Exclusive
20
min

Ta walka to dla mnie kwestia honoru

– Każda ewakuacja jest przerażająca i trudna. Wokół spalone pola, na drzewach ani jednego liścia, nie masz gdzie się ukryć. Idziesz i czekasz na swoją kulę – Kati Leszkaszeli, gruzińska medyczka bojowa, o pracy na linii frontu

Natalia Żukowska

Kati Leszkaszeli

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Katie Leszkaszeli służy w Legionie Międzynarodowym. Urodziła się w Rosji, ma podwójne obywatelstwo. 24 lutego 2022 r. podarła swój rosyjski paszport, a w marcu była już w Ukrainie.

Wiedzieliśmy, czego się po nich spodziewać

Rodzice mieszkali w Rosji jeszcze na długo przed moim urodzeniem, spędziłam tam pierwsze 11 lat życia. Później przeprowadziliśmy się do Gruzji, gdzie ukończyłam szkołę i studia medyczne, z wykształcenia jestem lekarką ogólną. Przed inwazją pracowałam w Niemczech, przyjechałam tam podczas pandemii COVID-19 w ramach programu wymiany lekarzy. Chciałam kontynuować tam studia, przygotowywałam nawet dokumenty – ale okazało się, że na studiowanie nie ma już czasu. Spakowałam swoje rzeczy i pojechałam do Ukrainy. W moim gruzińskim paszporcie jest napisane, że urodziłam się w Rosji, więc ukraińscy pogranicznicy przesłuchiwali mnie przez cztery godziny. Sprawdzili mój telefon, wyjaśnili, jakie niebezpieczeństwa mogą mnie spotkać w Ukrainie. Ale już zdecydowałam.

W 2022 roku było tak, jakbym cofnęła się w czasie o 14 lat, do dni, w których Rosjanie zaatakowali Gruzję. Miałam wtedy 13 lat. Pamiętam, jak 5 sierpnia 2008 r. usłyszałam, że zaczęli strzelać, ale Gruzja nie chciała dawać pretekstu do konfliktu i dlatego nie odpowiedziała. Rosyjskie grupy dywersyjne wkroczyły na nasze terytorium i w końcu sprowokowały Gruzinów do wymiany ognia. Mieli już wtedy wiele pojazdów opancerzonych na granicy.

Oni wszędzie działają według tego samego scenariusza: najpierw „ćwiczenia wojskowe”, potem „ratowanie” ludzi, a na końcu zniszczone miasta i zabici cywile

7 sierpnia okupanci zastrzelili pierwszego gruzińskiego żołnierza, a już następnego dnia nasz prezydent Saakaszwili powiedział, że nie możemy milczeć – reagujemy. I nazajutrz rano zaczęła się wojna. Oczywiście wszyscy normalni ludzie bali się śmierci, a jeszcze bardziej utraty swojej ziemi. Rosjanie okupowali już wtedy naszą Abchazję, więc wiedzieliśmy, że gwałcą kobiety i torturują jeńców. Na jednego, który był związany, skoczyli w taki sposób, że złamali mu kręgosłup. Bo odmówił podeptania gruzińskiej flagi.

W piłkę nożną grali odciętymi ludzkimi głowami.

Wiedzieliśmy więc, co nas może czekać. Chociaż mieszkaliśmy z dala od walk, czuliśmy wojnę. Mój starszy o 15 lat brat od razu poszedł walczyć. Został ranny, a mój kuzyn zginął. Pamiętam tamten strach, ale on był inny niż teraz. Dziś mogę iść na pole bitwy i dać wrogowi odpowiedź. Mam szansę jakoś się na nim zemścić.

Chociaż 24 lutego 2022 r. podarłam swój rosyjski paszport, nie mogę formalnie zrzec się obywatelstwa. Głownie dlatego, że jestem poszukiwana przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych na terytorium Rosji. Więc jeśli przyjdę do którejś z ich ambasad, mogę zostać poddana ekstradycji. Rosjanie uważają mnie za zbrodniarza wojennego, bo biorę udział w wojnie. A ja jestem Gruzinką i udział w tej wojnie jest dla mnie kwestią honoru. Bo Rosja to także mój osobisty wróg.

Dwie różne wojny

Na początku musiałam przejść szkolenie wojskowe w Legionie Gruzińskim. Wyjaśnili nam taktykę poruszania się i walki. Powiedzieli wszystko o minach – jakie są ich rodzaje, jak wyglądają, jak brzmią, gdy wybuchają. Jednak najtrudniejsze było przygotowanie fizyczne: musieliśmy chodzić i biegać 10-15 km z dodatkowym obciążeniem. Wyobraź sobie, że dźwigasz 35 kilogramów: broń, plecak, hełm, wodę, jedzenie, kamizelkę kuloodporną – a ważysz 49 kg, jak ja. Ale dałam radę i dołączyłam do grupy bojowej „Wendetta”.

Mój pierwszy kontakt z wrogiem był w sektorze Charkowa w 2022 roku. Walczyłam przez pięć miesięcy bez kontraktu – podpisałam go dopiero we wrześniu 2022 r., z z Legionem Międzynarodowym. Wojna dwa lata temu i teraz bardzo się różnią. Wtedy nie było tyle artylerii, nie było tylu dronów. Było więcej walk kontaktowych.

Dziś wojna jest bardziej brutalna. Wróg często używa przeciw nam gazu łzawiącego i neurotoksyn. Mogą powodować halucynacje, ciemność przed oczyma, wymioty, odwodnienie

Jeśli chodzi o wsparcie medyczne, dzięki wolontariuszom zawsze mieliśmy wszystkiego pod dostatkiem. Ale w miarę nasilania się wojny czasami brakuje nam opasek uciskowych i plecaków medycznych. Potrzebujemy też suchego osocza krwi, od roku nie jesteśmy w stanie go zdobyć. Mieliśmy dwa opakowania. Jedno zostało zniszczone, gdy dron wleciał do naszego bunkra, a my skryliśmy się za kamizelkami kuloodpornymi i plecakami.

Drugie miał medyk, który zginął – jego plecak zniknął razem z nim. Potrzebujemy suchego osocza potrzebujemy, kiedy musimy przeprowadzić transfuzję krwi w pobliżu na polu walki. Zwykle staramy się zatamować krwawienie i dostarczyć rannego do punktu ewakuacji. Ale jeśli jesteś pod ostrzałem, widzisz umierającą osobę i nie możesz opuścić pola bitwy, to suche osocze jest szansą na ratunek.

Przyzwyczajona do śmierci

Mój pierwszy ranny był w sektorze charkowskim. 21-letni facet, miał połamane nogi i wciąż żartował, choć nie było mu do śmiechu. Opowiadał o swojej dziewczynie, pokazywał jej zdjęcia w telefonie. Później dowiedziałam się, że umarł w szpitalu. Był jedyną osobą, która zmarła po naszej ewakuacji. Tutaj ranni albo umierają bardzo szybko, bo nie możesz już nic zrobić, albo udaje im się przeżyć.

Najtrudniejszą częścią ewakuacji rannego jest dotarcie z pola bitwy do medevacu [pojazdu ewakuacyjnego – red.]. Każda ewakuacja jest przerażająca i trudna. Czasami po prostu jedziesz, bo musisz. Wszystko wokół jest doszczętnie spalone, na drzewach nie ma ani jednego liścia, nie masz gdzie się ukryć. Idziesz i czekasz na swoją kulę. Kiedy szliśmy do szturmu, czasami musieliśmy nieść rannego 8 kilometrów do punktu ewakuacji.

Najtrudniej było wtedy, gdy ja i moi towarzysze zostaliśmy ranni. Nie mogliśmy chodzić, więc czekaliśmy, aż ktoś przyjdzie i nas zabierze. Cały czas byliśmy pod ostrzałem. Jestem przyzwyczajona do śmierci, gorsza od niej jest utrata przyjaciół.

Jeszcze przed minutą się z nim śmiałaś, opowiadał ci o swoich życiowych planach – a tu naraz go nie ma

Kiedy ktoś umiera, w ciągu sekundy zmienia kolor, nawet jego zapach staje się inny. Świadomość tego, co się naprawdę stało, przychodzi później, kiedy widzisz jego rzeczy i zdajesz sobie sprawę, że już nie wróci. To bardzo trudne, leczyłam się nawet u psychiatry. Miałam ciężkie PTSD.

Nigdy się nie poddam

Najgorsze stało się wtedy, gdy byliśmy na pozycji obronnej w Nowoseliwce, w obwodzie ługańskim. Wróg ostrzelał z czołgu nasz punkt obserwacyjny. Odpoczywałam po służbie w bunkrze, pozostali byli na górze. Dwóch zginęło natychmiast, a dwóch zostało ciężko rannych.

Wyglądało to tak, jakby Rosjanie strzelali do nas ze wszystkiego, co mieli. Szara strefa, która nas dzieliła, była niewielka. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jeśli nie będzie obserwacji tej ulicy z góry, to nas zaatakują. Nasze radio nie działało, więc nie mogliśmy powiedzieć innym towarzyszom, co się dzieje.

Siedzieliśmy tam w nadziei, że przyleci nasz dron i zobaczy, że dom, w którym jesteśmy, jest całkowicie zniszczony, że przyjdą nam na ratunek. Ale po półgodzinie zdaliśmy sobie sprawę, że nikt nie nadlatuje, a ostrzał nie ustawał. Nasza druga pozycja była się 700 metrów za nami. Jeden z chłopaków zgłosił się więc na ochotnika, że pobiegnie do naszych i sprowadzi pomoc. Wiedziałam, że jeśli wyjdzie na zewnątrz, zrobią z niego co najmniej trzysetkę [w wojskowym żargonie „300” oznacza ciężko rannego – red.]. Mimo to zdjął kamizelkę, zostawił broń i pobiegł.

Ja zostałam z rannymi. Nie wierzyłam, że wróci. Odbezpieczyłam granat i siedziałam tak przez 40 minut, czekając na wroga. Nigdy się nie poddam, bo wiem, co Rosjanie mogą mi zrobić

Ręce mi drętwiały, ale chciałam żyć. I nagle usłyszałam, że ktoś mówi po angielsku. Zrozumiałam, że to nasze wsparcie. Tamtemu żołnierzowi udało się dotrzeć do naszych.

Rosjanie krzyczą: NATO walczy!

Ukraińskie brygady i nasz legion bardzo się różnią. U nas wszyscy jesteśmy sobie równi – nie ma czegoś takiego, że ty jesteś dziewczyną, a ja facetem. Walczymy zgodnie ze standardami NATO. Kiedy żołnierze z innych jednostek spotykali mnie na polu walki, dziwili się: „O, jesteś pierwszą dziewczyną na polu bitwy”. Nie mamy systemu, w którym mogłabyś robić jedną rzecz, a innej już nie. Jesteś żołnierzem na stanowisku bojowym, idziesz i wykonujesz zadania. W naszym zespole jest wielu medyków i zawsze jeździmy z wojskiem na misje. Powiedziałabym, że jesteśmy medykami szturmowymi.

W mojej kompanii są tylko żołnierze mówiący po angielsku. Kiedy słyszymy obcy język, okupanci krzyczą, że to NATO z nimi walczy. Jeden z jeńców powiedział kiedyś, że u nich mówią, że wszyscy obcokrajowcy walczący po stronie Ukrainy to czarni i geje. Gadają też, że mamy drony, które mogą przenosić materiały wybuchowe o wadze do 2 tysięcy ton. Słuchamy tego i myślimy sobie: no i niby gdzie to wszystko?

Kiedyś bałam się iść na pole bitwy, więc przyjaciel dał mi drewniany krzyż. „Komukolwiek go dałem, wszyscy wrócili. Kiedy wrócisz, oddasz mi go ”– powiedział. Wróciłam. Dwóch ciężko było rannych, reszta zginęła. Oddałam mu ten krzyż, ale następnego dnia kupiłam sobie własny. Noszę go na kamizelce kuloodpornej.

Nigdy bym nie pomyślała, że większość z nas będzie wierzyć w przesądy

Dożyć zwycięstwa

Przed wojną byłam zakupoholiczką, wydawałam mnóstwo pieniędzy na niepotrzebne rzeczy. Dziś moje życie jest inne, potrzeby materialne zeszły na dalszy plan. Kiedyś uwielbiałem podróżować, teraz mieszkam w jakiejś wiosce, brudna i spocona, ale mnie to nie obchodzi. Jedyne, czego chcę, to dożyć zwycięstwa i cieszyć się spokojnymi wieczorami z rodziną.

Jeśli pozwolimy Putinowi wygrać, nic dobrego z tego nie wyniknie. Nie będzie Ukrainy, a on ruszy na Europę

Polska zostanie zaatakowana – i oczywiście Gruzja, znowu. On chce przywrócić Związek Radziecki, tyle że nie spodziewał się takiego oporu Ukrainy. Nie spodziewał się też, że Ukraina będzie miała tak wielkie wsparcie USA i Europy. Teraz to dla niego kwestia honoru. Nie rozumie, jak Ukraina miałaby go pokonać, dlatego wydaje tak ogromne środki na tę wojnę.

Tak naprawdę Rosjanie nikogo nie lubią. Nas, Gruzinów, nazywają „czurkami” [pogardliwy epitet, używany przez Rosjan w stosunku do ludzi z Kaukazu, Azji Środkowej i innych regionów byłego ZSRR – red.], a Ukraińców – „chochołami”. To rasiści.

Jeśli chodzi o Gruzję, wierzę, że nasze terytoria wrócą do ojczyzny. Mieliśmy już w naszej historii momenty, kiedy coś nam zabierano, ale zawsze to odzyskiwaliśmy

Nie wiem, jak długo potrwa wojna w Ukrainie, sytuacja zmienia się tu z każdą sekundą. Ale to nie może trwać wiecznie. Jeśli będzie zawieszenie broni i podpiszą tylko jakiś rozejm, to będzie drugi Izrael i Palestyna, życie na tykającej bombie. Aż do chwili, gdy jakiś „Iwanuszka” upije się i zacznie strzelać.

Po naszym zwycięstwie pójdę na defiladę z moimi medalami. Mam Złoty Krzyż od Załużnego, dla mnie cenniejszy niż diamenty. Dostałam go za to, że broniłam rannych żołnierzy przed Rosjanami, siedząc przy nich z tym odbezpieczonym granatem.

Wszystkie zdjęcia: archiwum prywatne

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

20 sekund, by zestrzelić wrogi dron

– Mam 52 lata i troje dzieci. Z zawodu jestem lekarką weterynarii. Do ochotniczej formacji dołączyłam latem 2024 roku – mówi Walentyna Żelezko, pseudonim „Walkiria”.

Wojna zastała ją w rodzinnej wsi Nemiszajewe niedaleko Buczy. Słyszała ostrzał lotniska w Hostomelu i sąsiednich miast. Wrogie helikoptery latały tak blisko jej domu, że można było zobaczyć twarze pilotów:

– Było strasznie. Nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać i co robić. Jak większość Ukraińców, myśleliśmy, że to się skończy za kilka dni. Ale kiedy Rosjanie w Buczy zaczęli znęcać się nad ludźmi i ich zabijać, postanowiliśmy uciekać. Tyle że było już za późno, znaleźliśmy się pod okupacją.

Walentyna Żelezko, „Walkiria”

Najbardziej bała się o swojego młodszego syna, który miał wtedy 8 lat. Słyszała, że Rosjanie znęcają się nawet nad dziećmi. By go chronić, nie rozstawała się z nożem.

– Byłam przerażona, w głowie krążyły mi straszne myśli. Wciąż nie tylko trudno mi o tym mówić, ale nawet wspominać. Myślałam nawet o zabiciu syna własnymi rękami, byleby tylko wróg nie znęcał się nad nim. Oczywiście nie zrobiłabym tego, ale taka myśl przemknęła mi wtedy przez głowę. Nigdy tego Rosjanom nie wybaczę – wyznaje.

11 marca całej rodzinie udało się wyrwać z okrążenia. Jednak myśl o zemście na wrogu i walce za kraj jej nie opuszczała. Pewnego dnia natrafiła w mediach społecznościowych ogłoszenie o naborze kobiet do oddziału „Czarownic bojowych”. Na rozmowę kwalifikacyjną zabrała ze sobą przyjaciółkę, która też ma już ponad 50 lat.

– Od razu nas zapytali: „Jaka jest wasza motywacja?”. Już po trzech minutach rozmowy z dowódcą zrozumiałyśmy, że zostajemy. Uważam, że państwa powinni bronić wszyscy. Przede wszystkim mężczyźni, ale kiedy widzisz te codzienne straty na froncie, to jak mogłabyś siedzieć w domu? Przecież my możemy zastąpić mężczyzn tutaj. Powiedziałyśmy dowódcy: „Nauczcie nas wszystkiego”.

Bieganie, pompki i przysiady w kamizelce kuloodpornej nie były tak trudne, jak przyzwyczajenie się do dyscypliny wojskowej i opanowanie broni.

Rozkładając i składając karabin Kałasznikowa, czułyśmy się jak dzieci z klockami LEGO. Wciąż pytałyśmy instruktorów: „Co to za część? Jak to się nazywa?”

Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego. Teraz zapach prochu dodaje nam adrenaliny.

Dyżury „Czarownic” trwają trzy godziny. Algorytm działania mobilnej grupy ogniowej jest standardowy: alarm – wyjazd na pozycję – czekanie – strzelanie... Każda w zespole ma swoje zadanie. Najważniejsze jest zgranie. Działania muszą być wyćwiczone do perfekcji, dlatego w każdą sobotę na poligonie doskonalą swoje umiejętności strzeleckie.

„Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego”

– Najbardziej bałam się, że zrobię coś nie tak i zawiodę swój oddział. Od rozkazu dowódcy na dotarcie na pozycję, ustawienie karabinu maszynowego, przygotowanie osprzętu i włączenie kamery mamy 10 minut.

Niebo, które jest podzielone na sektory, obserwują na tabletach. Na ekranie widać cel, wysokość, odległość i kurs wrogiego drona. Na tej podstawie trzeba ustalić punkt, w który strzelec powinien skierować ogień. Każda grupa mobilna odpowiada za swój sektor.

– Ostatnio trudniej nam zestrzeliwać drony, bo zaczęły latać nisko i szybko. Latają z prędkością około 50 metrów na sekundę, więc na zestrzelenie mamy do 20 sekund. Gdy lecą nisko, nasze radary mogą ich nie wykryć. Wtedy ich nie widzimy ich, orientujemy się tylko na podstawie dźwięku. Dlatego trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i uważnie nasłuchiwać.

Zestrzelenie dronów jest trudniejsze w nocy, bo wróg maluje je na czarno. „Czarownice” używają karabinów maszynowych „Maxim” z 1939 roku.

– Są sprawne, chociaż czasami mogą zawieść. Trzeba je ciągle czyścić, rozbierać, napinać sprężyny. Owszem, mamy również lepszy karabin maszynowy dużego kalibru, ale bardzo chciałybyśmy mieć też „browningi”. Najlepsze uzbrojenie Ukraina wysyła na front.

Ale Rosjanie boją się nas. Czasami pokazują nas w telewizji i próbują wyśmiewać, deprecjonować: „Spójrzcie, oni nie mają już nikogo i nie mają czym walczyć. Nawet już ciotki z kuchni idą”

– Dopóki trwa wojna, moje miejsce jest tutaj. Teraz piszemy historię naszego kraju. Chcę po sobie zostawić godny ślad, mieć udział w zwycięstwie. Kiedyś powiem moim wnukom: „Wasza babcia, którą zwali Walkirią, pomagała walczyć z wrogiem”.

Najprzyjemniejszy dźwięk to dźwięk spadającego wrogiego drona

– Mam 32 lata. Z wykształcenia jestem menedżerką turystyki, pracowałam jako administratorka restauracji w Buczy. Spodziewałam się, że będzie wielka wojna, i nawet się do tego przygotowywałam: spakowałam walizkę z niezbędnymi rzeczami, zebrałam dokumenty, leki – wspomina żołnierka o pseudonimie „Kalipso”.

Kiedy się zaczęło, od razu wywiozła mamę do Hiszpanii, po czym wróciła. Pamięta, że bardzo denerwowały ją przerwy w dostawach prądu, a później aktywność wrogich dronów. Była już wtedy w dobrej formie fizycznej, poza tym od dzieciństwa znała broń, bo strzelać nauczył ją dziadek.

– Przyszłam do dowódcy i powiedziałam: „Będę u was służyć”. Usłyszałam: „Jeszcze cię nie przyjęliśmy”. Ale byłam wytrwała, przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, a potem szkolenie. Jedyna przykrość, która mnie spotkała, to stwierdzenie dowódcy, bym zapomniała o długich paznokciach – uśmiecha się.

„Kalipso” na służbie

Była jedną z pierwszych, które dołączyły do buczańskiego oddziału obrony terytorialnej (DFTG). Na początku była dowódcą patrolu szybkiego reagowania. Pilnowała porządku w gminie, patrolowała ulice miasta, sprawdzała schrony przeciwbombowe, by nie były zamknięte w razie alarmu. Później pojawił się pomysł stworzenia plutonu „Czarownic”. Stanęła na jego czele.

– Zaczynałyśmy jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali nas na „Czarownice z Buczy”.

Miałam naszywkę z czarownicą na granatniku. Bardzo spodobała się dowódcy.

Pomyślałyśmy, że to trafne, bo w Ukrainie wszystkie kobiety są czarownicami, do tego wściekłymi na Rosjan za to, co zrobili z naszym krajem, miastem, ludźmi. Wielu moich towarzyszy zostało zamordowanych na terenie Buczy

Teraz „Czarownice z Buczy” mają bardzo dużo pracy, bo wróg każdego dnia i każdej nocy ostrzeliwuje ukraińskie miasta rakietami i dronami.

– Praktycznie każdej nocy jest niespokojnie. Jesteśmy zawiedzione, kiedy jakiś Szahid nie wlatuje w sektor naszego ostrzału. Bo każda chciałaby zestrzelić tego potwora, żeby nie trafił w czyjś dom, nie niszczył naszej infrastruktury, byśmy nie zostali bez światła, ogrzewania i wody. Jesteśmy dla Rosjan jak kość w gardle, dlatego zasypują nas dronami.

Zaczynały jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali je na „Czarownice z Buczy”.

Jej oodziałowi udało się już zestrzelić sześć wrogich dronów. „Kalipso” przyznaje, że najtrudniejsze w tej pracy jest czekanie:

– Pamiętam, jak było z pierwszym. Słyszeliśmy, że się zbliża, aż tu nagle po prostu wyskoczył zza drzew. W sekundę otworzyłyśmy ogień, bo znalazł się w sektorze naszego ostrzału. Kiedy usłyszałyśmy, jak spada, szalałyśmy ze szczęścia.

Najgorzej jest wtedy, gdy widać wrogiego drona, ale nie można go dosięgnąć z karabinu. I potem przeczytać w raportach, że ten dron spadł gdzieś w dzielnicy mieszkalnej.

– Był taki przypadek, że dron spadł na Hostomel. Przebił się przez dach, zniszczył ogrodzenie i drzewa. Na szczęście nie było ofiar. W takich momentach wyrzucasz sobie, że go nie zestrzeliłaś – nawet jeśli obiektywnie nie miałaś na to szans. Gdybyśmy miały lepsze uzbrojenie o większym zasięgu, wyniki naszej pracy byłyby znacznie lepsze.

Ostatnio wróg pokrywa drony nieznaną trucizną, która powoduje oparzenia płuc.

– Rosjanie regularnie wymyślają nowe strategie ostrzału. A my wymyślamy sposoby, jak im przeciwdziałać. To jak taniec, kręcimy się wokół siebie

– Kiedy jest alarm, przyjaciele często dzwonią do mnie i pytają, czy jestem na zmianie. Kiedy słyszą, że tak, mówią: „No to wszystko będzie dobrze ”. Ale ja zawsze wszystkim mówię, że alarmu nie wszczyna się bez powodu. Waszym obowiązkiem jako obywateli jest zejść do schronu, bo to wy odpowiadacie za swoje życie.

„Kalipso” marzy o tym, by się w końcu porządnie wyspać. Teraz śpi po 3-4 godziny na dobę. No i chce odwiedzić mamę w Hiszpanii. Nie widziała jej już ponad trzy lata.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Ексклюзив
20
хв

Choćby ziemia miała wchłonąć moją krew

Ексклюзив
20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress