają w kilku językach. Śpiewały podczas rewolucji na Majdanie. Kiedy wybuchła wojna na pełną skalę, przeniosły się do Francji. Nie przestały jednak śpiewać i grać, przekonując Europejczyków do wspierania Ukrainy. Niedawno wyruszyły w długo oczekiwaną trasę koncertową po ukraińskich miastach. Sestry rozmawiają z członkinią zespołu Solomią Melnyk.

Solomia Melnyk. Zdjęcie: Olga Zakrewska

Masz 300 dolarów, kup sobie wiolonczelę

Oksana Gonczaruk: Dakh Daughters (dalej DD) to holistyczny organizm, ale każda jego część wnosi coś innego. Jaką nutę Ty dodajesz?

Solomia Melnyk: Jestem odpowiedzialna za muzyczny komponent naszej grupy, ponieważ jestem jedyną z dziewcząt, która ma odpowiednie wykształcenie: ukończyłam dziesięcioletnią szkołę im. Łysenki w Konserwatorium Kijowskim z dyplomem pianisty i dyrygenta chóru. Jestem więc czymś w rodzaju kontrolerki klimatu muzyki i wokalu DD. Ponadto przynoszę na próby dużo archiwalnej muzyki z kolekcji mojej rodziny i uczę się piosenek z dziewczynami. Można powiedzieć, że pracuję jako chórzystka. Ktoś musi być odpowiedzialny za to, byśmy brzmiały harmonijnie.

DD używają w swoich występach półtora tuzina instrumentów muzycznych. Na ilu Ty grasz?

Na akordeonie, wiolonczeli, pianinie i perkusji. Pracujemy razem w Teatrze DACH od dwudziestu lat i zawsze podczas występów korzystamy z muzyki na żywo. Takie wymagania postawił Vlad Troicki (założyciel Teatru Dach), który zasugerował, by każdy artysta nauczył się na czymś grać.

Kiedyś powiedział do mnie: „Jesteś muzykiem, powinnaś umieć grać na wszystkim. Masz 300 dolarów, kup sobie wiolonczelę”. Poszłam na ulicę Lybidską, gdzie ludzie wystawiali stare rzeczy na sprzedaż pod „Tariłką” [zabytek architektury modernistycznej w Kijowie – aut.]. Spotkałam tam starszego mężczyznę, który chciał sprzedać wiolonczelę z futerałem. Instrument zostawiła mu zmarła żona, wiolonczelistka. Żal mu było sprzedawać ukochany instrument, ale nie miał z czego żyć, więc musiał. W ten sposób dostałam unikatową, ręcznie robioną czeską wiolonczelę, na której nauczyłam się grać sam. Mam jednak własną technikę gry, absolutnie nieakademicką.

Zdjęcie: Alina Kuchma

Od samego początku postawiliśmy sobie za zadanie odtworzenie tradycji ukraińskiego teatru muzycznego i dramatycznego. Muzyka i aktorstwo to dwa filary, na których każdy z nas opiera swoją pracę, i nie można ich rozdzielić.  

Opowiedz nam o trasie koncertowej po Ukrainie i nowym programie „Rozbij ten kamień”.

Nazwa programu pochodzi z piosenki z tekstem Iwana Franki. Od dawna myśleliśmy o nowych kompozycjach, a Troicki wpadł na pomysł, żeby zrobić coś kontrastującego. Innymi słowy, poważne tematy są poruszane w strukturze zabawnej muzyki komediowej. W ten sposób staramy się dotrzeć do ludzi, którzy wydają się być zablokowani, gdy zaczynasz mówić poważne rzeczy i grać tragiczną muzykę.

Nasza sztuczka polega na tym, aby najpierw otworzyć widza, a następnie „dorzucić” nasze poważne pytania

Jakie są te pytania?

Tematy, które pojawiły się na początku wojny, nie zniknęły, stały się tylko straszniejsze. Kiedy tworzyliśmy nowy program dla zachodniej publiczności, naszym głównym zadaniem było utrzymanie zaangażowania widzów, zainteresowanie ich Ukrainą. To oczywiste, że wszyscy są zmęczeni wojną i nie chcą myśleć o niej każdego dnia. Ale przez pryzmat sztuki można przedstawić ten temat w inny sposób – sposób, który nie pozostawi Europejczyków obojętnymi. Jedna z naszych nowych kompozycji nosi tytuł „I'm so small”.

Zachodni świat często rozumiał twórczość zespołu lepiej niż większość widzów w kraju. Zdjęcie: Ołeksandr Kosmacz

Na początku mieliśmy wątpliwości, czy grać to w Ukrainie, ale zdaliśmy sobie sprawę, że to jest również istotne dla Ukraińców. Mamy też wielu ludzi, którzy nie rozumieją, co się dzieje, są odgrodzeni: „Nie interesuję się polityką”; „To mnie nie dotyczy”, „Jestem małym człowiekiem, nic ode mnie nie zależy”. Ale to nieprawda – to tylko wygodna pozycja oportunistów.

Małe działania pozornie małej osoby mogą wiele zmienić. To jest nasze główne przesłanie

Hiszpańska pacyfistka daje 500 euro ukraińskim żołnierzom

Jak w Twoich oczach wygląda zmęczenie wojną na świecie?

Od dwóch lat to zmęczenie przychodzi dużymi falami: zainteresowanie spada, apotem rośnie. I to jest naturalne. To Ukraina jest przyzwyczajona do życia w napięciu. To tak jak w powieściach Remarque'a, gdzie opisuje on ludzi, którzy są bombardowani, lecz siedzą, pijąc calvados i jedząc ostrygi. Piętnaście lat temu, kiedy czytałam Remarque'a, byłam tym zaskoczona. Dziś to nasza rzeczywistość.

Ludzie jako zwierzęta społeczne mogą przyzwyczaić się do wszystkiego. I nawet w takich warunkach zaczynają się cieszyć, przeżywać każdy dzień tak, jakby miał być ich ostatnim. By Europejczyk to zrozumiał, nie wystarczy wyjaśnić.

Ale to nie znaczy, że nie ma potrzeby wyjaśniać. Dlatego po każdym koncercie w Europie rozmawiamy z publicznością. Opowiadamy jej o wojnie z własnego doświadczenia. Pewnego razu w Bordeaux turystka z Hiszpanii, która przypadkiem uczestniczyła w naszym koncercie, podniosła mikrofon podczas rozmowy i powiedziała, że jest pacyfistką, przeciwniczką wojny, ale nasz występ zmienił jej postrzeganie wszechświata i dotarł do jej serca. Po czym przekazała 500 euro na rzecz Ukraińskich Sił Zbrojnych.

Koncert w Hamburgu, Niemcy

Na początku wojny DD wyjechał do Normandii. Kto Was przyjął?

Przed wojną dużo współpracowaliśmy z Francuzami. W ich kraju są menedżerowie i teatry, z którymi się przyjaźnimy. W marcu 2022 roku mieliśmy wyjechać do Normandii, by pracować nad nowym projektem. Zaprosiła nas reżyserka Lucie Berelowicz, którą poznaliśmy w 2014 roku na Majdanie podczas Rewolucji Godności. Potem zrobiliśmy z nią sztukę „Antygona” na podstawie Sofoklesa, do której DD stworzył muzykę i odegrał rolę swego rodzaju greckiego chóru. A potem Lucie została dyrektorką teatru Le Pr?au w normandzkim mieście Vire. Planowaliśmy wystawić tam nasz spektakl, ale wybuchła wojna.

23 lutego 2022 roku mieliśmy próbę; Troicki i ja pracowaliśmy nad Danse Macabre. Sean Penn przyjechał do nas, by nakręcić swój dokument. Czuć już było coś w powietrzu. Pamiętam, jak Troicki powiedział nam na pożegnanie, że jeśli wydarzy się coś strasznego, wszyscy powinniśmy zebrać się w jego domu na wsi: „Razem jesteśmy silni, więc usiądziemy i zastanowimy się, jak żyć dalej”. Następnego dnia wszystko się zmieniło...

Wieczorem przyjechaliśmy z mężem i naszym dzieckiem do domu Vlada. Byłam zrozpaczona: trzymałam dziecko, które nadal karmiłam piersią, a moja matka powiedziała, że nigdy nie opuści Kijowa. Niedługo wcześniej mój ojciec zmarł na COVID. To wszystko się na siebie nakładało. I wtedy Lucie Berelowicz zadzwoniła do nas i powiedziała: „Proszę, dziewczyny, błagam was, weźcie swoje rodziny i przyjedźcie do Normandii. Czekamy tu na was wszystkie”.

Przed teatrem — z synem i Lucie Berelowicz. Zdjęcie: Oleksandr Kosmach

To, jak DD dotarł do Francji, to już inna historia. Nie wszystkim się udało. W Normandii przywitało nas całe miasto. Ludzie przynosili z domu wszystko, czego potrzebowało moje dziecko – bo miałam ze sobą tylko podręczną walizkę, a w niej dwie dziecięce piżamy i pieluchy, to wszystko.

Kiedy wyjeżdżałam, wydawało mi się, że będę musiała biec z dzieckiem na ręku przez lasy, uciekając przed Moskalami. Dlatego założyłam nawet bieliznę termiczną i specjalne buty, żeby było łatwiej w górach

Jak szybko wróciłaś do pracy po takim stresie?

Na szczęście mamy Troickiego, wyjątkową osobę, która potrafi przekonać każdego. Zebraliśmy się, uściskaliśmy, popłakaliśmy, zastanowiliśmy się i doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli wszyscy coś zrobią. Dwa dni po przyjeździe zaczęliśmy działać.

Lucie udostępniła nam platformę. W ciągu czterech dni przeformatowaliśmy program „Ukraina w ogniu” i nakręciliśmy dla niego nowy film dokumentalny. Tydzień później pojechaliśmy w trasę. A kiedy wróciliśmy, zaczęliśmy przerabiać teatralną historię Danse Macabre. Wojna przestawiła wszystkie akcenty. W pierwszej wersji chcieliśmy spojrzeć na śmierć nie tylko jak na negatywną konotację zakończenia, ale także jak na możliwy początek innego życia – jak jest postrzegana w różnych kulturach. Szukaliśmy osobistych historii związanych ze śmiercią, a może nawet komicznych podtekstów. Nowa wersja Danse Macabre miała elementy teatru dokumentalnego, z prawdziwymi historiami Ukraińców, którzy ucierpieli na początku wojny, oraz z artystami DD, którzy zaangażowali się w tę historię

Przedstawienie Danse Macabre. Zdjęcie: Taras Bobrow

„Kiedy pokazaliśmy grę w Europie, od razu zdaliśmy sobie sprawę, że działa. Ludzie wychodzili ze łzami z pokoju. To właśnie musieliśmy zrobić w tym momencie, aby ludzie zrozumieli, jaki horror wydarzył się obok nich. I to jest to, co nadal robimy.

Młodzi pytają o Rozstrzelane Odrodzenie

To oznacza, że przed inwazją skalą szukałaś opowieści o śmierci, a po 24 lutego prawdziwe historie Ukraińców wypłynęły jak powódź. Tak czy inaczej, Troicki ma niemal zwierzęce przeczucie...

Zawsze pracowaliśmy na najwyższych obrotach. Na przykład jeden z naszych pierwszych spektakli – „Buda dla psa. Widok z góry. Widok z dołu” – dotyczył przedrewolucyjnej historii związanej z Janukowyczem i całą prorosyjską propagandą, milczeniem większości. Zawsze poruszaliśmy ostre kwestie polityczne i społeczne.

Latem planujemy wspólny projekt z Tiger Lillies, z którymi przyjaźnimy się od dawna. Wokalista tego zespołu Martyna Jacques od samego początku był bardzo zaniepokojony naszym losem. Wydał album poświęcony Ukrainie i przyjechał do nas na trasę koncertową. Oni mają silne proukraińskie stanowisko. Roboczy tytuł naszego projektu muzyczno-dramatycznego brzmi Fucking life, ale najprawdopodobniej go zmienimy.

Z reżyserem Vladem Troickim

Są ukraińscy artyści i dyrygenci, którzy z zasady nie pracują w projektach z przedstawicielami kraju agresora. Są też tacy, którzy się wahają. A jak jest z Wami?

My odmawiamy. Mieliśmy przypadki, że nawet nie wiedzieliśmy o obecności Rosjan. Teraz trzeba dokładnie sprawdzać, kogo można spotkać na występie. Nie było nikogo, a potem, - bam! –  „bardzo dobry rosyjski reżyser”. Odmówiliśmy. „Idźcie na spacer do lasu, nie na to się pisaliśmy” – odpowiedzieli.

Zarazem jednak musimy zdać sobie sprawę, że rosyjski świat i rosyjska kultura nie znikną ze wszystkich światowych aren w najbliższym czasie. A język ukraiński musi być słyszany wszędzie i mimo wszystko, w przeciwnym razie nadal będzie słyszany tylko język rosyjski. I warto, biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw i unikając „bezpośrednich kontaktów”, wybrać „być i brzmieć”. Warunkowo: na tym samym festiwalu, ale na przykład na różnych scenach.

Francuzi to uwielbiają, dosłownie pławią się w tym „krwawym rosyjskim balecie” i Dostojewskim. A z naszej strony potrzeba wiele wysiłku, by przeciwdziałać wynikom tej długiej operacji specjalnej, mającej na celu narzucenie światu kultury ludzi, którzy cały czas zabijają swoich sąsiadów.

Po wizycie w Ukrainie dobrze poznałaś krajową publiczność. Jak się zmieniła?

Ukraińska trasa była świetna. Ludzie płakali, śmiali się, podchodzili i przytulali nas. Przeprowadziliśmy aukcje i zebraliśmy około miliona hrywien na potrzeby wojska. To wszystko bardzo nas zainspirowało. Teraz jesteśmy w trasie po Europie, ale w sierpniu najprawdopodobniej wrócimy do Kijowa, by napisać nowy album.

Solomia Melnyk na Majdanie. Zdjęcie: Maksym Dondiuk

Mamy nową, młodą publiczność – to było dla nas jak cud. Na przykład kiedy występowaliśmy w Dowżenko Film Studio, było tam około 1500 osób – prawie dzieci – i znali teksty wszystkich naszych piosenek! Pomyśleliśmy, że nie na darmo DD weszło na Tik-Toka. Istnieją nowe sposoby dotarcia do serc słuchaczy.

Młodzi ludzie są dziś zainteresowani twórczością Mychajło Semenki i Rozstrzelanego Odrodzenia. A DD zaczął poruszać ten temat już w 2014 roku. Cieszymy się, że wywołał taką falę, chociaż minęło dziesięć lat. W dzisiejszych czasach folk jest wszędzie – coś, co DACH robi od 20 lat. Podoba mi się, że ludzie przyjęli ten smak i kontynuują nasze tradycje.

Zdjęcia z archiwum Dakh Daughters

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, piosenkarka i kompozytorka (pierwotnie była muzyka, która do tej pory nigdzie nie zniknęła). Swoją pracę w dziennikarstwie rozpoczęła od artykułów w magazynie muzycznym „Galas”. Przez wiele lat pracowała jako felietonistka kulturalna gazety „KP w Ukrainie”, była również redaktorką naczelną magazynu „Atelier”. Przez ostatnie kilka lat była krytykiem muzycznym w Vesti.ua, a wraz z wybuchem wielkiej wojny odnalazła się jako dziennikarka w reportażu społecznym.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

To właśnie od tego – od piękna, które trwa, od kobiecości, która nie znika nawet pod ostrzałem, i od wewnętrznej siły, która pachnie perfumami – rozpoczęła się nasza rozmowa.

Rymma Ziubina w Warszawie. Zdjęcie: Sestry

Teraz wszyscy jesteśmy tacy prawdziwi

Diana Balynska: – Co dzisiaj oznacza dla Pani być piękną?

Rymma Ziubina: – Być prawdziwą. Cieszę się, że standardy typu: „90-60-90” nie dominują już tak bardzo. Na początku wojny często mówiono mi: „Wszyscy jesteście teraz tacy prawdziwi”. I to prawda. Łzy w kadrze, kiedy są prawdziwe, widać od razu. Nie da się ich pomylić ze sztucznymi. I właśnie w tej szczerości tkwi prawdziwe piękno.

Czy dbanie o siebie, ta „czerwona szminka”, pomaga nam, kobietom, w sytuacjach kryzysowych?

Oczywiście! Dbanie o siebie, higiena – to pierwsze, o czym mówili psychologowie od początku inwazji. Jeśli nie brałaś prysznica od trzech dni, to jest to niepokojący sygnał. I to nie dlatego, że nie masz dostępu do wody, ale dlatego, że leżysz i nie możesz nic zrobić – a to objaw depresji. Dbanie o siebie to forma samoorganizacji. Oznacza, że przynajmniej coś kontrolujesz. To działanie, a działanie to życie.

Poza tym w każdej sytuacji pozostajesz kobietą. Pamiętam, jak byłam już w szlafroku, gdy rozległ się alarm. Zamierzałam założyć piżamę, ale zdecydowałam: nie, potrzebuję czegoś, w czym w razie czego będę mogła wybiegnąć. I najładniejszej bielizny – tak na wszelki wypadek... Zajrzałam do koszyka i zaczęłam przeglądać: „To? Nie. O! To już lepiej”.

Na Majdanie, gdy było strasznie, miałam tę samą zasadę: tylko najlepsza bielizna, żeby nikt nie śmiał powiedzieć, że na Majdanie są same bezdomne i „ubogie” kobiety – jak pisały rosyjskie media. To taka cienka granica między śmiesznym a strasznym

Jest jakaś rzecz czy rytuał, bez których nie wychodzi Pani z domu?

Perfumy. Bardzo kocham perfumy. Nawet w walizce ewakuacyjnej miałam dokumenty, maski z czasów pandemii, szminkę nie zawsze – ale i perfumy, które były tam obowiązkowo. Wciąż je zmieniam. Kocham nowe zapachy, eksperymenty.

Skoro mówimy o pięknie w czasach wojny: co dla Pani oznacza wygląd zewnętrzny i wewnętrzna siła?

Piękno to działanie. Nie wygląd zewnętrzny, nie piękne słowa, ale czyny. Tak jak miłość – nie jest rzeczownikiem, ale czasownikiem. Działanie i słowo. Kochać to działać. Tak samo jest z pięknem – to autentyczność i siła ducha.

Wspieram ukraińskich producentów, którzy dbają o naszą zewnętrzną urodę, ponieważ to, jak obecnie działa produkcja w warunkach wojny, również świadczy o niezłomności. Na przykład bardzo lubię i wspieram firmę Wiosna, która produkuje kosmetyki na bazie naszych ukraińskich ziół. Wszystko jest wytwarzane w Ukrainie, w warunkach zatrzymania produkcji podczas przerw w dostawach prądu i alarmów powietrznych. Po nieprzespanych nocach, po ostrzałach i bombardowaniach dziewczyny przychodzą rano do pracy i pracują. Właścicielka Wiosny, Inna Skarżyńska, jest mamą czworga dzieci; podczas wojny adoptowała jeszcze jednego chłopca. Jej sklepik i zakład w Buczy zostały doszczętnie zniszczone przez rosyjskich żołnierzy. A ona wszystko odbudowała, tyle że już we Lwowie.

To jest właśnie piękno.

Piękno ludzi, którzy szyją, pieką chleb, robią najsmaczniejszą pizzę we Lwowie – kiedy mężczyźni są na froncie lub właśnie z niego wrócili

Ostatnie wzruszające pokazy Ukrainian Fashion Week w Kijowie, kiedy na wybieg wyszli chłopcy po amputacjach i z protezami, były o tym samym. To nasi bohaterowie, którzy za cenę własnego zdrowia dają nam spokojne życie. Musimy brać pod uwagę wasze potrzeby – w modzie, architekturze, życiu codziennym.

Niedawno do naszego Lwowa, do Teatru Narodowego im. Marii Zańkowieckiej, przyjechali chłopcy, którzy przechodzą rehabilitację w centrum SuperHumans. Przygotowywaliśmy się do ich wizyty, przegadaliśmy szczegóły – czy jest podjazd, gdzie będzie im wygodniej siedzieć, gdzie ustawić wózki inwalidzkie.

Z weteranami z SuperHumans. Zdjęcie: archiwum prywatne

Już w 1995 roku, na festiwalu teatralnym w Edynburgu, widziałam, jak pierwsi w sali pojawili się ludzie na wózkach inwalidzkich. Przygotowano dla nich specjalne miejsca, i to nie z boku, skąd kiepsko widać, ale w środku pierwszego rzędu. Na świecie to działa od dawna, nie trzeba niczego wymyślać. Tyle że trzeba to zrobić pilnie.

Twarz bez zbędnych manipulacji

Czy rozumienie piękna się zmieniło? Obecnie często kojarzy się piękno z ingerencją – botoksem, wypełniaczami, plastyką...

Mamy tu dobre światło, możesz mnie sobie obejrzeć [śmiech]! Jest nawet anegdota wśród filmowców: „Słyszałem, że się ożeniłeś. Żona jest ładna?” – „To zależy, jak ustawić światło”.

Sama nie uciekam się do manipulacji estetycznych – trzymam się do ostatniej kropli krwi. Nie obiecuję, że tak będzie przez całe życie, ale na razie nie czuję takiej potrzeby.

Nawiasem mówiąc, na stronach castingowych, gdzie poszukuje się aktorek, coraz częściej pojawia się fraza: „Twarz bez zbędnych manipulacji”. To oczywiście kwestia indywidualnego wyboru kobiety. Ale jest też strona finansowa. Jeśli kobieta dokonuje darowizn, to mimowolnie sobie przelicza [koszty takich zabiegów]: jeden „zastrzyk” to trzy-pięć tysięcy hrywien. A potem znowu. Teraz jest to więc również kwestia priorytetów.

Jak postrzega Pani swój wiek? Czy Pani nastawienie do siebie zmienia się z upływem lat? Spotkała się Pani z przejawami ageizmu w swojej profesji?

W wieku 36 lat miałam już na koncie trzy role babci [śmiech]. Potrzebne do nich były twarze medialne, a wtedy takich twarzy nie było zbyt wiele. Ale ogólnie podchodzę do swojego wieku zupełnie spokojnie. Nie próbuję wskoczyć do ostatniego wagonu i sztucznie zatrzymać czas. Moje podejście do życia zmienia się, podobnie jak moje pragnienia.

Kiedy miałam 25 lat, wydawało mi się, że można zmienić świat – nawet poprzez zawód aktora. Dzisiaj już wiem, że nie

Chociaż... Dzisiaj podeszła do mnie kobieta i powiedziała: „Dwa lata temu, po rozwodzie, byłam całkowicie załamana. Spotkanie z panią tak mnie zainspirowało, że ponownie wyszłam za mąż”. Takie chwile są bardzo wzruszające.

Jeśli chodzi o ageizm – oczywiście, że istnieje. Obecnie mam niewiele ról filmowych, ponieważ nie gram młodych kobiet, a ról dla kobiet w moim wieku w kinie jest niewiele – nie tylko w Ukrainie, ale i na całym świecie. Jeśli Sharon Stone mówi, że w Hollywood po 45. roku życia nie piszą już dla ciebie scenariuszy i nie kręcą cię, to co ja mogę powiedzieć? Na szczęście jest teatr, w którym jestem potrzebna.

W garderobie. Zdjęcie: Disy Garby

Wiele starszych Ukrainek, które wyjechały do Polski, również spotyka się z ageizmem. Co by Pani poradziła takim kobietom, które po przeprowadzce, utracie kariery, części swojej tożsamości nie mogą odnaleźć siebie?

Nie mam już zbyt wielu rad. Trudno doradzać, kiedy się nie doświadczyło czegoś samemu. Ale widzę, że nawet w Ukrainie niektóre firmy zaczynają doceniać pracowników w starszym wieku. Tłumaczą swój wybór na korzyść pań po pięćdziesiątce tym, że oprócz doświadczenia zawodowego w tym wieku kobieta koncentruje się już na pracy, podczas gdy młodą dziewczynę czeka jeszcze małżeństwo, narodziny dzieci – co dla pracodawcy oznacza urlopy macierzyńskie, zwolnienia lekarskie, nieobecności w pracy.

Pamiętam siebie jako młodą pracującą mamę: dziecko ma gorączkę, a ja całuję je, ale biegnę do teatru. Biegnę i płaczę, bo rozumiem, że żadne przedstawienie nie jest tego warte. Ale idę, bo czuję się zobowiązana. Bo nie mogę jeszcze stawiać warunków i odwoływać przedstawień.

Jestem przekonana, że 50 lat to wspaniały czas, by przypomnieć sobie o sobie, o swoich niespełnionych marzeniach. Jeśli twój zawód pokrywa się z hobby, tak jak u mnie, to jest to dar

Jednak wiele kobiet całe życie poświęca tylko pracy i dlatego zapomniały, czego kiedyś chciały. A warto sobie przypomnieć: „Marzyłam, by nauczyć się włoskiego” albo: „Kiedyś chciałam tańczyć”. I warto to zrobić. Nawiasem mówiąc, serial „Lusia stażystka”, w którym zagrałam, jest hymnem kobiet po 50. Pod koniec 2021 roku otrzymałam nawet nagrodę za ten projekt, która nosi nazwę „Precz ze stereotypami roku”.

Wojna to nie tylko czołgi i zgliszcza

Często bywa Pani za granicą. Czy można tam jakoś rozpoznać Ukrainkę na ulicy wśród innych kobiet?

Wie pani, podczas podróży ze mną jest jak ze sportowcami, którzy widzą tylko lotniska, hotele i halę sportową. Ja mam tak samo, tylko zamiast hali sportowej jest sala kinowa albo teatralna [śmiech]. Ale przypomniało mi się, jak nasz ukraiński kierowca we Włoszech, gdzie kręciliśmy „Gniazdo gołębicy”, a w kadrze było może z dziesięć ukraińskich dziewczyn, podszedł pod koniec zdjęć: „Pani Rymmo, ja pani nie rozpoznałem! Jest pani dokładnie taka, jak te dziewczyny, które co tydzień tu wożę – tak samo ubrana, z taką samą torebką”. To był komplement – że jestem prawdziwa, jak ta emigrantka zarobkowa, którą gram w filmie. I nie chodzi nawet o ubranie. W filmie, w tych scenach z pierwszego okresu bohaterki we Włoszech, mam nawet inne oczy.

Oczy nas zdradzają. Spojrzenie. Smutek. Przerażenie. Niepewność. Nie chcę nikogo obrazić. Chcę tylko, żeby oczy Ukrainki błyszczały ze szczęścia.

Podczas wystąpienia publicznego. Zdjęcie: Ołeksandr Senko

A gdyby dzisiaj musiała Pani zagrać migrantkę zarobkową, to jak wyglądałaby ta postać?

Bardzo podobnie. Już wtedy pytano mnie: „Przeżyła pani coś takiego?”. A ja odpowiadałam: „Tak, częściowo”. Samotność, zwątpienie, nieporozumienia w rodzinie, poczucie, że nikt nie potrzebuje twojego zawodu... To wszystko było w moim życiu. Teraz ten obraz stał się tylko bardziej bolesny.

Po „Gnieździe gołębicy” były propozycje, by grać emigrantki zarobkowe, ale odmawiałam, bo to powielanie roli. A dla mnie ważne jest odkrywanie czegoś nowego w sobie i dla widza.

Zaproponowano mi też zagranie współczesnej historii: kobiety, która na własne oczy widziała rozstrzelanie dziecka, przeżyła traumę psychiczną... Odmówiłam, ponieważ moim zdaniem przed taką rolą trzeba przejść pewne przygotowania – porozmawiać z psychologami, pobyć w klinice, wczuć się. A zdjęcia miały rozpocząć się tydzień po przeczytaniu przeze mnie scenariusza.

Czy filmy o emigracji są teraz na czasie?

Absolutnie. Ale trzeba zrozumieć, że są różne takie filmy, tak jak filmy o wojnie. Wojna to nie tylko czołgi, lotnictwo, ruiny. To także kobieta w obcym kraju – bez języka i pracy. I dziecko, które widziało wojnę. Najgłębsze dzieła sztuki zawsze opowiadają o małym człowieku na tle wielkiej tragedii.

Jakiego kina potrzebują dziś widzowie?

Ukraińskiego. Widz naprawdę chce oglądać nasze historie, naszych aktorów, słyszeć nasz język. Jako członkini akademii filmowej obejrzałam wszystkie filmy, które powstały w ostatnich latach, by móc wybrać laureatów nagrody „Złoty Bączek”. Obecnie jest bardzo mało pełnometrażowych filmów fabularnych. Ale nawet te, które są, różnią się gatunkowo – są i dramaty, i komedie.

Mamy potężne kino dokumentalne, które prezentujemy na światowych festiwalach filmowych. Jednak współczesnych ukraińskich filmów fabularnych, które warto byłoby pokazać światu, jest na razie tylko kilka

A jak zmienił się teatr w czasie inwazji?

Teraz działa już zupełnie inaczej. Wpływa na to wszystko: odległość od linii frontu, alarmy powietrzne, godziny policyjne. Na przykład w Użhorodzie, gdzie ani przez jeden dzień nie było godziny policyjnej, spektakle zaczynają się o 19:00, jak wcześniej. Natomiast w Kijowie Teatr im. Iwana Franki gra już o 15:00 lub 17:00.

W Charkowie, Sumach i Chersoniu sytuacja jest krytyczna: przedstawienia odbywają się tylko w schronach. W Charkowie teatry dosłownie walczą o przetrwanie. Same opłacają wynajem pomieszczeń w schronach, a ludzie otrzymują 25% stawki, czyli mniej niż 100 dolarów miesięcznie.

Nie zawsze możemy zaplanować repertuar. Jeśli aktor jest w rezerwie, to gra. Jeśli przychodzi wezwanie, to dziś jest jeszcze na scenie, a jutro już nie.

Zdjęcie: Jurij Mechitow

Podczas alarmów powietrznych przerywamy przedstawienie, czekamy w schronie, a potem zaczynamy grać od tej minuty, w której przerwaliśmy. Nie zawsze jednak jest możliwość, by po zakończeniu alarmu dokończyć przedstawienie tego samego wieczoru. W końcu przez ostatnie dwa tygodnie w Ukrainie alarmy powietrzne trwały po 8 godzin. I to jest to, czego można się spodziewać po Rosjanach nie tylko w nocy.

Jeśli widzimy, że ludzie nie zdążą wrócić do domu przed godziną policyjną, przenosimy przedstawienia na inny dzień. A wyjazdy na tournee to w tej chwili dla teatru ogromne ryzyko finansowe.

We Lwowie, w naszym Teatrze im. Marii Zańkowieckiej, przed rozpoczęciem spektaklu puszczaliśmy komunikat z prośbą o wyłączenie telefonów komórkowych. Teraz taki komunikat zaczyna się słowami: „Chwała Ukrainie!”, a sala odpowiada: „Chwała bohaterom!” A potem informujemy: „W przypadku alarmu powietrznego zatrzymamy przedstawienie, a administratorzy pomogą wam zejść do schronu”. Dopiero wtedy zaczyna się przedstawienie. I niezależnie od tego, o czym ono jest, po spektaklu wychodzimy, by się ukłonić, i mówimy: „Nasze ciepłe spotkania są możliwe tylko dzięki Siłom Zbrojnym Ukrainy”. Bo w sali i na scenie znajdują się ludzie, których bliscy są na froncie: synowie, córki, mężowie, bracia, siostry, rodzice. Po każdym spektaklu w Teatrze imienia Zańkowieckiej ogłaszamy ze sceny zbiórkę datków.

W czym dziś odnajduje Pani wewnętrzne oparcie?

– W ludziach, i to nie tylko w znajomych. Mogę spotkać kogoś na ulicy, a ta osoba powie mi, że ją wsparłam – filmem, występem, słowem. Takie spotkania zdarzają mi się w chwilach zwątpienia. I to właśnie one dodają mi otuchy.

20
хв

Chcę, by oczy Ukrainki błyszczały ze szczęścia

Diana Balynska

Grzegorz Janikowski (PAP): – Próby do „Kaluguli” Camusa rozpoczęli Państwo w Narodowym Akademickim Teatrze Dramatycznym im. Iwana Franki w Kijowie przed inwazją Rosji na Ukrainę. Przerwaliście na prawie trzy miesiące. Ostatecznie premiera przedstawienia odbyła się w lipcu 2022 r. Jak teraz ten spektakl jest odbierany w Kijowie? W zeszłym roku prezentowali Państwo „Kaligulę” na festiwalu w Awinionie. Jak tam został przyjęty?

Iwan Urywskij: – Pokazaliśmy „Kaligulę” nie tylko w Awinionie, ale i na kilku innych festiwalach, np. w Sarajewie. Rzecz jasna, gramy – jednak przede wszystkim w Kijowie, gdzie publiczność pokochała ten spektakl. Pokazaliśmy go już ponad sto razy.

Długo zastanawiałem się, na czym polega fenomen recepcji tego przedstawienia. Po wizytach na festiwalach i rozmowach z wieloma ludźmi doszedłem do wniosku, że temat tyranii, despotyzmu dotyczy całego świata. Oczywiście, ten problem najbardziej porusza Ukraińców, bo sytuacja wojny czyni go namacalnym. Nasze przedstawienie spotkało się również z gorącym odbiorem i zrozumieniem we Francji, mimo że Francuzów sytuacja konfliktu zbrojnego bezpośrednio nie dotyczy. Bardzo ciekawe były ich komentarze i rozmowy w Awinionie. Bo temat „Kaliguli” jest uniwersalny i nie może być obojętny dla całego świata. Widzimy, co dzieje się w różnych zakątkach globu. Konflikty zbrojne, junty, armie najemników, terroryzm. Dlatego temat dyktatury jest gorący w rożnych państwach świata. Jedni znajdują się w oku cyklonu, inni pozornie są bezpieczni i daleko im do tej problematyki. Myślę, że nie znamy dnia ani minuty, bo Kaligula może pojawić się nagle w każdej części świata.

Co oznacza dla Pana robienie teatru w kraju objętym wojną? W 2024 r. wystawił pan „Marię Stuart” Schillera, w tym roku wyreżyserował „Makbeta”. Jak to się udaje?

Przyznam, że wystawiam teraz więcej sztuk, niż robiłem to przed inwazją Rosjan. Gdy wybuchła wojna, prawie trzy miesiące nie pracowaliśmy. Przygotowywaliśmy różne koncerty i wieczory poetyckie dla naszych żołnierzy.

Czuliśmy się, jak we mgle, i nie wiedzieliśmy, czy jeszcze kiedykolwiek będziemy robić teatr

Czy on jest potrzebny? gdy wreszcie wystawiliśmy „Kaligulę”, okazało się, że widzowie bardzo potrzebują teatru. Chcą żyć w miarę normalnie, oderwać się od koszmaru wojny. Dlatego zacząłem eksperymentować z rozmaitymi gatunkami teatralnymi. Zacząłem np. reżyserować komedie, których nigdy wcześniej nie robiłem. Prawda jest taka, że przede wszystkim musieliśmy jako zespół zrozumieć siebie i swoją sytuację. Potem zaczęliśmy pytać widzów, jakiego teatru potrzebują i czym dziś ma być teatr w Ukrainie.

Wystawia Pan głównie klasykę ukraińską i światową, jak „Tramwaj zwany pożądaniem” Williamsa, „Peer Gynta” Ibsena, wspomnianą „Marię Stuart”. Na swoim koncie ma Pan także realizacje m.in. Strindberga, Gozziego i Gogola. Krąży opinia, że biorąc na warsztat sztuki klasyczne, za każdym razem Pan je dekonstruuje lub redefiniuje. Na czym polega Pańska strategia reżyserska?

Za każdym razem gdy wybieram tekst sztuki, staram się ją wystawić tak, jak ja ją rozumiem. Doskonale wiem, że obcuję z klasyką, dlatego nie dokonuję dużych zmian. Po prostu wnikliwie czytam utwór, by zrozumieć go dla siebie. Następnie oglądam lub przypominam sobie realizacje danego tytułu w innych teatrach Europy. Wreszcie przychodzi moment, że zaczynam rozumieć, dlaczego inni reżyserzy wystawili go tak, a ja mam inną wizję. Myślę, że stąd są te opinie o tym, że dekonstruuję klasyków.

„Kaligula” Urywskiego na festiwalu w Polsce. Zdjęcie: Julia Weber

Często skraca Pan tekst, dokonuje przesunięć scen?

Przedstawienie „Kaliguli” trwa godzinę i piętnaście minut. To jest bardzo skrócona wersja. Po prostu nie mogliśmy przeprowadzić tylu prób, ile chcieliśmy. Cały czas wyły syreny przeciwlotnicze, a my nie mieliśmy prawa robić prób, gdy zbliżał się nalot. Dlatego tę wersję spektaklu dopasowaliśmy do realiów wojennych. Przypomnę tylko, że zdarzało się, że musieliśmy przerywać przedstawienie i z widzami schodzić do schronu.

W 2024 r. otrzymał Pan prestiżową Nagrodę Państwową im. Tarasa Szewczenki za spektakl „Czarownice z Konotopu” według Hrihorija Kwitki-Osnowjanenko. Wiem, że w czerwcu jadą Państwo z tym przedstawieniem na tournée do Stanów Zjednoczonych i Kanady. O czym opowiada ten spektakl?

W maju pokazaliśmy to przedstawienie w Polsce, a w czerwcu rzeczywiście wyruszamy za ocean. „Czarownica z Konotopu” to obowiązkowa lektura szkolna. Hrihorij Kwitko-Osnowjanenko pierwszy pisał prozą po ukraińsku. To rodzaj burleskowej satyry. Spektakl opowiada o tym, jak zaczyna się wojna Polski z Rosją, a Kozacy chcą uniknąć poboru, bo nie chcą iść na tę wojnę. Zapraszają wójta Konotopu na tzw. sotnik, czyli spotkanie, i przekonują go, że w mieście są wiedźmy. Żeby je odnaleźć, trzeba przeprowadzić tradycyjną próbę wody, czyli topić kolejne kobiety. Kto nie utonie, ten jest wiedźmą.

To straszna historia, rodzaj horroru, ale napisana jako komedia. Nasz spektakl odwołuje się do ukraińskiego folkloru i ludowości. To rodzaj wyobrażenia, jak to mogło wyglądać. Publiczność pokochała to przedstawienie. Zagraliśmy je już ponad dwieście razy.

Co zamierza Pan wystawić w najbliższym czasie?

W sobotę, 31 maja, w Narodowym Lwowskim Teatrze Opery i Baletu miała miejsce premiera opery „Złoty pierścień” Zachara Berkuta w mojej reżyserii. W kijowskiej Operze Narodowej Ukrainy im. T. Szewczenki przygotuję kolejną operę. Będą to „Bajki” E. T. A. Hoffmana.

Iwan Urywskij (ur. 9 marca 1990 r. w Krzywym Rogu) jest ukraińskim reżyserem teatralnym i operowym. Zrealizował ponad 20 spektakli w większości opartych na ukraińskiej klasyce. Był głównym reżyserem Ukraińskiego Teatru Muzyczno-Dramatycznego im. Wasyla Wasylki w Odessie. Od 2020 r. jest zatrudniony jako reżyser w Narodowym Akademickim Teatrze Dramatycznym im. Iwana Franki w Kijowie. Współpracował również z teatrami w Iwano-Frankowsku, we Lwowie, w Kownie i Pradze.

20
хв

Kaligula może pojawić się wszędzie

Polska Agencja Prasowa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Emocje wojny w metalu i kamieniu. Jak artyści reagują na wydarzenia w Ukrainie

Ексклюзив
20
хв

Nasze drzewo życia wyrośnie na polach minowych

Ексклюзив
20
хв

Malta Festival 2024: kobiety, Ukraina, wojna. For love!

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress