Exclusive
20
min

Sasza Kolcowa: Żyję, jak wszyscy – na krawędzi

Nasz album w końcu się ukazał. Ludzie podchodzą do mnie na ulicy i dziękują. Dawno nie czułam takiego szczęścia – mówi Sasza Kolcowa, wokalistka zespołu Krykitka, o swoim pierwszym od 15 lat albumie „Megaliubow”. Sasza opowiedziała nam o tym, dlaczego ukraińskie zespoły mają teraz szansę zostać usłyszane, o braku ukraińskojęzycznych piosenek dla dzieci i o źródłach swojej witalności

Oksana Gonczaruk

Sasza Kolcowa. Zdjęcie z prywatnego archiwum

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

<frame>Urodzona w Rosji Sasza Kolcowa przeprowadziła się do Ukrainy z rodzicami w wieku siedmiu lat. Zakochała się w ukraińskim języku, kulturze i muzyce. Założyła zespół Krykitka Caches i wkrótce cały kraj śpiewał „Jesteś na pierwszym miejscu” i „Gdzie znajdziesz takiego anioła jak ja”. Po śmierci gitarzysty zespół zmienił nazwę na Krykitka. Sasha zawsze śpiewała po ukraińsku, uczestniczyła w Pomarańczowej Rewolucji i Majdanie, wprowadziła na rynek designerską linię toreb ekologicznych i kieruje Fundacją Daryny Żołdak, organizacją charytatywną promującą czytelnictwo. Zainicjowała program środowiskowy na rzecz zmniejszenia zużycia plastiku. <frame>

„Zawsze miałam wrażenie, że robię coś wbrew przeciwnościom losu”. Fot: Ola Zakrzewska

Teraz każdy jest swoim własnym medium

Oksana Gonczaruk: Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że Krykitka robi sobie przerwę na kilka lat. Czy wydałaś album teraz, ponieważ czujesz, że publiczność Cię potrzebuje?

Sasza Kolcowa: Kwestia dyplomacji kulturalnej jest teraz ważna nie tylko na zewnątrz, ale także wewnątrz kraju. Całe pokolenie przegapiło naszą muzykę, ponieważ skupiono się na muzyce rosyjskiej. Znają niektóre z naszych hitów, takich jak „Bez nazwy”, wydany przed 2015 rokiem, lub starą muzykę, której słuchali w 2005 roku. A na przykład album „Przepis” z 2009 roku pozostał przez wielu niezauważony.

To był czas, kiedy większość mediów miała rosyjskich właścicieli, a ich polityka informacyjna pozwalała promować tylko 5-6 nazwisk ukraińskich muzyków o dużym znaczeniu medialnym

Pozostali to byli artyści zachodni i rosyjscy. Teraz istnieje ogólne zainteresowanie ukraińskimi treściami. Dziś widzimy setki nowych nazwisk, ponieważ publiczność powiększyła się i stała się bardziej lojalna.

Być może teraz nasza muzyka dotrze do tych, do których nie dotarła dziesięć lat temu z powodu dominacji muzyki rosyjskiej. Zdecydowaliśmy się spopularyzować naszą twórczość i wydać nową muzykę właśnie dlatego, że mieliśmy możliwość zaistnienia w mediach społecznościowych.

Zdjęcie: Oli Zitch

Obserwujemy przełom w nowej ukraińskiej muzyce. Coś podobnego wydarzyło się na początku lat 90., kiedy Ukraina uzyskała niepodległość. Na Festiwalu „Czerwona Ruta” pojawiło się setki ukraińskich nazwisk. Jak to wyjaśnić?

Festiwal „Czerwona Ruta” miał ogromny budżet od sponsorów, co pozwoliło mu stworzyć piękny produkt na dużą skalę. To żywy przykład tego, że zawsze można było pozyskać dobrych artystów, postawić na dobry dźwięk i zrobić wysokiej jakości produkcję – trzeba było tylko stale utrzymywać odpowiedni dopływ pieniędzy.

Wydaje mi się, że obecnie wymagania co do treści i jakości wideoklipów są niższe – potrzeba tylko świeżych pomysłów, wysokiego tempa i odpowiedniej komunikacji ze słuchaczem. Teraz każdy jest swoim własnym medium – media społecznościowe oferują ogromne możliwości.

A propos dyplomacji kulturowej: czy Krykitka planuje trasę koncertową po Europie?

Nie możemy jechać, bo moi chłopcy nie podróżują. Nie możemy nawet koncertować w Ukrainie. Czas jest świetny, jeśli chodzi o zainteresowanie ukraińską muzyką, ale mam związane ręce.

Państwo nie ma polityki kulturalnej, jak np. tymczasowe odroczenie dla tych, którzy wydali nowe albumy, lub zielone światło dla tych, którzy chcą występować dla wojska. I tak z jednej strony mamy nowy album, ale z drugiej większość ludzi nie usłyszy go na żywo, bo nie ma ku temu warunków. Duże zgromadzenia są niebezpieczne, mobilizacja, niepokój, sytuacja ekonomiczna...

Każdego ranka wstaję i myślę: co powinnam zrobić, aby robić to, co kocham w obecnych okolicznościach? Może powinnam założyć zespół złożony z kobiet albo z tych, którzy już służyli?

Zawsze miałam wrażenie, że robię coś na przekór przeciwnościom losu. Ale nie narzekam, wymyślę coś nowego.

Mój były gitarzysta mieszka w Niemczech. Zeszłej jesieni odbyliśmy z nim trasę koncertową, a w tym roku rozmawiamy o możliwości organizacji koncertów w kilku krajach europejskich – najprawdopodobniej w Polsce, na Węgrzech i w Niemczech w sierpniu lub wrześniu 2024 roku.

Zespół Krykitka. Zdjęcie: Daria Mangubi

Oczywiście chcę zaśpiewać z pełnym zespołem, dokładnie tak, jak został pomyślany album. Z aranżacją, mocą, skalą i dużym brzmieniem. Ale jeśli Ministerstwo Kultury nie przeniesie naszych muzyków do rezerwy, będziemy pracować w takich warunkach, jakie mamy.

A co z tymi zespołami, które ciągle jeżdżą za granicę i koncertują? Czy każdy negocjuje osobno?

Tak. Ktoś przechodzi przez jakieś organizacje, ktoś dostał zielone światło dawno temu, ktoś wraca z wojska na przepustkę i jedzie w trasę, choć dużo zależy od dobrej woli dowództwa. Mogę mówić tylko o naszej sytuacji – moi muzycy nie są jeszcze w rezerwie.

A takich muzyków są dziesiątki. Terminy występów są odwoływane, publiczność nie przychodzi, bo boi się mobilizacji. Albo po prostu tych muzyków nie ma już w kraju. Na przykład w Polsce nasza słuchalność wzrosła wielokrotnie, ponieważ są tam teraz nasze ukraińskie dziewczyny, studenci.

Czujemy się potrzebni – i niepotrzebni jednocześnie. To bardzo nieprzyjemne musieć wybierać między tymi dwiema prawdami. Winę za to ponosi Rosja i tylko Rosja, ale naprawdę chcę, by zasady gry dla muzyków były przejrzyste

Państwo zaczyna rozumieć znaczenie kultury, ale nadal nie potrafi wyjaśnić sobie, co jest kulturą, a co nie. Przykład: czy biennale architektoniczne jest kulturą, czy nie? Czy piosenki dla dzieci lub zespoły rockowe są kulturą? Nie ma jasnego zrozumienia, czy zespoły metalowe powinny jeździć na duże festiwale i propagować kulturę ukraińską za granicą.

Zdjęcie: Olya Zakrevska

Z drugiej strony niektóre zespoły nie mają potężnej słuchalności, ale mają wysokiej jakości utwory. Na przykład zespół Pyr?g i Batig, który do niedawna nie był zauważany, stał się wiralowy na Tiktoku i teraz nawet politycy o nim mówią. To daje więcej niż dziesiątki transmisji i występów.

Dźwięk na Tiktoku może zrobić z całym pokoleniem w ciągu tygodnia to, czego „artyści narodowi” z państwowym wsparciem finansowym nie byli w stanie osiągnąć przez długie lata

Latem 2023 roku wydałaś dwie książki dla dzieci – „Zębowa policja” i „Maluch czuje dźwięk”. Czy to twoje kiełkowanie w innej dziedzinie kultury?

To kartonowe książeczki dla najmłodszych, moje pierwsze kroki w literaturze dziecięcej.

Niedawno miałam twórcze spotkanie z rodzicami i dziećmi, rodzaj zabawy, podczas której pokazałam im, że książkę można nie tylko przeczytać, ale też zrobić na jej podstawie wiele ciekawych i pożytecznych rzeczy. Na przykład „Zębowa policja” to opowieść o chłopcu, któremu wyrasta nowy ząb. Dzięki tej książce można nauczyć się czytać, poznać nowe słowa czy zaśpiewać piosenkę. Każdej książce, którą posiadam, towarzyszy piosenka dla dzieci. W „Zębowej policji” trwa ona dwie minuty – to optymalny czas na mycie zębów. Podoba mi się to, więc myślę, że będę nadal zajmować się literaturą dziecięcą.

„Dobrze radzimy sobie z ukraińskojęzycznymi książkami dla dzieci, ale już nie tak dobrze z muzyką dla dzieci”. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Masz wykształcenie pedagogiczne.

Uczyłam języka obcego, kiedy byłam studentką. A potem spędziłam kilka lat w Fundacji Daryny Żołdak, w której opracowywaliśmy gry dla dzieci, które poprawić umiejętność czytania. Lubię uczyć dzieci i wymyślać różne edukacyjne rzeczy. Kartonowe książki to dopiero początek.

Czy zauważyłaś, że młodzi ludzie są dziś bardziej zorientowani na Ukrainę niż moje, a nawet Twoje pokolenie?

I to jest naprawdę super. Kiedy rozmawiam z dwudziestolatkami, zdaję sobie sprawę, jakie mają szczęście, że w sposób naturalny funkcjonują już w ukraińskim kontekście. My wydobywaliśmy ukraiński z mediów i przestrzeni informacyjnej w sposób niemal sztuczny. A teraz idziesz do księgarni i są tam tylko ukraińskie książki, nie musisz już niczego szukać.

Z drugiej strony, wojna trwa już od dziesięciu lat, więc ci młodzi ludzie czują się inaczej w tych okolicznościach niż my.

Sasza Kolcowa z Serhijem Żadanem i Światosławem Wakarczukiem, 2022 r. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Inna tożsamość. Są bardziej zanurzeni w kontekście kulturowym, znacznie lepiej znają historię Ukrainy i język. To, co robiliśmy, robiliśmy, by stawić opór rosyjskiemu lobby kulturalnemu na Ukrainie, a oni robią to sami z siebie – i wspólnie. Tysiące filmów o historii, kulturze, musicali, wzrost zainteresowania poezją, zupełnie inna atmosfera. Osoba wykształcona to już nie ktoś, kto czytał Dostojewskiego i Bułhakowa, ale Wasyla Stusa. Jednak nasz język i literatura nadal potrzebują ochrony: autorzy są w stanie wojny, drukarnie są bombardowane, na okupowanych terenach Rosjanie palą ukraińskie książki, a popularność ukraińskiej kultury jest nadal dość krucha. Jest też bardzo mało ukraińskojęzycznych treści dla dzieci.

Dlaczego mało? Wszędzie w księgarniach są wspaniałe półki z literaturą dziecięcą.

Tak, z książkami wszystko jest w porządku. Ale nie z muzyką dla dzieci.

Jeśli poproszę cię o zaśpiewanie pięciu ukraińskojęzycznych piosenek dla dzieci, nie sądzę, że będziesz w stanie. Ale z łatwością zaśpiewasz tuzin rosyjskojęzycznych. Nieprawdaż?

Bo rosyjska animacja i promocja były potężne, a z ukraińskojęzycznymi treściami tak się jeszcze nie stało. Dlatego powoli, ale zdecydowanie tworzę album z piosenkami dla dzieci. Spotykam się z ciepłymi i szybkimi reakcjami na te treści ze strony rodziców i dyrektorów muzycznych.

Potrzebuję więcej siły, by przeżyć to życie

W waszej nowej piosence „W wiosennym deszczu” są słowa: „będzie wiosenna powódź, która zatrzyma nasze straty i zmyje ten ból". Jak znosisz ból wojny?

To bardzo trafny tekst Ołeny Gerasymiuk, który rezonuje we mnie każdego dnia. Żyję, jak wszyscy – na krawędzi. Wszyscy tutaj źle śpimy, poziom kortyzolu mamy wysoki. Po raz pierwszy w życiu poczułam, że mogę „zasnąć”. Zawsze byłam dość energiczna, odporna i silna, ale ostatnio muszę dokładać więcej starań, by być w dobrej kondycji. Bo muszę stale przetwarzać stres związany z wojną.

Ołena Gerasymiuk, Sasza Kolcowa i Dmytro Odnorożenko. Zdjęcie: Aliona Percewa

Jak rozwiązać ten problem?

W moim przypadku dobrze sprawdza się aktywność fizyczna, psychoterapia i spanie przez co najmniej sześć godzin. Zdobyłam też drugie wyższe wykształcenie. Zdałam sobie sprawę, że stres czyni większość ludzi głupszymi, ponieważ tak działa fizjologia: wszyscy zaczynamy myśleć mniej jasno, jako że  radzenie sobie z ciągłym stresem pochłania dużo wewnętrznych zasobów.

Wiele osób z mojego otoczenia jest na froncie, niektórzy zginęli, niektórzy walczą, niektórzy wyjechali. Tkanka społeczna, która jest dla mnie ważna, została rozdarta. Dlatego staję się bardziej pomysłowa, dlatego wkładam wysiłek w moją muzykę, moje książki i wszystko inne. Po prostu zdaję sobie sprawę, że potrzebuję więcej siły do życia. I nowych recept na to, jak zdobyć tę dodatkową siłę – w rozmowach, w dzieleniu się doświadczeniami, dowiadywaniu się, jak inni przeżywają, w nowych znaczeniach w literaturze, nowych podejściach do życia.

Czuję też, że zbliża się moment, w którym armia i społeczeństwo staną się jednością. Wszyscy musimy pomóc armii. Każdy określa własną miarę, ale społeczeństwo musi być przesiąknięte tą wspólną walką.

W naszej sytuacji same datki już nie wystarczą.

Ludzie, którzy myślą, że wojna może ich ominąć i nie pracują na rzecz zwycięstwa, muszą wyjść ze swoich pudełek i zacząć pomagać armii – by proces odzyskiwania naszych terytoriów stał się nową ideą narodową

Jeśli twój patriotyzm objawia się przez wsparcie ekonomiczne, to świetnie. Ale to nie wystarczy. Może potrzebujesz iść na kurs pierwszej pomocy, by być przydatnym, gdy w pobliżu wybuchnie pocisk? Jeśli możesz pomóc ludziom w swoim otoczeniu, to już dużo. Myślę, że wkrótce pomocy medycznej będzie się uczyć w ostatnich klasach szkoły, to normalne w kraju ogarniętym wojną.

Sasza stworzyła markę God.Glass.You. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Wielu moich znajomych, którzy mają już dorosłe dzieci, poważnie myśli o wstąpieniu do wojska. Być może państwo w końcu zaoferuje roczne lub dwuletnie kontrakty dla kobiet w zawodach cywilnych, logistyce, zarządzaniu, księgowości itp. – na rzecz wojska. Jestem pewna, że wiele osób będzie zainteresowanych. Słyszę te intencje w moim otoczeniu i odbieram to jako nową rzeczywistość.

Stworzyłaś markę God.Glass.You i zaczęłaś produkować biżuterię ze szkła z rozbitych podczas wojny okien w muzeach. Część zysków ze sprzedaży tej biżuterii idzie na wsparcie ukraińskich muzeów w czasie wojny.

By wesprzeć Siły Zbrojne Ukrainy, sprzedajemy też tę biżuterię na aukcjach. Obecnie przygotowuję kolekcję, która zostanie zlicytowana podczas zagranicznych koncertów akustycznych. Możliwość regularnego przekazywania darowizn jest dla mnie bardzo ważna. A ponieważ nie wykonuję dużo pracy muzycznej, staram się wspierać armię w ten sposób.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, piosenkarka i kompozytorka (pierwotnie była muzyka, która do tej pory nigdzie nie zniknęła). Swoją pracę w dziennikarstwie rozpoczęła od artykułów w magazynie muzycznym „Galas”. Przez wiele lat pracowała jako felietonistka kulturalna gazety „KP w Ukrainie”, była również redaktorką naczelną magazynu „Atelier”. Przez ostatnie kilka lat była krytykiem muzycznym w Vesti.ua, a wraz z wybuchem wielkiej wojny odnalazła się jako dziennikarka w reportażu społecznym.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

To właśnie od tego – od piękna, które trwa, od kobiecości, która nie znika nawet pod ostrzałem, i od wewnętrznej siły, która pachnie perfumami – rozpoczęła się nasza rozmowa.

Rymma Ziubina w Warszawie. Zdjęcie: Sestry

Teraz wszyscy jesteśmy tacy prawdziwi

Diana Balynska: – Co dzisiaj oznacza dla Pani być piękną?

Rymma Ziubina: – Być prawdziwą. Cieszę się, że standardy typu: „90-60-90” nie dominują już tak bardzo. Na początku wojny często mówiono mi: „Wszyscy jesteście teraz tacy prawdziwi”. I to prawda. Łzy w kadrze, kiedy są prawdziwe, widać od razu. Nie da się ich pomylić ze sztucznymi. I właśnie w tej szczerości tkwi prawdziwe piękno.

Czy dbanie o siebie, ta „czerwona szminka”, pomaga nam, kobietom, w sytuacjach kryzysowych?

Oczywiście! Dbanie o siebie, higiena – to pierwsze, o czym mówili psychologowie od początku inwazji. Jeśli nie brałaś prysznica od trzech dni, to jest to niepokojący sygnał. I to nie dlatego, że nie masz dostępu do wody, ale dlatego, że leżysz i nie możesz nic zrobić – a to objaw depresji. Dbanie o siebie to forma samoorganizacji. Oznacza, że przynajmniej coś kontrolujesz. To działanie, a działanie to życie.

Poza tym w każdej sytuacji pozostajesz kobietą. Pamiętam, jak byłam już w szlafroku, gdy rozległ się alarm. Zamierzałam założyć piżamę, ale zdecydowałam: nie, potrzebuję czegoś, w czym w razie czego będę mogła wybiegnąć. I najładniejszej bielizny – tak na wszelki wypadek... Zajrzałam do koszyka i zaczęłam przeglądać: „To? Nie. O! To już lepiej”.

Na Majdanie, gdy było strasznie, miałam tę samą zasadę: tylko najlepsza bielizna, żeby nikt nie śmiał powiedzieć, że na Majdanie są same bezdomne i „ubogie” kobiety – jak pisały rosyjskie media. To taka cienka granica między śmiesznym a strasznym

Jest jakaś rzecz czy rytuał, bez których nie wychodzi Pani z domu?

Perfumy. Bardzo kocham perfumy. Nawet w walizce ewakuacyjnej miałam dokumenty, maski z czasów pandemii, szminkę nie zawsze – ale i perfumy, które były tam obowiązkowo. Wciąż je zmieniam. Kocham nowe zapachy, eksperymenty.

Skoro mówimy o pięknie w czasach wojny: co dla Pani oznacza wygląd zewnętrzny i wewnętrzna siła?

Piękno to działanie. Nie wygląd zewnętrzny, nie piękne słowa, ale czyny. Tak jak miłość – nie jest rzeczownikiem, ale czasownikiem. Działanie i słowo. Kochać to działać. Tak samo jest z pięknem – to autentyczność i siła ducha.

Wspieram ukraińskich producentów, którzy dbają o naszą zewnętrzną urodę, ponieważ to, jak obecnie działa produkcja w warunkach wojny, również świadczy o niezłomności. Na przykład bardzo lubię i wspieram firmę Wiosna, która produkuje kosmetyki na bazie naszych ukraińskich ziół. Wszystko jest wytwarzane w Ukrainie, w warunkach zatrzymania produkcji podczas przerw w dostawach prądu i alarmów powietrznych. Po nieprzespanych nocach, po ostrzałach i bombardowaniach dziewczyny przychodzą rano do pracy i pracują. Właścicielka Wiosny, Inna Skarżyńska, jest mamą czworga dzieci; podczas wojny adoptowała jeszcze jednego chłopca. Jej sklepik i zakład w Buczy zostały doszczętnie zniszczone przez rosyjskich żołnierzy. A ona wszystko odbudowała, tyle że już we Lwowie.

To jest właśnie piękno.

Piękno ludzi, którzy szyją, pieką chleb, robią najsmaczniejszą pizzę we Lwowie – kiedy mężczyźni są na froncie lub właśnie z niego wrócili

Ostatnie wzruszające pokazy Ukrainian Fashion Week w Kijowie, kiedy na wybieg wyszli chłopcy po amputacjach i z protezami, były o tym samym. To nasi bohaterowie, którzy za cenę własnego zdrowia dają nam spokojne życie. Musimy brać pod uwagę wasze potrzeby – w modzie, architekturze, życiu codziennym.

Niedawno do naszego Lwowa, do Teatru Narodowego im. Marii Zańkowieckiej, przyjechali chłopcy, którzy przechodzą rehabilitację w centrum SuperHumans. Przygotowywaliśmy się do ich wizyty, przegadaliśmy szczegóły – czy jest podjazd, gdzie będzie im wygodniej siedzieć, gdzie ustawić wózki inwalidzkie.

Z weteranami z SuperHumans. Zdjęcie: archiwum prywatne

Już w 1995 roku, na festiwalu teatralnym w Edynburgu, widziałam, jak pierwsi w sali pojawili się ludzie na wózkach inwalidzkich. Przygotowano dla nich specjalne miejsca, i to nie z boku, skąd kiepsko widać, ale w środku pierwszego rzędu. Na świecie to działa od dawna, nie trzeba niczego wymyślać. Tyle że trzeba to zrobić pilnie.

Twarz bez zbędnych manipulacji

Czy rozumienie piękna się zmieniło? Obecnie często kojarzy się piękno z ingerencją – botoksem, wypełniaczami, plastyką...

Mamy tu dobre światło, możesz mnie sobie obejrzeć [śmiech]! Jest nawet anegdota wśród filmowców: „Słyszałem, że się ożeniłeś. Żona jest ładna?” – „To zależy, jak ustawić światło”.

Sama nie uciekam się do manipulacji estetycznych – trzymam się do ostatniej kropli krwi. Nie obiecuję, że tak będzie przez całe życie, ale na razie nie czuję takiej potrzeby.

Nawiasem mówiąc, na stronach castingowych, gdzie poszukuje się aktorek, coraz częściej pojawia się fraza: „Twarz bez zbędnych manipulacji”. To oczywiście kwestia indywidualnego wyboru kobiety. Ale jest też strona finansowa. Jeśli kobieta dokonuje darowizn, to mimowolnie sobie przelicza [koszty takich zabiegów]: jeden „zastrzyk” to trzy-pięć tysięcy hrywien. A potem znowu. Teraz jest to więc również kwestia priorytetów.

Jak postrzega Pani swój wiek? Czy Pani nastawienie do siebie zmienia się z upływem lat? Spotkała się Pani z przejawami ageizmu w swojej profesji?

W wieku 36 lat miałam już na koncie trzy role babci [śmiech]. Potrzebne do nich były twarze medialne, a wtedy takich twarzy nie było zbyt wiele. Ale ogólnie podchodzę do swojego wieku zupełnie spokojnie. Nie próbuję wskoczyć do ostatniego wagonu i sztucznie zatrzymać czas. Moje podejście do życia zmienia się, podobnie jak moje pragnienia.

Kiedy miałam 25 lat, wydawało mi się, że można zmienić świat – nawet poprzez zawód aktora. Dzisiaj już wiem, że nie

Chociaż... Dzisiaj podeszła do mnie kobieta i powiedziała: „Dwa lata temu, po rozwodzie, byłam całkowicie załamana. Spotkanie z panią tak mnie zainspirowało, że ponownie wyszłam za mąż”. Takie chwile są bardzo wzruszające.

Jeśli chodzi o ageizm – oczywiście, że istnieje. Obecnie mam niewiele ról filmowych, ponieważ nie gram młodych kobiet, a ról dla kobiet w moim wieku w kinie jest niewiele – nie tylko w Ukrainie, ale i na całym świecie. Jeśli Sharon Stone mówi, że w Hollywood po 45. roku życia nie piszą już dla ciebie scenariuszy i nie kręcą cię, to co ja mogę powiedzieć? Na szczęście jest teatr, w którym jestem potrzebna.

W garderobie. Zdjęcie: Disy Garby

Wiele starszych Ukrainek, które wyjechały do Polski, również spotyka się z ageizmem. Co by Pani poradziła takim kobietom, które po przeprowadzce, utracie kariery, części swojej tożsamości nie mogą odnaleźć siebie?

Nie mam już zbyt wielu rad. Trudno doradzać, kiedy się nie doświadczyło czegoś samemu. Ale widzę, że nawet w Ukrainie niektóre firmy zaczynają doceniać pracowników w starszym wieku. Tłumaczą swój wybór na korzyść pań po pięćdziesiątce tym, że oprócz doświadczenia zawodowego w tym wieku kobieta koncentruje się już na pracy, podczas gdy młodą dziewczynę czeka jeszcze małżeństwo, narodziny dzieci – co dla pracodawcy oznacza urlopy macierzyńskie, zwolnienia lekarskie, nieobecności w pracy.

Pamiętam siebie jako młodą pracującą mamę: dziecko ma gorączkę, a ja całuję je, ale biegnę do teatru. Biegnę i płaczę, bo rozumiem, że żadne przedstawienie nie jest tego warte. Ale idę, bo czuję się zobowiązana. Bo nie mogę jeszcze stawiać warunków i odwoływać przedstawień.

Jestem przekonana, że 50 lat to wspaniały czas, by przypomnieć sobie o sobie, o swoich niespełnionych marzeniach. Jeśli twój zawód pokrywa się z hobby, tak jak u mnie, to jest to dar

Jednak wiele kobiet całe życie poświęca tylko pracy i dlatego zapomniały, czego kiedyś chciały. A warto sobie przypomnieć: „Marzyłam, by nauczyć się włoskiego” albo: „Kiedyś chciałam tańczyć”. I warto to zrobić. Nawiasem mówiąc, serial „Lusia stażystka”, w którym zagrałam, jest hymnem kobiet po 50. Pod koniec 2021 roku otrzymałam nawet nagrodę za ten projekt, która nosi nazwę „Precz ze stereotypami roku”.

Wojna to nie tylko czołgi i zgliszcza

Często bywa Pani za granicą. Czy można tam jakoś rozpoznać Ukrainkę na ulicy wśród innych kobiet?

Wie pani, podczas podróży ze mną jest jak ze sportowcami, którzy widzą tylko lotniska, hotele i halę sportową. Ja mam tak samo, tylko zamiast hali sportowej jest sala kinowa albo teatralna [śmiech]. Ale przypomniało mi się, jak nasz ukraiński kierowca we Włoszech, gdzie kręciliśmy „Gniazdo gołębicy”, a w kadrze było może z dziesięć ukraińskich dziewczyn, podszedł pod koniec zdjęć: „Pani Rymmo, ja pani nie rozpoznałem! Jest pani dokładnie taka, jak te dziewczyny, które co tydzień tu wożę – tak samo ubrana, z taką samą torebką”. To był komplement – że jestem prawdziwa, jak ta emigrantka zarobkowa, którą gram w filmie. I nie chodzi nawet o ubranie. W filmie, w tych scenach z pierwszego okresu bohaterki we Włoszech, mam nawet inne oczy.

Oczy nas zdradzają. Spojrzenie. Smutek. Przerażenie. Niepewność. Nie chcę nikogo obrazić. Chcę tylko, żeby oczy Ukrainki błyszczały ze szczęścia.

Podczas wystąpienia publicznego. Zdjęcie: Ołeksandr Senko

A gdyby dzisiaj musiała Pani zagrać migrantkę zarobkową, to jak wyglądałaby ta postać?

Bardzo podobnie. Już wtedy pytano mnie: „Przeżyła pani coś takiego?”. A ja odpowiadałam: „Tak, częściowo”. Samotność, zwątpienie, nieporozumienia w rodzinie, poczucie, że nikt nie potrzebuje twojego zawodu... To wszystko było w moim życiu. Teraz ten obraz stał się tylko bardziej bolesny.

Po „Gnieździe gołębicy” były propozycje, by grać emigrantki zarobkowe, ale odmawiałam, bo to powielanie roli. A dla mnie ważne jest odkrywanie czegoś nowego w sobie i dla widza.

Zaproponowano mi też zagranie współczesnej historii: kobiety, która na własne oczy widziała rozstrzelanie dziecka, przeżyła traumę psychiczną... Odmówiłam, ponieważ moim zdaniem przed taką rolą trzeba przejść pewne przygotowania – porozmawiać z psychologami, pobyć w klinice, wczuć się. A zdjęcia miały rozpocząć się tydzień po przeczytaniu przeze mnie scenariusza.

Czy filmy o emigracji są teraz na czasie?

Absolutnie. Ale trzeba zrozumieć, że są różne takie filmy, tak jak filmy o wojnie. Wojna to nie tylko czołgi, lotnictwo, ruiny. To także kobieta w obcym kraju – bez języka i pracy. I dziecko, które widziało wojnę. Najgłębsze dzieła sztuki zawsze opowiadają o małym człowieku na tle wielkiej tragedii.

Jakiego kina potrzebują dziś widzowie?

Ukraińskiego. Widz naprawdę chce oglądać nasze historie, naszych aktorów, słyszeć nasz język. Jako członkini akademii filmowej obejrzałam wszystkie filmy, które powstały w ostatnich latach, by móc wybrać laureatów nagrody „Złoty Bączek”. Obecnie jest bardzo mało pełnometrażowych filmów fabularnych. Ale nawet te, które są, różnią się gatunkowo – są i dramaty, i komedie.

Mamy potężne kino dokumentalne, które prezentujemy na światowych festiwalach filmowych. Jednak współczesnych ukraińskich filmów fabularnych, które warto byłoby pokazać światu, jest na razie tylko kilka

A jak zmienił się teatr w czasie inwazji?

Teraz działa już zupełnie inaczej. Wpływa na to wszystko: odległość od linii frontu, alarmy powietrzne, godziny policyjne. Na przykład w Użhorodzie, gdzie ani przez jeden dzień nie było godziny policyjnej, spektakle zaczynają się o 19:00, jak wcześniej. Natomiast w Kijowie Teatr im. Iwana Franki gra już o 15:00 lub 17:00.

W Charkowie, Sumach i Chersoniu sytuacja jest krytyczna: przedstawienia odbywają się tylko w schronach. W Charkowie teatry dosłownie walczą o przetrwanie. Same opłacają wynajem pomieszczeń w schronach, a ludzie otrzymują 25% stawki, czyli mniej niż 100 dolarów miesięcznie.

Nie zawsze możemy zaplanować repertuar. Jeśli aktor jest w rezerwie, to gra. Jeśli przychodzi wezwanie, to dziś jest jeszcze na scenie, a jutro już nie.

Zdjęcie: Jurij Mechitow

Podczas alarmów powietrznych przerywamy przedstawienie, czekamy w schronie, a potem zaczynamy grać od tej minuty, w której przerwaliśmy. Nie zawsze jednak jest możliwość, by po zakończeniu alarmu dokończyć przedstawienie tego samego wieczoru. W końcu przez ostatnie dwa tygodnie w Ukrainie alarmy powietrzne trwały po 8 godzin. I to jest to, czego można się spodziewać po Rosjanach nie tylko w nocy.

Jeśli widzimy, że ludzie nie zdążą wrócić do domu przed godziną policyjną, przenosimy przedstawienia na inny dzień. A wyjazdy na tournee to w tej chwili dla teatru ogromne ryzyko finansowe.

We Lwowie, w naszym Teatrze im. Marii Zańkowieckiej, przed rozpoczęciem spektaklu puszczaliśmy komunikat z prośbą o wyłączenie telefonów komórkowych. Teraz taki komunikat zaczyna się słowami: „Chwała Ukrainie!”, a sala odpowiada: „Chwała bohaterom!” A potem informujemy: „W przypadku alarmu powietrznego zatrzymamy przedstawienie, a administratorzy pomogą wam zejść do schronu”. Dopiero wtedy zaczyna się przedstawienie. I niezależnie od tego, o czym ono jest, po spektaklu wychodzimy, by się ukłonić, i mówimy: „Nasze ciepłe spotkania są możliwe tylko dzięki Siłom Zbrojnym Ukrainy”. Bo w sali i na scenie znajdują się ludzie, których bliscy są na froncie: synowie, córki, mężowie, bracia, siostry, rodzice. Po każdym spektaklu w Teatrze imienia Zańkowieckiej ogłaszamy ze sceny zbiórkę datków.

W czym dziś odnajduje Pani wewnętrzne oparcie?

– W ludziach, i to nie tylko w znajomych. Mogę spotkać kogoś na ulicy, a ta osoba powie mi, że ją wsparłam – filmem, występem, słowem. Takie spotkania zdarzają mi się w chwilach zwątpienia. I to właśnie one dodają mi otuchy.

20
хв

Chcę, by oczy Ukrainki błyszczały ze szczęścia

Diana Balynska

Grzegorz Janikowski (PAP): – Próby do „Kaluguli” Camusa rozpoczęli Państwo w Narodowym Akademickim Teatrze Dramatycznym im. Iwana Franki w Kijowie przed inwazją Rosji na Ukrainę. Przerwaliście na prawie trzy miesiące. Ostatecznie premiera przedstawienia odbyła się w lipcu 2022 r. Jak teraz ten spektakl jest odbierany w Kijowie? W zeszłym roku prezentowali Państwo „Kaligulę” na festiwalu w Awinionie. Jak tam został przyjęty?

Iwan Urywskij: – Pokazaliśmy „Kaligulę” nie tylko w Awinionie, ale i na kilku innych festiwalach, np. w Sarajewie. Rzecz jasna, gramy – jednak przede wszystkim w Kijowie, gdzie publiczność pokochała ten spektakl. Pokazaliśmy go już ponad sto razy.

Długo zastanawiałem się, na czym polega fenomen recepcji tego przedstawienia. Po wizytach na festiwalach i rozmowach z wieloma ludźmi doszedłem do wniosku, że temat tyranii, despotyzmu dotyczy całego świata. Oczywiście, ten problem najbardziej porusza Ukraińców, bo sytuacja wojny czyni go namacalnym. Nasze przedstawienie spotkało się również z gorącym odbiorem i zrozumieniem we Francji, mimo że Francuzów sytuacja konfliktu zbrojnego bezpośrednio nie dotyczy. Bardzo ciekawe były ich komentarze i rozmowy w Awinionie. Bo temat „Kaliguli” jest uniwersalny i nie może być obojętny dla całego świata. Widzimy, co dzieje się w różnych zakątkach globu. Konflikty zbrojne, junty, armie najemników, terroryzm. Dlatego temat dyktatury jest gorący w rożnych państwach świata. Jedni znajdują się w oku cyklonu, inni pozornie są bezpieczni i daleko im do tej problematyki. Myślę, że nie znamy dnia ani minuty, bo Kaligula może pojawić się nagle w każdej części świata.

Co oznacza dla Pana robienie teatru w kraju objętym wojną? W 2024 r. wystawił pan „Marię Stuart” Schillera, w tym roku wyreżyserował „Makbeta”. Jak to się udaje?

Przyznam, że wystawiam teraz więcej sztuk, niż robiłem to przed inwazją Rosjan. Gdy wybuchła wojna, prawie trzy miesiące nie pracowaliśmy. Przygotowywaliśmy różne koncerty i wieczory poetyckie dla naszych żołnierzy.

Czuliśmy się, jak we mgle, i nie wiedzieliśmy, czy jeszcze kiedykolwiek będziemy robić teatr

Czy on jest potrzebny? gdy wreszcie wystawiliśmy „Kaligulę”, okazało się, że widzowie bardzo potrzebują teatru. Chcą żyć w miarę normalnie, oderwać się od koszmaru wojny. Dlatego zacząłem eksperymentować z rozmaitymi gatunkami teatralnymi. Zacząłem np. reżyserować komedie, których nigdy wcześniej nie robiłem. Prawda jest taka, że przede wszystkim musieliśmy jako zespół zrozumieć siebie i swoją sytuację. Potem zaczęliśmy pytać widzów, jakiego teatru potrzebują i czym dziś ma być teatr w Ukrainie.

Wystawia Pan głównie klasykę ukraińską i światową, jak „Tramwaj zwany pożądaniem” Williamsa, „Peer Gynta” Ibsena, wspomnianą „Marię Stuart”. Na swoim koncie ma Pan także realizacje m.in. Strindberga, Gozziego i Gogola. Krąży opinia, że biorąc na warsztat sztuki klasyczne, za każdym razem Pan je dekonstruuje lub redefiniuje. Na czym polega Pańska strategia reżyserska?

Za każdym razem gdy wybieram tekst sztuki, staram się ją wystawić tak, jak ja ją rozumiem. Doskonale wiem, że obcuję z klasyką, dlatego nie dokonuję dużych zmian. Po prostu wnikliwie czytam utwór, by zrozumieć go dla siebie. Następnie oglądam lub przypominam sobie realizacje danego tytułu w innych teatrach Europy. Wreszcie przychodzi moment, że zaczynam rozumieć, dlaczego inni reżyserzy wystawili go tak, a ja mam inną wizję. Myślę, że stąd są te opinie o tym, że dekonstruuję klasyków.

„Kaligula” Urywskiego na festiwalu w Polsce. Zdjęcie: Julia Weber

Często skraca Pan tekst, dokonuje przesunięć scen?

Przedstawienie „Kaliguli” trwa godzinę i piętnaście minut. To jest bardzo skrócona wersja. Po prostu nie mogliśmy przeprowadzić tylu prób, ile chcieliśmy. Cały czas wyły syreny przeciwlotnicze, a my nie mieliśmy prawa robić prób, gdy zbliżał się nalot. Dlatego tę wersję spektaklu dopasowaliśmy do realiów wojennych. Przypomnę tylko, że zdarzało się, że musieliśmy przerywać przedstawienie i z widzami schodzić do schronu.

W 2024 r. otrzymał Pan prestiżową Nagrodę Państwową im. Tarasa Szewczenki za spektakl „Czarownice z Konotopu” według Hrihorija Kwitki-Osnowjanenko. Wiem, że w czerwcu jadą Państwo z tym przedstawieniem na tournée do Stanów Zjednoczonych i Kanady. O czym opowiada ten spektakl?

W maju pokazaliśmy to przedstawienie w Polsce, a w czerwcu rzeczywiście wyruszamy za ocean. „Czarownica z Konotopu” to obowiązkowa lektura szkolna. Hrihorij Kwitko-Osnowjanenko pierwszy pisał prozą po ukraińsku. To rodzaj burleskowej satyry. Spektakl opowiada o tym, jak zaczyna się wojna Polski z Rosją, a Kozacy chcą uniknąć poboru, bo nie chcą iść na tę wojnę. Zapraszają wójta Konotopu na tzw. sotnik, czyli spotkanie, i przekonują go, że w mieście są wiedźmy. Żeby je odnaleźć, trzeba przeprowadzić tradycyjną próbę wody, czyli topić kolejne kobiety. Kto nie utonie, ten jest wiedźmą.

To straszna historia, rodzaj horroru, ale napisana jako komedia. Nasz spektakl odwołuje się do ukraińskiego folkloru i ludowości. To rodzaj wyobrażenia, jak to mogło wyglądać. Publiczność pokochała to przedstawienie. Zagraliśmy je już ponad dwieście razy.

Co zamierza Pan wystawić w najbliższym czasie?

W sobotę, 31 maja, w Narodowym Lwowskim Teatrze Opery i Baletu miała miejsce premiera opery „Złoty pierścień” Zachara Berkuta w mojej reżyserii. W kijowskiej Operze Narodowej Ukrainy im. T. Szewczenki przygotuję kolejną operę. Będą to „Bajki” E. T. A. Hoffmana.

Iwan Urywskij (ur. 9 marca 1990 r. w Krzywym Rogu) jest ukraińskim reżyserem teatralnym i operowym. Zrealizował ponad 20 spektakli w większości opartych na ukraińskiej klasyce. Był głównym reżyserem Ukraińskiego Teatru Muzyczno-Dramatycznego im. Wasyla Wasylki w Odessie. Od 2020 r. jest zatrudniony jako reżyser w Narodowym Akademickim Teatrze Dramatycznym im. Iwana Franki w Kijowie. Współpracował również z teatrami w Iwano-Frankowsku, we Lwowie, w Kownie i Pradze.

20
хв

Kaligula może pojawić się wszędzie

Polska Agencja Prasowa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Żanna Kadyrowa: „Rośliny, które znalazłam na terenach przyfrontowych, podobnie jak ukraińscy uchodźcy, podróżują teraz po świecie i dzielą się doświadczeniem”

Ексклюзив
20
хв

Jurij Andruchowycz: Dziś polityczni liderzy nie prowadzą — oni gonią społeczne trendy. I zamieniają się w klaunów

Ексклюзив
20
хв

Skąd się wzięła wędzona gruszka, czyli Jewhen w krainie przysmaków

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress