Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
PreferencjeOdrzućAkceptuj
Centrum preferencji prywatności
Pliki cookie pomagają witrynie internetowej zapamiętać informacje o wizytach użytkownika, dzięki czemu przy każdej wizycie witryna staje się wygodniejsza i bardziej użyteczna. Podczas odwiedzania witryn internetowych pliki cookie mogą przechowywać lub pobierać dane z przeglądarki. Jest to często konieczne do zapewnienia podstawowej funkcjonalności witryny. Przechowywanie może być wykorzystywane do celów reklamowych, analitycznych i personalizacji witryny, na przykład do przechowywania preferencji użytkownika. Twoja prywatność jest dla nas ważna, dlatego masz możliwość wyłączenia niektórych rodzajów plików cookie, które nie są niezbędne do podstawowego funkcjonowania witryny. Zablokowanie kategorii może mieć wpływ na korzystanie z witryny.
Odrzuć wszystkie pliki cookieZezwalaj na wszystkie pliki cookie
Zarządzanie zgodami według kategorii
Niezbędne
Zawsze aktywne
Te pliki cookie są niezbędne do zapewnienia podstawowej funkcjonalności strony internetowej. Zawierają one pliki cookie, które między innymi umożliwiają przełączanie się z jednej wersji językowej witryny na inną.
Marketing
Te pliki cookie służą do dostosowywania nośników reklamowych witryny do obszarów zainteresowań użytkownika oraz do pomiaru ich skuteczności. Reklamodawcy zazwyczaj umieszczają je za zgodą administratora witryny.
Analityka
Narzędzia te pomagają administratorowi witryny zrozumieć, jak działa jego witryna, jak odwiedzający wchodzą w interakcję z witryną i czy mogą występować problemy techniczne. Ten rodzaj plików cookie zazwyczaj nie gromadzi informacji umożliwiających identyfikację użytkownika.
Potwierdź moje preferencje i zamknij
Skip to main content
  • YouTube icon
Wesprzyj Sestry
Dołącz do newslettera
UA
PL
EN
Strona główna
Society
Historie
Wojna w Ukrainie
Przyszłość
Biznes
Opinie
O nas
Porady
Psychologia
Zdrowie
Świat
Edukacja
Kultura
Wesprzyj Sestry
Dołącz do newslettera
  • YouTube icon
UA
PL
EN
UA
PL
EN

Wojna w Ukrainie

Фоторепортажі, новини з місця подій та розмови з тими, хто щодня бореться за нашу перемогу

Filtruj według
Wyszukiwanie w artykułach
Wyszukiwanie:
Autor:
Exclusive
Wybór redakcji
Tagi:
Wyczyść filtry
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Wojna w Ukrainie

Materiały ogółem
0
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Wywiad z producentką filmu, który lepiej, żeby nigdy nie powstał. A dostał Oscara

- To pierwszy Oscar w historii Ukrainy. Prawdopodobnie będę też pierwszym reżyserem na tej scenie, który powie: chciałbym nigdy nie nakręcić tego filmu. Byleby tylko Rosja nie zabijała dziesiątek tysięcy Ukraińców, chcę, żeby uwolnili wszystkich zakładników i żołnierzy, którzy bronili swojego kraju. Ten film nie zmieni historii, nie zmieni przyszłości, ale wy wszyscy, najbardziej utalentowani ludzie na świecie, możecie upewnić się, że prawda zwyciężyła.

"Probably I will be the first director on this stage who will say I wish I never made this film."

Mstyslav Chernov, Michelle Mizner and Raney Aronson-Rath accept the Oscar for Best Documentary Feature Film for "20 Days in Mariupol."#Oscars#Oscars2024https://t.co/X7unxQW0XY pic.twitter.com/RRuTIn1pYT

— ABC News (@ABC) March 11, 2024

By mieszkańcy Mariupolu nigdy nie zostali zapomniani - powiedział Mścisław Czernow, reżyser filmu, a wszyscy goście prestiżowej nagrody nagrodzili go brawami.

Fotograf Jewhen Maloletka i producentka Wasylisa Stepanenko pracowali razem z Mścisławem Czernowem nad filmem „Mariupol 20 dni”.

Mścisław Czernow, Jewhen Małoletka i Wasylisa Stepanenko

Dziennikarze Sestry spotkali się z Wasylisą Stepanenko, producentką nagrodzonego Oscarem filmu.

Od 24 lutego 2022 roku 23-letnia dziennikarka Associated Press relacjonuje wojnę na Ukrainie. Oprócz nagrody Pulitzera za służbę publiczną, nagrody Royal Television Society (RTS) Young Talent of the Year oraz Livingston Award for International Reporting za pracę z Mariupola i Izium, zdobyła 13 innych nagród i wyróżnień.

Pracowała jako producentka w Mariupolu podczas pierwszych 20 dni wojny na pełną skalę. Filmowała Izium po wyzwoleniu, Chersoń po eksplozji elektrowni wodnej Kachowka, linie frontu, szpitale i wiele innych ważnych miejsc i historii.

Wasylisa Stepanenko filmuje na linii frontu

- Pochodzę z Charkowa. Zanim rozpoczęła się wojna na pełną skalę, pracowałam w lokalnej telewizji w wiadomościach. Nigdy wcześniej nie relacjonowałam wojny. Ale zawsze o tym myślałam. Chciałam pojechać do Donbasu, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie: praca, szkoła.

Wasylisa Stepanenko, Nowy Jork, listopad 2022 r.

Mniej więcej miesiąc przed inwazją na pełną skalę skontaktował się ze mną Mścisław Czernow. Pracuje dla Associated Press od 9 lat. Powiedział, że będzie pracował nad artykułem o tym, jak ludzie przyjmują wiadomości o możliwej wojnie, jak się przygotowują, co myślą. Mścisław poprosił mnie o pomoc w nawiązaniu kontaktów. Zgodziłam się. Potem zaproponował mi współpracę jako producentka. W ten sposób stałam się częścią zespołu.

Chciałam zostać z ludźmi

23 lutego zdecydowaliśmy się pojechać do Mariupola. Czuliśmy, że wojna może rozpocząć się bardzo szybko. Rozumieliśmy, że Mariupol może być ważnym celem dla Rosji. I wiedzieliśmy na pewno, że miasto będzie się broniło.

Mariupol, początek rosyjskiej inwazji na pełną skalę. Zdjęcie: Jewhen Maloletka

Przybyliśmy do Mariupola na godzinę przed inwazją na pełną skalę. Pamiętam przemówienie Putina, kiedy ogłosił "specjalną operację wojskową". Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. To było jak koszmar. Zaczęliśmy pracować od razu, od pierwszych minut. Wyszliśmy na ulice i zaczęliśmy filmować wszystko, co działo się w mieście. Panowała panika. Ludzie biegali po ulicach, próbując zrobić cokolwiek. Wszędzie były kolejki: w sklepach, na stacjach benzynowych. A potem zaczęło się najgorsze: ostrzał.

Wtedy po raz pierwszy usłyszałam eksplozje z tak bliska. Po raz pierwszy zobaczyłam setki rannych i martwych ludzi. Cywilów. I dzieci. To był początek mojego dziennikarstwa wojennego.

Czy chciałam wtedy uciec? Nie. Nie chciałam. Chciałam tam zostać, z ludźmi. Zanim pojechałam do Mariupola, Mścisław i Jewhen zapytali mnie: "Jesteś pewna, że jedziesz? To może być bardzo niebezpieczne". Byłam pewna. Chciałam tam być.

W Mariupolu najbardziej uderzyła mnie liczba ludzi, którzy zginęli. Szczególnie dzieci. Nigdy w życiu nie widziałam umierającego dziecka. Pamiętam pierwsze. Do szpitala przywieziono dziewczynkę. Ona i jej rodzina znaleźli się pod ostrzałem. Natychmiast zabrano ją na salę operacyjną. Lekarze próbowali ją uratować. Niestety, nie udało im się. Na zawsze zapamiętam płaczących lekarzy. I wszystkich, którzy tam byli. I matkę dziewczynki, która krzyczała na korytarzu. To właśnie ta historia pozwoliła mi zrozumieć, czym jest wojna.

Szpital w Mariupolu. Lekarzom nie udało się uratować rannego dziecka. Zdjęcie: Jewhen Maloletka

Ale najgorsze było później, kiedy zaczęło się to dziać codziennie. Rodzice przynosili swoje dzieci w ramionach. Już martwe. I błagali o pomoc. A my nie mogliśmy im pomóc. To było przerażające. Mieszkaliśmy w tym szpitalu przez tydzień. Codziennie wieczorem, siedząc na podłodze, widzieliśmy wózki ze zwłokami, które przejeżdżały obok nas. Było ich bardzo dużo. Ludzie duzi i mali. Chciałabym o tym zapomnieć. Chciałabym przekonać samą siebie, że to nieprawda. Ale taka była rzeczywistość. Rzeczywistość, w której wszyscy żyliśmy.

20 dni w Mariupolu

Nie każdy zobaczy w swoim życiu tyle śmierci, ile ja widzę teraz. Na linii frontu są to żołnierze. W miastach - mieszkańcy. Wtedy, w Mariupolu, zaczęło mnie boleć w klatce piersiowej. Ból nie ustępował. Ale nauczyłam się z nim żyć. I pracować. Teraz staram się patrzeć na to, co się dzieje przez obiektyw mojego aparatu

Spędziliśmy 20 dni w Mariupolu. Prawie tam nie płakałam. Chociaż było bardzo ciężko. Ale trzymałam się dzięki zespołowi. Zrozumiałam, że muszę być tak silna jak moi koledzy. Mieliśmy cel: powiedzieć światu, co dzieje się w Ukrainie. Nie chciałam zakłócać naszej pracy łzami. Rozpłakałam się ostatniego dnia w Mariupolu, kiedy planowaliśmy nasz wyjazd. Jedną z opcji było to, że wyjadę osobno i zabiorę ze sobą wszystkie materiały. Ponieważ imiona i nazwiska chłopców były już znane, a mnie nikt jeszcze nie znał. Byłam przerażona. Nie chciałam być daleko od nich. Kiedy zdałam sobie sprawę, że taka opcja jest możliwa, zalałam się łzami. I postanowiliśmy się nie rozdzielać.

Rodzina policjanta pomogła nam opuścić Mariupol. Nie mieliśmy swojego samochodu, zniszczyła go eksplozja. Minęliśmy 16 rosyjskich punktów kontrolnych. Wszystkie kieszenie miałam wypchane materiałami. Sprzęt ukryliśmy pod rzeczami rodziny, która nas wywoziła. Uratował nas chaos. To był drugi dzień, kiedy ludzie zaczęli masowo opuszczać Mariupol. Udało nam się prześlizgnąć. Sprawdzili tylko nasze dokumenty. Być może dlatego, że samochód był poobijany i uszkodzony. A może dlatego, że mieliśmy ze sobą dziecko.

W Mariupolu było bardzo ciężko. Po pierwsze, zaczęła się wojna. Po drugie, pierwsze ofiary śmiertelne. Po trzecie, znaleźliśmy się w sytuacji, w której nie wiedzieliśmy, czy przeżyjemy.

Droga do piekieł

Pojechaliśmy do Iziumu drugiego dnia po zakończeniu okupacji. Podróżowaliśmy po całym kraju, aby dotrzeć tam jako pierwsi. Wjechaliśmy do miasta od strony Kramatorska. Nigdy w życiu nie zapomnę tej drogi. Była kompletnie zniszczona, wszędzie palił się sprzęt, z ziemi wystawały pociski, słychać było odgłosy frontu i ogień karabinów maszynowych. Linia frontu była dość blisko. To była droga w nieznane. Nie miałam pojęcia, co tam zobaczę. Byłam już wcześniej w Iziumie, przed wojną. To było ciche, spokojne miasto. A teraz była to droga do piekła.

Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam w Iziumie, były zdemolowane domy. Całkowicie. Pamiętam starszą kobietę, do której domu weszliśmy. Zapytała: "Jesteście z Rosji, czy z Ukrainy? Nie rozumiem. Czy Charków to Ukraina?" Ludzie byli w próżni informacyjnej przez 6 miesięcy. Nie mieli żadnego kontaktu z Ukrainą. Jedyne informacje, jakie mieli, pochodziły z gazet dystrybuowanych przez Rosjan. Widziałam je. Główna z nich pokazywała Zełeńskiego z wąsami Hitlera z podpisem: "Zełensky to Hitler. Ukraina jest już Rosją. Nie martw się. Uwolniliśmy was". Coś w tym stylu. Widzieliśmy nasze czołgi jadące ulicami. Mieszkańcy wyzwolonego Iziumu byli bardzo szczęśliwi. Ściskali nas, dziękowali. Pomimo tego, że przez sześć miesięcy żyli w strasznych warunkach, bez wody i tak dalej. Wyczuwało się euforię. Miło było na to patrzeć.

Izium, zdjęcia grobów w lesie

Krzyże wśród sosen

Zaczęliśmy zagłębiać się w historie ludzi. Dowiedzieliśmy się o wielopiętrowym budynku, który ucierpiał w wyniku nalotu. W piwnicy tego budynku ukrywało się wówczas ponad 50 osób. Wszyscy zginęli. Piwnica stała się dla nich masowym grobem, z którego nawet ich nie wyciągnięto. Kiedy na dworze zrobiło się cieplej i zapach zwłok zaczął się rozprzestrzeniać, okupanci postanowili je usunąć. Zaangażowali miejscowych, aby wyciągnęli ciała spod gruzów i pochowali je. Zaczęliśmy pytać miejscowych: "Gdzie zostali pochowani?". Dowiedzieliśmy się, że zostali w lesie. Byliśmy pierwszą grupą dziennikarzy, która znalazła te masowe groby.

To był sosnowy las. Między drzewami były krzyże. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że to byli ludzie. Potem zobaczyliśmy numery na krzyżach. Nigdy w życiu nie widziałam czegoś takiego. Było tam ponad 400 grobów. Następnego dnia rozpoczęła się ekshumacja.

Ciężko było patrzeć na te ciała. Były okaleczone, miały związane ręce i kule w głowach. Później dowiedziałem się, że jeden z grobów należał do mojego przyjaciela. To był bliski przyjaciel mojej rodziny. Byłam w szoku. Bardzo mnie to dotknęło.

Szef pogotowia ratunkowego, który pozostał w Izium pod okupacją, powiedział nam, że wszędzie na ulicach były zwłoki. Nie mogli ich pozbierać. Przypomniał sobie historię, kiedy nadleciała rakieta i raniła ludzi. Przyszedł pomóc. Była tam kobieta z córką. Kobieta zmarła. Przytulała swoją córkę. Dziecko krzyczało: "Proszę, uratuj moją mamę". Niestety, ani kobiety, ani dziewczynki nie udało się uratować. Inny lekarz sam operował ludzi w piwnicy. Mimo że był traumatologiem, nie chirurgiem. Zoperował ponad 300 osób. Odbierał porody. A kobiety podgrzewały mleko na ogniu, żeby nakarmić swoje noworodki.

Izium. Ekshumacja ciał zabitych przez Rosjan

Sale tortur w Iziumie

Odtworzyliśmy historię ponad 15 takich miejsc. Widzieliśmy narzędzia tortur i straszne pomieszczenia. Jednym z naszych bohaterów jest niejaki Andrij. Kilka dni przed rozpoczęciem inwazji na pełną skalę dołączył do obrony terytorialnej. Kiedy Izium zostało otoczone przez okupantów, nie mógł ani wyjechać, ani się ukryć. Został złapany na punkcie kontrolnym, zabrano mu dokumenty i był torturowany przez kilka dni. Potem wyrzucili go na drogę. Później zabrano go ponownie. Był torturowany po raz drugi. To był cud, że przeżył. Pewien ksiądz ukrył go w klasztorze w przebraniu mnicha. Był w bardzo ciężkim stanie psychicznym. Chciał nawet popełnić samobójstwo.

Andrij przeżył rosyjskie tortury

Andrij przeżył rosyjskie tortury

Spotkaliśmy Andrija w tym klasztorze przez przypadek. Chcieliśmy tylko porozmawiać z księdzem i dowiedzieć się, co się dzieje. Opowiedział nam, jak pochował kilku żołnierzy. Andrij podszedł i powiedział, że jest jednym z tych, których ukrył ksiądz. Wyglądał jak prawdziwy mnich. Z rozmowy z nim dowiedzieliśmy się, że stracił kontakt z rodziną. Poprosił nas, abyśmy odnaleźli jego krewną i powiedzieli jej, że żyje. Kiedy opuściliśmy Izium i złapałam sieć, zadzwoniłam do niej. Była w szoku. Szukali go wszędzie. Myśleli, że został zabity. W ten sposób odnaleźliśmy człowieka.

Izium to dla mnie szczególna historia, bo to mój region Charkowa.

Żona żołnierza

Komunikujemy się z różnymi ludźmi prawie codziennie. Każdy bohater jest ważny. Niedawno opublikowaliśmy nasze dochodzenie w sprawie cywilów przetrzymywanych w ośrodkach detencyjnych w Rosji i na terytoriach tymczasowo okupowanych. Jednym z naszych bohaterów jest żona ukraińskiego żołnierza, który mieszkał w regionie Zaporoża. Rosjanie zabrali ją prosto z jej domu. Najpierw wtrącili ją do więzienia, torturowali, zmuszali do nagrywania wywiadów pod bronią. A potem zmusili ją do kopania okopów dla rosyjskich żołnierzy. Zimą. Spędziła tam dwa miesiące, została zwolniona tylko dlatego, że jeden z mężczyzn, który również kopał te okopy, zapłacił za to. Wróciła do Ukrainy przez Rosję i Europę.

Wasylisa Stepanenko kręci filmy na froncie

Znaleźliśmy jej historię i chcieliśmy z nią porozmawiać. Spotkaliśmy się z nią. Opowiedziała nam wszystkim. I powiedziała, że ma jedno życzenie: zobaczyć męża, który służy w obwodzie charkowskim. Myślał, że została zabita. Odkąd udało jej się uciec, nie widzieli się. Nie dostał przepustki. Udało nam się zorganizować to spotkanie. I to jest niesamowite. Materiał, który zrobiliśmu, zmienił życie co najmniej dwóch osób.

Zasady działania

Dla dziennikarza wojennego bardzo ważne jest panowanie nad emocjami. Kiedy pracujesz w strefie działań wojennych, musisz wykonywać polecenia wojska. Musisz wiedzieć, jak zachować się podczas ostrzału: gdzie się ukryć, jak zareagować. Co zrobić, jeśli ktoś jest ranny. Podstawowa wiedza z zakresu medycyny może uratować życie. Bardzo mi pomagają. Zawsze jest dużo emocji, ale musisz znać zasady działania.

Empatia jest bardzo ważnym aspektem. Kiedy czujesz daną osobę, bardzo pomaga to znaleźć wspólny język, zadawać właściwe i poprawne pytania. Empatia pomaga otworzyć osobę i wesprzeć ją w trudnej sytuacji. Dawanie ludziom możliwości wypowiedzenia się jest dla mnie bardzo ważne. Każda z naszych postaci nie jest tylko bohaterem materiału. Jest przede wszystkim człowiekiem. Z własną historią.

Na każdym dachu jest pies lub kot

W dniu wysadzenia elektrowni wodnej w Kachowce jechaliśmy do Charkowa. Mieliśmy tam kilka historii. Kiedy dowiedzieliśmy się o wybuchu, zawróciliśmy i pojechaliśmy do Chersonia. Wydawało mi się, że to nieprawda. Nie mogłam zrozumieć, jak w ogóle mogło do tego dojść. Ale tak się stało. Nigdy wcześniej nie pracowałam w takich warunkach. Nie mogłam sobie tego nawet wyobrazić. Kiedy dotarliśmy do Chersonia, wody było niewiele, tylko do pasa. Ale nawet wtedy sytuacja wyglądała przerażająco.

Pierwsza kobieta, którą spotkaliśmy, próbowała przedrzeć się przez wodę, aby dostać się do swojego domu i zabrać psy. Przez cały czas jej drugi pies pływał za nią. Kobieta krzyczała na niego, by się zatrzymał. Ale pies płynął dalej. Poszliśmy z nią. Jej dom był już w połowie w wodzie. Psy w domu chowały się, gdzie tylko mogły. Były przerażone. Ale wtedy nie rozumieliśmy, jak straszne stanie się to później.

Zwierzęta na dachach uciekają po wybuchu elektrowni wodnej.

Dzielnica Ostrow została zalana już pierwszego dnia. Ewakuacja nie została przerwana. Dzieci, osoby starsze, zwierzęta. Wolontariusze pracowali non-stop. Filmowaliśmy. Następnego dnia woda była już ponad dachami domów. Tam, gdzie wczoraj chodziliśmy pieszo, dziś mogliśmy pływać tylko na łodziach. I pływaliśmy. Filmowaliśmy pracę wolontariuszy i SES. Byłam z wolontariuszami przy ewakuacji zwierząt. Na każdym dachu domu był kot lub pies. Były ich setki. Wolontariusze ryzykowali życie, spadali przez dachy, wpadali do wody. Ale zbierali te zwierzęta. Niektóre z nich wyły, szczekały, wołały o pomoc. Niektóre same dopłynęły do naszej łodzi, inne się bały. Nie wiem, co się stało z tymi, których nie mogliśmy zabrać. Nie było już wody ani jedzenia.

Ratowanie zdjęć

Potem, podczas ewakuacji, rozpoczął się ostrzał. Rakiety latały nad nami. Było bardzo głośno. I przerażająco. Nie wiedziałam, co robić. Co robisz, gdy jesteś w łodzi na środku wody? Gdzie się schować? W dodatku nie miałam na sobie kamizelki kuloodpornej, bo gdyby łódź zaczęła tonąć, utonęłabym razem z nią, bo kamizelka była ciężka. Mimo tego ostrzału wolontariusze pracowali.

Historia każdej osoby z Chersonia po wybuchu elektrowni wodnej jest wyjątkowa i złożona. Na przykład rodzina, której dom został całkowicie zmyty. Jedyne, co udało im się uratować, to zdjęcia i kilka rzeczy. Wspięli się na dach i rozłożyli te zdjęcia, aby je wysuszyć i uratować. Pamiętam mężczyznę, który spędził noc na swoim dachu z trzema małymi kociętami, których nie chciał zostawić. Budował tratwy, aby się uratować. Starsza pani, około 90 lat, która płakała, ponieważ jej pies i kot zostały w domu, który został całkowicie pochłonięty przez wodę. Płakała nie z powodu domu, ale z powodu swoich zwierząt, które zginęły. Na zawsze zapamiętam jej oczy. Były pełne łez. Było w nich tyle bólu.

Ta praca była bardzo trudna emocjonalnie.

Babcia płacze z powodu śmierci psa i kota

Kiedy cierpię, staram się skoncentrować na pracy

Czasami wydaje się, że nie ma czasu na nic. Na uczucia, na ból. Ale kiedy boli, staram się skoncentrować na pracy. Czasami, oczywiście, robię sobie przerwę. Zmieniam obraz. Na przykład w tym roku dużo podróżowałam za granicę, brałem udział w konferencjach i rozdawałam nagrody. Opowiadałam światu o naszej wojnie.

Ważne jest, aby się przełączyć, zobaczyć spokojne życie, aby zachować równowagę. Oczywiście dziwnie jest na to patrzeć. To są dwa różne światy, które istnieją obok siebie i w tym samym czasie. W naszym kraju giną ludzie, a w innym miejscu jest zabawa. Na początku było ciężko. Ale z czasem zdałam sobie sprawę, że tak właśnie powinno być. Wojna nie jest normalna, to życie jest w porządku.

Mam teraz bardzo mało wolnego czasu. A kiedy jest, staram się zrelaksować. Przynajmniej trochę się przespać. Obejrzeć film. Zrobić manicure. Zwykłe rzeczy, za którymi tęsknię. Czasami. Ale taka jest teraz moja rzeczywistość. Więc naprawdę doceniam czas, kiedy mogę żyć normalnie.

Kto mnie wspiera? Jeszcze przed rozpoczęciem inwazji na pełną skalę, mój kolega Mścisław Czernow był dla mnie wielką inspiracją. Wciąż mnie wspiera. Jest niesamowicie odważny. Nawet w najtrudniejszych momentach nigdy nie przestał filmować. W Mariupolu było bardzo niebezpiecznie. Samoloty nad głowami, ciągłe eksplozje. Ale on wciąż filmował. Nawet gdy wydawało się, że to ostatnia chwila naszego życia. Sposób, w jaki patrzy na ten świat poprzez swoje historie, jest niesamowity.

Zacząłam filmować podczas wojny. Można powiedzieć, że wojna stworzyła mnie jako kamerzystkę. Teraz często żartuję, że kiedy wojna się skończy, będę filmowała zwierzęta. Bardzo je lubię. Nawet na froncie cały czas je znajduję. Mój montażysta czasami mówi do mnie: "Może powinnaś przestać filmować zwierzęta?" (śmiech - autor). Więc myślę, że naprawdę będę je filmować.

Wasylisa mówi, że wojna stworzyła ją jako fotografkę

Rozumiem, że będzie mi trudno przystosować się do normalnego życia. B teraz moje normalne życie to wojna. Żyję nią. Mam nadzieję, że w przyszłości będę miała okazję relacjonować różne ważne rzeczy, które dzieją się w innych krajach. Nasza wojna otworzyła mi oczy na wiele innych konfliktów na świecie. Chciałabym wspierać inne narody i kraje, które walczą o swoją wolność i tożsamość. Jeśli w przyszłości będę mogła poruszać tak ważne tematy, będę szczęśliwa.

Jak tylko wojna się skończy, pojadę do Mariupola

Wojna jest teraz dla mnie najtrudniejszym testem: osobistym, zawodowym i ludzkim. Relacjonowanie wojny jest trudne. Emocjonalnie, fizycznie, zawodowo. Z jednej strony chcę się ukryć, bo to boli. Z drugiej strony chcę zrobić jeszcze więcej, ponieważ jest to ważne dla mojego kraju.

Wszystko, co robimy, jest dla mnie bardzo emocjonalne. Ludzie, którzy stracili swoje rodziny, domy, ludzie, którzy wyjechali za granicę i tam doświadczają tej wojny, wojsko, rodziny wojskowych. To są historie całego narodu. Dla mnie jest to zawsze niezwykle emocjonalne, ponieważ jestem Ukrainką i przeżywam to doświadczenie razem z całą Ukrainą.

Zdjęcie ze szpitala w Mariupolu

Naprawdę chcę wrócić do Mariupola. Dla mnie wojna na pełną skalę zaczęła się właśnie tam. Zawsze jest w moich myślach i sercu. Boli mnie, że nie mogę wrócić. Myślę więc, że jak tylko wojna się skończy, pojadę tam.

Zdjęcie z archiwum rozmówcy

20
min
Ksenia Minczuk
Wojna w Ukrainie
Kobieta
Zawód
Rosyjska agresja
Świat
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Zamrożone rosyjskie miliardy: czy Ukraina może na nie liczyć?

Według The New York Times, Biały Dom naciska na Wielką Brytanię, Francję, Niemcy, Włochy, Kanadę i Japonię, aby przygotowały strategię transferu rosyjskich aktywów do 24 lutego 2024 roku. Politycy muszą zdecydować, w jaki sposób pieniądze zostaną wykorzystane - czy trafią bezpośrednio do Ukrainy, czy też zostaną wykorzystane w inny sposób, by ją wesprzeć. Zapytałyśmy ukraińskich i amerykańskich ekspertów, czy, a jeśli tak, to kiedy Kijów będzie mógł otrzymać rosyjskie fundusze.

Zamrożone miliardy rosyjskiego banku centralnego

W ubiegłym roku około 260 miliardów euro aktywów rosyjskiego banku centralnego zostało zajętych w krajach G7, UE i Australii. To pieniądze, których Rosja nie może wykorzystać ani pożyczyć, nie może też pobierać odsetek od nich.

Lwia część tych aktywów - około 210 miliardów euro w gotówce i obligacjach rządowych - znajduje się w UE. W Stanach Zjednoczonych została zamrożona tylko niewielka część - około 5 miliardów dolarów.

W UE około 191 miliardów euro znajduje się w Euroclear, największym na świecie depozycie papierów wartościowych z siedzibą w Belgii. Francja zamroziła 19 miliardów euro, a Niemcy około 210 milionów euro. Zarazem Paryż i Berlin są bardzo ostrożne wobec wszelkich inicjatyw dotyczących konfiskaty rosyjskich aktywów.
‍

Większość zamrożonych rosyjskich funduszy znajduje się w Europie. Zdjęcie: Shutterstock

20 grudnia okazało się, że rosyjskie pieniądze mogą zostać skonfiskowane w Niemczech. Federalny prokurator generalny Peter Frank złożył pozew do Wyższego Sądu Krajowego we Frankfurcie nad Menem. Prokuratura chce przekazać skarbowi państwa ponad 720 milionów euro zamrożonych środków spółki zależnej moskiewskiej giełdy papierów wartościowych, które są przechowywane w niemieckim oddziale amerykańskiego banku JPMorgan. Jeśli sąd przyzna dostęp do tych pieniędzy, będzie to oznaczać nowy wymiar w stosowaniu międzynarodowych sankcji wobec Rosji. Do tej pory państwo niemieckie zamrażało jedynie fundusze i aktywa osób oraz firm, które zostały objęte sankcjami.

‍Rosyjskie pieniądze w Stanach Zjednoczonych

W Stanach Zjednoczonych pomysł konfiskaty rosyjskich aktywów nie ma społecznego poparcia. Amerykańscy urzędnicy podkreślają jednak, że taki krok mógłby być środkiem zaradczym, który nie jest sprzeczny z prawem międzynarodowym i może zniechęcić Rosję do kontynuowania wojny.
Istnieje bardzo praktyczny sposób na przekazanie Ukrainie rosyjskich aktywów zamrożonych w Ameryce — wyjaśnia Uriel Epstein, dyrektor wykonawczy Renew Democracy Initiative, amerykańskiej organizacji prodemokratycznej, która zleciła opracowanie kompleksowego raportu w celu zbadania prawnych, praktycznych i moralnych aspektów przekazywania rosyjskich aktywów Ukrainie:

— W naszym raporcie podkreślamy, że prezydent mógłby wykorzystać prawo przyznane mu przez ustawę o międzynarodowych nadzwyczajnych uprawnieniach gospodarczych do przejęcia rosyjskich aktywów i przekazać je Ukrainie Szacujemy, że w amerykańskich bankach jest około 38 miliardów dolarów należących do Rosji. W sprawie sposobu przekazania muszą porozumieć się rządy USA i Ukrainy. Będzie to albo międzynarodowy fundusz powierniczy, albo przelew bezpośredni.

USA nie wykluczają, że konfiskata rosyjskich aktywów zostanie omówiona na spotkaniu przywódców G7 24 lutego 2024 r. Fot: Shutterstock

Wiele dyskusji, dodaje Epstein, toczy się wokół tego, że środki te powinny zostać wykorzystane na odbudowę zniszczonej ukraińskiej infrastruktury lub odbudowę miast. Jednak zdaniem eksperta pieniądze te mogłyby zostać przeznaczone na pomoc wojskową:
— Szczerze mówiąc, zwłaszcza biorąc pod uwagę niewiarygodną powolność Kongresu USA i znaczenie zwycięstwa Ukrainy, osobiście wolę, aby te pieniądze zostały wykorzystane na broń i inne potrzeby ukraińskiej armii. Nasza organizacja uważa, że sam transfer jest całkowicie legalny zarówno w świetle prawa konstytucyjnego USA, jak prawa międzynarodowego. A co najważniejsze, szef Białego Domu ma do tego prawo nawet bez zgody Kongresu.

Putin musi zapłacić

Przekazanie zamrożonych rosyjskich aktywów Ukrainie jest aktem sprawiedliwości. Putin musi zapłacić za inwazję. Pisała o tym słynna historyczka i publicystka Anne Applebaum w swoim felietonie dla "The Atlantic".

Dlaczego te aktywa miałyby leżeć bezczynnie, podczas gdy kraj upada? - pyta Applebaum. Jej zdaniem zamrożone aktywa pomogłyby rozwiązać palące problemy budżetowe i finansowe Kijowa. Co ważniejsze, 300 miliardów dolarów to rozsądna zaliczka na poczet reparacji, które Rosja musi zapłacić Ukrainie — podkreśla Applebaum.

Proces ten trwa, ale powoli i są ku temu całkiem uzasadnione powody — mówi ukraiński ekonomista i politolog Andrij Nowak. Bez względu na to, jak bardzo Ukraińcy chcieliby przyspieszyć procedurę, musi ona jeszcze przejść przez trzy obowiązkowe etapy. Pierwszym z nich jest zamrożenie rosyjskich aktywów na Zachodzie. Drugi to pozbawienie praw do rosyjskich aktywów rządu i prywatnych właścicieli. Trzeci etap to faktyczny transfer pieniędzy na Ukrainę.
— W każdym razie wszystkie te etapy muszą zostać przeprowadzone, aby ostateczny wynik nie mógł zostać zakwestionowany przez żadną ze stron. Najdłuższym i najtrudniejszym etapem będzie wydobycie tych aktywów od właścicieli. Musi to być prawnie bardzo jasno uzasadnione i odbywać się na mocy decyzji sądów międzynarodowych — podkreśla Nowak.

Teoretycznie Rosja mogłaby zakwestionować każdy z tych etapów. Dlatego lepiej nie wnosić sprawy do sądu — oponuje Uriel Epstein. W przypadku pieniędzy zamrożonych w Stanach Zjednoczonych można uniknąć sporu sądowego:
— Gdyby to była sprawa sądowa, Rosja mogłaby ją absolutnie zakwestionować. I szczerze mówiąc, prawdopodobnie by się jej udało. Proponujemy, aby przeprowadzić to na szczeblu Stanów Zjednoczonych jako działanie wykonawcze prezydenta. Oznacza to, że decyzja o przeniesieniu rosyjskich aktywów może być decyzją Joe Bidena. I Rosja nic nie może na to poradzić.

Plan europejski

Komisja Europejska opracowała propozycję wykorzystania wpływów z zamrożonych rosyjskich aktywów na rzecz Ukrainy. Odkładano ją od lata, ponieważ kilka państw członkowskich UE i Europejski Bank Centralny wątpiły w jej wykonalność - głównie ze względu na możliwe konsekwencje prawne, bo np. zamrożone rezerwy Rosyjskiego Banku Centralnego są chronione przez prawo międzynarodowe. Jakiekolwiek decyzje dotyczące tych aktywów pokazałyby partnerom UE takim jak Chiny czy Arabia Saudyjska, że ich aktywa w euro lub dolarach nie są bezpieczne.

Jednak z uwagi na opóźnienie w przyznaniu pomocy Ukrainie zarówno w USA, jak w UE, propozycja ta została ostatecznie przedłożona na szczycie UE, który odbył się 14-15 grudnia. Mówimy o 15 mld euro odsetek od zamrożonych rosyjskich aktywów, które Kijów może otrzymać. Decyzja ta nie została jednak ostatecznie przyjęta. W oficjalnych raportach podano, że przywódcy UE wzięli pod uwagę zalecenia Komisji Europejskiej.

Czynniki powstrzymujące

Poza kwestiami czysto proceduralnymi, kraje zachodnie obawiają się eskalacji ze strony Rosji po konfiskacie jej aktywów, sugeruje Uriel Epstein, ale możliwa jest też inna motywacja:
— Myślę, że kraje zachodnie chcą utrzymać rosyjskie aktywa zamrożone, a nie skonfiskowane, aby były kartą przetargową w ostatecznych negocjacjach z Moskwą. To cyniczne.
Wcześniej ukraińskie Ministerstwo Sprawiedliwości stwierdziło, że odsetek zamrożonych aktywów nie wystarczy, by zrekompensować straty spowodowane wojną, a Kijów oczekuje, że dostanie wszystkie rosyjskie pieniądze. Jednak nawet wtedy kwota ta nie pokryje w pełni wszystkich strat spowodowanych rosyjską agresją.
Obecnie, według przybliżonych szacunków ukraińskich władz, na odbudowę kraju potrzeba 400 mld dolarów. Może się ona podwoić, jeśli weźmiemy pod uwagę odszkodowania dla ofiar wojny.

Kijów planuje za skonfiskowane rosyjskie pieniądze odbudować kraj. Zdjęcie: Shutterstock

Czy istnieje alternatywny sposób?

Aby ostatecznie otrzymać te fundusze, potrzebne jest specjalne ustawodawstwo międzynarodowe uznawane przez wszystkie cywilizowane kraje — tłumaczy Andrij Nowak. Jednocześnie istnieje ścieżka mechanizmów dwustronnych, gdy decyzja o przekazaniu rosyjskich aktywów Ukrainie jest podejmowana na poziomie poszczególnych państw:
— Ale faktem jest, że jak dotąd te pozytywne pierwsze przykłady dotyczą niektórych małych krajów, w których jest stosunkowo mało rosyjskich aktywów. Oznacza to, że w rachubę wchodzą wciąż nieznaczne kwoty, które nie zmienią radykalnie sytuacji Ukrainy, jeśli chodzi o pomoc w odbudowie. Głównymi krajami, w których Rosjanie ulokowali pieniądze zarówno publiczne, jak prywatne, są Stany Zjednoczone Ameryki kraje Unii Europejskiej i Szwajcaria, z jej bardzo chroniącym ustawodawstwem, które gwarantuje poufność systemu bankowego itp. Oznacza to, że bez wypracowania międzynarodowego mechanizmu prawnego, tylko na poziomie stosunków dwustronnych, nie osiągniemy naszego celu.

Co zrobi "Wielka Siódemka"

Obecnie w świecie zachodnim prace idą w dwóch kierunkach - mówi politolog Rusłan Osypenko. - Jedna dyskusja toczy się w ramach UE, druga na poziomie G7. W drugą rocznicę rosyjskiej inwazji, 24 lutego 2024 r., zaplanowano spotkanie przywódców G7 w celu omówienia kwestii zamrożonych rosyjskich aktywów:

— Dyskusje na poziomie G7 są radykalne. Zakłada się, że płatności z aktywów będą zaliczkami na poczet reparacji. Z mojego punktu widzenia oznacza to, że Rosja zostanie uznana za winną i będzie musiała zapłacić reparacje. To z kolei oznacza, że zakłada się, że Rosja przegra. Taka decyzja oznacza też uznanie, że inwazja była nielegalna.
Jeśli przywódcy G7 osiągną porozumienie w sprawie wypłat dla Ukrainy z suwerennych rosyjskich aktywów, będzie to oznaczało, że Kijów już zacznie otrzymywać pieniądze — mówi Osypenko. A biorąc pod uwagę, że w przyszłym roku odbędą się wybory zarówno w Unii, jak w Stanach Zjednoczonych, fundusze te mogą częściowo zrekompensować Ukrainie opóźnienia w pomocy Zachodu.  

20
min
Kateryna Tryfonenko
Rosyjska agresja
Pieniądze
odbudowa
Pomoc dla Ukrainy
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Ołena Apchel: Płaczę, ze szczęścia, gdy słyszę alarm przeciwlotniczy

Olena Apchel jest badaczką teatru, reżyserką i wolontariuszką. W latach 2021-2022 była kierowniczką działu programów społecznych w Nowym Teatrze w Warszawie, a jesienią 2022 roku przeniosła się do Berlina. Tam pracowała jako współdyrektorka Theatertreffen, największego festiwalu teatralnego w świecie niemieckojęzycznym.

Po trzech latach za granicą, z pozwoleniami na pobyt w dwóch krajach przez kilka kolejnych lat i dziesiątkami ofert pracy w dyplomacji i sztuce, Olena Apchel wróciła na Ukrainę. Artystka rozmawiała z nami o dziewięcioletniej wojnie, życiu i pracy za granicą, twórczym wypaleniu i o tym, jak widzi dzień zwycięstwa.

Natalia Żukowska: Ołena, dlaczego zdecydowałaś się wrócić do Ukrainy, skoro wojna wciąż trwa?

Оłena Apchel: Moja decyzja o powrocie na Ukrainę była bardzo świadoma, wyważona i przemyślana. Czasami słyszę, jak ludzie mówią: „Do 24 lutego 2022 roku mieliśmy normalne życie, a potem wojna je zmieniła”. Nie wiem, jak mam się z tym czuć. Ja miałam „normalne” życie do 2014 roku, a potem zmieniła je wojna. I naprawdę nie mogę dojść do siebie przez prawie 10 lat. Ciężko opisać ten stan.

W pewnym momencie nie należysz do siebie, tracisz zdolność kontrolowania czasu, przestrzeni i planów.

‍
A powrót na Ukrainę jest teraz dla mnie jedną z recept na to, by w końcu mieć kontrolę nad swoim życiem, nie pozwolić, by strach odebrał mi godność i możliwości. Mogę popełnić błąd i zdać sobie z tego sprawę w przyszłości, ale chcę i jestem w stanie to zrobić, i przetestować. Uczę się przechodzić przez trudne chwile z szeroko otwartymi oczami. W końcu zaczynam rozmawiać ze swoim strachem.

Pamiętam, jak w trzecim roku wojny powiedziałam sobie: „Kiedy to się skończy, założysz rodzinę”, a w 5 roku: „Kiedy wojna się skończy, urodzisz dziecko”. Ale to wciąż nie koniec. I trwa dłużej niż druga wojna światowa.

Pochodzę z małego miasteczka w obwodzie donieckim, które przez osiem lat znajdowało się na linii frontu, a teraz jest okupowane. Jednak przez te wszystkie lata nie chciałam nazywać siebie uchodźczynią, ani przesiedleńcem wewnętrznym, zwłaszcza że studiowałam, a następnie pracowałam w Charkowie, który stał się trochę rodzinnym miastem.

Jak wyglądało Twoje życie w Doniecku przed wojną?

Mój ojciec pochodzi z regionu Odesy. Według rodzinnych legend mam mieszaną krew: rumuńsko-grecko-gagausko-mołdawsko-ukraińską. Nazwisko mojego ojca to Apchel. Po stronie mojej matki byli Kozacy z pięknymi ukraińskimi nazwiskami. Ale mój dziadek, którego nigdy nie poznaliśmy, był Rosjaninem. I te dziesięć ostatnich lat to był proces wypalania się ćwiartki kacapa we mnie.

Kiedy zaczęła się wojna, nie byłam na stałe w obwodzie donieckim, ponieważ już studiowałam na studiach podyplomowych w Charkowie. Jednocześnie przez kilka lat pracowałam jako dyrektorka Centrum Programów Festiwalowych i Konkursowych w Rosji - do 2014 roku.

Byłam również zaangażowana w niezależny teatr w Charkowie. W tamtym czasie oznaczało to raczej wydawanie pieniędzy niż ich zarabianie. A wyglądało to tak: zarabiałam w Rosji, a w Ukrainie występowałam i pomagałam rodzicom. Kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę w 2014 roku, zerwałam wszystkie rosyjskie więzi i kontrakty. Próbowałam wytłumaczyć rosyjskim krewnymi kolegom, co się dzieje, ale bezskutecznie.

To był czas bardzo trudnego dorastania: Majdan Kijowski, Majdan Charkowski, Majdan Doniecki, kłótnie w rodzinie, pierwsze wyjazdy na ochotnika na front, obrona pracy doktorskiej, utrata dochodów. Moja rodzina była na linii frontu i nikt nie chciał jej opuścić. Rok 2014 zmienił wszystko, z każdym miesiącem stawaliśmy się o dekadę starsi.

Gdzie jest teraz twoja rodzina?

Moja mama zmarła w 2016 roku, a ojciec zginął podczas okupacji Krymu. Niektórzy z moich braci i sióstr również byli pod okupacją. Niektórzy przeżyli oblężenie Mariupola, obozy filtracyjne. Niektórzy tam zostali, inni wyjechali. Niektórzy są gdzieś incognito. Na tymczasowo okupowanych terytoriach za samo polubienie postu ze słowem „Ukraina” lub „pokój” można trafić do więzienia na 15 lat i zostać oskarżonym o szpiegostwo lub terroryzm informacyjny.

Co zrobiło na Tobie największe wrażenie po powrocie do Ukrainy?

Po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę bardzo często podróżowałam tam i z powrotem, ponieważ dostarczałam amunicję dla wojska i pomoc humanitarną, więc to nie do końca tak, że wróciłam po trzech latach emigracji. Ale pierwsze wrażenie po przeprowadzce jest takie emocjonalne, nieracjonalne i może dla wielu osób błędne, ale w Kijowie uderzyło mnie poczucie bezpieczeństwa, czyli obecność obrony przeciwlotniczej i alarmów przeciwlotniczych. Pierwszy raz usłyszałam alarm w Dnieprze wiosną 2022 roku i płakałam ze szczęścia. To było niesamowite uczucie ulgi, gdy po raz pierwszy od 8 lat wojny ktoś się o ciebie troszczy i włącza ostrzeżenie o niebezpieczeństwie. W obwodzie donieckim nie było alarmów, był ciągły ostrzał, bez ostrzeżenia. Przyzwyczaiłem się też do naszego transportu publicznego, mam na myśli minibusy. Czegoś takiego nie ma w żadnym europejskim kraju.

W Niemczech byłeś współdyrektorką Theatertreffen, największego festiwalu teatralnego w niemieckojęzycznym świecie. Nad czym pracowałaś, o czym opowiadałaś obcokrajowcom?

To festiwal z bardzo długą, 60-letnią historią. Jest produktem Berliner Festspiele, który jest finansowany przez Niemiecką Federalną Fundację Kultury. Zarządza ona siedmioma dużymi festiwalami w różnych dziedzinach sztuki. Moja polska koleżanka Joanna Nuckowska, z którą pracowałam w Nowym Teatrze w Warszawie, i ja otrzymałyśmy propozycję kierowania tym festiwalem przez pięć lat. Z czasem dołączyły do nas jeszcze dwie koleżanki z Niemiec. Nasz program opierał się na wartościach sztuki horyzontalnej, feministycznej, wielokulturowej, społecznie odpowiedzialnej.

Dlatego jednym z głównych zadań ostatniego roku była odpowiedź na prawie dziesięcioletnią wojnę w Europie. Dzięki finansowemu wsparciu Federalnej Agencji Edukacji Obywatelskiej mogliśmy zrealizować program solidarności z artystami z Ukrainy w ramach społecznie odpowiedzialnego programu festiwalu. Zaprosiliśmy siedem ukraińskich spektakli, głównie z teatrów niezależnych, przeprowadziliśmy cztery dyskusje, pokazaliśmy dwie instalacje wideo i wspólnie z Instytutem Ukraińskim stworzyliśmy wystawę plakatów wojennych. Była to zakrojona na szeroką skalę ingerencja w niemiecką rzeczywistość. Próbowaliśmy problematyzować rzeczywistość poprzez sztukę niezależną.

W ciągu tego roku zdałam sobie sprawę, że w niemieckich kręgach intelektualnych proces zrozumienia i subiektywnej widoczności Ukrainy wymaga przede wszystkim zrównoważonych edukacyjnych i krytycznych projektów artystycznych. Na poziomie narracji jest to bardzo trudne. Jesteśmy dla nich zbyt niewidoczni kulturowo, zbyt emocjonalni. Ponadto ten festiwal to elitarne wydarzenie z drogimi biletami, miejsce, do którego ludzie przyjeżdżają od dziesięcioleci, aby pić szampana i cieszyć się pięknymi występami. A my tu jesteśmy z naszą niezależną sztuką, z trudnymi tematami, z wojną.

Czy obcokrajowcy rozumieli, co dzieje się w Ukrainie? Jak udało Ci się to przekazać poprzez sztukę?

Jedni rozumieli więcej, inni mniej. Panele dyskusyjne wzbudziły duże zainteresowanie. Rozmawialiśmy o dekolonizacji sztuki ukraińskiej, o zawłaszczaniu sztuki ukraińskiej przez sztukę rosyjską.

Ołena Apchel: Staraliśmy się problematyzować rzeczywistość poprzez sztukę niezależną. Zdjęcie: archiwum prywatne

Do dyskusji „Kobiety na wojnie” w ramach festiwalowej sekcji „Jej historia” zaprosiliśmy Katerynę Pryimak, pełniącą obowiązki szefowej Ruchu Kobiet Weteranów, Tyrę (Julia Payevska, ukraińska żołnierka, sanitariuszka, wolontariuszka - red.), a także badaczkę i dziennikarkę Deutschlandradio oraz autorkę książki „Jenseits von Putin. Russian Toxic Society", aby umożliwić niemieckiej publiczności przynajmniej częściowe zrozumienie feministycznego wektora zmian w ukraińskiej armii i jego wpływu na rzeczywistość. Podczas występów reakcje były różne, pojawiły się nawet negatywne recenzje. Narzekano na przykład na brak estetyki projektów. Ale byl iteż inni widzowie, którzy skupili się na kontekście. Na przykład performance Fierce Niny Khyzhny, stworzony w schronie przeciwbombowym, wywołał rozmowę skupiającą się na tym, kim są ci młodzi ludzie i jak mogą rozmawiać o wojnie w takich okolicznościach.

Jak zmieniła się rola teatru, gdy wybuchła wojna na pełną skalę?

Ona się zmieniała od 2014 roku. Do 2022 roku wielu moich kolegów wykonało ogromną pracę na temat wojny, a także wyzwań dla przesiedleńców wewnętrznych, których w ciągu 8 lat wojny było ponad 2 miliony. Mam taką sztukę, "Więzi", o bombardowaniu Donieccczyzny, emigracji, śmierci mojej matki i mojej niewoli. Zaprezentowałam ją w Gdańsku w 2018 roku.

Fragment spektaklu "Więzi". Zdjęcie: archiwum prywatne

Była też sztuka "Kreszany", o naszej wspólnej słowiańskiej historii z Polską, ale z przekrojowym tematem kobiet w ukraińskiej armii. Albo, na przykład, w 2021 roku wspólnie z Julią Krivich z Dniepru zrealizowałyśmy w Warszawie projekt Słownik o tym, jak wojna i uchodźcy zmienili nasz język, a nasz język zmienia nas. Teatr czasu wojny jest narzędziem do mówienia o zmienionej tożsamości, zrozumienia tego, co dzieje się z pamięcią. To poszukiwanie zrozumienia, co z tym wszystkim zrobimy później.

To próby życia w teraźniejszości. Bo wojna nie jest tematem, jest już częścią naszej rzeczywistości, która jest z nami na zawsze.

A teatr może być jednym z narzędzi, które stawia pytania, pomaga podkreślić tabu i bolesność, pracować z konkretnym aspektem lub konsekwencją na różne sposoby. Ja na przykład nie uprawiam sztuki fabularnej, to znaczy nie wystawiam gotowych historii, czy tekstów. Pracuję z zespołem, z dramaturgami i aktorami nad określonymi tematami. Ktoś wykonuje napisane sztuki, ktoś pracuje z tematem wojny poprzez plastyczne występy taneczne. Po inwazji na pełną skalę wielu artystów, którzy wyjechali za granicę, otrzymało bezprecedensowe zaufanie i wsparcie, mogli tworzyć różne projekty artystyczne i pojawiło się wiele różnych spektakli. Wracając do kluczowego znaczenia kontekstu, ani ja, ani nikt inny nie ma prawa oceniać tych prac - tylko historia oceni ich jakość i przydatność. Ale trudno mi było rozmawiać z moimi zagranicznymi kolegami po obejrzeniu kilku projektów, w których kobiety noszące wieńce, czytające smutne monologi i śpiewające smutne piosenki, stworzyły obraz Ukrainy, któremu tak naprawdę nie chcę pomagać, że z takimi rzeczami trzeba być bardzo ostrożnym.

‍

Spektakl Ołeny Apchel "Kreszany". Zdjęcie: archiwum prywatne

Czy kiedykolwiek doświadczyłaś twórczego czy emocjonalnego wypalenia? Jeśli tak, to jak sobie z tym poradziłaś?

Przez pierwsze dwa lata wojny skupiłam się na wolontariacie i byłam w stanie tworzyć tylko projekty społeczne, prawie nie pracowałam w teatrze. W tym stanie po raz pierwszy pojechałam do Polski, bo miałam złudzenie, że ból emigracji ma przezwyciężyć ból utraty domu. Potem zmarła moja mama i to wypalenie się pogłębiło, ale też uległo transformacji. W trzecim roku wojny wróciłam na Ukrainę. Nie bardzo pamiętam, jak sobie z tym poradziłam, ale wiem na pewno, że czas nie leczy. Ludzie to robią.
Prawdopodobnie pomogło mi moje otoczenie - moi ludzie, którzy kontynuowali wolontariat, pojechali jako wolontariusze i wrócili. Z nimi było łatwiej i jaśniej. A kiedy w siódmym roku wojny rozpoczęła się pandemia Covid-19, postanowiłam zająć się sobą. Świat się zatrzymał i po raz pierwszy od wielu lat miałam możliwość, by być smutną. Wtedy zaczęłam leczyć swoją depresję.
Przede wszystkim dałam sobie możliwość wypłakania się, opłakania zmarłych, utraty domu i zdecydowałam się na leczenie - była to cotygodniowa psychoterapia i leki. Starałam się stworzyć harmonogram, zaczęłam jeść zgodnie z nim, dbać o siebie i opisywać swoje myśli w dzienniku. I oczywiście upewniłam się, że mam wystarczająco dużo snu i rozłożyłam obciążenie pracą. To bardzo mi pomogło. Odbyłam również wiele godzin rozmów z moim siostrami, które przechodziły przez własne trudne historie uzdrowienia.

Czy masz wystarczająco dużo czasu na kreatywność? Nad czym pracujesz?

Przez pierwsze dwa lata wojny miałam trochę twórczej przerwy, potem na 5 lat jakoś wróciłam do pracy, a teraz znowu trochę utknęłam. Ciężko mi sobie teraz wyobrazić siebie na próbach, bo skupiam się na pomocy wojsku lub przesiedleńcom. Udało mi się namówić siebie do bycia mediatorem, kuratorem, co pozwoliło mi zorganizować festiwal w Niemczech i kilka projektów w Polsce w tym samym czasie. Jestem bardzo wdzięczna moim kolegom, którzy teraz rejestrują rzeczywistość w projektach artystycznych. Także tym, którzy dobrowolnie wstąpili do wojska i zrobili sobie przerwę od działalności artystycznej.

To trudny czas trudnych wyborów - i chyba najlepszym wyjściem jest umiejętność łączenia i kombinowania swoich działań, bycia na różnych polach w tym samym czasie. Czasem oczywiście robię też coś kreatywnego. Właśnie teraz, przed wyjazdem z Berlina, wystąpiłam z czytaniem performatywnym sztuki Kateryny Penkovej, ukraińskiej dramatopisarki, która również łączy pracę twórczą z wolontariatem i prowadzi schronisko dla uchodźców w Warszawie. „To było dla mnie niezwykłe, chodzić na próby codziennie przez dwa tygodnie. Ale rozumiem, że przekaz kulturowy to także broń.

Słyszałam, że byłaś w rosyjskiej niewoli. Kiedy i w jakich okolicznościach do tego doszło?

Na razie nie komentuję tej części mojego życia, bo trzeba ją najpierw przepracować ze specjalistami. Dziś jestem członkinią organizacji SEMA Ukraina, która zrzesza kobiety, które doświadczyły przemocy seksualnej i przemocy ze względu na płeć w wyniku agresji zbrojnej Rosji na Ukrainę i mają aktywną pozycję obywatelską. Nasza organizacja została stworzona przez Irynę Dovhań [ukraińską aktywistkę i wolontariuszkę, która została uprowadzona przez rosyjskie wojsko 24 sierpnia 2014 roku i oskarżona o szpiegostwo na rzecz Ukrainy.

Jej zdjęcie przywiązanej do latarni obiegło świat w 2019 roku, dzięki wsparciu międzynarodowej organizacji Dr Denis Mukwege Foundation. Jesteśmy częścią globalnej SEMA NETWORK. Organizacja ta składa się głównie z kobiet z krajów, w których toczyły się wojny domowe lub konflikty. Uczymy się od nich, a one uczą się od nas. Ale nasza historia i wojna Rosji przeciwko Ukrainie bardzo się różnią, ponieważ jest to wojna wyzwoleńcza, a nie konflikt cywilny. Dla mnie członkinie naszej organizacji są prawdziwymi bohaterkami Ukrainy. Niektórzy z nich byli nielegalnie przetrzymywani przez lata i torturowani za swoją proukraińską postawę.

Pomagasz kobietom, które doświadczyły przemocy z rąk Rosjan. Z jakimi historiami przychodzą do Ciebie ludzie?

Kiedy Iryna Dovhan stworzyła organizację, starała się zgromadzić wokół siebie kobiety, aby wspierały się nawzajem, informowały, rejestrowały przestępstwa, zapewniały wsparcie prawne i miały międzynarodową platformę rzecznictwa na rzecz uznania CRSV [przemocy seksualnej związanej z konfliktem - red. Po inwazji na pełną skalę organizacja zaczęła się niestety szybko rozrastać. Obecnie liczy ponad 50 członkiń. Jest to jednak liczba nieproporcjonalna do faktycznej liczby ofiar. Obecnie w rosyjskich ośrodkach zatrzymań, w tak zwanej DRL i ŁRL oraz w więzieniach na Krymie przebywa ponad tysiąc kobiet, które od 2014 roku zostały skazane na różne kary. Liczba ofiar przemocy będzie nadal rosnąć. Historie niewoli są bardzo różne. Mamy Ludmiłę Husejnową, która spędziła trzy lata w niewoli i została zwolniona w zeszłym roku. Była jedną z niewielu cywilów, którzy zostali wymienieni z kobietami-żołnierzami. Są też historie z okupowanych terytoriów obwodów chersońskiego, kijowskiego, donieckiego i ługańskiego. Niemożliwe jest porównanie bólu każdego z nich. Niektórzy są gotowi zeznawać publicznie, podczas gdy inni nie.

O co nie należy pytać osób, które przeżyły przemoc seksualną i tortury?

Rozmowa z dziennikarzem często przypomina ponowne przesłuchanie przez śledczego. Istnieją pewne podstawowe zasady, na przykład osoba z historią przemocy nigdy nie może być winna lub odpowiedzialna za to, cojej się przydarzyło. Odpowiedzialność zawsze spoczywa na sprawcy. Niestety, w naszym społeczeństwie przemoc domowa jest nadal owiana stereotypami i piętnem: „to jej wina”, „nie powinna się ubierać”,„jeśli bije, to kocha”. Przemoc wobec mężczyzn pozostaje osobnym tematem tabu i w ogóle się o niej nie mówi. A te zniekształcone postrzeganie przenosi się na przemoc podczas wojny. W żadnym wypadku nie można winić ofiary za to, co jej się przydarzyło. Osoba na okupowanym terytorium znajduje się pod wpływem ludzi, którzy mają broń. A to terytorium jest terytorium braku prawa. Często zdarza się, że dziennikarz rozmawia z ofiarą, a na koniec pyta: „Wymień 10 sposobów na uniknięcie gwałtu”. Albo: „Jak się czułaś? Bałaś się? Czy nie myślałaś, że dobrze się bawisz?”. Jest to nieprofesjonalne i prowadzi do retraumatyzacji.

Jak wojna Cię zmieniła?

Miałam 27 lat, kiedy wojna zaczęła się w 2014 roku i tak naprawdę nie pamiętam, jaka byłam wcześniej. Z jednej strony marzę, aby inni zrozumieli to doświadczenie, a z drugiej strony bardzo chciałabym, aby nikt nigdy nie poczuł tego bólu. Nie życzę nikomu, aby doświadczył czegoś takiego, ale niestety wielu z nas już tego doświadczyło, niektórzy kilka razy, inni wciąż mają to przed sobą.

I wszyscy musimy nauczyć się z tym żyć, nauczyć się przekształcać nasze traumatyczne doświadczenia w traumatyczny rozwój.  

To bardzo dziwne uczucie - stoisz tam, masz przed sobą cały dom, ale fragment pocisku uszkodził drzwi, dach lub bramę. Naprawiasz je, a następnego roku sytuacja się powtarza. Minęły trzy lata i sytuacja się powtórzyła. Takie rutynowe zagrożenie to bardzo dziwne uczucie. Pamiętam, jak w 2016 i 2017 roku, gdy z miasta frontowego do Charkowa było około 20-30 kilometrów, przyjeżdżało się na miejsce i panowała cisza i spokój, a wszyscy pili kawę. To też dziwne uczucie. Ale z drugiej strony to piękne. Ludzie muszą żyć. O to właśnie chodzi w tej walce. Naprawdę chcę nie dać się ukamienować, nie popaść w zazdrość i traumę, dzieląc mój kraj na mniej lub bardziej bezpieczne miejsca. Na tych, którzy przebywają za granicą dłużej lub krócej. Choć trudno mi wybaczyć tym, którzy współpracowali z Rosjanami przez pierwsze 8 lat wojny i przestali dopiero teraz.  

Często wściekam się na ludzi, dla których wojna trwa już dwa lata. A jednocześnie cieszę się, że to dobrze, że nie zostali „posiekani”, że od ośmiu lat mogą oddychać wolnym powietrzem, normalnie spać i nie wzdrygać się przed fajerwerkami. Nienawidziłam świąt noworocznych z powodu petard i fajerwerków. Teraz powtarzam sobie, że każdy musi iść swoją drogą i w swoim czasie.

Tak, wojna mnie zmieniła. Stałam się bardziej wrażliwa na niesprawiedliwość, ale też bardziej wyrozumiała wobec własnej bezradności i mniej wymagająca wobec innych. Dzięki wojnie zakochałam się w moim domu, moim stepie i przechodzę przez moją osobistą dekolonizację, derusyfikację i deimperializację. To bolesne i długie procesy, ale dzięki nim jestem bardziej odporna.

‍

Drony kupione dla ukraińskiego wojska. Zdjęcie: archiwum prywatne

Jak wyobrażasz sobie dzień naszego zwycięstwa?

Ten dzień powinien być spokojny, dzień pamięci i upamiętnienia. Nawet jeśli jutro wygramy, cena, jaką za to zapłaciliśmy, jest tak wysoka, że naprawdę chciałabym, abyśmy nie zamienili się w Rosjan i nie uczynili z tego dnia święta haftów, tańców, wieńców. Bardzo się tego boję. Rozumiem, że przez pierwsze kilka miesięcy będziemy w euforii, a potem nadejdzie bardzo głęboka depresja społeczna, być może na wiele lat. Musimy już teraz przygotować się na to, jak będziemy się wspierać w przyszłości.

To będzie społeczeństwo weteranów, społeczeństwo ludzi ponownie, czasem dwukrotnie, protezowanych, z doświadczeniem przemocy seksualnej, tortur i niewoli, z różnymi rodzajami zaburzeń lękowych i pourazowych, z doświadczeniem emigracji i wypalenia.

I już teraz musimy badać mechanizmy zdrowienia, budować tolerancję, wzajemną pomoc i szacunek. Widzę dużo pracy przed nami w dniach, miesiącach i latach po zwycięstwie, i musimy zacząć się do tego przygotowywać. Marzę o Ukrainie, w której traumatyczne doświadczenia zamienimy w pourazowy rozwój. To pomoże nam stać się dojrzałym społeczeństwem. Wierzę, że będziemy w stanie zrobić to bardzo szybko, ponieważ niczego nam nie brakuje, jesteśmy ok.

Tak, niestety, mamy krwiożerczych sąsiadów z zewnątrz, skorumpowanych urzędników i bandytów wewnątrz, ale jednocześnie mamy znaczną część świadomego społeczeństwa obywatelskiego i odważną armię.

Musimy się trzymać i walczyć dalej, bo mamy wiele do zyskania.

20
min
Natalia Żukowska
Wojna w Ukrainie
Rosyjska agresja
Przyszłość
Dyplomacja kulturalna
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Kobiety Azowa. Alina

Mały Egor nie widział swojej mamy od prawie roku. Ona, podobnie jak inni obrońcy Azowstalu, została przewieziona do Ołeniwki.

Alina z małym synem. Zdjęcie: archiwum prywatne

Od pierwszych dni inwazji na pełną skalę Alina Meleszko-Gaburych przebywała w Azowstalu ze swoim ukochanym, który również służył w Azowie. Mężczyzna został zabity przez rosyjską armię.

Alina i jej mąż. Służyli w pułku Azow. Zdjęcie: archiwum prywatne

Alina spędziła 11 długich miesięcy w rosyjskiej niewoli. Tymczasem mały Jegor mieszkał z dziadkami i każdego dnia czekał na powrót mamy.

Tak wyglądała rodzina przed Wielką Wojną. Zdjęcie: archiwum prywatne

W kwietniu 2023 r. Alina została uwolniona i w końcu mogła przytulić swojego małego syna.

20
min
Nadia Gordijczuk
Wojna w Ukrainie
Rosyjska agresja
Niewola
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Skarpetki, które uciekły przed wojną

Rubiżniańska fabryka pończoch działała w obwodzie ługańskim. Dla miejscowych była jednym z głównych pracodawców. Kiedy w 2014 r. Rosja zaatakowała, produkcji nie przerwano - chociaż w maju i lipcu tego roku o Rubiżne, Siewierodonieck i Łysyczańsk toczyły się zacięte walki. Firma nie zaprzestała produkcji również podczas pandemii COVID-19. Ale wielka wojna zmieniła wszystko - Rosjanie wszystko zniszczyli. Pracownicy fabryki znaleźli jednak w sobie siłę, by zacząć od zera, ale już w obwodzie lwowskim. Dyrektor handlowy firmy Olga Uszakowa opowiedziała Sestrom tę historię.

Straciliśmy wszystko

Najwyraźniej rok 2014 spłatał nam okrutnego figla, bo myśleliśmy, że i teraz sprawy potoczą się tak samo jak wtedy: wojsko przepędzi wroga, a my będziemy nadal pracować. Nie chcieliśmy wierzyć w wojnę na pełną skalę. Jednocześnie oglądaliśmy wiadomości i zakładaliśmy, że dojdzie do eskalacji na wschodzie. Musieliśmy więc coś zrobić. Postanowiliśmy przenieść część naszej produkcji na zachód Ukrainy, do Lwowa. 22 lutego 2022 r. pojechaliśmy szukać siedziby, ale było już za późno. Dwa dni później otrzymaliśmy telefon z zakładu z informacją, że w mieście słychać było eksplozje i wybuchła wielka wojna.

Tak wyglądała fabryka po rosyjskim ostrzale. Zdjęcie: archiwum prywatne

Natychmiast podjęliśmy decyzję o całkowitym wstrzymaniu produkcji. To był pierwszy raz w ciągu 25 lat istnienia firmy. Dotychczas praca szła pełną parą 24/7, a dziewiarnia była otwarta przez całą dobę. Pracownicy zostali odesłani do domów. Utrzymywaliśmy kontakt z regionalną administracją wojskową. Kiedy uruchomiono państwowy program relokacji, który umożliwiał nam przenienie zakładów produkcyjnych, wypełniliśmy stosowny wniosek. Tyle że od 7 marca nie mieliśmy już dostępu do miasta - i wniosek został odrzucony. Było zbyt niebezpiecznie, by tam pojechać, poza tym nie mogliśmy prosić ludzi o przenoszenie naszego sprzętu pod ostrzałem. Dlatego niczego z Rubiżnego nie wywieźliśmy - ani gotowych produktów, ani surowców, ani maszyn.

Tyle pozostało z przedsiębiorstwa w Rubiżnem. Zdjęcie: archiwum prywatne

W marcu były naloty na fabrykę, spłonęło drugie piętro i zawalił się dach. Potem zaczęło się rozkradanie dobytku, który ocalał. Bardzo trudno oszacować wszystkie szkody wyrządzone przez Rosjan. Nie tylko wszystko straciliśmy - zostaliśmy też z 11 milionami długu z pożyczek, które zaciągnęliśmy na rozwój. Straciliśmy też 30 lat naszego życia, bo przepadło wszystko, co mieliśmy w Rubiżnem, w tym nasze domy. Zresztą ile nam wiadomo, żaden zakład produkcyjny niczego z miasta nie wywiózł.

To jeszcze nie ta skala

We Lwowie mieliśmy przyjaciela i partnera, dla którego wytwarzaliśmy produkty - firmę Dodo Socks. Bardzo nas wspierali. Pożyczyli nam pieniądze, za które mogliśmy kupić pierwszą partię sprzętu. Pojawiło się wiele pytań. Odbudować fabrykę, czy nie? Czy powinniśmy czekać? Wtedy myśleliśmy, że powinniśmy poczekać ze 2-3 tygodnie, bo tak mówili w wiadomościach. Więc czekasz, a potem zdajesz sobie sprawę, że życie toczy się dalej, a ty nic nie robisz. Więc jeśli będziesz czekać dłużej, możesz w ogóle nie być w stanie zebrać zespołu. A my musieliśmy wypełnić nasze zobowiązania, coś wyprodukować, zarobić i spłacić długi.

Tyle że nie mieliśmy od czego zacząć. Straciliśmy najważniejszą rzecz: sprzęt dziewiarski. On jest najdroższy, a wyprodukowanie go zajmuje dużo czasu, zresztą taki sprzęt nie jest produkowany w Ukrainie. Zakłócona została również logistyka. Wcześniej jeśli czekaliśmy na dostawy z Chin, wszystko szło przez Odessę. Teraz wszystko szło przez Rumunię, co opóźniało cały proces. Szukaliśmy używanych maszyn. Tyle że sprzętem, który inni byli gotowi nam sprzedać, nie mogliśmy wytwarzać produktów, które wcześniej mieliśmy asortymencie.

Magazyn opakowań we Lwowie. Zdjęcie: archiwum prywatne

Gdy zdecydowaliśmy o wznowieniu produkcji, natychmiast rozpoczęliśmy negocjacje z zespołem. Na szczęście znaleźli się ludzie gotowi za nami pójść, ale nie wszyscy. Przed wybuchem wielkiej wojny zatrudnialiśmy 162 pracowników, lecz do Lwowa przeniosło się tylko 17 - wraz z rodzinami. Dzięki administracji obwodowej znaleźliśmy dla nich bezpłatne zakwaterowanie w akademiku i pomieszczenia, w których obecnie pracujemy. Kiedy wznowiliśmy produkcję, mieliśmy jedną dziewiarkę. Uczyła nowych, którzy przychodzili do nas pracować. Wciąż szukamy ludzi, którzy chcieliby dołączyć do produkcji. Potrzebujemy dziewiarzy, formierzy, szwaczek, pakowaczy, majstrów od sprzętu dziewiarskiego i maszyn do szycia. Zatrudniamy każdego, kto chce się uczyć i pracować. Poszliśmy nawet do centrum zatrudnienia i prowadziliśmy kampanię. Szukamy pracowników na wszystkie możliwe sposoby.

Oczywiście to jeszcze nie ta skala co przed wojną: w Rubiżnem mieliśmy 98 maszyn dziewiarskich, tutaj mamy 31. Było ponad 40 maszyn do szycia, tymczasem na pierwszym etapie odbudowy mieliśmy tylko dwie. Zaczęliśmy od prostego asortymentu: skarpetek dla dorosłych. Niedawno otrzymaliśmy sprzęt w ramach dotacji z USAID "Ekonomiczne wsparcie dla Ukrainy" i teraz mamy 47 nowoczesnych maszyn dziewiarskich. Można powiedzieć, że przywróciliśmy połowę dawnej produkcji. Staramy się jednak już nie myśleć o tym, co było, tylko stopniowo wszystko odbudowywać.

Ratunkowa partia bawełny

Nasza firma rozpoczęła działalność jako mała, rodzinna manufaktura prowadzona przez dwóch braci, Hennadija i Ołeha Misiurenków. W tamtym czasie popyt na produkty dziewiarskie był bardzo wysoki. Ołeh był dobry w konserwacji sprzętu, Hennadij zszywał palce w skarpetkach. Z czasem zaczęli zatrudniać pracowników. W 1994 r. zarejestrowaliśmy się jako jednoosobowa firma, a w 2011 r. otworzyliśmy Rubiniańską Fabrykę Pończoch.

Gdy w 2014 roku rozpoczęła się wojna, nasze główne rynki zbytu były w obwodach donieckim i ługańskim. Ale bardzo ucierpiały, więc zdecydowaliśmy się wejść na nowe rynki. Popyt był ogromny, a my nie mieliśmy wystarczającej ilości gotowych produktów. W 2017 roku zdecydowaliśmy się na ekspansję. Przenieśliśmy się do nowoczesnej siedziby i kupiliśmy sprzęt. Przed wielką wojną produkowaliśmy bogatą gamę wyrobów pończoszniczych: od rzeczy dla noworodków po produkty dla dorosłych. Robiliśmy też rajstopy dziecięce i damskie. To produkty, w których wytwarzanie zaangażowanych jest bardzo niewiele osób w Ukrainie.

Niektóre z naszych produktów szły na eksport, do Mołdawii, Czech i Holandii. Rozpoczęliśmy też współpracę z klientami z Hiszpanii i Niemiec. Współpracę z Czechami już wznowiliśmy: co dwa tygodnie przyjeżdża stamtąd do nas ciężarówka po zamówienia. Teraz jesteśmy w stanie produkować skarpetki dla noworodków. Rok przed wielką wojną rozpoczęliśmy produkcję profesjonalnych skarpet sportowych. Musiały być wysokiej jakości, zaawansowane technologicznie, z odpowiednimi strefami kompresji i amortyzacji, każdy model został zaprojektowany dla konkretnego sportu. Zostały przetestowane przez profesjonalnych sportowców, otrzymaliśmy informacje zwrotne, poprawiliśmy niektóre rzeczy, a zmieniliśmy inne. Żaden inny producent w Ukrainie nie wytwarzał takich rzeczy, dlatego chcieliśmy być pierwsi. Teraz otrzymaliśmy sprzęt, dzięki któremu możemy kontynuować nasz projekt.

Rubiżniańskie skarpety wyprodukowane we Lwowie. Zdjęcie: archiwum prywatne

Jesteśmy wyjątkowi także dlatego, że zawsze robiliśmy rzeczy w wielu kolorach. W Rubiżnem - w stu! Nawet biel występowała w trzech odcieniach: zimnej, ciepłej i zwykłej. Teraz mamy 80 kolorów. Mieliśmy szczęście, bo przed wybuchem wielkiej wojny zapłaciliśmy za trzy kontenery bawełny. Miały dotrzeć do Rubiżnego do 24 lutego, lecz dostawa się opóźniała, pokłóciliśmy się nawet o to z firmą logistyczną. Jednak wszystko skończyło się dobrze. Ta bawełna stała się dla nas małą odskocznią do odbudowy firmy. Na początku zaczęliśmy sprzedawać surowce, pozyskiwać kapitał obrotowy i wykorzystywać go do finansowania odbudowy oraz wypłat pensji dla pracowników.

Marzenie o dwóch fabrykach

Teraz naszym głównym zadaniem jest uruchomienie nowego sprzętu, znalezienie ludzi i stworzenie zespołu, byśmy mogli pracować przez całą dobę. W najbliższej przyszłości planujemy uruchomić linię rajstop damskich. Potem będziemy stopniowo wznawiać produkcję rajstop dziecięcych oraz testować i wprowadzać na rynek skarpety sportowe.

Przywrócenie pełnej produkcji jest nierealne. Po pierwsze - z braku pieniędzy. Kwestia pożyczek nie została jeszcze rozwiązana - na szczeblu państwowym nie ma jeszcze mechanizmu, który pomógłby nam je uzyskać. Gdy staniemy na nogi, planujemy też zbudować własną siedzibę firmy. Naszym wielkim marzeniem jest posiadanie dwóch zakładów produkcyjnych: jednego we Lwowie i jednego w Rubiżnem. Chcę, by pracownicy mogli wybierać, gdzie chcą mieszkać i pracować, by nie byli zmuszani do przeprowadzki.

Jestem przekonana, że po zwycięstwie Ukraina będzie rozwiniętym krajem europejskim o wysokim standardzie życia. I bez korupcji. Musimy tylko być cierpliwi. Ale nie możemy tylko czekać, trzeba działać. Jeśli wszyscy zrobimy coś dla zwycięstwa, jestem pewna, że wkrótce wszystko będzie dobrze.

20
min
Natalia Żukowska
Rosyjska agresja
Wojna w Ukrainie
Pomoc
Biznes
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Marta Małecka, polska wolontariuszka: Nie każdy jest bohaterem, ale każdy może nim zostać

Bizneswoman i filantropka Marta Małecka, właścicielka czterech odnoszących sukcesy polskich firm, założyła fundację, by pomóc Ukraińcom po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji. Dla niej nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli wojskowi na froncie potrzebują kamizelek kuloodpornych lub samochodów, dostaną je. Jeśli cywile na tyłach potrzebują rzeczy, leków lub sprzętu medycznego, otrzymają je. Marta Małecka jest w pełni zaangażowana w swoją pracę, bez względu na wszystko. Opowiedziała Sestrom o swojej pracy wolontariackiej, o tym, co motywuje ją do niepoddawania się i o swoich marzeniach po zwycięstwie Ukrainy.

Natalia Żukowska: Trzeciego dnia inwazji na pełną skalę byłaś już w Ukrainie. Dlaczego uznałaś, że musisz być po drugiej stronie granicy?

Marta Małecka: Jeszcze przed inwazją wszyscy widzieliśmy napięcie między Rosją a Ukrainą, a wiadomości pokazywały gromadzenie się rosyjskich wojsk na granicy białorusko-ukraińskiej. Ale nawet mnie, osobie bardzo zainteresowanej polityką, trudno było uwierzyć, że rozpoczęła się wojna na pełną skalę. Byłam w szoku, niezrozumieniu i strachu. Jedyne, o czym mogłam myśleć, to to, że nasz najbliższy sąsiad został zaatakowany. Tak się złożyło, że 24 lutego nie przebywałam w Polsce, tylko w Portugalii. Ale cały czas byłam pod telefonem. Razem z bratem, który zarządza jedną z moich firm, natychmiast zaczęliśmy zbierać potrzebne rzeczy. 27 lutego, kiedy lecieliśmy z mężem do domu, powiedziałam mu: "Kochanie, chciałabym, żebyśmy jeszcze dziś pojechali na Ukrainę. Jak tylko dotrzemy na miejsce, wyprowadzimy nasze psy, ubierzemy się ciepło i wyjedziemy". Zgodził się. Chcieliśmy zobaczyć na własne oczy, czego potrzebują ludzie.

NŻ: Jaki był klucz do tej pierwszej podróży?

MM: Pomyślałam, że gdyby wojna przyszła do Polski, nie byłabym w stanie uratować wszystkich. W naszym interesie była więc pomoc ludziom walczącym w Ukrainie. Po drodze po polskiej stronie widzieliśmy worki z ubraniami, namioty z ciepłym jedzeniem i kanapkami. Po stronie ukraińskiej to był koszmar: kobiety z małymi dziećmi stały w ogromnej kolejce przez kilka dni. Postanowiłam, że będziemy rozdawać żywność w drodze do Lwowa, a w mieście odbierzemy kobiety z dziećmi i zabierzemy je do Polski. Ważne było też dla mnie znalezienie wolontariuszy w Ukrainie, by nasza pomoc była ukierunkowana — trafiała bezpośrednio z rąk do rąk, a nie była składowana gdzieś w magazynach. Znaleźliśmy takich ludzi i zaczęliśmy z nimi pracować.  

NŻ: Po powrocie do Polski założyłaś grupę w mediach społecznościowych o nazwie Grupa Ratunkowa. Czym dokładnie się zajmujesz?

MM: Dodałam do niej każdego, kto według mnie chciał i mógł coś zrobić. Od samego początku mamy zgrany zespół. Razem ładujemy ciężarówki, które wysyłamy do Ukrainy. Nasi wolontariusze podróżują po całej Ukrainie. Ostatnio dostarczyliśmy 4 optyczne kamery termowizyjne, drony i odzież dla wojska. Wysłaliśmy również dwa pojazdy. Jedna z ciężarówek, pick-up, znajduje się na obrzeżach Bahmutu. Ponadto dostarczyliśmy koła do aut, bo wojskowi ich potrzebują, a także części do czterech pojazdów, które często się psują. Dostarczyliśmy również dwa generatory, dwie stacje ładowania i napoje energetyczne dla snajperów. W sumie wysłaliśmy towar o wartości 150 tysięcy złotych. I tak co tydzień. W ubiegłym roku wysłaliśmy na Ukrainę 88 konwojów. Od czasu do czasu pytają mnie: "Dlaczego poświęcacie swój czas i pieniądze? Po co jeździcie do Ukrainy? Dlaczego poświęcasz setki godzin na pomoc?". Odpowiadam wprost: "Nie trzeba zmuszać ludzi do heroicznych czynów. Każdy z nas do pewnego stopnia chce lub nie chce być bohaterem".

Marta Małecka w jednym z pojazdów, które przewiozą pomoc humanitarną do Ukrainy. Zdjęcie: archiwum prywatne

NŻ: Kiedy i dlaczego zdecydowałeś się stworzyć własną fundację?

MM: Skala potrzeb stawała się zbyt duża, by działać w oparciu o zbiórkę publiczną. Na początku marca 2022 r. utworzyliśmy więc fundację. W naszych działaniach kierujemy się zasadą przekazywania niezbędnych rzeczy tym, którzy ich potrzebują, i wtedy, kiedy ich potrzebują. Nie ma sensu wysyłać zimowych ubrań latem. Tak samo postępuję w biznesie — robię tylko te rzeczy, które mają sens. W przeciwnym razie po co pracować? Od początku szukałam różnych organizacji do współpracy - aplikowałam do wielu fundacji nie tylko w Polsce, ale i w Ukrainie. Byłam zaskoczona, że ludzie ze sobą konkurują. Zawsze powtarzałam, że to jest maraton, a nie sprint. Bo jeśli wojna potrwa dłużej niż dwa lata, to kto pomoże? Nasza Fundacja Be a Hero pomaga po cichu. Niewiele się o nas mówi, nie występujemy w telewizji. Z drugiej strony dostarczyliśmy 180 pojazdów dla wojska i 20 ultrasonografów dla szpitali. Gdy ktoś do nas podchodzi, pytamy: "Co możemy dla ciebie zrobić?". Zapraszamy wszystkich, jesteśmy otwarci na każdego, współpracujemy z każdym, kto chce robić dobre rzeczy. Jedyny wyjątek: nie współpracujemy z politykami.  

NJ: Skąd nazwa "Be a Hero"?

MM: Stąd, że każdy może być bohaterem i nie trzeba do tego wielkich czynów. W Chersoniu mam 90-letniego dziadka, który jest Polakiem z urodzenia. Mieszkał tam jeszcze przed Wielką Wojną. Aby być użytecznym i zajętym, uczy dzieci polskiego. Ogłosiliśmy zbiórkę podręczników i książek, z których dziadek mógłby korzystać podczas nauki. I okazało się, że każdy ma coś w domu. Czasem nawet 5 złotych to też pomoc. Jeśli 200 tysięcy osób da po 5 złotych, będziemy mieli milion. Aby zostać bohaterem, wystarczy przyjść w piątek do naszego magazynu i pomóc załadować samochody na Ukrainę. Albo ktoś może zrobić kanapki dla mężczyzn, którzy będą podróżować z pomocą humanitarną. Każdy może być bohaterem.

NŻ: Ile osób pracuje dla fundacji? Kim są?

MM: Ich liczba ciągle się zmienia, lecz regularnie to do 30 osób. Są też tacy, którzy przychodzą od czasu do czasu. Mamy w grupie dwie osoby z ukraińskimi korzeniami - syna i ojca, Daniela i Zenona Dowganów. Ten drugi ma 65 lat i nazywamy go "Rambo", jest emerytowanym mechanikiem. Nasi wolontariusze to ludzie różnych zawodów. Niektórzy remontują domy, inni naprawiają samochody, jeszcze inni pracują jako programiści, mamy też właścicieli firm - ludzi z wielkiego biznesu. Łączy nas to, że nie mamy żadnego interesu w tym, co robimy. Nikt z nas nie planuje zajmować się polityką. Jesteśmy nietypowym, demokratycznym stowarzyszeniem.    

NŻ: Gdzie je kupujecie pojazdy dla wojska, które wysyłacie do Ukrainy? Niektórzy wolontariusze mówią, że teraz w Polsce trudno znaleźć dobre samochody.

MM: To prawda, obecnie w Polsce bardzo trudno za nieduże pieniądze znaleźć samochody, które byłyby w dobrym stanie. Czasami trudniej jest znaleźć samochód niż pieniądze na niego. Generalnie kupujemy samochody albo w Polsce, albo za granicą, ostatnio szukaliśmy ich w Szwecji. Nasz "Rambo", Zenon Dowgan, jeździ kupować dla nas auta: ogląda je, wydaje profesjonalną opinię i dopiero wtedy kupujemy. Następnie samochody przechodzą coś, co ktoś na Ukrainie nazwał przeglądem ginekologicznym i serwisem. Samochód wyjeżdża od nas nie tylko odmalowany, ale i w pełni sprawny. Dostarczamy samochody dla wojska, więc musimy być pewni, że wszystko jest w porządku. Na życzenie klienta możemy zamontować dodatkową blachę, dodać z tyłu miejsce na karabin maszynowy.

Jeden z samochodów przekazanych przez fundację Marty Małeckiej na linię frontu. Zdjęcie: archiwum prywatne

NŻ: Skąd wiesz, że zgłaszają się do Ciebie ludzie, którzy naprawdę potrzebują pomocy?

MM: Współpracujemy ze wspaniałymi ludźmi w Ukrainie, mamy do nich zaufanie. Kiedy mam wątpliwości, mogę sprawdzić informacje, kontaktując się z moimi przyjaciółmi w Ukrainie, którzy są zaangażowani w walkę z korupcją. Wysyłam im informacje o konkretnej ukraińskiej fundacji, a oni mi mówią: "Tak, to są wiarygodni ludzie". Albo przeciwnie: "Lepiej się z nimi nie kontaktować". Dzięki temu oszczędzamy czas i pieniądze.  

NŻ: Kto teraz pomaga w finansowaniu pomocy?

MM: Nie mamy większych problemów z pozyskiwaniem pieniędzy. Mamy sponsorów, którzy na przykład przelali mi pieniądze w zeszłym tygodniu, a zakupów dokonaliśmy do piątku. Tego wieczora załadowaliśmy wszystko do ciężarówek i wysłaliśmy na trasę Lwów — Kijów — Charków — Kramatorsk — Dniepr — Zaporoże — Chersoń. Nasi sponsorzy są zaskoczeni tak szybkim tempem.

W Ukrainie fundacja Marty Małeckiej współpracuje z wolontariuszami, którzy przyjmują zlecenia pomocy. Zdjęcie: archiwum prywatne

NZ: Jak wygląda obecnie sytuacja z pomocą? Czego ludzie potrzebują najbardziej?

MM: Na początku pomagaliśmy wszędzie i każdemu. Ktoś potrzebował pomocy ze zwierzętami - w porządku. Jakaś kobieta urodziła dziecko, ale nie ma wózka — w porządku. Teraz skupiamy się na kilku obszarach. Przede wszystkim pomagamy wojsku. By Ukraina mogła wygrać wojnę, musimy stale ją wspierać i pomagać armii. Wysyłamy samochody, drony, ubrania, optykę. Otrzymujemy list z zapotrzebowaniem od wojska i zaczynamy działać. Szukamy, kupujemy i wyposażamy. Po drugie, pomagamy dzieciom. Staramy się wspierać sierocińce. Pomagamy również domom opieki. Dostajemy wózki inwalidzkie, materace przeciwodleżynowe i pieluchy.  

NŻ: Co motywuje Cię do jeżdżenia do Ukrainy?

MM: Nigdy nie zaakceptuję zła. Wiem, że mogłam wybrać inną ścieżkę, jestem właścicielką czterech firm. Daję pieniądze na pomoc, ponieważ to jedyny sposób, w jaki mogę zmienić świat na lepsze. Nie chcę też, by pewnego dnia Putin zaatakował inny kraj. Dlatego pomagam. Pomagam, by było mniej zła.  

Marzeniem Marty Małeckiej jest zobaczyć ukraińską flagę na Krymie. Zdjęcie: archiwum prywatne

NŻ: Jesteś laureatką Nagrody Edukacyjnej im. Marka Edelmana. Co ona dla Ciebie oznacza?

MM: Doktor Marek Edelman był człowiekiem, który nigdy nie udawał, że świat jest piękny, a ludzie dobrzy. Zawsze mówił, że ludzie są dobrzy i źli: jednego dnia mogą być dobrzy, a drugiego nie. A jeśli ludzie pytają mnie, kto jest dla mnie autorytetem, to wymieniam dwie osoby: profesora Władysława Bartoszewskiego [polski mąż stanu i polityk, dyplomata, historyk, publicysta - aut.] i doktora Marka Edelmana [polski polityk żydowskiego pochodzenia, kardiolog, jeden z przywódców powstania w warszawskim getcie w 1943 r., bojownik o wyzwolenie Polski spod reżimu komunistycznego - aut.]. Ci ludzie pokazali wszystkim, że nawet jeśli myślisz, że nie możesz dziś nic zrobić - to możesz. Zawsze jest jakiś wybór. Ta nagroda nie jest tylko dla mnie, ale dla całego naszego zespołu. Nie każdy musi być bohaterem, ale każdy może nim zostać. Czasem nawet tylko na jeden dzień. I nie trzeba oceniać, czy warto, czy nie. Wystarczy cieszyć się, że choć na chwilę sprawiło się komuś radość.

NŻ: Prowadzisz odnoszący sukcesy biznes, zarządzasz kilkoma firmami. Jak łączysz to z wolontariatem?

MM: Po prostu ciężko pracuję. Nie ma innych magicznych sposobów. Postanowiłam poświęcić swój czas, energię i pieniądze na pomaganie. Dlatego nie mam czasu chodzić do kosmetyczki, nie mam czasu na relaks. Mam za to ogromną satysfakcję z tego, co robię. O mam swoje sposoby na relaks. Mam trzy psy i codziennie rano i wieczorem spaceruję z nimi przez godzinę po lesie. Wróciłam też do sportu, bo wiadomo: czasami są stresujące momenty i trzeba coś z tym zrobić. Na przykład kiedy Zaporoże jest ostrzeliwane, a Liza, nasza wolontariuszka, nie kontaktuje się, martwię się, czy wszystko z nią w porządku. Życie to wybór. Być może moje życie nie jest zbyt wygodne, ale robię to, co ma sens.

NŻ: Jak zmienia się stosunek Polaków do Ukraińców?  

MM: To, że zwykli ludzie otworzyli swoje serca i domy, to cud. Czasami jest się tak sfrustrowanym, gdy widzi się, jak niektóre ukraińskie rodziny traktują bez szacunku nie tylko Polaków, ale ludzi w ogóle. Ale to statystyka. W każdym kraju są tacy ludzie. Ważne jest, aby kobiety z dziećmi, które przyjeżdżają do Polski, jak najszybciej znalazły pracę i usamodzielniły się. I oczywiście trzeba pamiętać, że jeśli jesteśmy gdzieś gośćmi, to powinniśmy zachowywać się jak goście, którym zależy na miejscu, do którego przyjechali. Szacunek powinien być po obu stronach.

NŻ: Co będzie pierwszą rzeczą, którą zrobisz po zakończeniu wojny w Ukrainie?

MM: Nie wiem, czy słyszałaś historię o tym, jak rakieta uderzyła w winiarnię gdzieś na obrzeżach Czerkasów. Prawie wszystkie produkty zostały zniszczone, zostało tylko kilka butelek. Kiedy wojna się skończy, będę świętowała jak wtedy, gdy dowiedziałam się o zwycięstwie polskiej opozycji w wyborach parlamentarnych. Będę piła to wino, pojadę też zobaczyć ukraińską flagę powiewającą na Krymie. I oczywiście chcę uściskać wszystkich żołnierzy i wolontariuszy, z którymi im pomagamy.

20
min
Natalia Żukowska
Wojna w Ukrainie
Rosyjska agresja
Pomoc dla Ukrainy
Wolontariat
true
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Miesiąc blokady: ukraińscy aktywiści maszerują pod Sejm

6 grudnia dziesiątki aktywistów zebrało się pod Sejmem, aby, jak to określili, "obudzić polskie władze". Dokładnie miesiąc temu polscy przewoźnicy zablokowali przejazd pojazdów na trzech punktach kontrolnych: Rawa-Ruska-Hrebenne, Jagodzin-Dorohusk i Krakowiec-Korczowa. Od 23 listopada strajkujący blokują czwarty punkt kontrolny, Szehyni-Medyka. Od miesiąca nie ma żadnych postępów w kwestii odblokowania granicy.

Organizatorka protestu Viktoria Tryfan (z prawej). Fot: Sestry

"Zebraliśmy się dziś pod Sejmem, by prosić polskich posłów o jak najszybsze odblokowanie ukraińskiej granicy. To jest pierwsza kwestia. Drugą jest stworzenie warunków do poprawy eksportu i importu między Ukrainą a Polską, co przyniesie maksymalne korzyści obu krajom. Trzecią kwestią, na którą chcielibyśmy zwrócić uwagę, jest wzmocnienie przeciwdziałania rosyjskiej propagandzie. Wszystkie te działania i protesty, które miały miejsce w ciągu ostatnich sześciu miesięcy, nie odbyły się bez udziału naszego wroga" - powiedziała Victoria Tryfan, organizatorka wiecu i założycielka EU-Ukraine Trade Club.

Czytaj także: Blokada w listopadzie: jak rozwiązać sytuację na granicy

Protestujący stali z hasłami przeciwko blokadzie. Zdjęcie: Sestry

Tryfan podkreśliła, że nie tylko Ukraina cierpi z powodu blokady, szkodzi ona również interesom gospodarczym Polski. Jednak oprócz strat finansowych, polscy posłowie powinni zrozumieć, że stawką jest również życie i zdrowie kierowców, którzy stali się zakładnikami.

- "Mój ojciec jest kierowcą ciężarówki, a to, co się teraz dzieje, jest bardzo trudne do zniesienia dla kierowców z powodu zimna i mrozu. Dlatego musimy zwrócić uwagę na tę sytuację" - powiedział Anton, jeden z uczestników kampanii, który mieszka w Polsce od 8 lat.

Czytaj także: Mykoła Kniażycki: "Nie mam wątpliwości, że blokada granicy to operacja specjalna Federacji Rosyjskiej"

Protestujący podkreślili, że widać, że blokada jest inspirowana przez Rosjan. Zdjęcie: Sestry

- Musimy zwrócić uwagę polskich władz, ponieważ nie było prawie żadnej reakcji z ich strony. Musimy także obudzić Ukraińców, aby protestowali przeciwko działaniom przewoźników na granicy" - powiedział Vasyl Komyn, jeden z aktywistów.

Vasyl Komyn żałuje, że nie pojawił się na zjazdach wcześniej. Zdjęcie: Sestry

Protestujący przekazali marszałkowi Sejmu Szymonowi Hołowni list z prośbą o jak najszybsze rozwiązanie problemu.

List do Szymona Hołowni. Zdjęcie: Sestry

W liście protestujący podkreślili, że w kontekście wojny, gdy przestrzeń powietrzna jest zamknięta, a porty morskie zablokowane przez Rosję, jedynym sposobem zaopatrzenia Ukrainy jest droga lądowa. A 90% wszystkich dostaw idzie przez Polskę. Dlatego konieczne jest nie tylko rozwiązanie kwestii obecnej blokady, ale także wypracowanie mechanizmów pozwalających uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości.

Czytaj więcej także.: Blokada niewłaściwej granicy

Aktywiści mają nadzieję, że polskie władze rozwiążą sytuację na granicach. Zdjęcie: Sestry

20
min
Julia Ladnova
Wojna w Ukrainie
Rosyjska agresja
Blokada granicy
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Kobiety Azowa. Switłana. Wersja polska

Matka, która poszła na wojnę za zmarłego syna. To opowieść o Switłanie Worowej, niezłomnej kobiecie, która pewnego dnia zdecydowała, że musi kontynuować dzieło swojego syna, aby jego śmierć nie poszła na marne.

З 2020 року Світлана у війську. Фото: приватний архів

"Gracia" przeżyła 86 dni oblężenia Mariupola, a następnie 11 miesięcy niewoli. Po tym doświadczeniu kobieta wróciła na front i będzie walczyć, dopóki Ukraina nie zostanie całkowicie wyzwolona od rosyjskich okupantów.

Podziel się historią Switłany Worowej ze swoimi polskimi przyjaciółmi i tymi, którzy znają język polski. Każda historia z serii wideo Kobiety Azowa jest dostępna w dwóch językach - ukraińskim i polskim.

20
min
Nadia Gordijczuk
Wojna w Ukrainie
Rosyjska agresja
Bezpieczeństwo
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Listopad 2023: zdjęcia, które zrobiły na nas wrażenie

Życie każdej z nas mogłoby wyglądać zupełnie inaczej, gdybyśmy urodziły się lub mieszkały, gdzie indziej. Myślę o tym dość często, gdy patrzę na fotografie, które uwieczniają codzienne życie kobiet na całym świecie. Sestry.eu prezentują zdjęcia ukraińskich kobiet: żony prezydenta, studentki, babci, Miss Ukraine Universe, górniczki, matki. Wszystkie są niezwykłe w swoich rolach. To prawdziwe bohaterki, które inspirują i dają nam, swoim siostrom z innych części świata, wiarę w siłę kobiet, ducha niezależności i piękna.

W obwodzie donieckim trwa ewakuacja ludności cywilnej. 13 listopada dodatkowy pociąg ewakuacyjny odjechał z Pokrowska do Lwowa. Żołnierz odprowadza swoją dziewczynę. 13.11.2023. Fot: Ozge Elif Kizil/Anadolu/AFP/East News

‍

Po wybuchu Wielkiej Wojny mieszkanka Charkowa Maria Chupinina adoptowała siedmioro małych dzieci, które zostały bez opieki z powodu inwazji na pełną skalę. Niektóre z nich są poważnie chore. W sumie kobieta wychowuje dziesięcioro dzieci: oprócz siedmiorga nowych dzieci ma własnego syna i dwoje dzieci adoptowanych przed inwazją rosyjską. 23.11.2023. Fot: Ozge Elif Kizil / Anadolu / AFP / East News

‍

Dwie emerytki z Iwano-Frankowska i Kijowa kupiły drony kamikadze dla 10 Brygady Szturmowej Edelweiss. Zdjęcie: Facebook/Rada wiejska Rożniatowa

‍

Pierwsza Dama Ukrainy Olena Zełenska wraz z małżonką prezydenta Francji Brigitte Macron odwiedziła szkołę w Paryżu, w której uczą się ukraińskie dzieci przybyłe do Francji po wybuchu Wielkiej Wojny. Szkoła ta oferuje kursy języka ukraińskiego dla tymczasowo przesiedlonych dzieci z Ukrainy, aby nie czuły się odcięte od swojego ojczystego języka i środowiska. "Naprawdę chcę uchronić je przed nieprzyjemnymi doświadczeniami i dać im poczucie pewności siebie i przyszłości" - powiedziała Pierwsza Dama. 9.11.2023. Fot: Mohammed Badra/EPA-EFE/Shutterstock/PAP

‍

W Kijowie spadł pierwszy śnieg. Kobieta spaceruje po zaśnieżonym parku. 22.11.2023. Fot: Valentyn Ogirenko / Reuters/Forum

‍

Podczas kolejnego rosyjskiego ataku 43-letnia Natalia i 22-letnia Krystyna jadą windą do swojego miejsca pracy, kopalni w regionie Dniepru. 17.11.2023. Fot: Alina Smutko/Reuters/Forum

‍

Starsza kobieta sprząta odłamki szkła na swoim balkonie. Ramy okienne w jej mieszkaniu roztrzaskały się na drobne kawałki po eksplozji zestrzelonego rosyjskiego drona. W sumie w nocy 25 listopada Rosjanie wystrzelili 75 dronów w kierunku Kijowa, z których większość została zestrzelona przez siły obrony powietrznej. Fot: Sergei Supinsky/ AFP/East News

‍

25 listopada na Ukrainie uczczono pamięć ofiar Hołodomoru z lat 1932-1933 oraz masowego głodu wywołanego przez człowieka w latach 1921-1923 i 1946-1947. Ludzie przybyli do Narodowego Muzeum Ludobójstwa Hołodomoru w Kijowie, aby zapalić znicze i uczcić pamięć wszystkich ofiar. 25.11.2023. Fot: Roman Pilipey / AFP/East News

‍

Ukraińscy żołnierze znaleźli 12-letnią Ewelinę w tym schronie bombowym rok temu, kiedy wyzwolili Lyman. Dziewczynka mieszkała tu z matką i babcią w skrajnie trudnych warunkach. 10.11.2023. Fot: Ozge Elif Kizil/Anadolu/Forum

‍

Miss Ukraine Universe Angelina Usanova zachwyciła publiczność swoją suknią podczas wyborów Miss Universe 2023. Jej kostium "Matka Opiekunka" jest dedykacją dla wielkiej, świętej i bezwarunkowej miłości macierzyńskiej oraz dzieci bezbronnych w obliczu wojny. 16.11.2023. Fot: Moises Castillo/AP/East News

20
min
Beata Łyżwa-Sokół
Kobieta
zdjęcia
Rosyjska agresja
Wojna w Ukrainie
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Ratowanie ogonków: jak ZooPatrol pomaga zwierzętom podczas wojny

Od wybuchu wojny na pełną skalę liczba zwierząt znajdujących się w schroniskach i pod opieką wolontariuszy wzrosła o 60%. Według Centrum Badań Socjologicznych "Socioinform" daje to 25799 psów i 19473 kotów. Większość to zwierzęta domowe, porzucone przez właścicieli podczas ewakuacji. Irena Skakun jest jedną z tych, którzy "ratują ogonki". Spotkaliśmy się w Irpieniu, w schronisku zbudowanym przez organizację ZooPatrol, której Irena jest członkinią. Patrzą tam na ciebie setki oczu - chcę wierzyć, że wszystkie znajdą nowy dom i nową rodzinę. Mój kot Sahara również został uratowany z ulicy przez wolontariuszy - ludzi, którzy odczuwają ból z powodu każdego zwierzęcia, które straciło dom i bliskich podczas strasznych dni rosyjskiej wojny.

Tatiana Litwinowa-Michalenok: Ile zwierząt znajduje się obecnie w schronisku?

Irena Skakun: W schronisku przebywa 189 psów i 197 kotów. Niektóre zwierzęta są tam przetrzymywane tymczasowo. Sama mam osiem kotów. Nasz dyrektor, Dmytro Rewniuk, też ma jednego. Przyjmuje zwierzęta niepełnosprawne - koty niewidome, koty bez łap, kota z porażeniem mózgowym.

TLM: Dlaczego i kiedy pojawiła się potrzeba budowy schroniska?

‍IS: Nasza organizacja, ZooPatrol, została założona w marcu 2022 roku, zaraz po rozpoczęciu inwazji Rosji. Zaczęliśmy ratować zwierzęta uwięzione w mieszkaniach zamkniętych przez ich właścicieli. Niestety wiele z nich zostało porzuconych. Ewakuowaliśmy również zwierzęta z okolic Kijowa, gdy były już okupowane. Zdaliśmy sobie sprawę, że potrzebujemy miejsca do przetrzymywania zwierząt, dopóki nie znajdą nowych właścicieli. Różni ludzie wspierali nas darowiznami. Mieliśmy fundusze, aby zainwestować w budowę nowego schroniska zgodnie z europejskimi standardami. Dlaczego Irpień? W tamtym czasie to było miejsce, w którym istniała największa potrzeba ewakuacji zwierząt i znalezienia dla nich schronienia.

W schronisku przebywa obecnie prawie czterysta zwierząt. Zdjęcie: Tetiana Litwinova

TLM: Powiedz nam więcej o ratowaniu zwierząt z zamkniętych mieszkań i domów. Kiedy zorientowaliście się, że jest problem?

IS: Wszystko zaczęło się, gdy przyjaciel Dmytro Rewniuka, założyciela ZooPatrol, przed inwazją pojechał odwiedzić swoich krewnych i po rozpoczęciu wielkiej wojny nie mógł szybko wrócić. Jakiś mężczyzna poprosił go o zabranie psa z jego zamkniętego mieszkania. Wtedy Dmytro pomyślał, że wiele osób może znaleźć się w takiej sytuacji, i opublikował post na Facebooku. W ciągu 2 godzin pojawiło się 7000 repostów. W kilka dni otrzymaliśmy około 600 próśb o pomoc dla zwierząt. Zaczęliśmy szukać wolontariuszy. W Kijowie i obwodzie kijowskim mieliśmy 22 patrole. To byli ludzie, którzy własnymi samochodami przyjeżdżali pod wskazane adresy. Zdarzało się, że trzeba było wycinać zawiasy z drzwi, oczywiście za zgodą właścicieli domów. Czasami robili dziurę w ścianie obok drzwi wejściowych, by nakarmić lub napoić zwierzęta. Wiele z nich było wyczerpanych, przez długi czas nie miały jedzenia i wody, niektóre jadły już ziemię z doniczek. Tam, gdzie klapa toalety była otwarta, zwierzęta mogły przynajmniej napić się wody.

Nie mogliśmy dotrzeć wszędzie, więc przekazaliśmy sąsiadom instrukcje, co mogą zrobić, jak wspierać zwierzęta do czasu powrotu właścicieli. Na przykład można było wybić dziurę w drzwiach, włożyć przez nią rurkę, by wdmuchiwać wodę i wrzucać jedzenie kawałek po kawałku. Kiedyś udało się nam otworzyć drzwi i wziąć na ręce kota, który za nimi stał. Jego żołądek był niemal pusty: mogliśmy wyczuć ziarenka suchej karmy, którą zjadł. To było bardzo trudne.

Uratowany kot Patryk ze swoją właścicielką. Zdjęcie: ZooPatrol

Ale były też dobre historie. Jedną z moich ulubionych jest ta o uratowaniu kota Patryka w rejonie Kijowa. Jego właściciele opuszczali Irpień w nocy, kiedy rozpoczął się ciężki ostrzał. Bardzo się spieszyli i nie mogli znaleźć swojego pupila. Okno w domu zostało wysadzone przez falę uderzeniową, a właściciele myśleli, że kot się przestraszył i przez nie uciekł. Po pewnym czasie sąsiedzi zauważyli tego kota na balkonie. Zadzwonili do nas, z trudem znaleźliśmy to zwierzę. Wyraz jego pyszczka, jakby chciał powiedzieć: "Nienawidzę całego świata", był trudny do zapomnienia. Zamieściliśmy zdjęcie kota na naszych mediach społecznościowych i właściciele zwierzaka je zobaczyli. Jeszcze tego samego dnia przyjechali z Chmielnickiego po swojego pupila. Byli bardzo szczęśliwi, bo myśleli, że już nigdy go nie zobaczą.

Gloria, kotka znaleziona w Borodiance po rosyjskim ostrzale. Zdjęcie: ZooPatrol

Była też niesamowita historia uratowania kota w Borodiance. Ten kot stał się jednym z symboli ukraińskiego oporu. Niemal 60 dni przebywał w domu zniszczonym przez rakietę. Dziennikarze fotografujący zniszczenia zauważyli go na 6 czy 7 piętrze ocalałej części budynku. W akcji ratunkowej pomogła Państwowa Służba Ratownicza. Był kłębkiem sierści, brudnym i śmierdzącym. Nie byliśmy pewni, czy przeżyje. Trafił do inkubatora, ponieważ jedno z jego płuc się zapadło. Ludzie nadali kotce przydomek Szafa, od szafki w Borodiance, która przetrwała nalot. W rzeczywistości jednak nosi imię Gloria i ma 12 lat. Jej właściciele opuścili dom, by odwiedzić krewnych - tuż przed uderzeniem pocisku. Cudem nic im się nie stało. Zwróciliśmy kotkę po leczeniu.

Gloria już po rehabilitacji. Zdjęcie: ZooPatrol

‍TLM: Jeździliście na misje ewakuacyjne do obwodów charkowskiego i donieckiego. Jak tam wygląda sytuacja zwierząt? Ile potrzebuje pomocy?

IS: Zaraz po zajęciu Izjumu, który leży w obwodzie charkowskim, nasi ludzie pojechali tam, przywieźli jedzenie i zabrali zwierzęta, które najbardziej potrzebowały pomocy. Osoby, które spotkaliśmy tam zaraz po deokupacji, były przekonane, że Kijów został zdobyty i nigdy nie wrócą do Ukrainy - tak potężna była kampania dezinformacyjna . Dziadkowie przychodzili do nas ze swoimi zwierzętami po jedzenie, ponieważ wszystkie sklepy zostały splądrowane.

W Wigilię pojechaliśmy do wsi Bohorodiczne w obwodzie donieckim. Przechodziła z rąk do rąk aż 14 razy, nie było tam ani jednego ocalałego domu. Kiedy wysiadłam z samochodu, wszędzie biegały głodne koty i psy. Gołym okiem było widać, że wiele cierpiało na różne choroby. Zabraliśmy koty, ale największy ból czuję na myśl o dużych psach. Bardzo trudno je ewakuować, ponieważ mamy mały samochód i ograniczone możliwości.

Później znajoma francuska dziennikarka przysłała nam więcej zwierząt z tej wioski. Ma mały fundusz charytatywny i była w stanie zabrać koty, które ukrywały się w piwnicy starej szkoły. Rosjanie urządzili w niej salę tortur i przetrzymywali mieszkańców. Koty ukrywały się tam przed psami, które były tak głodne, że chciały je zjeść.

Pojechaliśmy też do Konstantynówki, miasta w obwodzie donieckim. Doszło tam do silnego ostrzału, odebraliśmy prośbę o ewakuację. Mieszkańcy nie chcieli wyjeżdżać bez swoich zwierząt, zabraliśmy więc kilka psów. Są teraz z nami, czekając na właścicieli, którzy szukają domu dla swoich pupili. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Konstantynówki, pod silnym ostrzałem, zadzwoniła do mnie babcia. Poprosiła, żebym wzięła psa. Nie mogliśmy wrócić, nie mieliśmy miejsca [Irena opowiada tę historię ze łzami w oczach - red.]. Później pomogli jej inni wolontariusze.

‍TLM: O świcie 6 czerwca Rosjanie wysadzili tamę elektrowni wodnej w Kachowce. W sieci natychmiast pojawiły się zdjęcia bezradnych zwierząt w wodnej pułapce. Jak przebiegała akcja ratunkowa?

Po wysadzeniu tamy przez rosyjskie wojska woda zalała okoliczne miasta i wsie. Zdjęcie: Shutterstock

IS: Natychmiast zdecydowaliśmy się tam pojechać. Napisaliśmy o tym post w mediach społecznościowych, wzywając ludzi do przynoszenia jedzenia i wszystkiego, czego potrzeba zwierzętom. To była niezwykła konsolidacja społeczeństwa. Do obwodu chersońskiego przywieźliśmy około dwóch ton karmy.

Kiedy dotarliśmy do Chersonia, zaczęły się prowokacje. Wolontariusze odbierali telefony z prośbami o wskazanie miejsca zbiórki na  ewakuację, a potem rosyjskie wojsko to miejsce ostrzelało. Musieliśmy być bardzo ostrożni. W Chersoniu nie ma alarmów przeciwlotniczych, a jeśli już się zdarzają, oznacza to, że zbliża się coś bardzo poważnego [rosyjska armia ostrzeliwuje region Chersonia artylerią, dronami, moździerzami i wyrzutniami MLRS, więc alarm przeciwlotniczy nie dałby ludziom czasu na schronienie się przed ogniem - red.]

Część naszego zespołu wraz z pracownikami DSNS [Państwowa Służba Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych - red.] udała się na plac Okrętowy, a ja z inną częścią - w teren. Połączyliśmy siły z wolontariuszami z Białej Cerkwi, z organizacji "Homeless World", którzy podróżują do najgorętszych miejsc i zabierają bardzo trudne do ewakuacji zwierzęta. Poprosili nas o pomoc w wiosce Kizomis. Kiedy tam pojechaliśmy, nie do końca rozumieliśmy, że to "szara" strefa, od wioski do rosyjskich pozycji było dwieście metrów. Była tam zalana wyspa, a na niej mnóstwo psów. Słyszeliśmy ich wycie. Udało nam się je zabrać.

Rybka, pies uratowany przez wolontariuszy z zalanej wioski w obwodzie chersońskim. Zdjęcie: ZooPatrol

Później pewna kobieta opowiedziała mi o psie, który od trzech dni siedział w zalanym miejscu, pomiędzy naszymi i rosyjskimi pozycjami. Rozmawialiśmy z policją. Powiedzieli nam, że mamy czas do 18:00, żeby się tam dostać, i żebyśmy byli bardzo ostrożni. Teraz pies jest w naszym schronisku, nazwaliśmy go Rybka. Okazało się, że siedział na dachu domu. Była tam siatka, która uniemożliwiała mu wydostanie się.

Do obwodu chersońskiego jeździliśmy trzy razy, w sumie zabraliśmy ponad 200 zwierząt.

‍TLM: Kim są obecnie wasi główni darczyńcy? Czy jest jakieś wsparcie z zagranicy?

‍IS: 60% do 40%. 60% to Ukraińcy, 40% obcokrajowcy. Jednak wśród tych ostatnich są również nasi mieszkający za granicą. Wiele uratowanych zwierząt mieszka za granicą, a my zabieramy je do nowych rodzin. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, gdy widzimy na przykład zdjęcie naszego kota w pobliżu wieży Eiffla.

Na początku inwazji mieliśmy wiele zdjęć rentgenowskich zwierząt, pokazujących kule i złamania po pobiciu. Mamy psa o imieniu Lis, któremu rosyjscy żołnierze przypięli ładunek wybuchowy. Wcześniej został dotkliwie pobity, leżał z urazem kręgosłupa.

Rosyjscy żołnierze ciężko pobili Lisa i przytwierdzili do niego ładunek wybuchowy. Zdjęcie: ZooPatrol

Zebrałam te zdjęcia i chciałam zorganizować wystawę. Moja koleżanka, która uczy w Brazylii, zasugerowała, żebym urządziła ją tam. Dla Brazylijczyków to tylko kolejna wojna, która dzieje się gdzieś daleko, poza tym rosyjskie lobby jest tam bardzo silne. Brazylijczycy nie reagują na historie związane z wojną, ale bardzo lubią zwierzęta, zwłaszcza psy. Dlatego zorganizowaliśmy wystawę "Wojna od środka". Kiedy zobaczyli te zdjęcia rentgenowskie i usłyszeli historie naszych zwierząt, zareagowali bardzo dobrze. A dzieci i studenci natychmiast zaczęli wypytywać starszych, w jaki sposób Brazylia pomaga Ukrainie.  

Brazylijczycy zobaczyli zwierzęta dotknięte rosyjską inwazją. Zdjęcie: ZooPatrol

‍TLM: Dlaczego zdecydowałaś się zostać wolontariuszką? Jak udaje Ci się łączyć to z pracą i życiem prywatnym?

‍IS: Wszyscy ludzie w ZooPatrol pochodzą z kreatywnych dziedzin. Pracowałam nad filmami dokumentalnymi, jestem kierownikiem projektów kulturalnych, społecznych i edukacyjnych. Uczę też literatury ukraińskiej w Kijowskiej Małej Akademii Nauk. Wolontariatem zaczęłam się zajmować chyba już w szkole. Dorastałam w miejscowości Skwira, w obwodzie kijowskim, w prywatnym domu. Mój nieżyjący już dziadek był weterynarzem. Kiedyś mieliśmy wiele zwierząt - konie, krowy, kozy, wiele kotów i psów.

‍TLM: Byłaś dzieckiem, które przyniosło do domu kota lub psa ze spaceru?

IS: Tak (śmiech). Za każdym razem, gdy po szkole szłam na spacer z przyjaciółmi, słyszałam, jak coś miauczy. Potem przynosiłam to do domu: "No proszę, jak możemy go zostawić?". Ta sama historia za każdym razem.

Kiedy przeprowadziłam się ze Skwiry do Browarów, pewnego dnia wracałem z uczelni do domu i usłyszałam skomlenie szczeniaka pod samochodem. Zapytałam kilka starszych pań i dowiedziałam się, że maluch został potrącony przez samochód. Zastanawiałam się, co z nim zrobić, szukałam lokalnych wolontariuszy. Po tym incydencie sama zaczęłam regularnie pomagać zwierzętom.

Gdy rozpoczęła się inwazja, musiałam zabrać moją babcię z Browarów. Miała wtedy 90 lat, nie była zupełnie zdrowa i ciężko znosiła to, co się działo. Ale w tym czasie nie byłam sama. Miałam psa, którego przywiozłam z Wołowca na Zakarpaciu. Przykleił się do mnie na tamtejszej stacji kolejowej i chodził za nami przez cztery dni. Tak pojawił się u mnie Pierożek. Miałam też pięć kotów, które zabrałam z ulicy, dwa chomiki, które uratowałam od sąsiada, i dwa szczury. Zabrałam je wszystkie, teraz są u moich rodziców. Kiedy zdecydowałam się zabrać je z powrotem do domu, miałam już nowy dom zastępczy. Teraz mam osiem kotów.

Pierożek uratowany przez Irenę Skakun na Zakarpaciu. Zdjęcie: archiwum prywatne

‍TLM: Aby poradzić sobie z problemem bezpańskich zwierząt, potrzebujemy kompleksowego podejścia i wsparcia rządu. Co należy zrobić w pierwszej kolejności, aby zmniejszyć skalę problemu?

ES: Mam marzenie, aby ludzie nie kupowali zwierząt, ale je adoptowali. Chcę, by ludzie zrozumieli, że zwierzęta rasowe i nierasowe są takie same. Tak samo reagują na ludzi, są równie fajne. Sterylizacja zwierząt domowych jest również ważna, to ważne dla kontroli populacji. Oczywiście muszą też być świadomi właściciele, którzy rozumieją, że zwierzę nie jest zabawką ani prezentem urodzinowym. Dotyczy to wszystkich zwierząt - nie tylko kotów i psów, ale także gryzoni.

‍TLM: Jakie są plany ZooPatrolu? Dostrzegłam budowę na terenie schroniska.

IS: Bardzo chcemy zbudować duży ośrodek adopcyjno-rehabilitacyjny. Początkowo chcieliśmy, aby było to miejsce rehabilitacji zwierząt niepełnosprawnych, ponieważ mieliśmy ich wiele, w szczególności z urazami układu mięśniowo-szkieletowego. To było nasze wielkie marzenie, które przekształciło się w ośrodek rehabilitacyjno-adopcyjny. Widzimy w tym potencjał, to nasz ambitny plan i szukamy możliwości jego realizacji.

Wolontariusze ZooPatrol dążą do stworzenia ośrodka rehabilitacji dla zwierząt. Fot: Tetiana Litwinowa

20
min
Tetiana Litwinowa-Michałonok
Wojna w Ukrainie
Rosyjska agresja
Wolontariat
Bezpieczeństwo
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Portnikow o otruciu żony Budanowa: odziedziczyliśmy agentów po ZSRR

Próbę otrucia żony czołowego oficera ukraińskiego wywiadu wojskowego, Kyryło Budanowa, trudno nazwać sensacją. Jeśli jest to sensacja, to spodziewana, ponieważ jego otoczenie podkreśliło, że przeżył już kilka prób zamachu na swoje życie i dlatego stara się prowadzić raczej ostrożny tryb życia, aby uniknąć kolejnych. Teraz, jak widzimy, były próby zbliżenia się do Budanowa poprzez jego żonę i GUR, i nie mam wątpliwości, że te próby, oczywiście przez rosyjskie służby specjalne, będą kontynuowane w przyszłości. Dla Espreso.tv napisał w swoim felietonie dla Espreso.tv ukraiński publicysta i dziennikarz Witalij Portnikow

Ogólnie rzecz biorąc, nie ma to nic wspólnego z tym, jak długo potrwa wojna Rosji z Ukrainą, ani z wynikiem działań wojennych. Rosjanie są znani z wytrwałości w niszczeniu swoich wrogów. Pamiętamy z historii sowieckich służb specjalnych, jak wiele wysiłku włożono w wyeliminowanie każdego, kto nie podobał się sowieckim przywódcom. Józef Stalin wielokrotnie wysyłał grupy rebeliantów na swojego byłego głównego rywala, członka Biura Politycznego Komitetu Centralnego Rosyjskiej Bolszewickiej Partii Komunistycznej, Lwa Trockiego. Ostatecznie został on zamordowany tylko dzięki pomocy zwerbowanego agenta, który przebywał w Meksyku, gdzie Trockiemu udzielono azylu politycznego.

Historia zabójstw przywódców ukraińskich ruchów narodowych, w szczególności Stepana Bandery, stała się podręcznikowa. Wiadomo, że sowieckie służby specjalne kilkakrotnie próbowały zabić przywódców Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, a wcześniej, w latach dwudziestych, zabijały i chwytały przywódców rosyjskich organizacji politycznych wrogich bolszewikom.

Walka z tymi, którzy nie lubią prezydenta Rosji Władimira Putina, jest również dobrze znana. Putin wysyła specjalnych trucicieli na byłych agentów rosyjskich służb specjalnych, którzy następnie otrzymują wysokie stanowiska i nagrody w rosyjskim systemie władzy. Człowiek, który zabił Aleksandra Litwinienkę, byłego oficera rosyjskich służb specjalnych, a później współpracownika oligarchy Borysa Bieriezowskiego, został członkiem Dumy Państwowej. To s sygnał do każdego, kto chce pracować dla Kremla: zabij, a otrzymasz zasłużoną nagrodę.

Szefowie ukraińskich służb wywiadowczych i obronnych są na specjalnej liście na Kremlu, ponieważ z punktu widzenia Władimira Putina i jego towarzyszy są przywódcami "separatystycznego podmiotu", który ponadto wykonuje bezpośrednie instrukcje od głównych wrogów Władimira Putina - przywódców krajów zachodnich. I z tymi ludźmi oczywiście trzeba się rozprawić; to nie tylko zdrajcy. To ludzie, którzy przyczyniają się do tego, że najważniejsza część historycznej Rosji pozostaje poza granicami ich państwa. Mają czelność zakłócać plany i zamiary Władimira Putina i przywódców rosyjskich służb specjalnych - oczywiście takich ludzi trzeba zniszczyć. Dlatego nie ma wątpliwości, że zamachy na życie Budanowa będą kontynuowane, podobnie jak zamachy na członków jego osobistej i oficjalnej świty.

Nie ma wątpliwości, że przywódcy Ukrainy znajdują się na czarnej liście Władimira Putina, a polowanie na nich będzie trwało, nawet jeśli zobaczymy koniec wojny rosyjsko-ukraińskiej. Szef Kremla, jeśli ma istnieć i przewodzić Federacji Rosyjskiej, nigdy nie pozwoli, by jego blitzkrieg i upokorzenie, jakiego doznał w ostatnich dniach lutego ubiegłego roku, pozostały bez odpowiedzi. Ludzie zaangażowani w to upokorzenie są jego osobistymi wrogami - tylko ich śmierć może w jakiś sposób wprawić go w dobry nastrój. Ponadto nie zapominajmy, że oprócz osobistej zemsty i nienawiści istnieje również trzeźwa kalkulacja polityczna, którą wyróżnia się prezydent Federacji Rosyjskiej, który wie, jak połączyć swoją zemstę z intencjami politycznymi.

Zniszczenie najwyższego kierownictwa politycznego Ukrainy, kierownictwa ukraińskich służb specjalnych i przywódców wojskowych to kolejny krok w kierunku destabilizacji Ukrainy, której Władimir Putin nienawidzi. Jeśli przyjąć logikę wojny na wyniszczenie, którą rosyjski przywódca zamierza prowadzić przeciwko państwu ukraińskiemu w najbliższych trudnych latach, to oczywiście destabilizacja Ukrainy jest ważnym obszarem jego działalności. Jeśli uda mu się zabić kogoś ważnego, a tym bardziej znanego w mediach, w Ukrainie lub w służbach wywiadowczych kraju, będzie to sygnał dla wszystkich innych: wy też będziecie celem, więc zaprzestańcie aktywnej pracy, jeśli chcecie po prostu przetrwać tę wojnę.

W związku z tym do Ukrainy należy dziś ochrona życia tych, którzy są przedstawicielami jej kierownictwa, służb specjalnych i dowództwa wojskowego. Ważne jest, aby uświadomić sobie, jak poważna jest infiltracja rosyjskich agentów w ukraińskich strukturach państwowych i bezpieczeństwa. Infiltracja ta trwa od wielu dziesięcioleci niepodległości Ukrainy i nigdy nie została zatrzymana. Żyjemy w kraju, w którym Komitet Bezpieczeństwa Państwowego Ukraińskiej SRR został po prostu przemianowany na Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy, a okręgi wojskowe Ukraińskiej SRR, tj. armia radziecka, zostały po prostu ogłoszone armią ukraińską, a wszyscy żołnierze radzieccy, którzy służyli wówczas w Ukraińskiej SRR, zostali poproszeni o przysięgę wierności nowo powstałemu niepodległemu państwu.

Innymi słowy, możemy powiedzieć, że odziedziczyliśmy już po państwie radzieckim tych samych agentów, którzy istnieli we wszystkich tych strukturach i którzy byli związani z Komitetem Bezpieczeństwa Państwowego Związku Radzieckiego, Głównym Zarządem Wywiadowczym Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Związku Radzieckiego i innymi strukturami, które natychmiast stały się strukturami rosyjskimi i zaczęły działać na rzecz przywrócenia integralności terytorialnej tak zwanej "historycznej Rosji", czyli powrotu do Związku Radzieckiego. Musimy więc pamiętać, że wszystkie problemy, które istnieją dziś na Ukrainie, to nie tylko wina Rosjan, ale naszej własnej nieumiejętności budowania państwa, naszej własnej nieudolności, naszego własnego braku zrozumienia zagrożenia. I szkoda, gdy ludzie, którzy nas chronią, padają ofiarą tego niezrozumienia i nieumiejętności. Może to jest sygnał, żebyśmy wreszcie zaczęli budować państwo od podstaw, a nie jako replikę byłej ukraińskiej republiki radzieckiej.

20
min
Witalij Portnikow
Wojna w Ukrainie
Rosyjska agresja
Przyszłość
Bezpieczeństwo
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

"Nikt nie chce być zgwałcony ani zabity": izraelskie doświadczenia podczas wojny

Ruth Dorum jest izraelską psychoterapeutką, dramaterapeutką i specjalistką w zakresie terapii traumy i interwencji kryzysowej. Ma doświadczenie w pracy w ośrodku dla kobiet, które doświadczyły przemocy seksualnej. Pracuje z osobami ze złożoną traumą pourazową, żałobą i ocalałymi z Holokaustu. Szkoliła między innymi ukraińskich specjalistów pracujących z ofiarami przemocy seksualnej. - Przemoc seksualna podczas wojny jest często wykorzystywana jako broń, która ma upokorzyć ofiarę - podkreśla. Sestry rozmawiają z Ruth o tym, jak Izrael pracuje z osobami z zespołem stresu pourazowego, jak pomaga ofiarom przemocy seksualnej oraz o roli państwa we wspieraniu tych, którzy stracili swoich bliskich podczas wojny.

Ruth Dorum jest izraelską psychoterapeutką. Zdjęcie: archiwum prywatne

Natalia Żukowska: 7 października terroryści ze Strefy Gazy nie oszczędzili ani kobiet, ani dzieci. Dopuścili się na terytorium Izraela okrucieństw podobnych do zbrodni popełnionych przez Rosjan w Ukrainie. Jak wygląda pomoc psychologiczna dla tych, którzy przeżyli i widzieli te okropności?

Ruth Dorum: Przed trwającą teraz wojną nie było wojen, w których wróg wkraczałby na nasze terytorium i masakrował ludzi, nie oszczędzając kobiet, dzieci czy osób starszych. To się nigdy wcześniej nie zdarzyło. Dlatego nie mieliśmy przypadków przemocy seksualnej podczas wojny. W Izraelu ten obszar psychoterapii jest bardzo rozwinięty, lecz nie wokół wojny, a wokół przemocy, która może zdarzyć się wszędzie: w domu, na ulicy, z udziałem przyjaciół, w firmie. Niestety obecnie wiemy jeszcze o wielu przypadkach gwałtów dokonywanych przez terrorystów. Nie sądzę, aby w jakimkolwiek kraju istniały specjalne służby, które byłyby gotowe na takie zdarzenia, by istniał wyszkolony sztab specjalistów, którzy tylko siedzą i czekają na jakąś katastrofę. Zazwyczaj tak nie jest. Mamy specjalne ośrodki, które zapewniają wsparcie. Oczywiście są też różne służby rządowe, jednak kiedy rozpoczęła się wojna, potrzebowały one czasu na zorganizowanie się. Oczywiście wielu specjalistów od traumy natychmiast zaczęło udzielać pomocy psychologicznej jako wolontariusze. Stopniowo państwo przejęło nad tym kontrolę. Wiele osób ucierpiało. Zginęło ponad 1400 osób, w skali naszego kraju to ogromna liczba. W Izraelu prawie nie ma osób, które nie znałyby kogoś, kto został zabity. Czy mamy wystarczającą liczbę specjalistów? Tego nie mogę jeszcze powiedzieć, minął dopiero pierwszy miesiąc wojny. Nadal działamy w ramach pomocy kryzysowej. Na tym etapie nie ma czegoś takiego, że ktoś jest poszukiwany i nie zostaje odnaleziony. Mamy wielu specjalistów od traumy, bo taki jest nasz kraj, który wyrósł po Holokauście.  

NŻ: Jakie historie zrobiły na Tobie największe wrażenie jako psycholożce?

RD: Jest wiele rzeczy, które wydarzyły się podczas inwazji Hamasu. Żaden normalny, cywilizowany człowiek nie jest w stanie ich zrozumieć. Było wiele faktów, które wstrząsnęły mną do głębi, ale nie powinniśmy teraz o tym rozmawiać. Uważam, że to niewłaściwe. Nie polecam nawet oglądania tych przerażających filmów, to nam nie pomoże. Po pierwsze, masz wystarczająco dużo własnych horrorów, a po drugie, nie dadzą ci one nic poza strachem. Mózg nie rozumie, gdzie dokładnie dzieją się te wydarzenia - blisko czy daleko od ciebie - i będziesz w stanie długotrwałego stresu. To nie jest skuteczne, a co najważniejsze - to niebezpieczne. Z drugiej strony mogę powiedzieć, że jest wiele historii - przykładów heroizmu: jak zachowywali się zwykli ludzie, jak bronili swoich kibuców, jak pomagali sobie nawzajem. To są historie, które inspirują. W rzeczywistości kłopoty przyszły do domów wielu Żydów. Mieszkam na północy kraju. Ci, którzy ucierpieli z powodu zbrodni Hamasu, są w centrum i na południu. W moim sąsiedztwie nie ma ludzi, którzy ucierpieliby osobiście. Zarazem jestem blisko rodzin, których bliscy zginęli - żołnierzy, których krewni zostali porwani przez terrorystów. Znamy tych ludzi osobiście.  

NŻ: Pomagasz ofiarom przemocy seksualnej od prawie 15 lat. Z jakimi wyzwaniami najczęściej spotykasz się w swojej pracy?

RD: Prośby są różne, ale wszystkie historie są podobne. Zazwyczaj ludzie uciekają się do terapii, aby powrócić do normalnego, znajomego życia. Trauma to nie tylko przemoc seksualna. To wszystko, co odciska piętno na naszym ciele i duszy. Pracuję głównie z kobietami. Szukają pomocy, bo nie potrafią budować zdrowych relacji i trudno im wrócić do świata, zaufać światu i ludziom.

Kobiety często obwiniają siebie zamiast obwiniać sprawcę przemocy. Bardzo często społeczeństwo narzuca kobietom poczucie winy tam, gdzie nie jest to ich wina

Osobom doświadczającym traumy trudno kontrolować swój nastrój. Mogą się czuć przygnębione, bać się wychodzić z domu lub wracać do pracy. Mogą również mieć problemy z ciałem i nagle zachorować.  

Krewni Izraelczyków uprowadzonych przez terrorystów Hamasu domagają się ich uwolnienia. Tel Awiw, 14 października 2023 r. Zdjęcie: Shutterstock

NŻ: Jak wygląda sytuacja w Izraelu, jeśli chodzi o wsparcie psychologiczne dla osób, które doświadczyły przemocy lub były świadkami okrucieństw? Jak rozwinięta jest kultura szukania pomocy?

RD: W Izraelu zwyczajowo szuka się pomocy i chodzi na terapię. W ostatnich latach pojawia się coraz więcej takich próśb. Nie ma już takiego przestarzałego stereotypu: jeśli idziesz na terapię, jesteś szalony. To już raczej oznaka statusu, że dana osoba może sobie pozwolić na terapię, może o siebie zadbać. Przed wojną do ośrodków pomagających kobietom, które doświadczyły przemocy, ustawiały się kolejki. Nie dlatego, że w naszym kraju jest dużo przemocy. Mamy ją, jak wszyscy. Po prostu kobiety rozumieją, że potrzebują pomocy. Mieszkańcy naszego kraju wiedzą, gdzie mogą uzyskać pomoc, mówi się o tym bez końca w radiu, jest wiele reklam. Ludzie nie są pozostawieni sami sobie.

NŻ: Jaka jest w tym rola państwa?

RD: Państwo przede wszystkim finansuje, a także umożliwia rozwój struktury, w której ludzie mogą uzyskać pomoc. Mamy usługi socjalne, które wspierają rodziny. Na przykład kobieta, która straciła córkę, nie jest pozostawiona sama sobie. Ma mnie, terapeutę i pracownika socjalnego. Zazwyczaj pomoc jest udzielana natychmiast. Im szybciej, tym lepiej. Dalsze wsparcie zależy od potrzeb. Na pewno ważne są pierwsze tygodnie. Osoba, która przeżyła traumę - tragiczną utratę bliskich lub doświadczyła przemocy - otrzymuje terapię bezpłatnie przez kilka miesięcy. Mamy różne programy, z których większość jest objęta ubezpieczeniem. Państwo wykonuje świetną robotę, ale nie jesteśmy doskonali. Jesteśmy teraz na samym początku wielkiej wojny. Praca na rzecz pomocy ludziom wciąż jest rozwijana.

NŻ: Jakiej rady udzieliłbyś rodzinom i przyjaciołom ofiar? Jak rozmawiać, by nie wywołać traumy? Czego absolutnie nie robić?

RD: Nie powinieneś odrzucać danej osoby. Nie powinieneś mówić: "To nic takiego! To może przydarzyć się każdemu!". Nie musisz wnikać w duszę swoimi pytaniami, jeśli dana osoba nie jest gotowa o tym rozmawiać. Musisz zrozumieć, że nikt nie chce zostać zgwałcony ani zabity. Chcemy żyć i cieszyć się życiem. Dlatego jeśli kobieta znajdzie się w sytuacji przemocy, oczywiste jest, że tego nie chciała. I absolutnie zabronione jest obwinianie jej za to, co się stało, mówienie, że zrobiła coś złego! Radziłabym więcej słuchać, wspierać ją. I skierować taką osobę do specjalisty, który pomoże jej zrozumieć, co dzieje się z jej ciałem i jak przetrwać to, co się stało.

NŻ: Co się stanie, jeśli zignoruje się wizytę u specjalisty?

RD: Porównajmy to do złamania: noga nie zrośnie się prawidłowo. W przypadku ciała rozumiemy to. Ale trauma i dusza to nasz mózg - po prostu tego nie widzimy. To układ nerwowy, który może zacząć działać tak, jakby trauma się nie skończyła. Człowiek nadal żyje inaczej niż by chciał, może doświadczać ogromnego stresu, wybuchów złości, czuć się niepewnie i cierpieć na różne choroby. Na przykład kobiety często mają problemy ginekologiczne. Istnieją badania wskazujące, że trauma wpływa na nasze zdrowie fizyczne. Jeśli nie zainterweniujesz na czas, możesz pozostać z objawami traumy. W przyszłości mogą pojawić się trudności w budowaniu relacji, np. relacji z dziećmi, i niezdolność do cieszenia się pełnią życia.

NŻ: W Ukrainie istnieje projekt o nazwie "Gidna", który pomaga kobietom z doświadczeniem przemocy seksualnej podczas wojny. Zaangażowani w niego specjaliści zostali przeszkoleni między innymi przez Ciebie. Jakie nowe doświadczenia zdobyli?

RD: Szkoliłam nie tylko specjalistów z "Gidna". Prowadzę również kurs pod nazwą "Opieka kryzysowa po przemocy seksualnej". Głównym celem jest zapobieganie rozwojowi traumy pourazowej. Szkolenie zostało przeprowadzone pod auspicjami Izraelskiej Koalicji Traumy; przeprowadzili  ogromną liczbę kursów. Jeśli chodzi o "Gidnę", towarzyszę ich zespołowi, ponieważ to ich specjalizacja. Przemoc seksualna jest bardzo rozpowszechniona. Według statystyk co piąta kobieta doświadcza przemocy seksualnej w czasie pokoju. Ukraina, podobnie jak Izrael, jest w stanie wojny. Cała pomoc jest teraz pomocą kryzysową. Pierwszą rzeczą, której uczę, jest to, że nasze ciało ma trzy automatyczne reakcje na niebezpieczeństwo: uciekaj, walcz lub zastygnij. Wiele osób, które znajdują się pod ostrzałem, nie wie, że ich ciała działają szybciej niż ich mózgi. To jest to, co zawsze dzieje się z nami w stanie zagrożenia.

Bardzo często w momencie traumy po prostu zamieramy. Jeśli więc kobieta w takiej chwili zamarła, nie oznacza to, że zgadza się na to, co się dzieje. To normalna reakcja na traumę. I często ratuje nam życie, ponieważ opieranie się komuś, kto jest silniejszy, może być niebezpieczne

Ale my tego nie wybieramy. Nasz mózg decyduje za nas, jak ciało zachowa się w danym momencie. Wyjaśniam, czym jest przemoc seksualna. To sytuacja, w której występuje silna i słaba relacja, upokorzenie i przekształcenie ciała w przedmiot, który jest wykorzystywany. Przemoc seksualna podczas wojny jest często wykorzystywana jako broń upokarzająca.

NŻ: Kwestia uchodźców jest bardziej aktualna niż kiedykolwiek. Przeprowadziłaś się do Izraela ponad 20 lat temu - wróciłaś do swojej ojczyzny. Czy łatwo było Ci się przystosować? Co było najtrudniejsze?

RD: Nie jestem uchodźczynią, jestem imigrantką. I mogę powiedzieć, że imigracja również może być traumą. W emigracji są aspekty straty, tak jak w życiu uchodźcy. Czym jest trauma? To wydarzenie, które nagle wkracza w nasze życie w negatywny sposób. Mamy "przed" i "po". To odbiera nam kontrolę. Podczas adaptacji nie było mi łatwo przyzwyczaić się do mentalności - tutaj jest inaczej. Potrzeba nam dużo czasu, by poczuć się jak w domu. I myślę, że to jest najtrudniejsze: poczuć się w nowym życiu i w nowym miejscu.

NŻ: Ile czasu zajęło ci poczucie się jak w domu, zapuszczenie korzeni i poczucie się w tym kraju jak u siebie?

RD: W Izraelu istnieje tradycyjny podział, zgodnie z którym imigranci są imigrantami przez pierwsze 5 lat. Po 10 latach jesteśmy nazywani "starymi wyjadaczami". Poczułam się jak w domu, kiedy zaczęłam płynnie mówić po hebrajsku; zajęło mi to kilka lat. Najtrudniejszą częścią adaptacji była nauka języka. Ale także inne jedzenie i klimat; musiałam przyzwyczaić się do upałów. Kiedy przyjechałam do Izraela, było wiele ataków terrorystycznych. Autobusy wybuchały - przyzwyczajenie się do tego również zajęło trochę czasu. Przeprowadziłam się do Izraela z Rosji, dorastałam w małym miasteczku niedaleko Petersburga. Moi dziadkowie i ojciec mieszkali w Ukrainie. Są pochowani niedaleko Czernihowa.

NŻ: Wiele osób uciekło z obszaru aktywnych działań wojennych jedynie z plecakami, a czasem bez nich. Niektórzy zostali bez dachu nad głową. Jak to przeżyć? Jak się nie poddać?

RD: Ważne jest, aby pamiętać, co się stało, i stopniowo budować nowe. Tak właśnie działa nasz mózg. Często nasz dom to takie haczyki spokoju, pewności siebie, stabilności i bezpieczeństwa. W nowym miejscu potrzeba czasu, aby ponownie zbudować te haczyki, których się trzymamy. To niełatwy proces. Dobrze jest mieć znajomych lub przyjaciół, najważniejsze to nie być samotnym. Ważne jest, aby zrozumieć, że to jest proces. Im jesteśmy starsi, tym trudniej nam to zrobić. I ważne jest, aby dzieci miały wsparcie - trzeba często je przytulać, angażować je w kreatywność.

Musisz także nauczyć się być elastyczna. Nie powinnaś obawiać się podjęcia pracy, która nie jest prestiżowa. Trzeba wierzyć, że to tymczasowe. Kiedy przyjechałam do Izraela, miałam 21 lat. Miałam już wykształcenie wyższe, ale pracowałam jako kelnerka, w sklepie i przy obsłudze klienta. Zawsze uwielbiałam komunikować się z ludźmi. To było w okresie kiedy przechodziłam przez fazę adaptacji, czyli naukę języka i budowanie więzi społecznych. Ważne jest, by być elastycznym, a jednocześnie nie zatracić siebie.  

NŻ: Czy warto żyć pełnią życia podczas wojny? A może powinniśmy zrezygnować z niektórych rzeczy?

RD: Istnieje coś takiego jak poczucie winy ocalałego, to znane zjawisko. Kiedy pojawia się wielki zbiorowy smutek lub coś dzieje się blisko nas, czujemy się winni, ponieważ dobrze sobie radzimy. A potem możemy wyrazić solidarność z ofiarami w taki sposób, że żyjemy tak, jakbyśmy czuli się źle, jakbyśmy karali siebie za to, że coś złego nam się nie przydarzyło i żyjemy.

Zawsze należy żyć pełnią życia. Często możemy być wsparciem dla tych, którzy zmagają się z trudnościami. Można żyć pełnią życia i robić coś dobrego. Dbając o własne zasoby, możemy bardziej pomóc innym

To mogą być darowizny, telefon do tych, którzy zmagają się z trudnościami. Samo wysłuchanie ich również pomoże. Wielu ocalałych z Holokaustu mówi, jak ważne jest, aby nadal żyć pełnią życia, bez względu na wszystko. Holokaust był wielką narodową tragedią i wielu ludzi przeżyło traumę. Byli tacy, którzy stracili wielu krewnych, całe rodziny. Ale byli też tacy, których Holokaust oszczędził. Możemy wybrać traumę lub życie. Powinniśmy wybrać życie.

NŻ: Mieszkasz w kibucu daleko od granicy ze Strefą Gazy. Jak tam teraz wygląda sytuacja? Czy na ulicach są żołnierze?

RD: Mamy w kibucu żołnierzy. Nie jest ich wielu, ale wystarczająco wielu, by chronić nas w razie niebezpieczeństwa. Kibuc jest terenem zamkniętym, a wojsko stoi przy wejściu. Nawiasem mówiąc, niektóre kibuce, które znajdowały się na granicy ze Strefą Gazy, były w stanie ostrzelać terrorystów. Zamknęły bramy i chroniły swoje terytorium. Kibuc jest jak mała forteca.

NŻ: Jak wytłumaczyć dziecku obecność ludzi z bronią? Jaki jest najlepszy sposób na zrobienie tego, by nie zaszkodzić psychice dziecka?

RD: Mam czwórkę dzieci. Najstarsze ma 12 lat, najmłodsze 3,5 roku. Kiedy rozmawiasz z dziećmi o wojnie, ważne jest, aby mówić o tym, co widzą. Odpowiadam moim dzieciom, jeśli mnie o coś zapytają. W Izraelu ludzie z bronią są zjawiskiem powszechnym. Mamy obowiązkową służbę wojskową dla wszystkich. Mogę więc powiedzieć, że moje dzieci nie są jeszcze tym zbytnio zainteresowane. Wiedzą, że nasze wojsko nas chroni. Ważne jest, aby rozmawiać z dziećmi otwarcie i zgodnie z prawdą. Ważne jest również, aby używać właściwego tonu.

Dorosły musi nauczyć się kontrolować swoje emocje. Jeśli matka przeżywa ciężkie chwile, płacze, przenieś rozmowę na dziecko. Musisz być spokojna  

NŻ: Jak przystosowuje się wojskowych do życia w cywilu? Jak wojna wpływa na ich psychikę?

RD: W Izraelu obecny system pomocy nie pojawił się z dnia na dzień. Z każdą wojną uczymy się czegoś nowego. Uczymy się na błędach z wojny na wojnę. Każde państwo musi wiedzieć, czego potrzebuje. Najważniejsze jest, aby każdy, kto potrzebuje pomocy po wojnie, mógł ją otrzymać. Praca z traumą bardzo się zmieniła w ostatnich dziesięcioleciach. Istnieje duża różnica między tym, jak to wyglądało podczas wojny w Wietnamie, i tym, co jest teraz. Dlatego w Ukrainie ustanowienie procesu pomocy zajmie trochę czasu. Ważne jest również, aby sami wojskowi zrozumieli, że powrót do zdrowia jest ważnym procesem. W rzeczywistości wiele osób wyzdrowieje samodzielnie - bez pomocy specjalistów. Wystarczy im zwykłe wsparcie ze strony rodziny i przyjaciół. Nie każdy będzie potrzebował terapii. Z drugiej strony konieczna jest praca w społeczeństwie, aby ludzie wiedzieli, czym jest posttrauma, i szukali pomocy. Jednocześnie należy stworzyć strukturę pomocy osobom cierpiącym na zespół stresu pourazowego. Potrzebnych będzie wielu specjalistów od traumy.

NŻ: W Izraelu leczenie, rehabilitacja fizyczna i psychologiczna personelu wojskowego to nie tylko dziedzina medycyny, ale kwestia bezpieczeństwa narodowego. Jak Twój kraj radzi sobie z syndromami pourazowymi u wojskowych?

RD: Zaczynamy pracę z wojskowymi jeszcze przed wystąpieniem zespołu pourazowego. Podobnie jest z cywilami. Każdy może uzyskać natychmiastową pomoc kryzysową. Jest darmowa i dostępna dla każdego. W wojsku ten system działa wewnątrz armii. Kadra dowódcza i zwykli żołnierze są szkoleni w zakresie pewnych technik pomagania sobie nawzajem na polu bitwy, aby uniknąć rozwoju zespołu stresu pourazowego. Armia ma również system odsiewania osób, które są narażone na ryzyko rozwoju zespołu stresu pourazowego. Takie osoby nie są odsyłane na pole bitwy. Najważniejszą rzeczą dla nas jest jednak zapobieganie wystąpieniu zespołu stresu pourazowego. Każdy żołnierz może szukać pomocy psychologicznej - i otrzymuje ją. Mamy psychologów wojskowych, którzy zawczasu starają się ustalić, czy z żołnierzem jest wszystko w porządku.

Celem naszej armii nie jest doprowadzenie jak największej liczby ludzi na pole bitwy. To byłoby niewłaściwe, bo oznaczałoby więcej ofiar  

W Izraelu każda jednostka ma psychologa wojskowego, który ocenia stan psychiczny żołnierza przed i po każdej misji. Dowódca też może powiedzieć psychologowi, aby zwrócił uwagę na konkretnego żołnierza. Zresztą sami żołnierze również mogą o tym mówić.

NŻ: Jakie będą pierwsze problemy, które Ukraińcy i Izraelczycy napotkają po zakończeniu wojny?

RD: Kiedy stajemy w obliczu poważnych zbiorowych traum, trudno nam zrozumieć, jak działa świat i jak będziemy w nim żyć. Trauma często wpływa na nasze zaufanie do świata. Musimy je odbudować. Powrót do dawnego sposobu życia nie będzie łatwy.

20
min
Natalia Żukowska
Wojna w Ukrainie
Rosyjska agresja
Zbrodnie wojenne
Izrael
Psychologia
false
false
Poprzednie
1
Następne
9 / 11
Diana Balynska
Anastasija Bereza
Julia Boguslavska
Oksana Zabużko
Timothy Snyder
Sofia Czeliak
New Eastern Europe
Darka Gorowa
Ілонна Немцева
Олександр Гресь
Tereza Sajczuk
Iryna Desiatnikowa
Wachtang Kebuładze
Iwona Reichardt
Melania Krych
Tetiana Stakhiwska
Emma Poper
Aldona Hartwińska
Artem Czech
Hanna Hnatenko-Szabaldina
Maria Bruni
Natalia Buszkowska
Tim Mak
Lilia Kuzniecowa
Jędrzej Dudkiewicz
Jaryna Matwijiw
Wiktor Szlinczak
Dwutygodnik
Aleksandra Szyłło
Chrystyna Parubij
Natalia Karapata
Jędrzej Pawlicki
Roland Freudenstein
Project Syndicate
Marcin Terlik
Polska Agencja Prasowa
Zaborona
Sławomir Sierakowski
Oleg Katkow
Lesia Litwinowa
Iwan Kyryczewski
Irena Tymotiewycz
Odile Renaud-Basso
Kristalina Georgiewa
Nadia Calvino
Kaja Puto
Anna J. Dudek
Ołeksandr Hołubow
Jarosław Pidhora-Gwiazdowski
Hanna Malar
Paweł Bobolowicz
Nina Kuriata
Anna Ciomyk
Irena Grudzińska-Gross
Maria Cipciura
Tetiana Pastuszenko
Marina Daniluk-Jarmolajewa
Karolina Baca-Pogorzelska
Oksana Gonczaruk
Larysa Poprocka
Julia Szipunowa
Robert Siewiorek
Anastasija Nowicka
Śniżana Czerniuk
Maryna Stepanenko
Oleksandra Novosel
Tatusia Bo
Anastasija Żuk
Olena Bondarenko
Julia Malejewa
Tetiana Wygowska
Iryna Skosar
Larysa Krupina
Irena De Lusto
Anastazja Bobkowa
Paweł Klimkin
Iryna Kasjanowa
Anastazja Kanarska
Jewhen Magda
Kateryna Tryfonenko
Wira Biczuja
Joanna Mosiej
Natalia Delieva
Daria Górska
Iryna Rybińska
Anna Lisko
Anna Stachowiak
Maria Burmaka
Jerzy Wojcik
Oksana Bieliakowa
Ivanna Klympush-Tsintsadze
Anna Łodygina
Sofia Vorobei
Kateryna Kopanieva
Jewheniia Semeniuk
Maria Syrczyna
Mykoła Kniażycki
Oksana Litwinenko
Aleksandra Klich
Bianka Zalewska

Wesprzyj Sestry

Zmiana nie zaczyna się kiedyś. Zaczyna się teraz – od Ciebie. Wspierając Sestry,
jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Wpłać dotację
  • YouTube icon
Napisz do redakcji

[email protected]

Dołącz do newslettera

Otrzymuj najważniejsze informacje, czytaj inspirujące historie i bądź zawsze na bieżąco!

Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.
Ⓒ Media Liberation Fund 2022
Strona wykonana przez
Polityka prywatności• Polityka plików cookie • Preferencje dotyczące plików cookie