Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Rosjanie celowo wywołali w Ukrainie kolejną katastrofę ekologiczną – tym razem spuszczając do rzek Sejm i Desna toksyczne odpady, m.in. amoniak. Doprowadzili tym samym do masowej śmierci organizmów wodnych, co ukraińscy urzędnicy określili jako akt „ekobójstwa”. Sprawę opisuje brytyjski „The Guardian” w swym internetowym wydaniu.
Ścieki jako broń
17 sierpnia Ukraińcy zauważyli unoszącą się w dolnym biegu Sejmu plamę chemikaliów. Władze w Kijowie mają pewność, że pochodzą one z rosyjskiej cukrowni znajdującej się w pobliżu nadgranicznej wsi Tiotkino [niedawno w okolicach tej wsi i niedalekiego Głuszkowa ukraińskie wojsko zamknęło w kotle około 3 tysięcy żołnierzy Putina – red.]. Odpady przepłynęły Sejmem przez region Sum i trafiły do nurtu Desny, z której w wodę zaopatrywane są miliony ludzi żyjącyсh w regionie Kijowa.
Zanieczyszczenie doprowadziło do całkowitego załamania rzecznego ekosystemu. Zginęło mnóstwo wodnych stworzeń, od małych strzebli po wielkie sumy
Pierwsza całkowicie martwa rzeka w Ukrainie
Cytowany przez „Guardiana” Serhij Kraskow, sołtys wsi Słabyn leżącej nad Desną, przywołuje obraz tysięcy martwych ryb wyrzuconych na oba brzegi rzeki. Wolontariusze, wyposażeni w maski i gumowe rękawice, zebrali do worków ponad 44 tony ich gnijących trucheł, po czym zakopali je w dołach, by nie dopuścić do zatrucia zwierząt lądowych – i epidemii. Choć wojna do tej pory Słabyn omijała. Teraz jej okolice są skażone.
Kraskow ma duże doświadczenie w ograniczaniu rozmiarów katastrof ekologicznych. W 1986 r. uczestniczył w budowie gigantycznego betonowego sarkofagu, którym przykryto zniszczony reaktor w czarnobylskiej elektrowni atomowej. „Wiem, jak zakopywać niebezpieczne substancje” – stwierdził ironicznie w rozmowie z dziennikarzami „Guardiana”
Serhij Żuk, szef czernihowskiego inspektoratu ekologicznego, nazwał poczynania Rosjan „aktem rosyjskiego ekobójstwa”, a Desnę – do tej pory będącą jedną z najczystszych rzek Ukrainy – określił jako pierwszą w Europie „całkowicie martwą rzekę”. Według niego skażenie objęło ponad 650 kilometrów kwadratowych terenu. Szkody w ekosystemie są w jego opinii katastrofalne. Uważa, że działania Rosji były częścią szerszej kampanii ekologicznego niszczenia Ukrainy, w tym ataków na lasy i groźby spowodowania skażenia nuklearnego.
Na ratunek środowisku
Reakcja Ukraińców na katastrofę była błyskawiczna. Podjęto szereg działań mających na celu zminimalizowanie jej skutków. Żuk nakazał zamknięcie plaży Zołotyj Bank nad Desną, popularnego miejsca wypoczynku, zabronił też łowienia ryb, pływania i czerpania z rzeki wody dla zwierząt gospodarskich i do podlewania ogrodów. W nadziei na uratowanie ryby, którym udało się przetrwać, zespoły ratunkowe pompowały tlen do rzeki. Trochę pomogły też niedawne deszcze, które zmyły z gruntu część toksyn. Jednak mimo tych wysiłków prognozy dotyczące odrodzenia się rzeki są bardzo złe. Według Żuka potrwa to całe lata.
Kijowscy urzędnicy odpowiedzialni za ekologię wdrożyli różne środki bezpieczeństwa, by chronić ludność zaopatrującą się w wodę z pobliskich ujęć. Switłana Hrynczuk, ukraińska minister ochrony środowiska, zapewniła opinię publiczną, że spożywanie wody w Kijowie nadal jest bezpieczne, ponieważ w procesie jej oczyszczania azotany są z wody usuwane. W poprzek rzeki rozpięto też specjalne sieci, które zatrzymują martwe ryby.
Barbarzyńcy w ogrodzie
Zatrucie dolnego Sejmu i Desny jest postrzegane jako część szerszej strategii Rosji, mającej na celu niszczenie środowiska naturalnego Ukrainy w ramach prowadzonej wojny. Switłana Hrynczuk przypomniała w tym kontekście o innych zbrodniach ekologicznych, których Rosjanie dopuścili się od początku wojny: degradacji parków narodowych, lasów i dzikiej przyrody w okupowanych regionach. Powodowane przez rosyjskich żołnierzy eksplozje wywołały też liczne pożary, błyskawicznie rozprzestrzeniające się na ogromnych połaciach ziemi za sprawą niedawnych upałów.
Dla Ukraińców, którzy postrzegają przyrodę jako głęboko powiązaną z ich tożsamością narodową, te akty barbarzyńskiego zniszczenia są szczególnie bolesne, zauważa „Guardian”
Z symbolu piękna i spokoju, którym do niedawna była, Desna stała się teraz symbolem ekologicznej dewastacji spowodowanej przez najeźdźcę.
Zaczarowana Desna straciła czar
Rzeka Desna ma dla Ukrainy nie tylko znaczenie emocjonalne i krajobrazowe. To także skarb ukraińskiej kultury, o czym świadczą dzieła literackie – jak choćby „Zaczarowana Desna”, powieść filmowca Ołeksandra Dowżenki, scenarzysty i filmowca, jednego z pionierów ukraińskiego kina. Książka obfituje w nostalgiczne opisy nadrzecznych krajobrazów z czasów dzieciństwa.
„Było już dawno po zachodzie słońca, a duże sumy skakały w Desnie pod gwiazdami, podczas gdy my słuchaliśmy z zachwytem, aż zdrzemnęliśmy się w pachnącym sianie pod dębami. Dziadek uważał lina za najlepszą rybę ze wszystkich. Wyławiał je z wody gołymi rękami jak chiński magik” – pisał.
Dziennikarz, redaktor, publicysta, autor książek, historyk literatury, doktor nauk humanistycznych
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Jako potomkini ofiar wołyńsko-galicyjskiej czystki etnicznej chcę powiedzieć, że nie czekam na żadne ekshumacje. Pomysł, żeby w kraju ogarniętym wojną rozgrzebywać ziemię po to, żeby szukać kości sprzed 80 lat, podczas gdy wciąż trzeba ją rozgrzebywać, żeby nadążyć z chowaniem świeżych, uważam za przerażający. A stawianie takiego ultimatum ludziom przypartym do muru za niegodne.
W maju 1944 roku w Pustomytach pod Lwowem sąsiedzi zmasakrowali kilkanaścioro członków mojej rodziny podczas zjazdu Surmiaków. Wśród nich w torturach zginęła na przykład moja daleka ciotka Julia - Ukrainka, której jedyną winą było to, że wyszła za mąż za „Lacha”, Surmiaka. Była w dziewiątym miesiącu ciąży. Po wojnie cmentarz z ich szczątkami został rozjechany buldożerem.
We wrześniu 1943 roku w swoim domu została zamordowana ukochana ciocia mojego ojca Rozalia. Pochowano ją co prawda z wielką pompą na cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie, ale dziś po jej grobie nie ma śladu. Kiedy byłam tam 5 lat temu, nie wiedziałam nawet, w którym miejscu postawić znicz.
Kości z moim DNA leży w ukraińskiej ziemi mnóstwo. Czy w przypadku ekshumacji ktoś zamierza je skrupulatnie identyfikować? Czy ja, moje cioteczno-stryjeczne siostry i brat cioteczny zostaniemy poproszeni o oddanie próbek DNA i następnie otrzymamy przydziały swoich kości? Ja z góry odmawiam. Nie jestem entuzjastką relikwii, fiolek z krwią, grzebania się w kościach umarłych. Szanuję uczucia ludzi, którzy mają potrzebę bliskości ze szczątkami antenatów, ale ja nie. Dziś za istotniejsze uważam grzebanie w kościach żywych ludzi w celach ortopedycznych.
Kości moich zmarłych niech karmią drzewa. Pamięć o człowieku można czcić na wiele sposobów
Żeby jednak lepiej poznać punkt widzenia osób mających na ten temat inne zdanie, wybrałam się w zeszłym roku na Podkarpacie, żeby wziąć udział w uroczystym odsłonięciu pomnika ofiar UPA. Pojechałam tam głównie w związku z nową książką, liczyłam na to, że poznam rodziny ofiar. Zdumiały mnie nieprzebrane tłumy. Nigdy nie widziałam takiego morza motocykli i tylu mężczyzn w czarnych skórach naraz. Po kilku randomowych rozmowach przekonałam się jednak, że poza mną nie ma tu chyba żadnych rodzin ofiar. Nikogo z przyjezdnych, z którymi rozmawiałam (20-30 osób) nie łączyło nic ze Wschodnią Galicją ani Wołyniem. W pomniku najbardziej ekscytowało ich to, że przez tyle lat nie można go było postawić, bo „nawet PiS się bał!”. Teraz jak już stał, przestał być ważny. Głównym tematem było to, że teraz trzeba żądać ekshumacji. Bo na to Ukraińcy na pewno się nie zgodzą, a Tusk będzie pękał. Większość moich rozmówców reprezentowała Konfederację. Jako potomkinię ofiar traktowali mnie z początku z szacunkiem, ale gdy okazało się, że nie palę się do ekshumacji, a w dodatku wyrażam wątpliwość co do estetyki pomnika (zdjęcie poniżej) ich szacunek szybko przeszedł w irytację. Czułam, że zawadzam. Gęstniejącą atmosferę rozładowała na szczęście "radosna" wieść, że podobno „Ukry” szykują się, żeby wyskoczyć z krzaków podczas mszy i zakłócić uroczystość. Moi rozmówcy porzucili mnie i podekscytowani zaczęli przygotowywać się do bitki. Ewidentnie to byłoby dla nich najpiękniejsze zwieńczenie pielgrzymki.
Żadni Ukraińcy jednak z krzaków nie wyskoczyli. Msza odbyła się bez zakłóceń. A czciciele pamięci moich krewnych udali się do innej miejscowości, gdzie wieczorem odbyła się patriotyczna rekonstrukcja rzezi.
Los Angeles płonie. Pożary w stanie Kalifornia są jednymi z największych w historii regionu. Ogień objął obszar 12,5 tysiąca hektarów, zmuszając setki tysięcy ludzi do ewakuacji. Zginęło co najmniej 25 osób, spłonęło ponad 10 tysięcy budynków. Strażacy pracują bez wytchnienia, lecz najpotężniejsze pożary nie zostały jeszcze w pełni opanowane.
Tragedię spowodowało samoczynne zapalenie się lasu po długiej suszy, swoje zrobił też huraganowy wiatr. Zewsząd płynie wsparcie dla osób dotkniętych przez katastrofę, powstają inicjatywy wolontariackie. W pomoc włączają się również Ukraińcy. Sestry rozmawiały z przedstawicielami ukraińskiej społeczności w Kalifornii, którzy pracują w jednym z centrów wolontariackich w pobliżu Los Angeles.
Ołeksandra Chułowa, fotografka z Odesy, przeprowadziła się do Los Angeles rok temu. Mówi, że kiedy wybuchły pożary, wciąż pojawiały się kolejne wiadomości o tym, ile osób straciło swoje domy. Ukraińcy natychmiast zaczęli się organizować:
– Aleks Denisow, ukraiński aktywista z Los Angeles, szukał wolontariuszy do pomocy w dystrybucji ukraińskiej żywności wśród poszkodowanych – mówi. – Posiłki są przygotowywane przez Ukrainki z organizacji House of Ukraine w San Diego. Przygotowały już ponad 300 litrów barszczu ukraińskiego i około 400-500 krymskotatarskich czebureków. Zebraliśmy się z naszymi przyjaciółmi i postanowiliśmy przyłączyć się do tej inicjatywy.
Rozwoziliśmy jedzenie w okolicach tej części miasta, w której doszło do pożarów. Na obóz dla wolontariuszy udostępniono nam duży parking. Było nasze jedzenie, był duży ukraiński food truck z Easy busy meals – serwowano z niego pierogi. Inni rozdawali ubrania, pościel, produkty higieniczne itp. Każdy robił, co mógł. Naszym zadaniem było nakarmienie ludzi. Zaczęliśmy o 10.00 i skończyliśmy o 20.00.
W sumie było nas około 30. Panią, która smażyła chebureki przez 10 godzin bez odpoczynku, w pełnym słońcu, żartobliwie nazwaliśmy „Generałem”. Jak przystało na prawdziwą Ukrainkę, wzięła sprawy w swoje ręce i przydzieliła każdemu z nas zadanie. To silna, lecz zarazem miła kobieta.
Rozdaliśmy około 1000 talerzy barszczu. Obszar, na którym działaliśmy, był dość rozległy, więc chodziliśmy po nowo utworzonym „centrum pomocy” z głośnikiem, przez który informowaliśmy, że mamy pyszne ukraińskie jedzenie – za darmo. Na początku miejscowi trochę obawiali się jeść nieznane im potrawy, ale kiedy spróbowali, nie mogli przestać. Czebureki bardzo im zasmakowały, przypominały im lokalne danie empanadas. Ustawiła się po nie bardzo długa kolejka.
Anna Bubnowa, wolontariuszka, która uczestniczyła w inicjatywie, napisała: „To była przyjemność pomagać i proponować ludziom nasz pyszny barszcz. Wszyscy byli zachwyceni i wracali po więcej”.
Aleks Denisow, aktor i aktywista, jeden z organizatorów pomocy mieszkańcom Los Angeles dotkniętym kataklizmem, mówi, że społeczność ukraińska w południowej Kalifornii jest liczna i aktywna. Dlatego była w stanie szybko skrzyknąć wolontariuszy, przygotować posiłki i przybyć na miejsce.
Na swoim Instagramie Aleks wezwał ludzi do przyłączenia się do inicjatywy: „Przynieście wodę i dobry humor. Pomóżmy amerykańskiej społeczności, która przez te wszystkie lata pomagała społeczności ukraińskiej”.
– Wielu Ukraińców, jak ja, mieszka na obszarach, z których ewakuowano ludzi – lub na granicy z takimi obszarami – mówi Aleks. – Trudno nam było się połapać, co się naprawdę dzieje. To było tak podobne do naszej wojny i tego żalu po stracie, który odczuwamy każdego dnia. To Peter Larr, Amerykanin w trzecim pokoleniu z ukraińskimi korzeniami, wpadł na ten pomysł, a my wdrożyliśmy go w ciągu zaledwie 24 godzin.
Niestety mieliśmy ograniczone możliwości, więc musieliśmy podziękować wielu osobom, które chciały pomagać wraz z nami. Amerykanie byli niesamowicie wdzięczni i wręcz zachwyceni naszym jedzeniem. Rozmawiali, dzielili się swoimi smutkami i pytali o nasze.
Naszego barszczu, pierogów, chebureków i innych potraw spróbowało 1000, a może nawet 1500 osób. Jednak wiele więcej było tych, którzy podchodzili do nas, by po prostu porozmawiać, zapytać o wojnę w Ukrainie, o nasze życie, kulturę.
Lokalni mieszkańcy masowo opuszczają niebezpieczne obszary, powodując ogromne korki na drogach. Pożary ogarnęły już 5 dzielnic miasta, wszystkie szkoły są zamknięte. Już teraz ten pożar został uznany za najbardziej kosztowny w historii. Swoje domy straciło też wiele hollywoodzkich gwiazd, m.in. Anthony Hopkins, Mel Gibson, Paris Hilton i Billy Crystal.
Zdjęcia publikujemy dzięki uprzejmości Ołeksandry Chułowej i Aleksa Denisowa
1 stycznia Polska oficjalnie przejęła przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej. Polska prezydencja nastąpiła po prezydencji węgierskiej, więc ukraińskie MSZ ma wobec niej duże oczekiwania, zwłaszcza w zakresie integracji europejskiej. Warszawa przejęła przewodnictwo w Radzie UE w obliczu poważnych wyzwań globalnych i europejskich: oprócz wojny Rosji przeciwko Ukrainie – także początku prezydentury Donalda Trumpa, wyborów w Niemczech i kryzysu politycznego we Francji.
– Z niecierpliwością czekamy na aktywną współpracę z prezydentem elektem Trumpem w duchu koncepcji pokoju poprzez siłę. Przedyskutowaliśmy kwestię sankcji wobec Rosji za wojnę. Omówiliśmy też drogę Ukrainy do UE. Możemy otworzyć co najmniej kilka klastrów – powiedział prezydent Wołodymyr Zełenski podczas konferencji prasowej z Donaldem Tuskiem w Warszawie 15 stycznia.
Jakie będą priorytety polskiej prezydencji? Czy Kijów i Warszawa zdołają znaleźć wspólny język w kontrowersyjnych kwestiach? I czy Polska wzmocni swoją pozycję lidera w UE w ciągu najbliższych sześciu miesięcy?
Polskie przywództwo
Trudno znaleźć drugi kraj, który byłby lepiej przygotowany do przewodnictwa w UE w tym czasie – uważa Krzysztof Nieczypor, analityk w Ośrodku Studiów Wschodnich (OSW). Jego zdaniem Polska od wielu lat wskazuje na zagrożenie ze strony Rosji i stara się przekonać swoich europejskich partnerów do konieczności podjęcia zdecydowanych kroków w celu powstrzymania agresywnej polityki Federacji Rosyjskiej. Takie stanowisko państwa polskiego było niezależnie od tego, która siła polityczna sprawowała władzę w Polsce:
– Pomoc humanitarna, finansowa i wojskowa dla Ukrainy oraz kontynuacja sankcji wobec Federacji Rosyjskiej pozostają stałym elementem polskiej polityki zagranicznej, mimo zmiany rządu w ubiegłym roku – mówi Nieczypor. – Siły sprzeciwiające się tej polityce są na polskiej scenie politycznej marginalne.
Czyni to Polskę wiarygodnym i stabilnym krajem, z potencjałem politycznego przywództwa w sferze bezpieczeństwa w Europie. Zwłaszcza gdy inne ważne kraje UE doświadczają kryzysów wewnętrznych, a sytuacja międzynarodowa pozostaje niestabilna i nieprzewidywalna
Znalezienie równowagi między wzmacnianiem strategicznej autonomii Europy a podkreślaniem roli NATO, będącego fundamentem europejskiego bezpieczeństwa, może być ważną kwestią w ciągu najbliższych sześciu miesięcy polskiej prezydencji, zaznacza z kolei Martin Vokálek, dyrektor wykonawczy praskiego Instytutu Polityki Europejskiej EUROPEUM:
– Powrót Donalda Trumpa na urząd prezydenta USA rodzi obawy o potencjalne zmiany zobowiązań wobec NATO i więzi transatlantyckich. A Polska, jako silny zwolennik partnerstwa UE-NATO, będzie priorytetowo traktować utrzymanie silnej współpracy z Waszyngtonem.
Vokálek zaznacza, że jeśli chodzi o wewnętrzną dynamikę Unii Europejskiej, wyniki wyborów w Niemczech określą priorytety gospodarcze i polityczne UE:
– Polska prezydencja powinna działać jako siła stabilizująca, zapewniając, że transformacja w Niemczech nie zakłóci realizacji polityk UE. Wyzwania w Niemczech czy we Francji wzmacniają również pozycję Polski jako dużego, silnego i proaktywnego członka UE, co wcześniej częściej przypisywano właśnie Niemcom lub Francji.
Priorytety wewnętrzne i zewnętrzne
Jak zauważa Mykoła Kniażycki, dziennikarz, poseł do ukraińskiego parlamentu i współprzewodniczący grupy ds. stosunków międzyparlamentarnych z Rzeczpospolitą Polską, przed polskimi władzami stoją nie tylko wyzwania zewnętrzne, ale także wewnętrzne. To przede wszystkim wybory prezydenckie, w których często gra się antyukraińską kartą – w związku z polityką historyczną, rolnictwem i kwestiami tranzytowymi. Dlatego polskiemu rządowi będzie z jednej strony niezwykle trudno sprostać strategicznym interesom kraju, a z drugiej – oprzeć się politycznym oskarżeniom, które słyszą pod swoim adresem przed wyborami prezydenckimi.
– Mam jednak nadzieję, że Polska podniesie sprawę zamrożonych rosyjskich aktywów, które powinny zostać przeznaczone na pomoc Ukrainie, i kwestię wspólnej polityki obronnej Unii Europejskiej. To dla nas teraz niezwykle ważne, bo nie wiemy, jak będą wyglądały relacje ze Stanami Zjednoczonymi. Gdy Polska poruszy kwestię naszej integracji europejskiej, mogą pojawić się problemy związane z polityką historyczną czy współpracą gospodarczą. Ale ogólnie rzecz biorąc jestem pozytywnie nastawiony do tego okresu, zwłaszcza po węgierskiej prezydencji. Następna będzie prezydencja duńska.
Myślę, że Polska i Dania w przyszłym roku mogą razem pomóc Ukrainie w sektorze obronnym i w integracji z Unią Europejską
Polska prezydencja w Radzie UE pod hasłem: „Bezpieczna Europa” opiera się na wzmacnianiu europejskiej odporności i stabilności – w odpowiedzi na rosnące wyzwania geopolityczne, gospodarcze i społeczne. Priorytety Polski mają na celu wzmocnienie zdolności obronnych, ochronę granic zewnętrznych, zwalczanie obcych ingerencji, zapewnienie Wspólnocie bezpieczeństwa energetycznego i promowanie procesu jej rozszerzenia, zwłaszcza o Ukrainę i Mołdawię, podkreśla Martin Vokálek:
– Po węgierskiej prezydencji to kluczowa szansa dla Ukrainy na drodze do członkostwa w UE. Oczekuje się, że Polska, jako jeden z najsilniejszych sojuszników Kijowa w UE, będzie naciskać na rozpoczęcie rozmów akcesyjnych podczas swojej kadencji
Wsparcie wojskowe i humanitarne pozostaje kluczowe, a Polska prawdopodobnie będzie opowiadać się za dalszą pomocą UE w celu przeciwdziałania rosyjskiej agresji. Ponadto polska prezydencja może przewodzić wysiłkom na rzecz zbliżenia Ukrainy do standardów UE, potencjalnie prowadząc do głębszej integracji z politycznymi i gospodarczymi ramami Unii – co oczywiście pozostaje głównym wyzwaniem, gdy Ukraina broni się przed bezprecedensową rosyjską agresją.
Zgodnie z programem opublikowanym przez polski rząd priorytetem polskiej prezydencji w UE jest wielowymiarowe bezpieczeństwo: zewnętrzne, wewnętrzne, informacyjne, energetyczne, gospodarcze, żywnościowe i zdrowotne. Co ważne dla Ukrainy, jak ocenia Krzysztof Nieczypor, Polska będzie starała się wykorzystać swoją prezydencję do przekonania partnerów, że rozszerzenie UE o Ukrainę jest geopolitycznym imperatywem i szansą na rozszerzenie strefy stabilności i rozwoju.
– Polska prezydencja będzie zabiegać o trwałe wsparcie dla Ukrainy i jej odbudowy, a także o zwiększenie presji na Rosję i jej popleczników, by jak najszybciej zakończyli agresję, uwzględniając prawo międzynarodowe, a tym samym kwestię integralności terytorialnej Ukrainy, pełnego zachowania jej suwerenności i niepodległości – mówi analityk.
Rozszerzenie UE i integracja europejska Ukrainy
Bardzo ważne są również procesy polityczne w UE. W 2025 r. Komisja Europejska przedstawi projekt Wieloletnich Ram Finansowych na okres po 2027 roku. W lutym 2025 r. polska prezydencja zorganizuje konferencję ekspercką wysokiego szczebla na temat tych projektów – kontynuuje Nieczypor. Ważne jest, aby państwa członkowskie już teraz zapewniły odpowiednie wsparcie finansowe w tym horyzoncie czasowym, który będzie obejmował możliwość rozszerzenia UE. Będzie to test na to, jak poważnie Unia myśli o rozszerzeniu i jak przygotowuje się do niego instytucjonalnie oraz finansowo:
Nieczypor: – Polska będzie starała się otworzyć pierwszy rozdział negocjacji w tzw. kwestiach fundamentalnych; mówił już o tym minister ds. unijnych Adam Szłapka. Warto jednak zaznaczyć, że ważnym elementem negocjacji będzie spełnienie przez Ukrainę warunków utrzymania standardów zawartych w niektórych rozdziałach negocjacyjnych. Dla Warszawy rozszerzenie jest najskuteczniejszym sposobem promowania europejskich wartości, na czele z demokracją i praworządnością, które decydują o bezpieczeństwie i stabilności w naszym sąsiedztwie. Z drugiej strony, rozszerzenie bez przestrzegania odpowiednich standardów niesie ze sobą ryzyko odwrotnego scenariusza: wzrostu niestabilności i ryzyka kryzysów wewnętrznych w Unii.
Dlatego tak ważne jest, aby Ukraina spełniła kryteria akcesyjne – przyjęła odpowiednie ustawodawstwo i wdrożyła je. Ale to zależy przede wszystkim od władz w Kijowie
Podczas polskiej prezydencji w UE zostanie otwarty pierwszy klaster, który jest niezbędny do rozpoczęcia negocjacji w sprawie przystąpienia Ukrainy do UE. Jak przewiduje Mykoła Kniażycki, rozpoczną się też prace nad drugim klastrem:
– Pomimo wszystkich spekulacji politycznych, które słychać w Polsce, myślę, że w jej strategicznym interesie jest to zrobić – i zrobi to. Politycy, którzy obecnie sprawują władzę w Polsce, rozumieją spoczywającą na nich odpowiedzialność, są przekonanymi demokratami i opowiadają się za jednością Unii Europejskiej.
Jak podczas swojej ostatniej wizyty w Warszawie 15 stycznia zaznaczył Wołodymyr Zełenski, Polska prezydencja w UE to czas, który powinien przynieść konkretne rezultaty dla Ukrainy, Polski i całej Europy. Dodał, że tam, gdzie jest nasza integracja, wspólna siła i wzajemny szacunek, Rosja nie przejdzie.
Z kolei polski premier obiecał, że Polska będzie współpracować z Ukrainą w celu przyspieszenia integracji europejskiej.
Według Tuska polska prezydencja w UE pomoże przełamać impas, który był widoczny w ostatnich miesiącach
Natomiast polski prezydent nalega, by Ukraina natychmiast otrzymała zaproszenie od NATO. I chociaż zdaniem Andrzeja Dudy pełne członkostwo w Sojuszu nie jest możliwe do czasu zakończenia walk na Ukrainie, byłby to pierwszy krok w kierunku zapewnienia jej realnych gwarancji bezpieczeństwa ze strony NATO.
Wyzwania dla jedności i bezpieczeństwa UE
Po spotkaniu z przedstawicielami Komisji Europejskiej premier Słowacji Robert Fico zagroził ograniczeniem pomocy humanitarnej i wsparcia dla ukraińskich uchodźców, a także zablokowaniem decyzji UE w sprawie Ukrainy. Wcześniej premier Węgier Viktor Orban wielokrotnie wyrażał zamiar zablokowania euroatlantyckiej integracji Ukrainy.
W ocenie Mykoły Kniażyckiego jest jednak mało prawdopodobne, by ich stanowisko było w stanie zniszczyć europejską jedność w kwestiach związanych z Ukrainą.
– Kiedy w ubiegłym roku zatwierdzono unijną pomoc dla Ukrainy, 50 mld euro, Węgry próbowały ją zablokować – przypomina Kniażycki. – Wtedy kanclerz Scholz półżartem powiedział Orbanowi, żeby wyszedł na kawę. Myślę, że także teraz prawdziwi partnerzy Ukrainy w Unii Europejskiej doradzą liderom Węgrom i Słowacji, by wyszli na kawę, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Polska prezydencja w UE będzie musiała strategicznie niwelować różnice, by utrzymać jednolitą reakcję na rosyjską agresję i chronić podstawowe zasady Unii, zauważa Martin Vokálek:
– Polska mogłaby przewodzić wysiłkom na rzecz tworzenia silniejszych koalicji wśród podobnie myślących państw członkowskich, w celu izolowania głosów sprzeciwu poprzez odwoływanie się do wspólnych wartości i znaczenia zbiorowego bezpieczeństwa dla całej Europy.
W razie braku jednolitej decyzji lub zablokowania wspólnych działań przez kraje takie jak Słowacja i Węgry, koalicje tego rodzaju mogłyby działać tak niezależnie, jak to tylko możliwe
Jednocześnie mechanizmy takie jak budżet UE mogą stanowić zachętę finansową dla niektórych państw członkowskich do dostosowania swoich wartości do wartości UE.
Węgry i Słowacja, mimo zainteresowania gazem z Rosji i innymi rosyjskimi nośnikami energii (czemu zwykle towarzyszą różne interesy korupcyjne), są znacznie bardziej zainteresowane otrzymaniem pomocy od Unii Europejskiej, ocenia Kniażycki:
– Dlatego kraje, które myślą strategicznie i opowiadają się za prawdziwą niezależnością UE i wartościami europejskimi, zrobią wszystko, by presja ze strony Węgier i Słowacji, wywierana pod wpływem Rosji, nie wpłynęła na przyszłość Ukrainy w Unii Europejskiej.
Premiera filmu „Putin” Patryka Vegi w polskich kinach powinna zachęcić widza do rozejrzenia się wokół, spojrzenia w przeszłość oraz zadania sobie pytania: jak do tego doszło? Czy prezydent Rosji zawsze był potworem? A jeśli nie zawsze, to jak się w niego zmienił?
Film Patryka Vegi częściowo odpowiada na to pytanie. Ważne jest jednak, by zrozumieć: TEN potwór nie jest jedyny. Przed nim wiele monstrów sięgało po władzę w różnych miejscach i w różnym czasie: dyktatorzy, tyrani, królowie, cesarze. A współczesne kino nie raz mierzyło się z tym tematem.
Na przykład w jednym z mało znanych seriali telewizyjnych mężczyzna o nazwisku Schicklgruber zamienia się w Hitlera – gdy tego aspirującego artystę w obecności niemieckiej dziewczyny zawstydza pewien Żyd. W innym filmie, ukraińskim, prawdziwa natura Lenina ujawnia się podczas powodzi – gdy przyszły wódz rewolucji ucieka na łódź. W ślad za nim do łodzi próbują wskoczyć przerażone zające, lecz ten zaczyna zabijać je wiosłem...
Jedynym pytaniem, które pozostaje bez odpowiedzi, jest to, dlaczego ludzkość takie potwory toleruje.
„Śmierć Stalina” (2017), reż. Armando Iannucci
Wydaje się, że Patryk Vega, kręcąc swojego „Putina”, przynajmniej częściowo nawiązywał do filmu „Śmierć Stalina”. I nawet jeśli Iannucci nie pokazał życia i ewolucji radzieckiego tyrana, to jego śmierć i upadek Stalinowskiego kultu jednostki pokazują, jak kończą się takie historie. Świta Stalina to główni bohaterowie filmu, rewizjonistycznego i demaskatorskiego. Dyktator pokazany jest poprzez antybohaterów z jego najbliższego otoczenia – przyjaciółmi i współpracownikami „ojca narodów” byli, zbrodniarze, szumowiny i idioci. Włoski reżyser pokazuje ich w optyce groteskowej hiperboli. Szalenie zabawnie ogląda się mocarzy Związku Radzieckiego w 1953 roku, gdy boją się nawet dotknąć ciała swojego pana – nieważne, czy już martwego, czy jeszcze nie. Iannucciemu udało się doskonale to, co kompletnie nie wyszło Vedze – wykreować atmosferę upiorno-groteskowego blefu, która otaczała krwawego sowieckiego dyktatora.
„Makbet” (2015), reż. Justin Kurzel
przepowiedziano, że zostanie królem, który zdradził swojego przyjaciela – króla, i zdobył władzę, by na koniec stracić ją wraz z życiem. Szekspir opowiadał o współczesnym mu królu Jakubie I, choć akcja jego dramatu została osadzona w jedenastowiecznej Szkocji. Kurzel nie uwspółcześnił tego dzieła, nie zmienił tła, lecz zrealizował własne zamierzenia. Jego „Makbet” to sztuka plus moralność, szaleństwo i odwaga w sposobie przedstawiania bitew i natury – plus rozdzierająca serce historia zdrady, władzy i śmierci. Szlachetny i silny wojownik i jego szlachetne intencje idą na marne, gdy ulega zwodniczym, łechcącym jego próżność podszeptom swojej żony. Ten szablon, który wydaje się być zszyty z biblijnych historii, pokazuje obraz człowieka staczającego się w otchłań piekła.
„Rzym” (2005-2007)
To jeden z pierwszych seriali nowego typu, kiedy pokazywanie wielkiego i kosztownego kina stało się możliwe w telewizji. „Rzym” opowiada historię odnoszącego sukcesy polityka, sędziego, konsula, wielkiego dowódcy, a wreszcie dożywotniego dyktatora i cesarza Gajusza Juliusza Cezara, który zginął zakłuty sztyletami przez swoich towarzyszy. W 22 odcinkach serial pokazuje, jak ten utalentowany, inteligentny i przeklęty Rzymianin urósł na ofiarach i krwi, zdradach i łapówkach, kłamstwach i strachu, w rezultacie doprowadzając do upadku siebie i Rzym. 12 odcinków pierwszego sezonu to droga bohatera na szczyt, zakończona jego śmiercią. 10 odcinków drugiego to opowieść o upadku wszystkiego, co zbudował.
„Ostatni król Szkocji” (2006), reż. Kevin Macdonald
Sposób, w jaki człowiek przeobraża się, odsłaniając swą mroczną istotę, doskonale pokazał Forest Whitaker w jednej ze scen tego filmu: uśmiecha się przyjaźnie, by już w następnej scenie przyjaźń spłynęła z jego twarzy, ukazując kamienne oblicze wroga. Po obaleniu poprzedniego prezydenta w wojskowym zamachu stanu, generała Idi Amina, nowy prezydent Ugandy zaprasza szkockiego lekarza do swojego pałacu, mówiąc, że jest szansa na stworzenie najlepszego leku w Afryce. Urzeka swego gościa – i rodaków – namiętnymi przemowami i obietnicami. Zamienia bluzę z epoletami na kitel lekarza. Niszcząc opozycję, zapewnia, że to dla dobra kraju...
Jak stał się potworem? Nie „stał się”, tylko zawsze nim był. Bo ludzie nie dostrzegają potworów, dopóki te kryją się pod łóżkiem. A kiedy wychodzą na świat, jest już za późno, by zrzucać winę na bajki.
„Car” (2009), reż. Pawło Łungin
Jeszcze zanim wypadł z łask rosyjskiego establishmentu artystycznego i putinowskich władz, Łungin stworzył portret samodzierżawcy – w pewnym sensie czarne zwierciadło rosyjskiej duszy, która pragnie iść do raju, ale nie może. W bardzo trafnej kreacji aktora komicznego Piotra Mamonowa (skądinąd – aktora komicznego) Groźny (Iwan Groźny) jawi się jako modelowy pacjent Freuda, ponieważ wypowiada skądinąd słuszne i prawe myśli, lecz jego działania, którymi kieruje lęk, prowadzą do piekła, topiąc szesnastowieczną Moskwę we krwi. To wymowny obraz formowania się potwora, w którym Łungin przewyższa talentem Hieronima Boscha – w przedstawianiu piekła na ziemi, które Rosjanin sprowadza z zaświatów na ziemię.
Aldona Hartwińska: Co czujesz, kiedy ktoś mówi do Tobie: Mateusz Lachowski, korespondent wojenny?
Po trzech latach prawie się przyzwyczaiłem. Chwilowo to po prostu mój zawód.
Kim jest więc korespondent wojenny?
Mateusz Lachowski: Człowiekiem, który relacjonuje wojnę z tak zwanej combat zony. Wiadomo, że może ją relacjonować z różnych miejsc, ale choćby od czasu do czasu powinien wjechać w strefę działań wojennych, bo tylko wtedy zrozumie, o czym pisze i mówi.
Nie można być korespondentem wojennym, nie mając kontaktu z wojną. A trudno mieć kontakt z wojną, jeśli się nie rozmawia z żołnierzami, nie jeździ na front, nie bywa w miejscach, w których wojna się dzieje
Ja często mówię, że wojna to rodzaj najgorszej klęski żywiołowej o dużym zasięgu, a oko cyklonu jest właśnie tam, gdzie jest front. Linia frontu jest tutaj kluczowa.
W ogóle określenie: „korespondent wojenny” kojarzymi się z dziennikarzami, którzy relacjonowali pierwszą czy drugą wojnę światową, pisali stamtąd korespondencje, a oni właśnie byli z żołnierzami na froncie.
Korespondent wojenny siedzi z żołnierzami w okopach – to istota tego zawodu.
Jak przygotowujesz się do pracy w strefie konfliktu? Jakie środki bezpieczeństwa podejmujesz, by chronić siebie i ludzi, z którymi pracujesz?
Pracuję z minimalną liczbą ludzi. Jeżeli kogoś zabieram bezpośrednio do combat zony, to jest to jeden operator, ale często też filmuję wszystko sam.
Na przykład byłem w południowo-wschodniej części Bachmutu, gdy walki trwały na zachodzie czy w samym centrum. Słyszałem na własne uszy dźwięki wojny.
Trzymałem się w bezpiecznej odległości, ale jednak byłem na tyle blisko, że mogłem porozmawiać z mieszkańcami, którzy zostali w mieście, mogłem podejść do żołnierzy przebywających gdzieś z tyłufrontu. To właśnie była moja najbardziej wartościowa praca.
Teraz drony nie pozwalają mi tak pracować. Dojazd do miast stał się bardzo niebezpieczny – drony polują na wszystkie pojazdy, które przemieszczają się drogami dojazdowymi w kierunku frontu czy wzdłużjego linii.
Jak się przygotowuję? Sprawdzam mapy, zasięgam języka u żołnierzy, jak wygląda sytuacja na miejscu,chociaż trzeba pamiętać, że to nie zawsze się sprawdza.
Zawsze zabieram kamizelkę, hełm, opaski uciskowe, osobistą apteczkę, tak zwany IFAK. Staram się jeździć sprawnym samochodem.
Ale szczerze? Nie wiem, czy można się przygotować na taki wyjazd. Paradoks polega na tym, że możesz się świetnie przygotować i to nic nie da, bo będziesz mieć pecha. Albo możesz się wcale nie przygotować i wszystko pójdzie dobrze, bo masz fart.
Zawsze trzeba być czujnym, bo sytuacja może się zmienić w pięć minut. Taka jest wojna. I trzeba cenić doświadczenie, a jego nabiera się z każdym kolejnym wyjazdem.
Uważam też, że zawsze trzeba się zastanowić, po co się ryzykuje. Jeżeli czujesz, że ma to sens – chcesz coś nagrać, coś zobaczyć, opowiedzieć jakąś historię, masz do zrobienia ważny materiał – wtedy można podjąć ryzyko.
Ale ryzykować z ciekawości to już głupota.
Uważasz, że ta praca zmieniła Twoje podejście do życia i świata?
Tak, i to bardzo. Przede wszystkim zmieniła mnie jako człowieka. Wojna całkowicie wywróciła moje życie.
Za tę pracę płaci się cenę: zdrowiem, emocjami,relacjami.
Zapłaciłbyś tę cenę drugi raz?
Tak. Uważam, że warto było poznać osoby, które poznałem. Niektórych już z nami nie ma.
Ale przede wszystkim warto było zobaczyć pewne rzeczy, zrozumieć, zrobić coś wartościowego.
Wydaje mi się, że dzięki tej pracy zrobiłem kilka razy coś dobrego.
Nie masz czasem wrażenia, że świat trochę znudził się wojną, trochę o niej zapomniał? Czy Polaków jeszcze interesuje wojna w Ukrainie?
Niestety coraz mniej, a jeżeli interesuje, to rzeczywiście te rzeczy, które są z frontu, dotyczą żołnierzy, walk, a nie kwestii cywilnych. Choć zdarza mi się czasem przedstawić jakąś przejmującą historię i wtedy mam poczucie, że kogoś zainteresowałem.
Ale świat nie znudził się wojną. On po prostu dostał dużo więcej wojen: Syrię, strefę Gazy, Jemen, Liban. Łatwo odwrócić się od trwającej od prawie trzech lat wojny w Ukrainie
Do tego stagnacja na froncie sprawiła, że trudno nam sobie wyobrazić jakiś przełom. Obserwujemy raczej powolne postępy rosyjskie, brak umiejętności zatrzymania Rosjan przez armię ukraińską – i przez to przestaliśmy wierzyć w sukces.
Ważne, że w Polsce przybywa ponad milion Ukraińców, wielu młodych mężczyzn, w których Polacy widzą nie ofiary rosyjskiej agresji, którym należy się pomóc, ale uciekinierów. I to przekłada się na generalizowanie opinii o tej wojnie. Ludzie myślą: co mnie to ma obchodzić, skoro tych młodych ludzi ona nie obchodzi?
I trudno wytłumaczyć, że sytuacje są różne i postawy ludzkie są różne.
Moja historia rodzinna [część rodziny Mateusza zginęła na Wołyniu – red.] mogła mnie doprowadzić do nienawiści wobec Ukrainy.
Ale uważam, że to nie narodowość określa nas jako ludzi, tylko wartości, które wyznajemy i którymi kierujemy się w życiu.
Niestety większość ludzi ma tendencję do uogólniania. I mam wrażenie, że podejście do Ukraińców w Polsce wciąż się pogarsza. W drugą stronę jest to samo.
Niestety zaufanie i sympatia spada, i jest to wynik naszej trudnej koegzystencji. Wiele czynników wpływa na te pogarszające się relacje obu krajów. To nie jest tak, że wojna się po prostu znudziła. Ona w pewnym sensie stała się częścią życia, częścią rzeczywistości, częścią informacji, dlatego już tak nie porusza.
Nie masz jednak wrażenia, że większość Polaków nie dopuszcza do siebie myśli, że wojna nas nie dotyczy i nie będzie dotyczyć?
Są ludzie, którzy się jej boją. Jeśli ich stać, bo mieszkają w wielkich miastach, kupują mieszkania w Hiszpanii czy Włoszech.
Interesują się też geopolityką, znają historię, dlatego zdają sobie sprawę z tego, że może zdarzyć się i to najgorsze. Bo sojusze też nie są wiecznie. Ale większość społeczeństwa nie widzi zagrożenia nadciągającego ze wschodu. I trudno się temu dziwić, bo jesteśmy częścią największego i najsilniejszego sojuszu w historii, jesteśmy w nimgłęboko osadzeni, jesteśmy w jego strukturach, przechodzimy ćwiczenia, uczestniczymy w misjach zagranicznych.
Ten sojusz jest wielokrotnie silniejszy niż Rosja, szczególnie jeśli chodzi o możliwości oddziaływania strategicznego przez lotnictwo. NATO jest niewspółmiernie bardziej niebezpieczne dla Rosji niż Rosja dla niego. W sytuacji konfliktu, jeśliby ten sojusz zadziałał tak, jak powinien, to Rosja nie ma żadnych szans.
Natomiast w tej chwili mamy do czynienia z dużą niepewnością dotyczącą przyszłości. Teraz będziemy mieli nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych, który różnie mówi o NATO i przyszłości samego sojuszu.
Z kolei Rosja nie działa racjonalnie, bo Putin nie jest racjonalny, jego wierchuszka nie jest racjonalna. W przypadku zbrodniczych ideologii jest tak, że racjonalizowanie takich ludzi – psychopatów, socjopatów i fanatyków – zazwyczaj kończy się tragedią.
My uczymy się historii w dziwny sposób. W szkole uczyliśmy się o drugiej wojnie światowej w taki sposób, jakby Niemcy mogły ją wygrać. A nie mogły. To było oczywiste, że one w pewnym momencie przegrają tę wojnę. Bo konflikt Niemiec ze Stanami Zjednoczonymi, ZSRR i Wielką Brytanią był z góry skazany na porażkę ze względu na zdolności ekonomiczne tego kraju.
Hitler rozpoczął wojnę, którą musiał przegrać. Po prostu był nieracjonalnym człowiekiem, psychopatą. I teraz mamy – choć na mniejszą skalę – sytuację zapalną w Europie, gdzie mamy do czynienia z kolejnym dyktatorem. Oczywiście nie da się go porównać do Hitlera, bo to nie ta skala zbrodni i ofiar, ale mechanizm pozostaje ten sam.
Mamy człowieka, który jest nieprzewidywalny, który może zrobić wszystko, kieruje się urojeniami, paranojami, jest potworem. I nie można stosować do niego takich miar, jak do normalnych ludzi
My możemy się czuć bezpieczni w sojuszu, w który wierzymy, ale to nie znaczy, że nie powinniśmy się zabezpieczać. Racjonalni ludzie, w tym politycy, powinni założyć najgorszą z możliwych opcji i przygotować się do niej na wypadek gdyby miała się wydarzyć. Wtedy nikt nie obudzi się zaskoczony i skrzywdzony.
Osobiście nie sądzę, że nam grozi wojna – póki trwa ta w Ukrainie. Natomiast jeśli zostanie zawarty jakiś pokój, to wtedy Rosja może zrobić różne rzeczy, amy powinniśmy być przygotowani na nagłe geopolityczne zmiany. Powinniśmy mieć zdolność do odparcia ewentualnego ataku.
Duże zmiany geopolityczne są możliwe i mogą być niespodziewane. Czekamy na rozpoczęcie nowej prezydentury Stanów Zjednoczonych. Co Trump może przynieść Ukrainie?
Rozejm. Pytanie brzmi: jaki? Czy to będzie zgniły rozejm? Czy rozejm oparty na negocjacjach z pozycji siły, o którym Trump wspominał, gdyby Rosja do negocjacji nie była skora. Wielu Ukraińców, w tym prezydent Zełenski i jego otoczenie, albo szczerze ma nadzieję na taki scenariusz, albo sprytnie wykorzystuje to PR-owo, bo zdają sobie sprawę, że Stany Zjednoczone to kluczowy partner dla Ukrainy.
Bez USA Ukraina nie będzie w stanie dalej prowadzić wojny. Europejskie wsparcie dla Ukrainy jest niewystarczające, by nie tylko skutecznie prowadzić wojnę, ale nawet skutecznie się bronić
Obecna stagnacja na froncie może też doprowadzić do przesilenia, do sytuacji, w której Rosja zdecyduje się na jakąś większą ofensywę. I albo ją zrealizuje, albo poniesie porażkę i wtedy rzeczywiście ta wojna się skończy. To jest możliwe rozwiązanie w przyszłości.
Jest jeszcze jeden kiepski scenariusz dla Ukrainy. Rosja jest coraz bliżej podbicia obwodu donieckiego. Najtrudniej będzie jej zająć takie miasta jak Kramatorsk i Słowiańsk.
Jeśli rzeczywiście do momentu rozpoczęcia negocjacji Rosjanom zostaną do zajęcia tylko te dwa duże miasta i jakieś 20% obwodu donieckiego, to na stole negocjacyjnym może pojawić się temat oddaniacałego Donbasu w zamian za zawieszenie broni. Wówczas najważniejsza dla Ukraińców będzie kwestia przyznania im gwarancji. Bo jeśli oddadzą ten teren i nie dostaną żadnych gwarancji, to będziemy mieli „Mińsk 3”, czyli sytuację, w której wojna zostanie jedynie zamrożona, a Rosja poczeka ze dwa lata, by ten konflikt rozpocząć na nowo. W tym czasie odtworzy zdolności, przede wszystkim sprzętowe, bo zdolności mobilizacyjne i zasoby ludzkie Rosja nadal ma potężne, mimo fatalnego przyrostu naturalnego.
Rosja ma też zaplecze surowcowe, które pomoże szybko przygotować się i uderzyć z nową siłą. Uderzyć na wiele słabszego przeciwnika, wykończonego po trzech latach wojny. Ukraina oczywiście będzie próbowała odbudować swoje zdolności militarne, ale powiedzmy sobie szczerze:to będą trudne lata. Pojawi się wiele problemów, z którymi Ukrainie będzie ciężko sobie poradzić.
To co mówisz brzmi pesymistycznie. Są jakiekolwiek pozytywne scenariusze?
Są. Jest taki pozytywny scenariusz, że Trump, widząc, że Rosja nie jest skora do dogadania się, wesprze Ukrainę najmocniej, jak się da, i dzięki temu Ukraina będzie mogła do negocjacji przystąpić z pozycji siły.
Jeżeli rzeczywiście NATO i Stany Zjednoczone pokażą Rosji, że są nieugięte i silne, i będą wspierać Ukrainę, to będzie to bardzo mocny argument, by jednak tej wojny na nowo nie rozpoczynać. Mam tu na myśli gwarancję bezpieczeństwa, że w razie ewentualnego ponownego uderzenia Rosji, lotnictwo amerykańskie czy NATO-owskie, które jest niewyobrażalnie bardziej potężne, zniszczy lotnictwo rosyjskie w ramach odwetu za rozpoczęcie kolejnej wojny.
Lotnictwo to największa potrzeba Ukrainy.
Tak, ale chodzi mi o rozwiązania systemowe, a nie o kilka czy kilkanaście dodatkowych samolotów. Różnicę i solidną zmianę zrobiłoby kilka AWACS-ów, czyli latających radarów, radary naziemne, większe wsparcie w obronie przeciwlotniczej, czyli kilka dodatkowych baterii Patriot To by mogłobywyrównać jakoś szanse Ukrainy w walce z Rosją. Do tego artyleria i rakiety: więcej ATACMS-ów i pocisków Storm Shadow. Ale też sprzęt, którym żołnierze będą mogli posługiwać się na froncie.Gdyby Ukraina otrzymała kilkaset czołgów, bojowych wozów piechoty, to by się bardzo przełożyło na jej zdolności bojowe.
No i kwestia ludzi. Ale to już wewnętrzny problem, który Ukraina sama musi rozwiązać. Na froncie brakuje ludzi młodych, zdrowych i zmotywowanych.
Jeśli teraz trafi do Ukrainy sto czołgów i za ich sterami siądą 50-parolatkowie, nic z tego nie będzie.
Niestety w kraju nie ma pełnej mobilizacji. Wygląda, że Ukraińcy uwierzyli, że skoro Rosjanom nie udało się zdobyć raz Kijowa, to już nigdy im się to nie uda, że skoro nie udało się podbić całej Ukrainy, to już nigdy jej nie podbiją.
A to zagrożenie ciągle istnieje. Moim zdaniem dziś jest największe od wiosny 2022 roku, kiedy armia rosyjska wycofała się spod Kijowa. Społeczeństwo ukraińskie i ukraińska klasa polityczna powinny zacząć zdawać sobie z tego sprawę.
Myślisz, że naprawdę istnieje zagrożenie dla Kijowa?
Tak. Rosjanie mogą spróbować przeprowadzić dużą operację ofensywną, np. przechodząc przez obwód sumski.
Nie znamy na razie strategii rosyjskiej, ale ona, wydaje się, nie uległa zmianie od początku tak zwanej specjalnej operacji wojskowej. Oficjalnie mówi się o zajęciu Donbasu, ale nieoficjalnie mówi się, że gra toczy się o istnienie Ukrainy. Putin i wierchuszka Kremla nadal nie dają Ukrainie prawa do istnienia. Podczas swojej corocznej konferencji, która trwała cztery godziny, Putin odpowiadał na pytania dziennikarzy z dużą pewnością siebie i wielokrotnie zasugerował, że uważa Ukraińców za Rosjan, tylko trochę spaczonych. Czyli – ciągle to samo.
Na szczęście na razie Rosjanie nie wchodzą w przestrzeń operacyjną.
Co znaczy: „wejść w przestrzeń operacyjną”?
To znaczy, że rosyjska armia przebija się przez ukraińskie linie obronne i przełamuje front, ten front się wali i trzeba budować linię obrony dużo dalej i głębiej. To się teraz nie wydarzyło i Rosjanie nie próbują tego robić, bo 2022 r. połamali sobie na tym zęby.
Ale nikt nie powiedział, że jeżeli armia ukraińska będzie słabła, to za rok nie spróbują. Wszystko zależy też od tego, czy Ukraina nadal będzie miała wsparcie od państw NATO i czy poradzi sobie zwewnętrznymi problemami.
Bo problemem nie jest to, co dzieje się w tej chwili, ale perspektywa długofalowa. To, do czego to wszystko zmierza. I problemem jest brak systemu w Ukrainie. Bo Rosja zbudowała już wojenny system, a żeby wygrać wojnę, trzeba ten system mieć. Rosjanie mają system ekonomiczny, przemysłowy, oni produkują sprzęt, zaopatrują swoją armię, mobilizują ludzi i dzięki temu mają dużą przewagę nad Ukraińcami. Mają ochotników, którzy idą walczyć za pieniądze. Patrząc z takiej perspektywy, trudno znaleźć pozytywy. A myślę, że Rosjanie nie planują tej wojny na jeszcze miesiąc czy dwa. Oni myślą o niej w kategoriach wojny długiej, również wojny ideologicznej.
Jakie są perspektywy dla Ukrainy? Co planuje Rosja?
Myślę, że Rosjanie mają kilka wersji planów, zależnie od tego, na co im świat pozwoli. Jeden plan jest taki, że jeżeli Ukraina nie będzie miała solidnego wsparcia, to będą prowadzić wojnę na wyczerpanie. Będą męczyć Ukraińców, aż osiągną jak najwięcej swoich strategicznych celów.
Drugi plan jest taki, że jeżeli rzeczywiście Zachód będzie wspierał Ukrainę na tyle mocno, że Rosjanie nie będą w stanie iść dalej, to mogą doprowadzić do zamrożenia wojny i ewentualnie w przyszłości spróbować do niej wrócić. Wydaje mi się, że taki jest plan rosyjski w tej chwili
Ukraina z każdym miesiącem wojny ma coraz więcej problemów wewnętrznych. Giną dobrze wyszkoleni żołnierze, których zastępują żołnierze bez motywacji, często w zaawansowanym wieku. Ukraina nie zbudowała tego systemu, który ma Rosja. Do tej pory to wszystko opierało się o pospolite ruszenie na początku wojny – bo to właśnie ci zwykli ludzie obronili Ukrainę. Samo państwo nie zdołało do tej pory stworzyć systemu, który pozwalałby mu się skutecznie bronić. Cały czas Ukraina w tej wojnie, jej bezpieczeństwo czy wręcz istnienie, opiera się na tej jednej rzeczy. Ja to zawsze nazywam tą jedną nitką. Gdyby tego zabrakło, gdyby ta nitka pękła, to Ukraina po prostu przestałaby istnieć.
Czyli Ukraina trzyma się dzięki wierze żołnierzy w zwycięstwo. Ale czy wciąż utrzymuje się szacunek do munduru w społeczeństwie?
Mam takie poczucie, że żołnierze powinni być jakoś bardziej wkomponowani w to społeczeństwo po wojnie. Bo to oni są tutaj kluczowi. Chodzi ozbudowanie na swój sposób militarnego społeczeństwa, w którym ten szacunek do munduru będzie po prostu bardzo duży. To kwestia być albo nie być Ukrainy. Ukraina musi się stać Izraelem Europy. Nie mówię o Izraelu w tej chwili, za rządów Netanjahu, które są po prostu rządami zbrodniczymi. Chodzi mi znów o rozwiązanie systemowe. Izrael powstawał w otoczeniu wrogów, w ciągłym zagrożeniu kryzysem, wojną – czy w ogóle zagrożeniem egzystencji państwa. Mobilizacja i kult munduru – tak funkcjonuje Izrael od kilkudziesięciu lat. Ukraina musi stworzyć kult militarności, a przede wszystkim kult armii, którą będzie się szanować – żeby ludzie chcieli iść do armii, żeby to nie było tak, że do armii idą tylko biedni, tylko ci, którzy są zmuszeni. Żołnierze powinni mieć odpowiednią ilość przywilejów, żeby to rzeczywiście była motywacja dla ludzi, by do tej armii się garnęli. Bo bez armii Ukraina nie przetrwa.
Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się na wojnę.
Tak, dokładnie. A Ukraina nawet nie musi się szykować, bo od dawna jest w stanie permanentnej wojny. Jeśli nie takiej, jak teraz, pełnoskalowej, to wojny hybrydowej czy wojny zamrożonej – choć też trudno nazwać to wojną zamrożoną, bo na Donbasie przez te wszystkie lata wciąż ginęli ludzie.
Ale masz wrażenie, że szacunek dla wojskowych maleje?
Tak, maleje. Cały czas maleje, co wynika z tego, że świetni żołnierze giną – i ginie ich coraz więcej. Coraz więcej też mówi się o braku szacunku wśróddowódców i polityków do życia żołnierzy na froncie. Słusznie poddaje się w wątpliwość podawane przez polityków straty na froncie. To jeden z licznych błędów po stronie politycznej: zakłamywania tych strat, budowanie propagandy oderwanej od rzeczywistości. Tymczasem o pewnych rzeczach powinno się mówić wprost.
Z drugiej strony znaczące przywileje powinny przyciągać Ukraińców na tyle, by, mimo zagrożenia,chcieli iść do wojska. Rosja to zrobiła. W Rosji ci żołnierze wiedzą, że mogą zginąć, wiedzą jak dużejest ryzyko śmierci. Wiedzą, że często żołnierze na froncie w „specjalnej operacji wojskowej” są traktowani jak mięso armatnie, a mimo to tysiącami zaciągają się do wojska. Dlaczego? Bo po prostu dostają bardzo dużo pieniędzy i uznają, że warto zaryzykować.
Tak samo powinno być po stronie Ukrainy – choć nie wiem, czy tutaj główną motywacją powinny być kwestie finansowe.
I kiedy słyszę, że prezydent Włodymyr Zeleńskirozdał wszystkim Ukraińcom po tysiąc hrywien – choć to oczywiście pieniądze z innej puli, bo one są na pomoc humanitarną, a nie na armię – to myślę sobie, że przecież trzeba jakoś wygospodarować finanse także na to, by stworzyć jakiś program, żeby rzeczywiście armia znów była atrakcyjna dla społeczeństwa. Bo jeżeli będzie dalej tak, jak do tej pory, to skończy się tak, że ukraińskiego frontu będą bronili pięćdziesięciolatkowie. I nagle ten front znowu znajdzie się pod Kijowem.
Państwo musi również wywalczyć to, by zmieniło się podejście do żołnierzy. Żołnierze powinni mieć odpowiednią ilość przywilejów, a po wojnie nie powinni być traktowani jak osoby gorsze
Niestety choć wojna wciąż trwa, gorsze traktowanie już widać, bo już zaczynają krążyć takie opinie, że lepiej mieć „uchylanta” za chłopaka niż żołnierza, bo ten ciągle siedzi w okopach, ciągle go nie ma, nogę mu urwie, a jeśli nie, to na pewno wróci z PTSD… A „uchylant” jest na miejscu, w domu, w rodzinie.
To jest nie do przyjęcia, jeżeli Ukraina chce przetrwać. Z takimi rzeczami powinno się walczyć, wyrażanie takich opinii publicznie powinno się ścigać. Może to brzmi jak ograniczenie wolności słowa, ale przecież jest wojna. Cała Ukraina opiera się teraz na mundurze i ten mundur powinno się szanować. Moim zdaniem to jest kluczowe w tej chwili. Jeśli nie zacznie się pracować nad tą kwestią, jeżeli armia nie stanie się po prostu instytucją, do której część ludzi chce wstąpić z własnej woli, to bez tego trudno sobie wyobrazić, by Ukraina wygrała wojnę z państwem, które ma 140 milionów ludzi, wielokrotnie większą bazę mobilizacyjną i te wszystkie inne przewagi, takie jak przewagę surowcową, zaplecze sprzętowe, finansowe, zaplecze terytorialne, lotnictwo.
Są kraje, które mogą pozwolić sobie na to, żeby nie mieć wywiadu albo publikować listę agentów swojego wywiadu wojskowego… Są kraje, które mogą sobie pozwolić na to, żeby nie mieć armii w ogóle, bo akurat mają to szczęście, że nie mają agresywnych sąsiadów z psychopatycznymi politykami u władzy. Ukraina niestety ma agresywnego sąsiada z psychopatycznym, socjopatycznym prezydentem, który jest dyktatorem– z całą wierchuszką, ze służbami specjalnymi, które liczą setki tysięcy ludzi, które są bardzo ekspansywne, agresywne i uważają terytorium Ukrainy za swoje. Ukraina musi znaleźć na to jakąś odpowiedź, bo bez tego za jakiś czas nie będzie miał tutaj kto walczyć. A bez osób, które będą broniły Ukrainy i ukraińskich granic, nie wygramy.