Exclusive
20
min

Nasze drzewo życia wyrośnie na polach minowych

– Rany żołnierzy zakrywam kwiatami lilii, eksplozje są z haftowanych piwonii. Piękne symbole istnieją po to, by zwykły człowiek zatrzymał się i im przyjrzał. I zdał sobie sprawę, co naprawdę jest na płótnie – mówi Ołesia Trofymenko, ukraińska artystka, która podbiła Paryż

Jaryna Matwijiw

Ukraińska artystka Ołesia Trofymenko. Zdjęcie: prywatne archiwum

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Łączy techniki malarstwa i tradycyjnego ukraińskiego haftu. W marcu 2022 roku Dom Dior zaproponował jej stworzenie dekoracji na okoliczność prezentacji nowej kolekcji. Ale na dekoracjach się nie skończyło. Świat haute couture zapragnął zobaczyć i usłyszeć Ukrainę – nietypową, oryginalną, autentyczną. Motywem przewodnim kolekcji Diora było „Drzewo życia”, główny motyw ukraińskiego haftu z regionu Czernihowa.

„Drzewo życia” jest symbolem zwycięstwa światła nad ciemnością. W pierwszych dniach wystawę Ołesi Trofymenko w Muzeum Rodina w Paryżu odwiedziło ponad 10 tysięcy osób. Według PR-owców Diora to rzadkość.

Rozmawiamy z Ołesią o jej współpracy ze prestiżową światową marką i o pięknym ukraińskim hafcie, który zwrócił uwagę Francuzów na los cierpiącej Ukrainy.

Symbol zwycięstwa życia nad śmiercią

Jaryna Matwijiw: Podobno wiadomość, że chce z Panią współpracować Dom Diora, zastała Panią w ogrodzie.

Ołesia Trofymenko: Tak było. Miałam trochę szczęścia, bo byłam wtedy daleko od Kijowa, na wsi. Mimo to było mi bardzo trudno, ataki paniki nie odpuszczały. Czwartego dnia wojny poszłam sadzić warzywa w ogrodzie – taki mój psychologiczny protest przeciw śmierci i okrucieństwu Rosji. To była moja osobista wojna o prawo do obsadzenia mojej ziemi kwiatami i warzywami wbrew machinie śmierci.

Nawiasem mówiąc, to jest bardzo widoczne w Kijowie: kwietniki, które wcześniej były zarośnięte chwastami, teraz są obsadzone kwiatami. Kiedy rozmawiałam z moimi sąsiadami, kierował nimi ten sam impuls: natychmiast obsadzić całą tę zranioną ziemię pięknem.

Odebrałam telefon od kuratora wystawy, którą zorganizowaliśmy w 2014 roku. W tamtym czasie Benetton organizował coroczną wystawę, na którą zapraszał setkę artystów z całego świata, a oni musieli malować na płótnach o wymiarach 10/15 centymetrów – co nie jest łatwe, choć interesujące. Gdy zaczęła się inwazja, postanowiono powtórzyć tę akcję w Rzymie.

W tym 2014 roku udało mi się wyhaftować fragment w formacie 10 na 15 cm, bo właśnie wymyśliłam technikę haftu malarskiego. Odtąd byłam zainteresowana pracą w tej technice, tyle że na inną skalę. Ta moja praca wpadła w oko Marii Grazii Chiuri, dyrektorce kreatywnej Domu Diora. Poprosiła mnie o zorganizowanie wspólnej wystawy.

Stoję więc w ogrodzie i pytam ją ponownie: „Jaki Dior?”

A Solomia Sawczuk, kuratorka wystawy, dodaje, że będzie dla mnie pracować 200 osób. Myślałam, że chodzi o 200 ukraińskich artystów, którzy pomogą przy dekoracjach. Ale nie. „Będzie dla ciebie pracować 200 hinduskich hafciarek z Bombaju” – mówi Solomiia. W rzeczywistości było ich dwa razy więcej.

Przez trzy tygodnie 470 hafciarek wyhaftowało 32 moje prace na pokaz Diora

Co ciekawe, one były z pierwszej indyjskiej szkoły, w której kobiety mogą haftować i zarabiać pieniądze (wcześniej w Indiach tylko mężczyźni mogli zarabiać na haftowaniu). Pięknie wyhaftowały moje płótna w 3D.

Ukraiński haft dla Domu Diora, który wyszedł spod palców rzemieślniczek z Indii

Badała Pani hafty kozackie z minionych wieków. Te motywy stały się wizytówką pokazów Diora. Ale dlaczego Dior zwrócił się do ukraińskiej historii i sztuki?

Po pierwsze, kiedy się do nas zwrócili, był koniec marca 2022 roku. Firma Dior została założona po tym jak Christian Dior spotkał swoją siostrę, która przeżyła niemieckie obozy koncentracyjne. Protestując przeciwko katastrofie ludzkości, założył więc luksusowy dom odzieżowy. Takie zwycięstwo estetyki nad zniszczeniem.

Dlatego tak ważne było dla nich zwrócenie się do ukraińskich rzemieślniczek (było już po Buczy i Irpieniu) – to było ich polityczne stanowisko wobec wydarzeń w Ukrainie. Mieli moje pełne poparcie.

Po drugie, używam skomplikowanych haftów.

Staram się pokazać ukraińską kulturę w inny sposób niż Rosja zawsze przedstawiała nas światu – w prymitywnych portkach i koszulinach. Haft kozacki to kosmos! Jego estetyka jest podobna do japońskiej

W szkicach dla Diora wykorzystałam również motyw galicyjskich wieńców ślubnych z początku XX wieku. Przypominają korony. Ale naszym najjaśniejszym punktem przecięcia z Diorem jest symbol „Drzewa życia”. Przywiązali się do tego obrazu. W końcu, jak powiedziała mi Maria Grazia Chiuri, „Drzewo życia” jest zbiorowym obrazem wszystkich narodów. Wszystkie starożytne kultury interpretują je jako symbol zwycięstwa życia nad śmiercią.

W rezultacie Maria Grazia całkowicie zmieniła koncepcję swojej kolekcji, by dopasować ją do mojego obrazu. „Drzewo życia” stało się motywem przewodnim całego pokazu Diora.

"Drzewo życia" na ścianie i na ubraniach haute couture. Zdjęcie: Dom Diora

Czy po pokazie haftowane płótna pozostały w Muzeum Rodina?

Tak, wisiały tam przez tydzień, by mogli je obejrzeć odwiedzający muzeum. Tylko w ciągu pierwszych 4 dni moje prace zobaczyło 10 tysięcy osób. Wystawa wywołała poruszenie. Rozmawialiśmy o Ukrainie językiem sztuki.

Potem płótna stały się własnością Domu Diora.

Na początku wojny Francja i Włochy tkwiły w narracjach rosyjskiej propagandy. Dom Diora od razu się odnalazł?

Byłam mile zaskoczona. Pierwsze słowa Marii Grazii, kiedy spotkałyśmy się w Paryżu, brzmiały: „Ołesia, chcę ci od razu powiedzieć, że jesteśmy po twojej stronie, nie wierzymy w rosyjską propagandę. Rozumiemy, która strona ma rację”.

To było ważne, ponieważ kiedy jesteś za granicą, nie do końca wiesz, komu ufać. Rosyjska propaganda wydaje mnóstwo pieniędzy na dezinformację dotyczącą wojny w Ukrainie.

Ołesia Trofymenko i Maria Grazia Chiuri, dyrektorka kreatywna Domu Diora. Zdjęcie: jetsetter.ua

Artystów słychać lepiej niż polityków

Rok temu mieliśmy pokaz filmu „Mariupol. Utracona nadzieja”. Opowiem pewną historię. Kiedy robiłam szkice dla Diora, nasz reżyser Maks Litwinow poprosił mnie o narysowanie obrazu do filmu dokumentalnego o Mariupolu. Kręcił ten film zaraz po zdobyciu miasta przez Rosjan. Przeprowadzał wywiady z kobietami, które uciekły. Poruszając się między tymi trudnymi historiami namalowałam miasto przed i po katastrofie.

Film był pokazywany w różnych krajach Europy. Zainteresował się nim Stephane Delma, francuski wolontariusz. Uznał, że we Francji powinno odbyć się więcej pokazów na różnych platformach społecznościowych.

W ten sposób dotarliśmy do Etretat. To maleńka francuska gmina rozsławiona przez impresjonistów. Miejsce jest tak popularne, że europejscy milionerzy zaczęli kupować tam domy. Było dla nas ważne, by pokazać tej publiczności historie naszych kobiet z Mariupola. Jednak burmistrz miasta, który ma już ponad 90 lat, był bardzo niechętny pomysłowi zaprezentowania filmu. Powiedział, że to wszystko polityka, a on uczył się rosyjskiego.

A potem wszystko się zmieniło, jak w filmie...

Na zorganizowania pokazu nalegała społeczność aktywnych kobiet w Etretat. Po emisji u burmistrzem nastąpiła przemiana: stał się nam bardzo przychylny

Na projekcję przyszło wiele osób, po niej dopytywali nas o wydarzenia w Ukrainie. Wcześniej nasza wojna była dla wielu tamtejszych ludzi jak reality show w telewizji. Daliśmy im jednak możliwość dotknięcia rzeczywistości, w której żyją Ukraińcy. A potem opowiedzieliśmy im o atakach rakietowych i o tym, jak kryjemy się przed bombami i dronami.

Mariupol na obrazie Ołesi Trofymenko, zaprezentowanym na wystawie w Etretat

Kultura ma większy wpływ na ludzi niż media?

Ludzi, którzy tworzą kulturę i sztukę, naprawdę słychać lepiej niż polityków. To działa.

Dlaczego Ukraina jest interesująca dla zagranicznych artystów? I czy udaje się Pani oddzielić świat ukraiński od rosyjskiego?

Z trudem, ale tak. Wielu historyków sztuki wywiera presję na światowe muzea, aby zmieniły opisy obrazów, jeśli ich autorzy pochodzą z Ukrainy, a nie z Rosji. Dla Europy jesteśmy interesujący, ponieważ zachowaliśmy szkołę malarstwa realistycznego, lecz mamy przy tym inny świat wyobraźni i inaczej myślimy.

Żyjemy w epoce obrazów i musimy pokazać, kim jesteśmy i jaka jest nasza kultura. Zbyt długo byliśmy postrzegani jako część kultury rosyjskiej. To także nasza wina, bo w czasie pokoju nie promowaliśmy się.

Jeśli będziemy o sobie milczeć, nadal będziemy pomijani

Eksplozje bomb z haftowanych piwonii

Nad czym Pani dziś pracuje?

Teraz tematem wszystkich moich obrazów jest wojna w Ukrainie. Staram się jednak mówić o niej metaforycznie, by przyciągnąć uwagę możliwie szerszej publiczności.

Słynne obrazy Otto Dixa z czasów II wojny światowej robiły wrażenie na publiczności. Malarze pokazywali wtedy wszystkie okropności wojny – z rozkładającymi się ciałami na ulicach. Od tego czasu obrazy przemocy stały się powszechne i weszły do głównego nurtu kultury.

W moich obrazach staram się estetycznie „maskować” okropne rzeczy. Obecnie pracuję nad serią zatytułowaną „Zastępstwo”. Zakrywam rany żołnierzy kwiatami lilii i tworzę eksplozje z haftowanych piwonii. Używam symboli o niezaprzeczalnym pięknie, by zwykły człowiek zatrzymał się, chciał na to spojrzeć – a potem zdał sobie sprawę, co naprawdę jest przedstawione na płótnie.

Obraz „Sweet Dreams” o Bałakławie (Sewastopol) Ołesia tworzyła przez prawie rok
Obraz „Zasada dwóch ścian”
To taka ukraińska umiejętność – radzić sobie z bólem poprzez piękno, estetykę i harmonię. W końcu właśnie to robią moi sąsiedzi, tworząc fantastyczne klomby na swoich podwórkach w przerwach między atakami rakietowymi

Nasze „Drzewo życia” wyrośnie na polach minowych i zapuści głębokie korzenie na ruinach Mariupola...

Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterki

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, prowadząca programy telewizyjne, autorka programów analitycznych, pasjonatka pracy w mediach. Po ślubie w 2021 roku zamieszkała w województwie podkarpackim. We Lwowie pracowała min w gazecie „Postup”, lwowskim oddziale ukraińskiej telewizji państwowej, telewizji NTA, telewizji 5 kanał, telewizji Espreso. Była autorką programu publicystycznego „Informacyjny Wieczór-Lwów” w telewizji „5 kanał”. Z wyróżnieniem ukończyła studia magisterskie z zakresu dziennikarstwa na Lwowskim Uniwersytecie Państwowym im. Iwana Franka. Uczyła się także w szkole językowej Instytutu Dantego w Rzymie. Po zamieszkaniu w Polsce dalej zajmuje się dziennikarstwem. Jej życiowe motto: Rób cos dobrego dla Ukrainy tam gdzie jesteś. Rób dobrze to co umiesz. Kochaj życie i ludzi.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

To właśnie od tego – od piękna, które trwa, od kobiecości, która nie znika nawet pod ostrzałem, i od wewnętrznej siły, która pachnie perfumami – rozpoczęła się nasza rozmowa.

Rymma Ziubina w Warszawie. Zdjęcie: Sestry

Teraz wszyscy jesteśmy tacy prawdziwi

Diana Balynska: – Co dzisiaj oznacza dla Pani być piękną?

Rymma Ziubina: – Być prawdziwą. Cieszę się, że standardy typu: „90-60-90” nie dominują już tak bardzo. Na początku wojny często mówiono mi: „Wszyscy jesteście teraz tacy prawdziwi”. I to prawda. Łzy w kadrze, kiedy są prawdziwe, widać od razu. Nie da się ich pomylić ze sztucznymi. I właśnie w tej szczerości tkwi prawdziwe piękno.

Czy dbanie o siebie, ta „czerwona szminka”, pomaga nam, kobietom, w sytuacjach kryzysowych?

Oczywiście! Dbanie o siebie, higiena – to pierwsze, o czym mówili psychologowie od początku inwazji. Jeśli nie brałaś prysznica od trzech dni, to jest to niepokojący sygnał. I to nie dlatego, że nie masz dostępu do wody, ale dlatego, że leżysz i nie możesz nic zrobić – a to objaw depresji. Dbanie o siebie to forma samoorganizacji. Oznacza, że przynajmniej coś kontrolujesz. To działanie, a działanie to życie.

Poza tym w każdej sytuacji pozostajesz kobietą. Pamiętam, jak byłam już w szlafroku, gdy rozległ się alarm. Zamierzałam założyć piżamę, ale zdecydowałam: nie, potrzebuję czegoś, w czym w razie czego będę mogła wybiegnąć. I najładniejszej bielizny – tak na wszelki wypadek... Zajrzałam do koszyka i zaczęłam przeglądać: „To? Nie. O! To już lepiej”.

Na Majdanie, gdy było strasznie, miałam tę samą zasadę: tylko najlepsza bielizna, żeby nikt nie śmiał powiedzieć, że na Majdanie są same bezdomne i „ubogie” kobiety – jak pisały rosyjskie media. To taka cienka granica między śmiesznym a strasznym

Jest jakaś rzecz czy rytuał, bez których nie wychodzi Pani z domu?

Perfumy. Bardzo kocham perfumy. Nawet w walizce ewakuacyjnej miałam dokumenty, maski z czasów pandemii, szminkę nie zawsze – ale i perfumy, które były tam obowiązkowo. Wciąż je zmieniam. Kocham nowe zapachy, eksperymenty.

Skoro mówimy o pięknie w czasach wojny: co dla Pani oznacza wygląd zewnętrzny i wewnętrzna siła?

Piękno to działanie. Nie wygląd zewnętrzny, nie piękne słowa, ale czyny. Tak jak miłość – nie jest rzeczownikiem, ale czasownikiem. Działanie i słowo. Kochać to działać. Tak samo jest z pięknem – to autentyczność i siła ducha.

Wspieram ukraińskich producentów, którzy dbają o naszą zewnętrzną urodę, ponieważ to, jak obecnie działa produkcja w warunkach wojny, również świadczy o niezłomności. Na przykład bardzo lubię i wspieram firmę Wiosna, która produkuje kosmetyki na bazie naszych ukraińskich ziół. Wszystko jest wytwarzane w Ukrainie, w warunkach zatrzymania produkcji podczas przerw w dostawach prądu i alarmów powietrznych. Po nieprzespanych nocach, po ostrzałach i bombardowaniach dziewczyny przychodzą rano do pracy i pracują. Właścicielka Wiosny, Inna Skarżyńska, jest mamą czworga dzieci; podczas wojny adoptowała jeszcze jednego chłopca. Jej sklepik i zakład w Buczy zostały doszczętnie zniszczone przez rosyjskich żołnierzy. A ona wszystko odbudowała, tyle że już we Lwowie.

To jest właśnie piękno.

Piękno ludzi, którzy szyją, pieką chleb, robią najsmaczniejszą pizzę we Lwowie – kiedy mężczyźni są na froncie lub właśnie z niego wrócili

Ostatnie wzruszające pokazy Ukrainian Fashion Week w Kijowie, kiedy na wybieg wyszli chłopcy po amputacjach i z protezami, były o tym samym. To nasi bohaterowie, którzy za cenę własnego zdrowia dają nam spokojne życie. Musimy brać pod uwagę wasze potrzeby – w modzie, architekturze, życiu codziennym.

Niedawno do naszego Lwowa, do Teatru Narodowego im. Marii Zańkowieckiej, przyjechali chłopcy, którzy przechodzą rehabilitację w centrum SuperHumans. Przygotowywaliśmy się do ich wizyty, przegadaliśmy szczegóły – czy jest podjazd, gdzie będzie im wygodniej siedzieć, gdzie ustawić wózki inwalidzkie.

Z weteranami z SuperHumans. Zdjęcie: archiwum prywatne

Już w 1995 roku, na festiwalu teatralnym w Edynburgu, widziałam, jak pierwsi w sali pojawili się ludzie na wózkach inwalidzkich. Przygotowano dla nich specjalne miejsca, i to nie z boku, skąd kiepsko widać, ale w środku pierwszego rzędu. Na świecie to działa od dawna, nie trzeba niczego wymyślać. Tyle że trzeba to zrobić pilnie.

Twarz bez zbędnych manipulacji

Czy rozumienie piękna się zmieniło? Obecnie często kojarzy się piękno z ingerencją – botoksem, wypełniaczami, plastyką...

Mamy tu dobre światło, możesz mnie sobie obejrzeć [śmiech]! Jest nawet anegdota wśród filmowców: „Słyszałem, że się ożeniłeś. Żona jest ładna?” – „To zależy, jak ustawić światło”.

Sama nie uciekam się do manipulacji estetycznych – trzymam się do ostatniej kropli krwi. Nie obiecuję, że tak będzie przez całe życie, ale na razie nie czuję takiej potrzeby.

Nawiasem mówiąc, na stronach castingowych, gdzie poszukuje się aktorek, coraz częściej pojawia się fraza: „Twarz bez zbędnych manipulacji”. To oczywiście kwestia indywidualnego wyboru kobiety. Ale jest też strona finansowa. Jeśli kobieta dokonuje darowizn, to mimowolnie sobie przelicza [koszty takich zabiegów]: jeden „zastrzyk” to trzy-pięć tysięcy hrywien. A potem znowu. Teraz jest to więc również kwestia priorytetów.

Jak postrzega Pani swój wiek? Czy Pani nastawienie do siebie zmienia się z upływem lat? Spotkała się Pani z przejawami ageizmu w swojej profesji?

W wieku 36 lat miałam już na koncie trzy role babci [śmiech]. Potrzebne do nich były twarze medialne, a wtedy takich twarzy nie było zbyt wiele. Ale ogólnie podchodzę do swojego wieku zupełnie spokojnie. Nie próbuję wskoczyć do ostatniego wagonu i sztucznie zatrzymać czas. Moje podejście do życia zmienia się, podobnie jak moje pragnienia.

Kiedy miałam 25 lat, wydawało mi się, że można zmienić świat – nawet poprzez zawód aktora. Dzisiaj już wiem, że nie

Chociaż... Dzisiaj podeszła do mnie kobieta i powiedziała: „Dwa lata temu, po rozwodzie, byłam całkowicie załamana. Spotkanie z panią tak mnie zainspirowało, że ponownie wyszłam za mąż”. Takie chwile są bardzo wzruszające.

Jeśli chodzi o ageizm – oczywiście, że istnieje. Obecnie mam niewiele ról filmowych, ponieważ nie gram młodych kobiet, a ról dla kobiet w moim wieku w kinie jest niewiele – nie tylko w Ukrainie, ale i na całym świecie. Jeśli Sharon Stone mówi, że w Hollywood po 45. roku życia nie piszą już dla ciebie scenariuszy i nie kręcą cię, to co ja mogę powiedzieć? Na szczęście jest teatr, w którym jestem potrzebna.

W garderobie. Zdjęcie: Disy Garby

Wiele starszych Ukrainek, które wyjechały do Polski, również spotyka się z ageizmem. Co by Pani poradziła takim kobietom, które po przeprowadzce, utracie kariery, części swojej tożsamości nie mogą odnaleźć siebie?

Nie mam już zbyt wielu rad. Trudno doradzać, kiedy się nie doświadczyło czegoś samemu. Ale widzę, że nawet w Ukrainie niektóre firmy zaczynają doceniać pracowników w starszym wieku. Tłumaczą swój wybór na korzyść pań po pięćdziesiątce tym, że oprócz doświadczenia zawodowego w tym wieku kobieta koncentruje się już na pracy, podczas gdy młodą dziewczynę czeka jeszcze małżeństwo, narodziny dzieci – co dla pracodawcy oznacza urlopy macierzyńskie, zwolnienia lekarskie, nieobecności w pracy.

Pamiętam siebie jako młodą pracującą mamę: dziecko ma gorączkę, a ja całuję je, ale biegnę do teatru. Biegnę i płaczę, bo rozumiem, że żadne przedstawienie nie jest tego warte. Ale idę, bo czuję się zobowiązana. Bo nie mogę jeszcze stawiać warunków i odwoływać przedstawień.

Jestem przekonana, że 50 lat to wspaniały czas, by przypomnieć sobie o sobie, o swoich niespełnionych marzeniach. Jeśli twój zawód pokrywa się z hobby, tak jak u mnie, to jest to dar

Jednak wiele kobiet całe życie poświęca tylko pracy i dlatego zapomniały, czego kiedyś chciały. A warto sobie przypomnieć: „Marzyłam, by nauczyć się włoskiego” albo: „Kiedyś chciałam tańczyć”. I warto to zrobić. Nawiasem mówiąc, serial „Lusia stażystka”, w którym zagrałam, jest hymnem kobiet po 50. Pod koniec 2021 roku otrzymałam nawet nagrodę za ten projekt, która nosi nazwę „Precz ze stereotypami roku”.

Wojna to nie tylko czołgi i zgliszcza

Często bywa Pani za granicą. Czy można tam jakoś rozpoznać Ukrainkę na ulicy wśród innych kobiet?

Wie pani, podczas podróży ze mną jest jak ze sportowcami, którzy widzą tylko lotniska, hotele i halę sportową. Ja mam tak samo, tylko zamiast hali sportowej jest sala kinowa albo teatralna [śmiech]. Ale przypomniało mi się, jak nasz ukraiński kierowca we Włoszech, gdzie kręciliśmy „Gniazdo gołębicy”, a w kadrze było może z dziesięć ukraińskich dziewczyn, podszedł pod koniec zdjęć: „Pani Rymmo, ja pani nie rozpoznałem! Jest pani dokładnie taka, jak te dziewczyny, które co tydzień tu wożę – tak samo ubrana, z taką samą torebką”. To był komplement – że jestem prawdziwa, jak ta emigrantka zarobkowa, którą gram w filmie. I nie chodzi nawet o ubranie. W filmie, w tych scenach z pierwszego okresu bohaterki we Włoszech, mam nawet inne oczy.

Oczy nas zdradzają. Spojrzenie. Smutek. Przerażenie. Niepewność. Nie chcę nikogo obrazić. Chcę tylko, żeby oczy Ukrainki błyszczały ze szczęścia.

Podczas wystąpienia publicznego. Zdjęcie: Ołeksandr Senko

A gdyby dzisiaj musiała Pani zagrać migrantkę zarobkową, to jak wyglądałaby ta postać?

Bardzo podobnie. Już wtedy pytano mnie: „Przeżyła pani coś takiego?”. A ja odpowiadałam: „Tak, częściowo”. Samotność, zwątpienie, nieporozumienia w rodzinie, poczucie, że nikt nie potrzebuje twojego zawodu... To wszystko było w moim życiu. Teraz ten obraz stał się tylko bardziej bolesny.

Po „Gnieździe gołębicy” były propozycje, by grać emigrantki zarobkowe, ale odmawiałam, bo to powielanie roli. A dla mnie ważne jest odkrywanie czegoś nowego w sobie i dla widza.

Zaproponowano mi też zagranie współczesnej historii: kobiety, która na własne oczy widziała rozstrzelanie dziecka, przeżyła traumę psychiczną... Odmówiłam, ponieważ moim zdaniem przed taką rolą trzeba przejść pewne przygotowania – porozmawiać z psychologami, pobyć w klinice, wczuć się. A zdjęcia miały rozpocząć się tydzień po przeczytaniu przeze mnie scenariusza.

Czy filmy o emigracji są teraz na czasie?

Absolutnie. Ale trzeba zrozumieć, że są różne takie filmy, tak jak filmy o wojnie. Wojna to nie tylko czołgi, lotnictwo, ruiny. To także kobieta w obcym kraju – bez języka i pracy. I dziecko, które widziało wojnę. Najgłębsze dzieła sztuki zawsze opowiadają o małym człowieku na tle wielkiej tragedii.

Jakiego kina potrzebują dziś widzowie?

Ukraińskiego. Widz naprawdę chce oglądać nasze historie, naszych aktorów, słyszeć nasz język. Jako członkini akademii filmowej obejrzałam wszystkie filmy, które powstały w ostatnich latach, by móc wybrać laureatów nagrody „Złoty Bączek”. Obecnie jest bardzo mało pełnometrażowych filmów fabularnych. Ale nawet te, które są, różnią się gatunkowo – są i dramaty, i komedie.

Mamy potężne kino dokumentalne, które prezentujemy na światowych festiwalach filmowych. Jednak współczesnych ukraińskich filmów fabularnych, które warto byłoby pokazać światu, jest na razie tylko kilka

A jak zmienił się teatr w czasie inwazji?

Teraz działa już zupełnie inaczej. Wpływa na to wszystko: odległość od linii frontu, alarmy powietrzne, godziny policyjne. Na przykład w Użhorodzie, gdzie ani przez jeden dzień nie było godziny policyjnej, spektakle zaczynają się o 19:00, jak wcześniej. Natomiast w Kijowie Teatr im. Iwana Franki gra już o 15:00 lub 17:00.

W Charkowie, Sumach i Chersoniu sytuacja jest krytyczna: przedstawienia odbywają się tylko w schronach. W Charkowie teatry dosłownie walczą o przetrwanie. Same opłacają wynajem pomieszczeń w schronach, a ludzie otrzymują 25% stawki, czyli mniej niż 100 dolarów miesięcznie.

Nie zawsze możemy zaplanować repertuar. Jeśli aktor jest w rezerwie, to gra. Jeśli przychodzi wezwanie, to dziś jest jeszcze na scenie, a jutro już nie.

Zdjęcie: Jurij Mechitow

Podczas alarmów powietrznych przerywamy przedstawienie, czekamy w schronie, a potem zaczynamy grać od tej minuty, w której przerwaliśmy. Nie zawsze jednak jest możliwość, by po zakończeniu alarmu dokończyć przedstawienie tego samego wieczoru. W końcu przez ostatnie dwa tygodnie w Ukrainie alarmy powietrzne trwały po 8 godzin. I to jest to, czego można się spodziewać po Rosjanach nie tylko w nocy.

Jeśli widzimy, że ludzie nie zdążą wrócić do domu przed godziną policyjną, przenosimy przedstawienia na inny dzień. A wyjazdy na tournee to w tej chwili dla teatru ogromne ryzyko finansowe.

We Lwowie, w naszym Teatrze im. Marii Zańkowieckiej, przed rozpoczęciem spektaklu puszczaliśmy komunikat z prośbą o wyłączenie telefonów komórkowych. Teraz taki komunikat zaczyna się słowami: „Chwała Ukrainie!”, a sala odpowiada: „Chwała bohaterom!” A potem informujemy: „W przypadku alarmu powietrznego zatrzymamy przedstawienie, a administratorzy pomogą wam zejść do schronu”. Dopiero wtedy zaczyna się przedstawienie. I niezależnie od tego, o czym ono jest, po spektaklu wychodzimy, by się ukłonić, i mówimy: „Nasze ciepłe spotkania są możliwe tylko dzięki Siłom Zbrojnym Ukrainy”. Bo w sali i na scenie znajdują się ludzie, których bliscy są na froncie: synowie, córki, mężowie, bracia, siostry, rodzice. Po każdym spektaklu w Teatrze imienia Zańkowieckiej ogłaszamy ze sceny zbiórkę datków.

W czym dziś odnajduje Pani wewnętrzne oparcie?

– W ludziach, i to nie tylko w znajomych. Mogę spotkać kogoś na ulicy, a ta osoba powie mi, że ją wsparłam – filmem, występem, słowem. Takie spotkania zdarzają mi się w chwilach zwątpienia. I to właśnie one dodają mi otuchy.

20
хв

Chcę, by oczy Ukrainki błyszczały ze szczęścia

Diana Balynska

Grzegorz Janikowski (PAP): – Próby do „Kaluguli” Camusa rozpoczęli Państwo w Narodowym Akademickim Teatrze Dramatycznym im. Iwana Franki w Kijowie przed inwazją Rosji na Ukrainę. Przerwaliście na prawie trzy miesiące. Ostatecznie premiera przedstawienia odbyła się w lipcu 2022 r. Jak teraz ten spektakl jest odbierany w Kijowie? W zeszłym roku prezentowali Państwo „Kaligulę” na festiwalu w Awinionie. Jak tam został przyjęty?

Iwan Urywskij: – Pokazaliśmy „Kaligulę” nie tylko w Awinionie, ale i na kilku innych festiwalach, np. w Sarajewie. Rzecz jasna, gramy – jednak przede wszystkim w Kijowie, gdzie publiczność pokochała ten spektakl. Pokazaliśmy go już ponad sto razy.

Długo zastanawiałem się, na czym polega fenomen recepcji tego przedstawienia. Po wizytach na festiwalach i rozmowach z wieloma ludźmi doszedłem do wniosku, że temat tyranii, despotyzmu dotyczy całego świata. Oczywiście, ten problem najbardziej porusza Ukraińców, bo sytuacja wojny czyni go namacalnym. Nasze przedstawienie spotkało się również z gorącym odbiorem i zrozumieniem we Francji, mimo że Francuzów sytuacja konfliktu zbrojnego bezpośrednio nie dotyczy. Bardzo ciekawe były ich komentarze i rozmowy w Awinionie. Bo temat „Kaliguli” jest uniwersalny i nie może być obojętny dla całego świata. Widzimy, co dzieje się w różnych zakątkach globu. Konflikty zbrojne, junty, armie najemników, terroryzm. Dlatego temat dyktatury jest gorący w rożnych państwach świata. Jedni znajdują się w oku cyklonu, inni pozornie są bezpieczni i daleko im do tej problematyki. Myślę, że nie znamy dnia ani minuty, bo Kaligula może pojawić się nagle w każdej części świata.

Co oznacza dla Pana robienie teatru w kraju objętym wojną? W 2024 r. wystawił pan „Marię Stuart” Schillera, w tym roku wyreżyserował „Makbeta”. Jak to się udaje?

Przyznam, że wystawiam teraz więcej sztuk, niż robiłem to przed inwazją Rosjan. Gdy wybuchła wojna, prawie trzy miesiące nie pracowaliśmy. Przygotowywaliśmy różne koncerty i wieczory poetyckie dla naszych żołnierzy.

Czuliśmy się, jak we mgle, i nie wiedzieliśmy, czy jeszcze kiedykolwiek będziemy robić teatr

Czy on jest potrzebny? gdy wreszcie wystawiliśmy „Kaligulę”, okazało się, że widzowie bardzo potrzebują teatru. Chcą żyć w miarę normalnie, oderwać się od koszmaru wojny. Dlatego zacząłem eksperymentować z rozmaitymi gatunkami teatralnymi. Zacząłem np. reżyserować komedie, których nigdy wcześniej nie robiłem. Prawda jest taka, że przede wszystkim musieliśmy jako zespół zrozumieć siebie i swoją sytuację. Potem zaczęliśmy pytać widzów, jakiego teatru potrzebują i czym dziś ma być teatr w Ukrainie.

Wystawia Pan głównie klasykę ukraińską i światową, jak „Tramwaj zwany pożądaniem” Williamsa, „Peer Gynta” Ibsena, wspomnianą „Marię Stuart”. Na swoim koncie ma Pan także realizacje m.in. Strindberga, Gozziego i Gogola. Krąży opinia, że biorąc na warsztat sztuki klasyczne, za każdym razem Pan je dekonstruuje lub redefiniuje. Na czym polega Pańska strategia reżyserska?

Za każdym razem gdy wybieram tekst sztuki, staram się ją wystawić tak, jak ja ją rozumiem. Doskonale wiem, że obcuję z klasyką, dlatego nie dokonuję dużych zmian. Po prostu wnikliwie czytam utwór, by zrozumieć go dla siebie. Następnie oglądam lub przypominam sobie realizacje danego tytułu w innych teatrach Europy. Wreszcie przychodzi moment, że zaczynam rozumieć, dlaczego inni reżyserzy wystawili go tak, a ja mam inną wizję. Myślę, że stąd są te opinie o tym, że dekonstruuję klasyków.

„Kaligula” Urywskiego na festiwalu w Polsce. Zdjęcie: Julia Weber

Często skraca Pan tekst, dokonuje przesunięć scen?

Przedstawienie „Kaliguli” trwa godzinę i piętnaście minut. To jest bardzo skrócona wersja. Po prostu nie mogliśmy przeprowadzić tylu prób, ile chcieliśmy. Cały czas wyły syreny przeciwlotnicze, a my nie mieliśmy prawa robić prób, gdy zbliżał się nalot. Dlatego tę wersję spektaklu dopasowaliśmy do realiów wojennych. Przypomnę tylko, że zdarzało się, że musieliśmy przerywać przedstawienie i z widzami schodzić do schronu.

W 2024 r. otrzymał Pan prestiżową Nagrodę Państwową im. Tarasa Szewczenki za spektakl „Czarownice z Konotopu” według Hrihorija Kwitki-Osnowjanenko. Wiem, że w czerwcu jadą Państwo z tym przedstawieniem na tournée do Stanów Zjednoczonych i Kanady. O czym opowiada ten spektakl?

W maju pokazaliśmy to przedstawienie w Polsce, a w czerwcu rzeczywiście wyruszamy za ocean. „Czarownica z Konotopu” to obowiązkowa lektura szkolna. Hrihorij Kwitko-Osnowjanenko pierwszy pisał prozą po ukraińsku. To rodzaj burleskowej satyry. Spektakl opowiada o tym, jak zaczyna się wojna Polski z Rosją, a Kozacy chcą uniknąć poboru, bo nie chcą iść na tę wojnę. Zapraszają wójta Konotopu na tzw. sotnik, czyli spotkanie, i przekonują go, że w mieście są wiedźmy. Żeby je odnaleźć, trzeba przeprowadzić tradycyjną próbę wody, czyli topić kolejne kobiety. Kto nie utonie, ten jest wiedźmą.

To straszna historia, rodzaj horroru, ale napisana jako komedia. Nasz spektakl odwołuje się do ukraińskiego folkloru i ludowości. To rodzaj wyobrażenia, jak to mogło wyglądać. Publiczność pokochała to przedstawienie. Zagraliśmy je już ponad dwieście razy.

Co zamierza Pan wystawić w najbliższym czasie?

W sobotę, 31 maja, w Narodowym Lwowskim Teatrze Opery i Baletu miała miejsce premiera opery „Złoty pierścień” Zachara Berkuta w mojej reżyserii. W kijowskiej Operze Narodowej Ukrainy im. T. Szewczenki przygotuję kolejną operę. Będą to „Bajki” E. T. A. Hoffmana.

Iwan Urywskij (ur. 9 marca 1990 r. w Krzywym Rogu) jest ukraińskim reżyserem teatralnym i operowym. Zrealizował ponad 20 spektakli w większości opartych na ukraińskiej klasyce. Był głównym reżyserem Ukraińskiego Teatru Muzyczno-Dramatycznego im. Wasyla Wasylki w Odessie. Od 2020 r. jest zatrudniony jako reżyser w Narodowym Akademickim Teatrze Dramatycznym im. Iwana Franki w Kijowie. Współpracował również z teatrami w Iwano-Frankowsku, we Lwowie, w Kownie i Pradze.

20
хв

Kaligula może pojawić się wszędzie

Polska Agencja Prasowa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Żanna Kadyrowa: „Rośliny, które znalazłam na terenach przyfrontowych, podobnie jak ukraińscy uchodźcy, podróżują teraz po świecie i dzielą się doświadczeniem”

Ексклюзив
20
хв

Jurij Andruchowycz: Dziś polityczni liderzy nie prowadzą — oni gonią społeczne trendy. I zamieniają się w klaunów

Ексклюзив
20
хв

Skąd się wzięła wędzona gruszka, czyli Jewhen w krainie przysmaków

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress