Exclusive
20
min

Radna, która została żołnierką: urzędnicy powinni iść na front

Kiedy po raz pierwszy wzięłam do ręki karabin, był tak ciężki, że nie wierzyłam, że dam radę się nim posługiwać. Ale się nauczyłam. Teraz mam lżejszą broń, który jest znacznie poręczniejsza - mówi Tetiana Szewczenko, członkini Rady Miasta Lwowa

Natalia Żukowska

W chwili wybuchu Wielkiej Wojny członkini Rady Miejskiej Lwowa Tetiana Szewczenko pojechała na front. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Tetiana Szewczenko, pseudonim "Kobzar", członkini Rady Miejskiej Lwowa, pojechała na linię frontu od początku inwazji Rosji na pełną skalę. Obecnie jest naczelną pielęgniarką 103. samodzielnej brygady Wojsk Obrony Terytorialnej Sił Zbrojnych Ukrainy.  

‍Przyszłamdo wojskowego biura rejestracji i poboru na dwa tygodnie przed rozpoczęciem Wielkiej Wojny.

Do ostatniej chwili nie wierzyłam, że wybuchnie wojna na pełną skalę. Byłam jeszcze w łóżku, kiedy przyszła wiadomość od mojego kolegi z Kijowa: "Tania, mamy wojnę. Jesteśmy bombardowani". Wstałam, spakowałam rzeczy i pojechałam do komisariatu wojskowego.

Z wykształcenia jestem pielęgniarką. Ukończyłam położnictwo i pracowałam jako pielęgniarka operacyjna w Lwowskim Obwodowym Szpitalu Klinicznym. 7 lutego 2022 roku przyszłam do sztabu 103 Lwowskiej Brygady, aby zaciągnąć się do rezerwy i spotkałam się z brygadierem. Zrozumiałam, że moje umiejętności medyczne zostaną wykorzystane, ale nauczą mnie obsługi broni i wszystkiego innego.

Miałam wtedy 49 lat. Nigdy nie byłam w wojsku. Nie wiedziałam, jak posługiwać się bronią. Dlaczego wstąpiłam do TRO? Ponieważ wierzyłem, że będę przede wszystkim broniła mojego domu, moich dzieci i mojej społeczności. Ponadto jestem członkinią rady miasta i uważam, że powinienem dawać innym przykład.

Odbyliśmy długą rozmowę z brygadierem. Próbował zrozumieć, dlaczego chciałam to wszystko zrobić. W końcu zapisał mnie do personelu centrum medycznego jako asystentkę medyczną. Wojskowe biuro poborowe kazało mi wrócić do domu i stawić się do służby w ciągu godziny. Natychmiast napisałem do kolegów z partii, którzy już służyli w ATO i JFO. Poradzili mi, co zabrać ze sobą na wojnę. Spakowaliśmy plecak według listy. 27 lutego rano otrzymałem wiadomość, że mam być na miejscu w ciągu godziny. Niestety, nie mogę nikomu podawać tego miejsca.

Źródłem mojej siły jest moja rodzina

Moja rodzina dyskutowała o moim zamiarze wyjazdu na front od 2014 roku. Wtedy zaczęła się dla nas wojna. Jednak mój najmłodszy syn miał wtedy zaledwie 5 lat, a teraz ma 14. Mam też dorosłą córkę - ma 30 lat. Mój mąż nie jest w wieku, który pozwalałby mu iść na front, pracuje jako chirurg w szpitalu. Zdałam sobie sprawę, że jestem jedyną osobą z naszej rodziny, która idzie na wojnę. Ta decyzja była najtrudniejsza dla mojej córki. Moja matka zmarła wcześnie, a była dla niej kochaną osobą. Córka powiedziała:  

- Pamiętasz, co się z tobą działo, gdy zmarła twoja mama? Co zrobię, kiedy ciebie już nie będzie?

— Я буду, я ж не йду помирати. Йду боротися за свою країну. Все буде добре, — відповіла їй я.

Tetiana Szewczenko z córką. Zdjęcie: archiwum prywatne

Mój syn na moje 50. urodziny napisał długie życzenia, które od czasu do czasu czytam. Wydaje się, że wyraził w nim wszystko, czego nie mógł lub bał się wyrazić słowami. Często pyta o wojnę, ale niewiele mu o niej mówię. Nie chcę opowiadać o okropnościach. Dzielę się tylko pozytywnymi historiami. Opowiadam o moich koleżankach, młodych dziewczynach, które są tu ze mną. Mogę mówić o zmarłych, ale tylko o tych, których znałam osobiście. Dużo mówię o codziennych sprawach, o mieszkańcach, o lokalnych tradycjach, o naszym wspólnym życiu. Mój syn jest bez wątpienia dumny, że tu jestem. Dzięki Bogu, mamy ze sobą kontakt i dużo rozmawiamy. Stworzyliśmy nawet czat o nazwie "Rodzina". Piszemy rano i wieczorem: "Cześć, plus, plus, wszystko gra" ["Plus, plus" w wojskowym slangu oznacza "znakomicie" - red.] Żartujemy, wymieniamy się zdjęciami, omawiamy wiadomości. Ten rodzaj komunikacji pomaga utrzymać się na wojnie. Wsparcie rodziny jest niezwykle ważne dla każdego żołnierza. To nasz motywator, który daje nam siłę i energię.  

Tetiana Szewczenko z dziećmi. Zdjęcie: archiwum prywatne

Co jest najtrudniejsze? Czas

Na początku mojej służby zostałam awansowany do stopnia sierżanta i otrzymałam stanowisko instruktorki medycznej. Ale 1 czerwca utworzyliśmy kompanię medyczną, a ja zostałam główną pielęgniarką. Leczymy lżej rannych i chorych. Ponieważ choroby nie zniknęły. Oprócz sezonowych, ludzie cierpią na nadciśnienie, choroby układu krążenia i przewodu pokarmowego. Kiedy wstąpiłam do wojska, trudno było przyzwyczaić się do wojskowego reżimu i nauczyć się strzelać. Kiedy po raz pierwszy wzięłam do ręki karabin, był tak ciężki, że nie wierzyłam, że dam radę się nim posługiwać. Ale się nauczyłam. Teraz mam lżejszą broń, który jest znacznie poręczniejsza. Najtrudniejszy moment? Gdy w moich ramionach zmarł mężczyzna. Zadręczałam się, że zrobiłam coś złego. Kiedy nie możesz pomóc lub myślisz, że zawiodłaś, to najtrudniejsza rzecz dla każdego medyka. Kiedy się boję, zaczynam się modlić. Chociaż nie jestem osobą, która co niedzielę chodzi do kościoła i się spowiada. Ale tutaj, na froncie, naprawdę tego potrzebuję. Nie wycelowano we mnie lufy czołgu, ani karabinu maszynowego i, jeśli Bóg pozwoli, tak się nie stanie. Bo nie wiem, co by się ze mną stało w takim momencie. Nie wiem, czy byłabym w stanie powiedzieć okupantowi w oczy "Chwała Ukrainie" i zginąć w tym samym momencie. Chociaż jestem tak szalona, że może bym potrafiła. Jeszcze we Lwowie, gdy przeczytałam o okrucieństwach popełnianych przez rosyjskie wojsko w Buczy, postanowiłam, że zawsze powinnam mieć dla siebie kilka sztuk amunicji w pistolecie. Chociaż w rzeczywistości nawet nie chcę o tym myśleć.

Życie na pierwszej linii frontu: myszy przeleciały nam nad głowami

W porównaniu do innych, żyję w dobrych warunkach. Co to znaczy? Mieszkaliśmy w starym domu, który już dawno został opuszczony przez właścicieli. Toaleta była na zewnątrz, nie było prysznica. I choć na zewnątrz było minus 15 stopni, nie było prądu ani gazu, mieliśmy dach nad głową. Śnieg na nas nie padał. Wtedy zdałem sobie sprawę, czym są myszy. Dosłownie chodziły nam po głowach. Ułożyliśmy sobie nasze codzienne życie najlepiej jak potrafiliśmy. Teraz mieszkam z miejscowymi. Kiedy jest światło, jest mi ciepło. Kiedy ja i moi koledzy pojechaliśmy do Liman, nie było tam prądu ani wody. Nie było nic. Przynieśliśmy wodę ze studni, chłopaki uruchomili generator i gotowali jedzenie. Spaliśmy w śpiworach. Ludzie bardzo szybko się przystosowują. Ostatniej zimy w moim pokoju było 14 stopni, najwyżej 18. Mimo to każdego ranka budziłem się z poczuciem wdzięczności. Myślę, że nie jest mi zimno, bo są ludzie, którzy siedzą w okopach, gdzie jest minus 16 stopni. Mam więc lepsze warunki niż ktokolwiek inny.

Nie ma lekarzy

Kiedyś bardzo trudno było mi nic nie robić. Teraz jestem szczęśliwy, gdy nie mamy nic do roboty. Kiedy radio milczy, milczy też nasz zespół ewakuacyjny. Oznacza to, że nie mamy ani 300 (rannych), ani 200 (zabitych). Jednym z największych problemów jest brak lekarzy, pielęgniarek, ratowników. Wielu zginęło. Rosjanie lekceważą zasady wojny. Według nich musimy się identyfikować. Powinniśmy mieć czerwone krzyże na naszych pojazdach, ale to jest cel dla wroga. Rosjanie specjalnie śledzą trasy zespołów ewakuacyjnych. Nasz batalion został bezpośrednio trafiony przez ATGM [przeciwpancerny pocisk kierowany - red. W rezultacie mieliśmy dwóch zabitych i jednego rannego. Dlatego na wojnie unikamy jaskrawych kolorów. Wszystko jest albo zielone, albo zielono-brązowe.

Jako naczelna pielęgniarka kompanii medycznej 103 Brygady Sił Obronnych Ukrainy, Tetiana Szewczenko broni kraju na linii frontu od maja 2022 roku. Zdjęcie: archiwum prywatne

Jeśli chodzi o finansowanie, jest to teraz łatwiejsze niż kiedyś. Wszystko można znaleźć dzięki fundacjom, wolontariuszom i przyjaciołom. Nie jest tak, jak na początku, kiedy wchodziliśmy w puste mury. Nikt z nas nie był na wojnie. Nie wiedzieliśmy nawet, czego możemy potrzebować. Nawiasem mówiąc, jednym z zadań medyków jest dzielenie pomocy humanitarnej. Bardzo dużym problemem dla wojska jest dziś rejestracja i spisywanie. Jestem również zaskoczony standardami wydawania. Dla mnie to bez sensu, że ręcznik jest wydawany na dwa lata. Nie rozumiem, jak mogą być tylko dwie koszulki na żołnierza. Nie ma damskiej bielizny. 170 gramów proszku na osobę. Nie ma czegoś takiego jak gąbka do mycia naczyń czy worek na śmieci. Standardy te powinny były zostać zmienione w latach 2014-2016. Jednak do tej pory tego nie zrobiono.

Urzędnicy powinni dawać przykład innym

Gdy wracam do domu obowiązkowo: strzyżenie, fryzura, manicure. Chcę być zadbana. Zawsze staram się odbyć jak najwięcej spotkań, w tym z mieszkańcami. Aby zapoznać się z prośbami, nakreślić kolejne kroki, co jeszcze mogę zrobić i jak pomóc. Nawet gdy jestem na froncie, komunikuję się z kolegami z partii. Czasami wchodzę na Facebooka, gdzie ludzie oznaczają mnie, jeśli mają jakieś problemy. Czasami rozwiązuję je przez telefon, czasami kogoś proszę o pomoc.

Tetiana Szewczenko w miejscu pracy we Lwowie. Zdjęcie: archiwum prywatne

Mamy wiele niedokończonych projektów, które rozpoczęły się w latach 2018-2020 podczas kampanii wyborczej.  Rozkopane miejsca, niedokończone chodniki i budowa stanowią zagrożenie dla społeczności mieszkającej w pobliżu. Pytanie, czy konieczne jest odnowienie ścieżek w parkach, które są całkiem dobre? Czy konieczne jest rozpoczynanie dużych nowych projektów infrastrukturalnych w czasie wojny? Prawdopodobnie nie. Powstrzymałabym się od budowania czegoś nowego i okazałego. Czasami po prostu "zabijają" mnie wielomilionowe projekty. Jeśli chodzi o kupowanie rzeczy, które są niepotrzebne podczas wojny, każdy wykonawca, który zdecyduje się coś zrobić i ogłosić przetarg, musi jasno zrozumieć, że jeśli coś pójdzie nie tak, poniesie za to odpowiedzialność karną. Jeśli chodzi o posłów, ministrów i urzędników, uważam, że jeśli dana osoba nie zajmuje stanowiska o krytycznym znaczeniu dla kraju, powinna udać się na front. Musimy pokazać innym, że trzeba bronić kraju. Nie jestem analitykiem wojskowym, ale rozumiem, że ta wojna nie skończy się jutro, a pojutrze nie będziemy na Krymie. Każdy powinien to zrozumieć. Ale jeśli zmęczymy się wojną, nie będzie Ukrainy. Dlatego wszyscy powinni być gotowi do obrony państwa - i lepiej przygotować się z wyprzedzeniem.

Naszym jedynym celem jest zwycięstwo

Tak naprawdę wojna wiele mnie nauczyła. Zdałam sobie sprawę, jak bardzo kocham Ukrainę. Zdałam sobie sprawę, że byłam bardzo surową mamą. Nie miałam czasu na opowiadanie dzieciom o wielu rzeczach, nie spędzałam z nimi wystarczająco dużo czasu. Nauczyłam się cieszyć bardzo prostymi rzeczami i przyjmować wszystko z wdzięcznością. Zakochałam się we wsi. Zobaczyłam, jak piękne są regiony Doniecka i Charkowa, jak żyzna jest ziemia, jak piękne jest niebo - proste rzeczy, których wcześniej nie zauważałem. Moje plany nie zmieniły się zbytnio od początku wojny na pełną skalę. Naprawdę chciałem i nadal chcę mieć wnuki. Chcę podróżować. Jak najszybciej odwiedzę Portugalię i Meksyk. Marzę, że życie da mi możliwość dokończenia tego, co zaczęłam, a potem zrobienia czegoś nowego. Wiem, że na pewno mogłabym zrobić coś jeszcze dobrego dla kraju. Ale najprawdopodobniej to wszystko przyjdzie później.

Tetiana Szewczenko jest przekonana, że urzędnicy powinni dawać przykład i iść na pierwszą linię frontu. Zdjęcie: archiwum prywatne

Dlamnie wygrana oznacza całkowita zwycięstwem nad krajem-agresorem. Kiedy euforia zwycięstwa minie, będziemy musieli stawić czoła realiom życia - odbudowie kraju, urazom, zaburzeniom psychicznym, rozbitym rodzinom, agresji - i będziemy musieli z tym pracować. Musimy sobie pomóc. Chcę ludzi u władzy, którzy są patriotami kraju. Każdy, kto zajmuje stanowisko, musi być gotowy do ofiarnej pracy dla dobra Ukrainy. Stawiam na naszą młodzież, bo rozumiem, że bez niej nie zbudujemy Ukrainy. I mam nadzieję, że oni również przemyślą niektóre koncepcje i wizje, abyśmy mogli zbudować wolną, odnoszącą sukcesy i zwycięską Ukrainę.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

20 sekund, by zestrzelić wrogi dron

– Mam 52 lata i troje dzieci. Z zawodu jestem lekarką weterynarii. Do ochotniczej formacji dołączyłam latem 2024 roku – mówi Walentyna Żelezko, pseudonim „Walkiria”.

Wojna zastała ją w rodzinnej wsi Nemiszajewe niedaleko Buczy. Słyszała ostrzał lotniska w Hostomelu i sąsiednich miast. Wrogie helikoptery latały tak blisko jej domu, że można było zobaczyć twarze pilotów:

– Było strasznie. Nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać i co robić. Jak większość Ukraińców, myśleliśmy, że to się skończy za kilka dni. Ale kiedy Rosjanie w Buczy zaczęli znęcać się nad ludźmi i ich zabijać, postanowiliśmy uciekać. Tyle że było już za późno, znaleźliśmy się pod okupacją.

Walentyna Żelezko, „Walkiria”

Najbardziej bała się o swojego młodszego syna, który miał wtedy 8 lat. Słyszała, że Rosjanie znęcają się nawet nad dziećmi. By go chronić, nie rozstawała się z nożem.

– Byłam przerażona, w głowie krążyły mi straszne myśli. Wciąż nie tylko trudno mi o tym mówić, ale nawet wspominać. Myślałam nawet o zabiciu syna własnymi rękami, byleby tylko wróg nie znęcał się nad nim. Oczywiście nie zrobiłabym tego, ale taka myśl przemknęła mi wtedy przez głowę. Nigdy tego Rosjanom nie wybaczę – wyznaje.

11 marca całej rodzinie udało się wyrwać z okrążenia. Jednak myśl o zemście na wrogu i walce za kraj jej nie opuszczała. Pewnego dnia natrafiła w mediach społecznościowych ogłoszenie o naborze kobiet do oddziału „Czarownic bojowych”. Na rozmowę kwalifikacyjną zabrała ze sobą przyjaciółkę, która też ma już ponad 50 lat.

– Od razu nas zapytali: „Jaka jest wasza motywacja?”. Już po trzech minutach rozmowy z dowódcą zrozumiałyśmy, że zostajemy. Uważam, że państwa powinni bronić wszyscy. Przede wszystkim mężczyźni, ale kiedy widzisz te codzienne straty na froncie, to jak mogłabyś siedzieć w domu? Przecież my możemy zastąpić mężczyzn tutaj. Powiedziałyśmy dowódcy: „Nauczcie nas wszystkiego”.

Bieganie, pompki i przysiady w kamizelce kuloodpornej nie były tak trudne, jak przyzwyczajenie się do dyscypliny wojskowej i opanowanie broni.

Rozkładając i składając karabin Kałasznikowa, czułyśmy się jak dzieci z klockami LEGO. Wciąż pytałyśmy instruktorów: „Co to za część? Jak to się nazywa?”

Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego. Teraz zapach prochu dodaje nam adrenaliny.

Dyżury „Czarownic” trwają trzy godziny. Algorytm działania mobilnej grupy ogniowej jest standardowy: alarm – wyjazd na pozycję – czekanie – strzelanie... Każda w zespole ma swoje zadanie. Najważniejsze jest zgranie. Działania muszą być wyćwiczone do perfekcji, dlatego w każdą sobotę na poligonie doskonalą swoje umiejętności strzeleckie.

„Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego”

– Najbardziej bałam się, że zrobię coś nie tak i zawiodę swój oddział. Od rozkazu dowódcy na dotarcie na pozycję, ustawienie karabinu maszynowego, przygotowanie osprzętu i włączenie kamery mamy 10 minut.

Niebo, które jest podzielone na sektory, obserwują na tabletach. Na ekranie widać cel, wysokość, odległość i kurs wrogiego drona. Na tej podstawie trzeba ustalić punkt, w który strzelec powinien skierować ogień. Każda grupa mobilna odpowiada za swój sektor.

– Ostatnio trudniej nam zestrzeliwać drony, bo zaczęły latać nisko i szybko. Latają z prędkością około 50 metrów na sekundę, więc na zestrzelenie mamy do 20 sekund. Gdy lecą nisko, nasze radary mogą ich nie wykryć. Wtedy ich nie widzimy ich, orientujemy się tylko na podstawie dźwięku. Dlatego trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i uważnie nasłuchiwać.

Zestrzelenie dronów jest trudniejsze w nocy, bo wróg maluje je na czarno. „Czarownice” używają karabinów maszynowych „Maxim” z 1939 roku.

– Są sprawne, chociaż czasami mogą zawieść. Trzeba je ciągle czyścić, rozbierać, napinać sprężyny. Owszem, mamy również lepszy karabin maszynowy dużego kalibru, ale bardzo chciałybyśmy mieć też „browningi”. Najlepsze uzbrojenie Ukraina wysyła na front.

Ale Rosjanie boją się nas. Czasami pokazują nas w telewizji i próbują wyśmiewać, deprecjonować: „Spójrzcie, oni nie mają już nikogo i nie mają czym walczyć. Nawet już ciotki z kuchni idą”

– Dopóki trwa wojna, moje miejsce jest tutaj. Teraz piszemy historię naszego kraju. Chcę po sobie zostawić godny ślad, mieć udział w zwycięstwie. Kiedyś powiem moim wnukom: „Wasza babcia, którą zwali Walkirią, pomagała walczyć z wrogiem”.

Najprzyjemniejszy dźwięk to dźwięk spadającego wrogiego drona

– Mam 32 lata. Z wykształcenia jestem menedżerką turystyki, pracowałam jako administratorka restauracji w Buczy. Spodziewałam się, że będzie wielka wojna, i nawet się do tego przygotowywałam: spakowałam walizkę z niezbędnymi rzeczami, zebrałam dokumenty, leki – wspomina żołnierka o pseudonimie „Kalipso”.

Kiedy się zaczęło, od razu wywiozła mamę do Hiszpanii, po czym wróciła. Pamięta, że bardzo denerwowały ją przerwy w dostawach prądu, a później aktywność wrogich dronów. Była już wtedy w dobrej formie fizycznej, poza tym od dzieciństwa znała broń, bo strzelać nauczył ją dziadek.

– Przyszłam do dowódcy i powiedziałam: „Będę u was służyć”. Usłyszałam: „Jeszcze cię nie przyjęliśmy”. Ale byłam wytrwała, przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, a potem szkolenie. Jedyna przykrość, która mnie spotkała, to stwierdzenie dowódcy, bym zapomniała o długich paznokciach – uśmiecha się.

„Kalipso” na służbie

Była jedną z pierwszych, które dołączyły do buczańskiego oddziału obrony terytorialnej (DFTG). Na początku była dowódcą patrolu szybkiego reagowania. Pilnowała porządku w gminie, patrolowała ulice miasta, sprawdzała schrony przeciwbombowe, by nie były zamknięte w razie alarmu. Później pojawił się pomysł stworzenia plutonu „Czarownic”. Stanęła na jego czele.

– Zaczynałyśmy jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali nas na „Czarownice z Buczy”.

Miałam naszywkę z czarownicą na granatniku. Bardzo spodobała się dowódcy.

Pomyślałyśmy, że to trafne, bo w Ukrainie wszystkie kobiety są czarownicami, do tego wściekłymi na Rosjan za to, co zrobili z naszym krajem, miastem, ludźmi. Wielu moich towarzyszy zostało zamordowanych na terenie Buczy

Teraz „Czarownice z Buczy” mają bardzo dużo pracy, bo wróg każdego dnia i każdej nocy ostrzeliwuje ukraińskie miasta rakietami i dronami.

– Praktycznie każdej nocy jest niespokojnie. Jesteśmy zawiedzione, kiedy jakiś Szahid nie wlatuje w sektor naszego ostrzału. Bo każda chciałaby zestrzelić tego potwora, żeby nie trafił w czyjś dom, nie niszczył naszej infrastruktury, byśmy nie zostali bez światła, ogrzewania i wody. Jesteśmy dla Rosjan jak kość w gardle, dlatego zasypują nas dronami.

Zaczynały jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali je na „Czarownice z Buczy”.

Jej oodziałowi udało się już zestrzelić sześć wrogich dronów. „Kalipso” przyznaje, że najtrudniejsze w tej pracy jest czekanie:

– Pamiętam, jak było z pierwszym. Słyszeliśmy, że się zbliża, aż tu nagle po prostu wyskoczył zza drzew. W sekundę otworzyłyśmy ogień, bo znalazł się w sektorze naszego ostrzału. Kiedy usłyszałyśmy, jak spada, szalałyśmy ze szczęścia.

Najgorzej jest wtedy, gdy widać wrogiego drona, ale nie można go dosięgnąć z karabinu. I potem przeczytać w raportach, że ten dron spadł gdzieś w dzielnicy mieszkalnej.

– Był taki przypadek, że dron spadł na Hostomel. Przebił się przez dach, zniszczył ogrodzenie i drzewa. Na szczęście nie było ofiar. W takich momentach wyrzucasz sobie, że go nie zestrzeliłaś – nawet jeśli obiektywnie nie miałaś na to szans. Gdybyśmy miały lepsze uzbrojenie o większym zasięgu, wyniki naszej pracy byłyby znacznie lepsze.

Ostatnio wróg pokrywa drony nieznaną trucizną, która powoduje oparzenia płuc.

– Rosjanie regularnie wymyślają nowe strategie ostrzału. A my wymyślamy sposoby, jak im przeciwdziałać. To jak taniec, kręcimy się wokół siebie

– Kiedy jest alarm, przyjaciele często dzwonią do mnie i pytają, czy jestem na zmianie. Kiedy słyszą, że tak, mówią: „No to wszystko będzie dobrze ”. Ale ja zawsze wszystkim mówię, że alarmu nie wszczyna się bez powodu. Waszym obowiązkiem jako obywateli jest zejść do schronu, bo to wy odpowiadacie za swoje życie.

„Kalipso” marzy o tym, by się w końcu porządnie wyspać. Teraz śpi po 3-4 godziny na dobę. No i chce odwiedzić mamę w Hiszpanii. Nie widziała jej już ponad trzy lata.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie w nas wciąż będzie wojna

Ексклюзив
20
хв

Dziś wojna to nie tylko czołgi i artyleria. To także drony i AI

Ексклюзив
20
хв

Po wyborach w Polsce: "Lista Nawrockiego" jako szansa dla Kijowa 

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress