Exclusive
20
min

Wdowa ze Stugną

Niewielu ludzi w tym kraju "torturowali" tak jak mnie. I nie miałam już u boku mężczyzny, który zawsze mnie chronił i wspierał - mówi Tetiana Czornowoł, dziennikarka, polityczka i żołnierka

Maria Górska

Skupienie się na walce o wyzwolenie kraju pomogło Tetianie odnaleźć sens po tragicznej stracie. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Ile jest wdów w naszym społeczeństwie po ośmiu latach wojny w Donbasie i dwóch latach wojny na pełną skalę? Nie mniej niż liczba flag powiewających na grobach ukraińskich żołnierzy. Kobiety zastępują swoich mężów w codziennych sprawach kraju ogarniętego wojną - w rodzicielstwie, utrzymaniu rodziny, obronie. Ale czy radzą sobie z własną stratą?

- Tak, możesz to zrobić, po prostu walcz! - mówi Tetiana Czornowoł, dziennikarka, polityczka i oficer wojska, wdowa po poległym bohaterze. Opowiedziała Sestrom o swojej walce.

Obgadywali mnie za plecami: "Dostała pieniądze za śmierć męża!"

Gdyby nie wojna, w tym roku Tetiana i Mykoła obchodziliby 21. rocznicę ślubu.

Na Facebooku Tetiana wspomina: "Miałam wielkie wesele. Miałam piękną suknię... była wypożyczona, droga. Po ślubie nie wiedziałam, jak ją zwrócić: była przypalona, pokryta woskiem i winem, aie miałam pieniędzy, żeby ją odkupić... Co robić? Dół spódnicy były czarny od dzikich tańców... Najszczęśliwszym, najbardziej intymnym wspomnieniem z wesela jest to, jak na drugi dzień klęczeliśmy z Mykołą przed wanną, ramię w ramię, i praliśmy w niej tych siedem spódnic, na które składała się suknia. Umyliśmy ją i oddaliśmy, zapłaciliśmy niewielką karę. Miło przypominać sobie, jak ją praliśmy. Warto było żyć i wyjść za mąż tylko dla tej chwili.

Zakochani i szczęśliwi Tetiana Czornowoł i Mykoła Berezowyj w dniu ślubu. Zdjęcie: Facebook bohaterki

Mykoła Berezowyj, mąż Tetiany, bojownik batalionu Azow, został zabity w pobliżu Iłowajska 10 sierpnia 2014 r.

Została sama z dwójką dzieci, 11-letnią Iwanną i 3-letnim Ustymem. I z niewypowiedzianym żalem. - Zamykałam się w łazience i płakałam - mówi. - Tak bardzo tęskniłam za mężem, bolało mnie to każdego dnia. Noc po nocy druga połowa naszego małżeńskiego łóżka pozostawała pusta. Było trochę łatwiej, gdy położyłam tam nasze najmłodsze dziecko.

Potem Tatiana zderzyła się z ludzką z hipokryzją. Ludzie gadali za jej plecami: "Dostała za to pieniądze!".

- Z jakiegoś powodu, choć byłam wdową, traktowali mnie źle. A przez to było jeszcze trudniej...

W dniu śmierci Mykoła wyznał Tetianie SMS-em miłość. Tetiana na pogrzebie męża. 13 sierpnia 2014. Fot: UNIAN

Próbowała dowiedzieć się, skąd ta niechęć. Dlaczego ludzie nie wspierają jej, tylko odpychają takich jak ona?

- Czym innym jest rozwód, a czym innym utrata męża. Kiedy ludzie się rozwodzą, kończy się ich związek; to po prostu problem życiowy - zastanawia się Tatiana - Ale kiedy umiera ukochany mężczyzna, w grę wchodzą zupełnie inne mechanizmy. Dlaczego tak się dzieje? Być może to cecha ludzkiej natury. Na przykład w Chinach wdowy są tradycyjnie źle traktowane, nawet tego nie ukrywają. W naszym kraju inni starają się wykończyć samotną kobietę, co może zrujnować jej życie. Tak było przynajmniej w moim przypadku. Nie udało mi się już znaleźć innego partnera...

Gdyby nie moje dzieci, mogłabym się zabić

Tetiana pracowała jako dziennikarka, ujawniała korupcję prezydenta Wiktora Janukowycza, a podczas Rewolucji Godności stała się jedną z jej najbardziej znanych postaci. Latem 2014 roku jako żołnierka pułku Azow wzięła udział w wyzwoleniu Mariupola, a w październiku 2014 roku została wybrana do parlamentu z listy młodego wówczas Frontu Ludowego. Została pełnomocniczką rządu ds. polityki antykorupcyjnej oraz osobistą doradczynią ministra spraw wewnętrznych. Jednak jej role publiczne tylko zwielokrotniły negatywny klimat wokół niej, który ujawnił się po stracie męża. Ludzie zaczęli dyskutować o niej nie tylko w kuchni, lecz także w mediach.

- Kiedy otrzymałam zasiłek pośmiertny za męża, jeden z głównych ukraińskich serwisów informacyjnych opublikował wiadomość, że działaczka antykorupcyjna Chornowoł wzbogaciła się o milion w ciągu roku - wspomina Tetiana. - Nie wyjaśnili, że to był zasiłek pośmiertny. Jak czytelnik mógł to odebrać? Tylko tak, że działaczka antykorupcyjna stała się skorumpowanym urzędnikiem. To był dla mnie duży cios psychiczny.

W tym czasie Tetiana często mówiła o stracie męża w swoich wystąpieniach i telewizji.

- Pamiętałam o moim mężu i jego śmierci, ponieważ kiedy się o tym pamięta, wydaje się, że przywraca to do życia jakąś jego część - uważa. Pewnego razu w programie telewizyjnym znany prezenter oskarżył Tetianę o spekulowanie na pamięci o jej zmarłym mężu. - Zaczął mówić całemu krajowi, że lansuję się na śmierci mojego męża. Jak wdowa może tego słuchać? Każdego dnia widzę oczy moich dzieci, które straciły ojca. On siedzi sobie w ciepłym studiu, nękając mnie niesprawiedliwymi słowami, a w tym samym czasie ludzie dzwonią na antenie, by go wspierać. Możesz to sobie wyobrazić?

Tetiana Czornowoł wie, czym jest nienawiść w mediach / 2019. Fot: Stas Jurczenko, Graty

Choć w polityce odniosła sukces, Tetiana była głęboko przygnębiona. By nie zwariować, pracowała na okrągło: - W ciągu pięciu lat, kiedy byłam posłanką do parlamentu, nigdy nie byłam na wakacjach, na żadnej imprezie, nawet w odwiedzinach.

Przygotowuje ramy prawne dla zwrotu do budżetu państwa pieniędzy skradzionych przez Janukowycza i jego współpracowników. 28 stycznia 2015 r. Państwowa Służba Monitoringu Finansowego zablokowała 1,42 mld USD na rachunkach ludzi powiązanych z Wiktorem Janukowyczem, bliskimi mu urzędnikami i ich współpracownikami. Te pieniądze objął legalny zwrot środków na rachunki państwowe. W kraju, w którym nawet po zwycięstwie Rewolucji Godności wielu prorosyjskich polityków pozostało w parlamencie i miało silny wpływ na agencje rządowe i media, coś takiego niełatwo było przeprowadzić.

- Czułam się bardzo źle. Brakowało mi podstawowego wsparcia, ludzie obrzucali mnie błotem - za wszystkie te dobre rzeczy, które próbowałam zrobić dla mojego kraju. Kiedy robisz coś takiego, niektórzy bogaci wujkowie tracą swoje majątki. Jeśli pieniądze trafiają do budżetu państwa, oznacza to, że znikają w czyjejś kieszeni. Dlatego byłam wtedy tak bardzo wkurzona. Mało kogo w tym kraju obrzucano błotem tak jak mnie. A nie miałam już przy boku męża, który zawsze mnie wspierał. To nie było życie, to było piekło. Gdyby nie moje dzieci, mogłabym się zabić.

Rodzina Tetiany Czornowoł w 2010 roku: Mykoła, córka Iwanna i nowo narodzony Ustym. Zdjęcie: prywatne archiwum bohaterki

Dlaczego śmieją się z mojej mamy? - moja córka nie mogła tego zrozumieć

W 2016 r. udało się odzyskać część pieniędzy skradzionych przez ekipę Janukowycza - budżet państwa na 2017 r. zyskał 10,5 mld hrywien ze specjalnej konfiskaty środków skorumpowanych urzędników. Część tych pieniędzy została potem wydana na obronę kraju. Aby odwrócić uwagę od złych myśli, Tetiana postanowiła studiować wojskowość:

- W 2018 roku ukończyłam kurs oficerów artylerii rezerwy. Już w 2014 roku, na linii frontu, zdawałam sobie sprawę, że ta wojna nie zakończy się tak łatwo. Spodziewałam się wielkiej wojny i rosyjskiej agresji. Byłam ich pewna już wtedy, gdy byłam nastolatką.

2019 był kolejnym trudnym rokiem, który Tetiana musiała przetrwać - tym razem z powodu jej działalności politycznej. Podczas kampanii prezydenckiej do walki z przeciwnikami politycznymi stosowano brudne metody. Rodzina poległego bohatera Mykoły Berezowycza nie była na to gotowa. Pewnego zimowego dnia, podczas wakacji u dziadków w Bukowli, w jednym z centralnych kanałów telewizyjnych córka Tetiany zobaczyła satyryczny skecz. Tematem żartów była jej mama.

- Występuje "Kwartał 95" [ukraiński kabaret - red.]. Pokazują mnie, jakieś pojedyncze ujęcia, niekorzystne zdjęcia. Wszyscy wokół mnie się śmieją, ha-ha! - chorzy psychicznie ludzie zostali wybrani do Rady Najwyższej... Moja córka widzi, jak się ze mnie naśmiewają, zaczyna płakać i pyta tatę: "Dlaczego śmieją się z mojej mamy?". To było straszne!

By się nie załamać, Tetiana wyjęła sztalugi, farby i zaczęła malować. Obrazami dzieliła się na Facebooku. Najczęściej malowała samą siebie - silną, piękną i pewną siebie, w czerwonej sukience i z karabinem maszynowym. - To była prawdziwa rehabilitacja, bo uciekałam w świat, który malowałam. Wszystkie moje obrazy afirmują życie.

Na koncie osobistym mam pięć czołgów wroga. Ale to nie wystarczy

W 2019 r. do władzy doszedł Wołodymyr Zełenski i jego partia Sługa Narodu. Zmienia się rząd, prokuratura, organy śledcze i podejście do postrzegania najnowszej historii. Sprawy Majdanu powracają w nieoczekiwany sposób: w kwietniu 2020 r. Tetiana dostaje zawiadomienie o wszczęciu przeciwko niej postępowania karnego w sprawie rzekomego podpalenia biura Partii Regionów [partia Janukowycza - red.]. W mediach robi wrażenie silnej, jak zawsze. - Zabijali mnie na Majdanie, a w 2014 r. byłam też na froncie i kilka razy próbowali mnie wsadzić do więzienia. Jestem weteranką trzech rewolucji - komentuje Tetiana. Nadal studiuje wojskowość.

- Tuż przed inwazją przekwalifikowałam się na strzelca przeciwpancernego. Byłem pewna, że główna bitwa odbędzie się w pobliżu Kijowa, a reszta to tylko odwracanie uwagi. Byłam absolutnie pewna, że nastąpi główny atak czołgów z Czarnobyla na prawym brzegu Dniepru. Wszystko, co można było zrobić w tym czasie, to zainstalować broń przeciwczołgową. Ponieważ byłam członkinią Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony, wiedziałam, że najlepsza broń przeciwczołgowa była produkowana w kraju. Tak więc zaledwie dwa tygodnie przed rozpoczęciem wojny ukończyłam kurs przeciwpancerny w punkcie kontrolnym "Łucz". Kiedy rozpoczęła się rosyjska inwazja na pełną skalę, podporucznik Czornowoł zabrała swojego 12-letniego syna do rodziców i pojechała na front. Już w pierwszych dniach walczyła z przeciwpancernym systemem rakietowym Stugna na ramieniu.

Tetiana Czornowoł na obrazie Hanny Krywołap, 2023 r. Zdjęcie: Facebook artystki

- To duży, stukilogramowy karabin snajperski o zasięgu 5 kilometrów, z którego strzela się do czołgów i innych pojazdów opancerzonych. Pocisk jest naprowadzany laserem. Ja prowadzę ten pocisk, aż trafi - objaśnia Tetiana. Wkrótce po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę stała się w strzelaniu prawdziwą profesjonalistką: Na osobistym koncie mam pięć czołgów. To oczywiście za mało. Ale uwierz mi, to dużo pracy... Przyznaje, że znalezienie się w armii pomogło jej właściwie oceniać swoją rolę.

- Kobiecie trudniej spełnić się w męskiej drużynie, ale są na to sposoby. Wiele dziewczyn chce biegać z chłopakami w kamizelkach kuloodpornych z karabinami maszynowymi, strzelając z bliska do wroga. Ale naturą mężczyzny jest zawsze chronić kobietę, a udział kobiety w walce wręcz wywołuje u mężczyzn pewien dyskomfort. Dlatego chcę powiedzieć kobietom jedną rzecz: Bardzo ważna jest specjalizacja. Kiedy kobieta ma specjalizację potrzebną na linii frontu, jest na swoim miejscu.

Dziś Tetiana jest starszym porucznikiem i dowódcą plutonu przeciwpancernego. Pod jej komendą służą dziesiątki ludzi.

- Kobiecie z pewnością trudno jest dowodzić mężczyznami - mówi Tetiana. - Szczerze mówiąc, nie rozumiem, dlaczego natura potraktowała mnie tak niesprawiedliwie, czyniąc kobietą (śmiech), ale już się do tego przyzwyczaiłam. Chciałabym być bardziej zręczna. Czuję, że brakuje mi wiedzy, nie mam czasu na naukę wszystkiego. W rzeczywistości jestem przeciętnym graczem. Oczywiście nie jestem najgorszym strzelcem przeciwpancernym, nie jestem też najgorszym dowódcą plutonu przeciwpancernego, ale nie jestem też najlepsza. Mam kompleks ucznia klasy "A", a chcę być najlepsza.

Rosyjski transporter opancerzony zniszczony przez Tetianę 8 lipca 2022 r., w dniu urodzin gen. Walerija Załużnego, głównodowodzącego ukraińskiej armii. Zdjęcie: prywatne archiwum bohaterki

Mój Mykoła jest teraz dla mnie bardziej żywy niż nawet pięć lat temu

Postępowanie karne przeciwko Tetianie Czornowoł zostało zawieszone na czas wojny. Skupienie się na wypędzenia wroga z Ukrainy pomogło jej odnaleźć sens po śmierci męża.

- Jestem gladiatorem - żyję z dnia na dzień. Dzięki Bogu, że wojna zaczęła się w czasie gdy dzieci są już duże, mogę się o nie mniej martwić. Łatwo żyć z dnia na dzień. Życie ma zupełnie inne kolory. Problemy nie przeszkadzają tak bardzo, ciężar odpowiedzialności za jutro tak mocno już nie uwiera, po prostu cieszysz się dniem dzisiejszym. Życie nabiera zupełnie nowych barw. Zdałam sobie sprawę, że po to się urodziłam! Przygotowywałam się do tego przez całe życie. To moja praca, to co lubię i robię najlepiej.

Lubię chodzić na zwiady, ukrywać się, zajmować pozycje i żyć w trudnych warunkach, testować swoją wytrzymałość. Uwielbiam to uczucie, które towarzyszy walka. A Stugna [ukraiński pocisk przeciwpancerny - red.] daje mi to uczucie

- Jesteś bardzo blisko wroga. Widzisz, gdzie strzelasz i jaki jest rezultat twojej pracy.

Dziś Tetiana uczy się latać myśliwcem F16. Marzy o przemarszu przez Chreszczatyk [centralna ulica Kijowa - red.] w Marszu Zwycięstwa. I o wyzwoleniu Krymu.

Jednak swoje najbardziej intymne marzenia dzieli z Mykołą.

- Łapię się na myśli, że nie postrzegam go już jako martwego. Teraz jest dla mnie bardziej żywy niż choćby pięć lat temu. Śnię o nim. Patrzę na jego zdjęcie ze szczególną miłością. Mówię do niego na głos, czasami rozmawiam z jednym z moich kolegów tak, jakby Mykoła był mną. Jest jakaś usterka. Wypowiadam jego imię i myślę: "O mój Boże!".

Wojownik i obrońca Mykoła Berezowyj na obrazie namalowanym przez Tetianę Czornowoł. Zdjęcie: Facebook bohaterki

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Redaktorka naczelna magazynu internetowego Sestry. Medioznawczyni, prezenterka telewizyjna, menedżerka kultury. Ukraińska dziennikarka, dyrektorka programowa kanału Espresso TV, organizatorka wielu międzynarodowych wydarzeń kulturalnych ważnych dla dialogu polsko-ukraińskiego. w szczególności projektów Vincento w Ukrainie. Od 2013 roku jest dziennikarką kanału telewizyjnego „Espresso”: prezenterką programów „Tydzień z Marią Górską” i „Sobotni klub polityczny” z Witalijem Portnikowem. Od 24 lutego 2022 roku jest gospodarzem telemaratonu wojennego na Espresso. Tymczasowo w Warszawie, gdzie aktywnie uczestniczyła w inicjatywach promocji ukraińskich migrantów tymczasowych w UE — wraz z zespołem polskich i ukraińskich dziennikarzy uruchomiła edycję Sestry.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

20 sekund, by zestrzelić wrogi dron

– Mam 52 lata i troje dzieci. Z zawodu jestem lekarką weterynarii. Do ochotniczej formacji dołączyłam latem 2024 roku – mówi Walentyna Żelezko, pseudonim „Walkiria”.

Wojna zastała ją w rodzinnej wsi Nemiszajewe niedaleko Buczy. Słyszała ostrzał lotniska w Hostomelu i sąsiednich miast. Wrogie helikoptery latały tak blisko jej domu, że można było zobaczyć twarze pilotów:

– Było strasznie. Nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać i co robić. Jak większość Ukraińców, myśleliśmy, że to się skończy za kilka dni. Ale kiedy Rosjanie w Buczy zaczęli znęcać się nad ludźmi i ich zabijać, postanowiliśmy uciekać. Tyle że było już za późno, znaleźliśmy się pod okupacją.

Walentyna Żelezko, „Walkiria”

Najbardziej bała się o swojego młodszego syna, który miał wtedy 8 lat. Słyszała, że Rosjanie znęcają się nawet nad dziećmi. By go chronić, nie rozstawała się z nożem.

– Byłam przerażona, w głowie krążyły mi straszne myśli. Wciąż nie tylko trudno mi o tym mówić, ale nawet wspominać. Myślałam nawet o zabiciu syna własnymi rękami, byleby tylko wróg nie znęcał się nad nim. Oczywiście nie zrobiłabym tego, ale taka myśl przemknęła mi wtedy przez głowę. Nigdy tego Rosjanom nie wybaczę – wyznaje.

11 marca całej rodzinie udało się wyrwać z okrążenia. Jednak myśl o zemście na wrogu i walce za kraj jej nie opuszczała. Pewnego dnia natrafiła w mediach społecznościowych ogłoszenie o naborze kobiet do oddziału „Czarownic bojowych”. Na rozmowę kwalifikacyjną zabrała ze sobą przyjaciółkę, która też ma już ponad 50 lat.

– Od razu nas zapytali: „Jaka jest wasza motywacja?”. Już po trzech minutach rozmowy z dowódcą zrozumiałyśmy, że zostajemy. Uważam, że państwa powinni bronić wszyscy. Przede wszystkim mężczyźni, ale kiedy widzisz te codzienne straty na froncie, to jak mogłabyś siedzieć w domu? Przecież my możemy zastąpić mężczyzn tutaj. Powiedziałyśmy dowódcy: „Nauczcie nas wszystkiego”.

Bieganie, pompki i przysiady w kamizelce kuloodpornej nie były tak trudne, jak przyzwyczajenie się do dyscypliny wojskowej i opanowanie broni.

Rozkładając i składając karabin Kałasznikowa, czułyśmy się jak dzieci z klockami LEGO. Wciąż pytałyśmy instruktorów: „Co to za część? Jak to się nazywa?”

Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego. Teraz zapach prochu dodaje nam adrenaliny.

Dyżury „Czarownic” trwają trzy godziny. Algorytm działania mobilnej grupy ogniowej jest standardowy: alarm – wyjazd na pozycję – czekanie – strzelanie... Każda w zespole ma swoje zadanie. Najważniejsze jest zgranie. Działania muszą być wyćwiczone do perfekcji, dlatego w każdą sobotę na poligonie doskonalą swoje umiejętności strzeleckie.

„Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego”

– Najbardziej bałam się, że zrobię coś nie tak i zawiodę swój oddział. Od rozkazu dowódcy na dotarcie na pozycję, ustawienie karabinu maszynowego, przygotowanie osprzętu i włączenie kamery mamy 10 minut.

Niebo, które jest podzielone na sektory, obserwują na tabletach. Na ekranie widać cel, wysokość, odległość i kurs wrogiego drona. Na tej podstawie trzeba ustalić punkt, w który strzelec powinien skierować ogień. Każda grupa mobilna odpowiada za swój sektor.

– Ostatnio trudniej nam zestrzeliwać drony, bo zaczęły latać nisko i szybko. Latają z prędkością około 50 metrów na sekundę, więc na zestrzelenie mamy do 20 sekund. Gdy lecą nisko, nasze radary mogą ich nie wykryć. Wtedy ich nie widzimy ich, orientujemy się tylko na podstawie dźwięku. Dlatego trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i uważnie nasłuchiwać.

Zestrzelenie dronów jest trudniejsze w nocy, bo wróg maluje je na czarno. „Czarownice” używają karabinów maszynowych „Maxim” z 1939 roku.

– Są sprawne, chociaż czasami mogą zawieść. Trzeba je ciągle czyścić, rozbierać, napinać sprężyny. Owszem, mamy również lepszy karabin maszynowy dużego kalibru, ale bardzo chciałybyśmy mieć też „browningi”. Najlepsze uzbrojenie Ukraina wysyła na front.

Ale Rosjanie boją się nas. Czasami pokazują nas w telewizji i próbują wyśmiewać, deprecjonować: „Spójrzcie, oni nie mają już nikogo i nie mają czym walczyć. Nawet już ciotki z kuchni idą”

– Dopóki trwa wojna, moje miejsce jest tutaj. Teraz piszemy historię naszego kraju. Chcę po sobie zostawić godny ślad, mieć udział w zwycięstwie. Kiedyś powiem moim wnukom: „Wasza babcia, którą zwali Walkirią, pomagała walczyć z wrogiem”.

Najprzyjemniejszy dźwięk to dźwięk spadającego wrogiego drona

– Mam 32 lata. Z wykształcenia jestem menedżerką turystyki, pracowałam jako administratorka restauracji w Buczy. Spodziewałam się, że będzie wielka wojna, i nawet się do tego przygotowywałam: spakowałam walizkę z niezbędnymi rzeczami, zebrałam dokumenty, leki – wspomina żołnierka o pseudonimie „Kalipso”.

Kiedy się zaczęło, od razu wywiozła mamę do Hiszpanii, po czym wróciła. Pamięta, że bardzo denerwowały ją przerwy w dostawach prądu, a później aktywność wrogich dronów. Była już wtedy w dobrej formie fizycznej, poza tym od dzieciństwa znała broń, bo strzelać nauczył ją dziadek.

– Przyszłam do dowódcy i powiedziałam: „Będę u was służyć”. Usłyszałam: „Jeszcze cię nie przyjęliśmy”. Ale byłam wytrwała, przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, a potem szkolenie. Jedyna przykrość, która mnie spotkała, to stwierdzenie dowódcy, bym zapomniała o długich paznokciach – uśmiecha się.

„Kalipso” na służbie

Była jedną z pierwszych, które dołączyły do buczańskiego oddziału obrony terytorialnej (DFTG). Na początku była dowódcą patrolu szybkiego reagowania. Pilnowała porządku w gminie, patrolowała ulice miasta, sprawdzała schrony przeciwbombowe, by nie były zamknięte w razie alarmu. Później pojawił się pomysł stworzenia plutonu „Czarownic”. Stanęła na jego czele.

– Zaczynałyśmy jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali nas na „Czarownice z Buczy”.

Miałam naszywkę z czarownicą na granatniku. Bardzo spodobała się dowódcy.

Pomyślałyśmy, że to trafne, bo w Ukrainie wszystkie kobiety są czarownicami, do tego wściekłymi na Rosjan za to, co zrobili z naszym krajem, miastem, ludźmi. Wielu moich towarzyszy zostało zamordowanych na terenie Buczy

Teraz „Czarownice z Buczy” mają bardzo dużo pracy, bo wróg każdego dnia i każdej nocy ostrzeliwuje ukraińskie miasta rakietami i dronami.

– Praktycznie każdej nocy jest niespokojnie. Jesteśmy zawiedzione, kiedy jakiś Szahid nie wlatuje w sektor naszego ostrzału. Bo każda chciałaby zestrzelić tego potwora, żeby nie trafił w czyjś dom, nie niszczył naszej infrastruktury, byśmy nie zostali bez światła, ogrzewania i wody. Jesteśmy dla Rosjan jak kość w gardle, dlatego zasypują nas dronami.

Zaczynały jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali je na „Czarownice z Buczy”.

Jej oodziałowi udało się już zestrzelić sześć wrogich dronów. „Kalipso” przyznaje, że najtrudniejsze w tej pracy jest czekanie:

– Pamiętam, jak było z pierwszym. Słyszeliśmy, że się zbliża, aż tu nagle po prostu wyskoczył zza drzew. W sekundę otworzyłyśmy ogień, bo znalazł się w sektorze naszego ostrzału. Kiedy usłyszałyśmy, jak spada, szalałyśmy ze szczęścia.

Najgorzej jest wtedy, gdy widać wrogiego drona, ale nie można go dosięgnąć z karabinu. I potem przeczytać w raportach, że ten dron spadł gdzieś w dzielnicy mieszkalnej.

– Był taki przypadek, że dron spadł na Hostomel. Przebił się przez dach, zniszczył ogrodzenie i drzewa. Na szczęście nie było ofiar. W takich momentach wyrzucasz sobie, że go nie zestrzeliłaś – nawet jeśli obiektywnie nie miałaś na to szans. Gdybyśmy miały lepsze uzbrojenie o większym zasięgu, wyniki naszej pracy byłyby znacznie lepsze.

Ostatnio wróg pokrywa drony nieznaną trucizną, która powoduje oparzenia płuc.

– Rosjanie regularnie wymyślają nowe strategie ostrzału. A my wymyślamy sposoby, jak im przeciwdziałać. To jak taniec, kręcimy się wokół siebie

– Kiedy jest alarm, przyjaciele często dzwonią do mnie i pytają, czy jestem na zmianie. Kiedy słyszą, że tak, mówią: „No to wszystko będzie dobrze ”. Ale ja zawsze wszystkim mówię, że alarmu nie wszczyna się bez powodu. Waszym obowiązkiem jako obywateli jest zejść do schronu, bo to wy odpowiadacie za swoje życie.

„Kalipso” marzy o tym, by się w końcu porządnie wyspać. Teraz śpi po 3-4 godziny na dobę. No i chce odwiedzić mamę w Hiszpanii. Nie widziała jej już ponad trzy lata.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie w nas wciąż będzie wojna

Ексклюзив
20
хв

Dziś wojna to nie tylko czołgi i artyleria. To także drony i AI

Ексклюзив
20
хв

Gabrielius Landsbergis: – Tylko Ukraina może powstrzymać Rosję

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress