Wojna w Ukrainie
Фоторепортажі, новини з місця подій та розмови з тими, хто щодня бореться за нашу перемогу

Oksana Łazorenko, lekarka: Kiedy masz cel, nie myślisz o strachu
Dziś ukraińsko-izraelska misja humanitarna FRIDA zrzesza ponad 1000 lekarzy – ochotników. Oksana Łazorenko, otolaryngolożka i laryngolożka dziecięca, członkini tej organizacji, opowiedziała o podróżach, historiach pacjentów i wyzwaniach podczas misji FRIDA.
Oksana Szczyrba: Jak doszło do powstania waszej misji?
Oksana Łazorenko: Wszystko zaczęło się od inwazji. Izraelczycy Roman Goldman i Mark Newiazki skrzyknęli 980 lekarzy z Ukrainy. Zdali sobie sprawę, że w naszym kraju dzieje się coś, co musi zostać powstrzymane. Wpadli na pomysł stworzenia organizacji charytatywnej, która pomagałaby zapewnić cywilom opiekę medyczną, a jeśli to możliwe – także pomoc humanitarną. Roman Goldman pracował wcześniej z lekarzami i miał kontakty wśród wielkich klinik w Izraelu, co oczywiście pomogło w realizacji jego planu. Początkowo lekarzy – ochotników było niewielu, ludzie dołączali do inicjatywy głównie za sprawą poczty pantoflowej. Wiosną 2022 roku zdaliśmy sobie sprawę, że jest duże zapotrzebowanie na taką pomoc. Informacje o organizacji zostały udostępnione na Facebooku, z zaproszeniem do przyłączania się.
Wielka tragedia w kraju zgromadziła profesjonalnych lekarzy i podobnie myślących ludzi, którzy chcieli pomóc
Na początku było nas około trzydziestu osób. Podróżowaliśmy na wschód Ukrainy raz w tygodniu. Lekarze nie przestawali jednak pracować w swoich głównych szpitalach czy klinikach; większość jeździła na wschód w weekendy. Nie było łatwo, ale mieliśmy cel, a ludzie potrzebowali naszej pomocy. Z czasem nasze grono zaczęło rosnąć.
Te wyjazdy dawały nam potężną energię. Kiedy przyjechaliśmy do okupowanego Chersonia, pracowaliśmy w trudnych warunkach, nie było elektryczności ani ogrzewania, więc było bardzo zimno. Tam, gdzie to możliwe, ustawiliśmy generatory, ale ich moc nie była wystarczająca – tak wielu było lekarzy. Pierwszeństwo mieli ginekolodzy, bo ich pacjentki zwykle musiały się rozbierać.
Dziś misja liczy prawie tysiąc osób, w tym około ośmiuset lekarzy. To ratownicy medyczni, psycholodzy, rehabilitanci, farmaceuci itp. FRIDA to potężna organizacja.
Z jakich regionów pochodzą ci lekarze?
Teraz – z całej Ukrainy. Mamy lekarzy ze Lwowa, którzy muszą wyjeżdżać bardzo wcześnie, by dotrzeć we właściwe miejsce (proszę sobie wyobrazić, jak to jest podróżować ze Lwowa na wschód kraju). Są też lekarze z Odessy, Zaporoża, Dniepru, Mikołajowa, Charkowa. Oczywiście najwięcej jest z Kijowa.
A kiedy zaczynaliśmy, było tylko sześcioro.
Teraz jeżdżę mniej więcej raz w miesiącu. A moje serce jest spokojne, ponieważ wszyscy pacjenci otrzymują niezbędną opiekę.

Jak stała się Pani częścią FRIDA?
Był czerwiec 2022 roku, wyjechałam na miesiąc na wakacje do siostry, która mieszkała w Polsce. Odwiedziłam ją z moim dzieckiem. Chciałam jej pomóc stanąć na nogi, a przy okazji samej się zresetować. Byliśmy w Europie przez trzy tygodnie. W mediach społecznościowych natrafiłam na ogłoszenie o spotkaniu lekarzy – i się zapisałam.
Ktoś do mnie zadzwonił i zapytał: „Jedziesz?”.
„Tak, jadę”.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że oprócz mojej głównej pracy mam ważną misję: pomagać ludziom. Zrozumiałam, że to jest naprawdę potrzebne. Mój pierwszy wyjazd był tydzień po powrocie z Polski. Do Mukaczewa. Tam był bardzo duży napływ ludzi, pracowaliśmy od dziewiątej rano do szóstej wieczorem. Naszymi pacjentami byli tymczasowi przesiedleńcy.
Przez prawie dwa lata działaliśmy bezpłatnie, pokrywając niezbędne wydatki dzięki wsparciu wolontariuszy, a niektóre rzeczy kupując za własne pieniądze
Teraz ludzie mniej lub bardziej przystosowali się do zmian, ale w tamtym czasie większość z nich była zdezorientowana. Pomoc, której udzieliliśmy, okazała się bardzo potrzebna, ludzie byli nam niezmiernie wdzięczni.
Jakie regiony odwiedzaliście najczęściej?
Często jeździliśmy w okolice Charkowa. Do samego Charkowa nie było potrzeby jeździć, bo lekarze tam byli. Ale w okolicznych wioskach sytuacja była katastrofalna. W tych wyjazdach towarzyszyli nam wojskowi, do wsi wpuszczano nas tylko za ich zgodą.
Ludzie ukrywali się w piwnicach, więc wielu miało grzybicze zapalenie ucha środkowego.
Zabiera Pani ze sobą sprzęt medyczny?
Nie wszystko, ale na przykład aparat USG – tak. W grupie są nrupa ma najwyższej klasy specjaliści, którzy wykonują precyzyjne diagnozy. Na miejscu robimy to, co tylko możemy zrobić. Wykrywamy guzy i wykonujemy biopsje. Nasi ginekolodzy podróżują z kolposkopem, a pediatrzy ze wszystkimi niezbędnymi szczepionkami.
Jakie były główne problemy, z którymi musieliście się mierzyć?
Często pacjenci załamywali się psychicznie. Nie byłam na to przygotowana. Ludzie na przykład bali się, że nie zostaną przyjęci na czas, ale my zawsze traktowaliśmy ich ze zrozumieniem. Nawet jeśli ktoś przychodzi z agresją, nieufnością, lękiem, to trzeba pamiętać, że jest się tu po to, żeby mu pomóc. Było wiele osób z problemami psychosomatycznymi. Zawsze trzeba się uśmiechać i przytulać – i ludzie natychmiast się zmieniają. Jednak proszę mi wierzyć: nie jest łatwo pracować w takim strumieniu agresji. Trudno na nią nie reagować.
Przyjmowałam 21-letnich chłopaków. Mieli szum w uszach i piątą lub szóstą kontuzję. Ale uśmiechali się, mówiąc, że są jeszcze młodzi i że wszystko będzie dobrze.
Bardzo się o nich boję, bo pewnych rzeczy nie da się cofnąć. Dorosłe dziecko patrzy na ciebie, a ty myślisz, że być może następnym razem już się nie uśmiechnie – albo nie wróci już z bitwy
Przepisywaliśmy żołnierzom wszystkie niezbędne terapie. Rozumieliśmy jednak, że na przykład ten snajper wróci do swojej jednostki i nie wiadomo, czy będzie kontrolował leczenie, czy będą jakieś komplikacje. W takich przypadkach zawsze zostawiamy pacjentom nasz numer dyżurnego telefonu.
Nie wszyscy pacjenci są potulni. Kiedyś przyszedł do mnie facet, złapał mnie za rękę i powiedział: „Proszę natychmiast wyciąć mi gruczoły, miałem już trzy ropnie i nie chcę przechodzić przez kolejny”. I zażądał, żebym zrobiła to bez znieczulenia. Jako lekarka zdawałam sobie sprawę, że każda interwencja chirurgiczna może mieć swoje konsekwencje, poza ty nie miałam wszystkich niezbędnych narzędzi. Powiedziałam: „Przyjedź do Kijowa na jeden dzień”. Ale on nie mógł, bo walczy na froncie i nie miał go kto zastąpić.
Dociera Pani do piekielnych miejsc. Nadal ma Pani instynkt samozachowawczy? Odczuwa Pani strach?
Nie mam wewnętrznego strachu. Nie wiem, jak inni ludzie. Zawsze zastanawiałam się, jak mogę to wszystko przetrwać. Ale kiedy ma się cele, nie ma czasu na myślenie o strachu. Przez pierwsze trzy tygodnie prawie w ogóle nie było tam naszych lekarzy – po prostu tam nie dotarli. Aby nie narażać się na niebezpieczeństwo, mieszkałyśmy z córką w szpitalu. Czułam się wtedy bardziej komfortowo i spokojniej. Szpital zawsze był dla mnie swego rodzaju azylem bezpieczeństwa.

Podczas wyjazdów bywało niebezpiecznie?
Były momenty, kiedy było blisko. Raz wracaliśmy z Chersonia i rakieta uderzyła prosto w naszą klinikę. Stało się to, gdy tylko wsiedliśmy do autobusu. Kilka razy było bardzo ciężko w obwodzie charkowskim. Przyjeżdżasz i nie ma nic – nie ma prądu, nie ma wody. Mężczyźni pili, by poradzić sobie ze stresem, a starsi ludzie nie chcieli opuszczać swoich domów. Zwykle pracowaliśmy do późna w zimnie, z generatorem. Kiedy wracaliśmy do domu, była gęsta mgła. Nie mieliśmy kamizelek kuloodpornych, tylko hełmy. I żadnej broni. Nasi kierowcy byli naszymi ochroniarzami.
W każdej chwili mogliśmy zostać zastrzeleni lub wzięci do niewoli. Ale ta świadomość przyszła do nas dopiero w drodze
Wtedy wszyscy podróżowaliśmy w ciszy; to było przerażające. A najgorsze było to, że nie mogliśmy wtedy nic zrobić, by myśleć o czymś innym. Tymczasem kiedy pracuję, to się nie boję. Muszę dobrze wykonywać swoją pracę. Muszę odnieść sukces. Muszę dbać o moich pacjentów.
Tak, było wiele niebezpiecznych, a nawet śmiertelnie niebezpiecznych sytuacji. Ale pomaga nawet to, że lekarze mają osobliwe poczucie humoru. Kiedyś koleżanka poszła do toalety na ulicy. I wtedy w pobliżu coś przeleciało. „O mój Boże, jak ja bym nie chciała tak zginąć! Bo to przecież wstyd umierać w toalecie” – powiedziała.
Na szczęście żaden z naszych lekarzy nie zginął. Możesz być w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Moja przyjaciółka Oksana, która pracowała na oddziale przeszczepu szpiku kostnego, zginęła w Kijowie. Pocisk uderzył w jej samochód w pobliżu Uniwersytetu Szewczenki.
Spłonęła żywcem o 8:30 rano w zwykły dzień powszedni. W Ukrainie nigdzie nie można czuć się bezpiecznie
My, lekarze, już dokonaliśmy wyboru. Nie mamy czasu myśleć o niebezpieczeństwie. Jesteśmy tu, by pomagać.
Ilu osobom pomogła organizacja od początku swojej działalności?
Nie liczyliśmy, ale ponad dziesięciu tysiącom. Na jednym wyjeździe możemy przyjąć jakieś trzysta osób.
Kto organizuje te wyjazdy?
Organizacja takiego wyjazdu to bardzo dużo pracy. Kiedyś mieliśmy kapitanów, którzy zajmowali się tym, gdzie będziesz mieszkał, co będziesz jadł, gdzie będziesz przyjmował pacjentów. Teraz mamy biura, a chłopaki i dziewczyny załatwiają wszystko różnymi kanałami z osobami publicznymi. Bardzo intensywnie współpracowaliśmy z fundacją Piwowarowa w obwodzie charkowskim. Zapewniali dużą pomoc swoim społecznościom i organizowali wyjazdy w teren. Czasami organizowali nam również zakwaterowanie. Teraz wynajmujemy hotele lub apartamenty w stosunkowo bezpiecznych okolicach. Na początku zdarzało się, że spaliśmy w śpiworach. Mieszkaliśmy też w pensjonacie niedaleko Charkowa, w którym mieszkały starsze osoby wywiezione z tego miasta. Warunki były okropne – pleśń, wilgoć, zimno – ale nie chodziło nam o wygodne życie. Najważniejsze było spędzić gdzieś noc i ruszyć dalej. Teraz, gdy jest większe wsparcie, lekarze mają lepsze warunki.
Z jakimi urazami spotykała się Pani najczęściej?
Usuwałam ciała obce z rogówki i ucha. Mam kolekcję koralików w różnych kolorach, często musiałam je wyciągać z uszu dzieci. Były guzy ucha, różne brodawczaki. Co się dało, usuwaliśmy na miejscu.
Które spotkanie z pacjentem najbardziej zapadło Pani w pamięć?
Kiedyś przyjęłam kobietę z 16-letnim chłopcem. Mieszkali w Słowiańsku, nie wyjechali. Chłopak był bardzo przystojny i inteligentny. Matka powiedziała, że nie oddycha normalnie. Zrobili mu już tomografię komputerową, miał cysty w zatokach szczękowych, a jego nos był niedrożny. Potrzebował operacji.
Więc przyjechali do Kijowa. We troje, bo ta kobieta, oprócz 16-latka, ma jeszcze jedno dziecko. Musiałam ich wszystkich gdzieś umieścić, załatwiłam mieszkanie. Ona była rozdarta między dwojgiem dzieci: jednego nie mogła zostawić, bo było małe, a drugie wymagało opieki po operacji. Ale nie prosiła o żadną pomoc. Leki nie były nieodpłatne, trzeba je było kupić we własnym zakresie, a ona nie miała pieniędzy. Mimo to o nic nie poprosiła.
A po operacji po cichu próbuje wsunąć mi pieniądze do kieszeni, by mi podziękować. Dobrze wiem, ile ten tysiąc hrywien dla niej znaczy. Mówię: „Nie, to niepotrzebne” – a ona się obraża, że odmawiam przyjęcia pieniędzy.
Później, podczas naszego kolejnego wyjazdu, kiedy zatrzymaliśmy się w hotelu „Zoria” w Słowiańsku, odwiedziłam tę rodzinę. Wszystkie okna zabite sklejką. Jest zima, wewnątrz też zimno. Na zewnątrz wyją bezpańskie psy, w pobliżu nieustannie uderzają pociski. Dociera do ciebie, jak ciężko jest im żyć, że każdego dnia walczą o przetrwanie. Tak, mogliby wyjechać, ale nikt nie wie, z czym musieliby się mierzyć w innym mieście lub kraju.
Nie można ich osądzać, bo ludzie mają prawo bać się zmian, mogą nie mieć odpowiednich cech osobowości lub na tyle stabilnej psychiki, by przystosować się do nowych warunków. Widząc jednak te straszne warunki, w jakich żyją niektórzy Ukraińcy, człowiek jest przerażony.
Kiedy zimą ta matka w jednej koszuli biegnie za tobą ze słoikiem kompotu w podziękowaniu, przypomina ci to scenę z filmu
Gdy żyje się w komforcie, bardzo trudno zrozumieć tych, którzy ukrywają się w piwnicach. Nie każdy może gdzieś wyjechać i zacząć życie od nowa.
Kiedy pojechaliśmy do Iziumu, powiedziano nam, że znaleziono tam kobietę w bardzo ciężkim stanie. Ważyła 21 kilogramów, ktoś wielokrotnie poranił ją nożem w jej własnym domu domu. Nie przeżyła.
Twarz wojny jest straszna. Zdajesz sobie sprawę, że żołnierze, którzy teraz się do ciebie uśmiechają, jutro mogą umrzeć. Nie rozumiesz, dlaczego dzieci muszą żyć w piwnicach i dlaczego całe wioski pełne starszych ludzi jadą na gidazepamie [lek o działaniu przeciwlękowym i uspokajającym – red.].

Rodzina musi się bardzo o Panią martwić. Czy próbowali przekonać Panią, by nie jeździła na wschód?
Znają mnie, więc wiedzą, że nie ma sensu nic mówić – i tak pojadę. Po prostu mnie wspierają i czekają, aż wrócę. Miałam szczęście. Moi rodzice dobrze mnie wychowali i wpoili ważne wartości. Moja babcia ze strony matki przeżyła Hołodomor. Często mnie instruowała: „Dziecko, kup sobie worek gryki i mąki. I trzymaj je pod łóżkiem”. Zawsze przechowywałam suchary i mąkę. Moja druga babcia, ze strony ojca, przeżyła obóz koncentracyjny. Najwyraźniej wytrzymałość została mi przekazana genetycznie.
Czego dziś potrzebuje FRIDA?
To organizacja wolontariacka, dlatego stale potrzebujemy wsparcia. Na szczęście teraz mamy już wystarczająco wielu lekarzy. Jeździmy na wschód ze sprzętem i lekami, a to wymaga regularnego uzupełniania zasobów. Nie zawsze mamy wystarczająca dużo leków, dlatego będziemy wdzięczni za każdą pomoc, każdą darowiznę.


Jak armia ukraińskich PR-owców walczy z kłamstwami Putina
Stali się głosem Ukrainy już w pierwszych godzinach inwazji. Ukraińscy specjaliści od PR pierwsi przekazali światu prawdę o wydarzeniach w kraju i przeciwstawili się rosyjskim kłamstwom i propagandzie. Ich wystąpienia i publikacje docierają do milionów ludzi na całym świecie, a najbardziej szanowane media na świecie przygotowują materiały na podstawie przygotowanych przez nich materiałów. PR Army zwalcza Rosję w wojnie informacyjnej, ale batalia wciąż trwa.
Julia Petryk, współzałożycielka PR Army, jest także szefową działu PR w firmie MacPaw, zajmującej się tworzeniem oprogramowania, jest jedyną Ukrainką, która znalazła się na krótkiej liście kandydatów do nagrody Future is Female, przyznawanej przez Advertising Week i Warner Bros Discovery. To nagroda dla utalentowanych kobiet, które wywierają znaczący wpływ na globalną branżę reklamową.
Julia jest także współzałożycielką Tech PR School, projektu edukacyjnego dla firm produktowych i startupów, który uczy, jak współpracować z zachodnimi mediami. Oto nasza rozmowa z tą niezwykła kobietą.

Jakie wyzwania stanęły przed ukraińskimi PR-owcami na początku wojny?
W tamtym okresie spotykaliśmy się na naszym czacie studyjnym (uczyłam międzynarodowego PR), osobiście rozmawiałam z moimi absolwentami. I nagle wszyscy obudziliśmy się w nowej rzeczywistości. Byliśmy w szoku. W tych pierwszych godzinach musieliśmy dojść do siebie, zdecydować, czy wyjechać, czy zostać – także ja, bo mam dziecko.
Firma, w której pracowałam, nie ukrywała swojego ukraińskiego pochodzenia, ale miała szeroką międzynarodową publiczność. Napisaliśmy aktualizację statusu dla naszych partnerów, że wybuchła wojna. W ciągu zaledwie kilku sekund otrzymaliśmy prośby o skomentowanie tego, co dzieje się w kraju.
Na tym roboczym czacie jedna z moich absolwentek powiedziała: „W takim razie zróbmy coś, by powiedzieć światu prawdę o wojnie!”
To był czas PR-owców. Wszyscy mieliśmy kontakty w zagranicznych mediach. Stworzyliśmy czat, aby rozpocząć pracę. Kiedy przypominam sobie, jak wielki był ładunek informacji w tych pierwszych godzinach, zastanawiam się, jak to przetrwaliśmy. Oprócz strumienia wiadomości z Ukrainy: „Co się dzieje w Hostomlu”, „Jak posuwają się rosyjskie wojska”, „Jak długie są korki na granicach, w których ludzie stoją od wielu dni” – zaczęliśmy też wymieniać się prośbami od międzynarodowych dziennikarzy, którzy nie mogli nigdzie zdobyć informacji od naocznych świadków, tych, którzy byli w epicentrum wojny. A my tam byliśmy.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych Ukrainy było w tamtych czasach zbyt zajęte, by współpracować z tak wieloma zagranicznymi dziennikarzami. Tak narodziła się nasza inicjatywa PR Army. Transmitowaliśmy wojnę na czatach online dla zagranicznych mediów od pierwszych godzin wojny.
I tak staliście się centrum prasowym Ukrainy na świecie?
Szczerze mówiąc, to bardzo trafne określenie, bo to my koordynowaliśmy pracę mediów.
Nie braliśmy odpowiedzialności za komentowanie ważnych spraw, ale znajdowaliśmy ekspertów i naocznych świadków, a ci komentowali je dla zagranicznych dziennikarzy. Z czasem zbudowaliśmy bazę złożoną z setek kontaktów – ludzi, którzy mogli komentować wszystko, co działo się w Ukrainie w najróżniejszych dziedzinach: od zniszczenia ukraińskiego rolnictwa po groźbę katastrofy nuklearnej z powodu rosyjskiej okupacji elektrowni jądrowej w Zaporożu.
Pozwolę sobie przypomnieć kilka zuchwałych rosyjskich kłamstw w pierwszych tygodniach inwazji. Moja przyjaciółka, dziennikarka z włoskiej Associated Press, napisała do mnie na Messengerze: „Czy to prawda, że Zełenski już uciekł z kraju, a rząd opuścił Kijów?” Odpisałam jej: „Oczywiście, że nie!” – i nawet oskarżyłam ją o pracę dla Rosji. Oczywiście, myliłam się.
Była zmieszana i przeprosiła, zapewniając, że nie pracuje dla Rosji.
Wtedy zdałam sobie sprawę z istnienia katastrofalnej próżni informacyjnej, w której znalazł się świat w związku z wydarzeniami w Ukrainie. I z tego, jak bardzo Rosja już wdzierała się w umysły Europejczyków, przygotowując ich na upadek Ukrainy...
Czy i wy musieliście odpowiadać na takie pytania?
Zdaliśmy sobie wtedy sprawę, że z jednej strony jest głód wiadomości z Ukrainy, a z drugiej –potężna rosyjska machina propagandowa, która działa na całym świecie.
Kiedy po zajęciu elektrowni atomowej w Zaporożu przyszedł do nas jeden z dziennikarzy i powiedział, że przygotowuje materiał oparty na komentarzach ekspertów MAEA [Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej – red.] – a wiemy, że MAEA jest hojnie finansowana przez Rosję – postanowiliśmy pokrzyżować mu plany.
Gdy Rosjanie zajęli elektrownię, przyjechał przedstawiciel MAEA i udawał, że nie wie, skąd elektrownię tę ostrzeliwują. Zwołaliśmy więc międzynarodową konferencję prasową: znaleźliśmy inżynierów i energetyków zdolnych skomentować dla światowych mediów to, co dzieje się w elektrowni i jakie mogą być tego konsekwencje. Wiedzieliśmy, że ci pracownicy, którzy pozostali w elektrowni i mogli coś skomentować, zniknęli: Rosjanie wzięli ich do niewoli i przesłuchiwali. Dlatego zaangażowaliśmy ekspertów, których w tym czasie nie było już w Enerhodarze.
Druga taka historia dotyczyła Mariupola. Mieliśmy ogromną liczbę zapytań z mediów o to, co się tam dzieje. Gdy pierwsi ludzie wydostali się z zablokowanego miasta i byli już bezpieczni, zorganizowaliśmy spotkania z zagranicznymi dziennikarzami. Naszą ideą nie było oferowanie gotowych narracji, ale wysłuchanie tego, co mają do powiedzenia ludzie, którzy przeżyli cały ten horror.
A potem świat zaczął mówić o zmęczeniu wojną w Ukrainie i o wojnie w Strefie Gazy.
Jak mimo to udało Ci się codziennie skupiać uwagę na Ukrainie?
Na początku inwazji mieliśmy na naszym czacie setki wolontariuszy: dziennikarzy, projektantów, producentów, pisarzy. Kilkuset wolontariuszy pomagało nam szukać świadków rosyjskich zbrodni w najbardziej oddalonych wioskach, przy froncie.
Teraz widzimy duże zmęczenie wojną: zarówno w zagranicznych mediach, jak wśród Ukraińców. Bo niemożliwe jest tak długo radzić sobie jednocześnie z tak wielkim ludzkim żalem, stresem, codziennymi wyzwaniami i wolontariatem. Dlatego zauważam spadek aktywności. Jest mniej wolontariuszy i to jest dla nas największe wyzwanie.
Europa ma już letnie wakacje, obcokrajowcy nie szukają już informacji o wojnie w Ukrainie. Dlatego sami wysyłamy im codzienne wiadomości z naszego kraju.
Mówi się, że twój wpis w serwisie X o tym, że Scholz blokuje transfer broni do Ukrainy, miał tak wiele udostępnień, że kanclerz zmienił swoje stanowisko i ostatecznie dał Ukrainie broń. Czy to prawda?
To nie były tylko nasze wysiłki, zresztą wiele rzeczy dzieje się poza mediami społecznościowymi. Świetną robotę wykonują nasi dyplomaci. To znakomity przykład pracy zespołowej, kiedy ludzie pracują na różnych poziomach dla wspólnego celu.

Jak wyglądała wasza praca wtedy, a jak wygląda teraz? „W Ukrainie nie ma wojny domowej”, „Zełenski nie uciekł z kraju” , „Bucza to prawda”, „Ukraińcy nie są faszystami”, „to nie jest wojna między NATO a Ameryką”, „Ukraina nie jest sztucznym państwem”. Lista rosyjskich kłamstw i manipulacji, które musieliście zdemaskować w światowych mediach, jest bardzo długa.
Od czasu do czasu zagraniczne media trzeba edukować. Ale Rosja działa nie tylko za pośrednictwem mediów tradycyjnych. Jest też bardzo aktywna w mediach społecznościowych za sprawą farm botów – na przykład tej o nazwie „olgińskie boty”.
Tym, co jest teraz dobre dla Ukraińców, jest siła sztucznej inteligencji. AI jest zdolna natychmiast rozpowszechniać pewne narracje. Mamy projekty takie jak „Osawuł”, który śledzi rosyjskie fałszywki i dostarcza kontrargumenty.
Jednym z rosyjskich fejków, który rozprzestrzenia się w Internecie, jest twierdzenie, że UE zmusza swoich obywateli do jedzenia owadów. „Osawuł” był bardzo dobry w tropieniu takich fejków i obalaniu ich.
Kiedy wysadzono tamę w Kachowce, Rosja próbowała wmówić światowym mediom, że Ukraińcy sami ją wysadzili. Ale my mieliśmy już gotowy zestaw komentatorów, którzy mówili prawdę o tym, co wydarzyło się w Chersoniu, i komentowali sprawę w zagranicznych mediach. Wśród naszych mówców byli wiceministrowie, ekolodzy i naoczni świadkowie. Mieliśmy też pierwszych wolontariuszy, którzy stamtąd wrócili. Oznacza to, że pracujemy proaktywnie, aby móc powiedzieć prawdę tak szybko, jak to możliwe, zanim Rosja rozpowszechni na świecie swoje kolejne kłamstwo.Było wiele zapytań, gdy nadeszła pierwsza zima z przerwami w dostawie prądu. Obcokrajowcy pytali, jak Ukraińcy sobie radzą.
Poproszono nas o znalezienie matki, która uczy swoje dziecko zdalnie, lub pary, która pobrała się podczas blackoutu – by przeprowadzić z nią wywiad. Pojawiła się duża fala zapytań, gdy hakerzy włamali się do Kyivstar [ukraińska firma telekomunikacyjna – red.]. Obcokrajowcy postrzegali to jako nowy rodzaj wojny hybrydowej. Europejczycy zdali sobie sprawę, że wojna toczy się nie tylko na terytorium Ukrainy i w pobliżu granic UE, ale że może objąć cały świat w cyberprzestrzeni.Innym tematem, który obecnie bardzo interesuje zagranicznych dziennikarzy, jest niszczenie dziedzictwa kulturowego Ukrainy.
Proszą o listę muzeów i miast z architektonicznymi perełkami, które zostały zniszczone przez rosyjskie rakiety. Mamy listę prelegentów: ukraińskich i zagranicznych ekspertów, którzy komentują to dla światowych mediów.
Jest też fajny projekt na prośbę NATO, w którym zespół historyków obala całą rosyjską fałszywą historiografię o rzekomym wspólnym dziedzictwie Rusi Kijowskiej dla Ukrainy i Rosji. Zespół ten obala również inne rosyjskie fałszerstwa, którymi hojnie karmiono Europejczyków przez dziesięciolecia.
Co uważasz za największy sukces zespołu?
Nasze ostatnie sukcesy obejmują artykuły o ukraińskich naukowczyniach dla „The Independent” oraz artykuł z komentarzami ministra spraw zagranicznych Ołeha Mykołajenki na temat działań Rosji w Radzie Bezpieczeństwa ONZ dla „Express”.
Mark Sawczuk, jeden ze współzałożycieli PR Army, jest też stałym współpracownikiem kanadyjskiej telewizji i komentuje wydarzenia w Ukrainie. Jego kanał ma prawie milion wyświetleńWojna pokazała mi prawdziwą wartość komunikacji.
Córka charkowskiego aktywisty, który był w rosyjskiej niewoli, napisała do nas, a my stworzyliśmy historię o nim, która została wysłana do światowych mediów. Dzięki międzynarodowemu rozgłosowi udało nam się uwolnić go z niewoli. Inną osobą, którą udało nam się uratować z rosyjskiej niewoli dzięki rozgłosowi, był ukraiński marynarz. To nasz największy sukces.
Wiemy, że wiele mediów we Francji, Włoszech i Niemczech jest sponsorowanych przez Gazprom. Wiemy o dziwnej polityce Watykanu w odniesieniu do wydarzeń w Ukrainie. Papież Franciszek, który nazwał rosyjską propagandystkę Duginę niewinną ofiarą przestępstwa, mówił o tym, jak wielka była Rosja i Katarzyna Wielka, i podziwiał Dostojewskiego: a cała ta dziwna miłość do Rosji i jej tak zwanej „kultury " to także nieuprawiane pole. Wielu Europejczyków, w których rosyjskie zbrodnie nie uderzają bezpośrednio, nadal widzi w Rosji jakąś kulturę. Najnowszym przykładem tej patologicznej miłości jest zwycięstwo prorosyjskiego filmu z rosyjskimi aktorami na festiwalu filmowym w Cannes [„Limonov: The Ballad” Kiriłła Sieriebriennikowa – red.]. Co jeszcze powinna zrobić Ukraina, by świat przejrzał na oczy?
Sama cierpię z powodu tych pytań, bo nie mam na nie odpowiedzi. W światowych mediach panuje obecnie moda na „pozytywne myślenie”. Ale skąd niby mamy czerpać to „pozytywne myślenie”, skoro ostrzeliwują nas rakietami, skoro umierają nasze dzieci i płoną nasze domy?
Musimy rozmawiać o rosyjskim kolonializmie. 42 kraje na świecie są ofiarami Rosji. Kraje te były okupowane przez nią w różnych okresach historii na czterech kontynentach świata: od Afryki i Kaukazu po Europę. Chciałabym podnieść ten informacyjny i historyczny fakt na wyższy poziom dyskusji.
Musimy uświadomić zagranicznym mediom, że Rosja jest zagrożeniem dla świata. Musimy im wytłumaczyć, co stanie się ze światem, jeśli Rosja wygra. Musimy mówić, że Rosja to dyktatura, brak praw i wolności, śmierć, cierpienie, obozy koncentracyjne i tortury. Że świat pogrąży się w całkowitej ciemności, jeśli Rosja wygra.
Musimy mówić, że Putin jest jak Hitler, bo jest.

Gdy tylko świat poczuje, że dotknie go to bezpośrednio, zaczyna myśleć inaczej…
Niestety Ukraina stała się teraz kartą przetargową w amerykańskich i europejskich kampaniach wyborczych. Musimy ich przekonać, że nasza wojna jest tak naprawdę ich wojną. W przeciwnym razie będzie jak z Sudetami, które zostały oddane Hitlerowi w zamian za pokój, a potem przyszła II wojna światowa. Jeśli nie powstrzymamy Putina teraz, może wybuchnąć III wojna światowa.
Porównałaś Putina do Hitlera, ale ja widzę analogie do Stalina. Kiedy ludzie umierali w Ukrainie z powodu Hołodomoru, Walter Duranty pisał w „The New York Times” o tym, jak „wspaniała była polityka Stalina” i że w Ukrainie nie było głodu. Gareth Jones, który powiedział światu o Wielkim Głodzie, był postrzegany jako szaleniec. Nikt nie chciał mu wierzyć. Teraz Putin również jest wybielany, kreowany na „normalnego gracza” na arenie geopolitycznej. Robią to ludzie tacy jak Carlson i wiele prawicowych amerykańskich mediów. PR, który robi rosyjska FSB, jest potężny i przebiegły. Jak możemy przekonać świat, że Rosja Putina jest zła?
To trudne pytanie i nie znam na nie odpowiedzi. Jedyną odpowiedzią jest systematyczna praca kulturowa w przyszłości, ponieważ świadomość zmienia się w dłuższych okresach. Bądźmy szczerzy: od ilu lat, dekad, stuleci Rosja wlewa swoją fałszywą historię w umysły milionów ludzi? Nie da się zmienić umysłów w jeden dzień, nawet tymi przerażającymi zdjęciami z Buczy czy Mariupola. Jest więc wiele wyzwań.
Będę pierwszą kobietą z Ukrainy, która zasiądzie w jury Cannes Lions Festival, festiwalu reklamy i kreatywności w Cannes. Będę musiała oceniać reklamy globalnych marek, które nie pochodzą z Rosji, na przykład Pepsi. To niesamowite, jak świat znormalizował coś, czego znormalizować się nie da. Znormalizował wojnę. Globalne marki już się maskują, tworzą filie pod innymi szyldami i wracają do Rosji. A co się zmieniło? Przecież nadal tracimy terytorium i ludzi.
Dlatego każdy Ukrainiec, który podróżuje za granicę, powinien zadać sobie pytanie: co robię teraz, by promować ukraińską kulturę, ukraińską autentyczność, ukraińskie narracje?
Cóż... widzimy tak wielu ludzi mówiących po rosyjsku za granicą, nie zdając sobie sprawy, że jest to również pewien sygnał.
Zdobyliśmy już Oscara dzięki Mścisławowi Czernowowi, mamy laureatkę Nagrody Nobla, Ołeksandrę Matwijczuk, mamy absolutnego mistrza świata w boksie Ołeksandra Usyka. Ukraina zawdzięcza swój wizerunkowy sukces w dużej mierze tym właśnie ambasadorom. Jednak ten PR jest tragiczny, bo pod spodem są ludzkie dramaty, których nigdy nie chcielibyśmy doświadczyć. Teraz, kiedy wygraliśmy, jak powinien wyglądać PR Ukrainy na świecie?
Musimy otworzyć Ukrainę na obcokrajowców. Powiedzieć im, jaki to wspaniały kraj i że warto o niego walczyć.

Z perspektywy czasu możemy powiedzieć, że PR Army wygrywa z Rosją w wojnie informacyjnej. Na jaką skalę dziś działacie?
Na początku wojny pracowaliśmy przez siedem miesięcy bez legalnej rejestracji. Potem założyliśmy organizację pozarządową. Nie mieliśmy wtedy nazwy ani struktury.
Dziś mamy bardzo dużą bazę, która jest cenna dla społeczności międzynarodowej. Nasz projekt THE UA View działa. Każdy zagraniczny dziennikarz może wejść do naszej bazy danych i przestudiować interesujący go etap wojny rosyjsko-ukraińskiej, przeczytać zeznania świadków rosyjskich zbrodni. Usystematyzowaliśmy to. Śledzimy rosyjskie narracje i przeciwdziałamy fejkom za pomocą naszej ekologii informacyjnej.
Na naszej stronie internetowej wydarzenia związane z wojną są podzielone według tematu i kierunku. Istnieje osobne archiwum na temat tego, jak Rosja zniszczyła ukraińskie zboże, osobne na temat bezpieczeństwa jądrowego i osobne na temat zniszczonych miast pod okupacją.
W ten sposób stworzyliśmy projekt Voices of Freedom. To platforma internetowa, na której można skontaktować dziennikarza z ekspertem w danej dziedzinie.
Osobnym segmentem są międzynarodowi eksperci, którzy również znajdują się na liście ukraińskich spikerów – ambasadorów. Wcześniej sprawdzaliśmy te osoby pod kątem ewentualnych powiązań z Rosją.
Teraz stworzyliśmy osobny kierunek poświęcony zniszczonemu dziedzictwu kulturowemu w Ukrainie i angażujemy międzynarodowych ekspertów, którzy również komentują te kwestie dla światowych mediów.
Inny z naszych projektów, Where Are Our People?, dotyczy deportacji ukraińskich dzieci.
PR Army pierwsza na świecie poruszyła ten temat. Pierwsi powiedzieliśmy, że ukraińskie dzieci są wywożone do Rosji. Teraz mamy zespół adwokatów w USA i Europie, którzy dbają o to, by ten temat nie został zapomniany. Mamy też listy uprowadzonych dzieci. Realizujemy ten projekt wspólnie Inicjatywą „5-ta rano”.
Rosyjscy propagandyści śledzą waszą pracę. FSB, która was obserwuje, w pewnym momencie uznała, że stanowicie zagrożenie dla rosyjskiej machiny propagandowej. Czy Rosja rozpoczęła kampanię przeciwko PR Army?
Mieliśmy dwie takie akcje, pierwsza była na początku wojny. Pewien Amerykanin, który jest wyraźnie na liście płac Kremla, napisał w renomowanym medium, że w Ukrainie jest cała amerykańska farma botów, że pracujemy zgodnie z metodami NATO. Wyśmialiśmy to, lecz przy okazji zdaliśmy sobie sprawę, że robimy dobrą robotę – i poszliśmy dalej.
Później jednak wysłano nam zrzut ekranu z postem na nasz temat, opublikowanym przez rosyjskiego propagandystę Sołowjowa [Władimira Sołowjowa – red.] na jego kanale na Telegramie. Z jednej strony rozumiemy, że jeśli Rosja się nas boi, ale z drugiej strony rozumiemy też, że jest to niebezpieczne.
Ze względów bezpieczeństwa nigdy nie publikuję informacji o tym, gdzie jestem. Kiedyś rozmawiałam z Mścisławem Czernowem, naszym oscarowym reżyserem, i zapytałam go: „Jak u ciebie z bezpieczeństwem?” Odpowiedział, że zagrożenie jest permanentne: zarówno podczas podróży, jak występów.
Musimy zrozumieć, że wróg jest wszędzie, wróg nas śledzi. Ale musimy wygrać tę wojnę, w której nawet słowo stało się bronią. I na pewno wygramy.


Oresta Brit, wolontariuszka: Trzeba powstrzymać gangrenę zwaną Rosją
Oresta Brit jest wolontariuszką z ponaddziesięcioletnim doświadczeniem, szefową Fundacji Charytatywnej BON i byłą doradczynią generała Walerija Załużnego. Do 2014 roku studiowała na Sorbonie i pracowała jako modelka na paryskich wybiegach. Wróciła do Ukrainy na początku Rewolucji Godności. Mówi po angielsku i francusku, więc kiedy tylko może, mówi obcokrajowcom prawdę o krwawej wojnie w Ukrainie. Była zaangażowana w zarządzanie kryzysowe i przyciąganie zagranicznych inwestycji na Ukrainę. Kiedy rozpoczęła się wojna na pełną skalę, odeszła z biznesu i poświęciła się pomocy ukraińskim siłom zbrojnym.
Natalia Żukowska: Jesteś wolontariuszką od ponad 10 lat. O co najczęściej proszą Cię wojskowi?
Oresta Brit: Od 2014 do 2016 roku skupiałam się wyłącznie na pomocy Siłom Zbrojnym Ukrainy. Później było mniej próśb o wsparcie ze strony wojskowych, ponieważ to państwo zaangażowało się w proces zaopatrywania wojska. Oczywiście braliśmy również pod uwagę potrzeby ludności cywilnej. Ogólnie rzecz biorąc, fundacja charytatywna była dla mnie hobby w wolnym czasie. Od 2014 roku my, wolontariusze, staliśmy się elastyczni wobec zmian i wyzwań, a nawet nauczyliśmy się przewidywać potrzeby. Pracujemy w wielu dziedzinach.
Robimy wszystko, co w naszej mocy, aby wspierać państwo w tych trudnych czasach. Łatamy dziury i zaspokajamy najpilniejsze potrzeby, dopóki nie zajmą się tym właściwe instytucje państwowe
Jednak ta działalność charytatywna nie powinna osiągnąć punktu, w którym państwo by na niej pasożytowało. W końcu już dawno powinno działać w trybie wojennym. Tym, co je przed tym powstrzymuje, jest korupcja i niezdrowa rywalizacja. Jeśli chodzi o potrzeby, to większość pieniędzy przeznaczana jest na zakup sprzętu do walki elektronicznej i chipów do dronów FPV [drony z podglądem na żywo – red.]. To właśnie ratuje nasze wojsko na linii frontu. Ciągle pojawiają się prośby o pojazdy - są to materiały eksploatacyjne. Trzeba przyznać, że rosyjska armia robi na skalę przemysłową to, co my wytwarzamy w manufakturach. Tu naprawdę przegrywamy.
Jaki jest cel i misja Twojej fundacji?
Dziś pomagamy zarówno armii, jak ludności cywilnej. Misją naszej fundacji jest przyspieszenie zwycięstwa Ukrainy oraz rozpoczęcie działalności kulturalnej i edukacyjnej na całym świecie. BON jest jak społeczność, każdy wolontariusz czuje się odpowiedzialny i zna zakres swoich obowiązków.
Udzielamy wielu wywiadów zagranicznym mediom w języku angielskim i francuskim. Staramy się propagować właściwą narrację na temat Ukrainy za granicą. Pokazujemy, że to ludobójstwo trwa od setek lat, a nie od 11, zaś metodologia eksterminacji narodu ukraińskiego niewiele się zmieniła. Po prostu tym razem mamy to szczęście, że świat się globalizuje i mamy możliwość relacjonowania wszystkiego, także przez Internet.
Wielu wolontariuszy czuje zmęczenie i wypalenie. Czy wam udaje się tego uniknąć?
Zmęczenie fizyczne i moralne, wypalenie – to wszystko istnieje, ale nie mogę sobie pozwolić na zatrzymanie się, ponieważ robię to, co mnie inspiruje i napędza. Działalność charytatywna to najlepsza nisza, jaką można zająć we współczesnej Ukrainie, zwłaszcza w ostatnich latach. Jeśli chodzi o wypalenie fizjologiczne, to może się ono zdarzyć. Dlatego mamy program, w ramach którego wysyłamy wolontariuszy na kontrole stanu zdrowia. Tyle że taka potrzeba istnieje w przypadku cywilów również w spokojnych czasach.
Dopóki mamy adrenalinę, trzymamy się. Gdy tylko faza wzmożenia ustąpi, będzie nam naprawdę ciężko
Często musisz jeździć na front?
Obecnie moje wyjazdy tam wiążą się z rozwiązywaniem sytuacji kryzysowych lub dostarczaniem rzeczy, których poczta nie przyjmuje. Podróżuję sama. Tylko ja wiem, dokąd jadę i kiedy.
W 2022 r. prawie zginęłaś podczas podróży na linię frontu, to było niedaleko Bachmutu. Co się stało?
Jechałam do naszych żołnierzy i akurat wtedy Rosjanie zaczęli przebijać się na tym odcinku frontu. Gdy tylko dotarłam do celu, rozpoczęła się bezpośrednia walka – czołg i broń strzelecka. To cud, że nie zostałam zastrzelona nie tylko przez Rosjan, ale także przez naszych. Widziałam ich strzelających wzdłuż drogi. Zapytałam: „Gdzie powinniśmy wyskoczyć z samochodu?”. A oni krzyknęli: „Jak to wyskoczyć? Po prostu odjedź stąd!”. To byli szturmowcy, działali za strefą przemysłową Bachmutu. Powrót do miasta pod ostrzałem zajął mi 20 minut, kolejne 40 minut spędziłam jadąc pod ostrzałem do Kostantyniwki.
Nie odechciało Ci się po tym jeździć na front?
Wciąż boję się tym myśleć. Pytanie, czy może nie iść na linię frontu, pojawia się za każdym razem. Jeśli nie ma takiej potrzeby, nie jadę.
Jakie historie z frontu najbardziej zapadły Ci w pamięć?
Szczerze mówiąc, nic mnie już nie zaskakuje ani nie zadziwia. Moje ciało włączyło tryb samoobronny. Straciłam tylu braci i sióstr broni, że cieszę się ze wszystkiego, czym można się cieszyć. Cieszę się każdym spotkaniem, wiedząc, że może być ostatnim.
Moje ciało reaguje tylko na radość i pozytywne emocje. To rodzaj funkcji ochronnej
Jeśli spojrzysz na moje media społecznościowe, zobaczysz, że nie opowiadam tam smutnych historii. Moi wolontariusze jeżdżą na tereny nieokupowane, gdzie nie toczą się intensywne walki. Nie pozwalam im jeździć na linię frontu, ale to oni dostarczają tam pomoc humanitarną.
Jak rodzina reaguje na Twoje wyjazdy na front?
Mam absolutne wsparcie ze strony mojej rodziny. Są cierpliwi i szanują wszystko, co robię. Nie ma żadnego oporu z ich strony. Mój pierwszy wyjazd na front był w lipcu 2014 roku. Mama nie wiedziała, że jadę, a ja sama nie bardzo rozumiałam, dokąd jadę. Moim zadaniem było dostarczenie pomocy humanitarnej do jednostki „Ajdar” i 12. batalionu. Nikt mi nie powiedział, że to wojna. Wszystko zrozumiałam, gdy dotarłam do obwodu ługańskiego. Trochę się bałam, ale było już za późno.
Kiedyś studiowałaś w Paryżu i planowałaś związać swoje życie z wybiegiem, ale wybrałaś wolontariat. Co wpłynęło na tę decyzję?
Miałam wspaniałą karierę na wybiegu od 14. do 22. roku życia, pracowałam dla bardzo renomowanych agencji w Paryżu. Jednak porzuciłam ją w wieku 22 lat, gdy zdecydowałam się na studia na Sorbonie. Nie da się łączyć pracy modelki ze studiowaniem. Dzięki moim rodzicom nauczyłam się prawidłowo ustalać swoje priorytety.
Co więcej, nigdy nie planowałam zostać Francuzką ani zostać we Francji. Wiesz, wszystko w moim życiu dzieje się we właściwym czasie. Studia za granicą dały mi świetne wykształcenie i kontakty, które są teraz bardzo przydatne. Jestem menedżerką kryzysową. Moją specjalnością jest public relations i mediacja. Teraz z powodzeniem wykorzystuję zdobytą wiedzę do walki z agresorem.
Nigdy nie żałowałam powrotu do Ukrainy. Z biegiem lat zyskałam nowe wspaniałe hobby o nazwie „działalność charytatywna”
Wszyscy zastanawiali się, dlaczego wróciłam, jakby żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, jak piękny jest ten kraj, jak wspaniały jest nasz styl życia, jak kolorowe są regiony Ukrainy. I że można pojechać w góry i nad morze, nie opuszczając Ukrainy.
Często komunikujesz się z obcokrajowcami. Co starasz się im przekazać? Jak reagują na to, co słyszą?
Wciąż przegrywamy wojnę informacyjną. Kiedy komunikuję się z zagranicznymi firmami staram się uświadomić im skalę tragedii, której doświadczamy. Chcę, aby nie tylko wszyscy wiedzieli, jak bohaterska jest Ukraina, ale by także zrozumieli na podstawie naszego doświadczenia, jak uniknąć takiej tragedii na własnej ziemi. Bo gangrena zwana Rosją będzie się rozprzestrzeniać, jeśli nie zostanie powstrzymana teraz.
Wszyscy muszą zrozumieć, że wojna jest blisko, a nie gdzieś tam, daleko. To Ukraińcy chronią dziś świat przed wielkim złem i terrorem
I właśnie takie przesłanie udaje mi się przekazywać z Waszyngtonu do Holandii i Francji. Często jestem zapraszana do różnych francuskich programów, bo Francuzi chcą usłyszeć opinię Ukrainki, która nie należy do żadnej partii politycznej.
Spodziewałaś się takiej wojny w środku Europy? Gdzie Cię zastała?
24 lutego byłam na Litwie i rejestrowałam naszą fundację. Natychmiast kupiłam samochód dla Sił Zbrojnych i pojechałam w kierunku Ukrainy.
Nie wiedzieliśmy dokładnie, kiedy to się zacznie, ale wiedzieliśmy, że coś się wydarzy. I teraz czuję to samo, zdając sobie sprawę z katastrofy, która może wydarzyć się w Europie. Formalnie w Ukrainie nie ma wojny, mamy stan wyjątkowy. I przewiduję taki sam stan dla Europy. Nie chodzi o inwazję, ale o zdalne działania wojenne, w tym ataki rakietowe.
Byłaś doradczynią byłego naczelnego dowódcy Ukrainy, generała Walerija Załużnego. Jak mu pomagałaś, nie będąc wojskową?
Nie znam się na taktyce wojennej, ale przez długi czas byłam w bliskim kontakcie z armią. Przez te wszystkie lata zdobyłam wielkie zaufanie wśród wojskowych, co w dzisiejszych czasach jest na wagę złota. To właśnie międzynarodowe zaplecze administracyjne i zaufanie armii sprawiły, że ówczesny Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych uznał, że prawdopodobnie powinnam zostać u niego doradczynią. W rzeczywistości jednak bardzo rzadko się z nim komunikowałam, ponieważ rozumiałam, jak bardzo jest zapracowany. Ale na początku inwazji na pełną skalę zrobił właściwą rzecz: skontaktował mnie z ludźmi odpowiedzialnymi za różne dziedziny. I to właśnie z nimi przez dwa lata trzymaliśmy rękę na pulsie, synchronizowaliśmy zegarki i rozwiązywaliśmy najpoważniejsze problemy. Informowałem głównodowodzącego o naszych osiągnięciach, wyjazdach na linię frontu, ale też trudnościach. Jeśli jakiś problem, który należało rozwiązać, był poniżej poziomu głównodowodzącego, nie szliśmy do niego z tą sprawą. Ale jeśli potrzebowałam jego pomocy, to oczywiście do niego szłam.
Utrzymujesz kontakt z Załużnym?
Tak, oczywiście. Przyjaźniłam się z Walerijem Fiodorowiczem, a nie z głównodowodzącym. Znam jego żonę i darzę tę parę wielkim szacunkiem i sympatią. Elena jest bardzo przyzwoitą kobietą z poczuciem godności. Stała ramię w ramię ze swoim mężem przez całą wojnę. Jest prawdziwą żoną generała. Nie życzyłabym nikomu tego, przez co oni przeszli. Nie każdy jest w stanie unieść taką odpowiedzialność, taki stres.
Jak wojna Cię zmieniła?
Nie powiedziałabym, że mnie zmieniła. Może pokazała moją wytrzymałość. Nie mogę powiedzieć, że rozkwitłam przez te dwa lata. Wojna uderzyła w nas wszystkich fizycznie i psychicznie. Współczuję tym, którzy doznali objawienia, którzy pewnego ranka musieli się przełamać. Tym, którzy kiedyś kochali Rosję, a teraz jej nienawidzą. Bo nienawiść to destrukcyjne uczucie. Rosjanie zawsze byli dla mnie zupełnie obcym narodem.
Urodziłam się w 1990 roku, a dorosłe życie spędziłem w niepodległej Ukrainie. Nie jestem gotowa niczego zmieniać
Na co powinniśmy się przygotować? Jak długo potrwa wojna?
Wiesz, mamy skłonność do zapominania. Zaczniemy zapominać o tym, co dzieje się dzisiaj, a na to nie można pozwolić. Dzisiejsze wydarzenia powinny zostać wyryte w pamięci wielu pokoleń. Musimy pisać historię właściwie. Musimy ją śledzić i zapobiegać zawłaszczaniu bohaterstwa przez tych, którzy na to nie zasługują. Musimy zrobić wszystko, aby Rosjanie na poziomie genetycznym rozumieli, że Ukraina jest dla nich terytorium tabu i lepiej jej nie tykać. To od nas zależy zakończenie tej wojny. Nie chcę, aby moje dzieci i wnuki przez to przechodziły.
Nie chcę żyć w ciągłym oczekiwaniu, że nasz sąsiad znów nas zaatakuje. Musimy to zmienić
Planujesz mieszkać za granicą czy w Ukrainie?
Mogę mieszkać gdziekolwiek. Najważniejsze dla mnie jest to, by w Ukrainie był porządek. Dziś nie mogę długo przebywać poza Ukrainą, maksymalnie dwa tygodnie. W zeszłym roku pojechałam nad morze, a po dwóch tygodniach dosłownie biegłam z powrotem. Chcę, żeby moje dzieci zobaczyły świat i wszędzie czuły się, jak w domu. Dlatego myślę, że nie ograniczę się do Ukrainy. Mam dość międzynarodową rodzinę i gdziekolwiek będzie ciepło i miło, tam będę. Ale to wszystko stanie się dopiero po naszym zwycięstwie.
Jak Ukrainę chciałabyś widzieć po wojnie?
Z ideą, tożsamością i bez kompleksu niższości. Chciałbym, żeby była ukraińskojęzyczna, z przyzwoitym poziomem edukacji. I by nie było w niej populizmu. To znaczy, jak we wszystkich cywilizowanych krajach, nie powinniśmy mieć pojęcia, kto jest naszym ministrem i gdzie jest na wakacjach. Naprawdę chcę, aby Ukraina stała się cywilizowana i spełniona. Mamy bardzo bogate zasoby i chciałbym, byśmy je wykorzystywali. Jestem przekonana, że większość Ukraińców wróci do domu, a Ukraina stanie się zamożnym, spokojnym krajem. To nastąpi, ale potrzeba czasu. Dziś musimy się zjednoczyć i pomóc krajowi nie tylko przetrwać, ale i wygrać.


Katastrofa elektrowni Kachowka: rok po ataku terrorystycznym
Równo rok temu doszło do jednej z największych zbrodni popełnionych przez Rosjan w Ukrainie. Przeprowadzili atak terrorystyczny, wysadzając w powietrze tamę elektrowni wodnej w Kachowce. Amerykańskie satelity zwiadowcze wykryły eksplozję o godz. 2:54
Russian terrorists. The destruction of the Kakhovka hydroelectric power plant dam only confirms for the whole world that they must be expelled from every corner of Ukrainian land. Not a single meter should be left to them, because they use every meter for terror. It’s only… pic.twitter.com/ErBog1gRhH
— Volodymyr Zelenskyy / Володимир Зеленський (@ZelenskyyUa) June 6, 2023
Po przeanalizowaniu informacji z regionalnych stacji sejsmicznych eksperci z norweskiego centrum badawczego NORSAR zidentyfikowali wyraźne sygnały zarejestrowane przez instrumenty 6 czerwca o godzinie 02.54 czasu kijowskiego. Sygnały te wskazywały na eksplozję.

W wyniku eksplozji w elektrowni wodnej Kachowka zalanych zostało co najmniej 80 miejscowości położonych w dolnym biegu Dniepru. W raporcie Misji Monitorowania Praw Człowieka ONZ napisano, że zostało uwolnione 18 kilometrów sześciennych wody. Zostało to stwierdzone. W sumie zalanych zostało 612 kilometrów kwadratowych terenu, z czego 32 procent to terytorium wyłączone z okupacji. Zostało też zalanych prawie 65 procent wszystkich lasów w obwodzie chersońskim, co zostało stwierdzone przez Ministerstwo Obrony.

W wyniku przerwania tamy uszkodzonych zostało ponad 37 000 domów, 37 placówek edukacyjnych i 11 placówek medycznych.

Według Ministerstwa Obrony Ukrainy, zginęły 32 osoby, 28 zostało rannych, a miejsce pobytu 39 jest nieznane – przy czym są to dane tylko z terytoriów kontrolowanych przez Ukrainę. Dokładna liczba ofiar śmiertelnych na terytoriach tymczasowo okupowanych przez Rosję nie jest znana. A to właśnie tam znajduje się ponad 68% większość zalanych terenów.

Od pierwszych dni Rosja kłamała na temat swojego udziału w wybuchu elektrowni w Kachowce, rozpowszechniając narrację, że było to dzieło ukraińskich sił zbrojnych. Kreml od samego początku kłamał również na temat liczby ofiar śmiertelnych na tymczasowo okupowanych terytoriach. W swoim śledztwie dziennikarze Associated Press odkryli, że władze okupacyjne przejęły kontrolę nad wydawaniem aktów zgonu, zabierając ciała, o które nie upomnieli się krewni, i uniemożliwiając pracownikom medycznym oraz wolontariuszom zajmowanie się ciałami zmarłych. Rosja przyznała się do 59 ofiar. Śledztwo AP wykazało jednak, że w samym Ołeszkach były setki zabitych – według pracowników medycznych w mieście zginęło 200-300 osób. Wiele osób wciąż uznaje się za zaginione. Narodowe Centrum Oporu twierdzi, że w Ołeszkach było co najmniej 500 ofiar.

SBU wszczęła sprawę karną przeciwko rosyjskim wojskowym w związku ze zniszczeniem elektrowni wodnej w Kachowce na podstawie dwóch artykułów kodeksu karnego:
- artykuł 438: naruszenie praw i zwyczajów wojennych
- artykuł 441: zbrodnie przeciw środowisku naturalnemu (ekobójstwo)

Zniszczenie elektrowni wodnej w Kachowce przez rosyjską armię spowodowało w Ukrainie szkody w wysokości prawie 14 miliardów dolarów.

W lipcu ubiegłego roku rząd Ukrainy przyjął uchwałę w sprawie pilotażowego projektu odbudowy elektrowni szczytowo-pompowej w Kachowce. Odbudowa potrwa dwa lata. Pierwszy etap obejmie zaprojektowanie wszystkich struktur inżynieryjnych. Drugim etapem będą prace budowlane. Odbudowa elektrowni będzie kosztować około miliarda euro. Drugie tyle zostanie wydane na inne powiązane z odbudową prace.
Wybór zdjęć: Beata Łyżwa-Sokół


To ludzie bezwolni, bez prawa wyboru – Wołodymyr Zołkin o rosyjskich jeńcach wojennych
Wołodymyr Zołkin to ukraiński wideobloger, który od początku wojny na pełną skalę nagrywa wywiady z rosyjskimi jeńcami wojennymi. Na początku 2022 r. jego kanał na YouTube miał około 13 000 subskrybentów, teraz ma ich ponad 2 miliony. Przez półtorej – dwie godziny próbuje dotrzeć do umysłu więźnia. Zadaje pytania, które mają skłonić go do zastanowienia się nad pozornie prostymi rzeczami. Z Sestrami rozmawia o mentalności wroga i „dobrych Rosjanach”.
Natalia Żukowska: Kiedy i jak uzyskałeś dostęp do rosyjskich więźniów? Z kim przeprowadziłeś pierwsze rozmowy?
Wołodymyr Zołkin: Przed inwazją nie interesowałem się tym, jak żyją Rosjanie. Wiedziałem tylko, że przez lata kwitła u nich propaganda. Nawet gdy w rejonie Kijowa toczyły się walki i ginęło wielu ich żołnierzy, rosyjskie środki masowego przekazu zapewniały, że nic się nie dzieje. Zdałem sobie sprawę, że muszę coś z tym zrobić, pokazać prawdę o tym, co dzieje się w Ukrainie. Tak się złożyło, że pewnego dnia Iryna Wereszczuk [wicepremierka Ukrainy ds. reintegracji tymczasowo okupowanych terytoriów Ukrainy – aut.] stwierdziła, ża na naszym terytorium są tysiące ciał rosyjskich żołnierzy. Osobiście znałem ministra spraw wewnętrznych Denysa Monastyrskiego. Wielokrotnie prosiłem o umożliwienie mi zobaczenia tych ciał i dokumentów, które przy nich zostały. A później, kiedy pojawili się rosyjscy jeńcy wojenni, poprosiłem o pozwolenie na wejście do aresztu.
Kiedy wszystko wokół Kijowa płonęło, nikt nie myślał o biurokracji. Pierwsze wywiady nagrałem 18 marca – tego dnia przeprowadziłem pięć rozmów. Początkowo publikowałem je na moim kanale YouTube, po dwie dziennie. Później jedną dziennie, a następnie co drugi dzień. Pierwszy wywiad wywołał rezonans, wiele wyświetleń i informacji zwrotnych od widzów. Wtedy wszyscy zdali sobie sprawę, że trzeba to robić – więc łatwiej było mi kontynuować. Pierwszymi jeńcami, z którymi rozmawiałem, byli zwykli rosyjscy żołnierze kontraktowi, w tym poborowi. Nie pamiętam już tych rozmów, bo dziś mówimy o tysiącach.
Jak duży jest Twój zespół? Kim są ci ludzie?
Na początku sam montowałem filmy. To nie było skomplikowane – musiałem tylko umieścić logo na materiale. Ale później zdaliśmy sobie sprawę, że dobrze byłoby też przygotowywać opisy do tych materiałów wideo. W końcu to wszystko zaczęła robić jedna osoba. Nasz zespół jest niewielki: ja, mój kolega Dmytro, który również przeprowadza wywiady z jeńcami, i Nadia, administratorka. Jest też osoba, która prowadzi stronę na YouTube, ale chce pozostać anonimowa.
Jak wasze wywiady wpływają na proces wymiany jeńców?
Kiedy rosyjscy jeńcy dzwonią do swoich rodzin, wyjaśniamy tamtym po drugiej stronie, co tak naprawdę dzieje się w Ukrainie. Nasze rozmowy mają charakter edukacyjny. Przede wszystkim mówimy bliskim jeńców, gdzie powinni się udać, by wymiany odbywały się częściej. Wyjaśniamy, że to strona rosyjska blokuje ten proces.
Za każdym razem pokazujemy im warunki, w jakich przetrzymujemy jeńców wojennych – że pozwalamy na telefony, paczki, dajemy normalne jedzenie. Czasami to działa i krewni jeńców starają się przyspieszyć wymianę
To taka komunikacja. Wiesz, czytałem na przykład kanał Szamsaiła Saraliewa [pierwszy wiceprzewodniczący Komitetu Dumy Państwowej ds. Międzynarodowych – red.]. To człowiek odpowiedzialny za wymianę więźniów w Rosji. Pisze, że są gotowi wymienić 500 za 500. Ale mówią, że oddadzą tylko tych naszych, których zdecydują się wymienić. Ci, którzy rzekomo popełnili przestępstwa, których skazali, na pewno nie zostaną wymienieni.
Mam więc pytanie: Co stoi na przeszkodzie, aby skazać rosyjskich więźniów i też ich nie wymieniać? Po co ten cyrk? Ponadto, jeśli chodzi o ludzi z Azowa, pytam również, dlaczego można ich wymienić na Medwedczuka [Wiktor Medwedczuk, były ukraiński prorosyjski polityk blisko związany z Putinem – red.], ale nie można na naszych wojskowych? Nie ma odpowiedzi na te pytania.
Co było najbardziej szokujące w zachowaniu rosyjskich jeńców?
Jeśli zdasz sobie sprawę, że ludzie, z którymi rozmawiasz, nie są tak naprawdę ludźmi w klasycznym tego słowa znaczeniu, czy cokolwiek cię zszokuje? Myślę, że nie.
Oni nie mają woli. Zaakceptowali brak możliwości wyboru
Zazwyczaj na każde moje pytanie odpowiadają: „Nie znam całej prawdy, nie interesuję się polityką”. To jest to samo, co: „Nie będę myślał”. Szokowało mnie to przez dłuższy czas, dopóki nie zdałem sobie sprawy, że jestem gotów na takie odpowiedzi, a oni naprawdę tacy są. Oznacza to, że podczas tych rozmów niczego nie udają.
Czy tłumaczą jakoś swoje okrucieństwa wobec cywilów w Ukrainie, w szczególności gwałty i tortury?
Żaden nie przyznaje się do znęcania się nad cywilami. Generalnie odpowiedź jest standardowa: „To fejk”. I Bucza to też według nich zmyślona historia. Teraz opublikowałem film na moim kanale zapasowym, na którym Rosjanie są gwałceni mopami we własnych więzieniach. Przesłał mi go Władimir Oseczkin [rosyjski działacz na rzecz praw człowieka – red.]. Kiedy po jego obejrzeniu mówią mi, że to fałsz, odpowiadam: „Jaki fałsz, skoro wy gwałcicie się nawzajem mopami we własnych więzieniach!? Myślicie, że przyjedziecie do naszego kraju i będziecie tu puszystymi króliczkami?”. Czasami pytam: „Rabowałeś? Zabijałeś?”. Wszyscy odpowiadają w ten sam sposób: „Chodziłem po domach, ale szukałem tylko czegoś do jedzenia. To wszystko”. Niemal niemożliwe jest usłyszeć: „Tak, strzelałem do cywilów”.
W rozmowy angażujesz krewnych więźniów. Jak reagują na to, że ich ojciec, syn lub mąż jest w niewoli? Wspierają ich?
Wiesz, u nas jest zrozumienie dla tego, że musimy zabijać wroga. A w rosyjskiej mentalności jest zrozumienie dla tego, że trzeba umrzeć za swój kraj; tak było nawet za czasów Związku Radzieckiego. Jeśli zdasz sobie sprawę z różnicy między tymi mentalnościami, zrozumiesz wszystko. Kraj kazał im umrzeć. To jest klucz. Nie zabijać, nie wygrywać, nie bronić się, ale po prostu umrzeć. Chodzi o to, że mogą zostać zabrani w dowolnym momencie – sto tysięcy, milion, dziesięć milionów – i po prostu być rzuceni na śmierć. Tak właśnie postępowała armia radziecka podczas II wojny światowej – i w ten sposób Rosjanie walczą teraz. Ci ludzie są pozbawieni wolności i prawa wyboru. I nawet nie chcą się nad tym zastanawiać.
Ich żony i matki są takie same. One również postępują zgodnie z zasadą: skoro tak nam kazał nasz car-ojciec – albo Führer, jak ja go nazywam – to tak trzeba zrobić

Jeśli mówimy o motywacji, która skłania ich do przybycia na naszą ziemię, to są trzy rzeczy: pieniądze, przymus i możliwość wyjścia z więzienia. Oferuje się im 200 000 rubli plus premie. Jednocześnie są brutalnie oszukiwani. Mówią takiemu: „Nie będziesz walczył, bo u nas walczą specjaliści. Będziesz stał na trzeciej linii obrony, dostarczał pomoc humanitarną, czegoś pilnował”. Wmawiają im też, że zrobią dobry uczynek. Rosyjscy propagandyści, tacy jak Skabiejewa, Sołowjow czy Simonian od lat wlewają im to do uszu. Ich telewizja nieustannie wmawia im, że Ukraińcy to naziści. To wszystko było wlewane do uszu Ukraińców mieszkających na wschodzie, w tak zwanych ŁRL i DRL [skróty od: Ługańska Republika Ludowa i Doniecka Republika Ludowa – red.]. W moich wywiadach widać, że nie potrafią jasno wyrazić i uzasadnić żadnej opinii. Są jednak pewni, że Ukraińcy są źli.
Jest jeszcze jedna kategoria: kolaboranci. Z nimi również musiałem rozmawiać. W przeciwieństwie do poprzednich są to ludzie, którzy żyli w ukraińskiej przestrzeni informacyjnej i mieli dostęp do wszystkiego, co mamy ty i ja.
Oni są najgorsi, ponieważ, mając wybór, dobrowolnie rzucili się w wir propagandy. Świadomie poszli szukać gówna
Cóż mogę na to powiedzieć? Składam hołd rosyjskiej propagandzie, ponieważ nie zrobiliśmy nic, aby przekonać ich, że jest inaczej. Właśnie wróciłem z Donbasu, z regionu Charkowa. Na terenach przygranicznych wciąż działa rosyjskie radio.
Czy rosyjskie kobiety lub rodzice jeńców wojennych proszą o spotkania z krewnymi?
Na początku nawet ich zapraszaliśmy. Jednak przyszła tylko jedna Rosjanka, Irina Krynina, żona jeńca. Wiem, że teraz mieszka w Ukrainie ze swoimi dziećmi, otrzymała azyl, jednak nigdy jej nie widziałem. Jej mąż jest w obozie jenieckim.
Innym razem Ukrainka z okupowanego terytorium przyjechała zobaczyć się z mężem. Okazało się, że odmówił walki przeciwko Ukrainie i dobrowolnie się poddał. Nadal przebywa w obozie jenieckim. Nic mu nie grozi, nie zostanie wymieniony. Jestem oburzony, że nadal nie mamy prawnej procedury postępowania z takimi ludźmi. W trzecim roku wojny na pełną skalę nie opracowano systemu ich uwalniania. Mówimy o Ukraińcach, którzy zostali zmuszeni przez Rosjan do walki po ich stronie, ale poddali się, by tego uniknąć.
Ilu z rosyjskich jeńców wojennych naprawdę żałuje, że walczyło w Ukrainie?
Prawie wszyscy żałują, gdy zostaną schwytani. Mieli nadzieję zarobić dużo pieniędzy bez narażania życia – a po wszystkim chcieli wrócić do domu jako bohaterowie i rozwiązać wszystkie swoje życiowe problemy, od więzienia po kredyty. Czy mają czego żałować? Tak, bo tutaj widzą zupełnie inny obraz: śmierć, zwęglone i porozrywane ciała. Widzą prawdziwą wojnę, a nie ochronę czegoś tam gdzieś tam.
Jak udaje Ci się trzymać w ryzach, gdy z nimi rozmawiasz?
Ostatnio przestałem się powstrzymywać. Przez długi czas powstrzymywałem się, bo miałem nadzieję usłyszeć jakieś uzasadnienie lub zrozumieć podstawową logikę. Ale rozumiem już, że to się nigdy nie stanie, więc czasem potrafię się wkurzyć. Bo kiedy osoba o inteligencji pantofelka, która nie zna populacji kraju, w którym mieszka, nie zna daty jego święta niepodległości, nie rozumie podstawowych rzeczy, które powinny wiedzieć dzieci – zaczyna opowiadać mi coś o geopolityce, to trudno mi się powstrzymać. Czasami mam wrażenie, że wiedzą o nas więcej niż o sobie. Tyle że nie rozumieją, do czego tej wiedzy potrzebują.
Czy liczba więźniów zmieniła się od początku inwazji?
Tak. Na początku byli to żołnierze zawodowi, a potem pojawiły się tak zwane „mobiki”. Na początku mówili, że jadą na szkolenie, a potem zaczęli mówić, że jadą po pieniądze. Regiony, z których do nas trafiają, w zasadzie się nie zmieniły – tyle że dziś jest już mniej Buriatów i Tuwińców niż wcześniej. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy wojny to oni byli liderami pod względem strat. Niedawno napisałem wywiad z Buriatem. Był on pierwszą osobą w historii moich wywiadów, która powiedziała mi cokolwiek. Wiedział, jak mówić, jak formułować myśli w pewne zdania. Powiniennaś obejrzeć ten wywiad, by zobaczyć, jak pognębiony jest ich region i pod jak wielką kontrolą ludzie tam żyją. Poza tym prawie wszyscy są cały czas pijani. Stuprocentowy alkoholizm.
Teraz na froncie jest więcej żołnierzy z dużych miast, z Petersburga, z Moskwy. Myślisz, że to coś zmieniło? Nie powiedziałbym

Często podczas wywiadów można usłyszeć dość dziwne odpowiedzi. Czy spotkałeś wśród rosyjskich jeńców kogoś rozsądnego, inteligentnego?
To dość skomplikowane. Podczas ostatnich nagrań nieco utrudniłem komunikację. Zacząłem ich pytać, kiedy w Rosji jest Dzień Konstytucji, Dzień Niepodległości i Dzień Flagi. Oni nawet nie wiedzą, że są takie święta. Są naprawdę niewykształceni. Ołeksij Anulia [żołnierz z Czernihowa, który był przetrzymywany w rosyjskiej niewoli od 10 marca do 31 grudnia 2022 r. – aut.], powiedział, że kiedy napisał kilka wyjaśnień dla FSB, umieszczając w tekście znaki interpunkcyjne, wykrzyknęli ze zdziwieniem: „Co ty robisz!? Jesteś amerykańskim szpiegiem!?”. Oni nie wiedzą, czym są przecinki i myślniki.
To są absolutnie niepiśmienni ludzie. Jeśli mam być uczciwy, to podczas wszystkich tych rozmów spotkałem może 5 czy 10 wykształconych Rosjan. A mówimy o tysiącach rozmów
Jakich uczuć i emocji doświadczasz, rozmawiając z rosyjskimi jeńcami?
Kiedy z nimi rozmawiam, nic mnie już nie szokuje i nie wywołuje żadnych szczególnych emocji. Jedyną emocją jest obrzydzenie.
Są jacyś „dobrzy Rosjanie”?
Oczywiście, że są. Ci, którzy wysadzają tory i pociągi w Rosji, z pewnością są bardzo dobrzy. Walczą w Rosyjskim Korpusie Ochotniczym, Legionie „Wolność Rosji” i Batalionie Syberyjskim.
Czy są tacy, którzy nie chcą wracać do Rosji, odmawiają udziału w wymianie?
Wielu nie chce wracać, a duży odsetek z nich chce walczyć po stronie Ukrainy. To ludzie ideowi. Ale znowu: nie ma mechanizmu postępowania z tą kategorią więźniów. Obecnie sytuacja wygląda następująco: jeśli Rosjanin zostanie schwytany w terenie i natychmiast dołączy, na przykład, do Legionu „Wolność Rosji”, może kontynuować walkę. Ale jeśli zostanie już oficjalnie zarejestrowany u nas jako jeniec wojenny, nie ma mechanizmu, który pozwoliłby przekształcić go w rekruta.
A dlaczego nie ma jeszcze takiego mechanizmu? Kto powinien go opracować?
Rząd. Zamiast tego opracował rozkaz umożliwiający rosyjskim jeńcom wojennym dzwonienie do domu z obozów za pośrednictwem telefonii IP. Krewni naszych jeńców wojennych napisali nawet petycję, żądając zakazania tych połączeń – bo nasi jeńcy w Rosji nie mają takiej możliwości. Fakt, że Rosjanie dzwonią do swoich domów, nie pomaga nam w wojnie informacyjnej. Kiedy my dzwonimy do rodzin rosyjskich jeńców, przynajmniej staramy się im coś wyjaśnić. A kiedy dzwonią jeńcy, krewni mówią im, co Skabejewa powiedziała właśnie w telewizji.
I tak okazuje się, że przetrzymujemy w niewoli ludzi, którym zapewniamy kontakt z rosyjską propagandą
Poprosiliśmy nasz rząd o jedno: „Przynajmniej zakażcie tych połączeń”, jednak do tej pory nas nie wysłuchali. Wiesz, jeśli wykonamy 20-30 takich połączeń za pośrednictwem naszych wywiadów, to są to niezbędne połączenia. Jeśli nasi żołnierze po schwytaniu Rosjan dzwonią do ich krewnych, jest to również konieczne. Ponieważ robimy prostą rzecz: mówimy im, że ich bliski jest jeńcem wojennym, więc prosimy o zabranie go. Możemy też zapytać, dlaczego przybył na naszą ziemię. Oznacza to, że nasze wezwanie jest tak naprawdę pracą informacyjną.
Otrzymałeś pogróżki?
Otrzymuję je każdego dnia. Czasami nawet publikuję je na Telegramie. Groźby są standardowe: że zabiją mnie, moją rodzinę, że rozczłonkują i tak dalej. Podchodzę do tego jak człowiek, który wierzy, że oni nie są w stanie zrobić tego, czym mi grożą.
Co zrobisz po zakończeniu wojny?
Przede wszystkim chciałbym, żeby ta wojna zakończyła się, co oczywiste, naszym zwycięstwem. A gdzie widzę siebie? Mam kanał na YouTube z ponad dwoma milionami subskrybentów i zdecydowanie tam siebie widzę. Oczywiście, pojawią się inne tematy do poruszenia. W każdym razie chciałbym mówić o Ukrainie i Ukraińcach w języku ukraińskim, a nie robić to, co robię teraz. Obecnie mój kanał skupia się wyłącznie na kontrpropagandzie. I to są treści dla Rosjan, a nie dla Ukraińców. Jestem jednak przekonany, że nie będzie problemów z przeformatowaniem.
Co czeka Ukrainę po wojnie?
Nie chcę wyjść na populistę... Najważniejsze jest to, by po zakończeniu wojny nasze instytucje państwowe, które wcześniej po prostu istniały, zaczęły działać. Musimy zacząć wdrażać reformy, których wcześniej nie było, na przykład reformy sądownictwa, prokuratury i organów ścigania. I nie chodzi o nowe mundury dla policjantów; to pozory. Bo kiedy śledczy fałszuje sprawę karną, potem wysyła ją do prokuratury, a następnie do sądu – nie wierzę w taką sprawiedliwość. To powinien być proces przed ławą przysięgłych, gdzie zwykli Ukraińcy będą decydować, kto jest winny, a kto nie.
Naprawdę mam nadzieję, że po zakończeniu wojny nastąpią zmiany w tym kierunku. W każdym razie mamy wiele do zrobienia w Ukrainie. Musimy prowadzić wysokiej jakości politykę informacyjną. Ostatnio nasze media informacyjne skręciły trochę w złą stronę. Mamy coraz więcej zdrady w społeczeństwie i coraz mniej entuzjazmu, który był na samym początku rosyjskiej inwazji. To właśnie dzięki temu przetrwaliśmy.
Dlatego wszyscy zdecydowanie musimy się zjednoczyć, by pomóc naszemu wojsku odnieść tak długo oczekiwane zwycięstwo nad tym dość potężnym wrogiem


Kolejny barbarzyński atak Rosjan na Charków
7 zabitych i około 17 rannych w Charkowie w wyniku porannych rosyjskich ataków rakietowych. W wyniku ataku ucierpiała również drukarnia Vivat: na miejscu wybuchł pożar. W momencie eksplozji pracowało tam 50 osób.

– Drukarnia, w której drukowano książki, została zniszczona. Są zabici, dwie osoby zaginęły, sześć jest w szpitalu. Doszło również do eksplozji i zniszczenia naszego przedsiębiorstwa użyteczności publicznej i infrastruktury transportowej – mówi mer Charkowa Ihor Terechow.
„Tak, to nasza drukarnia. Teraz się pali. Rozbierają gruzy i ratują ludzi” – potwierdziła na Facebooku Julia Orłowa, dyrektorka wydawnictwa Vivat.
Ukraińskie koleje poinformowały, że okupant zaatakował kilka ich obiektów w Charkowie i okolicy. Podczas ataku pracownicy ukrywali się, lecz i tak sześciu zostało rannych. Jednak pociągi nadal kursują zgodnie z rozkładem.
– Rosyjscy terroryści wykorzystują fakt, że Ukraina wciąż nie ma wystarczającej ochrony przeciwlotniczej i niezawodnej zdolności do niszczenia wyrzutni terrorystycznych dokładnie tam, gdzie się znajdują - w pobliżu naszych granic – powiedział prezydent Wołodymyr Zełenski. – Ta słabość nie jest naszą słabością, ale słabością świata, który przez trzy lata nie odważył się traktować terrorystów dokładnie tak, jak na to zasługują.


Generał Cavoli: Rosja nie wygra tej ofensywy
„Wiem, że Rosjanie nie mają liczebności niezbędnej do dokonania strategicznego przełomu” – powiedział do dziennikarzy po czwartkowym spotkaniu szefów obrony NATO w Brukseli amerykański generał Christopher Cavoli, od 1 lipca 2022 r. dowódca Dowództwa Stanów Zjednoczonych w Europie i naczelny dowódca Sił Sojuszniczych w Europie (SACEUR). O wystąpieniu wojskowego napisało Politico.eu
W opinii wojskowego, która – jak zaznacza – bierze się między innymi z bardzo bliskich kontaktów z wojskowymi ukraińskimi, Rosjanie nie mają także potrzebnych do takiego przełomu umiejętności i możliwości, „aby działać na skalę niezbędną do wykorzystania jakiegokolwiek przełomu do uzyskania strategicznej przewagi”.
Tym, czym natomiast Rosjanie dysponują, jest „zdolność do dokonywania lokalnego postępu” – czego udało im się w paru miejscach dokonać. Od 9 do 15 maja zdobyli łącznie 278 kilometrów kwadratowych terenu, czyli obszar odpowiadający prostokątowi o powierzchni 28 na 10 kilometrów.
Cavoli nie ma pewności, czy zmasowane ataki Rosjan w okolicach Charkowa, prowadzone w ostatnich tygodniach, są właśnie tą wielką letnią ofensywą, którą zapowiadała Moskwa. Niepewność ta wynika z faktu, że amerykański wojskowy nie dostrzega na rosyjskim zapleczu rezerw, potrzebnych do takiego przedsięwzięcia.

Do tego dochodzi tzw. czynnik ludzki. Politico.eu przywołuje opinię admirała Roba Bauera, przewodniczącego Komitetu Wojskowego NATO, który odnotowując fakt, że Rosja zgromadziła dodatkowe siły – uważa zarazem, że ich wartość jest dyskusyjna
Zdaniem admirała jakość żołnierzy wchodzących w ich skład jest bowiem „niższa niż tych, z którymi [Rosja – red.] rozpoczęła konflikt”, bo już na początku wojny zginęło bardzo wielu dbrze wyszkolonych rosyjskich oficerów. Dlatego teraz nowych sił nie ma kto szkolić.
Choć, jak podkreśla Politico.eu, Amerykanin nie lekceważy potencjału rosyjskiej armii, zauważa także, że w rezultacie odblokowania przez Kongres Stanów Zjednoczonych pomocy dla Ukrainy jej broniące się wojska otrzymują teraz „ogromne ilości amunicji, ogromne ilości systemów obrony powietrznej krótkiego zasięgu i znaczne ilości pojazdów opancerzonych”. Opinię tę potwierdził niedawno sam prezydent Wołodymyr Zełenski, oświadczając, że ukraińskie siły nie muszą już się martwić brakiem amunicji.
Tak czy inaczej, los obecnej kampanii rozstrzygnie się w ciągu kilku najbliższych tygodni, konkluduje generał Cavoli.


Jak wygląda „święta wojna” Rosji w Ukrainie
27 marca 2024 r. w moskiewskim soborze Chrystusa Zbawiciela tzw. Światowa Rada Ludowa Rosji pod przewodnictwem patriarchy Cyryla, zwierzchnika rosyjskiej Cerkwii Prawosławnej, uznała to, co od dwóch lat Rosja robi w Ukrainie, za „świętą wojnę”. W ramach tej krucjaty naród rosyjski już od 2014. „z bronią w ręku broni swojego życia, wolności, państwowości, tożsamości cywilizacyjnej, religijnej, narodowej i kulturowej, a także prawa do życia na własnej ziemi w granicach zjednoczonego państwa rosyjskiego”.
Co osobliwe, według moskiewskiej Cerkwii Rosjanie bronią tego wszystkiego nie tylko przed „zbrodniczym reżimem kijowskim”, lecz także przed Zachodem, który „popadł w satanizm”.
"Ruskij mir" kontra Boży świat
W oczach moskiewskich popów Putin jest obrońcą prawosławia i bożym wysłannikiem, którego misją stało się zjednoczenie „narodów rosyjskich” – poza „starszymi braćmi Rosjanami” także „braci młodszych”: Białorusinów i Ukraińców – we wspólnej geograficznej, kulturowej i religijnej przestrzeni „Ruskiego Świata”.
Prawosławna hierarchia w Ukrainie szybko zareagowała na moskiewski manifest. „Ukraińska Cerkiew Prawosławna nie popiera i odcina się od ideologii rosyjskiego świata. Co więcej, stosunek naszej Cerkwi do tej idei od dawna jest publicznie wyrażany przez Jego Świątobliwość Metropolitę Onufrego z Kijowa i całej Ukrainy: ‘Nie budujemy żadnego rosyjskiego świata, budujemy Boży świat’”.
Koszary w domach modlitwy
W rzeczywistości wystąpienie moskiewskich duchownych jest jednym z elementów wojny totalnej, obliczonej na wyniszczenie fizyczne i duchowe, którą Putin toczy przeciw Ukraińcom. Wojny, w której walka z ukraińskim wojskiem jest tylko częścią szerszej kampanii anihilacji, obejmującej też niszczenie ukraińskiej gospodarki, kultury, kapitału populacyjnego (wywożenie ukraińskich dzieci) – i tożsamości religijnej.
Licznych dowodów na to dostarcza opublikowany w lutym raport Instytutu Wolności Religijnej w Ukrainie, w którym poza suchymi faktami i liczbami są też relacje ukraińskich duchownych: świadków i ofiar rosyjskiego barbarzyństwa.
Ołeksandr Babiczuk, biskup Ukraińskiego Kościoła Zielonoświątkowego w obwodzie chersońskim, sekretarz generalny Ukraińskiego Towarzystwa Biblijnego [relacja z raportu]:
Rosyjscy żołnierze oglądali prawie każdy budynek kościoła w Chersoniu i pytali, z czego zrobione są ściany; dziwne rzeczy. Zajęli niektóre budynki sakralne: zajęli budynek zielonoświątkowego Kościoła im. Narodzenia Chrystusa w Nowej Kachowce, pomieszczenia kościelne we wsiach Rozdolne i Hornostaiwka, a także w innych miejscach w obwodzie chersońskim. Domy modlitwy zostały przekształcone w koszary dla rosyjskiego wojska. Oczywiście wykorzystali całą własność kościelną i zabronili odprawiania tam nabożeństw.

Karcer nazywa się „gumowy”
Z raportu dowiadujemy się, że w ciągu pierwszych 24 miesięcy wojny Rosjanie zniszczyli, splądrowali lub uszkodzili w Ukrainie co najmniej 630 obiektów kultu, powodując w krajobrazie religijnym tego kraju trudne do wyobrażenia spustoszenia. Walczący pod komendą kremlowskiego „obrońcy prawosławia” żołnierze najwięcej zniszczyli świątyń prawosławnych – co najmniej 246. Wśród nich natomiast, jak czytamy w raporcie, „najbardziej ucierpiały kościoły Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego (stowarzyszonego z… Patriarchatem Moskiewskim) – co najmniej 187”.
Wasyl Wyrozub, rektor katedry Świętej Trójcy w Odessie i kapelan Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego:
Karcer nazywa się „gumowy”, ma 2,5 na 4 metry. To piwnica. Jest zimno, ok. 6 do 8 stopni Celsjusza. Rozebrali mnie do naga i wrzucili do środka. Pomieszczenie nie jest wentylowane, nie ma toalety ani wody; po prostu pokój wyłożony gumą. Byłem na mrozie przez prawie cztery dni bez jedzenia, wody ani snu. (…) Po jednym dniu kaszlałem ropą.
Podczas przesłuchań dwóch rosyjskich żołnierzy rozciągnęło mnie z głową przy ścianie, każdy ciągnął za jedną z moich nóg, zmuszając mnie do rozkroku i wykręcając jedną z rąk. Trzeci stał za nimi, uderzał mnie w nerki, głowę i raził mnie prądem.
Armia prawosławnego kraju
Rosjanie uszkodzili lub zniszczyli także 59 kościołów zrzeszonych w niezależnej Cerkwii Prawosławnej Ukrainy oraz ponad 200 kościołów ewangelickich i zielonoświątkowych. Podczas debaty pt. „Wiara pod ostrzałem w rosyjskiej wojnie na Ukrainie”, zorganizowanej 30 października 2023 r. w waszyngtońskiej siedzibie Instytutu Pokoju Stanów Zjednoczonych, pastor Iwan Rusyn, zastępca biskupa seniora Ukraińskiego Kościoła Ewangelickiego, ujął problem tak:
W tej wojnie nie chodzi o naszą ziemię. Ta wojna dotyczy samego istnienia naszej wolności, tożsamości, wartości i kultury. (…) Nasz wybór jest oczywisty: walcz albo giń
Mychajło Brycyn, prezbiter Kościoła Ewangelicznych Chrześcijan „Łaska” w Melitopolu (obwód zaporoski):
Rosyjskie wojsko zajęło kilka kościołów w Melitopolu. Jako pierwszy został zajęty budynek Melitopolskiego Kościoła Chrześcijańskiego. To duży kompleks. Zajęli go za pomocą transportera opancerzonego, ponieważ myśleli, że są tam uzbrojeni „ekstremiści” i „terroryści”. To był nonsens. Była tam tylko jedna dziewczyna. (…) Krzyże zostały wycięte z kościołów, w tym z naszego. Tak robili tylko sataniści. Jak można mówić o Rosjanach, że „to armia prawosławnego kraju”, skoro oni wycinają krzyże?

Liga gwałcicieli swobód
To, że idea współistnienia w jednym kraju różnych wspólnot religijnych i kościołów wykracza poza zdolności pojmowania Rosjan, nie dziwi o tyle, że nie uznaje jej sam ich najwyższy przywódca. W kwietniu 2021 r. niezależna Amerykańska Komisja ds. Międzynarodowej Wolności Religijnej (USCIRF), utworzona przez Kongres dla przygotowywania zalecenia dla Departamentu stanu w kwestiach globalnej wolności religijnej, w swym corocznym raporcie zaapelowała o dopisanie Rosji do czarnej listy państw – „najgorszych gwałcicieli” wolności religijnej na świecie. Lista ta obejmuje m.in. Iran, Pakistan, Koreę Północną, Chiny, Tadżykistan i Turkmenistan.
Dmitry Bodiu, pastor Kościoła Ewangelickiego „Słowo Życia” w Melitopolu (obwód zaporoski):
Kiedy w naszym mieście wybuchła wojna, otworzyliśmy drzwi naszego kościoła dla ludzi, którzy uciekali przed ostrzałem: mogli dostać jedzenie, ogrzać się, otrzymać pomoc medyczną i praktyczną. Kościół służył jako schronienie dla mieszkańców naszego miasta do 19 marca, kiedy zostałem aresztowany. Rosyjscy żołnierze przyszli do mojego domu o 6:30 rano, złapali mnie i zaciągnęli do więzienia. Codziennie byłem uporczywie przesłuchiwany. Nie mogłem sobie nawet wyobrazić, ile czasu będę musiał spędzić w więzieniu i co stanie się ze mną później, ponieważ grożono mi śmiercią. Osiem dni później rosyjskie wojsko uwolniło mnie, ponieważ wiele osób modliło się za mnie, a moja sytuacja zyskała międzynarodowy rozgłos.
Was trzeba pogrzebać żywcem
Formalnie rosyjskie prawo uznaje chrześcijaństwo, islam, judaizm i buddyzm za cztery „tradycyjne” religie kraju, stanowiące nieodłączną część jego dziedzictwa historycznego. W praktyce reżim rosyjski zwalcza te mniejszości religijne, które w danej chwili uzna za niepożądane, wykorzystując do tego ustawę o przeciwdziałaniu ekstremizmom. Na jej podstawie w 2017 r. Sąd Najwyższy zakazał działalności w Rosji Świadkom Jehowy.
Tymczasem to Ukrainę rosyjska propaganda przedstawia jako kraj religijnej nietolerancji i prześladowań
„Czerpiąc z mojego dwudziestoletniego doświadczenia dyplomatycznego, muszę przyznać, że Ukraina wyróżnia się jako latarnia wolności religijnej wśród byłych republik radzieckich, a jednocześnie przewyższa pod tym względem Rosję” – pisze w artykule o rosyjskich zbrodniach na tle religijnym w Ukrainie Knox Thames, były specjalny wysłannik ds. mniejszości religijnych w Departamencie Stanu USA.
Walentyn Synij, rektor Tawrijskiego Instytutu Chrześcijańskiego (obwód chersoński):
Oni [Rosjanie – red.] nazywali wierzących ewangelików faszystami, banderowcami i amerykańskimi szpiegami. (…) Jeden z rosyjskich oficerów powiedział pracownikowi naszego instytutu: „Ewangelicy tacy jak wy powinni zostać całkowicie zniszczeni, ponieważ jesteście sekciarzami i amerykańskimi szpiegami. Ale samo zastrzelenie was będzie dla was zbyt łatwe. Was trzeba pogrzebać żywcem”.


W maju Rosja zastosuje „trójwarstwowy” plan destabilizacji Ukrainy
"Trójwarstwowy” plan destabilizacji kraju obejmuje przewagę na polu bitwy, kampanię dezinformacyjną na Ukrainie i izolację na arenie międzynarodowej. Stwierdził to Vadim Skibitsky, zastępca szefa wywiadu obronnego Ukrainy, w wywiadzie dla The Economist.
Sestry przedstawiają jego kluczowe punkty.
Głównym czynnikiem w planie destabilizacji, według Skibitsky'ego jest wojsko
Miną tygodnie, zanim amerykańska pomoc dotrze na linię frontu. Jest mało prawdopodobne, aby była w stanie dorównać rosyjskim zapasom pocisków lub zapewnić skuteczną ochronę przed zaawansowanymi technologicznie, niszczycielskimi bombami kierowanymi.
Drugim czynnikiem jest rosyjska kampania dezinformacyjna na Ukrainie. Ma ona na celu podważenie ukraińskiej mobilizacji i legitymacji politycznej Zełenskiego. Jego kadencja prezydencka kończy się 20 maja. Pomimo faktu, że konstytucja zezwala na przedłużenie kadencji na czas nieokreślony w czasie wojny, przeciwnicy prezydenta już teraz podważają jego mandat.
Trzecim czynnikiem jest nieustanna kampania Rosji mająca na celu izolację Ukrainy na arenie międzynarodowej: „Będą podsycać sytuację w każdy możliwy sposób.”
Ofensywa w regionach Charkowa i Sumy
Rosja przygotowuje się do ofensywy w regionach Charkowa i Sumy na północnym wschodzie. Według Skibickiego, Rosja rozpocznie ofensywę pod koniec maja lub na początku czerwca. Rosyjska grupa „Siewier”, znajdująca się na granicy z obwodem charkowskim, liczy 35 000 żołnierzy, ale według przedstawiciela GUR zostanie zwiększona do 50 000-70 000 żołnierzy.
Rosja tworzy również dywizję rezerwową w centralnej Rosji, którą może dodać do głównych sił. To nie wystarczy do operacji zdobycia dużego miasta: - Szybka operacja wejścia i wyjścia jest możliwa. Ale operacja zdobycia Charkowa czy nawet Sum jest zupełnie innego rzędu. Rosjanie o tym wiedzą. I my to wiemy. Zwycięstwo Ukrainy i negocjacje z RosjąUkraina nie jest w stanie wygrać wojny z Rosją na samym polu bitwy, powiedział Skibicki. Nawet gdyby udało się odepchnąć siły rosyjskie do granic z 1991 r., nie zakończyłoby to wojny. Tylko negocjacje, które mogą rozpocząć się nie wcześniej niż w drugiej połowie 2025 r., mogą ją zakończyć. Zdolności produkcyjne rosyjskiego wojska wzrosły, ale na początku 2026 r. osiągną najwyższy poziom z powodu braku materiałów i inżynierów. Obie strony mogą ostatecznie stanąć w obliczu niedoboru broni.
7 dni wystarczyłoby Rosji na przejęcie kontroli nad krajami bałtyckimi
Tymczasem, jak argumentuje Skibicki, czas reakcji NATO wynosi dziesięć dni. Jeśli sąsiedzi Ukrainy nie znajdą sposobów na dalsze zwiększenie produkcji obronnej, aby pomóc Ukrainie, znajdą się na celowniku Rosji. Przedstawiciel GUR marginalizuje znaczenie artykułu 5 Karty NATO o obronie zbiorowej, a nawet obecność wojsk NATO w krajach graniczących z Ukrainą jako coś, co w praktyce może nie mieć znaczenia.
Mobilizacja na Ukrainie
Złożony proces mobilizacji ludności komplikują walki polityczne i niezdecydowanie w Kijowie. Pobór do wojska został w dużej mierze wstrzymany zimą po tym, jak prezydent zdymisjonował szefów regionalnych komisariatów wojskowych. Od grudnia sytuacja nieco się poprawiła, ale nie została rozwiązana. Istnieją obawy, że kolejna fala zmobilizowanych rekrutów zaowocuje niezmotywowanymi żołnierzami o niskim morale.


Cameron: Ukraina ma prawo uderzyć w Rosję brytyjską bronią
Wielka Brytania zapewni Ukrainie pomoc wojskową w wysokości 3 mld funtów rocznie.
Zapowiedział to minister spraw zagranicznych David Cameron w wywiadzie dla agencji Reuters podczas wizyty w Kijowie 2 maja: - Będziemy dawać trzy miliardy funtów rocznie tak długo, jak będzie to konieczne.
Brytyjski urzędnik podkreślił również, że Ukraina ma prawo używać broni z Wielkiej Brytanii do atakowania celów w Rosji: - Ukraina ma takie prawo kiedy Rosja atakuje ukraińskie terytorium.
Minister zauważył, że perspektywy nowych dostaw brytyjskiej broni na Ukrainę są niejasne: - Naprawdę wyczerpaliśmy wszystko, co mogliśmy dać w zakresie sprzętu i broni. Część tego sprzętu przyjechała do Ukrainy dzisiaj.

Po rozmowach z Cameronem, Zełenski podziękował Wielkiej Brytanii za ogłoszony w zeszłym tygodniu nowy pakiet pomocy obronnej o wartości pół miliarda funtów:
- Zapewnienie tego pakietu, wraz z decyzją USA o udzieleniu pomocy, ma dla nas ogromne znaczenie w tym kluczowym momencie.
I hosted UK Foreign Secretary @David_Cameron.
— Volodymyr Zelenskyy / Володимир Зеленський (@ZelenskyyUa) May 3, 2024
I informed the Foreign Secretary about the situation on the frontlines. It is important that the weapons included in the UK support package announced last week arrive as soon as possible. First of all, armored vehicles, ammunition,… pic.twitter.com/NupPdsaCjQ
Brytyjski minister spraw zagranicznych David Cameron rozpoczął rozmowy z Ukrainą na temat 100-letniego partnerstwa, nowej umowy mającej na celu pogłębienie stosunków między oboma krajami, poinformowała ambasada.
To nowa umowa, która zbuduje silniejsze więzi między naszymi dwoma krajami w pełnym zakresie: od handlu, bezpieczeństwa i obrony, po naukę i technologię, edukację, kulturę i wiele innych. W rozmowach ze swoim odpowiednikiem, Dmytro Kulebą, Cameron skupił się na przyspieszeniu pomocy wojskowej dla Ukrainy, w szczególności na systemach obrony powietrznej. Ponadto omówili kolejne kroki, które pozwolą na wykorzystanie zamrożonych rosyjskich aktywów z korzyścią dla Ukrainy.
It was great to have @David_Cameron in Kyiv to focus on speeding up military aid to Ukraine, particularly air defense, as well as our joint preparations for upcoming international events.
— Dmytro Kuleba (@DmytroKuleba) May 3, 2024
We also focused on the next steps to enable the use of frozen Russian assets for Ukraine’s… pic.twitter.com/4waEOTYyGb


Liudmyła Waskowska, lekarka z oscarowego filmu: Wiedząc, jak dzieci cierpiały w Mariupolu, nie mogę planować narodzin swojego. Jeszcze nie
Liudmyła Waskowska jest anestezjolożką w Szpitalu nr 2 w Mariupolu, jedną z bohaterek nagrodzonego Oscarem filmu dokumentalnego „20 dni w Mariupolu”. Przez pierwsze trzy tygodnie inwazji na pełną skalę pozostała w pracy i ratowała życie. Później opuściła miasto, zmieniła kilka miejsc tymczasowego zamieszkania, wreszcie wraz z mężem przeprowadziła się do Kijowa. Dziś pracuje na dwa etaty, nadal z oddaniem wykonuje swój zawód. W osobistej rozmowie opowiedziała nam o życiu w Mariupolu w pierwszych dniach Wielkiej Wojny, pacjentach, produkcji filmu i swoich planach po zwycięstwie.

Oksana Szczyrba: Jak wygląda dziś Twój dzień w Kijowie?
Liudmyła Waskowska: Każdy jest inny. To jasne, że pracuję, ale naloty i ostrzały stale zakłócają zwykły harmonogram. Więc nigdy nie wiesz, jak zacznie się twój dzień. Jeśli rano jest ostrzał, nie mogę od razu iść do pracy – wtedy ona zaczyna się i kończy później. Bardzo trudno to zaplanować. Jeśli w normalnym przedwojennym życiu żyliśmy i planowaliśmy z sześciomiesięcznym wyprzedzeniem, dziś nie możesz zaplanować niczego na następny dzień. Teraz pracuję na dwa etaty – w szpitalu w Mariupolu i w prywatnej klinice.
Niestety, pensja w publicznej klinice nie wystarcza na życie w Kijowie, więc muszę szukać czegoś dodatkowego.
Mam pięciodniowy tydzień pracy, ale mam też nocne zmiany w moim głównym miejscu pracy i dodatkowe zajęcia. To nie jest łatwe. Lekarz to dobry zawód, bo pomagamy ludziom, ale pensja jest bardzo niska. Myślę, że wszyscy lekarze się ze mną zgodzą. Trzeba to zmienić w naszym kraju.
24 lutego Twoja matka zadzwoniła do Ciebie i powiedziała, że zaczęła się wojna. Pracowałaś wtedy na oddziale intensywnej terapii. Później do pracy przyszedł również Twój mąż. Jaki był dla Ciebie luty 2022 roku?
Na początku lutego 2022 roku miałam dużo planów i nadziei. Mój mąż i ja planowaliśmy wziąć ślub w tamtym roku, ale wojna dramatycznie zmieniła nasze życie, tak jak życie milionów Ukraińców. Nawiasem mówiąc, urodziłam się w Doniecku, a potem mieszkałam w Mariupolu..
Bardzo długo nie mogłam się zdecydować na przeprowadzkę. Kiedy mieszkałam w Doniecku, nawet o tym nie myślałam. Tam dorastałam, studiowałam, mam wielu przyjaciół
Ale w Doniecku zaczęła się wojna. Rozumiem, jak trudno było moim rodzicom podjąć decyzję o przeprowadzce. Przeżyli tam całe swoje dorosłe życie, zbudowali dom. Jednak kiedy wybuchła wojna, zdali sobie sprawę, że normalnego życia nie będzie.
Bardzo trudno było mi opuścić mój dom, wyobrazić sobie, że już nigdy tam nie wrócę. Do pewnego momentu myślisz, że wszystko będzie jak dawniej, że terytoria zostaną wyzwolone. Ale zdałam sobie sprawę, że nie ma powrotu. Rosyjska propaganda urabia ludzi od dzieciństwa. Widziałam, jak oni się zmieniają, jak zmienia się moje otoczenie. I zdałam sobie sprawę, że na pewno nie będzie tak jak wcześniej. To już zupełnie inne środowisko, którego nie chcę widzieć.
Potem przyjechałam do Mariupola. Dlaczego właśnie tam? Bo na szóstym roku moich studiów w Mariupolu otwarto filię uniwersytetu, która wcześniej znajdowała się w Kramatorsku.

Co było najtrudniejsze w Twojej pracy w pierwszych dniach inwazji?
Jeśli masz wystarczająco dużo siły psychicznej i fizycznej, wykonujesz swoją pracę. Niestety nie wszyscy lekarze byli w stanie wziąć się w garść i przyjść do pracy. Niektórzy mieli problemy psychiczne, co jest całkiem normalne. Wszyscy pracowaliśmy jako zespół i ktokolwiek był dobry w tym, co robił, automatycznie wykonywał swoją pracę. Nie było czasu na rozwiązywanie logicznych problemów i zastanawianie się, co robić dalej. To było jak taśma produkcyjna. Robisz, robisz, robisz, a potem, może jeśli masz wolną chwilę, zadajesz sobie pytanie: czy wszystko jest zrobione dobrze? Nie byliśmy przygotowani na to, co się działo. Na taką liczbę ofiar śmiertelnych, takie napięcie i stres. Ale wraz z nabywaniem doświadczenia to wszystko staje się łatwiejsze. Teraz lekarze uczą się, jak zachowywać się pod ostrzałem, jak pracować w takich warunkach.
Czy personel medyczny szpitala w Mariupolu był gotowy do pracy w takich warunkach? Jak wyglądała opieka medyczna?
W Mariupolu lekarze nie byli gotowi ani psychicznie, ani zawodowo. Baza materialna również nie była gotowa: od bandaży po leki i sprzęt. Myślę, że trudno było się na to przygotować. Kto mógł sobie wyobrazić taką inwazję? Miasto było zablokowane ze wszystkich stron i nie było skąd sprowadzić pomocy. My, lekarze, nie uczyliśmy się, jak się zachować w przypadku masowych przyjęć w czasie wojny.
Trudno było się zorganizować. Nie robiliśmy pięciominutowych zebrań, jak w cywilu, w ogóle żadnych zebrań. W ogóle nie mogliśmy zaplanować codziennej rutyny. Pracowałam na oddziale neuroresuscytacji. Ponieważ wielu lekarzy nie mogło przyjść do pracy po rozpoczęciu inwazji lub przyszło, a potem odeszło, na niektórych oddziałach ich brakowało.
Chirurdzy nieustannie udzielali pomocy, biegając między punktem przyjęć a salą operacyjną. Na początku każdy pracował w swojej specjalizacji, ale potem każdy robił wszystko, co było potrzeba: zszywał, opatrywał rany, zakładał opaski uciskowe... Przywożono do nas ludzi z różnymi obrażeniami: z odłamkami w ciele, po wybuchach, także z rozległymi ranami szarpanymi..
Później, gdy rozpoczął się ostrzał, pacjenci z górnych pięter, od 8. do 6., zostali przeniesieni na niższe piętra. Wielu cywilów leżało na korytarzach – właściwie wszędzie, gdzie było miejsce
Potem nastąpiły bezpośrednie trafienia w nasz szpital i zdecydowano, że wszyscy ranni, zwłaszcza ci, którzy nie mogli się samodzielnie poruszać, powinni zostać przeniesieni do piwnicy. Tyle że piwnica nie była przystosowana nie tylko dla rannych, ale w ogóle dla kogokolwiek. Warunki były fatalne – to był zwykły magazyn. Ale wtedy najważniejsze było bezpieczeństwo, więc powynosiliśmy z niego wszystko, co było niepotrzebne.
Jeśli chodzi o leki, używaliśmy tego, co mieliśmy. Kiedy zabrakło nam leków, ludzie okradali apteki i przynosili nam leki. Niektórzy przynosili je z domu.

Powiedziałaś, że trudno Ci teraz przypomnieć sobie daty i dni, ponieważ wszystko połączyło się w jeden wielki dzień. Czy są jakieś historie pacjentów, których nie możesz zapomnieć?
Wszystkie historie wpłynęły na mnie negatywnie. Było wiele dzieci, które zostały przyniesione w kocu: patrzysz na dziecko i nie widzisz żadnych ran. Wszystko jest nienaruszone, ale dziecko nie żyje. A potem znajdujesz małą ranę za uchem, którą bardzo trudno zauważyć. To odłamek, który uderzył w ważne ośrodki mózgu i dziecko zmarło natychmiast. Byli też bezgłowi pacjenci przywiezieni przez krewnych. W filmie „20 dni w Mariupolu” jest epizod, w którym ojciec płacze nad zakrytym ciałem syna. To przerażająca historia. Nie wiem, jak ten ojciec emocjonalnie przeżył taki żal. Chłopcy grali w piłkę nożną w pobliżu szkoły. Wyglądało na to, że wyszli się pobawić, wtedy w mieście było dość spokojnie. Nastolatków też trzeba zrozumieć, bo trudno im cały czas siedzieć w domu. Ale właśnie w to miejsce uderzyła rakieta. Ojciec jednego z tych chłopców natychmiast przywiózł trzech z nich do naszego szpitala.
Dwóch wciąż żyło, mieli obrażenia. Jeden miał bardzo poważną ranę klatki piersiowej, a drugiemu amputowano kończynę i miał obrażenia brzucha. Ale przeżyli. Trzeci chłopiec, syn tego mężczyzny, nie przeżył.
Kiedy ojciec wyjął ciało syna z bagażnika, było już w częściach. Ale wciąż miał nadzieję, że uda nam się uratować jego dziecko
My, lekarze, oczywiście natychmiast wybiegliśmy na zewnątrz, aby przenieść pacjentów. Przez moment staliśmy tam, patrzyliśmy i nie wiedzieliśmy, czy natychmiast zabrać tego chłopaka na oddział chirurgiczny, na salę operacyjną, czy udzielić mu pomocy na miejscu. W takich momentach bardzo trudno uświadomić sobie, że to wszystko dzieje się naprawdę, że to nie jest zły sen, jakiś film. Ciężko o tym zapomnieć. A takich historii jest wiele. Los mieszkańców Mariupola jest straszny.
Każdego dnia widziałaś wielu zabitych ludzi. Nie da się do tego przyzwyczaić. Co pomogło Ci wytrzymać psychicznie?
Nie było łatwo, ale wtedy nie też było czasu, by usiąść i pomyśleć, jak bardzo jest źle. Wiesz, że musisz pomóc tu i teraz. Nie możesz się odwrócić, usiąść i płakać. Być może to był stan jakiegoś szoku, gdy nadal wykonywałaś swoją pracę na automacie. Nie było czasu na osobne refleksje. I to mnie prawdopodobnie uratowało. Człowiek wykrwawia się na śmierć, musisz założyć opaskę uciskową i wezwać chirurga. To jak taśma produkcyjna. Nie było sposobu, by w pełni uświadomić sobie wszystko, co się działo wokół.

Jak opuściłaś Mariupol?
Wyjazd był dla mnie nieoczekiwany. Kiedy Rosjanie weszli do szpitala, pojęliśmy, że nie będziemy mogli tam zostać. Oni ustalili własne zasady: musimy leczyć ich. Wtedy zaczęliśmy się zastanawiać, jak się wydostać. Jeden z naszych kolegów powiedział, że udało się dojść do porozumienia z kimś ze strony rosyjskiej i możemy wyjechać. Od razu mieliśmy w głowie plan – mózg działa inaczej w warunkach stresu. Przygotowaliśmy się i następnego ranka, o siódmej lub ósmej rano, opuściliśmy szpital, mając na sobie tylko kombinezony chirurgiczne.
Musieliśmy szybko sprawdzić, czy samochód pozostał nienaruszony, ponieważ były bezpośrednie trafienia w szpital i samochody w pobliżu płonęły. Wszyscy, którzy byli gotowi do wyjazdu, wcisnęli się jakoś do tego auta i odjechali. Opuszczenie szpitala zajęło nam kilka minut, ale wydawało się, że trwa wieczność – na każdym kroku byli uzbrojeni Rosjanie. Jakoś udało nam się wyjechać. Potem wszystko było czarne, wszystko płonęło, ludzi prawie nie było.
Było pytanie, którą drogą iść, bo bez łączności nie wiedzieliśmy, gdzie są zielone korytarze. W rezultacie była dla nas otwarta tylko jedna droga i wybraliśmy ją. Później okazało się, że była zaminowana.
Już po drodze zauważyliśmy, że była pokryta minami, musieliśmy ostrożnie je omijać. Później były rosyjskie punkty kontrolne
Myślę, że mieliśmy dużo szczęścia, bo ci, którzy stali na tych punktach kontrolnych, nie wiedzieli, co mają robić, jakie dokumenty sprawdzać, czego szukać. Nie wiedzieliśmy, którą drogą jedziemy i kiedy będzie ostatni punkt kontrolny. Nie było nikogo, komu moglibyśmy przekazać te informacje, ponieważ nie mieliśmy żadnego połączenia. I wtedy zbliżyliśmy się, pamiętam, i zobaczyliśmy ukraińską flagę. Dopiero wtedy odetchnęliśmy z ulgą.
Przyjechaliśmy do Zaporoża, ponieważ jedyna droga ewakuacji wiodła właśnie przez to miasto. Dojechaliśmy późnym wieczorem i spędziliśmy tam noc. Następnego dnia ruszyliśmy do Dniepru, jako że w tym czasie przebywali tam nasi rodzice.
W Dnieprze spędziliśmy kilka dni, szukając pracy. Ale nie znaleźliśmy. Wydawało nam się, że lekarze są potrzebni wszędzie i że zostaniemy przyjęci do każdego szpitala. Tymczasem nigdzie nie byliśmy potrzebni. Musieliśmy więc zdecydować, co dalej. Ale odezwał się znajomy, który zaprosił nas do Łucka: jedna z tamtejszych rodzin, która przeprowadziła się za granicę, udostępniła nam swoje mieszkanie za darmo. Pojechaliśmy. Mieliśmy szczęście, że spotkaliśmy na swojej drodze tak życzliwych ludzi.
W Łucku również mieliśmy trudności z pracą, lecz po pewnym czasie zaproponowano nam pracę w szpitalu rejonowym w Nowowołyńsku. To małe miasteczko w obwodzie wołyńskim. Więc pojechaliśmy do Nowowołyńska – tyle że psychicznie ciężko było tam być. Nie jestem w stanie powiedzieć Ci, dlaczego. Zostaliśmy dobrze przyjęci i wszystko było, jak trzeba. Ale z psychologicznego punktu widzenia z każdym dniem było nam coraz trudniej.
Mąż i ja zaczęliśmy myśleć, że się nie rozwijamy. Aby nie popaść w głębszą depresję, postanowiliśmy przenieść się do Kijowa
Mąż znalazł pracę w prywatnej klinice, ja do kliniki okulistycznej trafiłam z ogłoszenia w Internecie.
Mieliśmy dużo szczęścia: przyjechaliśmy do stolicy i od razu znaleźliśmy pracę, i to nie najgorszą. Zrozumiałam jednak, że w okulistyce jest za mało pracy dla anestezjologa, nie rozwijałam się jako lekarz. W tym czasie właśnie otwarto szpital obwodowy, który przeniesiono z Mariupola do Kijowa – więc poszłam tam pracować.

Jak zmieniła się praca mariupolskiego szpitala po przeniesieniu do Kijowa? Kogo teraz obsługuje?
Bardzo się zmieniła, to zupełnie inna praca. W Mariupolu każdy miał swój oddział i kierowników poszczególnych oddziałów, tutaj tego nie ma. Jako mały zespół staramy się zmienić sposób, w jaki pracowaliśmy. Na początku obsługiwaliśmy tylko uchodźców wewnętrznych z Mariupola, potem zaczęli przyjeżdżać uchodźcy z południa Ukrainy, wreszcie pojawili się pacjenci z Kijowa. Kiedy szpital został otwarty, udało nam się w Kijowie znaleźć najnowocześniejszy sprzęt. Nowa, pięknie wyremontowana placówka z obsługą są na dość wysokim poziomie. Ukraińcy z zagranicy często przyjeżdżają do nas na badania kontrolne lub operacje.
Tęsknisz za Mariupolem?
Tęsknię za tamtymi czasami, ale nie za miastem. Teraz w Mariupolu jest wielu obcokrajowców z terytoriów rosyjskich i panuje tam zupełnie inna kultura. Społeczeństwo się zmieniło, więc w ogóle za nim nie tęsknię. Nie wiem, czy kiedykolwiek coś się tam zmieni. Trudno wyplenić stamtąd wszystko, co rosyjskie. Rosyjska propaganda działa tam w każdej minucie.
Czy wielu Twoich kolegów cieszyło się z nadejścia „rosyjskiego świata”?
Tak się złożyło, że większość moich znajomych również wyjechała. A ci, z którymi nie spotykaliśmy się tak często, wysyłali zdjęcia i filmy pokazujące lekarzy wieszających rosyjskie flagi i portrety Putina w swoich gabinetach. Nagrywali filmy, na których gratulowali mu z okazji urodzin i śpiewali o nim piosenki. Zostali za to awansowani. Pewien lekarz, który nie był w stanie nic osiągnąć przez dwadzieścia lat, nagle został szefem oddziału. Ma własny gabinet i tabliczkę ze swoim nazwiskiem na drzwiach. Dobrze mu się powodzi. Jeśli ktoś miał taki cel, to dostał to, czego chciał.
W jakim stopniu wojna wpłynęła na Twoje relacje z mężem?
Nie wiem, jak by to wyglądało bez wojny, ale teraz oboje wiemy, że możemy na sobie polegać w trudnych sytuacjach. Wiele razem przeszliśmy. To najważniejsze, gdy masz u boku osobę, która wesprze cię w najtrudniejszych chwilach. Mój mąż jest bardzo dobrym człowiekiem. Sposób, w jaki traktuje swoją pracę i swoich pacjentów, zrobił na mnie największe wrażenie, kiedy się poznaliśmy – a było to w pracy. On oddaje się ludziom całkowicie i bezinteresownie.
Jesteś główną bohaterką nagrodzonego Oscarem filmu „20 dni w Mariupolu”. Brałaś udział w różnych pokazach filmu. O co najczęściej pytają Cię ludzie?
Było wiele pytań o to, jak wygląda teraz życie w Mariupolu, jak się zmieniło, co się tam dzieje, jaka jest sytuacja itp. Nigdy nie mam konkretnej odpowiedzi na te pytania, ponieważ nie komunikuję się z nikim, kto jest teraz w Mariupolu. Ludzie często pytali mnie o to, jak mieszkańcy Mariupola czują się po przybyciu Rosji. Nawet w filmie są momenty, w których Ukraińcy mówią, że ukraińskie samoloty nas bombardują, że Ukraińcy są wszystkiemu winni i że Rosjanie przybywają w pokoju. Nie wiem, co jest w głowach tych ludzi i dlaczego myślą w ten sposób. Musisz ich zapytać. Czasami dyskutowaliśmy na te tematy. Interesował nas również los pacjentów, którzy zostali sfilmowani.
Film „20 dni w Mariupolu” nie jest łatwy w odbiorze. Dlaczego radzisz ludziom go obejrzeć?
Na pewno nie tylko po to, żeby zobaczyli, jak było źle.
Ten film nie pozostawi obojętnym nikogo, kto go obejrzy. Każda osoba oglądająca ten film doświadcza jakiejś własnej tragedii, zwłaszcza jeśli są to ludzie z Mariupola lub innych miast, które doznały podobnych zniszczeń. Każdy wyciąga własne wnioski.
Ja prawdopodobnie wyciągnąłbym wnioski na przyszłość, szczególnie dla tych ludzi, którzy są w Europie. To, co widzimy teraz, dzieje się w Europie w XXI wieku, kiedy po II wojnie światowej wszyscy myśleli, że to się już nigdy nie powtórzy. Ale to się dzieje. I niestety nikt nie może nic z tym zrobić.
Świat musi być świadomy. Musimy zrozumieć, że nawet jeśli wojna jest daleko, może być wszędzie, bez względu na wszystko
Ważne jest, aby zawsze być człowiekiem i pomagać dzieciom i kobietom, które zostały same w trudnych czasach.
Były sytuacje, w których pacjenci i lekarze nie chcieli być filmowani?
Wielu pracowników medycznych sprzeciwiało się filmowaniu. Ale wszyscy musieli zrozumieć, że to ważny dowód. A teraz zobaczył to cały świat. Może wtedy ludzie nie zdawali sobie z tego sprawy. Myśleli, że to już koniec, więc po co to wszystko? Ale posłużyło to przede wszystkim jako dowód rosyjskich zbrodni przeciwko Ukrainie.

Co dla Ciebie osobiście oznacza to, że stałaś się bohaterką tego filmu?
To nic nie znaczy. Było ze mną o wiele więcej materiału, nagrano wywiady, ale konieczne było umieszczenie w tym filmie także innych materiałów. Dziennikarze i ja mieszkaliśmy w tym samym korytarzu, każdy dzielił się tym, czym mógł. Niektórym z nas trudno było cokolwiek zapamiętać lub opowiedzieć.
Uważam, że moim obowiązkiem jest powiedzieć ludziom prawdę. Chcę, żeby wszyscy zrozumieli, dlaczego ten film w ogóle powstał i dlaczego został pokazany
Bez względu na to, jak trudne to było dla mnie, podzieliłam się prawdą.
Jakie są Twoje podstawowe wartości jako lekarza? Co jest najważniejsze w tym zawodzie?
Ratowanie ludzkiego życia. Nawet nie po to, by je ocalać, ale by je chronić.
Często jestem pytana, dlaczego wybrałam ten zawód. Moi rodzice ukończyli uczelnie techniczne, podobnie jak mój starszy brat. Wszyscy w mojej rodzinie są inżynierami. Do połowy jedenastej klasy planowałam zostać tłumaczką albo prawniczką. A potem nagle pomyślałam: „A dlaczego by nie zostać lekarzem? To całkiem interesujące. To dziedzina, która stale się rozwija. I będziesz miała okazję uczyć się przez całe życie”. Na początku marzyłam o byciu chirurgiem dziecięcym, ale na szóstym roku studiów zdałem sobie sprawę, że to nie dla mnie. Anestezjologia była dla mnie bardziej interesująca.
Snujesz plany na przyszłość?
Teraz bardzo trudno cokolwiek zaplanować. Nie wiesz, co wydarzy się jutro. Mogę zaplanować, że jutro pójdę do sklepu, ale jeśli będzie alarm, to nie pójdę. To bardzo prymitywne rzeczy, ale one składają się na życie. Trudno jest zaplanować coś na większą skalę: wakacje, wyjazd na konferencję czy na studia. Jeśli masz taką możliwość, na przykład wziąć udział w wydarzeniu w Kijowie, to bardzo fajnie. Ale czasami jest niebezpiecznie i wydarzenia są odwoływane. Wiele osób ma plany po naszym zwycięstwie. Myślę więc, że po zakończeniu wojny zaplanuję wakacje i zacznę oszczędzać na dom.
Chciałbym zaplanować narodziny dziecka. Ale dla mnie dziś to niemożliwe
Niektórzy ludzie oczywiście planują, ale rozumiem, że jeśli chodzi o dzieci, to przede wszystkim dla nich jest to niebezpieczeństwo. Wiedząc, jak było w Mariupolu i jak cierpiały tam dzieci, nie mogę jeszcze przekroczyć tej bariery. Być może z czasem coś się zmieni.


Brutalna prawda o wojnie szczepionką na nieszczęście? Ja się nie zgadzam. List Czytelniczki
Drogie redaktorki Sestr,
Dziękuję, że w swoich artykułach poruszacie tematykę wychowania dzieci – a w szczególności dziękuję za napisanie o tym, jak rozmawiać z nimi o wojnie. Przy okazji chcę się podzielić problemem, który mam w rodzinie.
<span class="teaser"><img src="https://assets-global.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/661fc871a74ca63b5c9e427e_prawda-ukr-poziom.jpg">Jak rozmawiać z dziećmi o wojnie?</span>
Wyjechałam do Europy 5 miesięcy po rozpoczęciu wojny z moją 6-letnią córką. Jesteśmy z Kijowa. Od lutego do lata 2022 roku mieszkałyśmy z przyjaciółmi we Lwowie, czekając na szybki koniec wojny. Ale pociski leciały również na zachodnią Ukrainę i zdecydowałam, że będzie bezpieczniej dla dziecka, jeśli poczekamy na zwycięstwo w Polsce. Mieliśmy przyjaciół pod Warszawą i zdecydowaliśmy się na tymczasową przeprowadzkę. W Kijowie moja córka uczyła się polskiego, więc kiedy we wrześniu rozpoczęła drugą klasę w polskiej szkole, szybko się zaaklimatyzowała i poznała nowych przyjaciół. Bardzo spodobało jej się też nasze małe wynajęte mieszkanie z ogródkiem. Oczywiście tęsknimy za domem i rodziną i czekamy na powrót do domu i naszego zwykłego życia. Ale tutaj moje dziecko jest bezpieczne, może uczyć się w spokoju i nie musi się ukrywać z powodu alarmów przeciwlotniczych.
Chociaż przebywamy za granicą, nadal odczuwamy traumę wojny. Dwukrotnie doświadczyłyśmy utraty domu (najpierw w Kijowie, a następnie we Lwowie), spędziłyśmy wiele godzin w schronach. Oczywiście byłam zszokowana przerażającymi wiadomościami o okrucieństwach popełnianych przez armię rosyjską na tymczasowo okupowanych terytoriach i zabijaniu cywilnych Ukraińców przez rosyjskie rakiety. O ile jednak dorosły jest w stanie to wszystko ogarnąć, przeanalizować, to uważam, że dziecko nie powinno dźwigać takiego ciężaru. Od pierwszych dni wojny starałam się chronić moją córkę przed niepotrzebnymi informacjami. Kiedy leciały rosyjskie rakiety, mówiłam jej, że to ćwiczenia naszego wojska, wiadomości oglądałam w łazience przy zamkniętych drzwiach i odkręconej wodzie, a czytając o wydarzeniach na smartfonie, nie pokazywałam, że się martwię, i ukrywałam łzy
Oczywiście tłumaczyłam dziecku, że trwa wojna i zostaliśmy zaatakowani przez Rosjan, ale cały czas podkreślałam, że nasze wojsko pokona złego Putina i wkrótce będzie po nim, a Ukraina wygra
W Polsce moja córka cały czas tęskni za domem i rodziną, ale obiecuję jej, że wkrótce wrócimy. Dla nas pomostem prowadzącym do domu jest komunikacja z moimi rodzicami, z którymi często rozmawiamy na Viberze.
I tu, droga redakcjo, zaczyna się mój problem.
Mój ojciec nie chce słuchać moich argumentów, że dziecko powinno być chronione. Wręcz przeciwnie, uważa, że prawda usłyszana w dzieciństwie jest najlepszą szczepionką przeciwko nieszczęściu w dorosłym życiu
Kiedy dzwonimy, przywołuje córkę do telefonu i po kilku minutach rozmowy, często kiedy nie słyszę, bo na przykład gotuję obiad, zaczyna opowiadać jej o ostrzale Czernihowa, Odessy, Dniepru, o niemowlętach znalezionych pod gruzami, o strasznych stratach, rannych żołnierzach i cywilach, o tym, jak ukraińskie dzieci tęsknią za ojcami, którzy zginęli na froncie, o setkach flag powiewających nad grobami naszych wojskowych… Po każdej takiej rozmowie dziecko przychodzi do mnie zapłakane, a potem długo nie może zasnąć, wypytując o szczegóły. Nagle spada na nią niesprawiedliwość tej wojny, a cała moja praca nad jej spokojnym dzieciństwem idzie na marne.
W takich chwilach wydaje mi się, że nie patrzę na moją małą dziewczynkę, ale na dziecko, którego nie znam, znacznie starsze od mojego. Niedzwonienie do rodziców nie wchodzi w grę, bo obie bardzo ich kochamy. Moje rozmowy i prośby do ojca też nic nie dają. Każdy telefon do niego to ogromny stres dla mojego dziecka. Czasem myślę, że może sama powinnam zacząć rozmawiać z córką o wojnie, żeby się trochę zahartowała. Ale jak to zrobić, żeby jej jeszcze bardziej nie zranić? W końcu kiedy wrócimy do domu, zobaczy zupełnie inny kraj, który trzeba będzie odbudowywać .
A.N., Kijów-Warszawa
Matki z całego świata biorą udział w projekcie redakcyjnym Sestry.eu „Jak rozmawiać z dziećmi o wojnie”. Ty też możesz do nas napisać! Autorka każdego listu opublikowanego na naszej stronie nagrodzimy książką.
<span class="teaser"><img src="https://assets-global.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/65b79168e3c2b53043bb1625_shutterstock_2277775453.jpg">Jak rozmawiać z dziećmi o wojnie?</span>

Wesprzyj Sestry
Zmiana nie zaczyna się kiedyś. Zaczyna się teraz – od Ciebie. Wspierając Sestry,
jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.