Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
W tym roku zaplanowano duże spotkanie ukraińsko-polskie.
– Oba kraje muszą się wzajemnie wysłuchać, bo jest o czym rozmawiać. Dlatego spodziewamy się reprezentatywnej delegacji parlamentarzystów i urzędników państwowych. Na jej czele stanie przewodniczący polsko-ukraińskiej grupy parlamentarnej Marcin Bosacki. Będą ważne rozmowy o przyszłości – mówi Mykoła Kniażycki, ukraiński poseł i inicjator Via Carpatia. – Ukraińcy i Polacy mogą wspólnie powstrzymać Kreml przed ponowną agresją i ekspansją w Europie.
W ciągu trzech dni odbędą się dyskusje na różne tematy, w tym dotyczące kultury, obronności, energetyki i współpracy gospodarczej w obliczu wspólnej konfrontacji z rosyjską agresją.
Osobny panel będzie poświęcony bezpieczeństwu.
– W tym trudnym czasie musimy zrozumieć, co będzie podstawą odporności Ukrainy w przyszłym roku i co ostatecznie powinno przybliżyć nas do upragnionego zwycięstwa – dodaje Kniażycki.
Oczekuje się, że w konferencji wezmą udział minister obrony Ukrainy Rustem Umierow, minister przemysłu strategicznego Herman Smetanin, przedstawiciele polskich agencji rządowych oraz konsorcjum informacji obronnej, które zrzesza analityków z czołowych ukraińskich i międzynarodowych ośrodków badawczych: Narodowego Instytutu Studiów Strategicznych, firmy informacyjno-konsultingowej Defense Express, Centrum Studiów nad Armią, Konwersją i Rozbrojeniem oraz platformy New Geopolitics Research Network.
W ramach forum odbędą się również dwudniowe publiczne odczyty literackie, specjalny program dla dzieci oraz tradycyjne wręczenie Nagrody im. Stanisława Vincenza, wybitnego przyjaciela Ukrainy, polskiego filozofa i kronikarza Huculszczyzny, za zasługi humanitarne i wkład w rozwój regionalny.
– W ubiegłym roku nagrodę tę przyznano Josyfowi Ziselsowi, wybitnemu ukraińskiemu działaczowi na rzecz praw człowieka i więźniowi rosyjskich obozów. W przeszłości uhonorowano nią Myrosława Marynowycza, Iwana Małkowycza, Julię Pajewską („Tajrę”), Leonida Finberga i inne wybitne osobistości. Kiedy wymyśliłem ten festiwal, chciałem popularyzować wspaniałą Huculszczyznę. Stanisław Vincenz robił to samo, dosłownie żył i oddychał naszą Huculszczyzną – przypomina Mykoła Kniażycki.
W 2022 roku Nagrodę Vincenza otrzymała Julia Pajewska
Osobnym wydarzeniem forum będzie premiera spektaklu „Dziady” Adama Mickiewicza, przygotowanego przez zespół Narodowego Akademickiego Teatru Dramatycznego im. Iwana Franki w Iwano-Frankiwsku pod kierownictwem dyrektora artystycznego Rostysława Derżypilskiego w koprodukcji z Teatrem im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Reżyserką spektaklu jest Maja Kleczewska.
– „Dziady” to nie tylko sztuka romantyczna. To manifest polskiej woli wolności. Jedna z części utworu powstała po rozbiciu przez Rosjan powstania listopadowego 1831 roku, w którym licznie wzięli udział Ukraińcy. Hasło: „Za wolność naszą i waszą”, które było szczególnie popularne w tamtym czasie, powinno pozostać kamieniem milowym obecnych stosunków między Ukrainą a Polską – zaznacza Kniażycki.
Wydarzenia Forum Via Carpatia 2024 będą transmitowane na żywo przez telewizję „Espreso”. Panele dyskusyjne konferencji pokaże polski kanał telewizyjny TVP World. Jednym z partnerów medialnych Forum jest serwis Sestry.eu
Nie pomogły ani zaświadczenia ze szkoły, ani ubezpieczenie zdrowotne
W rzeczywistości problem z dokumentami istnieje od początku pełnoskalowej inwazji Rosji. Kiedy tysiące Ukrainek z dziećmi przeniosły się do Francji, ustawowo przyznano im status tymczasowej ochrony. Dotyczyło to jednak wyłącznie osób dorosłych. Dzieci poniżej 18 roku życia we Francji nie mają żadnego oficjalnego dokumentu potwierdzającego, że przebywają w kraju pod tymczasową ochroną. Jedyny ślad znajduje się w polisie ubezpieczeniowej rodziców.
Do lipca tego roku polscy pogranicznicy przymykali na to oko, mimo że okres pobytu w strefie Schengen w ramach ruchu bezwizowego był już przekroczony.
Jednak w lipcu 2025 Polska niespodziewanie zaostrzyła procedury przy przekraczaniu granicy z Ukrainą. Ukraińcy zaczęli dzielić się negatywnymi doświadczeniami.
Alona Kutas napisała na stronie facebookowej „Pomoc w sprawach administracyjnych Ukraińców we Francji”:
— 17 lipca ja, moje dwie córki (30 i 16 lat), wnuczka (3,8 roku) oraz nasz pies dotarliśmy do przejścia granicznego Szeginie–Medyka. Szybko przeszliśmy ukraińską kontrolę… Ja i starsza córka mamy APS (tymczasową ochronę), nasze dzieci w wieku 16 i 3,8 lat — nie. W związku z tym mnie, starszą córkę i wnuczkę Polacy przepuścili, ale mojej 16-letniej córki już nie.
Wyjaśnię od razu, czemu wnuczka została wpuszczona — nie przekroczyła okresu bezwizowego. Moja 16-latka, oczywiście, tak — od ponad roku nie była w Ukrainie: uczyła się we francuskim liceum, w szkołach ukraińskich online, mieszkała w Paryżu. Została poproszona o przejście do pomieszczenia w celu wyjaśnienia sprawy.
Pokazaliśmy kierownikom służby celnej wszystkie dokumenty, jakie miała córka (ze szkoły, ubezpieczenie zdrowotne), a nawet pismo wydane przez ambasadę Francji z pełnymi informacjami o pobycie i nauce w Paryżu.
Po zapoznaniu się z tym dokumentem polski kierownik punktu powiedział: „Dokument jest w porządku, ale złamaliście prawo (przekroczenie dozwolonego okresu pobytu w strefie Schengen), więc proszę wracać do Ukrainy”. Ani łzy, ani prośby nie pomogły.
Najbardziej wstrząsnęła mną jednak sytuacja innej matki z dzieckiem z niepełnosprawnością. Chłopiec leżał na specjalnym łóżku, obok stała walizka pełna leków. Matka przez dziesięć minut podawała mu lekarstwa. Nie wiedziałam, jak im pomóc. Oni również wracali do Niemiec.
Nas i ich odesłano z powrotem na Ukrainę. W paszporcie córki umieszczono stempel „F” (oznacza przekroczenie dozwolonego okresu pobytu w ramach ruchu bezwizowego — red.). Córka ze łzami w oczach wróciła na Ukrainę. Wyrobiliśmy nowy paszport, znaleźliśmy przewoźnika jadącego przez granicę rumuńską i bez problemów dotarliśmy do Paryża.
Inna matka, Liza Buryk z Lyonu, obrała inną drogę. Po własnych negatywne doświadczeniach na granicy zaczęła zbierać świadectwa od rodziców i wysyłać pisma do odpowiednich instytucji we Francji i na Ukrainie:
— To, co dzieje się teraz na polsko-ukraińskiej granicy latem 2025 roku, to stres, bezsilność i upokorzenie.
Te kobiety nie jechały do Ukrainy na wakacje, ale na pogrzeby, leczenie chorych rodziców, odnowienie dokumentów lub po prostu zobaczyć się z rodziną po ponad trzech latach wojny. Wiele z nich podróżowało z dziećmi, bo nie miały z kim ich zostawić. Bo dziadkowie zostali w Ukrainie, mężczyźni walczą a nawet jęli nie, to i tak nie mogą opuści Ukrainy.
I teraz, wracając do Francji, nie są przepuszczane przez polską granicę, bo dziecko nie ma oddzielnego dokumentu o ochronie tymczasowej.
Co ma zrobić kobieta z dzieckiem na rękach, bez niezbędnych dokumentów, bez noclegu, bez wsparcia?
Lisa wysłała ponad 30 listów do różnych instytucji. Około 6 z nich odpowiedziało, przekazując przydatne informacje lub zalecenia, 3 listy wróciły z przyczyn technicznych, a pozostałe – jak dotąd bez odpowiedzi.
Modlitwa ukraińskich uchodźców we francuskim Lourdes z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy 24 sierpnia 2024 roku. Zdjęcie: ED JONES/AFP/East News
Wyrabiajcie wizę powrotną lub jedźcie przez inne kraje
W ambasadach Ukrainy we Francji oraz Francji na Ukrainie skomentowano sytuację w ten sposób: dzieciom zaleca się wyrobienie wizy powrotnej (którą można uzyskać w konsulacie w Kijowie). Albo po prostu przekraczanie granicy z pominięciem Polski, wracając innymi drogami.
W szczególności ambasada Ukrainy we Francji oświadczyła:
„Ambasada Ukrainy we Francji w ostatnich dniach otrzymała dziesiątki zgłoszeń od ukraińskich stowarzyszeń i obywateli, którzy przebywają pod tymczasową ochroną w różnych regionach Francji, z prośbą o pomoc w rozwiązaniu sytuacji, która ma trwały, nieprzypadkowy charakter na przejściach granicznych przy wjeździe z Ukrainy do Polski.”
Podaje się, że wszystkim niepełnoletnim obywatelom Ukrainy poniżej 18 roku życia, którzy podróżują z ważnymi PGUWK w towarzystwie swoich rodziców lub opiekunów prawnych, polscy strażnicy graniczni odmawiają wjazdu do Polski i dalszego przejazdu do Francji. Uzasadniają to niedawnymi wewnętrznymi decyzjami i instrukcjami, a także brakiem francuskich zezwoleń na pobyt, powołując się na przekroczenie dozwolonego pobytu w strefie Schengen w ramach ruchu bezwizowego do 90 dni.
W związku z tym Ambasada zwróciła się do MSZ Francji z prośbą o poinformowanie MSW Polski lub podjęcie innych działań oraz udzielenie wyjaśnień w sprawie rozwiązania tej sytuacji. Ponadto Ambasada Ukrainy w Polsce podejmuje działania w celu uzyskania oficjalnych wyjaśnień od strony polskiej.
Do czasu uzyskania wyjaśnień od władz francuskich i polskich Ambasada Ukrainy zaleca, aby podczas podróży z Francji wybierać inne przejścia graniczne niż polskie — zarówno przy wjeździe do Ukrainy, jak i w drodze powrotnej.
Ze swojej strony Ambasada Francji w Ukrainie zaznaczyła:
„Nieletni, których rodziny korzystają z tymczasowej ochrony we Francji, nie mają prawa do uzyskania DCEM w prefekturze właściwej dla miejsca zamieszkania. W związku z niedawnymi trudnościami podczas przekraczania granic, zaleca się powrót do Francji z krajów posiadających bezpośrednie połączenia lotnicze, zwłaszcza spoza strefy Schengen.
Przypominamy, że wjazd do kraju jest wyłączną kompetencją danego państwa, a przyjęcie pasażerów — wyłączną odpowiedzialnością wybranej linii lotniczej.”
W przypadku zakazu przekroczenia granicy przy wjeździe do krajów strefy Schengen należy złożyć wniosek o wizę powrotu — visa retour — w dziale wizowym Ambasady Francji w Kijowie, zgodnie z procedurą opisaną na naszej stronie internetowej.
Wydanie tego rodzaju wizy podlega zgodzie terytorialnie właściwej prefektury, co może spowodować dodatkowy czas rozpatrywania wniosku wizowego. Zwracamy uwagę, że dział wizowy nie udziela konsultacji telefonicznych i prosimy o zapoznanie się z procedurą składania wniosku wizowego na stronie ambasady”.
Tym, kto najszybciej zareagował na sytuację, byli przewoźnicy autobusowi — zwiększając liczbę kursów przez granicę rumuńską i węgierską, gdzie obecnie wobec nieletnich obywateli Ukrainy nie ma zastrzeżeń. Jakie kolejne trasy obejściowe trzeba będzie znaleźć w przyszłości, pozostaje niejasne. Jest to problem systemowy, który należy rozwiązać na poziomie międzyrządowym. Jednocześnie w ambasadach obu krajów uznaje się to za „przejściowe trudności”.
Mamy nadzieję, że rzeczywiście będą one tymczasowe, a francuscy i polscy urzędnicy zareagują szybko — regulując procedurę powrotu ukraińskich rodzin, które znajdują się pod tymczasową ochroną państw europejskich, z Ukrainy do krajów UE.
Przyjechały do Polski z dyplomami wyższych uczelni, cennym doświadczeniem i nadziejami. Każda z nich miała za sobą lata nauki, karierę, umiejętności i sporo nawiązanych kontaktów. A mimo to po przeprowadzce wszystko musiały zaczynać od zera.
Dla wielu Ukrainek pierwszym etapem była praca sprzątaczki. Dla innych – kuchnia lub nocne zmiany w magazynie. Niektóre nie zdołały wyjść poza pracę fizyczną, inne nauczyły się żyć inaczej: opanowały język polski, przekwalifikowały się i wróciły do swoich zawodów.
Według danych UNHCR i Deloitte w 2024 roku ukraińscy uchodźcy zapewnili 2,7% PKB Polski. Około 69% zdolnych do pracy Ukraińców znalazło zatrudnienie, niemal nie ustępując pod tym względem obywatelom Polski (72%). To głównie kobiety. Jednak według szacunków ekspertów ds. rynku pracy tylko 30% Ukraińców pracuje zgodnie ze swoimi kwalifikacjami. Reszta zmuszona jest godzić się na stanowiska, które nie odpowiadają ani ich doświadczeniu, ani wykształceniu.
Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego nawet doświadczonym specjalistkom z dyplomami czasami przez całe lata nie udaje się wrócić do zawodu? Dlaczego część z nich pozostaje w pracy wymagającej niskich kwalifikacji? I czy zawsze jest to sytuacja bez wyjścia?
Porozmawiałyśmy z Ukrainkami pracującymi w Polsce. Zapytałyśmy o ich ścieżki zawodowe, o to, co działa najlepiej: dobre CV, networking – czy po prostu upór. Poprosiłyśmy też ekspertkę ds. rozwoju kariery o wyjaśnienie, co przeszkadza ukraińskim kobietom w budowaniu kariery za granicą i jak to zmienić.
Oto historie trzech kobiet, trzy bardzo różne doświadczenia. Każda z tych historii opowiada jednak o poszukiwaniu siebie w nowym świecie, wierze w siebie i rzeczywistości, która nie zawsze pokrywa się z oczekiwaniami.
Najgorsze to utknąć w miejscu
Kateryna (imię zmienione na prośbę bohaterki) przyznaje, że nie mogła sobie nawet wyobrazić, jak długo potrwa poszukiwanie przez nią pracy. I dlatego czuje wstyd. Jednak w rzeczywistości jej wytrwałość i opanowanie zasługują na większy szacunek niż jakikolwiek wpis w CV.
Przyjechała z córką do Polski z Krzywego Rogu już na początku wojny. W Ukrainie miała stabilną karierę. Z wykształcenia jest ekonomistką, pracowała jako menedżerka projektów w prywatnej firmie. Jej dzień był zaplanowany co do minuty: spotkania, projekty, obowiązki. Wszystko zmieniło się w ciągu jednej nocy, kiedy musiała uciekać. W pierwszych miesiącach nie szukała pracy zgodnej z wykształceniem – trzeba było znaleźć jakiekolwiek źródło dochodu, aby przeżyć. Zajęła się sprzątaniem.
„To półtora roku sprzątania było trudne nie fizycznie, ale wewnętrznie. Jakbym wyszła z siebie. Ale wtedy uznałam, że w tej pracy nie ma nic wstydliwego. Po prostu musiałam wyżywić swoje dziecko. I jestem z tego dumna” – wyznaje.
Jednak wypalenie nadeszło szybciej, niż się spodziewała. Zrozumiała, że nie wytrzyma tak długo:
„Bardzo bałam się utknąć w miejscu. Wszyscy mówili: ‘Dopóki jest praca – trzymaj się jej’. A ja czułam, że potrzebuję czegoś innego. Że zniknę, jeśli szybko czegoś nie zmienię”
Poszła do szkoły policealnej, by zostać higienistką stomatologiczną. Gdy ją ukończyła, okazało się, że bez doświadczenia nikt jej nie weźmie:
„Wysłałam mnóstwo CV. W odpowiedzi – cisza. Szukali osób z doświadczeniem. Ale skąd mam mieć doświadczenie, skoro nikt mnie nie zatrudnia?”
W końcu znalazła pracę jako asystentka dentysty. Jednak godzin było niewiele, a szefowa jej zbytnio nie wspierała.
„Kiedy wszystko spoczywa na tobie, od mieszkania po szkołę dla dziecka, bardzo ważne jest, by praca była stabilna. Kiedy tego nie ma, wyczerpujesz się dwa razy szybciej”.
Opanowanie nowego zawodu to za mało. Na rynku wymagane jest doświadczenie, nawet od obcokrajowców. Zdjęcie: Shutterstock
Znów zaczęła poszukiwania, tym razem w branży obsługi klienta. Polski zna już dobrze i uważa, że to główne narzędzie integracji:
„Język jest wszystkim. Bez niego nawet nie wezmą twojego CV do ręki. Znam dobrze polski, to moja podpora, ale sama znajomość języka to za mało”
Dziś Kateryna wysyła CV codziennie, dostosowując każde do konkretnej oferty. Nie korzysta z networkingu, bo nie ma w Polsce wielu znajomych.
„Uważam, że CV musi się czymś wyróżniać, przyciągać uwagę. Tylko wtedy jest szansa, że zostanie zauważone. Według moich obliczeń na 30 wysłanych CV może nadejść jedna odpowiedź. W branży obsługi klienta jest duża konkurencja, o jedno miejsce może ubiegać się nawet 100 kandydatów. Ale staram się nie traktować odmowy lub milczenia jako oceny mojej osoby. To, że mnie nie przyjęli, nie znaczy, że jestem zła. Po prostu to nie jest stanowisko dla mnie”.
Kateryna nie pozwala sobie na zwątpienie. Pamięta, jak długo pracowała jako sprzątaczka – i nie chce do tej roboty wracać. Jej główna zasada brzmi: nie odgrywać ofiary i wierzyć w siebie.
„Trzeba się zachowywać, jak gwiazda. Jeśli sama w siebie nie uwierzysz, nikt inny w ciebie nie uwierzy. Nie udaję. Po prostu pamiętam, że przetrwałam już więcej, niż mogłoby się wydawać. I myślę, że zasługuję na jeszcze więcej”
Nie trafiłam do apteki przez przypadek
Julia Astaszeniuk, farmaceutka z Odesy, ma dyplom uniwersytetu medycznego i ponad dziesięć lat doświadczenia pracy w aptece. Rozmawiała z pacjentami, wydawała leki. Ta praca wymagała fachowości, uwagi i empatii. Julia ją kochała.
„To nie tylko sprzedawanie tabletek. Musisz zrozumieć człowieka, wesprzeć go, wyjaśnić możliwości, pomóc. I oczywiście dobrze znać leki. Dla mnie to zawsze było coś więcej niż praca. To moje powołanie”.
Julia: „Oddycham powietrzem, które znam. To już przełom”
Gdy wybuchła wojna na pełną skalę, Julia przez pewien czas pozostawała w Odesie. Jednak ciągłe ostrzały i poczucie zagrożenia skłoniły ją w końcu do opuszczenia miasta. Rok temu przeniosła się do Polski. Tutaj wszystko zaczęło się, jak u większości, od czystej karty: bez języka, bez znajomych, bez zrozumienia, jak działa lokalny rynek pracy. Ale miała mocne postanowienie: pozostać w zawodzie.
„Wiedziałam, że chcę wrócić do apteki. Nie mogłam sobie pozwolić na poddanie się. To byłaby zdrada samej siebie”.
Samodzielnie napisała CV po polsku i z teczką w ręku wyruszyła na pielgrzymkę po warszawskich aptekach:
„Wchodziłam i mówiłam: ‘Dzień dobry, jestem z Ukrainy, szukam pracy’. Ze strachem, łamaną polszczyzną, bez oficjalnego pozwolenia na pracę w zawodzie farmaceutki. Ale wierzyłam, że ktoś da mi szansę”.
Mijały tygodnie – i nic. Ktoś grzecznie odmawiał, ktoś inny nie miał czasu nawet porozmawiać, niektórzy w ogóle nie przeglądali jej CV. Wracała do domu rozczarowana, ale już następnego ranka wyruszała na kolejną wyprawę.
„Za każdym razem mówiłam sobie, że każda próba to krok do ‘tak’. Po prostu trzeba iść, dopóki nie otworzą się właściwe drzwi”
I w końcu się otworzyły. W jednej z aptek właścicielka zaproponowała rozmowę. Przyjęła Julię na stanowisko asystentki farmaceuty (pomoc apteczna). To dalekie od tego, co robiła w Ukrainie, ale była wdzięczna za szansę.
„Moja praca polega na przyjmowaniu towaru, układaniu go na półkach, sprzątaniu. Nie jestem farmaceutką ani nawet technikiem, jednak cieszę się, że znów jestem w aptece. Oddycham powietrzem, które znam. To już przełom”.
Oczywiście, nie obyło się bez wpadek. System, do którego przyzwyczaiła się w Ukrainie, tutaj nie działa: tam leki sortuje się według substancji czynnych, w Polsce – alfabetycznie. Łatwo się pomylić, więc trzeba być uważną.
„Było kilka sytuacji, kiedy coś źle ułożyłam i zwrócono mi uwagę. Tak, to bolało. Całe życie byłaś specjalistką, a teraz uczysz się od podstaw. Umiem doradzić, wziąć odpowiedzialność za poważne decyzje, a tutaj jestem „wynieś – przynieś ”. Szczerze mówiąc, nigdy w życiu tak dużo nie sprzątałam. Czasami to wyczerpuje psychicznie, a czasami jest naprawdę ciężko fizycznie. Ale nie pozwalam sobie na załamanie”.
Zespół ją szanuje, zwracają się do niej nawet: „pani magister”, chociaż zgodnie z przepisami nie ma prawa wydawać leków. Czasami koledzy dzwonią po godzinach, by dowiedzieć się, gdzie co leży, albo ustalić coś innego. Wiedzą, że jest doświadczona i rozumie, jak wszystko działa
„To trochę stresujące, ale też miłe. Bo to znaczy, że mi ufają, doceniają mnie, nawet jeśli formalnie jestem tylko asystentką”.
Mówi, że kultura apteczna w Polsce jest inna. Tutaj farmaceuci nie naciskają na sprzedaż, jak w Ukrainie. Wszystkie leki na receptę są wydawane wyłącznie na receptę. I zdaniem Julii tak powinno być.
„W Ukrainie trzeba było mieć plan sprzedaży i wykręcać go, jak się tylko dało. Nie wiem, jak to wygląda w polskich aptekach sieciowych, ale w mojej małej aptece wynagrodzenie nie zależy od tego, ile czego i za jaką kwotę sprzedałaś. Tutaj jesteś specjalistą, a nie sprzedawcą. Koleżanki czytają branżowe wiadomości, dzielą się informacjami, omawiają zmiany w przepisach. To inspirujące”.
Obecnie Julia poważnie rozważa nostryfikację dyplomu w Polsce. Wie, że nie będzie łatwo. Egzaminy, procedury biurokratyczne, dodatkowe kursy – wielu rezygnuje. Ale ona chce iść dalej.
„Przeszłam już tak wiele, że odwrót nie wchodzi w grę. Tak, to długie, męczące i wymaga pieniędzy, ale wiem, po co mi to. Chcę znowu pracować jako farmaceutka. Nie trafiłam do apteki przez przypadek. I zostanę w niej bez względu na to, jak będzie trudno”.
IT nie tylko dla programistów
Wiktoria Ławryk przyjechała do Polski wraz z mężem jeszcze w 2017 roku. Wyższe wykształcenie zdobyła w Kijowie, na Narodowym Uniwersytecie Technologii Żywności, gdzie studiowała hotelarstwo i gastronomię. Jej pierwsze kroki w nowym kraju były jakby logiczną kontynuacją specjalności. Tyle że w zupełnie innych realiach.
„Zaczęłam pracować jako kelnerka w hotelowej restauracji. Nie było w tym nic ekscytującego. Ciężka fizyczna praca, ciągłe stanie na nogach, ciężkie tace, naczynia, zmęczenie. I było to trudne również emocjonalnie. Masz wyższe wykształcenie, pragniesz rozwoju, a zaczynasz od najniższego szczebla. I bardzo chcesz jak najszybciej go pokonać”.
Wiktoria: „Nie jestem idealna. Jestem po prostu uparta i się nie poddałam ”
Potem przeniesiono ją do recepcji. Wydawałoby się – awans…
„To był ogromny stres. Praca na nocnych zmianach, czasami byłam kompletnie sama. Zmęczenie, odpowiedzialność, sytuacje awaryjne z klientami, którzy mogli wybuchnąć bez powodu. A do tego ciągłe poczucie, że jesteś obca. Jesteś ‘Ukrainka’ – a więc musisz udowodnić, że jesteś godna zaufania. Było sporo uprzedzeń. Nawet jeśli wszystko robisz dobrze, to może nie wystarczyć”.
Po roku pracy w branży hotelarskiej uznała, że ma dość. Polski znała już dosyć dobrze, zaczęła szukać innych możliwości
Znajomi polecili ją polskiej firmie zajmującej się sprzedażą wody pitnej. Dostała posadę kierownika ds. sprzedaży.
„To doświadczenie wiele mi dało: nauczyłam się komunikować z klientami, budować relacje, lepiej rozumieć procesy biznesowe, poprawiłam polszczyznę w piśmie. Ale z czasem zaczęło mi być „ciasno” — zapragnęłam większej dynamiki, rozwoju, środowiska, w którym ludzie mają ambicje”.
Zwróciła oczy w stronę IT. Nie miała wykształcenia technicznego, więc zapisała się na indywidualne kursy online – po pracy. Zaczęła od podstaw: czym jest e-commerce, jak działa strona internetowa, jak zarządzać projektami cyfrowymi.
„Wielu uważa, że IT to coś dla programistów i „matematycznych maniaków”. Tymczasem jest wiele stanowisk, na których najważniejsze są analityczne myślenie, umiejętność komunikowania się i organizowania procesów. Jeśli umiesz obsługiwać komputer, możesz się tego nauczyć”.
I znów dzięki znajomym trafiła na rozmowę kwalifikacyjną – tym razem do międzynarodowej firmy. Obecnie pracuje jako E-commerce Project Manager: odpowiada za działanie strony internetowej, koordynuje produkty online, pracę programistów i projektantów, kontaktuje się z klientami i kontrahentami.
Nie ukrywa, że na początku wstydziła się mówić znajomym, że szuka pracy. Wydawało się jej, że to oznaka słabości. Teraz uważa, że to właśnie networking stał się dla niej punktem zwrotnym.
„Kiedyś bałam się prosić o coś, mówić o sobie. Ale trzeba nauczyć się „sprzedawać” siebie, opowiadać o swoich mocnych stronach. Inaczej nikt o tobie się nie dowie”.
Najbardziej Wiktoria ceni sobie zmianę nastawienia do niej. W nowym środowisku nie oceniają jej już przez pryzmat narodowości czy akcentu
„Im bardziej wykształceni i otwarci są ludzie wokół, tym mniej dyskryminacji. W moim otoczeniu nie liczy się, skąd jesteś, ale co potrafisz i jak pracujesz. To bardzo dodaje otuchy”.
Wie, że miała łatwiej niż wielu innych – przyjechała jeszcze przed wybuchem wojny, była młoda, bez dzieci, rozumiała, na co się decyduje. Jest jednak przekonana, że w każdych warunkach ważne jest to, by nie tracić wiary w siebie.
„Trzeba mówić, pytać, uczyć się, szukać. Nikt nie przyniesie ci wymarzonej pracy na tacy. Ale jeśli uwierzysz, że jesteś w stanie – to szansa się pojawi. Nie jestem idealna. Jestem po prostu uparta i się nie poddałam”.
Opowiedziała swoją historię, bo chce dodać otuchy innym Ukrainkom – zwłaszcza tym, które przyjechały do Polski po 2022 roku.
„Tak, one mają trudniej, ale nawet z najniższego punktu można się podnieść. Najważniejsze to iść naprzód i się nie zatrzymywać”.
Główna trudność to język – choć nie tylko
Anna Czernysz, doradczyni ds. kariery z ponad 15-letnim doświadczeniem w HR i rekrutacji, mieszka w Polsce od dziesięciu lat. Ma wyższe wykształcenie pedagogiczne i ekonomiczne. Po przeprowadzce ukończyła szkolenie z coachingu i doradztwa zawodowego. Pracuje w organizacjach charytatywnych. Ukrainkom doradza w zakresie poszukiwania pracy, sporządzania CV, przygotowania do rozmów kwalifikacyjnych. Oto jej spostrzeżenia na temat typowych trudności, z którymi borykają się Ukrainki szukające pracy w Polsce.
Anna Czernysz: „Z mojego doświadczenia wynika, że pracę najczęściej znajdują ci, którzy szukają aktywnie i celowo”
O głównych barierach na polskim rynku pracy
„Główna trudność to język. Bez znajomości polskiego znalezienie pracy wymagającej wyższych kwalifikacji jest prawie niemożliwe – tym bardziej jeśli kandydatka ubiega się o stanowisko wymagające komunikatywności (kadry, marketing, nauczycielka, sekretarka). W tym przypadku wymagania językowe są na pierwszym miejscu. A na wielu stanowiskach, zwłaszcza w firmach międzynarodowych, wymagana jest również znajomość angielskiego na poziomie nie niższym niż B2. Często Ukrainkom brakuje podstawowych umiejętności „biurowych”, na przykład pracy z programem Excel.
Oprócz języka poważną barierą jest konieczność przekwalifikowania się, nostryfikacji dyplomu, budowania kariery praktycznie od zera. Ludzie boją się konkurencji z lokalnymi specjalistami, boją się rozmów kwalifikacyjnych. Często po prostu nie wierzą, że dadzą radę. To powszechne, więc właśnie tu ważne jest wsparcie, planowanie i profesjonalna pomoc.
Dlaczego Ukrainki „utknęły” w pracy wymagającej niskich kwalifikacji
Często dzieje się tak nie dlatego, że tego chcą, ale dlatego, że po prostu nie mają zasobów na coś innego: brakuje czasu, siły i wsparcia, by uczyć się języka, przekwalifikować się lub szukać czegoś lepszego.
Ale czasami jest odwrotnie: uzyskawszy stabilny dochód, ludzie boją się ryzykować. Przyzwyczajają się i pozostają tam, gdzie im wygodniej, nawet jeśli ta praca nie pozwala w pełni wykorzystać swojego potencjału.
O dostosowaniu CV i przygotowaniu do rozmowy kwalifikacyjnej
Nie ma czegoś takiego jak „ukraiński” czy „polski” format CV. Istnieją za to różne style i ważne jest, by wybrać ten, który najlepiej pasuje do danego stanowiska. Często nawet specjaliści nie orientują się w tym wystarczająco dobrze, dlatego radzę przynajmniej raz skonsultować się z profesjonalistą. To pomoże uniknąć typowych błędów.
Jeśli chodzi o rozmowę kwalifikacyjną, typowym błędem numer jeden jest brak przygotowania. A trzeba – na podstawie własnego CV, pod konkretne stanowisko. Prowadzę szkolenia-rozmowy kwalifikacyjne właśnie z tego zakresu.
Kolejnym częstym błędem jest nadmierna trema. Jeśli zbyt mocno chcesz tej pracy, tworzy się wewnętrzna presja. Tu pomagają ćwiczenia oddechowe, aktywność fizyczna.
Często ludzie nie rozumieją specyfiki polskiej kultury komunikacji: trzeba być uprzejmym, powściągliwym i znać typowe pytania z rozmowy kwalifikacyjnej, na przykład: „Opowiedz o swoim sukcesie” lub: „Dlaczego właśnie ty?”.
Jak skutecznie szukać pracy
Z mojego doświadczenia wynika, że pracę najczęściej znajdują osoby, które szukają jej aktywnie i celowo. Ważne jest tutaj kompleksowe podejście. Warto wykorzystać wszystkie kanały: profesjonalne strony internetowe, specjalistyczne grupy na Facebooku, LinkedIn (w przypadku ofert pracy biurowej), znajomości, rekruterów, targi pracy.
Ważne jest jednak, by szukać tam, gdzie to ma sens. Na przykład sprzątaczek nie szuka się przez LinkedIn, ale księgowych czy menedżerów – już tak.
Od czego ma zacząć kobieta z dyplomem, ale niepracująca w swoim zawodzie
Zacznij od języka. Polski – koniecznie, angielski – bardzo pożądany. Poziomy B2 to już dobry start. Następnie musisz zdecydować: wrócić do swojego zawodu czy zmienić kierunek. Rozważ plusy i minusy, czas, koszty. Jeśli trudno ci samodzielnie podjąć decyzję, skontaktuj się z doradcą zawodowym. Czasami jedna konsultacja może zaoszczędzić miesiące niepewności.
Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek
Projekt jest współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiego Funduszu Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację „Edukacja dla Demokracji
– Jebać Ukrainę, jebać uchodźców! – niosło się nie po jakimś ciemny zaułku, tylko po deptaku nad Brdą w centrum Bydgoszczy.
Było lipcowe popołudnie, a ja śpieszyłem się na festiwalowe spotkanie. Śpieszyłem się, ale przestałem się śpieszyć. Chciałem zobaczyć, o co chodzi.
Nadbrzeżem szły dzieciaki z opiekunami. Dzieciaki przebrane głównie w krakowskie ludowe stroje. Ponieważ to pod ich adresem leciały bluzgi, wywnioskowałem, że to była ukraińska młodzież. Szybko zlokalizowałem krzykaczy. Dwóch młodzieńców w wieku, nazwijmy to, wkrótce poborowym siedziało na ławce i darło ryje. Podszedłem do nich i niezbyt uprzejmie zapytałem:
– Czy wam się, kurwa, tak bardzo śpieszy, żeby gnić w okopach? Bo jak wujkowie, ojcowie i ciotki tych dzieciaków w krakowskich strojach przejebią, jak Ukraina się wyjebie, to właśnie wy, chłopcy, traficie do okopów i wasz los będzie raczej smutny.
Ja też do nich trafię, ale już mam kawał fajnego życia za sobą.
Coś tam zaczęli się sadzić, że „oni z ruskimi mają sztamę, a Ukraińcy się panoszą”. Nie było sensu gadać. Pożegnałem ich nieładnie i poszedłem do tych dzieci w krakowskich strojach.
– Trzymajcie się – powiedziałem.
Jakaś dziewczynka uśmiechnęła się trochę smuto, ale z wyraźną wdzięcznością cichutko rzuciła: – Dziękuję bardzo.
Poszedłem na spotkanie literackie, ale poszedłem w szoku, bo nie sądziłem, że takie akcje są możliwe w Polsce w biały dzień. Chciałem o tym napisać wcześniej, bo bardzo mi to leżało i leży na wątrobie. Bardzo. Coraz bardziej.
Młody człowiek drze gębę: „Jebać Ukrainę!”, kogoś wyzywa się od „banderówek”, teatr musi zdjąć ukraińskie flagi, bo dyrektor się boi jakichś „obrońców polskości”, a ja przecieram oczy ze zdumienia i przerażenia.
Jest w naszej wspólnej historii taki moment, przy którym zawsze mnie ściska w dołku. Nie tylko ze wzruszenia, ale też ze względu na dalsze konsekwencje. To jest ta chwila, kiedy Józef Piłsudski przemawia w maju 1921 r. do ukraińskich oficerów internowanych w Kaliszu. Dzieje się to po traktacie ryskim.
– Panowie, ja was bardzo przepraszam, nie tak miało być – mówi.
Mówi to do towarzyszy broni, którzy ramię w ramię z polskimi żołnierzami właśnie obronili Polskę przed najazdem bolszewików. Tylko że wtedy nie obroniliśmy wspólnie Ukrainy. Piłsudski mówi to po tym jak polska delegacja rządowa (głównie prawicowa, co za zbieg okoliczności ) zgodziła się w czasie negocjacji z bolszewikami na podział Ukrainy. Koncepcja Piłsudskiego, zakładająca istnienie oddzielających nas od mającej zawsze imperialne zapędy Rosji niepodległych Ukrainy i Białorusi, przestała mieć rację bytu.
Jak to się skończyło? Chyba wszyscy wiemy. I to nie jest pierwszy raz, gdy tak na lodzie zostawiamy Ukraińców. I Rzeczpospolita to ciągłe kozackie próby dołączenia do politycznego narodu, odrzucane, tłumione i… jak to się skończyło – też chyba wiemy. Zawsze gdzieś tam pojawia się Rosja, która natychmiast tę zawiedzioną miłość Ukrainy wykorzysta i obraca ją przeciwko nam. Nie ma nic bardziej napędzającego niż zdradzona miłość. Mit „zdradzieckiego Lacha” jest tak samo silny, jak mit „ukraińskiego rezuna”. Rosja potrafi, oj, potrafi wzmacniać te stereotypy. Przecież widzicie na co dzień, jak to robi. Widzicie to każdego dnia na monitorach waszych komputerów, w waszych telefonach.
Tak, to Rosja macza swoje macki w podsycaniu antyukraińskich nastrojów w Polsce. Ale nie tylko Rosja tworzy ten ściek. Polscy politycy płyną w nim bardzo sprawnie i bardzo go wzmacniają. Tak, wiem, kogo macie na myśli: Mentzen, Barun i cała ta banda. Ale ci głównego nurtu też. Tylko inaczej, bardziej elegancko. Nawrocki nie widzi Ukrainy w NATO (choć dziś to może NATO potrzebuje Ukrainy, z jej doświadczeniem). Tusk z Trzaskowskim zabiorą niepracującym Ukraińcom 800 plus. „Nie będziemy tolerować kombinowania!” – grzmi Tusk. Kombinatorzy, wiadomo! A może by tak premier powiedział, że 800 plus dla samotnej i niepracującej matki, której mąż właśnie walczy, to niewielka cena za „niegnicie w okopie”? Albo to ustanowienie jeszcze jednego święta „Polskich ofiar Rzezi Wołyńskiej” dokładnie w dniu, gdy takie święto już mamy zainicjowane przez jawnie prorosyjskiego posła.
Nikt nie wstaje i nie mówi: „Ej nie, nie, teraz! To nie jest moment, żeby od kraju prowadzącego wojnę żądać rachunku sumienia i skruchy”. Cały Sejm, łącznie z tą moją ukochaną lewicą, głosuje za. Jedna, słownie: jedna posłanka wstrzymuje się od głosu.
Tańczymy ten wołyński taniec na kościach pomordowanych, pławimy się w słowie „rzeź”, choć za rogiem czai się Bucza. Naprawdę trzeba nie mieć instynktu samozachowawczego, żeby tego nie widzieć
Co jakiś czas na profilu Tomasza Sikory czytam informacje: na froncie poległ poeta, aktor, działaczka pozarządowa, chłopak z baletu. Ukraina traci, również w naszej obronie, swoich najlepszych synów i córki. Czytam to i jeszcze bardziej nienawidzę polskich polityków, którzy dla dodatkowych dwóch procent w sondażach kręcą nosami na Ukrainę w NATO i UE. Nienawidzę ich, bo odbierają Ukrainie wiarę i nadzieję na ten wymarzony Zachód. Odbierają jej marzenia.
A wiara, nadzieja i właśnie marzenia w życiu, a na wojnie tym bardziej, potrzebne są tak samo jak nowoczesna broń, może bardziej.
Co mają zrobić politycy z Niemiec albo Hiszpanii, gdy Polacy, czyli niby ci co znają Wschód, tak się zachowują? Nienawidzę ich za to lepiej lub gorzej maskowane szczucie na żyjących u nas Ukraińców. Szczują na tych, którzy budują nasz dobrobyt i w przytłaczającej większości są miłymi, uczynnymi i bardzo pracowitymi ludźmi.
Nienawidzę ich, bo historia z zawiedzioną miłością i odebranymi marzeniami zaczyna się na naszych oczach powtarzać. Do tego na horyzoncie nie widać nikogo, kto mógłby powiedzieć: „Panowie, ja was bardzo przepraszam…”
Na tym zdjęciu na Grenlandii stoimy z ukraińską flagą. Wojtek Moskal, Jacek Jezierski i ja uznaliśmy to za ważny gest. Uprzedzając głupie pytania: tak, mieliśmy polską. Poza tym również unijną, grenlandzką oraz biało-czerwono-białą – białoruską.
Przyjechały do Polski z dyplomami wyższych uczelni, cennym doświadczeniem i nadziejami. Każda z nich miała za sobą lata nauki, karierę, umiejętności i sporo nawiązanych kontaktów. A mimo to po przeprowadzce wszystko musiały zaczynać od zera.
Dla wielu Ukrainek pierwszym etapem była praca sprzątaczki. Dla innych – kuchnia lub nocne zmiany w magazynie. Niektóre nie zdołały wyjść poza pracę fizyczną, inne nauczyły się żyć inaczej: opanowały język polski, przekwalifikowały się i wróciły do swoich zawodów.
Według danych UNHCR i Deloitte w 2024 roku ukraińscy uchodźcy zapewnili 2,7% PKB Polski. Około 69% zdolnych do pracy Ukraińców znalazło zatrudnienie, niemal nie ustępując pod tym względem obywatelom Polski (72%). To głównie kobiety. Jednak według szacunków ekspertów ds. rynku pracy tylko 30% Ukraińców pracuje zgodnie ze swoimi kwalifikacjami. Reszta zmuszona jest godzić się na stanowiska, które nie odpowiadają ani ich doświadczeniu, ani wykształceniu.
Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego nawet doświadczonym specjalistkom z dyplomami czasami przez całe lata nie udaje się wrócić do zawodu? Dlaczego część z nich pozostaje w pracy wymagającej niskich kwalifikacji? I czy zawsze jest to sytuacja bez wyjścia?
Porozmawiałyśmy z Ukrainkami pracującymi w Polsce. Zapytałyśmy o ich ścieżki zawodowe, o to, co działa najlepiej: dobre CV, networking – czy po prostu upór. Poprosiłyśmy też ekspertkę ds. rozwoju kariery o wyjaśnienie, co przeszkadza ukraińskim kobietom w budowaniu kariery za granicą i jak to zmienić.
Oto historie trzech kobiet, trzy bardzo różne doświadczenia. Każda z tych historii opowiada jednak o poszukiwaniu siebie w nowym świecie, wierze w siebie i rzeczywistości, która nie zawsze pokrywa się z oczekiwaniami.
Najgorsze to utknąć w miejscu
Kateryna (imię zmienione na prośbę bohaterki) przyznaje, że nie mogła sobie nawet wyobrazić, jak długo potrwa poszukiwanie przez nią pracy. I dlatego czuje wstyd. Jednak w rzeczywistości jej wytrwałość i opanowanie zasługują na większy szacunek niż jakikolwiek wpis w CV.
Przyjechała z córką do Polski z Krzywego Rogu już na początku wojny. W Ukrainie miała stabilną karierę. Z wykształcenia jest ekonomistką, pracowała jako menedżerka projektów w prywatnej firmie. Jej dzień był zaplanowany co do minuty: spotkania, projekty, obowiązki. Wszystko zmieniło się w ciągu jednej nocy, kiedy musiała uciekać. W pierwszych miesiącach nie szukała pracy zgodnej z wykształceniem – trzeba było znaleźć jakiekolwiek źródło dochodu, aby przeżyć. Zajęła się sprzątaniem.
„To półtora roku sprzątania było trudne nie fizycznie, ale wewnętrznie. Jakbym wyszła z siebie. Ale wtedy uznałam, że w tej pracy nie ma nic wstydliwego. Po prostu musiałam wyżywić swoje dziecko. I jestem z tego dumna” – wyznaje.
Jednak wypalenie nadeszło szybciej, niż się spodziewała. Zrozumiała, że nie wytrzyma tak długo:
„Bardzo bałam się utknąć w miejscu. Wszyscy mówili: ‘Dopóki jest praca – trzymaj się jej’. A ja czułam, że potrzebuję czegoś innego. Że zniknę, jeśli szybko czegoś nie zmienię”
Poszła do szkoły policealnej, by zostać higienistką stomatologiczną. Gdy ją ukończyła, okazało się, że bez doświadczenia nikt jej nie weźmie:
„Wysłałam mnóstwo CV. W odpowiedzi – cisza. Szukali osób z doświadczeniem. Ale skąd mam mieć doświadczenie, skoro nikt mnie nie zatrudnia?”
W końcu znalazła pracę jako asystentka dentysty. Jednak godzin było niewiele, a szefowa jej zbytnio nie wspierała.
„Kiedy wszystko spoczywa na tobie, od mieszkania po szkołę dla dziecka, bardzo ważne jest, by praca była stabilna. Kiedy tego nie ma, wyczerpujesz się dwa razy szybciej”.
Opanowanie nowego zawodu to za mało. Na rynku wymagane jest doświadczenie, nawet od obcokrajowców. Zdjęcie: Shutterstock
Znów zaczęła poszukiwania, tym razem w branży obsługi klienta. Polski zna już dobrze i uważa, że to główne narzędzie integracji:
„Język jest wszystkim. Bez niego nawet nie wezmą twojego CV do ręki. Znam dobrze polski, to moja podpora, ale sama znajomość języka to za mało”
Dziś Kateryna wysyła CV codziennie, dostosowując każde do konkretnej oferty. Nie korzysta z networkingu, bo nie ma w Polsce wielu znajomych.
„Uważam, że CV musi się czymś wyróżniać, przyciągać uwagę. Tylko wtedy jest szansa, że zostanie zauważone. Według moich obliczeń na 30 wysłanych CV może nadejść jedna odpowiedź. W branży obsługi klienta jest duża konkurencja, o jedno miejsce może ubiegać się nawet 100 kandydatów. Ale staram się nie traktować odmowy lub milczenia jako oceny mojej osoby. To, że mnie nie przyjęli, nie znaczy, że jestem zła. Po prostu to nie jest stanowisko dla mnie”.
Kateryna nie pozwala sobie na zwątpienie. Pamięta, jak długo pracowała jako sprzątaczka – i nie chce do tej roboty wracać. Jej główna zasada brzmi: nie odgrywać ofiary i wierzyć w siebie.
„Trzeba się zachowywać, jak gwiazda. Jeśli sama w siebie nie uwierzysz, nikt inny w ciebie nie uwierzy. Nie udaję. Po prostu pamiętam, że przetrwałam już więcej, niż mogłoby się wydawać. I myślę, że zasługuję na jeszcze więcej”
Nie trafiłam do apteki przez przypadek
Julia Astaszeniuk, farmaceutka z Odesy, ma dyplom uniwersytetu medycznego i ponad dziesięć lat doświadczenia pracy w aptece. Rozmawiała z pacjentami, wydawała leki. Ta praca wymagała fachowości, uwagi i empatii. Julia ją kochała.
„To nie tylko sprzedawanie tabletek. Musisz zrozumieć człowieka, wesprzeć go, wyjaśnić możliwości, pomóc. I oczywiście dobrze znać leki. Dla mnie to zawsze było coś więcej niż praca. To moje powołanie”.
Julia: „Oddycham powietrzem, które znam. To już przełom”
Gdy wybuchła wojna na pełną skalę, Julia przez pewien czas pozostawała w Odesie. Jednak ciągłe ostrzały i poczucie zagrożenia skłoniły ją w końcu do opuszczenia miasta. Rok temu przeniosła się do Polski. Tutaj wszystko zaczęło się, jak u większości, od czystej karty: bez języka, bez znajomych, bez zrozumienia, jak działa lokalny rynek pracy. Ale miała mocne postanowienie: pozostać w zawodzie.
„Wiedziałam, że chcę wrócić do apteki. Nie mogłam sobie pozwolić na poddanie się. To byłaby zdrada samej siebie”.
Samodzielnie napisała CV po polsku i z teczką w ręku wyruszyła na pielgrzymkę po warszawskich aptekach:
„Wchodziłam i mówiłam: ‘Dzień dobry, jestem z Ukrainy, szukam pracy’. Ze strachem, łamaną polszczyzną, bez oficjalnego pozwolenia na pracę w zawodzie farmaceutki. Ale wierzyłam, że ktoś da mi szansę”.
Mijały tygodnie – i nic. Ktoś grzecznie odmawiał, ktoś inny nie miał czasu nawet porozmawiać, niektórzy w ogóle nie przeglądali jej CV. Wracała do domu rozczarowana, ale już następnego ranka wyruszała na kolejną wyprawę.
„Za każdym razem mówiłam sobie, że każda próba to krok do ‘tak’. Po prostu trzeba iść, dopóki nie otworzą się właściwe drzwi”
I w końcu się otworzyły. W jednej z aptek właścicielka zaproponowała rozmowę. Przyjęła Julię na stanowisko asystentki farmaceuty (pomoc apteczna). To dalekie od tego, co robiła w Ukrainie, ale była wdzięczna za szansę.
„Moja praca polega na przyjmowaniu towaru, układaniu go na półkach, sprzątaniu. Nie jestem farmaceutką ani nawet technikiem, jednak cieszę się, że znów jestem w aptece. Oddycham powietrzem, które znam. To już przełom”.
Oczywiście, nie obyło się bez wpadek. System, do którego przyzwyczaiła się w Ukrainie, tutaj nie działa: tam leki sortuje się według substancji czynnych, w Polsce – alfabetycznie. Łatwo się pomylić, więc trzeba być uważną.
„Było kilka sytuacji, kiedy coś źle ułożyłam i zwrócono mi uwagę. Tak, to bolało. Całe życie byłaś specjalistką, a teraz uczysz się od podstaw. Umiem doradzić, wziąć odpowiedzialność za poważne decyzje, a tutaj jestem „wynieś – przynieś ”. Szczerze mówiąc, nigdy w życiu tak dużo nie sprzątałam. Czasami to wyczerpuje psychicznie, a czasami jest naprawdę ciężko fizycznie. Ale nie pozwalam sobie na załamanie”.
Zespół ją szanuje, zwracają się do niej nawet: „pani magister”, chociaż zgodnie z przepisami nie ma prawa wydawać leków. Czasami koledzy dzwonią po godzinach, by dowiedzieć się, gdzie co leży, albo ustalić coś innego. Wiedzą, że jest doświadczona i rozumie, jak wszystko działa
„To trochę stresujące, ale też miłe. Bo to znaczy, że mi ufają, doceniają mnie, nawet jeśli formalnie jestem tylko asystentką”.
Mówi, że kultura apteczna w Polsce jest inna. Tutaj farmaceuci nie naciskają na sprzedaż, jak w Ukrainie. Wszystkie leki na receptę są wydawane wyłącznie na receptę. I zdaniem Julii tak powinno być.
„W Ukrainie trzeba było mieć plan sprzedaży i wykręcać go, jak się tylko dało. Nie wiem, jak to wygląda w polskich aptekach sieciowych, ale w mojej małej aptece wynagrodzenie nie zależy od tego, ile czego i za jaką kwotę sprzedałaś. Tutaj jesteś specjalistą, a nie sprzedawcą. Koleżanki czytają branżowe wiadomości, dzielą się informacjami, omawiają zmiany w przepisach. To inspirujące”.
Obecnie Julia poważnie rozważa nostryfikację dyplomu w Polsce. Wie, że nie będzie łatwo. Egzaminy, procedury biurokratyczne, dodatkowe kursy – wielu rezygnuje. Ale ona chce iść dalej.
„Przeszłam już tak wiele, że odwrót nie wchodzi w grę. Tak, to długie, męczące i wymaga pieniędzy, ale wiem, po co mi to. Chcę znowu pracować jako farmaceutka. Nie trafiłam do apteki przez przypadek. I zostanę w niej bez względu na to, jak będzie trudno”.
IT nie tylko dla programistów
Wiktoria Ławryk przyjechała do Polski wraz z mężem jeszcze w 2017 roku. Wyższe wykształcenie zdobyła w Kijowie, na Narodowym Uniwersytecie Technologii Żywności, gdzie studiowała hotelarstwo i gastronomię. Jej pierwsze kroki w nowym kraju były jakby logiczną kontynuacją specjalności. Tyle że w zupełnie innych realiach.
„Zaczęłam pracować jako kelnerka w hotelowej restauracji. Nie było w tym nic ekscytującego. Ciężka fizyczna praca, ciągłe stanie na nogach, ciężkie tace, naczynia, zmęczenie. I było to trudne również emocjonalnie. Masz wyższe wykształcenie, pragniesz rozwoju, a zaczynasz od najniższego szczebla. I bardzo chcesz jak najszybciej go pokonać”.
Wiktoria: „Nie jestem idealna. Jestem po prostu uparta i się nie poddałam ”
Potem przeniesiono ją do recepcji. Wydawałoby się – awans…
„To był ogromny stres. Praca na nocnych zmianach, czasami byłam kompletnie sama. Zmęczenie, odpowiedzialność, sytuacje awaryjne z klientami, którzy mogli wybuchnąć bez powodu. A do tego ciągłe poczucie, że jesteś obca. Jesteś ‘Ukrainka’ – a więc musisz udowodnić, że jesteś godna zaufania. Było sporo uprzedzeń. Nawet jeśli wszystko robisz dobrze, to może nie wystarczyć”.
Po roku pracy w branży hotelarskiej uznała, że ma dość. Polski znała już dosyć dobrze, zaczęła szukać innych możliwości
Znajomi polecili ją polskiej firmie zajmującej się sprzedażą wody pitnej. Dostała posadę kierownika ds. sprzedaży.
„To doświadczenie wiele mi dało: nauczyłam się komunikować z klientami, budować relacje, lepiej rozumieć procesy biznesowe, poprawiłam polszczyznę w piśmie. Ale z czasem zaczęło mi być „ciasno” — zapragnęłam większej dynamiki, rozwoju, środowiska, w którym ludzie mają ambicje”.
Zwróciła oczy w stronę IT. Nie miała wykształcenia technicznego, więc zapisała się na indywidualne kursy online – po pracy. Zaczęła od podstaw: czym jest e-commerce, jak działa strona internetowa, jak zarządzać projektami cyfrowymi.
„Wielu uważa, że IT to coś dla programistów i „matematycznych maniaków”. Tymczasem jest wiele stanowisk, na których najważniejsze są analityczne myślenie, umiejętność komunikowania się i organizowania procesów. Jeśli umiesz obsługiwać komputer, możesz się tego nauczyć”.
I znów dzięki znajomym trafiła na rozmowę kwalifikacyjną – tym razem do międzynarodowej firmy. Obecnie pracuje jako E-commerce Project Manager: odpowiada za działanie strony internetowej, koordynuje produkty online, pracę programistów i projektantów, kontaktuje się z klientami i kontrahentami.
Nie ukrywa, że na początku wstydziła się mówić znajomym, że szuka pracy. Wydawało się jej, że to oznaka słabości. Teraz uważa, że to właśnie networking stał się dla niej punktem zwrotnym.
„Kiedyś bałam się prosić o coś, mówić o sobie. Ale trzeba nauczyć się „sprzedawać” siebie, opowiadać o swoich mocnych stronach. Inaczej nikt o tobie się nie dowie”.
Najbardziej Wiktoria ceni sobie zmianę nastawienia do niej. W nowym środowisku nie oceniają jej już przez pryzmat narodowości czy akcentu
„Im bardziej wykształceni i otwarci są ludzie wokół, tym mniej dyskryminacji. W moim otoczeniu nie liczy się, skąd jesteś, ale co potrafisz i jak pracujesz. To bardzo dodaje otuchy”.
Wie, że miała łatwiej niż wielu innych – przyjechała jeszcze przed wybuchem wojny, była młoda, bez dzieci, rozumiała, na co się decyduje. Jest jednak przekonana, że w każdych warunkach ważne jest to, by nie tracić wiary w siebie.
„Trzeba mówić, pytać, uczyć się, szukać. Nikt nie przyniesie ci wymarzonej pracy na tacy. Ale jeśli uwierzysz, że jesteś w stanie – to szansa się pojawi. Nie jestem idealna. Jestem po prostu uparta i się nie poddałam”.
Opowiedziała swoją historię, bo chce dodać otuchy innym Ukrainkom – zwłaszcza tym, które przyjechały do Polski po 2022 roku.
„Tak, one mają trudniej, ale nawet z najniższego punktu można się podnieść. Najważniejsze to iść naprzód i się nie zatrzymywać”.
Główna trudność to język – choć nie tylko
Anna Czernysz, doradczyni ds. kariery z ponad 15-letnim doświadczeniem w HR i rekrutacji, mieszka w Polsce od dziesięciu lat. Ma wyższe wykształcenie pedagogiczne i ekonomiczne. Po przeprowadzce ukończyła szkolenie z coachingu i doradztwa zawodowego. Pracuje w organizacjach charytatywnych. Ukrainkom doradza w zakresie poszukiwania pracy, sporządzania CV, przygotowania do rozmów kwalifikacyjnych. Oto jej spostrzeżenia na temat typowych trudności, z którymi borykają się Ukrainki szukające pracy w Polsce.
Anna Czernysz: „Z mojego doświadczenia wynika, że pracę najczęściej znajdują ci, którzy szukają aktywnie i celowo”
O głównych barierach na polskim rynku pracy
„Główna trudność to język. Bez znajomości polskiego znalezienie pracy wymagającej wyższych kwalifikacji jest prawie niemożliwe – tym bardziej jeśli kandydatka ubiega się o stanowisko wymagające komunikatywności (kadry, marketing, nauczycielka, sekretarka). W tym przypadku wymagania językowe są na pierwszym miejscu. A na wielu stanowiskach, zwłaszcza w firmach międzynarodowych, wymagana jest również znajomość angielskiego na poziomie nie niższym niż B2. Często Ukrainkom brakuje podstawowych umiejętności „biurowych”, na przykład pracy z programem Excel.
Oprócz języka poważną barierą jest konieczność przekwalifikowania się, nostryfikacji dyplomu, budowania kariery praktycznie od zera. Ludzie boją się konkurencji z lokalnymi specjalistami, boją się rozmów kwalifikacyjnych. Często po prostu nie wierzą, że dadzą radę. To powszechne, więc właśnie tu ważne jest wsparcie, planowanie i profesjonalna pomoc.
Dlaczego Ukrainki „utknęły” w pracy wymagającej niskich kwalifikacji
Często dzieje się tak nie dlatego, że tego chcą, ale dlatego, że po prostu nie mają zasobów na coś innego: brakuje czasu, siły i wsparcia, by uczyć się języka, przekwalifikować się lub szukać czegoś lepszego.
Ale czasami jest odwrotnie: uzyskawszy stabilny dochód, ludzie boją się ryzykować. Przyzwyczajają się i pozostają tam, gdzie im wygodniej, nawet jeśli ta praca nie pozwala w pełni wykorzystać swojego potencjału.
O dostosowaniu CV i przygotowaniu do rozmowy kwalifikacyjnej
Nie ma czegoś takiego jak „ukraiński” czy „polski” format CV. Istnieją za to różne style i ważne jest, by wybrać ten, który najlepiej pasuje do danego stanowiska. Często nawet specjaliści nie orientują się w tym wystarczająco dobrze, dlatego radzę przynajmniej raz skonsultować się z profesjonalistą. To pomoże uniknąć typowych błędów.
Jeśli chodzi o rozmowę kwalifikacyjną, typowym błędem numer jeden jest brak przygotowania. A trzeba – na podstawie własnego CV, pod konkretne stanowisko. Prowadzę szkolenia-rozmowy kwalifikacyjne właśnie z tego zakresu.
Kolejnym częstym błędem jest nadmierna trema. Jeśli zbyt mocno chcesz tej pracy, tworzy się wewnętrzna presja. Tu pomagają ćwiczenia oddechowe, aktywność fizyczna.
Często ludzie nie rozumieją specyfiki polskiej kultury komunikacji: trzeba być uprzejmym, powściągliwym i znać typowe pytania z rozmowy kwalifikacyjnej, na przykład: „Opowiedz o swoim sukcesie” lub: „Dlaczego właśnie ty?”.
Jak skutecznie szukać pracy
Z mojego doświadczenia wynika, że pracę najczęściej znajdują osoby, które szukają jej aktywnie i celowo. Ważne jest tutaj kompleksowe podejście. Warto wykorzystać wszystkie kanały: profesjonalne strony internetowe, specjalistyczne grupy na Facebooku, LinkedIn (w przypadku ofert pracy biurowej), znajomości, rekruterów, targi pracy.
Ważne jest jednak, by szukać tam, gdzie to ma sens. Na przykład sprzątaczek nie szuka się przez LinkedIn, ale księgowych czy menedżerów – już tak.
Od czego ma zacząć kobieta z dyplomem, ale niepracująca w swoim zawodzie
Zacznij od języka. Polski – koniecznie, angielski – bardzo pożądany. Poziomy B2 to już dobry start. Następnie musisz zdecydować: wrócić do swojego zawodu czy zmienić kierunek. Rozważ plusy i minusy, czas, koszty. Jeśli trudno ci samodzielnie podjąć decyzję, skontaktuj się z doradcą zawodowym. Czasami jedna konsultacja może zaoszczędzić miesiące niepewności.
Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek
Projekt jest współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiego Funduszu Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację „Edukacja dla Demokracji
– W 2021 roku byłam na urlopie macierzyńskim. W tym czasie było tu bardzo mało ukraińskich ośrodków – mówi Julia Zabołotna, założycielka teatru dziecięcego New Day. Przyjechała do Krakowa i uruchomiła go jeszcze przed inwazją. – Starszy syn zaczął mówić po polsku częściej niż po ukraińsku, więc postanowiłam stworzyć miejsce, dzięki któremu moje dziecko nie straci kontaktu z Ukrainą. Tak powstał teatr. Dzieci uczyły się literatury ukraińskiej, historii oraz podstaw aktorstwa i sztuki scenicznej. Szukając lokalu dla naszego teatru, poznałam założycielkę Fundacji „Zustricz” [spotkanie – red.]. Nawiązaliśmy współpracę.
Nasz pierwszy występ odbył się w Dniu Niepodległości Ukrainy na scenie głównego placu Krakowa. Istnieliśmy wtedy od dwóch miesięcy.
Na krakowskim Rynku Głównym
Na początku do naszego teatru chodziło pięcioro czy siedmioro dzieci. Gdy wybuchła wielka wojna i do Polski przybyły tysiące ukraińskich dzieci, liczba naszych uczniów znacznie wzrosła. Oprócz teatru organizowaliśmy różne warsztaty, by umożliwić dzieciom częstsze kontakty.
Dzieci, które już się u nas uczyły, pomagały nowym, które przybyły z wojny – w lekcjach, w nauce polskiego itp. To był okres integracji, który okazał się bardzo ważny
Nadal pomagamy dzieciom w adaptacji, bo Ukraińcy wciąż wyjeżdżają z Ukrainy. Wojna trwa, a my nie tylko integrujemy dzieci z polskim środowiskiem, lecz także budujemy mosty między naszymi krajami. Mamy trzy spektakle, które przygotowaliśmy w języku polskim i ukraińskim. Na przykład w naszym „Małym Księciu” jedni bohaterowie mówią po ukraińsku, a inni po polsku.
Spektakl „Alicja w Krainie Czarów” dostosowaliśmy do sytuacji w Ukrainie. On również jest wystawiany w dwóch językach. Jeździliśmy z nim po domach kultury i polskich miastach.
Jeden z utworów scenicznych zatytułowaliśmy „Numer wdzięczności”. Dziękowaliśmy nim Polakom za pomoc Ukraińcom, pokazując go na różnych imprezach w Krakowie. W naszym teatrze zapoznajemy Ukraińców z kulturą polską, a Polaków z ukraińską. Mamy np. spektakl o Łesi Ukraince, z fragmentami jej „Pieśni leśnej” i „Bojaryni”
Symbolem Krakowa jest Smok Wawelski. Zrobiliśmy takiego smoka z tkaniny i wzięliśmy udział w jednej z Parad Smoków, które odbywają się w Krakowie co rok w czerwcu. Tak opowiadamy naszym dzieciom o polskich tradycjach.
„Numer wdzięczności” w wykonaniu teatru New Day
Teatr Dziecięcy New Day ma już 2 lata i ponad 50 wychowanków w trzech grupach wiekowych: 4-6, 7-10 i 11-15 lat. Niedawno w teatrze pojawiła się nowa grupa – młodzież w wieku 17-20 lat. Prawdziwa „twórcza rodzina”.
– Nasz teatr jest już znany wielu osobom – zaznacza Julia. – A nasi aktorzy od kilku lat z rzędu są laureatami konkursu „Czytanie Szewczenkowskie”. Mamy już stałą siedzibę, w której możemy przeprowadzać próby, dawać przedstawienia, przechowywać nasze liczne kostiumy. Nazywamy ją „naszym domem”. To bardzo ważne, by mieć dom, kiedy nie jesteś w domu.
Wrocław: KapustaBand. Chór, który zjednoczył i ocalił
Przed inwazją Maria Kołomijec (Masza Kapusta) i Serhij Biłozerow mieszkali w Charkowie, gdzie mieli swoją pracownię artystyczno-teatralną. Wojna zmusiła Marię do zabrania trzech córek i przeprowadzki do Wrocławia, później dołączył do nich Serhij. We Wrocławiu stworzyli chór dziecięcy KapustaBand.
– Niemal od razu wtopiłam się w ukraińską społeczność we Wrocławiu – przyznaje Maria. – Nasza bliska przyjaciółka, również z Charkowa, otworzyła tu własną fundację i zaczęła organizować charytatywne występy muzyczne. Zaczęłam jej pomagać. Po pewnym czasie pojawiła się prośba, by z ukraińskich dzieci, które znalazły się we Wrocławiu z powodu wojny, stworzyć chór.
KapustaBand podczas Bożego Narodzenia
Nie jestem śpiewaczką. Jestem artystką.
Nigdy wcześniej nie zajmowałam się chórem, ale wojna wiele zmieniła, wiele otworzyła w ludziach. Dlatego podjęłam to wyzwanie
Odkurzyłam sobie swoją wiedzę dotyczącą muzyki, oglądałam warsztaty na YouTube, poważnie się przygotowywałam. Potem zaczęły się nasze zajęcia chóralne. W ciągu miesiąca dosłownie z niczego stworzyliśmy chór, znaleźliśmy muzyków, przygotowaliśmy program. Potrzebowałam tego i czułam, że dzieci też tego potrzebują.
Chór nas zjednoczył i ocalił. Każdego z nas. To nasz kawałek domu. Ogrzewamy nim nasze dusze
– Moja mama zobaczyła na Facebooku film z koncertem i informacją, że chór gromadzi dzieci. Chciałam spróbować – wspomina Maria Bocanowska, wokalistka KapustaBand. Ma 11 lat, pochodzi ze Starokostiantynowa. W Ukrainie pozostały jej babcia, prababcia i matka chrzestna. W Polsce śpiewała solo podczas występu zespołu DakhaBrakha.
Maria Bocanowska i zespół DakhaBrakha
– Od małego marzyłam o śpiewaniu, a tu pojawił się ukraiński chór dziecięcy – dodaje Maria. – Na mojej pierwszej próbie było 6 lub 7 dzieci, teraz jest nas już ponad 20. Ta pierwsza próba była dziwna: lał deszcz, a my ćwiczyliśmy na ulicy. Dobrze, że było lato i nie było zimno. Atmosfera w chórze jest ciepła, wychowawcy są dla dzieci jak przyjaciele. W ogóle cały chór to moi przyjaciele. Moja rodzina.
Kiedy śpiewamy smutne piosenki, takie jak „Pływa kaczka” i „Kamienie wiosny”, ludzie płaczą, często podchodzą i dziękują. Mówią, że nasza pieśń poruszyła ich dusze. Kocham wszystkie nasze pieśni, ale „Yellow Submarine” jest chyba moją ulubioną. Nasz chór jest bardzo potrzebny. Tutaj ukraińskie dzieci znajdują nowych przyjaciół i mogą trochę oderwać się od wojny.
– W czerwcu 2022 roku wystąpiliśmy na festiwalu na wrocławskim rynku – dodaje Maria Kołomijec. – Zaśpiewaliśmy dwie piosenki: ukraińską ludową i polską. Dzieci były zachwycone, występ był bardzo udany, zebraliśmy owacje.
– Teraz chcemy zorganizować kilka tras koncertowych. Przede wszystkim europejską trasę podziękowań, by podziękować Europejczykom za ich pomoc – mówi Serhij Biłozerow. – Podczas tej trasy mamy nadzieję dotrzeć do Paula McCartneya i zaśpiewać z nim naszą wersję legendarnej piosenki The Beatles „Yellow Submarine”. Nasza wersja nosi tytuł „Blue-yellow Submarine”.
„We all live in a blue-yellow submarine”
Byliśmy już na Litwie. Daliśmy tam kilka koncertów, a nawet śpiewaliśmy dla prezydenta. Niedawno pojechaliśmy do Brukseli i wystąpiliśmy w sali konferencyjnej Parlamentu Europejskiego.
Naszym marzeniem jest trasa powrotna. Po zwycięstwie bardzo chcemy pojechać z naszym programem do wszystkich tych miast, z których pochodzi każde dziecko z naszego chóru. Trasa ma się zakończyć u nas, w Charkowie. Ten nasz plan nazwaliśmy Magical Ukrainian Tour.
KapustaBand nie jest projektem czysto ukraińskim. Pracujemy nad integracją ukraińskich dzieci w polskim społeczeństwie, przybliżamy też Polakom ukraińską kulturę i historię.
W listopadzie 2024 roku stworzyliśmy musical „Różnica + podobieństwo = przyjaźń”, którego celem jest połączenie trzech kultur: ukraińskiej, polskiej i białoruskiej
– W przedstawieniu wziął udział cały nasz chór, a aktorami były dzieci z Ukrainy, Polski i Białorusi. Ono było w trzech językach – wspomina Maria Kołomiec. – W ten sposób pokazaliśmy, że jeśli jest chęć, można osiągnąć porozumienie nawet mimo różnych języków i kultur.
Warszawa: Voloshka Music Academy. Dziecięce musicale w Pałacu Kultury
– Moim marzeniem było stworzenie miejsca, w którym dzieci będą mogły uczyć się muzyki szczęśliwe i zafascynowane – mówi Natalia Wołoszko, prezeska Voloshka Music Academy. – Przed wojną w Charkowie byłam dyrektorką państwowej szkoły muzycznej, ośrodka kultury, zastępczynią dyrektora centrum dydaktyczno-metodycznego. Stworzyłam własny program artystyczny dla dzieci w wieku od 3 do 7 lat. Był tam teatr, muzyka, arteterapia i taniec.
Po rozpoczęciu inwazji zamknęłam szkołę i wyjechałam do Warszawy. W marcu 2022 roku mama chłopca, który uczył się u mnie gry na fortepianie, przedstawiła mnie Ołesi Kowalczuk, założycielce prywatnego liceum Push School w Charkowie. Połączyłyśmy siły, by rozwijać nasze dzieci.
Voloshka Music Academy w Dniu Niepodległości Ukrainy
Pierwsze wydarzenie Szkoły Artystycznej przy Educational Center Children of Ukraine zostało przygotowane z okazji Dnia Obrony Dzieci 4 czerwca 2022 roku.
– Wtedy wsparło nas Muzeum Narodowe w Warszawie – wspomina Natalia. – To był koncert, w którym wzięło udział ponad 50 ukraińskich dzieci z różnych polskich miast. Tak rozpoczęła się nasza działalność. Następnie otrzymaliśmy grant i zrealizowaliśmy projekt „Twórcze lato” – obóz dla ukraińskich dzieci. W końcu znaleźliśmy dom, w którym otworzyliśmy podwójną szkołę: Push School i Voloshka Music Academy. Obecnie posiadamy już polską licencję, dzięki czemu dzieci mogą uczyć się według programu ukraińsko-polskiego. Oprócz ogólnego nauczania uczą się muzyki, mamy żeński zespół bandurzystek „Wesołe dzwoneczki”. W lutym 2023 roku otworzyliśmy również przedszkole dla 20 dzieci, którymi zajmują się wychowawcy z wykształceniem muzycznym.
Potem zaczęliśmy realizować międzynarodowe projekty artystyczne, koncerty, występy. W zeszłym roku, w Dniu Niepodległości Ukrainy, nasze dzieci grały z orkiestrą symfoniczną, która przyjechała z Katowic. W tym roku planujemy równie wielki występ, już się przygotowujemy. Prowadzimy również stałą współpracę polsko-ukraińską: współpracujemy z polskimi szkołami muzycznymi, organizujemy wspólne koncerty. Integracja ukraińskich dzieci z polskim społeczeństwem odbywa się u nas poprzez sztukę.
Międzynarodowy Dzień Muzyki w Domu Urodzenia Fryderyka Chopina, 2023 r.
Od trzech lat jestem zapraszana do Carnegie Hall w Nowym Jorku na warsztaty dla muzyków z całego świata. W związku z tą współpracą w naszej fundacji zawsze jest wielu amerykańskich gości. Przyjeżdżają do naszej szkoły, prowadzą zajęcia. W kwietniu odwiedziły nas dwie wirtuozki fortepianu. Poprowadziły międzynarodowe warsztaty dla ukraińskich i polskich dzieci.
Dziś Fundacja Educational Center Children of Ukraine realizuje wiele inicjatyw w dwóch budynkach – jest przedszkole, jest szkoła podstawowa, szkoła muzyczna, szkoła średnia i szkoła z internatem.
– W internacie mieszka 40 dzieci bez rodziców. Wśród nich jest wiele utalentowanych muzycznie. Nieustannie poszukujemy dla nich stypendiów od sponsorów. Zorganizowaliśmy kuchnię, nauczycieli, psychologów, sale do nauki. Internat jest przeznaczony dla dzieci w wieku 7-11 lat.
Osobną działalnością szkoły artystycznej Voloshka Music Academy są musicale.
– „I want to help” – napisał do mnie w zeszłym roku amerykański reżyser David Post – wspomina Natalia. – Pracuje w szkole musicalowej dla dzieci w Kalifornii. Wpadł na pomysł, żeby przyjechać do Warszawy i wystawić z naszymi dziećmi musical „Król Lew”. Spektakl miał mieć charakter komercyjno-charytatywny, pieniądze ze sprzedaży biletów miały pójść na stypendia dla dzieci, które mieszkają i uczą się w naszej szkole. Ale do tego nie doszło, bo się okazało, że prawa Davida do muzyki z musicalu obejmują tylko terytorium Stanów Zjednoczonych.
Dlatego musical był całkowicie charytatywny. To niesamowite doświadczenie dla naszych dzieci. David mieszkał z nimi w pensjonacie, ciągle z nimi rozmawiał, zajmował się muzyką. Szalały za nim. Pokazaliśmy ten musical w Pałacu Kultury i Nauki.
Wydawało mi się to niemożliwe, ale David powiedział: „Impossible is possible”
Po tym doświadczeniu postanowiliśmy wystawiać musicale co pół roku.
Musical „Noc na strychu”
W szkole uczy się obecnie 84 dzieci – dwoje Polaków, reszta to Ukraińcy, którzy opuścili swoje domy z powodu wojny. Natalia uważa, że połączenie polskiego i ukraińskiego programu nauczania to bardzo trafna decyzja:
– Pracują u nas zarówno nauczyciele ukraińscy, jak polscy. Dzieci w naszej szkole mówią w trzech językach: ukraińskim, polskim i angielskim. Angielski znamy bardzo dobrze, wciąż przyjeżdżają do nas wolontariusze ze Stanów Zjednoczonych.
By zintegrować dzieci polskie i ukraińskie, organizujemy obóz „Ukraińskie lato w Warszawie”. To miejsce, w którym ukraińskie i polskie dzieci razem mieszkają, wymieniają się doświadczeniami, tworzą projekty artystyczne.
Staramy się robić dla nich wszystko, co najlepsze, by miały dzieciństwo. To bardzo ciężka praca, ale wyniki są jej warte