Exclusive
20
min

Prof. Michał Bilewicz: Ukraińcy to społeczeństwo podobne do Izraelczyków – żyjąc w stanie ciągłego zagrożenia, przyzwyczajają się do wojny

Jak Ukraińcy radzą sobie z wojenną traumą? Jak wielu z nich cierpi na zespół stresu pourazowego? Jak zmieniają się relacje między Ukraińcami i Polakami? Rozmawiamy prof. Michałem Bilewiczem, autorem książki „Traumaland. Polacy w cieniu przeszłości”

Olga Pakosz

Profesor Michał Bilewicz. Zdjęcie: Albert Zawada/Agencja Wyborcza.pl

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Trauma zrodzona przez niepewność

Olga Pakosz: Czy Ukraińcy żyjący dziś w Ukrainie są społeczeństwem straumatyzowanym?

Michał Bilewicz: Nie możemy powiedzieć, że całe społeczeństwo cierpi na PTSD [zespół stresu pourazowego – red.]. Gdyby tak było, ludzie prawdopodobnie nie byliby w stanie normalnie funkcjonować. Przypomnę, że objawy PTSD obejmują m.in. ciągłe flashbacki, obsesyjne myśli o wojnie i nieumiejętność skupienia się na czymkolwiek innym. Tymczasem wiemy, że państwo ukraińskie funkcjonuje, gospodarka działa, codzienne życie toczy się dalej.  

Coraz częściej zaczynam postrzegać Ukraińców jako społeczeństwo podobne do Izraelczyków – żyjące w stanie ciągłego zagrożenia. Izraelski psycholog Daniel Bar-Tal opisywał to zjawisko jako „konflikt nierozwiązywalny” (intractable conflict), w którym społeczeństwo przystosowuje się do permanentnego konfliktu, traktując go jak naturalny stan rzeczy. Bar-Tal pisał również o „etosie konfliktu”, czyli o tym, jak społeczeństwa przyzwyczajają się do życia w stanie wojny.

Jak to wygląda w Izraelu? Kiedy tam bywałem, zawsze uderzało mnie, że w każdym domu znajduje się pokój bezpieczeństwa, który jest jednocześnie schronem. Mieszkańcy wchodzą do tego pokoju, gdy tylko rozlegnie się alarm. Izrael posiada zaawansowany system obrony przeciwrakietowej „Iron Dome”, ale nie jest on w stu procentach skuteczny – od czasu do czasu jakaś rakieta trafia w dom.

Ukraińscy żołnierze podczas odpoczynku, Siewiersk, 2024. Zdjęcie: AA/Abaca/Abaca/East News

Społeczeństwo izraelskie zdaje się być przystosowane do życia w stanie wojny. Funkcjonuje normalnie, ale konflikt jest tam stale obecny. Nie mówimy tu tylko o wojnie w Gazie, lecz o zjawisku trwającym przez całą współczesną historię Izraela, choć z przerwami. Jak zauważa Bar-Tal, ma to niszczące skutki dla psychiki ludzi.

Taki stan niszczy zaufanie społeczne i wpływa na nastawienie do polityki międzynarodowej – ludzie niechętnie szukają aliansów i porozumień z innymi narodami, bo czują, że świat jest im nieprzychylny i nie można mu ufać

Dla Ukrainy kluczowe jest, by jak najszybciej dołączyć do struktur euroatlantyckich – Unii Europejskiej i NATO. To może zagwarantować przyszłe bezpieczeństwo Ukrainy, a także jej stabilne funkcjonowanie na poziomie gospodarczym. Jednak by to zadziałało, trzeba uważać, by nie osunąć się w mentalność typową dla społeczeństw oswojonych z wojną. Ukraina od 2014 roku znajduje się w stanie ciągłej wojny o różnym nasileniu, co jest bardzo niebezpieczne. Dlatego scharakteryzowałbym jej społeczeństwo jako takie, które w pewnym stopniu adaptuje się do życia w warunkach wojennych.

Wojna w Ukrainie otworzyła ogromne pole dla badań z zakresu psychologii społecznej i klinicznej. Jest Pan na bieżąco z tymi badaniami. Czy coś Pana zaskoczyło? Czy prowadziliście wspólne badania z instytucjami ukraińskimi?  

Przeprowadziliśmy dwa badania. Wspólnie z dr Anną Gromową z Instytutu Psychologii Społecznej i Politycznej Narodowej Akademii Pedagogicznych Nauk Ukrainy przeprowadziliśmy badanie z udziałem niemal pięciu tysięcy ukraińskich uchodźców mieszkających w Polsce. Chcieliśmy określić skalę występowania wśród nich zespołu stresu pourazowego i stopień traumatyzacji. Badaliśmy również, w jakim stopniu warunki życia w Polsce wpływają na pojawianie się objawów PTSD. Zastanawialiśmy się, czy i jak doświadczenia po migracji mogą wpływać na nasilenie traumy.

Zapewne pamięta pani z książki, że byłem zdumiony wynikami wcześniejszych badań, w których poziom PTSD w Polsce wynosił od 20 do 30%. Na przykład w badaniach prowadzonych po powodzi na Śląsku okazało się, że 30% populacji miało objawy PTSD, a wśród uczniów odwiedzających muzeum w Auschwitz – 15%.

We wspomnianym badaniu ukraińskich uchodźców w Polsce stwierdziliśmy PTSD u 47% osób. Nigdy w swoim naukowym życiu nie widziałem takiego wyniku

To bardzo wysoki poziom traumatyzacji. Wynika on nie tylko z traumatycznych doświadczeń wojennych, ale także z warunków, w jakich uchodźcy znaleźli się po migracji.

Dlaczego poziom traumatyzacji był tak wysoki?

Zwykle badania PTSD prowadzi się po zakończeniu konfliktu, kiedy nastaje pokój. W tym przypadku mamy do czynienia z sytuacją, w której wojna trwa, a osoby badane wciąż żyją w niepewności. Mężowie czy bracia badanych kobiet często są na froncie lub mogą zostać powołani do wojska, co dodatkowo potęguje stres.

Ukraińscy uchodźcy są mile widziani w Polsce, 2 marca 2022 r. Zdjęcie: Beata Zawrzel/Reporter

Zdecydowana większość tych kobiet musi mierzyć się z problemami akulturacji [proces wymiany międzykulturowej, postrzegania przez jednego narodu innej kultury — red.] w nowym społeczeństwie. Okazało się, że stres związany z akulturacją, w tym doświadczenie dyskryminacji w Polsce lub lęk przed nią, przekłada się na silniejsze objawy PTSD. Ludziom trudniej wyjść z traumy wojennej, gdy doświadczają dyskryminacji w kraju, do którego trafili. Dlatego tak ważne jest, aby Polska tworzyła jak najbardziej przyjazne warunki dla ukraińskich uchodźców. To bezpośrednio wpływa na ich zdrowie psychiczne i na to, czy ukraińska populacja będzie mogła funkcjonować w Polsce w zdrowy sposób.

Oczywiście na nasilenie PTSD wpływają także indywidualne cechy osobowości. W naszych badaniach zauważyliśmy, że najgorzej radziły sobie osoby z wysoką nietolerancją niepewności – czyli te, które nie znoszą sytuacji niejasnych i nieokreślonych. A pamiętamy, jak wyglądała sytuacja na wiosnę 2022 roku: była pełna niepewności i chaosu. Osoby o wysokiej nietolerancji niepewności były bardziej narażone na PTSD, podczas gdy ci, którzy lepiej radzą sobie w takich sytuacjach, rzadziej doświadczali podobnych objawów.

W czasie wojny zaufanie do rządu jest kluczowe

Mówił Pan o dwóch badaniach. Na czym polegało drugie?  

Dotyczyło Ukrainy i skupiało się na tym, jak złożone doświadczenia PTSD mogą wpływać na różnego rodzaju nieufność i teorie spiskowe. Od pewnego czasu interesuje mnie, w jakim stopniu traumy mogą kształtować takie postawy.

Widzę to w Polsce, gdzie nawet po wielu pokoleniach historyczne traumy powodują, że ludzie zaczynają traktować otoczenie jako niegodne zaufania i doszukują się różnych spisków

Mam wrażenie, że w Ukrainie jest podobnie. Kiedy rozmawiam z Ukraińcami, często słyszę teorie spiskowe dotyczące prezydenta Zełenskiego, na przykład, że w jego otoczeniu są rosyjscy agenci. To pokazuje pewien poziom bazowej nieufności wobec polityków, co w obecnej sytuacji wojennej jest bardzo niebezpieczne. Im większa spójność społeczna i zaufanie do władzy, tym lepiej dla kraju. Nawet jeśli władza nie zawsze działa idealnie — co w naszej części Europy, z problemami korupcji i innymi wyzwaniami, się zdarza — to w sytuacji wojny zaufanie do rządu jest kluczowe.

Podobny problem dotyczy zaufania do nauki. Badaliśmy to w Ukrainie, skupiając się na ustaleniu, na ile ludzie ufają służbom sanitarnym czy naukowcom, na przykład w kontekście szczepień. Zauważyliśmy, że osoby z silniejszym PTSD mają mniejsze zaufanie do nauki. Na razie nie wiemy, jaki jest kierunek tej zależności — to badanie jest wstępne. Ale interesuje nas, czy wojenne doświadczenia i traumatyzacja wpływają na ogólną nieufność, czy ludzie po prostu tracą zaufanie w różnych sferach życia. To zjawisko jest dość niebezpieczne i często pojawia się w kontekstach wojennych, w których ludzie częściej skłaniają się ku takim teoriom.

Jak można to zaufanie odzyskać? Co mogłoby teraz pomóc Ukraińcom w zachowaniu stabilności psychicznej aż do momentu zwycięstwa?

Na pewno odbudowa poczucia sprawczości w codziennym życiu – świadomość, że to, co robię, ma sens, że mogę coś zaplanować i zrealizować. Im więcej ludzi będzie miało poczucie sprawczości, tym lepiej będą funkcjonować. Dlatego tak ważna jest walka z korupcją, bo to właśnie ona odbiera ludziom poczucie, że mają wpływ na swoje życie. Wiedzą, że wszystko jest ustawione i od nich nic nie zależy. Skuteczna walka z korupcją może znacząco poprawić funkcjonowanie psychiczne społeczeństwa.

Wojna stanowi ogromne zagrożenie dla tego poczucia, nieprawdaż?

Wojna bardzo utrudnia sprawę, dlatego ważne jest, by ludzie mogli sobie powiedzieć: „Nawet jeśli wojna przeszkodzi mi w realizacji pewnych planów, to przynajmniej w innych obszarach życia nic mi nie stanie na drodze”. Ważne, by mogli odbudować to poczucie, bo wojna w fundamentalny sposób je niszczy, odbierając poczucie kontroli. Dlatego tak istotne jest, aby w codziennym funkcjonowaniu ludzie mogli zachować kontrolę i sprawczość.

Kijowianie chronią się w metrze przed bombardowaniem, 2023 r. Zdjęcie: SIERGIEJ SUPINSKY/AFP/Eastern News

Polacy nie odwrócili się od Ukraińców

Czy nastawienie Polaków do Ukraińców zmieniło się od początku wojny? Czy Polacy postrzegają teraz Ukraińców inaczej?

W swojej książce staram się zaprzeczyć takiemu fatalistycznemu podejściu, bo przecież Polacy często mają tendencję do narzekania na samych siebie. Myślę, że Ukraińcy też to robią. Nie robimy tego w rozmowach z Niemcami czy Francuzami, ale gdy rozmawiamy między sobą, często krytykujemy siebie nawzajem. Polacy  uważają samych siebie za uprzedzonych, niegościnnych, pełnych stereotypów. Tymczasem to, co widzieliśmy wiosną 2022 roku, było czymś zupełnie innym – ogromna mobilizacja społeczna, by pomóc Ukrainie. Ludzie wysyłali pieniądze na zakup broni, kupowali jedzenie, przywozili uchodźców z granicy. Co dwudziesty Polak przyjął Ukraińców do swojego domu. To były bezprecedensowe działania.

Nie znam innego społeczeństwa europejskiego, które przeprowadziłoby tak wielką oddolną akcję pomocy, zorganizowaną nie przez państwo, ale przez zwykłych obywateli

Oczywiście opierało się to również na ogromnych sieciach wsparcia ze strony samych Ukraińców mieszkających w Polsce. Warto pamiętać, że w tamtym czasie w Polsce mieszkał już milion Ukraińców, którzy stanowili ważne wsparcie. Oni również przyjmowali do swoich domów rodziny, krewnych i bliskich, co było jednym z kluczowych elementów umożliwiających przeprowadzenie tej ogromnej operacji pomocy.

W tamtym czasie, gdy przeprowadzaliśmy badania, widzieliśmy nie tylko dużą sympatię, ale także zdecydowane poparcie dla pomagania Ukrainie, w tym dla przyjmowania uchodźców. To było interesujące, ponieważ Polacy generalnie nie są przychylni przyjmowaniu uchodźców. Myślę jednak, że tym, co zadziałało na korzyść Ukraińców, był fakt, że Polacy mieli już wcześniej spore doświadczenie w kontaktach z Ukraińcami. Kiedy pytamy Polaków, czy znają osobiście jakiegoś Araba, 80-90% odpowiada, że nigdy żadnego nie spotkali. Podobnie jest w przypadku pytania o Cyganów (Romów): około 80% Polaków mówi, że nigdy nie miało z nimi styczności. Gdy pytamy o Żydów, 90% Polaków stwierdza, że nie zna żadnego osobiście.

Natomiast pytania o Ukraińców przynoszą zupełnie inne wyniki. Już przed wojną około połowa Polaków znała Ukraińców osobiście.

Wielu Ukraińców, szczególnie z zachodniej Ukrainy, przez lata przyjeżdżało do Polski do pracy. Po 2014 roku do Polski zaczęli przyjeżdżać również Ukraińcy ze wschodnich regionów, w tym ci rosyjskojęzyczni. Polacy zaczęli ich poznawać i odkrywać, że są do nas bardzo podobni. Te relacje były nie tylko powierzchowne – nie chodziło tylko o to, że w sklepie pracowała Ukrainka, ale o kolegów z pracy, rodziców dzieci, które uczęszczają do tych samych szkół, co dzieci Polaków. To przygotowało Polaków na rok 2022, bo ci uchodźcy nie byli już obcy. To byli ludzie, których Polacy znali i z którymi nawiązali relacje.

Podejrzewam, że gdyby sytuacja była odwrotna i wojna wybuchła w Polsce, Ukraińcy przyjęliby Polaków w podobny sposób

Relacje polsko-ukraińskie są bardzo silne i obustronne. Warto też zauważyć, że przed wojną w Internecie było sporo hejtu wobec Ukraińców, zwłaszcza wokół tematu Wołynia i zbrodni wojennych. Jednak po 2022 roku ten temat w zasadzie zniknął. Niestety, teraz zaczyna stopniowo wracać. Mimo to przez dwa lata udało się ten problem wyciszyć.

Odpowiadając na pytanie o zmianę postaw Polaków wobec Ukraińców: rzeczywiście entuzjazm związany z pomocą trochę osłabł, ale wciąż ponad połowa Polaków uważa, że należy pomagać ukraińskim uchodźcom, a Polska powinna wspierać walczącą Ukrainę. Zdecydowanie ponad połowa Polaków podziela ten pogląd, więc nie można mówić o tym, że polskie społeczeństwo odwróciło się od Ukrainy i Ukraińców. Jesteśmy od tego bardzo daleko.

To dobra wiadomość. Ale temat Wołynia powrócił, i to za sprawą premiera. Donald Tusk stwierdził, że dopóki nie wyjaśnimy wszystkich szczegółów zbrodni wołyńskiej i nie przeprowadzimy ekshumacji, Polska nie będzie wspierać Ukrainy w drodze do Unii Europejskiej.

Myślę, że to była reakcja na pewne wydarzenia, ale cała sytuacja była bardzo niefortunna. Teraz, po tym jak Dmytro Kułeba przestał być ministrem [spraw zagranicznych Ukrainy – red.], sprawa trochę się załagodziła. To była naprawdę niefortunna wypowiedź. Z jednej strony uważam, że minister Kułeba powiedział prawdę, ale jako dyplomata nie powinien był tego mówić w tym momencie. Prawda jest taka, że Polacy będą musieli kiedyś podjąć temat akcji „Wisła” i poważnie się z nim rozliczyć. Oczywiście można argumentować, że to była decyzja komunistów, a nie Polaków, że to była władza komunistyczna państwa, które już nie istnieje – ale to nie takie proste. Trzeba też pamiętać o historii trudnej polityki międzywojennej Polski, która dyskryminowała Ukraińców. Znam to dobrze, bo sam pochodzę z Ukrainy. Moja babcia pochodzi z Kołomyi, a dziadek z Iwano-Frankiwska, i wiem, co tam się działo przed wojną, jak dyskryminująca była polityka Polski wobec Ukraińców.

Książka Michała Bilewicza „Traumaland. „Polacy w cieniu przeszłości”

Jak można uzdrowić temat Wołynia – zarówno na poziomie historycznym, jak politycznym – by nie stanowił już obciążenia w relacjach polsko-ukraińskich? Bardzo ładnie napisał Pan w swojej książce: „mówić o historii, ale nie żyć historią”.

Bardzo interesujące są badania Wadima Wasiutyńskiego z Instytutu Psychologii Społecznej i Politycznej Narodowej Akademii Pedagogicznych Nauk Ukrainy, które prowadził przed wojną (rozpoczął je przed 2022 rokiem, a potem kontynuował). Z tego, co pamiętam, zadawał pytanie Ukraińcom (pracował na dosyć dużej próbie), czy patrząc na historię relacji między Ukraińcami a Polakami można powiedzieć, że Ukraińcy wyrządzili Polakom więcej złego, czy dobrego. Co ciekawe, zauważył, że po 2022 roku wzrosła liczba osób, które przyznają, że w tych relacjach były także złe wydarzenia, w tym zbrodnie.

To pokazuje, że Ukraińcy stają się bardziej otwarci na rozmowę z Polakami o trudnych momentach wspólnej historii

Było to dla mnie niezwykle interesujące. Zastanawiałem się, jak to wytłumaczyć. Czy to wynika z tego, że po 2022 roku Ukraińcy zrozumieli, jak ważne są dobre relacje z Polską i Zachodem? Może uważają, że warto nawet otworzyć te historyczne sprawy?

Z perspektywy polityki widać, że na przykład jeszcze prezydent Wiktor Juszczenko potrafił mocno odwoływać się do tradycji UPA, eksponując nawet te bardziej kontrowersyjne aspekty historii, a także siły, które kolaborowały z Niemcami podczas wojny. Z kolei Wołodymyr Zełenski raczej tego unika. Wydaje mi się, że od czasów Juszczenki do czasów Zełenskiego nastąpiła widoczna zmiana. Zmieniono podejście do tego, jakie elementy historii można i trzeba eksponować. Na przykład Sicz Karpacką…

Jak rozumiem, proponuje Pan gloryfikować inne etapy historii Ukrainy, a nie te, które mogą być bolesne dla Polski.

Właśnie tak. Kiedy myślimy o naszej historii, zawsze możemy wybierać różne elementy, które warto promować i na których warto budować swoją tożsamość. Są takie, które niszczą nasze relacje. Gdyby Polacy budowali swoją tożsamość na historii Jaremy Wiśniowieckiego, który mordował Kozaków, nie byłoby to dobre dla relacji z Ukrainą, prawda? Uważam, że mamy wspaniałe etapy naszej historii, które można eksponować. Na przykład Iwan Franko czy też postacie takie jak Petlura, mimo że Ukraińcy mają do niego zróżnicowany stosunek, są postaciami bliskimi Polakom.

Oczywiście Polska nie ma prawa pisać historii Ukrainy; proszę mnie o to nie pytać, bo to jest pytanie do Ukraińców. Tak samo jak Ukraińcy nie mają prawa pisać historii Polski. Mogę jednak wyrazić swoje niezadowolenie, gdy Polacy nie rozliczają się z akcji „Wisła” i nie potrafią powiedzieć: „Tak, wyrządzono straszne zło, przesiedlono masę ludzi, zabrano im ziemie, które były ich rdzennymi terenami, na których żyli od zawsze”. To było zło, podobnie jak pacyfikacje wsi ukraińskich przed wojną, niszczenie Masłosojuzu i ukraińskiej spółdzielczości, a także zamykanie ukraińskich polityków do więzień i torturowanie ich przez władze II Rzeczpospolitej. Polska musi się z tym rozliczyć, nauczyć się o tym mówić i prowadzić dialog z Ukraińcami.

Jeśli chodzi o Ukrainę, to jest pytanie do ukraińskich historyków, jakie nauczanie swojej historii by zaproponowali. Moim wymarzonym scenariuszem byłoby to, co po wielu latach Polska osiągnęła wspólnie z Niemcami: stworzenie komisji podręcznikowej.

Historycy i nauczyciele – zarówno polscy, jak ukraińscy – mogliby opracować wspólny podręcznik do nauczania historii polsko-ukraińskiej

Byłoby to niezwykle cenne, nawet jeśli ten podręcznik nie stałby się głównym we wszystkich szkołach. Ważne, by stworzyć takie punkty, w których wspólnie zastanowimy się nad tym, jak opowiadać tę historię.

Nie chodzi o idealizowanie wszystkiego, ale o mówienie także o trudnych momentach. Jednak trzeba pamiętać, że sytuacja była asymetryczna: Polska była krajem kolonizującym, a Ukraina krajem kolonizowanym. To nie jest kwestia równej odpowiedzialności po obu stronach. Zrozumienie tego kontekstu pozwala lepiej pojąć, jak doszło do wydarzeń na Wołyniu. Konieczne jest też przeprowadzenie ekshumacji i otwarte przyznanie, że to, co się tam wydarzyło, było straszne i nie powinno było mieć miejsca.

Jak widzę, mamy jeszcze wiele do zrobienia, jeśli chodzi o porozumienie między Polakami a Ukraińcami. Ale z Rosjanami... Czy jest w ogóle możliwe, żebyśmy kiedykolwiek się z nimi dogadali? Jak Pan to ocenia z perspektywy psychologii społecznej? Czy da się kiedyś wybaczyć?

Kiedy próbujemy doprowadzić do pojednania między narodami, które były w stanie bardzo brutalnej wojny, zwykle zaczynamy od przykładów moralnego zachowania. Próbujemy pokazać, że w trudnych czasach ludzie potrafią zachować się moralnie. Na przykład przedstawiamy historię uczennicy z Rosji, która miała odwagę sprzeciwić się wojnie. Nie mówimy o dorosłym człowieku, tylko o młodej osobie, która za swój sprzeciw nie tylko sama podlega represjom, ale cierpi też cała jej rodzina. Takie indywidualne przykłady nieposłuszeństwa pokazują, że nawet w Rosji można znaleźć ludzi o moralnej postawie.

To przypomina sytuację z Niemcami po II wojnie światowej. Pojednanie z Niemcami było możliwe również dlatego, że byliśmy w stanie dostrzec, że mimo iż ogromna część społeczeństwa popierała Hitlera, byli też Niemcy, którzy byli prześladowani, siedzieli w obozach koncentracyjnych, na przykład w Buchenwaldzie. To są Niemcy, którzy chcieli odwołać się do innej historii. Myślę, że w Rosji również można znaleźć takich ludzi.

Problem polega jednak na tym, że obecnie Rosja to państwo, w którym z jednej strony wojna cieszy się dużym poparciem, a z drugiej – żadnym badaniom sondażowym czy ankietowym nie można ufać.

Ludzie są zastraszeni. To przypomina życie w państwie rządzonym przez gang

Ile czasu musi upłynąć, aby można było podjąć ten temat?

O tym porozmawiamy, kiedy skończy się wojna. Wyobrażam sobie, że w tej chwili w Ukrainie nikt nie chce o tym słyszeć, nie chce słyszeć języka rosyjskiego – to jest w pełni zrozumiałe i Ukraińcy mają do tego absolutne prawo. Sprawa zależy od sytuacji i tego, jak będzie wyglądała Rosja po wojnie. Kluczowe będzie to, czy Rosjanie będą w stanie zbudować swoje państwo na innych fundamentach i zasadach.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, redaktorka. Od 2015 roku mieszka w Polsce. Pracowała w różnych ukraińskich mediach: „Postęp”, „Lewy Brzeg”, „Profil”, „Realist.online”. Autorka publikacji na temat współpracy ukraińsko-polskiej: aspekty gospodarcze, graniczne, dziedzictwo kulturowe i upamiętnienie. Współorganizatorka dziennikarskich inicjatyw na rzecz przyjaźni ukraińsko-polskiej. Pracowała jako trenerka w programie UE „Prawa kobiet i dzieci na Ukrainie: komponent komunikacyjny”.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Kiedy mówimy o tych liczbach, warto pamiętać, o kim jest ta opowieść. To nie jest anonimowa fala migracji zarobkowej. Raport Deloitte pokazuje wyraźnie: uchodźcy z Ukrainy to przede wszystkim kobiety i dzieci. Aż 67% gospodarstw domowych prowadzonych jest przez samotne kobiety, które w Polsce samodzielnie utrzymują swoje rodziny, jednocześnie zmagając się z traumą wojny i niepewnością o los bliskich. W tym kontekście ich determinacja do pracy i samodzielności robi jeszcze większe wrażenie.

Efekt trampoliny

W każdej dyskusji o migracji powraca ten sam lęk: czy zabiorą nam pracę? Czy obniżą pensje? To naturalne obawy, które w zderzeniu z faktami okazują się mitem. Analiza Deloitte jest jednoznaczna: napływ uchodźców nie tylko nie zaszkodził polskim pracownikom, ale wręcz stał się dla nich korzystny. Wbrew czarnym scenariuszom, nie zaobserwowano ani spadku realnych płac, ani wzrostu bezrobocia wśród Polaków.

Najbardziej zdumiewające dowody płyną z analizy na poziomie powiatów. Dane pokazują, że tam, gdzie udział uchodźców w zatrudnieniu wzrósł o jeden punkt procentowy, wskaźnik zatrudnienia Polaków był wyższy o 0,5 punktu procentowego, a stopa bezrobocia niższa o 0,3 punktu.

To nie jest sucha statystyka. To dowód na „efekt trampoliny”: napływ nowej siły roboczej pozwolił polskim pracownikom awansować. Zamiast konkurować o te same, proste zadania, wielu z nich mogło zająć się bardziej zaawansowaną pracą, często lepiej płatną.

Ten cichy fenomen przełożył się na konkretne liczby.

Wkład uchodźców w polski PKB w 2024 roku sięgnął aż 2,7%, co odpowiada kwocie blisko 100 miliardów złotych wartości dodanej.

Równie wymowny jest ich wpływ na finanse publiczne. Uchodźcy stali się ważnymi płatnikami, zwiększając w 2024 roku dochody państwa o 2,94%, co oznacza dodatkowe 47 miliardów złotych w budżecie.

Dowodem ich rosnącej niezależności jest fakt, że aż 80% dochodów ich gospodarstw domowych pochodzi z pracy. Co istotne, udział świadczeń społecznych w ich dochodach wynosi tylko 14% i nie wzrósł, mimo podniesienia kwoty 800+.

Szczególnie wymowny jest wskaźnik pokazujący błyskawiczne "przenoszenie" swojego centrum ekonomicznego do Polski. Jeszcze w 2023 roku 81% dochodów uchodźców pochodziło ze źródeł polskich, a w 2024 roku było to już 90%.
Co to dokładnie oznacza? W ciągu zaledwie jednego roku udział pieniędzy pochodzących z Ukrainy – takich jak oszczędności czy przekazy od rodziny – w budżetach uchodźców drastycznie zmalał.
To polski rynek pracy i polskie zarobki stały się dla nich głównym źródłem utrzymania. Tak szybka zmiana dla tak dużej grupy ludzi to jeden z najmocniejszych dowodów na udaną i dynamiczną integrację.

Ten obraz współpracy, która przynosi korzyści obu stronom, potwierdzają nie tylko analitycy. Słychać go również w głosach polskich przedsiębiorców.

„Polska jest w komfortowej sytuacji, bo nie dość, że pomaga ludziom w potrzebie, to jeszcze dzięki ich pracy zarabia. Rzadko się zdarza, żeby na taką skalę etyka szła w parze z pragmatyką”komentuje właściciel polskiej firmy, która zatrudnia wielu pracowników z Ukrainy, w większości kobiet.

Prosi o zachowanie anonimowości, bo jak dodaje, „ostatnie głosy od nowego lokatora Belwederu wskazują na inny kierunek”.

Ten rozdźwięk między rzeczywistością ekonomiczną a debatą publiczną nie jest przypadkowy.

Jest on paliwem dla polskich populistów, którzy upraszczają skomplikowany obraz, by zbić kapitał polityczny na lękach i uprzedzeniach. Ich narracja o "kosztach" i "zagrożeniach" stoi w jawnej sprzeczności z danymi raportu Deloitte o miliardowych wpływach do budżetu i rosnącym zatrudnieniu Polaków.
Tę atmosferę niechęci dodatkowo rozgrywa i podsyca rosyjska propaganda, której strategicznym celem jest osłabienie Polski poprzez skłócenie jej z Ukraińcami i podważenie sensu niesionej pomocy.
W ten sposób populistyczna gra na emocjach splata się z zewnętrzną dezinformacją, tworząc toksyczną mieszankę, w której fakty ekonomiczne mają niewielkie szanse na przebicie.

Skarb za szklaną szybą: Niedopasowanie i marnowany potencjał

Prawdziwy skarb – czyli wiedza i umiejętności tysięcy uchodźców – wciąż pozostaje w dużej mierze niewykorzystany. Główny problem to ogromna przepaść między wykształceniem uchodźców a pracą, którą wykonują.
Aż 40% z nich ma wyższe wykształcenie, ale tylko 12% pracuje w zawodach wymagających tych kwalifikacji – wobec 37% wśród Polaków.
Skutkiem jest częstsza praca w zawodach prostych (38% uchodźców wobec 10% Polaków). Choć warto zauważyć, że to właśnie ta grupa w ostatnich dwóch latach odnotowała najszybszy awans zawodowy, zmniejszając swój udział o 10 punktów procentowych.
Mediana ich wynagrodzeń dynamicznie rośnie – z 3100 zł do 4000 zł netto – zbliżając się do poziomu 84% mediany krajowej.

Jedną z głównych przyczyn tego stanu rzeczy jest potężna bariera w dostępie do tak zwanych zawodów regulowanych. Są to profesje takie jak lekarz, pielęgniarka, nauczyciel czy architekt, których wykonywanie wymaga specjalnych licencji i spełnienia surowych wymogów prawnych.
Statystyki są tu bezlitosne: w tych zawodach pracuje zaledwie 3,6% uchodźców, podczas gdy wśród Polaków odsetek ten wynosi 10,6%. Dla wielu ukraińskich specjalistów przeszkodą nie do pokonania okazuje się wymóg posiadania polskiego obywatelstwa, który formalnie zamyka drogę do awansu np. w zawodzie nauczyciela. Innych zatrzymuje długa i kosztowna procedura uznawania zagranicznych dyplomów oraz konieczność zdania egzaminów w języku polskim. Dodatkowo, tylko 18% uchodźców mówi płynnie po polsku, co osiągają średnio po 29 miesiącach pobytu w kraju.

Gdybyśmy odblokowali zaledwie połowę tego uśpionego potencjału, polska gospodarka zyskałaby co najmniej 6 miliardów złotych wartości dodanej rocznie.

Zatrzymani w pół drogi: Paradoks integracji

Dziś zatrudnionych jest 69% uchodźców w wieku produkcyjnym. W przypadku kobiet – 70%, czyli tylko 2 punkty procentowe mniej niż wśród Polek. Różnice stają się jednak widoczne w grupach wiekowych 25–39 lat, gdzie uchodźczynie pracują rzadziej niż Polki, co raport wiąże z brakiem systemowego wsparcia w opiece nad dziećmi.

Co ciekawe, raport wskazuje na pewien paradoks. Integracja zawodowa i znalezienie stabilnej pracy w Polsce sprawiają, że uchodźcy rzadziej planują powrót do Ukrainy. Z kolei dostęp do dobrej edukacji dla dzieci i usług publicznych daje im poczucie stabilności, które... zwiększa ich gotowość do powrotu, bo mają zasoby i spokój, by taki powrót zaplanować.

Stawka w tej grze toczy się nie tylko o teraźniejszość. Prognozy Deloitte pokazują, że przy utrzymaniu kursu integracji, wkład uchodźców w polski PKB może wzrosnąć do 3,2% do roku 2030.
Jednak w całej tej debacie o procentach PKB, strategiach i polityce, najrzadziej słyszalny jest głos tych, których ona najbardziej dotyczy.
To opowieść o niezwykłej szansie, którą Polska może zmarnować, jeśli pozwoli, by zgiełk polityki zagłuszył głos faktów. 

20
хв

Ukraiński cud gospodarczy, którego Polska nie chce dostrzec

Jerzy Wojcik

Anna J. Dudek: – Serial „Dojrzewanie”, który opowiada historię młodego nastolatka oskarżonego o zabójstwo koleżanki, wstrząsnął opinią publiczną. To serial o incelach? 

Michał Bomastyk: – To zbyt duże uproszczenie. Przyklejanie etykiety incela dojrzewającemu chłopakowi może mieć negatywne konsekwencje dla jego funkcjonowania w przyszłości, także dla zdrowia psychicznego.

Główny bohater nie był członkiem subkultury inceli. Rzeczywiście uważał, że dla dziewczyn jest nieatrakcyjny, ale mówimy o 13-latku, któremu takie rozterki towarzyszą. Czy to jest podstawa, by nazywać go incelem? Mam poczucie, że nie.

Kiedy patrzę na głównego bohatera serialu, widzę mizoginię i traktowanie kobiet przedmiotowo, co jest niedopuszczalne. To efekt działania patriarchatu na młodego chłopaka, który na naszych oczach się radykalizuje i praktykuje nienawiść wobec kobiet. Incele również to robią – nienawidzą kobiet i są agresywnymi mizoginami. Pamiętajmy jednak, że każdy incel nienawidzi kobiet, natomiast nie każdy mizogin jest incelem.

Michał Bomastyk. Zdjęcie: Materiały prasowe

Określenie „incel” pojawia się bardzo często w kontekście chłopców, chłopaków i młodych mężczyzn. Co dokładnie oznacza?

No właśnie: to, że ono się pojawia, nie znaczy jeszcze, że ci chłopcy czy mężczyźni są incelami.

Incelami są faceci funkcjonujący w tzw. manosferze – „męskiej sferze”, w której nie ma miejsca dla kobiet, ponieważ incele ich nienawidzą. Ale nienawidzą też mężczyzn, którzy mają sylwetkę chada, czyli wysokiego, przystojnego, z widocznymi kośćmi policzkowymi i zarostem. Incele to mężczyźni skupieni w internetowej subkulturze, dobrowolnie decydujący się na rezygnację z uprawiania seksu z kobietami ze względu na swój wygląd, sytuację życiową, stan zdrowia czy sytuację ekonomiczną i społeczną.

To mężczyźni nazywający siebie „przegrywami”, którzy mówią, że dla nich życie już się skończyło i jest to swoisty game over, ponieważ są niezdolni do znalezienia partnerki i romantycznego życia. Obwiniają o to kobiety i mężczyzn, którzy incelami nie są.

Ale incele nienawidzą też patriarchatu, ponieważ w ich ocenie nagradza on mężczyzn uchodzących za „samców alfa”

Incele są więc mężczyznami tworzącymi własną, hermetyczną, zamkniętą społeczność, do której bardzo trudno się dostać i w której nie ma miejsca dla mężczyzn uprawiających seks. I rzecz jasna dla kobiet, gdyż zdaniem inceli zasługują one na wszystko, co najgorsze. Dlatego odpowiadając na pierwsze pytanie nie powiedziałem, że „Dojrzewanie” jest serialem o incelach. Natomiast z pewnością pojawiają się w nim incelskie praktyki. 

Mówi się o kryzysie męskości, który ma wynikać z silnej emancypacji kobiet i zmiany postrzegania „klasycznej” męskości, czyli tej, w której mężczyzna płodzi syna, sadzi drzewo i stawia dom. Wszystko to w patriarchalnym sosie. Na czym ten kryzys polega i czy to aby na pewno kryzys? A może to po prostu dziejąca się na naszych oczach zmiana?

Myślę, że mówienie o kryzysie jest niewskazane, ponieważ pokazujemy wtedy, że męskość rozumiana klasycznie jest zagrożona i właśnie „jest w kryzysie”. Paradoksalnie więc mówienie o „kryzysie męskości” wzmacnia patriarchalny przekaz, bo żałuje się w jakiś sposób tego klasycznego wzorca. Tymczasem to dobrze, że ten wzorzec się zmienia. Zamiast więc mówić: „kryzys męskości” proponuję zwrócić się ku „zmianie męskości” albo „redefinicji męskości”.

To pokazuje, że mężczyźni rzeczywiście dostrzegają potrzebę zmiany i odejścia od klasycznego, patriarchalnego paradygmatu. Istnieje ryzyko, że jeżeli będziemy utrzymywać, że ten „kryzys” istnieje, to taki przekaz będzie sugerował, że z mężczyznami jest coś nie tak. A to nie jest narracja włączająca

Dla mężczyzn to „dobra zmiana”? Taka, która przychodzi z łatwością?

Musimy podkreślić, że niektórzy mężczyźni nie chcą zmian w obszarze męskości i poszukiwania dla niej nowych definicji czy strategii. I to najprawdopodobniej ci mężczyźni wierzą w „kryzys męskości”, ponieważ dotychczasowa wizja męskości (ta patriarchalna), która była im bliska i do której zostali zsocjalizowani, nagle się rozpada, a poczucie ich męskiej tożsamości zaburza się i destabilizuje. Wtedy rzeczywiście ci mężczyźni mogą być w kryzysie, bo zmiana patriarchalnego wzorca zapewne jest dla nich niewygodna i burzy ich poczucie komfortu. I teraz naszym – osób zajmujących się prawami człowieka i równym traktowaniem – zadaniem jest pokazywanie tym mężczyznom, że nie muszą postrzegać dekonstrukcji patriarchalnego wzorca męskości jako zagrożenia czy kryzysu ich samych, a właśnie jako punkt zwrotny dla ich męskiej tożsamości, która już nie musi być zwarta z hegemonią odartą z czułości i wrażliwości. 

Wraz z fundacją Instytut Przeciwdziałania Wykluczeniom prowadzisz telefon zaufania dla mężczyzn, angażujesz się także w działania równościowe. Z czym najczęściej dzwonią chłopcy i mężczyźni?

Owszem, dzwonią do nas mężczyźni w kryzysie, ale to jest kryzys zdrowia psychicznego. Dlatego chcą porozmawiać z psychologiem – by otrzymać pomoc i wsparcie. Mężczyźni są różni, więc i tematy, z którymi dzwonią, są różne. Widać jednak bardzo wyraźnie, że to są rozmowy dotyczące relacji z partnerką, dzieckiem, drugim mężczyzną. Ale są to też rozmowy mężczyzn będących w kryzysie suicydalnym. Najważniejsze dla nas jest to, by mężczyzna, który dzwoni, otrzymał pomoc. My odczuwamy wdzięczność wobec każdego takiego mężczyzny. Wdzięczność za to, że uwierzył, że proszenie o pomoc jest męskie. 

Gdybyś miał określić najważniejszą zmianę, którą obserwujesz w różnicach pokoleniowych – weźmy „boomerów”, „millenialsów” i „zetki” – to na czym miałaby ona polegać? 

Odpowiadając na to pytanie powinniśmy każde pokolenie rozpatrzeć osobno i wskazać na to, jaką męskość (re)produkują czy performują mężczyźni „boomerzy”, „millenialsi” i ci z „pokolenia Z”. Powiedziałbym jednak, że różnica między „boomerami” a „millenialsami” to przede wszystkim podejście do roli ojca. Faceci z „pokolenia millenium” nierzadko noszą w sobie traumy związane z wychowaniem ich przez ojców i chcą się od tych praktyk, których jako dzieci doświadczyli, odciąć. I inaczej wychowywać swoje dzieci, stawiając na czułość, opiekuńczość i obecność w ich życiu. 

A „zetki”? 

Myślę, że możemy tutaj mówić o projektowaniu męskości – poszukiwaniu jej nowych form, redefiniowaniu skostniałych i hermetycznych wzorców męskości, funkcjonujących w modelu patriarchalnym

Nie oznacza to jednak, że młodzi mężczyźni z „pokolenia Z” uwolnili się od toksycznego patriarchatu, ponieważ oni również są socjalizowani do męskości najbardziej pożądanej w męskocentrycznym modelu, czyli męskości hegemonicznej. Wydaje się jednak, że „zetki” potrafią się tym krzywdzącym normom postawić i z nich rezygnować dużo łatwiej niż „millenialsi”. Ale to nie znaczy, że faceci z „pokolenia Z” nie są zagrożeni radykalizacją. Skoro są obarczeni patriarchatem, to istnieje ryzyko, że zdecydują się pójść tą „drogą męskości”, a to z kolei może prowadzić do negatywnych konsekwencji.

A „toksyczna męskość”? Co oznacza? Czy wpisują się w nią młodzi mężczyźni określani jako incele?

Mówisz: „określani jako incele”, a to incele sami siebie tak określają. To, że ktoś ich tak określa, nie znaczy, że nimi są. To ważne. A odpowiadając na pytanie: z całą pewnością tak. Manosfera i zachowania mężczyzn należących do społeczności inceli wpisują się w kategorię toksycznej męskości, i to w najgorszym wydaniu – obrzydliwej mizoginii. Powiem jednak, że tu też jest widoczna ogromna krzywda patriarchatu, która inceli dotyka. Bo uwierzyli, że są niewystarczający, nieatrakcyjni, niepotrzebni i cały świat ich nienawidzi dlatego, że przegrali swoje życie. Uważam, że taką skrzywioną wizję siebie mają właśnie za sprawą patriarchatu, który ich skrzywdził, zranił. I teraz oni sami krzywdzą kobiety, nienawidząc ich.

Kadr z serialu. Zdjęcie: Materiały prasowe

Skoro zostali skrzywdzeni, to czy potrzeba w podejściu do tego zjawiska empatii, czułości? 

Nie chcę ich usprawiedliwiać, ponieważ mizoginia w żaden sposób nie może być usprawiedliwiana. Natomiast chcę pokazać działanie patriarchalnego mechanizmu. W wyniku jego funkcjonowania obrywają wszyscy, incele też.

A czym jest toksyczna męskość? To wzorzec sprzedawany młodym i dorosłym mężczyznom, zgodnie z którym wmawia im się, że mogą być przemocowi, agresywni, gniewni, hiperseksualni, że mogą traktować kobiety przedmiotowo i że dzięki temu będą prawdziwymi mężczyznami – samcami gotowymi podbijać świat.

Chciałbym podkreślić, że już decydując się na użycie terminu „toksyczna męskość”, powinniśmy wskazywać na toksyczne zachowania, nie zaś dawać do zrozumienia, że wszyscy mężczyźni w patriarchalnym modelu mają ukrytą toksyczną esencję. Bo taka perspektywa jest sama w sobie toksyczna: zachowania toksyczne – tak, męskość sama w sobie – nie. 

Wróćmy do „Dojrzewania”. Jakie wrażenie na Tobie, badaczu męskości, zrobił ten serial? Zaskoczył cię?

Nie, ponieważ długo już przyglądam się funkcjonowaniu społeczno-kulturowych norm męskości i wzorców męskości.

Natomiast wiem, że ten serial może zaskakiwać i szokować. I ja się bardzo cieszę, że tak jest. Bo ten serial nie jest o incelach. On jest o chłopcu, który nie został włączony w równościową zmianę i w procesie wychowania jako chłopiec był socjalizowany do tradycyjnej męskości. Efekt znają te osoby, które serial obejrzały.

Jest to więc serial o tym, by chłopców włączać, mówić im o uczuciach, o tym, że nie muszą nigdy udawać „prawdziwych mężczyzn” – że mogą płakać, mogą być wrażliwi, mogą być wolni od etykiet męskości

Ale to też serial o tym, że dziewczyny nie powinny etykietować facetów, że są mało męscy i jako mężczyźni „nie stają na wysokości zadania”. Męskość nie jest jednorodna. Męskość jest różnorodna, czuła i empatyczna. Potraktujmy ten serial jak przestrogę, że musimy poważnie myśleć o chłopcach i uczyć ich feministycznych wartości. By kierowali się wartościami, które na pierwszym miejscu stawiają równość i prawa człowieka, nie zaś mizoginię i przemoc.

20
хв

„Dojrzewanie” to nie jest serial o incelach

Anna J. Dudek

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress