Exclusive
20
min

Ołesia Jackiewicz: Inność jest normalna. Nikt nie powinien być taki sam, jak wszyscy

„Obiecałam sobie, że jeśli Matwij przeżyje, w końcu stanę się zwykłą matką zwykłego dziecka. Kiedy zabrałam go ze szpitala, zdałam sobie sprawę, że patrzę na trzymiesięczne dziecko. Nie siedział, nie trzymał główki i bardzo słabo połykał. Zajęło mi prawie rok, by stopniowo odzyskał wszystkie te umiejętności – trzymanie kubka, siedzenie, obracanie się, reagowanie na dźwięk. I mnóstwo innych rzeczy”

Oksana Szczyrba

Zdjęcie: prywatne archiwum

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Syn Ołesi ma kilka diagnoz: ślepota od urodzenia, epilepsja, zaburzenia ze spektrum autyzmu. Wiele lat zajęła jej nauka, jak mu w tym wszystkim pomóc, odwiedzała lekarzy i uzdrowicieli. Później stworzyła organizację „Widzieć sercem”, która pomaga niepełnosprawnym dzieciom w socjalizacji i zmienia postrzeganie ich życia przez społeczeństwo.

Często mówili jej, że syn jest nienormalny, udzielali bezużytecznych rad. Nadal musi mierzyć się z niepełnosprawnością syna, tyle że teraz postrzega ten proces już w zupełnie inny sposób.

W szczerym wywiadzie Ołesia opowiada nam o problemach związanych z inkluzją w Ukrainie, o tym, dlaczego dzieci nie mogą przebywać w szkołach z internatem, o projektach integracyjnych i o swoim życiu z synem.

Oksana Szczyrba: Po raz pierwszy zetknęłaś się z problemami integracji 17 lat temu, gdy Matwij się urodził. Zaproponowano Ci nawet napisanie listu, w którym byś się go zrzekła. Jak przyjęłaś tę wiadomość?

Ołesia Jackiewicz: Możliwe, że o integracji dowiedziałam się jeszcze później.

Kiedy urodził się Matwij, powiedziano mi, że jestem młoda i jeszcze urodzę zdrowe dziecko. „Po co ci to?”

W tamtym czasie – być może dlatego, że nie miałam wiedzy o kwestiach niepełnosprawności – odebrałam tę wiadomość jako coś bardzo groźnego. Miałam bardzo trudny poród, a po nim nie widziałam Matwija, został natychmiast zabrany na oddział intensywnej terapii. Ale nie miałam pojęcia, że coś jest nie tak. Namówili mnie, żebym podpisała zrzeczenie się praw do syna. Byłam w szoku poporodowym. Dopiero później przeanalizowałam to, jak potraktował mnie personel, jak przekazali mi tę informację, jak bardzo było to niewłaściwe, niegrzeczne, nietolerancyjne.

W ogóle nie brałam pod uwagę, że coś może być nie tak. Przede wszystkim w moim otoczeniu nie było dzieci niepełnosprawnych, a ciąża przebiegała całkiem dobrze. W tamtym czasie z moim pierwszym mężem, sportowcem, nie piliśmy alkoholu i nie paliliśmy papierosów, prowadziliśmy zdrowy tryb życia. Uczestniczyłam we wszystkich możliwych wydarzeniach dla matek, kobiet w ciąży, w kursach, na których nauczyłam się, jak prawidłowo oddychać.

Wygląda na to, że nasze społeczeństwo nie jest przygotowane do rozmawiania o niepełnosprawności. Jak powinno wyglądać zachowanie innych w sytuacji, w której się znalazłaś?

Absolutnie nieprzygotowane. Informowanie rodziców o tym, że coś poszło nie tak podczas porodu, powinno odbywać się z wielką delikatnością. Któż inny, jak nie lekarze, powinien wytłumaczyć i im, co robić, gdy rodzi się dziecko z niepełnosprawnością?

Dopiero w tym roku dzięki Rzecznikowi Praw Dziecka opracowano protokół powiadamiania rodziców o takich sytuacjach. Wyobraź sobie, ilu rodziców wcześniej dowiedziało się o niepełnosprawności swoich dzieci w barbarzyński sposób

Nie mogę tego inaczej określić. Nie mogę mówić za wszystkich, ale mam własne doświadczenia i doświadczenia tych rodziców, z którymi pracujemy od wielu lat. I nie zależy to od tego, czy to publiczny szpital położniczy, czy prywatna klinika. Nie ma kultury interakcji między personelem a kobietą w ciąży, zwłaszcza jeśli coś pójdzie nie tak. Personel medyczny lubi mówić: „Dlaczego chcesz mieć chore dziecko? Dokonaj aborcji, a potem urodzisz zdrowe”.

Ołesia Jackiewicz z synem Matwijem. Zdjęcie: archiwum prywatne

Jak diagnoza syna wpłynęła na Twoje relacje z mężem?

W pierwszych miesiącach bardzo nas wspierał. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się wyleczyć Matwija, poprawić sytuację. Punktem bez powrotu stała się wiadomość, że jest niewidomy. Mąż miał wielką nadzieję, że jego syn przejmie jego biznes. Rozwiedliśmy się – być może nie dlatego, że Matwij jest niepełnosprawny, ale dlatego, że nie do końca rozumieliśmy, co się dzieje. A może tak miało być, żeby każde z nas mogło stworzyć własną szczęśliwą rodzinę.

Był czas, że chodziliście do różnych lekarzy, homeopatów, szamanów, psychologów. Ktoś nawet powiedział Ci, że Matwij nie pożyje długo. Wtedy chwytałaś się wszystkiego i robiłaś dla niego wszystko. Nie miałaś czasu na naukę, relaks czy dbanie o siebie. Kiedy zdałaś sobie sprawę, że powinnaś przestać?

Odwiedziliśmy wszystkich lekarzy, jakich mogliśmy. Poszliśmy do medium i zapłaciliśmy dużo pieniędzy. W tamtym czasie łudziłam się, że robię coś, by Matwij poczuł się lepiej – chociaż w rzeczywistości nie miało to na niego żadnego wpływu. Spędziłam dużo czasu na poszukiwaniu nowych metod leczenia i leków. Kiedy Matwij miał około trzech lat, po raz pierwszy zapadł w śpiączkę. Zabrano go na oddział intensywnej terapii i nie pozwolono mi go odwiedzić. Wróciłam do domu na noc, a następnego dnia o 6 rano byłam już pod drzwiami oddziału intensywnej terapii. Wtedy złapałam się na myśli, że źle przeżyliśmy ten czas, bo nawet nie wiedziałam, co Mawij lubił, a czego nie.

Nagle zdałam sobie sprawę, że nigdy nie robiłam z nim tych prostych rzeczy, które się robi w dzieciństwie – na przykład nie chodziliśmy po kałużach. Wtedy obiecałam sobie, że jeśli przeżyje, stanę się zwyczajną matką zwyczajnego dziecka

Kiedy zabrałam go ze szpitala, zdałam sobie sprawę, że patrzę na trzymiesięczne niemowlę. Nie siedział, nie trzymał głowy i bardzo słabo połykał. Prawie rok zajęło nam stopniowe odzyskiwanie wszystkich tych umiejętności – trzymania kubka, siedzenia, obracania się, reagowania na dźwięk i mnóstwa innych rzeczy. A potem przyszła padaczka, i to w skomplikowanej postaci. Znowu musiałam szukać lekarza, by dobrać odpowiednie leki i przejść przez te wszystkie straszne kręgi piekieł, przez które przechodzą rodzice dzieci cierpiących na padaczkę.

Mniej więcej w tym czasie zaczęłam zdawać sobie sprawę, że moje dziecko nie jest mile widziane w społeczeństwie. Wchodziłam na wszystkie możliwe fora, na których udzielały się stowarzyszenia rodziców wychowujących niepełnosprawne dzieci. Poznawałam tych rodziców, czytałam o ich doświadczeniach i dzieliłam się swoimi. Potem zaczęliśmy organizować pikniki rodzinne, na które przyprowadzaliśmy nie tylko nasze dzieci, ale także naszych przyjaciół. Chcieliśmy pokazać innym, że dziecko z niepełnosprawnością to nie jest jakieś inne stworzenie, które trzeba schować w oddzielnym przedszkolu.

Zdjęcie: prywatne archiwum

Twój syn często ma ataki w miejscach publicznych, emocje wyraża krzykiem. Jak ludzie na to reagują?

Wszystko zależy od etapu życia. Pamiętam, jak kiedyś byliśmy na placu zabaw i Matwij, bawiąc się w piaskownicy, dostał ataku padaczki. Położyłam go na ławce, a w tym samym czasie matka dziecka, z którym Matwij się bawił, zebrała wszystkie zabawki, wyjęła serwetki i zaczęła wycierać nimi rączki swego dziecka, a potem zabawki, którymi bawił się mój syn. Powiedziałam jej, żeby się nie martwiła, bo padaczka nie jest zaraźliwa. Nigdy więcej nie widziałam jej już na tym placu zabaw.

To nie znaczy, że ona jest zła. Być może nigdy w życiu nie widziała napadu padaczkowego. Oznacza to raczej, że społeczeństwo jest niedoinformowane. W miejscach publicznych ludzie podchodzili do mnie i pytali, czy potrzebuję pomocy. Kilka lat temu zdarzyło się, że Matwiej bardzo głośno krzyczał. Wtedy ludzie podchodzili do mnie i komentowali, że źle się czuje.

Potem był okres, kiedy przestał chodzić – to trwało prawie półtora roku. Byliśmy u wszystkich lekarzy, potem kupiłam wózek inwalidzki. Bo o ile w domu, w pomieszczeniu, mógł przynajmniej raczkować, to na ulicy przestawał chodzić zupełnie. Mógł położyć się wszędzie – na przejściu dla pieszych, przy kasie w supermarkecie, w metrze. Kładł się głową w dół, zakrywał uszy i leżał tak od pięciu do siedmiu minut. To właśnie wtedy wysłuchałam najwięcej rad, zaleceń i komentarzy od nieznajomych.

Jedna pani powiedziała nawet do mnie: „Tacy jak ty wychowują separatystów na Krymie”

Teraz Matwij prawie nie krzyczy i potrafimy już dojść do porozumienia. Wie, jak się ustabilizować, choć oczywiście nie zawsze to działa. Kiedy ma atak, ludzie mniej się na niego gapią, a przynajmniej tak mi się wydaje. Raz nawet podszedł do mnie młody chłopak i zapytał, czy nie potrzebuję pomocy. To było dla mnie szalone. Ale w rzeczywistości to normalne.

Co skłoniło Cię do założenia organizacji „Widzieć sercem”?

Nie marzyłam o jej stworzeniu. Planowałam robić w życiu coś innego. Ale tak się złożyło, że dużo rozmawiałam z rodzicami, którzy mają niepełnosprawne dzieci. W odpowiednim czasie poznałam Walentynę Butenko, odegrała kluczową rolę w moim życiu. Po spotkaniu z nią zdałam sobie sprawę, że ja też mogę coś zrobić. Walentyna, matka dwóch niewidomych synów, w Charkowie stworzyła organizację „Prawo wyboru”, która aranżowała wydarzenia wspierające zarówno rodziców, jak niewidome dzieci. Ja wtedy miałam już stowarzyszenie wolontariuszy, rodziców i specjalistów i ciągle coś robiliśmy, organizowaliśmy pikniki i spotkania.

Ale żeby zrobić coś więcej, potrzebowaliśmy struktury prawnej i pieniędzy. Wtedy postanowiliśmy zarejestrować organizację. Przez pierwsze dwa lata robiliśmy małe projekty. Później wpadłam na pomysł stworzenia obozu dla dzieci

Bardzo chciałam dać dzieciom doświadczenie życia bez rodziców. Bo muszą nauczyć się, jak żyć i współdziałać w społeczeństwie. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, do czego to może doprowadzić. Kiedy zorganizowaliśmy obóz po raz pierwszy, zobaczyliśmy u dzieci wspaniałe rezultaty. Nauczyły się komunikować ze sobą bez mamy i taty. I wszystko poszło dobrze. A rodzice po raz pierwszy w życiu mieli okazję odpocząć.

Potem znaleźliśmy partnerów i fundusze, a obóz się rozrósł. Teraz to jest już duży obóz dla setki dzieci. Duży zespół pracuje przez cały miesiąc. Piszemy też różne projekty, by otworzyć przestrzeń, w której dzieci mogą równolegle wchodzić ze sobą w interakcje. Stworzyliśmy program wsparcia psychologicznego – najpierw dla matek, a potem staraliśmy się zapewnić takie samo wsparcie ojcom.

Dziś prowadzimy pięć dużych programów, w ramach których pracujemy, i szkołę online. Problem polega na tym, że mamy lokal, ale nie mamy schronienia. Wciąż nie możemy znaleźć odpowiedniej przestrzeni w Kijowie. Zrazu nie wierzyłam w pracę online, ponieważ niektóre procesy offline były bardzo trudne. Na początku nie było łatwo, musiałam dostosować wszystkie programy i materiały do formatu online. Również rodzice podchodzili do tego bardzo sceptycznie. Prowadziliśmy dla nich rozmowy edukacyjne i wyjaśniające, uruchomiliśmy coaching i program psychologiczny; w czasie wojny było na to szczególne zapotrzebowanie. Pracowaliśmy nie tylko z rodzicami, którzy wyjechali, ale także z tymi, którzy zostali. Dziś szkoła ma prawie siedemdziesięcioro uczniów i studentów – młodych ludzi z niepełnosprawnościami nazywamy uczniami. To nie jest klasyczna szkoła, jak szkoła ogólnokształcąca, to nieco inny format. Pracujemy z nastolatkami od dwunastego roku życia. Aby zostać uczniem lub studentem naszej szkoły, wystarczy napisać do nas na stronie „Widzieć sercem”.

Wojna była szokiem dla niepełnosprawnych dzieci. Jak przeżył ją Twój syn i inne dzieci?

Przez pierwsze kilka dni byliśmy w Kijowie, w schronie przy szkole, niedaleko naszego domu. Matwij spał wtedy cały czas i to było dobre. Na początku marca przenieśliśmy się do Iwano-Frankiwska i zostaliśmy tam przez jakiś czas. Dla Matwija rutyna, rytuały i pewna stałość są bardzo ważne. Wtedy jest mniej napadów złości i agresji. W czasie wojny nikt nie może mówić o jakiejkolwiek stabilności. Wydawało mi się, że Matwij nic nie rozumie, bo na nic nie reagował. Jak chciał spać, to było dobrze, jak chciał gdzieś iść, to było dobrze. I wtedy się „przełamał”. Przez ponad tydzień był w bardzo złym nastroju – spał i krzyczał, spał i krzyczał. Był bardzo agresywny. Dziesięć dni prawdziwego piekła. Zrozumiałam w końcu: zdał sobie sprawę, że nie jest w domu, że to nie jego pokój, nie jego łóżko, nie ma znajomych rzeczy, a wokół jest zbyt wielu nieznajomych.

W maju wróciliśmy do Kijowa i ten powrót moim zdaniem był bardzo słuszny. Kiedy Matwij wszedł do swojego pokoju, nie wychodził z niego przez dwa dni. Bo w nim czuł się komfortowo

Kiedy zaczynał się nalot, nie można było wyprowadzić go na korytarz. Z czasem nauczyłam jednak Matwija, co i jak to robić: jeśli alarm wiąże się z niebezpieczeństwem, trzeba zejść do schronu. Matwij nie do końca rozumie charakter tego, co się dzieje. Czym jest wojna? Kim są Rosjanie? Dlaczego to się dzieje? Ale na własnym poziomie, oczywiście, odczuwa wszystko bardzo intensywnie i reaguje na moje reakcje, ponieważ nasza więź jest bardzo silna.

W ubiegłym roku ministerstwo polityki społecznej doliczyło się w Ukrainie 3 milionów osób niepełnosprawnych. Tysiące z nich mieszka w szkołach z internatem – a to według wolontariuszy zajmujących się integracją odbiera im szanse na przyszłość. Co władze robią dziś dla niepełnosprawnych dzieci? W jakim stopniu są one chronione?

To bardzo globalne i trudne pytanie. Dzieci w szkołach z internatem czują się źle, warunki tam są okropne. Szkoły z internatem nie powinny w ogóle istnieć. Na tym etapie państwo nie ma jednak konkretnego mechanizmu zapobiegającego umieszczaniu dzieci w szkołach z internatem. Oczywiście, system stopniowo się zmienia. Teraz ministerstwo polityki społecznej już bardzo interesuje się tym, co można zrobić, aby zapobiec umieszczaniu dzieci w szkołach z internatem, a ustawa o życiu wspieranym jest w trakcie analizy. Szkoły z internatem to totalne zło. Tam nie da się żyć. W większości przypadków dzieci przebywające w takich szkołach z mają rodziców. Dlatego ważne jest, by mówić o prewencyjnym systemie wsparcia dla rodzin, które mają dzieci z niepełnosprawnością. Systemie, w którym byłoby wiadomo, co należy zrobić, aby taka rodzina nie porzuciła dziecka w przyszłości lub gdy znajdzie się w trudnej sytuacji życiowej. Ważne jest, aby pracować z tą rodziną jak najwięcej, aby zatrzymać w niej dziecko.

Zdjęcie: archiwum prywatne

Jak temat niepełnosprawności jest przedstawiany w społeczeństwie? Jakie są najczęstsze stereotypy dotyczące niepełnosprawnych dzieci?

Bardzo bolesne jest dla mnie mówienie o problemie integracji w Ukrainie, kiedy wciąż mamy szkoły z internatem. W rzeczywistości to jest mój osobisty ból, ponieważ wiem, że moje dziecko też trafi do takiej szkoły, jeśli coś stanie się mnie lub mojemu mężowi. A to oznacza, że także mój mąż i ja zbudowaliśmy ten system. Gdzie pójdziemy dalej? Jakie wsparcie będą miały takie dzieci, a potem dorośli w przyszłości? W zasadzie to jest strach wszystkich rodziców, którzy mają niepełnosprawne dzieci.

Wszyscy doskonale wiedzą, co może się stać z tymi dziećmi. One kończą w tych strasznych szkołach z internatem. Istnieje wiele stereotypów, choć w rzeczywistości społeczeństwo, w tym organizacje pozarządowe, robi dużo, by promować społeczeństwo integracyjne. Tyle że jako społeczeństwo wciąż jesteśmy ignorantami i nie potrafimy łatwo rozpoznać osoby z niepełnosprawnością.  

Wciąż brakuje zakrojonych na szeroką skalę kampanii informacyjnych, które uświadomiłyby nam, że niepełnosprawność lub odmienność to coś normalnego – i że ludzie nie powinni być tacy sami, podobni wszystkich innych.

A pytania, których nie należy zadawać matce dziecka z niepełnosprawnością?

Zdecydowanie nie należy zadawać pytań o stan dziecka, jego zdrowie, diagnozę.

A to najczęstsze pytania i stwierdzenia, które można usłyszeć (niestety nie zmyślone) i których nie należy wypowiadać:

„Czy on się taki urodził?”;

„Jak możesz się śmiać/być szczęśliwa/ładnie wyglądać/pić wino ze znajomymi, skoro masz takie trudne dziecko?”;

„Nie wyobrażam sobie, jak ty to wytrzymujesz, ja bym zwariowała”;

„Czym zgrzeszyłaś, że Bóg dał ci taką karę?”;

„Oj, to taki krzyż na całe życie”;

„Czy to jest zaraźliwe? Robiłaś sobie testy?”;

„Teraz będziesz miała tylko takie dzieci?”;

„Kiedy ostatni raz przyjęłaś komunię?”;

„To rodzinna klątwa?”;

„Boże, jakie to straszne”;

„Nie martw się, będziesz miała jeszcze jedno dziecko, będziesz miała pomoc w opiece”;

„Och, ciotka brata mojego wujka miała takiego samego syna! Dam ci numer telefonu do księdza, który leczy takie przypadki!”.

Ludzie bardzo często po prostu nie wiedzą, jak wspierać nas słowami czy działaniami

Ale to bardzo proste: jeśli chcesz kogoś wesprzeć, zapytaj go wprost, jakiej pomocy potrzebuje. Albo powiedz: „Chcę cię wesprzeć. Powiedz mi, jak najlepiej to zrobić”.

Chodzi o szacunek i granice.

Jak reagujesz, gdy słyszysz takie pytania?

To proces ciągłej akceptacji. Trzynaście lat temu myślałam, że zaakceptowałam już wszystko, co wiąże się z Matwijem. Ale z czasem zdałam sobie sprawę, że to długi proces. Dopóki żyjemy razem, nieustannie go akceptuję. Wcześniej byłam bardzo zraniona. Potrafiłam nawet płakać i przychodziłam do moich bliskich, żeby o tym porozmawiać. Potem, kiedy Matwij był mały, zdarzyło się, że ktoś mu coś powiedział. Zareagowałam dość agresywnie i zorientowałam się, że syn czuje się niekomfortowo. Wtedy zaczęłam pracować z psychologiem. Bardzo mi to pomogło. Teraz reaguję na dziwne pytania z całkowitym spokojem. Czasami ludzie pytają o coś bez zastanowienia, a ja im odpowiadam, wyjaśniam. Często po tym mnie przepraszają i dziękują. Bardzo ważne jest, aby wyjaśniać ludziom, ponieważ nie wiedzą zbyt wiele.

Jak rozumiem, Twój proces akceptacji dziecka jeszcze się nie zakończył. Trwa tak długo, jak długo dziecko jest z Tobą. Nie da się go przyspieszyć?

Dziś już wiem, że jestem w procesie akceptacji, bo akceptuję warunki, które są teraz, które będą za pół roku czy za rok. Wydaje mi się, że ten proces będzie trwały. Ostatnio przyłapałam się na tym, że kiedyś porównywałam Matwija do innych dzieci. I niedawno zdałam sobie sprawę, że nie przeszliśmy razem przez wiele doświadczeń. Nie było pierwszego słowa „mama”, pierwszego telefonu, kłótni, jak to bywa z nastolatkiem. Tylko dlatego, że prowadzę inne życie z moim synem. Kiedy zrozumiałam, że nie jest gorszy, przestałam go porównywać. Ktoś w wieku siedemnastu lat już wybiera zawód, spotyka się z dziewczyną, wypala pierwszego papierosa. Tymczasem mój syn robi coś innego: składa słowa w sześciowyrazowe zdania. I cieszę się z tego, bo to bardzo duże osiągnięcie, a te lata to nasza wspólna podróż. To mnie nie boli. To sprawia, że czuję ciepło, bo Matwij rośnie i rozwija się we własnym tempie i rytmie. Rozumiem, że ten proces nie jest dla niego zakończony, zawsze będzie się rozwijał. Kocham go ani nie mniej, ani nie bardziej z powodu jego niepełnosprawności. Kocham go po prostu dlatego, że jest moim synem, a ja jestem jego matką.

Zdjęcie: prywatne archiwum

Na swojej stronie na Facebooku piszesz dużo o swoim synu, w tym listy do niego. W jednym z ostatnich postów napisałaś, jak trudno Ci jest, gdy cała wiedza i doświadczenie, które zdobyłaś, w odniesieniu do Twojego dziecka nie działają – i go nie rozumiesz. Wtedy rozpadasz się na cząsteczki. Co pomaga Ci zachować siły i nie rozpaść się na kawałki?

Być może fakt, że zawsze mogę zrobić kolejny krok. Pozwalam sobie żyć tą słabością. To również nabyta umiejętność, zasługa wieloletniej pracy z psychoterapeutą. Co powstrzymuje mnie przed rozpadem? Jeśli nie zrobię następnego kroku, Matwij nie zrobi go beze mnie. To mnie bardzo boli. Ale potem zdaję sobie sprawę, że wszystko jest w porządku. Martwię się tym, analizuję wszystko, co się dzieje, rozmawiam z terapeutą. Potrafię poprosić o pomoc.

Nasze życie z Matwijem to podróż. Nieustannie kroczymy przed siebie

Prawdopodobnie nie da się tego zatrzymać. To trudne, naprawdę trudne, kiedy wiem, że to, co wiem i potrafię zrobić, sprawdza się w przypadku innych rodzin, ale nie w przypadku mojego dziecka. I wtedy myślisz: „O mój Boże, co jest nie tak? Czego powinnam teraz spróbować?”.

A ja nawet nie wiem, czego spróbować, bo myślę, że próbowałam już wszystkiego. Jednak miłość zwycięża. Ciągle się uczę, pracuję, robię wiele rzeczy intuicyjnie i to zawsze działa, ponieważ istnieje tak zwana intuicja matki, kiedy znasz swoje dziecko lepiej niż wszystkie te metody.  

Czego Matwij Cię nauczył?

Przede wszystkim cierpliwości. Kiedyś byłam dość aktywna i niecierpliwa. Podejmowałam decyzje dość szybko i żyłam chwilą. Ale Matwij nauczył mnie zwalniać.  Na przykład przez siedem i pół roku każdego dnia uczyłam mojego syna zakładać buty i skarpetki; to była nasza rutyna każdego ranka. Nawet nie wyobrażałam sobie, że pewnego dnia będzie w stanie zrobić to sam. A teraz już potrafi.

Jak wygląda teraz typowy dzień Matwija?

W tej chwili nie mamy możliwości, by uczył się w szkole offline. Jeśli mój mąż ma taką możliwość, zostaje z dzieckiem w domu. Jeśli nie, zabieram Matwija ze sobą na wszystkie spotkania, na których czuje się komfortowo. Typowy dzień wygląda następująco: Matwij się budzi, potem jemy śniadanie, potem kilka moich spotkań, sesja z psychologiem, spacer. Normalny dzień, nic specjalnego. Ważna jest dla niego komunikacja z przyjaciółmi – kiedy o coś pytają, a on mówi im, że na przykład był dziś na basenie. To bardzo cenne, ponieważ to jego aktywność społeczna, jego życie.

Ołesia i Matwij. Zdjęcie: archiwum prywatne

Jak Twój obecny mąż przyjął Matwija? Jakie są ich relacje?

Mają najcieplejszą i najbardziej szczerą relację, jaka może istnieć. I jestem z tego bardzo dumna. Bo najwyraźniej tak miało być, że spotkali się w tym życiu i stali się dla siebie tymi, kim są. Są dla siebie naprawdę bardzo ważni.

Co sprawia, że Matwij jest szczęśliwy?

Na przykład woda. W basenie może być najszczęśliwszą osobą na świecie.

To proste rzeczy, które go uszczęśliwiają, a na które nigdy nie zwracamy uwagi. Jest szczęśliwy, gdy jesteśmy razem i robimy coś razem

W każdy piątek i sobotę mamy dni rodzinne: rano konie, potem idziemy na spacer, a w sobotni wieczór zawsze oglądamy film. To bardzo ważne dla Matwija, ponieważ czuje się częścią rodziny. Jest szczęśliwy, kiedy pomaga mi na przykład podlewać kwiaty.

Czego Ci teraz brakuje?

Marzę, żeby nie było wojny. Rozumiem, że o tym marzy dziś każda Ukrainka. Ale w rzeczywistości już zapomnieliśmy, jak to było żyć przed wojną, kiedy można było w spokoju pójść do parku z dzieckiem i nie być nękanym przez alarmy. Bardzo chcę znaleźć schronienie na jesień. To mój wielki cel, który utrzymuje mnie w dobrej formie i nie pozwala mi się osłabnąć, kiedy już absolutnie nie da się wytrzymać.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, gospodyni programów telewizyjnych i radiowych. Dyrektorka organizacji pozarządowej „Zdrowie piersi kobiet”. Pracowała jako redaktor w wielu czasopismach, gazetach i wydawnictwach. Od 2020 roku zajmuje się profilaktyką raka piersi w Ukrainie. Pisze książki i promuje literaturę ukraińską. Członkini Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy i Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy. Autorka książek „Ścieżka w dłoniach”, „Iluzje dużego miasta”, „Upadanie”, „Kijów-30”, trzytomowej „Ukraina 30”. Motto życia: Tylko naprzód, ale z przystankami na szczęście.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Programy USAID w Ukrainie

Leczenie i nędza – albo śmierć

Jedną z najważniejszych zmian, jakie zaszły w Ukrainie dzięki funduszom USAID, jest techniczne i prawne wsparcie reformy służby zdrowia. Sytuacja była katastrofalna. Według Krajowego Rejestru Nowotworów przed wojną w Ukrainie odnotowywano 130-140 tys. przypadków raka, a 80 tys. osób rocznie umierało na tę chorobę. Największe zaniedbania dotyczyły kwestii terminowej diagnozy.

Ukraińcy odmawiali poddawania się badaniom, a nawet leczeniu, bo nie chcieli stawiać swoich rodzin w sytuacji wyboru między ratowaniem ich życia a utratą środków do przetrwania. By ukończyć pełny cykl leczenia, wielu chorych musiało bowiem sprzedawać swoje mieszkania, zaciągać pożyczki czy prosić o pomoc filantropów. Zdarzało się, że pacjenci chorzy na raka, dowiedziawszy się o diagnozie, popełniali samobójstwo, by nie obciążać finansowo swoich rodzin.

– Był rok 2016. By rozpocząć leczenie, sprzedałam swój mały biznes – mówi Wiktoria Romaniuk, szefowa organizacji pozarządowej „Atena. Kobiety przeciw rakowi”.

Te pieniądze wystarczyły tylko na operację i chemioterapię. Do dalszego leczenia potrzebowałam leku kosztującego 50 000 hrywien za dawkę [wtedy ok. 2000 dolarów – red.]. W sumie 36 000 dolarów za 18 potrzebnych dawek.

Wiktoria Romaniuk. Zdjęcie: archiwum prywatne

Wiktoria kupiła kilka fiolek za własne pieniądze. Córka znajomego z oddziału szpitalnego zebrała pieniądze na trzy kolejne w mediach społecznościowych. Była też nadzieja na pomoc z programów rządowych, o których Wiktoria dowiedziała się przypadkiem.

– W tym czasie byłam już leczona w Instytucie Raka w Kijowie – wspomina. – Zaczęłam się uczyć, monitorować stan swojego zdrowia i wszystko rozumieć. Okazało się, że państwo co roku wydaje dużo pieniędzy na leki, ale ich dystrybucja nie jest przejrzysta. To się zaczęło zmieniać, gdy na czele Ministerstwa Zdrowia stanęła Uliana Suprun. Rozpoczęto reformę służby zdrowia, która była wspierana przez USAID od 2016 r. – aż do momentu zamrożenia finansowania.

USAID zainwestowało w rozwój programów wspierających reformę, szkolenia dla menedżerów opieki zdrowotnej i lekarzy, współpracę z sektorem publicznym, finansowanie programów, ukierunkowane projekty humanitarne mające na celu wymianę przestarzałego sprzętu na nowoczesny.

Ważną częścią reform było wsparcie platform cyfrowych, na których można było zobaczyć wszystkie transakcje finansowe, niewykorzystane leki itp.

Z otwartych rejestrów Wiktoria dowiedziała się, że państwo zakupiło ponad 700 fiolek leku dla pacjentów chorych na raka, którego potrzebowała, ale nie było jej na liście odbiorców. Los na loterii życia wylosowało tylko 13 szczęśliwców w całej Ukrainie. Jednak dzięki swojej aktywności w końcu i ona dostała się do programu. Była jedyną kobietą na oddziale, która otrzymała pełny cykl leczenia na koszt państwa.

– By móc dołączyć do programu, ludzie przechodzili na ścisłą dietę, jeszcze bardziej wyniszczając swoje ciała, wyczerpane chorobą i potrzebujące energii do walki z rakiem – mówi Wiktoria. – Bo liczba potrzebnych fiolek była obliczana w zależności od wagi chorego. Przy mojej wadze 50 kg potrzebowałam dwóch fiolek na dawkę. Jeśli kobieta ważyła więcej, dawka i koszt wzrastały. Większość kobiet, które przebywały ze mną na oddziale, zmarła przed otrzymaniem leku.

Krytycy oskarżali USAID, że uczy ludzi, jak walczyć z rządem. Aktywiści tacy jak Wiktoria twierdzą, że organizacja nauczyła ich walczyć o prawa człowieka i pacjenta

Wiktoria uczestniczyła w szkoleniach i ćwiczeniach, na których uczyono, jak analizować budżet i czytać informacje na platformach cyfrowych i stronach internetowych poświęconych zamówieniom publicznym.

To USAID naciskało, by w skład rady publicznej przy Ministerstwie Zdrowia weszli działacze społeczeństwa obywatelskiego, którzy wiedzą, czego potrzebują pacjenci, i mogą pomóc w kształtowaniu zamówień w oparciu o potrzeby ludzi – a nie tylko pomysły ministerstwa. Dzięki temu Wiktoria wraz z Iwanem Zełenskim, szefem Fundacji Charytatywnej „Kropla krwi”, dołączyła do grupy ekspertów Ministerstwa Zdrowia. Udało im się włączyć ważny lek do listy zamówień publicznych. Od tej pory łatwiej było ratować tysiące osób z diagnozą raka.

– I nie były to już jednorazowe zakupy czy pomoc humanitarna. Leki były zamawiane systematycznie – podsumowuje Wiktoria.

Miliardy dolarów, miliony ocalonych

Według Sekretariatu Gabinetu Ministrów i strony internetowej USAID na dzień 31 grudnia 2024 r. w Ukrainie działało 39 programów USAID o łącznym budżecie 4,28 mld USD. Opieka zdrowotna obejmowała 381,8 mln USD z tej kwoty.

Jednym z najważniejszych projektów w zakresie opieki zdrowotnej jest zapewnienie Ukrainie pomocy technicznej i prawnej w celu wdrożenia programu „Dostępne leki”, który zapewnił Ukraińcom leki za darmo lub tanie.

Według premiera Ukrainy Denysa Szmyhala w ciągu ostatnich pięciu lat z programu skorzystało ponad 5 milionów pacjentów, w tym 2,2 miliona w 2023 roku. Według badania USAID SAFEMed 80 procent pacjentów korzystało z programu przez ponad rok, 78 procent miało niższe koszty leczenia, a 77 procent lekarzy uważa, że program znacznie poprawił dostęp do leków.

Lista obejmuje ponad 500 leków, w tym środki przeciwbólowe dla pacjentów opieki paliatywnej, leki immunosupresyjne i paski testowe dla diabetyków

A to nie wszystkie projekty, które są ważne dla życia i zdrowia ludzi. Były też dziesiątki innych. Teraz wszystkie zostały wstrzymane.

W 2024 r. w ramach programu wsparcia reform zdrowotnych USAID planowano przeszkolić 2000 lekarzy w regionach Charkowa i Zaporoża w zakresie korzystania z ultrasonografów, zakupić te urządzenia i zainstalować je w rejonach przyfrontowych. Projekt „Rehabilitacja w Ukrainie” (Rehab4U) miał na celu otwarcie centrów zaawansowanych technologii w 15 społecznościach z 14 regionów Ukrainy – dla Ukraińców, którzy zostali ranni podczas wojny.

Ukraińskie Ministerstwo Polityki Społecznej twierdzi, że zawieszenie amerykańskiej pomocy niemilitarnej nie wpłynęło jeszcze na finansowanie projektu, ponieważ polegało ono głównie na wsparciu z Europy, Wielkiej Brytanii i Banku Światowego.

Z kolei Ministerstwo Zdrowia nie skomentowało jeszcze konsekwencji anulowania programów USAID. Sestry wysłały już do niego zapytanie o to, jak wpłynie to na opiekę zdrowotną w Ukrainie (odpowiedź opublikujemy po jej otrzymaniu). Jednak z uwagi na to, że Stany Zjednoczone mówią o możliwych cięciach w Medicaid, Medicare i Programie Ubezpieczeń Zdrowotnych Dzieci (CHIP), sytuacja nie wygląda optymistycznie.

Uczestnicy projektu „Rehabilitacja w Ukrainie” (Rehab4U). Zdjęcie: Ukraińskie Ministerstwo Zdrowia

Zimny prysznic

Jednym z kluczowych obszarów wsparcia USAID była pomoc grupom szczególnie narażonym, w tym osobom z HIV/AIDS i gruźlicą. Gdy rozpoczęła się wojna na pełną skalę, zakupiono testy do wykrywania nowych przypadków, zapewniono usługi socjalne i dostarczono niezbędne leki.

Wiadomość o prawdopodobnym zakończeniu programu wywołała wielki niepokój wśród osób, których życie zależy od tych leków.

– Na razie nie ma powodu do paniki – uspokaja Julia Czabaniuk, prezeska zarządu „100 procent życia. Kropywnycki”, największej organizacji pacjentów w Ukrainie. Podkreśla, że w magazyny są wystarczające zapasy leków, a ich ilość jest stale monitorowana.

Czabaniuk przyznaje, że amerykańska pomoc była rodzajem ubezpieczenia, bo większość funduszy państwowych jest obecnie przeznaczana na wojnę. Wierzy, że programy medyczne USAID nie zostaną całkowicie anulowane, a jedynie ograniczone.

W momencie zamrożenia organizacja „100 procent życia. Kropywnycki” prowadziła cztery projekty finansowane przez amerykańskich partnerów. Tylko jeden – wykrywanie nowych przypadków HIV/AIDS – został wznowiony, ale i tak wciąż nie jest finansowany

Pozostałe projekty zostały wstrzymane. Pacjenci z gruźlicą zostali przeniesieni do innych programów. Nie znaleziono jeszcze alternatywnego źródła finansowania dla projektu identyfikacji chorych na gruźlicę w grupach wysokiego ryzyka (bezdomni, osoby uzależnione od alkoholu itp.). Pomoc amerykańska stanowiła tu 40% finansowania.

– Przez 20 lat pracy przyzwyczailiśmy się do wyzwań – mówi Julia Czabaniuk. – Nasza organizacja ma już doświadczenie w finansowaniu projektów z lokalnych budżetów. Taki zimny prysznic hartuje cię i sprawia, że pracujesz jeszcze ciężej. Bo ta praca jest bardzo ważna.

Główne pomysły na zastąpienie utraconego amerykańskiego finansowania to poszukiwanie nowych partnerstw poza USA, praca w oparciu o lokalne budżety, poleganie na lokalnych społecznościach i gotowość do cięcia kosztów poprzez wybór najważniejszych obszarów.

Protest przeciwko cięciom w USAID w Waszyngtonie, 26 lutego 2025 r. Zdjęcie: Nathan Posner/Rex Features/East News

Życie, którego już nie będzie

Ograniczenie finansowania przez USAID wpłynęło na sektor charytatywny na całym świecie. Niektóre fundacje, np. w Polsce, przekierowały swą pomoc od uchodźczyń do dotkniętych kryzysem miast w Ukrainie.

Switłana Welyka kończy pracę w Fundacji LWF Zgierz w Zgierzu, ponieważ tamtejszy ośrodek dla ukraińskich kobiet zostaje zamknięty z powodu braku funduszy. Powiedziano jej, że wysiłki fundacji zostaną skierowane na pomoc w Ukrainie.

Jako psycholożka wspierała kobiety, dzieci, osoby starsze i niepełnosprawne.

– Początkowo to była przestrzeń pomocy dla zdezorientowanych kobiet. Później stała się miejscem, w którym mogły się zwierzyć, wypłakać się i znaleźć ukojenie – mówi Switłana. – Ośrodek był otwarty nawet w nocy. Pomagał też dzieciom w integracji w szkole.

Zamknięcie ośrodka to cios dla kobiet, które straciły już domy, przyjaciół i rodziny. Tutaj pomagano im przejść przez żałobę, znaleźć pracę i odzyskać zdrowie psychiczne

– Centrum stało się domem dla wielu osób, a dla ludzi starszych było jedynym miejscem, w którym mogli mówić w swoim ojczystym języku. Odbudowywaliśmy życie od podstaw. Teraz tego już nie będzie.

Switłana Welyka. Zdjęcie: archiwum prywatne

Wbrew amerykańskim interesom

Sekretarz stanu Mark Rubio, który tymczasowo pełnił obowiązki szefa USAID, poinformował Kongres, że niektóre funkcje USAID mogą zostać przeniesione do Departamentu Stanu, a reszta organizacji zostanie zlikwidowana. Podkreślił, że ta finansowana przez amerykańskich podatników agencja stała się międzynarodową organizacją charytatywną, która „straciła kontakt z interesami narodowymi USA”.

20
хв

USAID ratowało życie Ukraińców. Jak zastąpić tę pomoc?

Halyna Halymonyk
Trump zakazał używania słów dotyczących równości kobiet, mniejszości, migrantów i LGBT

Podczas inauguracji Donalda Trumpa jego córka Ivanka pojawiła się w stylizacji przypominającej Serenę Joy, kaznodziejki z dystopijnej powieści „Opowieści podręcznej”. Nie czytałam tej książki ani nie oglądałam serialu, który nakręcono na jej podstawie. Ale przeczytam i obejrzę. Skłoniły mnie do tego ostatnie wydarzenia w Stanach Zjednoczonych.

NASA, czyli cenzorzy z kosmosu

Od pierwszych dni prezydentury Donalda Trumpa rozpoczęły się dyskusje o tym, że jedną z najbardziej radykalnych zmian w polityce wewnętrznej i zagranicznej będzie porzucenie przez jego administrację programu DEIA (Diversity, Equity, Inclusion, and Accessibility).

Program DEIA służył zapewnieniu sprawiedliwego uczestnictwa w różnych sferach życia wszystkim ludziom – zwłaszcza tym, którzy są niedostatecznie reprezentowani lub dyskryminowani ze względu na swoją tożsamość czy niepełnosprawność. Obejmowało to zapewnienie równych praw kobietom, poprawę ich dostępu do edukacji, możliwości kariery, udziału w życiu politycznym i podejmowaniu decyzji publicznych.

W styczniu, zaledwie dwa tygodnie po inauguracji Trumpa, rozległ się pierwszy dzwonek alarmowy. Ze strony internetowej NASA zniknęły odniesienia do mniejszości – i informacje na temat geolożki Wendy Bohon, byłej pracowniczki tej agencji. Zgodnie z notatką uzyskaną przez niezależny serwis technologiczny śledczą 404 Media, zmian miało być znacznie więcej: przede wszystkim ze strony internetowej NASA miała zniknąć cała sekcja poświęcona kobietom – liderom w przemyśle kosmicznym.

Dziennikarze „New York Times” potwierdzają, że inicjatywa mająca na celu ograniczenie widoczności w materiałach pisanych wrażliwych grup społecznych, w tym kobiet, istnieje. Na podstawie oficjalnych i nieoficjalnych instrukcji dla agencji i instytucji federalnych sporządzili listę słów, które administracja Trumpa nakazała usunąć z dokumentów rządowych, stron internetowych, wniosków o dotacje, projektów badawczych, a nawet programów szkolnych.

Teraz nie ma już tam miejsca na pojęcia takie jak: „kobiety”, „karmienie piersią”, „dostępny”, „dyskryminacja”, „opieka skoncentrowana na potrzebach ludzi”, „grupy wrażliwe” itp. Ta lista, chociaż zawiera 220 słów i określeń, nie jest kompletna, zauważa NYT.

Lista słów i określeń, które znikają z oficjalnego obiegu w Stanach Zjednoczonych

Amerykański taliban

„Washington Post” donosi, że jeśli choćby jedno z tych „bardzo niebezpiecznych słów” zostanie znalezione w tekście opublikowanym na rządowych stronach internetowych lub w projekcie badawczym, odpowiedzialna za to instytucja, na przykład National Science Foundation [NSF – agencja z budżetem 9 miliardów dolarów, która finansuje badania na całym świecie – red.] zostanie poddana inspekcji, a karą może być nawet zablokowanie danego projektu i usunięcie go z przestrzeni internetowej.

Reakcje na amerykańskich forach pokazują, że tamtejsze społeczeństwo jest podzielone na dwie grupy. Jedna krzyczy: „Wszystkie problemy w USA zaczęły się, gdy kobiety otrzymały prawo głosu!”. Druga pisze o „amerykańskim talibanie” i „patriarchalnej krucjacie przeciwko kobietom i wrażliwym grupom społecznym”. I nie może uwierzyć, że to naprawdę dzieje się w Ameryce

8 marca, w Międzynarodowym Dniu Kobiet, Donald Trump powiedział, że rząd nie będzie już wspierał „radykalnych ideologii, które zastępują kobiety mężczyznami w przestrzeniach i możliwościach przeznaczonych dla kobiet”. Biorąc pod uwagę próby wymazania odniesień do kobiet ze świata nauki i nie tylko, prawdopodobnie oznacza to, że miejsce Amerykanek znów będzie „w kuchni, kościele i przy dzieciach”.

Tu i ówdzie dochodzi już do skrajnych absurdów.

Na przykład zgodnie z bazą danych uzyskaną przez Associated Press, wśród dziesiątek tysięcy zdjęć i publikacji internetowych, oznaczonych do usunięcia przez Departament Obrony USA, znajdują się nie tylko informacje o pierwszych kobietach szkolonych w Marines, ale nawet nazwa słynnego bombowca „Enola Gay”, który zrzucił bombę atomową na Hiroszimę. Samolot został tak nazwany na cześć matki pilota, Enoli Gay Tibbetts. Tyle że teraz słowo gay (gej) jest na portalach rządowych w USA zakazane.

Na początku zawsze jest słowo

Nowa administracja Trumpa, nakazując zakończenie programów DEI, DEIA i tzw. sprawiedliwości środowiskowej, nazwała je „niemoralnymi, nielegalnymi, marnotrawnymi” i niesłużącymi celowi „ponownego uczynienia Ameryki wielką”.

W swojej kultowej powieści „Opowieści podręcznej” z 1985 r. Margaret Atwood pokazała, że totalitaryzm nie zaczyna się od jawnych represji, ale przenika do społeczeństwa poprzez zmiany w języku, zakazy używania pewnych słów, ich usunięcie z oficjalnego użycia i zastąpienie innymi, warunkowo neutralnymi.

Język w tej dystopijnej powieści jest narzędziem okrutnej kontroli: kobiety tracą swoje imiona, stając się własnością mężczyzn (na przykład bohaterka June Osborne zostaje „Fredą”, czyli „kobietą, która należy do Freda”). Słowa symbolizujące wolność i równość zostają zastąpione dyskryminującymi określeniami, takimi jak „niekobieta” czy „kobieta, która nie rodzi”.

Okazuje się, że Teokratyczna Republika Gilead nie jest jedynie wytworem wyobraźni autorki.

Na każdy z wywiadów Margaret Atwood przynosiła wycinki z gazet, które zainspirowały ją do napisania książki – by pokazać, że opisane w niej wydarzenia miały już miejsce w amerykańskim społeczeństwie

Zanim odebrano kobietom ciała i prawa obywatelskie, odebrano im słowa, które je określały i chroniły ich interesy. Czy nie to właśnie dzieje się teraz w Stanach Zjednoczonych?

Donald Trump podpisuje rozporządzenie wykonawcze zakazujące transpłciowym sportowcom udziału w sportach kobiecych, 5 lutego 2025 r., Waszyngton. Fot: Alex Brandon/Associated Press/East News

Medycyna dla białych mężczyzn?

Eksperci twierdzą, że jednym z najgorszych scenariuszy jest zagrożenie zdrowia Amerykanów – w tym kobiet i dzieci, które nowy rząd obiecał chronić.

Odniesienia do rasy, płci, orientacji seksualnej i niepełnosprawności w dziesiątkach badań naukowych zniknęły już ze stron internetowych Departamentu Zdrowia USA. Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków anulowała swoje zalecenia dotyczące udziału różnych uczestników w badaniach, co utrudnia rozpoznanie wpływu leków – zarówno dobrych, jak złych – na pacjentów niebędących białymi mężczyznami.

„Przez długi czas wszystkie badania medyczne były prowadzone z myślą o typowym pacjencie: 35-letnim białym mężczyźnie ważącym 80 kilogramów” - podkreślała w serii swoich wykładów Alexandra Kautzky-Willer, profesorka i dyrektorka Instytutu Medycyny Płci na Uniwersytecie Medycznym w Wiedniu.

Kobiety mają zwykle mniejszą masę ciała i większą zawartość tkanki tłuszczowej, co może wpływać na efekt terapeutyczny leku, a także na jego skutki uboczne. Istnieje szereg chorób, w których niezwykle ważne jest uwzględnienie płci: cukrzyca, choroby stawów i kości, choroby endokrynologiczne, choroby psychiczne itp.

Rebecca Fielding-Miller, naukowczyni zajmująca się zdrowiem publicznym na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego, powiedziała w komentarzu dla serwisu KPBS, że lista zakazanych słów, która krąży w społecznościach naukowych, jest „orwellowska” i skomplikuje ważne badania:

Jeśli nie mogę wypowiedzieć słowa „kobiety”, to nie mogę powiedzieć, że zakaz aborcji zaszkodzi kobietom. Nie mogę w ogóle mówić o aborcji. Jeśli nie mogę mówić o rasie i pochodzeniu etnicznym, to nie mogę powiedzieć, że w społecznościach Afroamerykanów jest mniej szczepień

Niedawno Centra Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC) opublikowały dane dotyczące śmiertelności okołoporodowej matek. Okazało się, że czarnoskóre kobiety są trzy razy bardziej narażone na śmierć podczas porodu niż białe. Dane pokazują, że wskaźnik ten nie zmniejszył się w ostatnich latach, podczas gdy wskaźnik zgonów wśród białych, latynoskich i azjatyckich kobiet nieznacznie spadł. Biorąc pod uwagę nowe ograniczenia nie wiadomo, czy dane, które można by wykorzystać do zmniejszenia śmiertelności matek, będą nadal gromadzone, wykorzystywane do badań i publikowane.

Dr Natasha Martin, ekspertka w dziedzinie chorób zakaźnych i globalnego zdrowia publicznego na Uniwersytecie Kalifornijskim, mówi, że zakaz używania słów pozbawia naukowców możliwości precyzyjnego opisywania świata: „Terminy na tych listach są podstawowymi terminami naukowymi i mają kluczowe znaczenie zarówno dla opieki klinicznej, jak zdrowia publicznego. To nie jest kwestia polityczna”.

Naukowcy przyznają, że uzależnienie finansowania instytucji publicznych od przestrzegania nowych zasad i ignorowanie kwestii kobiet, równości i integracji może doprowadzić do zmniejszenia koncentracji na tych tematach. A to doprowadzi co najmniej do zwiększenia nierówności społecznych.

O czym USA będą teraz milczeć

Drugie rozporządzenie wykonawcze zakazujące polityki prowadzonej przez DEIA, choć zatytułowane: „ Zakończenie bezprawnej dyskryminacji i przywrócenie możliwości opartych na zasługach ”, w rzeczywistości skasowało liczne decyzje antydyskryminacyjne poprzednich administracji. Także te, które obowiązywały od dziesięcioleci.

Jedna z nich, wydana jeszcze przez prezydenta Lyndona B. Johnsona w 1965 roku, wymagała od podmiotów rządowych stosowania niedyskryminacyjnych praktyk podczas rekrutacji i zatrudniania. Nie można było odmówić zatrudnienia osobie, która posiadała odpowiednie kwalifikacje zawodowe, tylko dlatego, że była kobietą, miała inny niż biały kolor skóry lub ze względu na wyznanie. Nie można też było wypłacać różnych wynagrodzeń za tę samą pracę osobom różnych płci.

Czasem te przepisy były interpretowane jako dające pierwszeństwo kobietom lub osobom z innych dyskryminowanych grup. Tymczasem w rzeczywistości, mimo długotrwałego funkcjonowania tych zasad, żaden kraj na świecie nie osiągnął prawdziwej równości, przynajmniej w zakresie wynagrodzeń. Według raportu Pew Research Centre w 2024 r. kobiety otrzymywały do 85% wynagrodzenia mężczyzn na tym samym stanowisku

Istnieją jednak kraje, które zbliżyły się do pełnej równości, w szczególności dzięki polityce DEIA. Co roku „The Economist” publikuje tzw. indeks szklanego sufitu – uwzględniający kraje, w których kobiety mają najlepsze życie zawodowe. Tradycyjnie w pierwszej dziesiątce znajdują się tu Szwecja, Islandia, Finlandia, Norwegia, Francja, Nowa Zelandia, Portugalia, Hiszpania, Dania i Australia.

Aby kobieta czuła się spełniona zawodowo, musi mieszkać w kraju, w którym istnieje m.in. równy dostęp do edukacji uniwersyteckiej, komfortowy urlop rodzicielski, niedroga opieka nad dziećmi i równy podział obowiązków między rodzicami. Naukowcy zauważają, że w tych wskaźnikach Ameryka wypada szczególnie słabo. To jedyny bogaty kraj, który nie zapewnia obowiązkowego urlopu rodzicielskiego, a koszty opieki nad dziećmi przekraczają tam 30% średniego wynagrodzenia. Tyle że teraz prowadzenie badań na ten temat i publikowanie stosownych danych może zostać w USA zakazane. Bo o wiele wygodniej wykluczyć kobiety z aktywnego życia, zamknąć je w domu z dziećmi i uzależnić finansowo i społecznie od mężów.

Patriarchalny odwrót Stanów Zjednoczonych nie pozostał na świecie niezauważony. Agnes Callamard, sekretarz generalna Amnesty International, potępiła działania zespołu Donalda Trumpa, nazywając je „agresywną patriarchalną krucjatą” przeciwko prawom i autonomii cielesnej kobiet i osób wszystkich płci

To będzie to miało niszczycielski wpływ na cały świat.

„Porzucając krajowe wysiłki na rzecz zwalczania dyskryminacji ze względu na płeć, rasę i inne formy dyskryminacji, wymazując uznanie tożsamości transpłciowej i odcinając międzynarodowe finansowanie poradnictwa aborcyjnego lub skierowań na aborcję, administracja USA haniebnie wymazuje lata ciężkiej walki” – stwierdziła liderka Amnesty International.

Według Belen Sans, dyrektorki regionalnej UN Women na Europę i Azję Środkową, nastąpił „niepokojący regres” w ochronie praw kobiet.

Jeśliby uznać, że nowe decyzje amerykańskiej administracji są czymś oczywistym, nasz serwis Sestry, w którym czytasz ten tekst, nie powinien istnieć. Bo piszące w nim (głównie) kobiety, częściowo uchodźczynie i migrantki, poruszają problemy i wyzwania wynikające z ich statusu.

Jeśli nie ma słów, które nas nazywają, to nie ma nas. Ta sytuacja po raz kolejny udowadnia, że żadne z praw, które mamy dziś jako kobiety, nie zostało nam dane, lecz jest wynikiem walki. I że prawdopodobnie czeka nas kolejna ważna bitwa.

20
хв

Krucjata patriarchatu: Trump zakazuje słów

Halyna Halymonyk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Jest Ci źle? Zastosuj metodę "Bezpiecznej ręki". To działa!

Ексклюзив
20
хв

Dzieciom z ADHD trzeba pokazywać ich supermoce

Ексклюзив
20
хв

Jak to jest być „mamą pingwina”

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress