Exclusive
20
min

Iryna Dmytryszyn, tłumaczka: Jeśli ludzie chcą mówić o swoim bólu, powinni to robić

Do 2022 roku książki tylko dziewięciu ukraińskich autorów były sprzedawane we francuskich księgarniach. Od tego czasu ilość ukraińskiej literatury potroiła się. Fakt, że jest ona publikowana we Francji, wzbudza zainteresowanie i skłania Francuzów do przemyślenia wydarzeń na Ukrainie. Opowiada nam o tym tłumaczka, który popularyzuje ukraińską literaturę we Francji

Julia Szipunowa

Iryna Dmytryszyn. Zdjęcie autorki

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Dzięki Irynie Dmytryszyn francuscy czytelnicy odkryli Serhija Żadana, Ołeha Sencowa, Sofię Andruchowycz, Marię Matios, Andrija Kurkowa, Iren Rozdobudko, Andrija Kokotiuchę i innych. Za tłumaczenie "Internatu" Żadana otrzymała nagrodę Drahomán Prize 2022, przyznawaną corocznie najlepszym tłumaczom z ukraińskiego na inne języki.

W 2023 r. we francuskich księgarniach ukazała się książka "Oda Ukrainy", zbiór opowiadań i wierszy napisanych przez czternastu ukraińskich autorów podczas wojny na pełną skalę. Wśród nich są Lubko Deresz, Kateryna Babkina, Borys Chersoński, Artem Czech, Ołeksandr Mihed, Irena Karpa, Taras Prochaśko, Andrij Lubka i inni. Opowiadają o swoich rodzinnych miastach i wsiach, by przybliżyć zagranicznemu czytelnikowi ukraińskie miejsca. Wszystkie ich prace zostały przetłumaczone przez Irynę Dmytryszyn.

Iryna mieszka we Francji od 1993 roku i działa na rzecz promocji Ukrainy i jej literatury. Jest profesorką i autorką licznych publikacji, kieruje ukrainoznawstwem w Institut National des Langues et Civilisations Orientales (INALCO) w Paryżu. To jedyny ośrodek we Francji, w którym studiuje się język i kulturę ukraińską.

Maria Matios, Iryna Dmytryszyn i Andrij Kurkow. Zdjęcie z Facebooka

Do 2022 roku tylko dziewięciu ukraińskich autorów było sprzedawanych we francuskich księgarniach. Od tego czasu ilość ukraińskiej literatury - zarówno historycznej, jak beletrystycznej - potroiła się. Fakt, że jest publikowana we Francji, wzbudza zainteresowanie, debatę i skłania Francuzów do przemyślenia wydarzeń w Ukrainie. Ale klasyczna literatura naszych autorów dopiero zaczyna być odkrywana przez europejskich czytelników. Odwrotnie jest z literaturą rosyjską. Według Iryny współczesna literatura rosyjska nie wzbudza większego zainteresowania, chociaż klasyka tradycyjnie pozostaje popularna.  

Irinę poznajemy w paryskiej kawiarni niedaleko Instytutu Slawistyki, gdzie regularnie musi ustawiać przedstawicieli strony rosyjskiej na właściwym miejscu:

- Na prezentacji z okazji stulecia Instytutu Slawistyki zebrało się kilkunastu przedstawicieli różnych literatur i każdy musiał zaprezentować swoją - mówi Iryna Dmytryszyn. - A oto przedstawicielka literatury rosyjskiej, która uważa Kurkowa za część literatury rosyjskiej. Zabrałam głos po niej i zaprotestowałam: "Wiesz, Andrij Kurkow by się z tobą nie zgodził". Przecież on jest Ukraińcem.

Ogólnie rzecz biorąc, to pytanie o to, co jest uważane za literaturę ukraińską. Czy tylko to, co jest napisane po ukraińsku, czy autor musi urodzić się i wychować w Ukrainie, czy musi to być ukraińska historia... Dlatego bardzo ważna jest samoidentyfikacja pisarzy za życia. Jeśli Andrij Kurkow identyfikuje się jako pisarz ukraiński, to Rosja nie powinna przywłaszczać sobie jego sukcesu. On nie uczestniczy w salonach literackich, a na okładkach jego książek jest napisane, że jest pisarzem ukraińskim.

Z tego, co Rosjanie chcieli sobie przywłaszczyć, przywłaszczyli już wszystko. Pytanie do nas brzmi: Do jakiego stopnia musimy to odzyskać? Wiemy, że Gogol nie potrafił pisać po ukraińsku. Choć był współczesny Szewczence, należał do innej warstwy. Miał inne pragnienia, inne ambicje. I nie mógł ich zaspokoić inaczej niż pisząc po rosyjsku. Dlatego, jak trafnie ujął to Mykoła Riabczuk: "Gogol nie jest dla nas wrogiem, ale też nie został przyjęty do panteonu ukraińskich klasyków". Na tym sprawa się kończy.

Julia Szipunowa: Literatura ukraińska i rosyjska stoją obok siebie na półkach francuskich księgarni. Czy przegrywamy wojnę informacyjną?

Iryna Dmytryszyn: Nie zapominajmy, że literatura rosyjska od lat, jeśli nie od wieków, inwestuje w promocję swojej kultury. Wypracowała wizerunek humanistycznej literatury rosyjskiej, którą powinien czytać wykształcony człowiek. Jeśli nie czytałeś Tołstoja, Dostojewskiego i Czechowa, nie możesz być uważany za osobę wykształconą i wszechstronną. I ta postawa nadal działa - pomimo wszystkich zbrodni popełnianych dziś przez Rosję. Nadszedł jednak czas, aby zastanowić się, dlaczego ta "wielka literatura humanistyczna" nie zapobiegła powstaniu reżimu Putina.

Siłą inercji Europejczycy nadal wierzą, że rosyjscy autorzy są niezwykle utalentowani i ważni. Ale to się skończy, gdy następne pokolenia nie napiszą czegoś wartościowego i interesującego. Już dziś proces ten uległ spowolnieniu, ponieważ wielu francuskich wydawców nie akceptuje finansowania z rosyjskich źródeł

Ostatnim takim wydarzeniem moim zdaniem były Francuskie Targi Książki w 2018 roku, gdzie gościem honorowym była Rosja. Pamiętam, że mieliśmy ładne, małe, schludne stoisko i próbowaliśmy odwołać zaproszenie Zachara Prilepina [rosyjski pisarz i propagandysta - red.]. Trzeba przyznać, że wydawca odmówił przyjęcia kolejnych prac Prilepina. Teraz publikuje go tylko marginalny prokomunistyczny wydawca, skrajny lewicowiec, który publikuje również książki o tym, że Hołodomor to kłamstwo, zaś mord polskich oficerów w Katyniu był dziełem nazistów, a nie rządu sowieckiego.

Dziś pokolenie, które urodziło się, dorastało i stało się świadome w niepodległej Ukrainie, buduje swoje mięśnie. To ludzie, którzy nie znali Związku Radzieckiego i którzy uważają za oczywiste, że Ukraina jest samodzielna i ma własnych pisarzy. Pomarańczowa Rewolucja, Rewolucja Godności i wojna - to szkice do portretu Ukrainy. I ten portret jest atrakcyjny. Jest godny podziwu. W przeciwieństwie do tego stworzonego przez rosyjsko-sowiecką propagandę - kraju na wpół chłopskiego, antysemickiego, pro-nazistowskiego. Zmiana wizerunku jest dobra dla Ukrainy. Ale, niestety, odbywa się to wielkim kosztem. I musimy być tego świadomi. Spoczywa na nas wielka odpowiedzialność, by tej szansy nie zaprzepaścić i nie zhańbić.

Irena Karpa i Iryna Dmytryszyn promują ukraińską kulturę i literaturę we Francji. Zdjęcie z Facebooka

JSz: 11 lat temu w jednym z wywiadów powiedziała Pani, że we Francji bardzo mało tłumaczy się literatury ukraińskiej. Co zmieniło się na rynku książki i czy możemy założyć, że po inwazji na pełną skalę ukraińskie książki są w stanie zainteresować francuskiego czytelnika?

ID: Wydawnictwo NOIR sur BLANC, które ma polsko-szwajcarsko-francuskie korzenie, pozostaje liderem na rynku wydawniczym. Nadal jest ono ambasadorem literatury ukraińskiej, publikując trzy pokolenia: od "patriarchy" Jurija Andruchowycza poprzez naszego "wichrzyciela" Żadana po młodsze pokolenie Sofii Andruchowycz.

Jeśli chodzi o sukces literatury... Ukraińska powieść, gdy trafia do francuskiego wydawcy, konkuruje z powieściami australijskimi, algierskimi, brazylijskimi. Przez długi czas literatura ukraińska była nieznana i nierozpoznawalna w tym sensie, że przeciętny Francuz nie potrafił wymienić ani jednego ukraińskiego autora lub znaczącego ukraińskiego dzieła. Znali Andrija Kurkowa, ale on też nie był od razu identyfikowany jako ukraiński pisarz. Dziś okładki są jasne: ukraiński pisarz piszący po rosyjsku. Nie ma żadnych błędnych interpretacji.

JSz: Od początku inwazji na pełną skalę wszyscy francuscy wydawcy zwiększyli liczbę kopii ukraińskich dzieł...

ID: Od prawie dwóch lat o Ukrainie jest głośno. Ukraina pojawia się na mapach mentalnych Francuzów. Zmieniło się postrzeganie Ukrainy i chęć zrozumienia nas. Nasz opór i nasza walka doprowadziły do tego, że Francuzi zastanawiają się, kim są ci Ukraińcy, dlaczego stawiają opór i czego chcą. A literatura jest jednym ze sposobów na zrozumienie kraju.

Ponadto nasi autorzy nie tylko piszą książki. Udzielają także wywiadów i piszą felietony. A to również pomaga w popularyzowaniu ich nazwisk i dzieł. Tak więc ta pierwsza fala zainteresowania przyniosła korzyści literaturze ukraińskiej, a literatura ukraińska będzie promowana na fali tego zainteresowania. Potem powinno pojawić się zainteresowanie samą twórczością.

Francuska publiczność jest niezwykle wymagająca. Do tego ma w czym wybierać zarówno w literaturze krajowej, jak tłumaczonej. Rodzi się więc pytanie: Czy uda nam się wstrzelić z jednym autorem, jedną powieścią, czy pozostaniemy literaturą raczej niszową - czy może staniemy się literaturą rozpoznawalną?

Obecnie francuska społeczność tłumaczy porównuje pracę tłumacza do pracy muzyka. Mozart, Beethoven czy Chopin mogą być wykonywani przez różnych muzyków na różnych instrumentach. A koneserzy wybierają wykonawcę, którego znają i któremu ufają. Tak samo jest z tłumaczeniami

- Tłumaczenie to odpowiedzialność - kontynuuje pani Iryna. - To pozycja moralna i etyczna, bo to nie jest twoje dzieło, to nie twój tekst. Jako tłumacz starasz się stworzyć dzieło, które napisałby sam autor, gdyby pisał po francusku. To kwestia nie tylko umiejętności językowych, ale także wyczucia literatury i stylu pisarza. Zawsze będą autorzy i teksty, które odrzucę. Dziś sytuacja wygląda tak, że tłumaczę autorów, których zaproponowałam wydawcom. Dla mnie jest to więc chęć promowania ukraińskiej literatury i otwarcia jej na francuskiego czytelnika. Dla mnie to wyzwanie. Podejmuję je z wielką odpowiedzialnością i entuzjazmem.

Kwestia stylu, kwestia przekładalności to kwestia talentu tłumacza. Dla mnie Szewczenko jest niemożliwy [do przetłumaczenia - red.], bo rozumiem, że to poeta głęboko narodowy - Francuzowi po prostu brakuje kluczy do zrozumienia Szewczenki. Możemy oczywiście dawać jakieś wyjaśnienia, przypisy... Albo musimy przyznać, że nie będziemy w stanie przetłumaczyć go tak, by Francuzi go zrozumieli. To są ograniczenia, które sobie wyznaczyłam. U Szewczenki każde słowo, każda fraza otwiera cały kosmos. Nie podejmę się tego. Tu chodzi też o pewną sakralizację. Z drugiej strony nie znamy wszystkich języków świata. Jeśli powiemy, że coś jest nieprzetłumaczalne, to nigdy nie będziemy czytać pisarzy, których języków nie znamy. Ale czytamy ich, staramy się ich zrozumieć.

Iryna Dmytryszyn przetłumaczyła m.in. "Izolację" autorstwa Stanisława Asejewa, dziennikarza, pisarza i ofiary tortur w Donbasie. Zdjęcie z Facebooka

JSz: Jak Pani wybiera teksty do tłumaczenia?

ID: Na początku chodziłam do wydawców, składałam oferty, a przede wszystkim pytałam autorów o zgodę na ich promowanie. Zainicjowałam te spotkania 20 lat temu.

Z tego, co faktycznie udało mi się zrobić, była to jakaś jedna dziesiąta tego, co próbowałam osiągnąć. Czasami były to dziesiątki spotkań, które kończyły się niczym: wydawca decydował się nie przyjmować pracy ukraińskiego autora. 90% porażek dla 10% sukcesu

Ale zdaję sobie również sprawę z tego, że nikt nie jest nam nic winien. Francuski wydawca, oceniając moją propozycję, miał trzy lub pięć innych propozycji książek napisanych w innych językach. I być może inny autor był bardziej interesujący lub lepiej pasował do katalogu. Oczywiście była też kwestia uznania literatury ukraińskiej. Jestem przekonana, że każdy rosyjski promotor książki, przedstawiając francuskiemu wydawcy rosyjskiego autora, opierał się na Dostojewskim i innych. Literatura rosyjska była a priori postrzegana pozytywnie. Wszystko, co rosyjskie, było postrzegane jako genialne. Upraszczam, ale tak właśnie było. Opublikowano nie tylko pierwszą kohortę literatury rosyjskiej, ale także drugą i trzecią...

A nasza pierwsza kohorta nie została jeszcze przetłumaczona na francuski. Ponieważ kiedy poszłam do wydawcy, najpierw musiałam wyjaśnić, czym jest Ukraina, gdzie się znajduje, jaka jest jej literatura, dlaczego taka jest i dlaczego nigdy wcześniej nie słyszeli o żadnym ukraińskim autorze. To bardzo duża praca edukacyjna. Dziś do pewnego stopnia zniknęła z powodu wojny, ponieważ jest tak wiele informacji o Ukrainie. Liczne wywiady, reportaże, pewna liczba przetłumaczonych książek. Ale dziś Ukraina jest identyfikowana geograficznie i mentalnie, a to oczywiście przyczynia się do popytu na literaturę ukraińską. Wielu francuskich wydawców pyta teraz: Dlaczego w naszym katalogu nie ma ukraińskiego autora? Wrócę do pierwszego pytania: na początku musieliśmy zaoferować im odkrycie naszej literatury i pokazać im wartość naszych autorów. Istnienie tłumaczeń na niemiecki czy angielski było bardzo pomocne. To ciekawe zjawisko: jeśli książka została już opublikowana w Niemczech, to dla francuskiego wydawcy jest to znak, że jej autor jest wart uwagi.

JSz: Czy francuski czytelnik jest gotowy na przyjęcie naszej literatury o wojnie?

ID: Pisarz pisze to, co jest dla niego ważne. To, co uważa za konieczne. Jeśli dla ukraińskich pisarzy pisanie o wojnie jest konieczne i ważne, muszą to robić. Nie może być żadnych ograniczeń. Trzeba być przygotowanym na to, że francuski wydawca nie będzie chciał tego przyjąć. Miałam już taką sytuację, że gorąco zarekomendowałam pewną książkę, a wydawca odpowiedział mi: "Wiesz, tam jest chyba za dużo wojny ukraińskiej. Rozmawiałem z księgarniami i powiedzieli mi, że te tematy już się mniej sprzedają. Ta fala już opada i nie powinieneś znowu na nią wskakiwać". Zrobiło mi się bardzo przykro.

Książki o II wojnie światowej są nadal publikowane, podobnie jak książki o Holokauście. Oznacza to, że jeśli ludzie chcą mówić o swoim bólu, powinni to robić. A reszta świata powinnasię z nimi zgodzić - albo jpojawi się pytanie do tego świata: Dlaczego uważacie, że już wystarczy już tego pisania o ukraińskiej wojnie? Czy rozmowy o śmierci dzieci, o rannych, o sytuacji, w jakiej znajduje się Ukraina, zakłócają komfort? Nie sądzę, żeby ukraińscy pisarze musieli się dziś dostosowywać. Nie powiedzieliśmy jeszcze wszystkiego. Dopóki nasze rany się nie zagoją, musimy mówić dalej.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka telewizyjna i radiowa. Przez 10 lat pracowała w Winnickim oddziale Narodowego Towarzystwa Nadawczego Ukrainy. Kierowała redakcją radia. Korespondentka serwisów informacyjnych w STB, NTN i Inter. Zwyciężczyni konkursu na najlepszy program radiowy na temat „decentralizacja”.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

To właśnie od tego – od piękna, które trwa, od kobiecości, która nie znika nawet pod ostrzałem, i od wewnętrznej siły, która pachnie perfumami – rozpoczęła się nasza rozmowa.

Rymma Ziubina w Warszawie. Zdjęcie: Sestry

Teraz wszyscy jesteśmy tacy prawdziwi

Diana Balynska: – Co dzisiaj oznacza dla Pani być piękną?

Rymma Ziubina: – Być prawdziwą. Cieszę się, że standardy typu: „90-60-90” nie dominują już tak bardzo. Na początku wojny często mówiono mi: „Wszyscy jesteście teraz tacy prawdziwi”. I to prawda. Łzy w kadrze, kiedy są prawdziwe, widać od razu. Nie da się ich pomylić ze sztucznymi. I właśnie w tej szczerości tkwi prawdziwe piękno.

Czy dbanie o siebie, ta „czerwona szminka”, pomaga nam, kobietom, w sytuacjach kryzysowych?

Oczywiście! Dbanie o siebie, higiena – to pierwsze, o czym mówili psychologowie od początku inwazji. Jeśli nie brałaś prysznica od trzech dni, to jest to niepokojący sygnał. I to nie dlatego, że nie masz dostępu do wody, ale dlatego, że leżysz i nie możesz nic zrobić – a to objaw depresji. Dbanie o siebie to forma samoorganizacji. Oznacza, że przynajmniej coś kontrolujesz. To działanie, a działanie to życie.

Poza tym w każdej sytuacji pozostajesz kobietą. Pamiętam, jak byłam już w szlafroku, gdy rozległ się alarm. Zamierzałam założyć piżamę, ale zdecydowałam: nie, potrzebuję czegoś, w czym w razie czego będę mogła wybiegnąć. I najładniejszej bielizny – tak na wszelki wypadek... Zajrzałam do koszyka i zaczęłam przeglądać: „To? Nie. O! To już lepiej”.

Na Majdanie, gdy było strasznie, miałam tę samą zasadę: tylko najlepsza bielizna, żeby nikt nie śmiał powiedzieć, że na Majdanie są same bezdomne i „ubogie” kobiety – jak pisały rosyjskie media. To taka cienka granica między śmiesznym a strasznym

Jest jakaś rzecz czy rytuał, bez których nie wychodzi Pani z domu?

Perfumy. Bardzo kocham perfumy. Nawet w walizce ewakuacyjnej miałam dokumenty, maski z czasów pandemii, szminkę nie zawsze – ale i perfumy, które były tam obowiązkowo. Wciąż je zmieniam. Kocham nowe zapachy, eksperymenty.

Skoro mówimy o pięknie w czasach wojny: co dla Pani oznacza wygląd zewnętrzny i wewnętrzna siła?

Piękno to działanie. Nie wygląd zewnętrzny, nie piękne słowa, ale czyny. Tak jak miłość – nie jest rzeczownikiem, ale czasownikiem. Działanie i słowo. Kochać to działać. Tak samo jest z pięknem – to autentyczność i siła ducha.

Wspieram ukraińskich producentów, którzy dbają o naszą zewnętrzną urodę, ponieważ to, jak obecnie działa produkcja w warunkach wojny, również świadczy o niezłomności. Na przykład bardzo lubię i wspieram firmę Wiosna, która produkuje kosmetyki na bazie naszych ukraińskich ziół. Wszystko jest wytwarzane w Ukrainie, w warunkach zatrzymania produkcji podczas przerw w dostawach prądu i alarmów powietrznych. Po nieprzespanych nocach, po ostrzałach i bombardowaniach dziewczyny przychodzą rano do pracy i pracują. Właścicielka Wiosny, Inna Skarżyńska, jest mamą czworga dzieci; podczas wojny adoptowała jeszcze jednego chłopca. Jej sklepik i zakład w Buczy zostały doszczętnie zniszczone przez rosyjskich żołnierzy. A ona wszystko odbudowała, tyle że już we Lwowie.

To jest właśnie piękno.

Piękno ludzi, którzy szyją, pieką chleb, robią najsmaczniejszą pizzę we Lwowie – kiedy mężczyźni są na froncie lub właśnie z niego wrócili

Ostatnie wzruszające pokazy Ukrainian Fashion Week w Kijowie, kiedy na wybieg wyszli chłopcy po amputacjach i z protezami, były o tym samym. To nasi bohaterowie, którzy za cenę własnego zdrowia dają nam spokojne życie. Musimy brać pod uwagę wasze potrzeby – w modzie, architekturze, życiu codziennym.

Niedawno do naszego Lwowa, do Teatru Narodowego im. Marii Zańkowieckiej, przyjechali chłopcy, którzy przechodzą rehabilitację w centrum SuperHumans. Przygotowywaliśmy się do ich wizyty, przegadaliśmy szczegóły – czy jest podjazd, gdzie będzie im wygodniej siedzieć, gdzie ustawić wózki inwalidzkie.

Z weteranami z SuperHumans. Zdjęcie: archiwum prywatne

Już w 1995 roku, na festiwalu teatralnym w Edynburgu, widziałam, jak pierwsi w sali pojawili się ludzie na wózkach inwalidzkich. Przygotowano dla nich specjalne miejsca, i to nie z boku, skąd kiepsko widać, ale w środku pierwszego rzędu. Na świecie to działa od dawna, nie trzeba niczego wymyślać. Tyle że trzeba to zrobić pilnie.

Twarz bez zbędnych manipulacji

Czy rozumienie piękna się zmieniło? Obecnie często kojarzy się piękno z ingerencją – botoksem, wypełniaczami, plastyką...

Mamy tu dobre światło, możesz mnie sobie obejrzeć [śmiech]! Jest nawet anegdota wśród filmowców: „Słyszałem, że się ożeniłeś. Żona jest ładna?” – „To zależy, jak ustawić światło”.

Sama nie uciekam się do manipulacji estetycznych – trzymam się do ostatniej kropli krwi. Nie obiecuję, że tak będzie przez całe życie, ale na razie nie czuję takiej potrzeby.

Nawiasem mówiąc, na stronach castingowych, gdzie poszukuje się aktorek, coraz częściej pojawia się fraza: „Twarz bez zbędnych manipulacji”. To oczywiście kwestia indywidualnego wyboru kobiety. Ale jest też strona finansowa. Jeśli kobieta dokonuje darowizn, to mimowolnie sobie przelicza [koszty takich zabiegów]: jeden „zastrzyk” to trzy-pięć tysięcy hrywien. A potem znowu. Teraz jest to więc również kwestia priorytetów.

Jak postrzega Pani swój wiek? Czy Pani nastawienie do siebie zmienia się z upływem lat? Spotkała się Pani z przejawami ageizmu w swojej profesji?

W wieku 36 lat miałam już na koncie trzy role babci [śmiech]. Potrzebne do nich były twarze medialne, a wtedy takich twarzy nie było zbyt wiele. Ale ogólnie podchodzę do swojego wieku zupełnie spokojnie. Nie próbuję wskoczyć do ostatniego wagonu i sztucznie zatrzymać czas. Moje podejście do życia zmienia się, podobnie jak moje pragnienia.

Kiedy miałam 25 lat, wydawało mi się, że można zmienić świat – nawet poprzez zawód aktora. Dzisiaj już wiem, że nie

Chociaż... Dzisiaj podeszła do mnie kobieta i powiedziała: „Dwa lata temu, po rozwodzie, byłam całkowicie załamana. Spotkanie z panią tak mnie zainspirowało, że ponownie wyszłam za mąż”. Takie chwile są bardzo wzruszające.

Jeśli chodzi o ageizm – oczywiście, że istnieje. Obecnie mam niewiele ról filmowych, ponieważ nie gram młodych kobiet, a ról dla kobiet w moim wieku w kinie jest niewiele – nie tylko w Ukrainie, ale i na całym świecie. Jeśli Sharon Stone mówi, że w Hollywood po 45. roku życia nie piszą już dla ciebie scenariuszy i nie kręcą cię, to co ja mogę powiedzieć? Na szczęście jest teatr, w którym jestem potrzebna.

W garderobie. Zdjęcie: Disy Garby

Wiele starszych Ukrainek, które wyjechały do Polski, również spotyka się z ageizmem. Co by Pani poradziła takim kobietom, które po przeprowadzce, utracie kariery, części swojej tożsamości nie mogą odnaleźć siebie?

Nie mam już zbyt wielu rad. Trudno doradzać, kiedy się nie doświadczyło czegoś samemu. Ale widzę, że nawet w Ukrainie niektóre firmy zaczynają doceniać pracowników w starszym wieku. Tłumaczą swój wybór na korzyść pań po pięćdziesiątce tym, że oprócz doświadczenia zawodowego w tym wieku kobieta koncentruje się już na pracy, podczas gdy młodą dziewczynę czeka jeszcze małżeństwo, narodziny dzieci – co dla pracodawcy oznacza urlopy macierzyńskie, zwolnienia lekarskie, nieobecności w pracy.

Pamiętam siebie jako młodą pracującą mamę: dziecko ma gorączkę, a ja całuję je, ale biegnę do teatru. Biegnę i płaczę, bo rozumiem, że żadne przedstawienie nie jest tego warte. Ale idę, bo czuję się zobowiązana. Bo nie mogę jeszcze stawiać warunków i odwoływać przedstawień.

Jestem przekonana, że 50 lat to wspaniały czas, by przypomnieć sobie o sobie, o swoich niespełnionych marzeniach. Jeśli twój zawód pokrywa się z hobby, tak jak u mnie, to jest to dar

Jednak wiele kobiet całe życie poświęca tylko pracy i dlatego zapomniały, czego kiedyś chciały. A warto sobie przypomnieć: „Marzyłam, by nauczyć się włoskiego” albo: „Kiedyś chciałam tańczyć”. I warto to zrobić. Nawiasem mówiąc, serial „Lusia stażystka”, w którym zagrałam, jest hymnem kobiet po 50. Pod koniec 2021 roku otrzymałam nawet nagrodę za ten projekt, która nosi nazwę „Precz ze stereotypami roku”.

Wojna to nie tylko czołgi i zgliszcza

Często bywa Pani za granicą. Czy można tam jakoś rozpoznać Ukrainkę na ulicy wśród innych kobiet?

Wie pani, podczas podróży ze mną jest jak ze sportowcami, którzy widzą tylko lotniska, hotele i halę sportową. Ja mam tak samo, tylko zamiast hali sportowej jest sala kinowa albo teatralna [śmiech]. Ale przypomniało mi się, jak nasz ukraiński kierowca we Włoszech, gdzie kręciliśmy „Gniazdo gołębicy”, a w kadrze było może z dziesięć ukraińskich dziewczyn, podszedł pod koniec zdjęć: „Pani Rymmo, ja pani nie rozpoznałem! Jest pani dokładnie taka, jak te dziewczyny, które co tydzień tu wożę – tak samo ubrana, z taką samą torebką”. To był komplement – że jestem prawdziwa, jak ta emigrantka zarobkowa, którą gram w filmie. I nie chodzi nawet o ubranie. W filmie, w tych scenach z pierwszego okresu bohaterki we Włoszech, mam nawet inne oczy.

Oczy nas zdradzają. Spojrzenie. Smutek. Przerażenie. Niepewność. Nie chcę nikogo obrazić. Chcę tylko, żeby oczy Ukrainki błyszczały ze szczęścia.

Podczas wystąpienia publicznego. Zdjęcie: Ołeksandr Senko

A gdyby dzisiaj musiała Pani zagrać migrantkę zarobkową, to jak wyglądałaby ta postać?

Bardzo podobnie. Już wtedy pytano mnie: „Przeżyła pani coś takiego?”. A ja odpowiadałam: „Tak, częściowo”. Samotność, zwątpienie, nieporozumienia w rodzinie, poczucie, że nikt nie potrzebuje twojego zawodu... To wszystko było w moim życiu. Teraz ten obraz stał się tylko bardziej bolesny.

Po „Gnieździe gołębicy” były propozycje, by grać emigrantki zarobkowe, ale odmawiałam, bo to powielanie roli. A dla mnie ważne jest odkrywanie czegoś nowego w sobie i dla widza.

Zaproponowano mi też zagranie współczesnej historii: kobiety, która na własne oczy widziała rozstrzelanie dziecka, przeżyła traumę psychiczną... Odmówiłam, ponieważ moim zdaniem przed taką rolą trzeba przejść pewne przygotowania – porozmawiać z psychologami, pobyć w klinice, wczuć się. A zdjęcia miały rozpocząć się tydzień po przeczytaniu przeze mnie scenariusza.

Czy filmy o emigracji są teraz na czasie?

Absolutnie. Ale trzeba zrozumieć, że są różne takie filmy, tak jak filmy o wojnie. Wojna to nie tylko czołgi, lotnictwo, ruiny. To także kobieta w obcym kraju – bez języka i pracy. I dziecko, które widziało wojnę. Najgłębsze dzieła sztuki zawsze opowiadają o małym człowieku na tle wielkiej tragedii.

Jakiego kina potrzebują dziś widzowie?

Ukraińskiego. Widz naprawdę chce oglądać nasze historie, naszych aktorów, słyszeć nasz język. Jako członkini akademii filmowej obejrzałam wszystkie filmy, które powstały w ostatnich latach, by móc wybrać laureatów nagrody „Złoty Bączek”. Obecnie jest bardzo mało pełnometrażowych filmów fabularnych. Ale nawet te, które są, różnią się gatunkowo – są i dramaty, i komedie.

Mamy potężne kino dokumentalne, które prezentujemy na światowych festiwalach filmowych. Jednak współczesnych ukraińskich filmów fabularnych, które warto byłoby pokazać światu, jest na razie tylko kilka

A jak zmienił się teatr w czasie inwazji?

Teraz działa już zupełnie inaczej. Wpływa na to wszystko: odległość od linii frontu, alarmy powietrzne, godziny policyjne. Na przykład w Użhorodzie, gdzie ani przez jeden dzień nie było godziny policyjnej, spektakle zaczynają się o 19:00, jak wcześniej. Natomiast w Kijowie Teatr im. Iwana Franki gra już o 15:00 lub 17:00.

W Charkowie, Sumach i Chersoniu sytuacja jest krytyczna: przedstawienia odbywają się tylko w schronach. W Charkowie teatry dosłownie walczą o przetrwanie. Same opłacają wynajem pomieszczeń w schronach, a ludzie otrzymują 25% stawki, czyli mniej niż 100 dolarów miesięcznie.

Nie zawsze możemy zaplanować repertuar. Jeśli aktor jest w rezerwie, to gra. Jeśli przychodzi wezwanie, to dziś jest jeszcze na scenie, a jutro już nie.

Zdjęcie: Jurij Mechitow

Podczas alarmów powietrznych przerywamy przedstawienie, czekamy w schronie, a potem zaczynamy grać od tej minuty, w której przerwaliśmy. Nie zawsze jednak jest możliwość, by po zakończeniu alarmu dokończyć przedstawienie tego samego wieczoru. W końcu przez ostatnie dwa tygodnie w Ukrainie alarmy powietrzne trwały po 8 godzin. I to jest to, czego można się spodziewać po Rosjanach nie tylko w nocy.

Jeśli widzimy, że ludzie nie zdążą wrócić do domu przed godziną policyjną, przenosimy przedstawienia na inny dzień. A wyjazdy na tournee to w tej chwili dla teatru ogromne ryzyko finansowe.

We Lwowie, w naszym Teatrze im. Marii Zańkowieckiej, przed rozpoczęciem spektaklu puszczaliśmy komunikat z prośbą o wyłączenie telefonów komórkowych. Teraz taki komunikat zaczyna się słowami: „Chwała Ukrainie!”, a sala odpowiada: „Chwała bohaterom!” A potem informujemy: „W przypadku alarmu powietrznego zatrzymamy przedstawienie, a administratorzy pomogą wam zejść do schronu”. Dopiero wtedy zaczyna się przedstawienie. I niezależnie od tego, o czym ono jest, po spektaklu wychodzimy, by się ukłonić, i mówimy: „Nasze ciepłe spotkania są możliwe tylko dzięki Siłom Zbrojnym Ukrainy”. Bo w sali i na scenie znajdują się ludzie, których bliscy są na froncie: synowie, córki, mężowie, bracia, siostry, rodzice. Po każdym spektaklu w Teatrze imienia Zańkowieckiej ogłaszamy ze sceny zbiórkę datków.

W czym dziś odnajduje Pani wewnętrzne oparcie?

– W ludziach, i to nie tylko w znajomych. Mogę spotkać kogoś na ulicy, a ta osoba powie mi, że ją wsparłam – filmem, występem, słowem. Takie spotkania zdarzają mi się w chwilach zwątpienia. I to właśnie one dodają mi otuchy.

20
хв

Chcę, by oczy Ukrainki błyszczały ze szczęścia

Diana Balynska

Grzegorz Janikowski (PAP): – Próby do „Kaluguli” Camusa rozpoczęli Państwo w Narodowym Akademickim Teatrze Dramatycznym im. Iwana Franki w Kijowie przed inwazją Rosji na Ukrainę. Przerwaliście na prawie trzy miesiące. Ostatecznie premiera przedstawienia odbyła się w lipcu 2022 r. Jak teraz ten spektakl jest odbierany w Kijowie? W zeszłym roku prezentowali Państwo „Kaligulę” na festiwalu w Awinionie. Jak tam został przyjęty?

Iwan Urywskij: – Pokazaliśmy „Kaligulę” nie tylko w Awinionie, ale i na kilku innych festiwalach, np. w Sarajewie. Rzecz jasna, gramy – jednak przede wszystkim w Kijowie, gdzie publiczność pokochała ten spektakl. Pokazaliśmy go już ponad sto razy.

Długo zastanawiałem się, na czym polega fenomen recepcji tego przedstawienia. Po wizytach na festiwalach i rozmowach z wieloma ludźmi doszedłem do wniosku, że temat tyranii, despotyzmu dotyczy całego świata. Oczywiście, ten problem najbardziej porusza Ukraińców, bo sytuacja wojny czyni go namacalnym. Nasze przedstawienie spotkało się również z gorącym odbiorem i zrozumieniem we Francji, mimo że Francuzów sytuacja konfliktu zbrojnego bezpośrednio nie dotyczy. Bardzo ciekawe były ich komentarze i rozmowy w Awinionie. Bo temat „Kaliguli” jest uniwersalny i nie może być obojętny dla całego świata. Widzimy, co dzieje się w różnych zakątkach globu. Konflikty zbrojne, junty, armie najemników, terroryzm. Dlatego temat dyktatury jest gorący w rożnych państwach świata. Jedni znajdują się w oku cyklonu, inni pozornie są bezpieczni i daleko im do tej problematyki. Myślę, że nie znamy dnia ani minuty, bo Kaligula może pojawić się nagle w każdej części świata.

Co oznacza dla Pana robienie teatru w kraju objętym wojną? W 2024 r. wystawił pan „Marię Stuart” Schillera, w tym roku wyreżyserował „Makbeta”. Jak to się udaje?

Przyznam, że wystawiam teraz więcej sztuk, niż robiłem to przed inwazją Rosjan. Gdy wybuchła wojna, prawie trzy miesiące nie pracowaliśmy. Przygotowywaliśmy różne koncerty i wieczory poetyckie dla naszych żołnierzy.

Czuliśmy się, jak we mgle, i nie wiedzieliśmy, czy jeszcze kiedykolwiek będziemy robić teatr

Czy on jest potrzebny? gdy wreszcie wystawiliśmy „Kaligulę”, okazało się, że widzowie bardzo potrzebują teatru. Chcą żyć w miarę normalnie, oderwać się od koszmaru wojny. Dlatego zacząłem eksperymentować z rozmaitymi gatunkami teatralnymi. Zacząłem np. reżyserować komedie, których nigdy wcześniej nie robiłem. Prawda jest taka, że przede wszystkim musieliśmy jako zespół zrozumieć siebie i swoją sytuację. Potem zaczęliśmy pytać widzów, jakiego teatru potrzebują i czym dziś ma być teatr w Ukrainie.

Wystawia Pan głównie klasykę ukraińską i światową, jak „Tramwaj zwany pożądaniem” Williamsa, „Peer Gynta” Ibsena, wspomnianą „Marię Stuart”. Na swoim koncie ma Pan także realizacje m.in. Strindberga, Gozziego i Gogola. Krąży opinia, że biorąc na warsztat sztuki klasyczne, za każdym razem Pan je dekonstruuje lub redefiniuje. Na czym polega Pańska strategia reżyserska?

Za każdym razem gdy wybieram tekst sztuki, staram się ją wystawić tak, jak ja ją rozumiem. Doskonale wiem, że obcuję z klasyką, dlatego nie dokonuję dużych zmian. Po prostu wnikliwie czytam utwór, by zrozumieć go dla siebie. Następnie oglądam lub przypominam sobie realizacje danego tytułu w innych teatrach Europy. Wreszcie przychodzi moment, że zaczynam rozumieć, dlaczego inni reżyserzy wystawili go tak, a ja mam inną wizję. Myślę, że stąd są te opinie o tym, że dekonstruuję klasyków.

„Kaligula” Urywskiego na festiwalu w Polsce. Zdjęcie: Julia Weber

Często skraca Pan tekst, dokonuje przesunięć scen?

Przedstawienie „Kaliguli” trwa godzinę i piętnaście minut. To jest bardzo skrócona wersja. Po prostu nie mogliśmy przeprowadzić tylu prób, ile chcieliśmy. Cały czas wyły syreny przeciwlotnicze, a my nie mieliśmy prawa robić prób, gdy zbliżał się nalot. Dlatego tę wersję spektaklu dopasowaliśmy do realiów wojennych. Przypomnę tylko, że zdarzało się, że musieliśmy przerywać przedstawienie i z widzami schodzić do schronu.

W 2024 r. otrzymał Pan prestiżową Nagrodę Państwową im. Tarasa Szewczenki za spektakl „Czarownice z Konotopu” według Hrihorija Kwitki-Osnowjanenko. Wiem, że w czerwcu jadą Państwo z tym przedstawieniem na tournée do Stanów Zjednoczonych i Kanady. O czym opowiada ten spektakl?

W maju pokazaliśmy to przedstawienie w Polsce, a w czerwcu rzeczywiście wyruszamy za ocean. „Czarownica z Konotopu” to obowiązkowa lektura szkolna. Hrihorij Kwitko-Osnowjanenko pierwszy pisał prozą po ukraińsku. To rodzaj burleskowej satyry. Spektakl opowiada o tym, jak zaczyna się wojna Polski z Rosją, a Kozacy chcą uniknąć poboru, bo nie chcą iść na tę wojnę. Zapraszają wójta Konotopu na tzw. sotnik, czyli spotkanie, i przekonują go, że w mieście są wiedźmy. Żeby je odnaleźć, trzeba przeprowadzić tradycyjną próbę wody, czyli topić kolejne kobiety. Kto nie utonie, ten jest wiedźmą.

To straszna historia, rodzaj horroru, ale napisana jako komedia. Nasz spektakl odwołuje się do ukraińskiego folkloru i ludowości. To rodzaj wyobrażenia, jak to mogło wyglądać. Publiczność pokochała to przedstawienie. Zagraliśmy je już ponad dwieście razy.

Co zamierza Pan wystawić w najbliższym czasie?

W sobotę, 31 maja, w Narodowym Lwowskim Teatrze Opery i Baletu miała miejsce premiera opery „Złoty pierścień” Zachara Berkuta w mojej reżyserii. W kijowskiej Operze Narodowej Ukrainy im. T. Szewczenki przygotuję kolejną operę. Będą to „Bajki” E. T. A. Hoffmana.

Iwan Urywskij (ur. 9 marca 1990 r. w Krzywym Rogu) jest ukraińskim reżyserem teatralnym i operowym. Zrealizował ponad 20 spektakli w większości opartych na ukraińskiej klasyce. Był głównym reżyserem Ukraińskiego Teatru Muzyczno-Dramatycznego im. Wasyla Wasylki w Odessie. Od 2020 r. jest zatrudniony jako reżyser w Narodowym Akademickim Teatrze Dramatycznym im. Iwana Franki w Kijowie. Współpracował również z teatrami w Iwano-Frankowsku, we Lwowie, w Kownie i Pradze.

20
хв

Kaligula może pojawić się wszędzie

Polska Agencja Prasowa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Żanna Kadyrowa: „Rośliny, które znalazłam na terenach przyfrontowych, podobnie jak ukraińscy uchodźcy, podróżują teraz po świecie i dzielą się doświadczeniem”

Ексклюзив
20
хв

Jurij Andruchowycz: Dziś polityczni liderzy nie prowadzą — oni gonią społeczne trendy. I zamieniają się w klaunów

Ексклюзив
20
хв

Skąd się wzięła wędzona gruszka, czyli Jewhen w krainie przysmaków

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress