Exclusive
20
min

Chirurg plastyczny: - Z urazami, z którymi mamy tutaj do czynienia w ciągu tygodnia, nie spotykamy się w USA, Kanadzie, czy zachodniej Europie całe życia

Nie chodzi tylko o estetykę - mówi lekarz. - Często obrażenia są tak poważne, że ludzie nie mogą jeść, pić, mówić, oddychać ani otwierać oczu. To mężczyźni i kobiety "bez twarzy"

Halyna Halymonyk

Profesor chirurgii plastycznej Ołeh Antoniszyn przywraca Ukraińcom możliwość pełnego życia po ciężkich urazach. Zdjęcie: Sunnybrook Health Sciences Centre

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

W murach szpitala w Czeladzi na Śląsku dzieją się cuda. Lekarze z Kanady, w ramach kanadyjsko-ukraińskiego programu, przywracają twarze Ukraińcom dotkniętym wojną i stawiają na nogi tych, którzy stracili już nadzieję. Większość z nich to wojskowi, chociaż są też cywile.

Ukraińcy mieszkający za granicą, nawet w drugim lub trzecim pokoleniu emigrantów, pozostają częścią swojego narodu i pracują na rzecz naszego zwycięstwa.

Szpital w Czeladzi, gdzie Ukraińcy leczą swoje twarze i życie. Zdjęcie autorki

Zarezerwuj czwartek

"Ten dzień jest mój, ugotuję barszcz, tłuczone ziemniaki, naleśniki z sosem mięsnym, jeśli jest ktoś z Sosnowca, chętnie przekażę paczkę od ciebie" - pisze Ukrainka na lokalnej grupie.

Kilkadziesiąt Ukrainek mieszkających w województwie śląskim zjednoczyło się, by wesprzeć wojskowych i cywilów, którzy przyjeżdżają na leczenie do szpitala w Czeladzi. Przygotowują domowe posiłki, przynoszą wodę pitną, słodycze, gry planszowe, obrazki do kolorowania, ale przede wszystkim ciepłe słowo i wsparcie.

Dowiedziałam się o tej inicjatywie przypadkiem, kiedy na początku wojny na pełną skalę zobaczyłam ogłoszenie na lokalnej grupie: "Dziewczyny, Ukrainki, może ktoś odwiedzi naszych żołnierzy, którzy są w trakcie leczenia?".

Na ogłoszenie odpowiedziało tak wiele Ukrainek, że musieliśmy się zorganizować i stworzyć arkusz kalkulacyjny Excel z ogólnym dostępem dla wszystkich. Wpisywaliśmy w nim liczbę pacjentów poddawanych leczeniu, dietę przepisaną każdemu z nich, ścisłe ograniczenia żywieniowe, potrzeby i zaległości z poprzednich dni.

Korzystając z tej tabeli, każda kobieta może wybrać dzień, w którym zaopiekuje się pacjentami. Ukrainki uzgadniają również codzienne menu. Udostępniane przez nie fotorelacje pokazują starannie zapakowane śniadania, obiady i kolacje. Setki kotletów, porcjowane zupy i sałatki, dziesiątki butelek z wodą, soki, pakiety higieniczne, karty telefoniczne z dostępem do Internetu i skarpetki.

Nie ma rzeczy, której nie mogłyby zdobyć, jeśli ich podopieczni o to poproszą. Są szczęśliwe, gdy mogą pomóc. Martwią się, gdy wszystkie dni tygodnia są już zajęte. Wtedy czekają na pojawienie się nowego pacjenta.

Nie krewna, ale rodzina

Ukrainki mieszkające na Śląsku starają się być rodziną dla rannych żołnierzy i cywilów, nawet jeśli to nie ich krewni. To bardzo ważne, by przed operacją ktoś był przy rannym, powiedział mu miłe słowo, przyniósł ciepłą zupę, zrobił kanapkę lub po prostu potrzymał go za rękę, przytulił i porozmawiał.

Ta inicjatywa jest dziełem Ksenii Naumowej, Ukrainki pracującej jako lekarka w  Czeladzi. To właśnie ona zorganizowała system wsparcia dla ukraińskich pacjentów, który z powodzeniem działa od dwóch lat. Ksenia nazwała swoją grupę: "Siła w jedności".

Jej członkinie są szczęśliwe, gdy Ksenia pisze: "Naleśniki poszły szturmem, placki zjedzone, mówili, że pyszne!".

Dba o porządek na stole, o to, by odwiedzający nie zakłócali pracy szpitala i by potrzeby pacjentów były szybko zaspokajane. Niedawno podzieliła się z pielęgniarkami taką wieścią:

- Dzisiaj dostałam od wojskowego pamiątkową monetę "Dla Wsparcia Sił Zbrojnych". Powiedział, że wyemitowano ograniczoną liczbę takich monet, a wojskowi wręczają je tym, którzy im pomagają i ich wspierają. Myślę, że ta moneta jest dla nas wszystkich. Gdyby nie wy, tej pomocy by nie było. Dziękuję wszystkim! Ukraina będzie zawsze!

"Chcę podziękować, ale boli mnie tak bardzo, że nie mogę mówić...".

W Czeladzi leczą rany postrzałowe od strzałów snajperów czy wybuchów min, które deformują twarze żołnierzy lub uniemożliwiają prawidłowe funkcjonowanie różnych części ich ciał.

Na rozmowę z Jurijem umawiałam się przez miesiąc, ale wciąż odwoływał spotkania. Pisze: "Chcę podziękować za wsparcie i leczenie, ale odczuwam tak silny ból, że nie mogę rozmawiać. Jutro mam operację. Proszę, módlcie się za mnie".

Для Володимира з Луганської області це вже четверта операція. Фото авторки

50-річний Володимир – переніс вже чотири операції. Отримав поранення  в районі Попасної. Він був одним з тих чоловіків, які «штурмували» польсько-українські кордони 24 лютого 2022 року — тільки в напрямку України.

- Przed wojną, nie uwierzysz - uśmiecha się - byłem cukiernikiem. Pracowałem w Polsce przez cztery lata, niedaleko stąd, w Zakopanem. 24 lutego odpaliłem samochód i pojechałem do domu. Mam doświadczenie wojskowe, opuściłem armię w stopniu starszego sierżanta. Rozumiałem, że ludzie w moim wieku, ze stopniem, będą potrzebni na froncie. Nie było w tym żadnego bohaterstwa. Po prostu jeśli ktoś przychodzi podeptać twoje łóżko, twój dom, musisz wstać i walczyć.

Kiedy odzyskał przytomność po postrzale, zobaczył swoją twarz i był przerażony. Ale żona powiedziała mu, że będzie go kochać w każdych okolicznościach, nawet z bliznami, dopóki będzie żył. Ale Wołodymyr i tak się cieszy, że pozbył się blizn.

Wszyscy mężczyźni, z którymi rozmawiam, dziękują wolontariuszom. Żołnierze są tu sami, bez swoich rodzin, więc cieszą się z każdej wizyty i pysznych domowych posiłków.

Kobiet z poważnymi obrażeniami jest coraz więcej

Ksenia Todorowa z Odessy i Oksana Wereszczak z obwodu kijowskiego próbują żartować, ale ich słowa sprawiają, że serce pęka: - Bardzo do siebie pasujemy. Ksenia nie ma lewego oka, a Oksana prawego. Teraz trzymamy się razem.

Ksenia Todorowa z Odessy i Oksana Wereszczak, mieszkanka obwodu kijowskiego. Zdjęcie autorki

Ksenia jest kapitanem policji, została ranna podczas misji. Nie ujawnia żadnych szczegółów. Mówi tylko: - Nastąpiła eksplozja, a ja byłam w jej środku.

Bardzo bała się wyjazdu do Polski, to była jej pierwsza podróż za granicę. Co tam zastanie? Miała różne głupie myśli. - Myślałam: a co jeśli sprzedadzą mnie na organy? Kto zrobiłby tak kosztowną operację za darmo? - mówi półżartem. Wskazuje na swój policzek. Jest spuchnięty i posiniaczony, ale wyjaśnia, że to jej najlepszy wygląd od sześciu miesięcy. Marzy nie tylko o odzyskaniu urody, ale także o powrocie do pracy, bo ma po co żyć: mąż i dwoje dzieci czekają na nią w Odessie.

W wybuchu rosyjskiego pocisku Oksana Wereszczak straciła znacznie więcej niż oko.

- To było 2 marca - wspomina - byliśmy we trójkę w pokoju. Ja, moja 9-letnia córka Aneczka i mój 14-letni syn Serhij. Wszystko stało się w ciągu sekundy: eksplozja, utrata przytomności, ocknęłam się, a wokół mnie były ruiny. Nie było nic. Żadnego domu, podwórka, ogrodzenia, tylko otwarte pole z gruzem budowlanym i słupami pyłu. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam, była zakrwawiona twarz mojej córki... Ale ona oddychała. A Serhij siedział pochylony nad kawałkiem stołu, nie miał ani jednego zadrapania, tylko cienka strużka krwi spływała mu po skroni. Podeszłam do niego: "Synku, synu, Serhij, moje dziecko...".

Oksana zakrywa twarz dłońmi, ociera łzy. Po autopsji usłyszała, że syn nie miał szans na przeżycie. Siedział w miejscu, przez które przetoczyła się fala uderzeniowa - jego naczynia krwionośne eksplodowały od ciśnienia. Córka przeszła kilka operacji. Mąż poszedł na front, aby pomścić morderstwo swojego dziecka i został ranny.

Pacjentką szpitala jest też Ołena Mozgunowa z obwodu donieckiego. Jej spojrzenie jest ciepłe i życzliwe. Bardzo chce znowu chodzić. Wolontariusze przynieśli jej obrazek, który zamalowuje liczbami w jasnych kolorach.

Ołena Mozgunowa: "Rosjanie zamienili mój raj w piekło". Zdjęcie autorki

- Jestem z Raju - mówi - i naprawdę chcę wrócić do domu na własnych nogach. To małe miasteczko Rajhorodok w obwodzie donieckim, niedaleko Słowiańska. Z piękną przyrodą, dobrymi i życzliwymi ludźmi. Rosjanie zamienili ten raj w piekło, zasypując go pociskami z wyrzutni Grad.

Podczas jednego z ostrzałów dom Ołeny legł w gruzach, a ona została ranna. Była już trzykrotnie leczona w Polsce w ramach misji kanadyjsko-ukraińskiej. Od roku mieszka w szpitalu we Lwowie.

- Kiedy przywieziono mnie tu po raz pierwszy - wspomina - moje nogi były w takim stanie, że nawet pielęgniarka bała się na nie spojrzeć, dotknąć ich czy wykonywać jakiekolwiek zabiegi.

Iryna Predkiewycz, koordynator kanadyjsko-ukraińskiego programu, potwierdza: konsultacja medyczna nie dała żadnych gwarancji na uratowanie nóg Ołeny. Pojawiła się kwestia amputacji - powrocie do chodzenia nie było mowy. Dziś Ołena stawia pierwsze kroki z pomocą chodzika. To prawdziwy cud.

"Pomaganie jest obowiązkiem nie tylko Ukraińców, ale każdego, kto podziela wartości wolnego świata"

Cuda zdarzają się dzięki medykom z kanadyjsko-ukraińskiej misji. Na jej czele stoi Ołeh Antoniszyn. To Ukrainiec urodzony w Kanadzie wśród imigrantów, którym udało się opuścić region lwowski po II wojnie światowej, przed zamknięciem żelaznej kurtyny.

Iryna Predkiewycz mówi, że w skład zespołu wchodzą najlepsi specjaliści w Kanadzie: anestezjolodzy, ortopedzi, chirurdzy naczyniowi, specjaliści od chirurgii głowy, szyi i twarzoczaszki, neurochirurdzy, chirurdzy plastyczni i chirurdzy oparzeń. Wielu z nich to Ukraińcy w drugim lub trzecim pokoleniu. Pomagają im ukraińskie i kanadyjskie pielęgniarki, farmaceuci i specjaliści IT.

Kanadyjscy lekarze przywrócą twarze rannym Ukraińcom. Nic nie przywróci twarzy rosyjskim agresorom. Zdjęcie: Shutterstock

Zespół medyczny przybył na Ukrainę jeszcze przed wybuchem wojny na pełną skalę. Jednak teraz nie można ryzykować życia medyków - ochotników, tym bardziej że tak skomplikowane operacje powinny być przeprowadzane w spokojnym otoczeniu. Wybrali Polskę, która jest najbardziej przyjazna i najbliższa Ukrainie. Zwrócili się do polskiego Ministerstwa Zdrowia o zapewnienie dostępu do sal operacyjnych i sprzętu.

Przyjeżdżają dwa lub trzy razy w roku. Podczas jednej wizyty pomagają nawet 30-35 ukraińskim żołnierzom i cywilom z poważnymi obrażeniami. To misja humanitarna; opieka medyczna i leki dla pacjentów są bezpłatne. Członkowie misji utrzymują kontakt z Ministerstwem Obrony Ukrainy i Ministerstwem Zdrowia, które kierują do nich pacjentów.

Ołeh Antoniszyn, inicjator misji, szef programu urazów mózgu w Sunnybrook Health Sciences Centre w Toronto i profesor chirurgii plastycznej na tamtejszym uniwersytecie, przywraca ludzi po poważnych urazach do pełnego życia:

- Nie chodzi tylko o estetykę - zastrzega. - Często obrażenia te są tak poważne, że ludzie nie mogą jeść, pić, mówić, oddychać, otwierać ani zamykać oczu. To mężczyźni i kobiety "bez twarzy" lub ze zniszczoną częścią twarzy (gdy pozostają tylko mięśnie bez skóry). Obrażenia i rany, które możemy tu zobaczyć w ciągu tygodnia, nie są spotykane w praktyce medyka w USA, Kanadzie i Europie przez całe jego życie. W Ukrainie lekarze ratowali tym ludziom życie na pierwszej linii frontu. Musimy dać pacjentom możliwość wykorzystania go w pełni.

Ołeh Antoniszyn, profesor chirurgii plastycznej na Uniwersytecie w Toronto. Zdjęcie autorki

Profesor Antoniszyn dobrze mówi po ukraińsku. Zapewnia, że nigdy nie przestał być Ukraińcem, mimo że jest migrantem w drugim pokoleniu. Długo czuł smutek, patrząc jak Ukraina miota się między Wschodem a Zachodem. Swoje nastawienie zmienił radykalnie po Rewolucji Godności. Ukraińcy byli gotowi walczyć o możliwość bycia częścią zachodniej cywilizacji, co sprawiło, że poczuł się dumny i chętny do pomocy.

- Wszyscy jesteśmy częścią tego samego narodu, bez względu na to, gdzie mieszkamy - mówi. - Naszym obowiązkiem jest wspieranie naszego kraju. Jestem tutaj, ponieważ jestem Ukraińcem, muszę przyjechać i pomóc. To obowiązek nie tylko Ukraińców, ale każdej osoby, która podziela wartości wolnego świata. Musimy chronić te wartości. Musimy wspierać Ukrainę tak długo, jak to będzie konieczne.

Niedawno zakończyła się kolejna misja, lecz Ukrainki już czekają na następną wizytę. Planują, czym będą karmić swoich podopiecznych, marzą, by każdy z nich odzyskał zdrowie i wrócił do pełni życia. Nie są zmęczone pomaganiem. Chcą to robić aż do zwycięstwa.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Redaktorka i dziennikarka. W 2006 roku stworzyła miejską gazetę „Visti Bilyayivka”. Publikacja z powodzeniem przeszła nacjonalizację w 2017 roku, przekształcając się w agencję informacyjną z dwiema witrynami Bilyayevka.City i Open.Dnister, dużą liczbą projektów offline i kampanii społecznych. Witryna Bilyayevka.City pisze o społeczności liczącej 20 tysięcy mieszkańców, ale ma miliony wyświetleń i około 200 tysięcy czytelników miesięcznie. Pracowała w projektach UNICEF, NSJU, Internews Ukraine, Internews.Network, Wołyńskiego Klubu Prasowego, Ukraińskiego Centrum Mediów Kryzysowych, Fundacji Rozwoju Mediów, Deutsche Welle Akademie, była trenerem zarządzania mediami przy projektach Lwowskiego Forum Mediów. Od początku wojny na pełną skalę mieszka i pracuje w Katowicach, w wydaniu Gazety Wyborczej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Kiedy mówimy o tych liczbach, warto pamiętać, o kim jest ta opowieść. To nie jest anonimowa fala migracji zarobkowej. Raport Deloitte pokazuje wyraźnie: uchodźcy z Ukrainy to przede wszystkim kobiety i dzieci. Aż 67% gospodarstw domowych prowadzonych jest przez samotne kobiety, które w Polsce samodzielnie utrzymują swoje rodziny, jednocześnie zmagając się z traumą wojny i niepewnością o los bliskich. W tym kontekście ich determinacja do pracy i samodzielności robi jeszcze większe wrażenie.

Efekt trampoliny

W każdej dyskusji o migracji powraca ten sam lęk: czy zabiorą nam pracę? Czy obniżą pensje? To naturalne obawy, które w zderzeniu z faktami okazują się mitem. Analiza Deloitte jest jednoznaczna: napływ uchodźców nie tylko nie zaszkodził polskim pracownikom, ale wręcz stał się dla nich korzystny. Wbrew czarnym scenariuszom, nie zaobserwowano ani spadku realnych płac, ani wzrostu bezrobocia wśród Polaków.

Najbardziej zdumiewające dowody płyną z analizy na poziomie powiatów. Dane pokazują, że tam, gdzie udział uchodźców w zatrudnieniu wzrósł o jeden punkt procentowy, wskaźnik zatrudnienia Polaków był wyższy o 0,5 punktu procentowego, a stopa bezrobocia niższa o 0,3 punktu.

To nie jest sucha statystyka. To dowód na „efekt trampoliny”: napływ nowej siły roboczej pozwolił polskim pracownikom awansować. Zamiast konkurować o te same, proste zadania, wielu z nich mogło zająć się bardziej zaawansowaną pracą, często lepiej płatną.

Ten cichy fenomen przełożył się na konkretne liczby.

Wkład uchodźców w polski PKB w 2024 roku sięgnął aż 2,7%, co odpowiada kwocie blisko 100 miliardów złotych wartości dodanej.

Równie wymowny jest ich wpływ na finanse publiczne. Uchodźcy stali się ważnymi płatnikami, zwiększając w 2024 roku dochody państwa o 2,94%, co oznacza dodatkowe 47 miliardów złotych w budżecie.

Dowodem ich rosnącej niezależności jest fakt, że aż 80% dochodów ich gospodarstw domowych pochodzi z pracy. Co istotne, udział świadczeń społecznych w ich dochodach wynosi tylko 14% i nie wzrósł, mimo podniesienia kwoty 800+.

Szczególnie wymowny jest wskaźnik pokazujący błyskawiczne "przenoszenie" swojego centrum ekonomicznego do Polski. Jeszcze w 2023 roku 81% dochodów uchodźców pochodziło ze źródeł polskich, a w 2024 roku było to już 90%.
Co to dokładnie oznacza? W ciągu zaledwie jednego roku udział pieniędzy pochodzących z Ukrainy – takich jak oszczędności czy przekazy od rodziny – w budżetach uchodźców drastycznie zmalał.
To polski rynek pracy i polskie zarobki stały się dla nich głównym źródłem utrzymania. Tak szybka zmiana dla tak dużej grupy ludzi to jeden z najmocniejszych dowodów na udaną i dynamiczną integrację.

Ten obraz współpracy, która przynosi korzyści obu stronom, potwierdzają nie tylko analitycy. Słychać go również w głosach polskich przedsiębiorców.

„Polska jest w komfortowej sytuacji, bo nie dość, że pomaga ludziom w potrzebie, to jeszcze dzięki ich pracy zarabia. Rzadko się zdarza, żeby na taką skalę etyka szła w parze z pragmatyką”komentuje właściciel polskiej firmy, która zatrudnia wielu pracowników z Ukrainy, w większości kobiet.

Prosi o zachowanie anonimowości, bo jak dodaje, „ostatnie głosy od nowego lokatora Belwederu wskazują na inny kierunek”.

Ten rozdźwięk między rzeczywistością ekonomiczną a debatą publiczną nie jest przypadkowy.

Jest on paliwem dla polskich populistów, którzy upraszczają skomplikowany obraz, by zbić kapitał polityczny na lękach i uprzedzeniach. Ich narracja o "kosztach" i "zagrożeniach" stoi w jawnej sprzeczności z danymi raportu Deloitte o miliardowych wpływach do budżetu i rosnącym zatrudnieniu Polaków.
Tę atmosferę niechęci dodatkowo rozgrywa i podsyca rosyjska propaganda, której strategicznym celem jest osłabienie Polski poprzez skłócenie jej z Ukraińcami i podważenie sensu niesionej pomocy.
W ten sposób populistyczna gra na emocjach splata się z zewnętrzną dezinformacją, tworząc toksyczną mieszankę, w której fakty ekonomiczne mają niewielkie szanse na przebicie.

Skarb za szklaną szybą: Niedopasowanie i marnowany potencjał

Prawdziwy skarb – czyli wiedza i umiejętności tysięcy uchodźców – wciąż pozostaje w dużej mierze niewykorzystany. Główny problem to ogromna przepaść między wykształceniem uchodźców a pracą, którą wykonują.
Aż 40% z nich ma wyższe wykształcenie, ale tylko 12% pracuje w zawodach wymagających tych kwalifikacji – wobec 37% wśród Polaków.
Skutkiem jest częstsza praca w zawodach prostych (38% uchodźców wobec 10% Polaków). Choć warto zauważyć, że to właśnie ta grupa w ostatnich dwóch latach odnotowała najszybszy awans zawodowy, zmniejszając swój udział o 10 punktów procentowych.
Mediana ich wynagrodzeń dynamicznie rośnie – z 3100 zł do 4000 zł netto – zbliżając się do poziomu 84% mediany krajowej.

Jedną z głównych przyczyn tego stanu rzeczy jest potężna bariera w dostępie do tak zwanych zawodów regulowanych. Są to profesje takie jak lekarz, pielęgniarka, nauczyciel czy architekt, których wykonywanie wymaga specjalnych licencji i spełnienia surowych wymogów prawnych.
Statystyki są tu bezlitosne: w tych zawodach pracuje zaledwie 3,6% uchodźców, podczas gdy wśród Polaków odsetek ten wynosi 10,6%. Dla wielu ukraińskich specjalistów przeszkodą nie do pokonania okazuje się wymóg posiadania polskiego obywatelstwa, który formalnie zamyka drogę do awansu np. w zawodzie nauczyciela. Innych zatrzymuje długa i kosztowna procedura uznawania zagranicznych dyplomów oraz konieczność zdania egzaminów w języku polskim. Dodatkowo, tylko 18% uchodźców mówi płynnie po polsku, co osiągają średnio po 29 miesiącach pobytu w kraju.

Gdybyśmy odblokowali zaledwie połowę tego uśpionego potencjału, polska gospodarka zyskałaby co najmniej 6 miliardów złotych wartości dodanej rocznie.

Zatrzymani w pół drogi: Paradoks integracji

Dziś zatrudnionych jest 69% uchodźców w wieku produkcyjnym. W przypadku kobiet – 70%, czyli tylko 2 punkty procentowe mniej niż wśród Polek. Różnice stają się jednak widoczne w grupach wiekowych 25–39 lat, gdzie uchodźczynie pracują rzadziej niż Polki, co raport wiąże z brakiem systemowego wsparcia w opiece nad dziećmi.

Co ciekawe, raport wskazuje na pewien paradoks. Integracja zawodowa i znalezienie stabilnej pracy w Polsce sprawiają, że uchodźcy rzadziej planują powrót do Ukrainy. Z kolei dostęp do dobrej edukacji dla dzieci i usług publicznych daje im poczucie stabilności, które... zwiększa ich gotowość do powrotu, bo mają zasoby i spokój, by taki powrót zaplanować.

Stawka w tej grze toczy się nie tylko o teraźniejszość. Prognozy Deloitte pokazują, że przy utrzymaniu kursu integracji, wkład uchodźców w polski PKB może wzrosnąć do 3,2% do roku 2030.
Jednak w całej tej debacie o procentach PKB, strategiach i polityce, najrzadziej słyszalny jest głos tych, których ona najbardziej dotyczy.
To opowieść o niezwykłej szansie, którą Polska może zmarnować, jeśli pozwoli, by zgiełk polityki zagłuszył głos faktów. 

20
хв

Ukraiński cud gospodarczy, którego Polska nie chce dostrzec

Jerzy Wojcik

Anna J. Dudek: – Serial „Dojrzewanie”, który opowiada historię młodego nastolatka oskarżonego o zabójstwo koleżanki, wstrząsnął opinią publiczną. To serial o incelach? 

Michał Bomastyk: – To zbyt duże uproszczenie. Przyklejanie etykiety incela dojrzewającemu chłopakowi może mieć negatywne konsekwencje dla jego funkcjonowania w przyszłości, także dla zdrowia psychicznego.

Główny bohater nie był członkiem subkultury inceli. Rzeczywiście uważał, że dla dziewczyn jest nieatrakcyjny, ale mówimy o 13-latku, któremu takie rozterki towarzyszą. Czy to jest podstawa, by nazywać go incelem? Mam poczucie, że nie.

Kiedy patrzę na głównego bohatera serialu, widzę mizoginię i traktowanie kobiet przedmiotowo, co jest niedopuszczalne. To efekt działania patriarchatu na młodego chłopaka, który na naszych oczach się radykalizuje i praktykuje nienawiść wobec kobiet. Incele również to robią – nienawidzą kobiet i są agresywnymi mizoginami. Pamiętajmy jednak, że każdy incel nienawidzi kobiet, natomiast nie każdy mizogin jest incelem.

Michał Bomastyk. Zdjęcie: Materiały prasowe

Określenie „incel” pojawia się bardzo często w kontekście chłopców, chłopaków i młodych mężczyzn. Co dokładnie oznacza?

No właśnie: to, że ono się pojawia, nie znaczy jeszcze, że ci chłopcy czy mężczyźni są incelami.

Incelami są faceci funkcjonujący w tzw. manosferze – „męskiej sferze”, w której nie ma miejsca dla kobiet, ponieważ incele ich nienawidzą. Ale nienawidzą też mężczyzn, którzy mają sylwetkę chada, czyli wysokiego, przystojnego, z widocznymi kośćmi policzkowymi i zarostem. Incele to mężczyźni skupieni w internetowej subkulturze, dobrowolnie decydujący się na rezygnację z uprawiania seksu z kobietami ze względu na swój wygląd, sytuację życiową, stan zdrowia czy sytuację ekonomiczną i społeczną.

To mężczyźni nazywający siebie „przegrywami”, którzy mówią, że dla nich życie już się skończyło i jest to swoisty game over, ponieważ są niezdolni do znalezienia partnerki i romantycznego życia. Obwiniają o to kobiety i mężczyzn, którzy incelami nie są.

Ale incele nienawidzą też patriarchatu, ponieważ w ich ocenie nagradza on mężczyzn uchodzących za „samców alfa”

Incele są więc mężczyznami tworzącymi własną, hermetyczną, zamkniętą społeczność, do której bardzo trudno się dostać i w której nie ma miejsca dla mężczyzn uprawiających seks. I rzecz jasna dla kobiet, gdyż zdaniem inceli zasługują one na wszystko, co najgorsze. Dlatego odpowiadając na pierwsze pytanie nie powiedziałem, że „Dojrzewanie” jest serialem o incelach. Natomiast z pewnością pojawiają się w nim incelskie praktyki. 

Mówi się o kryzysie męskości, który ma wynikać z silnej emancypacji kobiet i zmiany postrzegania „klasycznej” męskości, czyli tej, w której mężczyzna płodzi syna, sadzi drzewo i stawia dom. Wszystko to w patriarchalnym sosie. Na czym ten kryzys polega i czy to aby na pewno kryzys? A może to po prostu dziejąca się na naszych oczach zmiana?

Myślę, że mówienie o kryzysie jest niewskazane, ponieważ pokazujemy wtedy, że męskość rozumiana klasycznie jest zagrożona i właśnie „jest w kryzysie”. Paradoksalnie więc mówienie o „kryzysie męskości” wzmacnia patriarchalny przekaz, bo żałuje się w jakiś sposób tego klasycznego wzorca. Tymczasem to dobrze, że ten wzorzec się zmienia. Zamiast więc mówić: „kryzys męskości” proponuję zwrócić się ku „zmianie męskości” albo „redefinicji męskości”.

To pokazuje, że mężczyźni rzeczywiście dostrzegają potrzebę zmiany i odejścia od klasycznego, patriarchalnego paradygmatu. Istnieje ryzyko, że jeżeli będziemy utrzymywać, że ten „kryzys” istnieje, to taki przekaz będzie sugerował, że z mężczyznami jest coś nie tak. A to nie jest narracja włączająca

Dla mężczyzn to „dobra zmiana”? Taka, która przychodzi z łatwością?

Musimy podkreślić, że niektórzy mężczyźni nie chcą zmian w obszarze męskości i poszukiwania dla niej nowych definicji czy strategii. I to najprawdopodobniej ci mężczyźni wierzą w „kryzys męskości”, ponieważ dotychczasowa wizja męskości (ta patriarchalna), która była im bliska i do której zostali zsocjalizowani, nagle się rozpada, a poczucie ich męskiej tożsamości zaburza się i destabilizuje. Wtedy rzeczywiście ci mężczyźni mogą być w kryzysie, bo zmiana patriarchalnego wzorca zapewne jest dla nich niewygodna i burzy ich poczucie komfortu. I teraz naszym – osób zajmujących się prawami człowieka i równym traktowaniem – zadaniem jest pokazywanie tym mężczyznom, że nie muszą postrzegać dekonstrukcji patriarchalnego wzorca męskości jako zagrożenia czy kryzysu ich samych, a właśnie jako punkt zwrotny dla ich męskiej tożsamości, która już nie musi być zwarta z hegemonią odartą z czułości i wrażliwości. 

Wraz z fundacją Instytut Przeciwdziałania Wykluczeniom prowadzisz telefon zaufania dla mężczyzn, angażujesz się także w działania równościowe. Z czym najczęściej dzwonią chłopcy i mężczyźni?

Owszem, dzwonią do nas mężczyźni w kryzysie, ale to jest kryzys zdrowia psychicznego. Dlatego chcą porozmawiać z psychologiem – by otrzymać pomoc i wsparcie. Mężczyźni są różni, więc i tematy, z którymi dzwonią, są różne. Widać jednak bardzo wyraźnie, że to są rozmowy dotyczące relacji z partnerką, dzieckiem, drugim mężczyzną. Ale są to też rozmowy mężczyzn będących w kryzysie suicydalnym. Najważniejsze dla nas jest to, by mężczyzna, który dzwoni, otrzymał pomoc. My odczuwamy wdzięczność wobec każdego takiego mężczyzny. Wdzięczność za to, że uwierzył, że proszenie o pomoc jest męskie. 

Gdybyś miał określić najważniejszą zmianę, którą obserwujesz w różnicach pokoleniowych – weźmy „boomerów”, „millenialsów” i „zetki” – to na czym miałaby ona polegać? 

Odpowiadając na to pytanie powinniśmy każde pokolenie rozpatrzeć osobno i wskazać na to, jaką męskość (re)produkują czy performują mężczyźni „boomerzy”, „millenialsi” i ci z „pokolenia Z”. Powiedziałbym jednak, że różnica między „boomerami” a „millenialsami” to przede wszystkim podejście do roli ojca. Faceci z „pokolenia millenium” nierzadko noszą w sobie traumy związane z wychowaniem ich przez ojców i chcą się od tych praktyk, których jako dzieci doświadczyli, odciąć. I inaczej wychowywać swoje dzieci, stawiając na czułość, opiekuńczość i obecność w ich życiu. 

A „zetki”? 

Myślę, że możemy tutaj mówić o projektowaniu męskości – poszukiwaniu jej nowych form, redefiniowaniu skostniałych i hermetycznych wzorców męskości, funkcjonujących w modelu patriarchalnym

Nie oznacza to jednak, że młodzi mężczyźni z „pokolenia Z” uwolnili się od toksycznego patriarchatu, ponieważ oni również są socjalizowani do męskości najbardziej pożądanej w męskocentrycznym modelu, czyli męskości hegemonicznej. Wydaje się jednak, że „zetki” potrafią się tym krzywdzącym normom postawić i z nich rezygnować dużo łatwiej niż „millenialsi”. Ale to nie znaczy, że faceci z „pokolenia Z” nie są zagrożeni radykalizacją. Skoro są obarczeni patriarchatem, to istnieje ryzyko, że zdecydują się pójść tą „drogą męskości”, a to z kolei może prowadzić do negatywnych konsekwencji.

A „toksyczna męskość”? Co oznacza? Czy wpisują się w nią młodzi mężczyźni określani jako incele?

Mówisz: „określani jako incele”, a to incele sami siebie tak określają. To, że ktoś ich tak określa, nie znaczy, że nimi są. To ważne. A odpowiadając na pytanie: z całą pewnością tak. Manosfera i zachowania mężczyzn należących do społeczności inceli wpisują się w kategorię toksycznej męskości, i to w najgorszym wydaniu – obrzydliwej mizoginii. Powiem jednak, że tu też jest widoczna ogromna krzywda patriarchatu, która inceli dotyka. Bo uwierzyli, że są niewystarczający, nieatrakcyjni, niepotrzebni i cały świat ich nienawidzi dlatego, że przegrali swoje życie. Uważam, że taką skrzywioną wizję siebie mają właśnie za sprawą patriarchatu, który ich skrzywdził, zranił. I teraz oni sami krzywdzą kobiety, nienawidząc ich.

Kadr z serialu. Zdjęcie: Materiały prasowe

Skoro zostali skrzywdzeni, to czy potrzeba w podejściu do tego zjawiska empatii, czułości? 

Nie chcę ich usprawiedliwiać, ponieważ mizoginia w żaden sposób nie może być usprawiedliwiana. Natomiast chcę pokazać działanie patriarchalnego mechanizmu. W wyniku jego funkcjonowania obrywają wszyscy, incele też.

A czym jest toksyczna męskość? To wzorzec sprzedawany młodym i dorosłym mężczyznom, zgodnie z którym wmawia im się, że mogą być przemocowi, agresywni, gniewni, hiperseksualni, że mogą traktować kobiety przedmiotowo i że dzięki temu będą prawdziwymi mężczyznami – samcami gotowymi podbijać świat.

Chciałbym podkreślić, że już decydując się na użycie terminu „toksyczna męskość”, powinniśmy wskazywać na toksyczne zachowania, nie zaś dawać do zrozumienia, że wszyscy mężczyźni w patriarchalnym modelu mają ukrytą toksyczną esencję. Bo taka perspektywa jest sama w sobie toksyczna: zachowania toksyczne – tak, męskość sama w sobie – nie. 

Wróćmy do „Dojrzewania”. Jakie wrażenie na Tobie, badaczu męskości, zrobił ten serial? Zaskoczył cię?

Nie, ponieważ długo już przyglądam się funkcjonowaniu społeczno-kulturowych norm męskości i wzorców męskości.

Natomiast wiem, że ten serial może zaskakiwać i szokować. I ja się bardzo cieszę, że tak jest. Bo ten serial nie jest o incelach. On jest o chłopcu, który nie został włączony w równościową zmianę i w procesie wychowania jako chłopiec był socjalizowany do tradycyjnej męskości. Efekt znają te osoby, które serial obejrzały.

Jest to więc serial o tym, by chłopców włączać, mówić im o uczuciach, o tym, że nie muszą nigdy udawać „prawdziwych mężczyzn” – że mogą płakać, mogą być wrażliwi, mogą być wolni od etykiet męskości

Ale to też serial o tym, że dziewczyny nie powinny etykietować facetów, że są mało męscy i jako mężczyźni „nie stają na wysokości zadania”. Męskość nie jest jednorodna. Męskość jest różnorodna, czuła i empatyczna. Potraktujmy ten serial jak przestrogę, że musimy poważnie myśleć o chłopcach i uczyć ich feministycznych wartości. By kierowali się wartościami, które na pierwszym miejscu stawiają równość i prawa człowieka, nie zaś mizoginię i przemoc.

20
хв

„Dojrzewanie” to nie jest serial o incelach

Anna J. Dudek

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie w nas wciąż będzie wojna

Ексклюзив
20
хв

Dziś wojna to nie tylko czołgi i artyleria. To także drony i AI

Ексклюзив
20
хв

Gabrielius Landsbergis: – Tylko Ukraina może powstrzymać Rosję

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress