Zostań naszym Patronem
Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.
„Środki ze sprzedaży ikon przeznaczane są na leczenie rannych. A to miliony hrywien”.
Oksana Goncharuk: Panie Aleksandrze, o waszych ikonach malowanych na fragmentach skrzyń po amunicji zrobiło się głośno na świecie, gdy prezydent Zełenski podarował jedną z nich papieżowi Franciszkowi. Choć w rzeczywistości wasze ikony od 2014 roku pomagają ludziom na froncie.
Aleksander Klymenko: Tak naprawdę mówiono o nich już wcześniej – od pierwszej oficjalnej prezentacji projektu w Soborze Sofijskim w Kijowie w 2015 roku. Główna idea projektu to przemiana śmierci w życie. I nie chodzi tylko o symbolikę – skrzynia po amunicji jako symbol śmierci zamienia się w ikonę, czyli symbol życia – ale również o realną pomoc. Pieniądze ze sprzedaży prac – a to już miliony hrywien – trafiają na różne inicjatywy charytatywne, głównie związane z medycyną.
Mamy doświadczenie w utrzymywaniu szpitala na froncie przez trzy lata, a także w finansowaniu fundacji „Skrzydła Zwycięstwa”, która pomaga rannym na tyłach, gdzie w ciągu ostatnich dwóch lat pokrywamy 50-100% potrzeb w zakresie zasobów. Nie znam żadnego innego europejskiego artysty, który mógłby sobie na to pozwolić.

Wspominał pan, że przemiana śmierci w życie to motyw przewodni chrześcijaństwa...
Zwycięstwo życia nad śmiercią. Przypomnijmy sobie, jak krzyż – dawniej symbol śmierci – stał się znakiem zmartwychwstania. Tak samo wieko skrzyni po śmiercionośnej zawartości, zamieniając się w ikonę, kontynuuje tę tradycję.
Czy wasze ikony mogą być wystawiane w świątyniach?
Ikonografia i styl większości naszych prac to klasyczna ikona, która – jak się okazało – świetnie działa w przestrzeni sakralnej. Są dobrze przyjmowane zarówno przez duchowieństwo, jak i wiernych. Nasze ikony znajdują się w cerkwiach w Kijowie i za granicą – zarówno prawosławnych, katolickich, jak i protestanckich. Choć projekt od początku miał charakter artystyczny – chcieliśmy wyjść poza ramy religijne, by przemawiać zarówno do wierzących, jak i do ludzi bez doświadczenia wiary czy wręcz ateistów, którzy postrzegają ikonę jako zjawisko estetyczne lub kulturowo-historyczne.
Może je kupić każdy – na przykład kilka naszych prac trafiło do hollywoodzkich producentów filmowych, którzy – jak się zdaje – nie mają nic wspólnego z chrześcijaństwem, a są Żydami.
Jedną z funkcji naszych ikon jest łączenie, a nie dzielenie – Ukraińców z innymi narodowościami (np. Polakami), protestantów, katolików i prawosławnych ze sobą, ateistów z wierzącymi. Cieszy nas, że naszą twórczość pozytywnie odbiera środowisko teologiczne – zarówno konserwatywne, jak i liberalne. Pisał o nas m.in. George Weigel – czołowy katolicki publicysta z USA, ojciec Kyryło Howorun – znany na całym świecie teolog prawosławny, oraz wielu innych uczonych z Ukrainy, Europy i USA.

Pomysł malowania ikon na wiekach skrzyń po amunicji należy do pana. Jak to się zrodziło?
W 2014 roku pojechaliśmy do bazy jednego z batalionów ochotniczych. Tam zobaczyłem stos pustych drewnianych skrzyń po nabojach do AK. Dobre drewno – chłopcy robili z nich stołki, ławki albo po prostu używali jako opał. Ale mnie uderzyło podobieństwo pokryw tych skrzyń do podobrazi ikon: deski ze wzmocnieniami, które zapobiegają deformacjom. Poprosiłem o jedną taką deskę – starą, osmoloną – i podarowano mi ją z radością. W domu namalowałem na niej ikonę. Uderzyło mnie poczucie czasu, które w niej było. I ta antynomia – łączenie niepołączalnego: wojskowa skrzynia i święty wizerunek – a jednak powstało coś zaskakująco organicznego.
„Zbieranie skrzyń pod ostrzałem to akt artystyczny”
Później dołączyli współpracownicy?
Na początku było nas troje: ja, Sonia Atlantowa i Natalia Wołoboiewa, która później odeszła z projektu – chyba po prostu nie wytrzymała tempa wystawowego, w które weszliśmy od razu. Przez pewien czas pracowaliśmy z Sonią we dwoje, a potem oficjalnie dołączył Herman Kłymenko, który nieformalnie pomagał nam od początku. Teraz to projekt rodzinny: Sonia jest moją żoną, a Herman – naszym synem. Zresztą tradycje dynastii artystów były typowe dla ikonopisania od średniowiecza.

Ale ważne jest też, że „Ikony na skrzyniach po amunicji” to nie tylko nasz projekt. To również dzieło wszystkich wojskowych i wolontariuszy, którzy zbierają dla nas deski. Bo nie wszystkie przywoziłem osobiście z frontu. W dzisiejszym sztuce ważny jest nie tylko akt stworzenia, ale cały proces twórczy. Zbieranie skrzyń pod ostrzałem to również wielki akt artystyczny. Chłopcy wiedzą, że są współtwórcami tego projektu – to ich inspiruje, a może nawet ma terapeutyczny efekt.
Deski pochodzą z różnych części frontu – od Kijowszczyzny i Sudży po Chersoń. A skąd była ta, na której namalowano ikonę Matki Bożej z Dzieciątkiem, która dziś wisi w Watykanie?
Podejrzewam, że to rosyjska skrzynia po pociskach artyleryjskich. Przywieziono mi ją spod Iziumu po tym, jak Ukraińcy odbili to miejsce. To właśnie tam przemiana śmierci w życie dokonała się dosłownie: Rosjanie przynieśli śmierć, a my zamieniliśmy ją w życie.
W jakim stylu namalowane jest ta ikona?
Nasze prace od początku miały być rozmową o współczesnej wojnie w języku sztuki dawnej Rusi, średniowiecznej Ukrainy, a szerzej: Bizancjum.
Ale z czasem zrozumieliśmy, że nie da się mówić o wojnie w Ukrainie językiem sztuki religijnej bez odniesień do sztuki zachodnioeuropejskiej.
Ukraina była zawsze miejscem przecięcia wpływów gotyku, stylu romańskiego, renesansu i baroku. Pracujemy więc między dwoma biegunami: Bizancjum i średniowieczną Europą.
Ikona podarowana papieżowi została namalowana w duchu sztuki zachodnioeuropejskiej. Znawcy dostrzegą tam i gotyk, i protorenesans, i wpływy północnego renesansu.
Wybrano ją zapewne ze względu na obraz Matki Bożej, która obiema rękami obejmuje Dzieciątko, jakby próbując ochronić je przed przyszłym cierpieniem.
Myślę, że to dobry wybór – to kolejna opowieść o tym, że Ukraina jest częścią Europy, że organicznie należymy do europejskiej tradycji.

Uprowadzanie dzieci: jak mówić o tym przez sztukę
Ikona Matki Bożej z Dzieciątkiem należy do cyklu poświęconego ukraińskim dzieciom deportowanym przez Rosjan. Proszę opowiedzieć o tym cyklu.
Nadal mówimy tu o przemianie śmierci w życie. Matka Boża z Dzieciątkiem przekracza granice sztuki religijnej i ukazuje archetyp macierzyństwa. Kobieta, która rodząc, zwycięża śmierć. I dziecko – istota najbardziej bezbronna wobec wojny. Bo matki i dzieci muszą być chronione przez wszystkich – żołnierzy, ale też przez ludzi na całym świecie.
Dobrze, że poruszacie temat uprowadzonych dzieci. Bo na Zachodzie najczęściej mówi się o tym w kontekście zbrodni Putina i trybunału w Hadze, a mniej – o samych dzieciach.
Nie powiedziałbym, że temat ten nie istnieje – jest obecny w działaniach naszej dyplomacji i organizacji praw człowieka. Ale rzeczywiście: z perspektywy ukraińskiej mówi się o tym za mało. A przecież nie chodzi tylko o nas – świat ma też inne ważne problemy. Dlatego próbujemy umieścić ten temat w kontekście etyki chrześcijańskiej.
Nasza idea to wyprowadzić temat uprowadzonych dzieci ze sfery manipulacji politycznej i społecznej, do przestrzeni refleksji – dla dobra samych dzieci.
Uczciwa rozmowa o tym temacie od razu porządkuje rzeczy: od pytania, po czyjej stronie powinny być Kościoły, po to, jak Ukraina powinna reagować na rosyjskie „propozycje”.
Bo jeśli podpiszemy porozumienie na rosyjskich warunkach, to nie tylko dzieci z okupowanych terytoriów będą zagrożone – ale i inne dzieci, także z Europy: z Polski, Skandynawii, państw bałtyckich.
To sprawa, z którą Ukraina sama sobie nie poradzi – to zadanie dla całego świata. Nie chodzi tylko o dzieci ukraińskie, ale też o dzieci z Sudanu czy Gazy – dzieci z całego świata ogarniętego wojnami.
Strasznie myśleć, jak Rosjanie łamią psychicznie nasze dzieci, wkładając im do głów swoje wrogie „prawdy”…
Ukraińcy – w przeciwieństwie do Europejczyków i Amerykanów – doskonale pamiętają, czym byli janczarzy. Turcy od XIV wieku rekrutowali do swojej piechoty chrześcijańskie dzieci, które zabierali matkom, wychowywali w swojej wierze i uczyli zabijać. Potem dorośli janczarzy wracali na Ukrainę i mordowali swoich. Dziś dzieje się coś podobnego – nasze dzieci są zabierane za granicę, tam poddawane „przekodowaniu” i wychowywane na żołnierzy.
Już teraz w armii Federacji Rosyjskiej walczą i giną dawni ukraińscy chłopcy, którzy mieli po 10 lat, gdy Rosjanie zajęli Donbas i Krym. Teraz ci młodzi mężczyźni zabijają swoich braci.
I najstraszniejsze w tym jest to, że nie robią tego muzułmanie z czasów Roksolany, ale ludzie, którzy uważają się za naszych religijnych braci. I o tym również staramy się opowiadać Europie przez nasz projekt.

Jak powinna wyglądać modlitwa o pokój?
Zaczął pan tworzyć ikony w 2014 roku, kiedy duża część społeczeństwa wciąż traktowała wojnę nie do końca poważnie…
Włączyłem się w temat bardzo szybko – już od Majdanu. Trzeba było jakoś reagować na rosyjską agresję. Jako pisarz Olaf Klemensen (mój literacki pseudonim) napisałem książkę „Lato-ATO”, w której opisałem wydarzenia z Majdanu i pierwsze lato wojny. Książka została świetnie przetłumaczona na język polski przez Anetę Kamińską. A po niej do pracy przystąpił już artysta – Aleksander Klymenko.
Pierwszą zagraniczną wystawę zorganizowaliśmy na wiosnę 2015 roku w Zamku Lubelskim w Polsce. Potem był Parlament Europejski – i tam zaskoczyła mnie reakcja europosłów. Pytali mnie: „Co to za skrzynie? Po jakich pociskach?”. Odpowiadałem, że z Donbasu, gdzie toczy się regularna wojna. „Ale naprawdę z dział? Strzelają tam prawdziwe armaty?” – dziwili się. Mówiłem, że po tamtej stronie jest więcej czołgów niż w całej armii europejskiej.
Byli autentycznie wstrząśnięci.
A jeden europoseł powiedział: „Myślałem, że wy się tam tylko kijami bijecie”.
Po 11 latach istnienia tego projektu naprawdę już się nie dziwię żadnej głupocie – ani wśród polityków, ani wśród zwykłych ludzi, zarówno ukraińskich, jak i europejskich. Na początku sprawdzałem, czy to nie żarty, czy nie kpią sobie ze mnie.
A potem przywykłem, że często z zupełnie poważną miną mówią rzeczy całkowicie absurdalne.
Wasze ikony były prezentowane już w 217 miejscach w 118 miastach i 22 krajach. Imponujące. Jak to wszystko organizujecie?
Cały czas dostajemy zaproszenia. I kontekst tych wystaw zawsze jest inny. Od przestrzeni sakralnych – bardzo lubię wystawiać się w starych europejskich katedrach, zwłaszcza w stylu bizantyjskim, romańskim czy gotyckim – po parlamenty. Czasem, jak w Śląskim Muzeum w Katowicach, to wyłącznie przestrzeń muzealna, wystawiennicza. Polacy zorganizowali to bardzo ciekawie – jednocześnie pokazali zbiorową wystawę ukraińskiej sztuki i naszą ekspozycję ikon, którą ustawiono obok średniowiecznego malarstwa polskiego. Kuratorzy zgrabnie połączyli historię Polski z wydarzeniami współczesnej Ukrainy.

Widzę, że wasza działalność jest mocno związana z Polską.
Naszymi długoletnimi partnerami są polscy dominikanie. Wspólnie wspieramy projekty rehabilitacji ukraińskich żołnierzy, a także organizujemy wystawy, które promują inicjatywy pomocowe dla ukraińskich dzieci ewakuowanych z terenów przyfrontowych. Od trzech lat nasz projekt reprezentują na różnych międzynarodowych platformach Instytuty Polskie.
Chciałbym wspomnieć też o jednym szczególnym projekcie, który zrodził się z naszej potrzeby pomocy Polakom, gdy ich domy zniszczyła powódź jesienią 2024 roku. Akurat byliśmy wtedy w Polsce, trafiliśmy na te ekstremalne warunki i zareagowaliśmy natychmiast — stworzyliśmy cykl prac na fragmentach ściany franciszkańskiego klasztoru, zniszczonego przez wodę. Cykl zatytułowany „Potop” sprzedaliśmy na aukcji charytatywnej w Warszawie, a pieniądze przekazano na wsparcie dla osób dotkniętych powodzią.
W dziwny sposób pogoda, atmosfera i ogólny nastrój panujący wtedy w Polsce przypominały mi Buczę i Borodziankę zaraz po wyzwoleniu spod rosyjskiej okupacji: wolontariusze, ekipy ratownicze, dym z kuchni polowych, zniszczenia i szare, zapłakane niebo.
W samym epicentrum powodzi spotkałem wielu polskich wolontariuszy, których znałem już z pracy w Ukrainie. Spotykaliśmy się wcześniej w Chersoniu i innych miejscach, gdzie potrzebna była pomoc – i bardzo się ucieszyłem, że znów ich zobaczyłem.
Moja inicjatywa „Potop” to próba choćby symbolicznego podziękowania Polakom za ich wsparcie.
Obecnie inni artyści malują ikony na zużytych płytach kuloodpornych.
Wydaje mi się, że w ikonach na płytach jest nieco inna koncepcja. Za dużo tam, jak na ikonę, elementu magicznego – chodzi o ochronę: według autorów zarówno pancerz, jak i ikona mają chronić, a ikona niejako tę ochronę wzmacnia. Zresztą Rosjanie też robią ikony na płytach – po prostu je drukują.
Nasz projekt to próba aktualizacji wysokich idei i symboli teologicznych, zwłaszcza związanych z kulturą bizantyjską.
Na poziomie formalnym problem z płytami kuloodpornymi polega na tym, że wszystkie są jednakowe pod względem rozmiaru. A dla nas ważna jest indywidualna historia każdej deski – są różne: większe, mniejsze, nowe, osmolone, spalone, połamane. Każde nowe przedstawienie wpisuje się w osobną opowieść konkretnej deski – od jej wyprodukowania, przez służbę na froncie, aż po metamorfozę w ikonę.
Mogą to być prace 10x30 cm albo ponadmetrowe. No i faktura – tworzymy każdą ikonę tak, by współgrała z teksturą drewna. Szukamy spójności między tematem ikony a strukturą deski, która może mieć pęknięcia, drzazgi, szorstkości albo być idealnie gładka. Ta indywidualność każdej ikony jest dla nas bardzo ważna.
Poza tym zróżnicowane rozmiary, kolory i faktury sprawiają, że cała wystawa jest ciekawsza — można uniknąć monotonii.
Ale myślę sobie… czwarty rok cała Ukraina modli się o pokój, a nasi ludzie wciąż giną. Czy modlitwa działa?

Ale przecież my wciąż się trzymamy, mimo wszystko – mimo nierównych zasobów i możliwości. Jak pod Siewierodonieckiem, gdzie chłopcy z karabinami maszynowymi trzymali pozycje przez tygodnie przeciwko czołgom, samolotom i artylerii. I Rosjanie nic nie mogli z tym zrobić.
Uważam, że nie powinniśmy modlić się po prostu o zakończenie tej wojny, ale o to, by Bóg zakończył ją na zawsze.
Bo propozycje, które często słyszymy, nie oznaczają prawdziwego końca wojny – tylko jej przesunięcie w czasie.
Chłopcy na froncie umierają nie po to, żeby za rok to się powtórzyło, ale po to, żeby ich dzieci i wnuki nigdy więcej nie musiały oglądać tego piekła.
Ukraińska dziennikarka, piosenkarka i kompozytorka (pierwotnie była muzyka, która do tej pory nigdzie nie zniknęła). Swoją pracę w dziennikarstwie rozpoczęła od artykułów w magazynie muzycznym „Galas”. Przez wiele lat pracowała jako felietonistka kulturalna gazety „KP w Ukrainie”, była również redaktorką naczelną magazynu „Atelier”. Przez ostatnie kilka lat była krytykiem muzycznym w Vesti.ua, a wraz z wybuchem wielkiej wojny odnalazła się jako dziennikarka w reportażu społecznym.
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.