Exclusive
20
min

Wojna – ślub – rozwód

Psycholodzy twierdzą, że rozwód jest drugą największą traumą, po śmierci. W końcu to także jest przecież rodzaj śmierci – koniec rodziny, związku, wspólnego życia, marzeń i nadziei na wspólną przyszłość „na dobre i na złe”

Halyna Halymonyk

Zdjęcie: Shutterstock

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Ostatnio pisałyśmy, że wojna zmusiła ukraiński rząd do poszukiwania rozwiązań cyfrowych, które pomogą ukraińskim parom rozdzielonym granicami i linią frontu szybko się pobrać. Bo wojna nie tylko wzmocniła zrozumienie wartości małżeństwa, ale także rozdzieliła wiele par. Dla wielu stała się sprawdzianem siły ich związku.

Częstsze rozwody w trudnych czasach

Według World of Statistics za 2023 r. Ukraina znajduje się w pierwszej piątce krajów pod względem liczby rozwodów: kończy się nimi 70% małżeństw. W pierwszej połowie 2024 r. było trochę lepiej, bo na każde 10 małżeństw przypadało 5 rozwodów.

„Przed inwazją rozwody były inicjowane głównie przez kobiety. Teraz coraz częściej wnoszą o nie mężczyźni” – powiedziała Waleria Bobko, sędzia Desniańskiego Sądu Rejonowego w Kijowie, w wywiadzie dla „Ukraińskiego Radia”.

Doświadczenia z wielu krajów pokazują, że wojna ma największy wpływ nie na cywilów, lecz na wojskowych. Weterani, którzy brali udział w walkach, są o 62% bardziej narażeni na rozwód niż ci, którzy nie byli bezpośrednio zaangażowani w wojnę. Według badania przeprowadzonego przez RAND Corporation im dłużej trwa wojna, tym większe ryzyko rozwodu. 97 procent rozwodów miało miejsce po powrocie z walki (i często są one inicjowane przez kobiety – żołnierzy).

Badania te przeprowadzono jednak w krajach, w których cywilni partnerzy wojskowych pozostawali w znanym sobie środowisku. Wojna w Ukrainie ma pewną szczególną cechę: spowodowała największy kryzys migracyjny od czasów II wojny światowej. Wiele kobiet z dziećmi przebywa za granicą lub przeniosło się do innego regionu, podczas gdy mężczyźni często są na froncie lub pozostają w domu, w Ukrainie, z dala od swoich rodzin. Będąc rozdzielonymi przez długi czas, ludzie w sposób naturalny układają swoje życie osobiste z tymi, którzy są bliżej nich.

Olga: – Rozwiodłam się, bo zabrałam dzieci w bezpieczne miejsce, a mój mąż był tak „przestraszony”, że poprosił o „schronienie” u innej kobiety. Zamierzam zostać za granicą, ponieważ w realiach toczącej się wojny w Ukrainie nie będę w stanie sama zaspokoić naszych podstawowych potrzeb i zadbać o rozwój dwójki moich dzieci i mój. A były mąż jest przekonany, że jestem silna i dam sobie radę…

Sama wojna do rozwodu nie pcha

Patrząc na problem z perspektywy czasu można zauważyć, że istnieje silna korelacja między wstrząsami w państwie a zmianami w życiu osobistym. W trudnych czasach transformacji ludzie szukają wsparcia, ochrony i miłości, więc liczba zawieranych małżeństw wzrasta. Jednocześnie jednak trudności te mogą powodować niszczenie wcześniej założonych rodzin.

Największą liczbę małżeństw i rozwodów odnotowano w pierwszych latach niepodległości Ukrainy. W latach 1991-1994 tych drugich było ponad 200 000 rocznie. To najwięcej w historii naszego niepodległego kraju

W kolejnych dziesięcioleciach sytuacja się ustabilizowała: w połowie 2000 roku, kiedy gospodarka zaczęła stawać na nogi, liczba małżeństw wzrosła, a rozwodów spadła.

W 2020 r., w czasie pandemii COVID-19, liczba zawieranych małżeństw zmalała, ze względu na ograniczenia związane z kwarantanną. Zmniejszyła się też jednak liczba rozwodów, ponieważ postępowania sądowe były utrudnione.

Wojna na pełną skalę miała dramatyczny wpływ na małżeństwa i rozwody. W 2022 r. Ukraina doświadczyła „boomu ślubnego” – ludzie starali się wzmocnić więzi rodzinne w obliczu niepewności i zagrożenia. Jednak w 2023 r. liczba rozwodów wzrosła i trend ten utrzymuje się do dziś. Socjologowie przewidują, że po zakończeniu wojny rozwodów znów będzie więcej.

Zarazem – jeśli przeanalizujemy różne badania – wojna jako taka nie jest przyczyną rozwodów. Mówi się jedynie o konkretnych powodach, dla których małżeństwa się rozpadają. Jednym z najważniejszych jest niewystarczająca lub nieskuteczna komunikacja między partnerami. Prowadzi ona do nagromadzenia niezadowolenia i utraty emocjonalnej i duchowej więzi.

– Wiele małżeństw rozpada się z powodu niewierności, utraty zaufania, nadużywania substancji odurzających przez jednego z partnerów, konfliktów i unikania obowiązków małżeńskich – mówi psycholożka Iryna Owczar. – Mimo że wojna nie jest bezpośrednią przyczyną rozwodów, może zaostrzyć istniejące już problemy w związkach, powodując dodatkowy stres, napięcie emocjonalne, dystans fizyczny i psychiczny, a także zróżnicowanie doświadczeń małżonków żyjących w różnych warunkach.

Bo nie wyszłam za cykora

Jedną z pierwszych znanych mi osób, które złożyły pozew o rozwód po wybuchu wojny na pełną skalę, była 28-letnia Oksana [imię zmienione na prośbę bohaterki – red.]. Kiedyś oboje stanowili zgraną parę: on wysoki, szczupły blondyn, ona – krucha, szarooka. Poznali się podczas studiów w Akademii Marynarki Wojennej. Obdarowywał ją ogromnymi bukietami kwiatów, aranżował romantyczne randki, razem jeździli konno, na rowerach, nurkowali i biwakowali.

Inwazja złapała ich po przeciwnych stronach granicy. Ona została w Ukrainie, on był na morzu – a po powrocie z rejsu osiedlił się w Rumunii, następnie w Polsce. Długo namawiał żonę, by do niego dołączyła. Rok później spotkali się w wynajętym mieszkaniu we Wrocławiu.

Uzgodnili, że wrócą razem, ale on nigdy nie odważył się tego zrobić. Chciał uniknąć mobilizacji

Oksana była rozczarowana jego postawą, zwłaszcza po roku wolontariatu, kiedy zobaczyła, że wielu Ukraińców było gotowych zrobić wszystko dla kraju. „Nie wyszłam za cykora – stwierdziła. – W tym roku rozmawiałam z najlepszymi ukraińskimi mężczyznami i kobietami, którzy poświęcili wszystko, by Ukraina była bezpieczna, którzy nas bronili. Jak mogę spojrzeć im w oczy, jeśli mój mąż się ukrywa? Nigdy odzyska mojego szacunku, chociaż jest mi strasznie przykro”.

Rozwiedli się szybko, bo nie mieli dzieci ani wspólnego majątku.

Zdjęcie: Omar Marques/Anadolu Agency/abacapress.com/East News

W ciągu trzech lat, odkąd gromadzę historie ukraińskich uchodźczyń, usłyszałam dziesiątki podobnych opowieści. Oto niektóre, zasłyszane ostatnio.

Inna, 39 lat: „Przez lata byliśmy razem dla dobra naszych dzieci. Nasza rodzina zależała od jego zarobków. Kiedy znalazłam się z dziećmi za granicą, początkowo myślałam, że sobie nie poradzę. Ale potem życie jakoś zaczęło się układać: nauczyłam się języka, dostałam pracę, dzieci poszły do szkoły. Nikt nie wywiera już na mnie presji ani mnie nie upokarza. Nie jesteśmy jeszcze oficjalnie rozwiedzeni, lecz nie uważam się już za jego żonę”.

Marina, 40 lat: „Zawsze byłam 'portfelem' w naszym związku. Pracowałam na kilku etatach, inwestowałam wszystkie pieniądze w jego biznes, a on tracił swoje dochody w kasynach online. Grozili nawet spaleniem naszego domu, jeśli nie pomogę mu spłacić długu. Polska rodzina przyjęła mnie i moje dziecko pod dach za darmo. Pracowałam jako sprzątaczka w dwóch miejscach, żeby spłacić pożyczki.

I kiedy spłaciłam ostatni dług, odetchnęłam z ulgą: nie wrócę do niego. Wróciłam do domu tylko po to, żeby się rozwieść

Ołeksij, 40 lat: „Pojechałem z żoną do Irlandii. Znalazła sobie miejscowego i spakowała moje rzeczy. Mieszkam teraz w pobliżu, bo chcę widywać się z córką”.

Milana, 37 lat: „Mąż bardzo martwił się o mnie i dzieci. Powiedział, że za granicą będę bezpieczniejsza. Na początku dzwonił i pisał codziennie, potem coraz rzadziej. W końcu dowiedziałam się, że ma „wojenną narzeczoną ”. Wróciłam, myśląc, że uda mi się uratować małżeństwo, ale się nie udało ”.

Iryna, 47 lat: „Bardzo się zmienił od początku wojny, stał się przygnębiony i zamknięty w sobie. Próbowałam mu pomóc, ale jeszcze bardziej zamknął się w sobie. W końcu złożył pozew o rozwód”.

Ljubow, 61 lat: „Dowiedziałam się o romansie męża z młodszą kobietą po tym jak pojechałam z dziećmi do Hiszpanii – jeszcze przed wojną kupiliśmy tam hotel. Miał do nas dołączyć, ale nie przyjechał. Dowiedziałam się od przyjaciół, że miał romans z kobietą młodszą o 24 lata. Rozwiedliśmy się, wzięli ślub, a teraz on mówi wszystkim, że to moja wina, bo odeszłam”.

Alina Szubska. Archiwum prywatne

Czasami jednak rozwód odbywa się bez łez i dramatów. Wojna stawia tylko kropkę nad „i”: tych dwoje ludzi nie jest już na tej samej drodze. Alina Szubska ma taką historię:

– Mieliśmy z mężem dobrą rodzinę. Oczywiście były problemy, w tym mój alkoholizm, ale daliśmy radę. Kłóciliśmy się tylko dlatego, że bardzo się od siebie różniliśmy. On jest spokojny i rozważny, lubi wszystko dogłębnie zrozumieć, długo podejmuje decyzje. Ja jestem szybka: pomyślę o czymś – i to robię. Te nasze tempa nie pasowały do siebie, dlatego bywaliśmy na siebie źli. On wolałby mieszkać w przytulnym miasteczku, w domu i ogrodem. Moim marzeniem jest mieć własne mieszkanie w dużym mieście. Gdy zaczęła się inwazja, bardzo się wspieraliśmy. Ale kiedy przyzwyczailiśmy się już do nowych warunków, jakoś po cichu się rozstaliśmy – w pięknych ubraniach poszliśmy do restauracji na pożegnalną kolację. Pozostaliśmy jednak najlepszymi przyjaciółmi.

Mój ból jest większy niż twój

Wśród uchodźców wskaźnik rozwodów i ponownych małżeństw jest wyższy niż w innych grupach ludności. Wynika to z kilku kluczowych czynników: często doświadczają intensywnego stresu i traumy psychicznej z powodu przymusowego wysiedlenia, utraty bliskich, konieczności adaptacji do nowych warunków życia i problemów ekonomicznych, jak bezrobocie lub niskie płace. Mogą czuć się społecznie odizolowani w nowym środowisku, co często zmniejsza poziom wsparcia i zwiększa ryzyko konfliktu małżeńskiego.

Switłana Maksymec zwraca uwagę, że w internetowych aplikacjach randkowych, np. Tinderze, wielu mężczyzn nawet nie ukrywa tego, że są „tymczasowymi kawalerami” – do czasu powrotu żony do domu.

Szukają kogoś, kto „ugotuje barszcz i ogrzeje ich w łóżku”. Usprawiedliwiają się, mówiąc np.: „Moja żona jest bezpieczna, a ja żyję tutaj pod rakietami i bombami”

Wśród partnerów, którzy zostali zmuszeni do życia osobno, zmieniają się tradycyjne role: kobieta przejmuje wszystkie funkcje związane z utrzymaniem i rozwiązywaniem problemów rodzinnych, podczas gdy mężczyzna, który pozostał w domu, musi samodzielnie prowadzić gospodarstwo domowe.

Psycholożka Iryna Owczar twierdzi, że mężczyźni bardzo ciężko znoszą rozłąkę: – To bardzo bolesne dla mężczyzny być samemu, bez rodziny i żony u bok. I patrzeć, jak dzieci dorastają gdzieś daleko.

Psycholożka Iryna Owczar. Archiwum prywatne

Niektórzy radzą sobie z tym lepiej, inni gorzej. Problemy pogłębia to, że małżonkowie nie znają nawzajem swoich doświadczeń, bo żyją w różnych miejscach i warunkach. Na przykład wojskowi w Ukrainie zmagają się z ekstremalnym stresem fizycznym i psychicznym, a cywile – z ciągłym niepokojem i samotnością. Kobiety, które wyjechały za granicę, mogą nie rozumieć doświadczeń swoich mężów, ponieważ mają własne problemy: ze znalezieniem mieszkania, pracy, zorganizowaniem edukacji dzieci, nauki języka, przystosowaniem się do nowego środowiska i nowych reguł. Każde z partnerów uważa swoje doświadczenia za najtrudniejsze.

Iryna Owczar: – Czasami kobieta próbuje mówić o swoich doświadczeniach i obawach, ale jej mąż nawet nie chce słuchać, bo jest sam, ze strachem przed śmiercią, strachem przed uderzeniem pocisku

Jeśli para jest naprawdę zdeterminowana, by uratować swój związek, musi rozmawiać na tematy związane nie tylko z życiem codziennym czy dziećmi, ale także z uczuciami, emocjami i lękami obojga.

Gdy rozwód jest wyzwoleniem

Iryna Owczar intensywnie pracowała z kobietami przebywającymi za granicą. Była zaskoczona, gdy się dowiedziała, że wiele z tych, które wyjechały, nie żywiło już żadnych uczuć wobec mężów w momencie wyjazdu.

– Nie chciały już być z nimi w związku małżeńskim, ale trwały w nim z różnych powodów: wspólne mieszkanie, pensja własna niewystarczająca na utrzymanie siebie i dzieci. Przed wojną nie było oczywistego powodu do rozwodu. Jednak kiedy te kobiety wyjechały, znalazły pracę i mieszkanie – poczuły, że mogą żyć niezależnie. A to popchnęło je do kroku, o którym wcześniej w skrytości myślały – mówi psycholożka.

Czasem zerwanie „z powodu wojny” jest sposobem na uwolnienie się od uzależniającego lub będącego źródłem krzywdy związku. „Przeprowadzka i fizyczne oddalenie od mojego oprawcy w końcu dały mi siłę, by złożyć pozew” – pisze na prywatnym czacie kobieta, która doświadczyła przemocy domowej.

Daria Brykajło z dziećmi. Zdjęcie: Anna Goncharova

Te, które opuściły uzależniające związki, przeżywszy zdradę, są równie szczęśliwe. Przyznają jednak, że to nie było łatwe. Daryna Brykajło niedawno rozwiodła się z powodu niewierności męża.

– To było dla mnie prawdziwe wyzwolenie, bo wcześniej przez trzy lata tolerowałam jego romanse, próbując za wszelką cenę ratować rodzinę. Rozwód był jedyną szansą na zachowanie siebie, choć zarazem był tragedią. Byliśmy małżeństwem od 14 lat i mieliśmy trójkę dzieci. To była bolesna strata, którą przeżyłam prawie jak śmierć ukochanej osoby – wyznaje Daryna.

Dla mnie rozwód też był trudnym krokiem, który wymagał dużo siły i zasobów. Nie każdy może się na to odważyć. Ale najważniejsze, by w każdej sytuacji myśleć o sobie. To moja jedyna rada dla kobiet, które rozważają rozwód.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Redaktorka i dziennikarka. W 2006 roku stworzyła miejską gazetę „Visti Bilyayivka”. Publikacja z powodzeniem przeszła nacjonalizację w 2017 roku, przekształcając się w agencję informacyjną z dwiema witrynami Bilyayevka.City i Open.Dnister, dużą liczbą projektów offline i kampanii społecznych. Witryna Bilyayevka.City pisze o społeczności liczącej 20 tysięcy mieszkańców, ale ma miliony wyświetleń i około 200 tysięcy czytelników miesięcznie. Pracowała w projektach UNICEF, NSJU, Internews Ukraine, Internews.Network, Wołyńskiego Klubu Prasowego, Ukraińskiego Centrum Mediów Kryzysowych, Fundacji Rozwoju Mediów, Deutsche Welle Akademie, była trenerem zarządzania mediami przy projektach Lwowskiego Forum Mediów. Od początku wojny na pełną skalę mieszka i pracuje w Katowicach, w wydaniu Gazety Wyborczej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Kiedy mówimy o tych liczbach, warto pamiętać, o kim jest ta opowieść. To nie jest anonimowa fala migracji zarobkowej. Raport Deloitte pokazuje wyraźnie: uchodźcy z Ukrainy to przede wszystkim kobiety i dzieci. Aż 67% gospodarstw domowych prowadzonych jest przez samotne kobiety, które w Polsce samodzielnie utrzymują swoje rodziny, jednocześnie zmagając się z traumą wojny i niepewnością o los bliskich. W tym kontekście ich determinacja do pracy i samodzielności robi jeszcze większe wrażenie.

Efekt trampoliny

W każdej dyskusji o migracji powraca ten sam lęk: czy zabiorą nam pracę? Czy obniżą pensje? To naturalne obawy, które w zderzeniu z faktami okazują się mitem. Analiza Deloitte jest jednoznaczna: napływ uchodźców nie tylko nie zaszkodził polskim pracownikom, ale wręcz stał się dla nich korzystny. Wbrew czarnym scenariuszom, nie zaobserwowano ani spadku realnych płac, ani wzrostu bezrobocia wśród Polaków.

Najbardziej zdumiewające dowody płyną z analizy na poziomie powiatów. Dane pokazują, że tam, gdzie udział uchodźców w zatrudnieniu wzrósł o jeden punkt procentowy, wskaźnik zatrudnienia Polaków był wyższy o 0,5 punktu procentowego, a stopa bezrobocia niższa o 0,3 punktu.

To nie jest sucha statystyka. To dowód na „efekt trampoliny”: napływ nowej siły roboczej pozwolił polskim pracownikom awansować. Zamiast konkurować o te same, proste zadania, wielu z nich mogło zająć się bardziej zaawansowaną pracą, często lepiej płatną.

Ten cichy fenomen przełożył się na konkretne liczby.

Wkład uchodźców w polski PKB w 2024 roku sięgnął aż 2,7%, co odpowiada kwocie blisko 100 miliardów złotych wartości dodanej.

Równie wymowny jest ich wpływ na finanse publiczne. Uchodźcy stali się ważnymi płatnikami, zwiększając w 2024 roku dochody państwa o 2,94%, co oznacza dodatkowe 47 miliardów złotych w budżecie.

Dowodem ich rosnącej niezależności jest fakt, że aż 80% dochodów ich gospodarstw domowych pochodzi z pracy. Co istotne, udział świadczeń społecznych w ich dochodach wynosi tylko 14% i nie wzrósł, mimo podniesienia kwoty 800+.

Szczególnie wymowny jest wskaźnik pokazujący błyskawiczne "przenoszenie" swojego centrum ekonomicznego do Polski. Jeszcze w 2023 roku 81% dochodów uchodźców pochodziło ze źródeł polskich, a w 2024 roku było to już 90%.
Co to dokładnie oznacza? W ciągu zaledwie jednego roku udział pieniędzy pochodzących z Ukrainy – takich jak oszczędności czy przekazy od rodziny – w budżetach uchodźców drastycznie zmalał.
To polski rynek pracy i polskie zarobki stały się dla nich głównym źródłem utrzymania. Tak szybka zmiana dla tak dużej grupy ludzi to jeden z najmocniejszych dowodów na udaną i dynamiczną integrację.

Ten obraz współpracy, która przynosi korzyści obu stronom, potwierdzają nie tylko analitycy. Słychać go również w głosach polskich przedsiębiorców.

„Polska jest w komfortowej sytuacji, bo nie dość, że pomaga ludziom w potrzebie, to jeszcze dzięki ich pracy zarabia. Rzadko się zdarza, żeby na taką skalę etyka szła w parze z pragmatyką”komentuje właściciel polskiej firmy, która zatrudnia wielu pracowników z Ukrainy, w większości kobiet.

Prosi o zachowanie anonimowości, bo jak dodaje, „ostatnie głosy od nowego lokatora Belwederu wskazują na inny kierunek”.

Ten rozdźwięk między rzeczywistością ekonomiczną a debatą publiczną nie jest przypadkowy.

Jest on paliwem dla polskich populistów, którzy upraszczają skomplikowany obraz, by zbić kapitał polityczny na lękach i uprzedzeniach. Ich narracja o "kosztach" i "zagrożeniach" stoi w jawnej sprzeczności z danymi raportu Deloitte o miliardowych wpływach do budżetu i rosnącym zatrudnieniu Polaków.
Tę atmosferę niechęci dodatkowo rozgrywa i podsyca rosyjska propaganda, której strategicznym celem jest osłabienie Polski poprzez skłócenie jej z Ukraińcami i podważenie sensu niesionej pomocy.
W ten sposób populistyczna gra na emocjach splata się z zewnętrzną dezinformacją, tworząc toksyczną mieszankę, w której fakty ekonomiczne mają niewielkie szanse na przebicie.

Skarb za szklaną szybą: Niedopasowanie i marnowany potencjał

Prawdziwy skarb – czyli wiedza i umiejętności tysięcy uchodźców – wciąż pozostaje w dużej mierze niewykorzystany. Główny problem to ogromna przepaść między wykształceniem uchodźców a pracą, którą wykonują.
Aż 40% z nich ma wyższe wykształcenie, ale tylko 12% pracuje w zawodach wymagających tych kwalifikacji – wobec 37% wśród Polaków.
Skutkiem jest częstsza praca w zawodach prostych (38% uchodźców wobec 10% Polaków). Choć warto zauważyć, że to właśnie ta grupa w ostatnich dwóch latach odnotowała najszybszy awans zawodowy, zmniejszając swój udział o 10 punktów procentowych.
Mediana ich wynagrodzeń dynamicznie rośnie – z 3100 zł do 4000 zł netto – zbliżając się do poziomu 84% mediany krajowej.

Jedną z głównych przyczyn tego stanu rzeczy jest potężna bariera w dostępie do tak zwanych zawodów regulowanych. Są to profesje takie jak lekarz, pielęgniarka, nauczyciel czy architekt, których wykonywanie wymaga specjalnych licencji i spełnienia surowych wymogów prawnych.
Statystyki są tu bezlitosne: w tych zawodach pracuje zaledwie 3,6% uchodźców, podczas gdy wśród Polaków odsetek ten wynosi 10,6%. Dla wielu ukraińskich specjalistów przeszkodą nie do pokonania okazuje się wymóg posiadania polskiego obywatelstwa, który formalnie zamyka drogę do awansu np. w zawodzie nauczyciela. Innych zatrzymuje długa i kosztowna procedura uznawania zagranicznych dyplomów oraz konieczność zdania egzaminów w języku polskim. Dodatkowo, tylko 18% uchodźców mówi płynnie po polsku, co osiągają średnio po 29 miesiącach pobytu w kraju.

Gdybyśmy odblokowali zaledwie połowę tego uśpionego potencjału, polska gospodarka zyskałaby co najmniej 6 miliardów złotych wartości dodanej rocznie.

Zatrzymani w pół drogi: Paradoks integracji

Dziś zatrudnionych jest 69% uchodźców w wieku produkcyjnym. W przypadku kobiet – 70%, czyli tylko 2 punkty procentowe mniej niż wśród Polek. Różnice stają się jednak widoczne w grupach wiekowych 25–39 lat, gdzie uchodźczynie pracują rzadziej niż Polki, co raport wiąże z brakiem systemowego wsparcia w opiece nad dziećmi.

Co ciekawe, raport wskazuje na pewien paradoks. Integracja zawodowa i znalezienie stabilnej pracy w Polsce sprawiają, że uchodźcy rzadziej planują powrót do Ukrainy. Z kolei dostęp do dobrej edukacji dla dzieci i usług publicznych daje im poczucie stabilności, które... zwiększa ich gotowość do powrotu, bo mają zasoby i spokój, by taki powrót zaplanować.

Stawka w tej grze toczy się nie tylko o teraźniejszość. Prognozy Deloitte pokazują, że przy utrzymaniu kursu integracji, wkład uchodźców w polski PKB może wzrosnąć do 3,2% do roku 2030.
Jednak w całej tej debacie o procentach PKB, strategiach i polityce, najrzadziej słyszalny jest głos tych, których ona najbardziej dotyczy.
To opowieść o niezwykłej szansie, którą Polska może zmarnować, jeśli pozwoli, by zgiełk polityki zagłuszył głos faktów. 

20
хв

Ukraiński cud gospodarczy, którego Polska nie chce dostrzec

Jerzy Wojcik

Anna J. Dudek: – Serial „Dojrzewanie”, który opowiada historię młodego nastolatka oskarżonego o zabójstwo koleżanki, wstrząsnął opinią publiczną. To serial o incelach? 

Michał Bomastyk: – To zbyt duże uproszczenie. Przyklejanie etykiety incela dojrzewającemu chłopakowi może mieć negatywne konsekwencje dla jego funkcjonowania w przyszłości, także dla zdrowia psychicznego.

Główny bohater nie był członkiem subkultury inceli. Rzeczywiście uważał, że dla dziewczyn jest nieatrakcyjny, ale mówimy o 13-latku, któremu takie rozterki towarzyszą. Czy to jest podstawa, by nazywać go incelem? Mam poczucie, że nie.

Kiedy patrzę na głównego bohatera serialu, widzę mizoginię i traktowanie kobiet przedmiotowo, co jest niedopuszczalne. To efekt działania patriarchatu na młodego chłopaka, który na naszych oczach się radykalizuje i praktykuje nienawiść wobec kobiet. Incele również to robią – nienawidzą kobiet i są agresywnymi mizoginami. Pamiętajmy jednak, że każdy incel nienawidzi kobiet, natomiast nie każdy mizogin jest incelem.

Michał Bomastyk. Zdjęcie: Materiały prasowe

Określenie „incel” pojawia się bardzo często w kontekście chłopców, chłopaków i młodych mężczyzn. Co dokładnie oznacza?

No właśnie: to, że ono się pojawia, nie znaczy jeszcze, że ci chłopcy czy mężczyźni są incelami.

Incelami są faceci funkcjonujący w tzw. manosferze – „męskiej sferze”, w której nie ma miejsca dla kobiet, ponieważ incele ich nienawidzą. Ale nienawidzą też mężczyzn, którzy mają sylwetkę chada, czyli wysokiego, przystojnego, z widocznymi kośćmi policzkowymi i zarostem. Incele to mężczyźni skupieni w internetowej subkulturze, dobrowolnie decydujący się na rezygnację z uprawiania seksu z kobietami ze względu na swój wygląd, sytuację życiową, stan zdrowia czy sytuację ekonomiczną i społeczną.

To mężczyźni nazywający siebie „przegrywami”, którzy mówią, że dla nich życie już się skończyło i jest to swoisty game over, ponieważ są niezdolni do znalezienia partnerki i romantycznego życia. Obwiniają o to kobiety i mężczyzn, którzy incelami nie są.

Ale incele nienawidzą też patriarchatu, ponieważ w ich ocenie nagradza on mężczyzn uchodzących za „samców alfa”

Incele są więc mężczyznami tworzącymi własną, hermetyczną, zamkniętą społeczność, do której bardzo trudno się dostać i w której nie ma miejsca dla mężczyzn uprawiających seks. I rzecz jasna dla kobiet, gdyż zdaniem inceli zasługują one na wszystko, co najgorsze. Dlatego odpowiadając na pierwsze pytanie nie powiedziałem, że „Dojrzewanie” jest serialem o incelach. Natomiast z pewnością pojawiają się w nim incelskie praktyki. 

Mówi się o kryzysie męskości, który ma wynikać z silnej emancypacji kobiet i zmiany postrzegania „klasycznej” męskości, czyli tej, w której mężczyzna płodzi syna, sadzi drzewo i stawia dom. Wszystko to w patriarchalnym sosie. Na czym ten kryzys polega i czy to aby na pewno kryzys? A może to po prostu dziejąca się na naszych oczach zmiana?

Myślę, że mówienie o kryzysie jest niewskazane, ponieważ pokazujemy wtedy, że męskość rozumiana klasycznie jest zagrożona i właśnie „jest w kryzysie”. Paradoksalnie więc mówienie o „kryzysie męskości” wzmacnia patriarchalny przekaz, bo żałuje się w jakiś sposób tego klasycznego wzorca. Tymczasem to dobrze, że ten wzorzec się zmienia. Zamiast więc mówić: „kryzys męskości” proponuję zwrócić się ku „zmianie męskości” albo „redefinicji męskości”.

To pokazuje, że mężczyźni rzeczywiście dostrzegają potrzebę zmiany i odejścia od klasycznego, patriarchalnego paradygmatu. Istnieje ryzyko, że jeżeli będziemy utrzymywać, że ten „kryzys” istnieje, to taki przekaz będzie sugerował, że z mężczyznami jest coś nie tak. A to nie jest narracja włączająca

Dla mężczyzn to „dobra zmiana”? Taka, która przychodzi z łatwością?

Musimy podkreślić, że niektórzy mężczyźni nie chcą zmian w obszarze męskości i poszukiwania dla niej nowych definicji czy strategii. I to najprawdopodobniej ci mężczyźni wierzą w „kryzys męskości”, ponieważ dotychczasowa wizja męskości (ta patriarchalna), która była im bliska i do której zostali zsocjalizowani, nagle się rozpada, a poczucie ich męskiej tożsamości zaburza się i destabilizuje. Wtedy rzeczywiście ci mężczyźni mogą być w kryzysie, bo zmiana patriarchalnego wzorca zapewne jest dla nich niewygodna i burzy ich poczucie komfortu. I teraz naszym – osób zajmujących się prawami człowieka i równym traktowaniem – zadaniem jest pokazywanie tym mężczyznom, że nie muszą postrzegać dekonstrukcji patriarchalnego wzorca męskości jako zagrożenia czy kryzysu ich samych, a właśnie jako punkt zwrotny dla ich męskiej tożsamości, która już nie musi być zwarta z hegemonią odartą z czułości i wrażliwości. 

Wraz z fundacją Instytut Przeciwdziałania Wykluczeniom prowadzisz telefon zaufania dla mężczyzn, angażujesz się także w działania równościowe. Z czym najczęściej dzwonią chłopcy i mężczyźni?

Owszem, dzwonią do nas mężczyźni w kryzysie, ale to jest kryzys zdrowia psychicznego. Dlatego chcą porozmawiać z psychologiem – by otrzymać pomoc i wsparcie. Mężczyźni są różni, więc i tematy, z którymi dzwonią, są różne. Widać jednak bardzo wyraźnie, że to są rozmowy dotyczące relacji z partnerką, dzieckiem, drugim mężczyzną. Ale są to też rozmowy mężczyzn będących w kryzysie suicydalnym. Najważniejsze dla nas jest to, by mężczyzna, który dzwoni, otrzymał pomoc. My odczuwamy wdzięczność wobec każdego takiego mężczyzny. Wdzięczność za to, że uwierzył, że proszenie o pomoc jest męskie. 

Gdybyś miał określić najważniejszą zmianę, którą obserwujesz w różnicach pokoleniowych – weźmy „boomerów”, „millenialsów” i „zetki” – to na czym miałaby ona polegać? 

Odpowiadając na to pytanie powinniśmy każde pokolenie rozpatrzeć osobno i wskazać na to, jaką męskość (re)produkują czy performują mężczyźni „boomerzy”, „millenialsi” i ci z „pokolenia Z”. Powiedziałbym jednak, że różnica między „boomerami” a „millenialsami” to przede wszystkim podejście do roli ojca. Faceci z „pokolenia millenium” nierzadko noszą w sobie traumy związane z wychowaniem ich przez ojców i chcą się od tych praktyk, których jako dzieci doświadczyli, odciąć. I inaczej wychowywać swoje dzieci, stawiając na czułość, opiekuńczość i obecność w ich życiu. 

A „zetki”? 

Myślę, że możemy tutaj mówić o projektowaniu męskości – poszukiwaniu jej nowych form, redefiniowaniu skostniałych i hermetycznych wzorców męskości, funkcjonujących w modelu patriarchalnym

Nie oznacza to jednak, że młodzi mężczyźni z „pokolenia Z” uwolnili się od toksycznego patriarchatu, ponieważ oni również są socjalizowani do męskości najbardziej pożądanej w męskocentrycznym modelu, czyli męskości hegemonicznej. Wydaje się jednak, że „zetki” potrafią się tym krzywdzącym normom postawić i z nich rezygnować dużo łatwiej niż „millenialsi”. Ale to nie znaczy, że faceci z „pokolenia Z” nie są zagrożeni radykalizacją. Skoro są obarczeni patriarchatem, to istnieje ryzyko, że zdecydują się pójść tą „drogą męskości”, a to z kolei może prowadzić do negatywnych konsekwencji.

A „toksyczna męskość”? Co oznacza? Czy wpisują się w nią młodzi mężczyźni określani jako incele?

Mówisz: „określani jako incele”, a to incele sami siebie tak określają. To, że ktoś ich tak określa, nie znaczy, że nimi są. To ważne. A odpowiadając na pytanie: z całą pewnością tak. Manosfera i zachowania mężczyzn należących do społeczności inceli wpisują się w kategorię toksycznej męskości, i to w najgorszym wydaniu – obrzydliwej mizoginii. Powiem jednak, że tu też jest widoczna ogromna krzywda patriarchatu, która inceli dotyka. Bo uwierzyli, że są niewystarczający, nieatrakcyjni, niepotrzebni i cały świat ich nienawidzi dlatego, że przegrali swoje życie. Uważam, że taką skrzywioną wizję siebie mają właśnie za sprawą patriarchatu, który ich skrzywdził, zranił. I teraz oni sami krzywdzą kobiety, nienawidząc ich.

Kadr z serialu. Zdjęcie: Materiały prasowe

Skoro zostali skrzywdzeni, to czy potrzeba w podejściu do tego zjawiska empatii, czułości? 

Nie chcę ich usprawiedliwiać, ponieważ mizoginia w żaden sposób nie może być usprawiedliwiana. Natomiast chcę pokazać działanie patriarchalnego mechanizmu. W wyniku jego funkcjonowania obrywają wszyscy, incele też.

A czym jest toksyczna męskość? To wzorzec sprzedawany młodym i dorosłym mężczyznom, zgodnie z którym wmawia im się, że mogą być przemocowi, agresywni, gniewni, hiperseksualni, że mogą traktować kobiety przedmiotowo i że dzięki temu będą prawdziwymi mężczyznami – samcami gotowymi podbijać świat.

Chciałbym podkreślić, że już decydując się na użycie terminu „toksyczna męskość”, powinniśmy wskazywać na toksyczne zachowania, nie zaś dawać do zrozumienia, że wszyscy mężczyźni w patriarchalnym modelu mają ukrytą toksyczną esencję. Bo taka perspektywa jest sama w sobie toksyczna: zachowania toksyczne – tak, męskość sama w sobie – nie. 

Wróćmy do „Dojrzewania”. Jakie wrażenie na Tobie, badaczu męskości, zrobił ten serial? Zaskoczył cię?

Nie, ponieważ długo już przyglądam się funkcjonowaniu społeczno-kulturowych norm męskości i wzorców męskości.

Natomiast wiem, że ten serial może zaskakiwać i szokować. I ja się bardzo cieszę, że tak jest. Bo ten serial nie jest o incelach. On jest o chłopcu, który nie został włączony w równościową zmianę i w procesie wychowania jako chłopiec był socjalizowany do tradycyjnej męskości. Efekt znają te osoby, które serial obejrzały.

Jest to więc serial o tym, by chłopców włączać, mówić im o uczuciach, o tym, że nie muszą nigdy udawać „prawdziwych mężczyzn” – że mogą płakać, mogą być wrażliwi, mogą być wolni od etykiet męskości

Ale to też serial o tym, że dziewczyny nie powinny etykietować facetów, że są mało męscy i jako mężczyźni „nie stają na wysokości zadania”. Męskość nie jest jednorodna. Męskość jest różnorodna, czuła i empatyczna. Potraktujmy ten serial jak przestrogę, że musimy poważnie myśleć o chłopcach i uczyć ich feministycznych wartości. By kierowali się wartościami, które na pierwszym miejscu stawiają równość i prawa człowieka, nie zaś mizoginię i przemoc.

20
хв

„Dojrzewanie” to nie jest serial o incelach

Anna J. Dudek

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

„Kto powiedział, że kobiety się nie oświadczają?” Wojenna miłość medyków wojskowych

Ексклюзив
20
хв

„Libido zniknęło po Buczy”: jak wojna i status uchodźcy wpływają na życie intymne ukraińskich kobiet

Ексклюзив
20
хв

Malta Festival 2024: kobiety, Ukraina, wojna. For love!

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress