Exclusive
20
min

Pinokio, nie Don Kichot

Mateusz Morawiecki nie jest w europejskiej alt-prawicy idealistycznym rycerzem sprawy ukraińskiej. Polemika z Witalijem Portnikowem

Robert Siewiorek

Marsz wolności w Katowicach, 2021 r. Zdjęcie: Beata Zawrzel/Reporter

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Zgadzam się z głównymi wnioskami Witalija Portnikowa, zawartymi w przenikliwej analizie pt. „Samotność Mateusza Morawieckiego”.

<span class="teaser"><img src="https://cdn.prod.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/664f4b7abb326f9d0775023f_EN_01620629_2013-p-800.jpg">Samotność Mateusza Moraveckiego</span>

Tradycyjna europejska prawica stała się dziś zakładniczką prawicy skrajnej, nacjonalistycznej – przez co w coraz większym stopniu będzie wciągana na orbitę populizmu. Triumf nacjonalistów, dziś w Europie taktycznie zjednoczonych, w razie odniesienia przez nich sukcesu w nadchodzących eurowyborach szybko może pogrzebać ideę europejską.

I trzecia sprawa: owszem, europejska alt-prawica potrzebuje putinowców w rodzaju Orbana, Salviniego czy Marine Le Pen – nawet jeśli Putinem się brzydzi (jak Giorgia Meloni). Bo putinowcy są w tym środowisku po prostu silniejsi niż przeciwnicy kremlowskiego dyktatora.

Moje zastrzeżenia budzi tylko jedna konstatacja Portnikowa. Ta, która dotyczy Mateusza Morawieckiego:

Teraz już widać, w jakim stopniu zjednoczenie skrajnej prawicy może być niepokojące dla przyszłości Europy. Hiszpańscy dziennikarze zauważyli, że Mateusz Morawiecki, ze swoim poparciem dla Ukrainy, pozostał niemal osamotniony wśród innych uczestników spotkania. Z jakiegoś powodu jego współpracownicy w nowej skrajnie prawicowej międzynarodówce nie byli zbytnio zainteresowani tym tematem

Niby racja, tyle że Morawiecki nigdy naprawdę nie reprezentował – i nie reprezentuje – sprawy ukraińskiej na forum europejskim. On reprezentuje tylko własną polityczną sprawę, w której, w zależności od sytuacji, Ukraina może pomagać albo przeszkadzać.

By się o tym przekonać, wystarczy prześledzić to, jak tą sprawą grał. I gra nadal.

Morawiecki i plany Rosji

O tym, że Rosja napadnie na Ukrainę, Mateusz Morawiecki dowiedział się już w listopadzie 2021 r., ponieważ to właśnie wtedy amerykański wywiad przekazał mu na to dowody.

Polski premier został wtajemniczony w rozpoznane przez USA operacyjne plany Rosjan, poznał wielkość sił inwazyjnych, wiedział nawet o przygotowywanych listach proskrypcyjnych z nazwiskami Ukraińców, których po zajęciu ich kraju Rosjanie zamierzali wymordować

A mimo to 3 grudnia 2021 r., na dwa i pół miesiąca przed rosyjską inwazją, z honorami należnymi głowom państw przyjął w Warszawie nie tylko Viktora Orbana i Santiago Abascala, lidera hiszpańskiej partii VOX, lecz także szefującą francuskiemu Zjednoczeniu Narodowemu Marine Le Pen. Tę samą Le Pen, która nie tylko brała pieniądze od Putina (do czego sama się zresztą przyznała), ale też otwarcie głosi, że Ukraina leży w rosyjskiej strefie wpływów.

4 grudnia 2021 r. Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki, Wiktor Orban podczas spotkania w Warszawie. Zdjęcie: materiały medialne.

Kaczyński wie swoje - i planuje mur

Trzy tygodnie później, 24 grudnia 2021 r., Jarosław Kaczyński, polityczny szef i mentor Morawieckiego, w wywiadzie dla „Gazety Polskiej Codziennie” nie tylko uznał atak Rosji za mało prawdopodobny, ale też stwierdził, że „frakcja prorosyjska ma szanse przejąć władzę na Ukrainie w wyniku wyborów”. Zrobił to, choć jako najważniejszy podówczas polityk w Polsce musiał znać ustalenia Amerykanów.

Co gorsza, Kaczyński nie wykluczył, że zapora na granicy z Białorusią, której budowę wtedy planowano, zostanie przedłużona na południe, na całym przebiegu granicy z Ukrainą. Morawiecki, choć to do niego, jako premiera, formalnie należała decyzja w tej sprawie, nie zaprotestował. Oznacza to, że od końca roku 2021 ani on, ani Kaczyński nie planowali udzielania pomocy Ukrainie. Wręcz przeciwnie: zamierzali odgrodzić się od niej murem.

Z tej perspektywy nie zaskakuje więc kolejne spotkanie Morawieckiego z liderami skrajnej proputinowskiej prawicy, do którego doszło pod koniec stycznia 2022 r., niespełna miesiąc przed rosyjską inwazją. Morawiecki pojechał wtedy do Madrytu na mityng z Le Pen, Orbanem, Abascalem oraz pozostałymi liderami nacjonalistów z Belgii, Austrii, Bułgarii, Estonii, Litwy, Rumunii i Holandii.

Cud przemienienia

„Cud przemienienia” Morawieckiego i PiS w kwestii ukraińskiej, do którego doszło po 24 lutego 2022 r., nie jest efektem politycznej epifanii. To wymuszona reakcja na spontaniczną pomoc dziesiątków tysięcy Polaków, którzy już w pierwszych godzinach wojny rzucili się ku przejściom granicznym z Ukrainą – i na postawę kolejnych setek tysięcy, którzy przyjęli uchodźców z Ukrainy pod swój dach. To nie zarządzane wówczas przez Morawieckiego państwo zdało egzamin z solidarności, lecz polskie społeczeństwo. Programy pomocowe i dostawy broni dla Ukrainy, uruchomione później przez rząd PiS, wynikały przede wszystkim z zimnej kalkulacji: bezczynność władzy, nie mówiąc już o kontynuowaniu przedwojennej polityki kontrolowanego dystansu wobec Ukraińców, oznaczałaby gwałtowny spadek społecznego poparcia, a być może nawet utratę władzy przez PiS. Morawiecki, Kaczyński i reszta ich środowiska stali się sojusznikami Ukrainy mimo woli i bez entuzjazmu.

Kryzys zbożowy

Tego, że tak właśnie było, dowodzi postawa Morawieckiego, Kaczyńskiego i Andrzeja Dudy w chwili gdy wybuchł w Polsce kryzys zbożowy. Kiedy polskie silosy wypełniły miliony ton ukraińskiego zboża, którego tranzytu do państw afrykańskich rząd PiS nie potrafił zorganizować przez ponad rok, jedynym pomysłem władzy na zażegnanie kryzysu było wypłacenie rolnikom odszkodowań – i zamknięcie granicy dla ukraińskiej żywności. Fasadowa polityka solidarności PiS z Ukrainą legła w gruzach z dnia na dzień.

Interes sojusznika walczącego o przetrwanie okazał się nieistotny wobec groźby spadku poparcia dla rządu na rok przed wyborami

Kilka miesięcy później z dawnej sojuszniczej serdeczności nie zostało nic ani w Dudzie, ani w Morawieckim, o Kaczyńskim już nawet nie wspominając. 20 września 2023 r. zapytany o to, czy Polska wciąż będzie wspierać Ukrainę militarnie, Morawiecki stwierdził: „ (…) nie przekazujemy już żadnego uzbrojenia, bo my sami się teraz zbroimy w najbardziej nowoczesną broń”.

„To dzięki Polsce”

A potem przyszedł październik 2023 r. – i utrata władzy przez PiS, przedłużona dwumiesięczną polityczną pantomimą z kolejnym, tym razem mniejszościowym, rządem Morawieckiego. Następne miesiące, naznaczone głębokim szokiem i wypieraniem przegranej, też nie sprzyjały artykułowaniu przez PiS i Morawieckiego jakiejś spójnej politycznej linii wobec Ukrainy.

Dogodna okazja do wypowiedzenia się w tej kwestii pojawiła się dopiero na konferencji europejskiej alt-prawicy (CPAC Hungary) 25 i 26 kwietnia 2024 w Budapeszcie, której gospodarzem był Viktor Orban. Ten sam Orban, który miesiąc wcześniej jako jedyny unijny przywódca pogratulował Putinowi zwycięstwa w wyborach prezydenckich. Poza Morawieckim w gronie gości znaleźli się wtedy m.in. Geert Wilders z nacjonalistycznej Partii Wolności i premier Gruzji Irakli Kobachidze z partii Gruzińskie Marzenie – która, mimo wielotysięcznych protestów na ulicach gruzińskich miast, przepchnęła właśnie przez parlament napisaną na wzór putinowskiej ustawę o tzw. zagranicznych agentach.

W takim to gronie Morawiecki skrytykował Unię Europejską (bo „zagraża demokracji”), Niemcy (bo „dali Ukrainie tylko hełmy”) i Donalda Tuska, swojego następcę na fotelu premiera (bo rzekomo chce oddać Brukseli całą władzę nad Europą)

Sprawy ukraińskiej Morawiecki ani towarzysząca mu delegacja polityków PiS nie potraktowali zresztą jak osobnego tematu. Wypłynęła jedynie w kontekście wspomnianego ataku na Niemcy – i samochwalstwa. „To dzięki Polsce Ukraina walczy dalej!” – napisał na Twitterze towarzyszący Morawieckiemu poseł Janusz Kowalski, z uwagi na intelektualny kaliber swych publicznych wystąpień będący w Polsce wdzięcznym materiałem dla memów.

Klęska na wesoło

Na kolejny zjazd europejskich nacjonalistów 19 maja w Madrycie były polski premier pojechał już ponoć po to, by uświadamiać rusofilom skalę rosyjskiego zagrożenia i zjednywać Ukrainie sojuszników. Tyle że to nieprawda, a mówiąc precyzyjnie: dość toporne alibi dla kolejnego objawienia się Morawieckiego w towarzystwie przez większość Polaków uznawanym za etycznie, politycznie i ideowo trędowate.

Tym razem występ Morawieckiego miał charakter wirtualny. W Madrycie pojawił się on bowiem jedynie na nagranym wcześniej orędziu, w którym rozprawiał m.in. o bezpieczeństwie Europy w kontekście wojny w Ukrainie i egzystencjalnym zagrożeniu, jakim dla Europy jest Rosja.

Czterej pomniejsi reprezentanci PiS, którzy w Madrycie się stawili, tłumaczyli swoją tam obecność zgodnie z linią Morawieckiego: trzeba przekonywać prawicowych kolegów z innych państw do wspierania Ukrainy. O skuteczności tej perswazji nic jednak nie wiadomo. Ale fakt, że żaden z nacjonalistycznych europejskich liderów nie podjął publicznie kwestii ukraińskiej (a co za tym idzie – także polskiej, bo przecież bezpieczeństwo obu krajów to system naczyń połączonych), optymizmem nie napawa.

Jeżeli więc rzeczywiście PiS-owcy pojechali tam po to, by reprezentować sprawę Ukrainy i odciągać prawicową Europę od Putina – ponieśli sromotną klęskę

Tyle że jeśli nawet mieli świadomość przegranej, najwyraźniej się nią nie przejęli, o czym świadczyły ich zachwycone miny na wspólnych fotografiach.

PiS chce polexitu

Nie przejęli się jednak nie dlatego, że nie mają pojęcia, co się wokół nich dzieje. Ich madryckie selfies były wesołe, bo prawdziwy cel ich misji nie polegał na politycznej kweście na rzecz Ukrainy.

Kluczem do zagadki jest to, że przytłaczany kolejnymi aferami i skandalami PiS od tygodni znajduje się w Polsce w stanie pogłębiającego się politycznego rozedrgania. Osaczany kolejnymi pogrążającymi go medialnymi sensacjami potrzebuje więc czegokolwiek, co w oczach elektoratu świadczyłoby o sprawczości i dawało wrażenie, że to partia poważanych w Europie polityków, a nie aferzystów, kłamców i złodziei.

Promowanie pospołu z resztą nacjonalistycznej międzynarodówki projektu „Europy ojczyzn”, będącego w gruncie rzeczy planem powolnego demontażu Unii Europejskiej od wewnątrz, jest w interesie PiS. W razie sukcesu skrajnej prawicy w zbliżających się wyborach do Parlamentu Europejskiego rozwinięcie tego projektu mogłoby bowiem poskutkować kolejnymi „exitami” – z polexitem włącznie.

A PiS, choć z krzykiem się od tego odżegnuje, potrzebuje polexitu. By wróciwszy do władzy (o ile się uda) – dokończyć demontaż demokratycznej Polski na modłę orbanowskich Węgier

Autorytarna dekonstrukcja systemu politycznego i prawnego w Polsce nie udała się bowiem Kaczyńskiemu i Morawieckiemu głównie z dwóch powodów: oporu prounijnego społeczeństwa obywatelskiego i pryncypialności instytucji UE oraz europejskich sądów, której konsekwencją było zablokowanie rządowi PiS dostępu do setek miliardów złotych z Krajowego Planu Odbudowy.

Mówiąc w uproszczeniu, gdyby 1 października 2023 r. na demonstracji w Warszawie pojawiło się 100 tysięcy, a nie milion zwolenników demokracji, i gdyby rząd PiS dostał od UE te setki miliardów złotych, 19 maja 2024 r. Morawiecki byłby w Madrycie nie outsiderem, lecz głównym rozgrywającym. A gdzieś około 2025 r. mielibyśmy, jak zapowiadał kilka lat temu Kaczyński, „Budapeszt w Warszawie”.

Postać z Collodiego

Morawiecki, podobnie jak Kaczyński i reszta PiS-owców, przywołuje sprawę ukraińską tylko wtedy, gdy może ją zinstrumentalizować, kiedy na heroicznej wojnie toczonej przez Ukrainę może wysmażyć swoją kolejną polityczną jajecznicę. Po 24 lutego Ukraina była dla niego trampoliną, od której mógł się odbić, demonstrując wsparcie w walce z Rosją. Teraz jest dla niego listkiem figowym, który pozwala mu pojawiać się wszędzie tam, gdzie szanujący się europejski polityk pojawić się nie może.

Protest podczas zjazdu PiS w Krakowie, 2018. Zdjęcie: Jakub Porzycki/Agencja Wyborcza.pl

Morawiecki nie reprezentuje sprawy Ukrainy z prostego powodu: jej dążenia biegną w przeciwnym kierunku wobec dążeń PiS. Europa, o której marzy Ukraina, jest Europą, której Morawiecki nienawidzi. Za wejście do Unii Ukraińcy płacą dziś własną krwią na polu bitwy. Za zgodę na wyjście Polski z Unii PiS-owcy przez lata płacili swemu elektoratowi (i mieli zamiar płacić przez kolejne lata) miliardami złotych wyprowadzanymi z polskiego budżetu.

Dla pełnego zrozumienia intencji Morawieckiego wypada przyjąć do wiadomości to, że jedyną sprawą, którą on – polityk pozbawiony ideowych i moralnych właściwości – reprezentuje, jest… Mateusz Morawiecki. Wolty i ewolucje, które w ciągu minionych kilkunastu lat z doradzającego Tuskowi liberała uczyniły go hunwejbinem antyunijnego populizmu, zawsze były funkcją doraźnych korzyści.

W magmie proputinowskiej populistycznej prawicy Mateusz Morawiecki nie jest więc szlachetnym politycznym Don Kichotem, samotnym emisariuszem sprawy ukraińskiej wśród europejskich nacjonalistów. Jeśli już szukać dla niego adekwatnego literackiego odpowiednika, to nie w powieści Cervantesa, lecz u Collodiego.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarz, redaktor, publicysta, autor książek, historyk literatury, doktor nauk humanistycznych

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
Trump podczas spotkania z Meloni w Gabinecie Owalnym. Waszyngton, 17 kwietnia 2025 r. Zdjęcie: Alex Brandon/Associated Press/East News

Na oficjalnych zdjęciach z włoską premierką prezydent USA jest uśmiechnięty i nie ukrywa, że darzy Meloni szczególną sympatią. Złośliwi podejrzewają nawet, że się w niej podkochuje – i to dlatego jego stosunek do Meloni jest znacznie lepszy niż do Emmanuela Macrona, Keira Starmera i Olafa Scholza, którym nie szczędził krytyki w serwisie X.

W rzeczywistości Meloni ma do wykonania aż dwie misje. O pierwszej świat dowiedział się po słynnym skandalu z udziałem Trumpa, J. D. Vance’a i Wołodymyra Zełenskiego w Gabinecie Owalnym. Następnego dnia włoska premierka spotkała się z ukraińskim przywódcą w Londynie, gdzie wezwała go do unikania napięć ze Stanami Zjednoczonymi i udzieliła kilku cennych rad.

– Uważam, że bardzo ważne jest, abyśmy unikali ryzyka rozłamu Zachodu. Myślę też, że w tej kwestii Wielka Brytania i Włochy mogą odegrać ważną rolę w budowaniu mostów – powiedziała wówczas.

Wskutek wsparcia tych dwóch państw Stany Zjednoczone wznowiły wymianę danych wywiadowczych i wyraziły zgodę na dalsze dostawy broni dla Ukrainy

Meloni wysoko oceniła spotkanie Trumpa i Zełenskiego, które odbyło się podczas pogrzebu papieża. Podczas rozmowy w bazylice św. Piotra obaj przywódcy już się nie kłócili, lecz spokojnie wymienili uwagi na temat ram planu pokojowego. W poście na oficjalnym koncie partii Meloni, Braci Włochów, nawiązano do działań dyplomatycznych włoskiej przywódczyni, które były „starannie i dyskretnie zaplanowane, bez dążenia do bycia w centrum uwagi, nawet gdy na Rzym, stolicę chrześcijaństwa, były skierowane oczy całego świata”.

Spotkanie Zełenskiego z Meloni w Rzymie. Zdjęcie: OPU

Premierka Włoch odbyła też w Watykanie rozmowę z szefową Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen. Unia Europejska ma nadzieję, że Meloni może skłonić amerykańskiego prezydenta do zawarcia nowej umowy handlowej i ponownego przeglądu ceł, by Europejczycy mogli uniknąć wojny handlowej z USA. Meloni wzięła na siebie misję posłańca Europy, zwłaszcza że amerykański przywódca unika rozmów telefonicznych z przewodniczącą KE.

Unia Europejska ma trzy miesiące na to, by przekonać Trumpa do niewprowadzania 20-procentowych ceł na unijny eksport do USA. Obecnie produkty unijne są opodatkowane podstawową stawką 10 procent, a 25-procentowymi cłami na stal, aluminium i samochody.

Dla samej Meloni sytuacja ta oznacza wzmocnienie jej pozycji w Unii Europejskiej

W grudniu ubiegłego roku „Politico” nazwało włoską premierkę gwiazdą europejskiej polityki. Napisano nawet wprost, że liderka Braci Włochów w ciągu kilku lat „przeobraziła się z marginalnej postaci politycznej w jedną z kluczowych figur na europejskiej i światowej arenie”.

Premierka Włoch została uznana przez „Politico” za najbardziej wpływową osobę w Europie w 2025 roku. Zdjęcie: IPA/ABACA/Abaca/East News

„Dzisiaj jeśli chcesz rozmawiać z Europą, to telefon do Giorgii Meloni jest oczywistym wyborem. Nawet takie postaci jak Elon Musk, najbogatszy człowiek świata i doradca nowo wybranego prezydenta USA Donalda Trumpa, zwracają się do włoskiej premierki w celu omówienia kwestii strategicznych” – napisał wspomniany opiniotwórczy serwis.

Co takiego jest w Meloni? Przed jej zwycięstwem w wyborach w 2022 roku twarzą włoskiej prawicy był Silvio Berlusconi – znany ze skandalicznych imprez magnat medialny, lubiący oszukiwać na podatkach, a przy tym przyjaciel Putina

Partia Meloni pojawiła się na scenie politycznej, gdy ekscesy tego kontrowersyjnego miliardera zaczęły wywierać destrukcyjny wpływ na życie polityczne we Włoszech.

Bracia Włosi stali się zdrową alternatywą, która przekonała wyborców, że prawica jest zdolna zajmować się pracą na rzecz państwa, a nie tylko taplać się w basenach z gwiazdami telewizji i hostessami. Z czasem Meloni, ideowo ultranacjonalistyczna i radykalna, zdołała zaprezentować się światu jako polityczka, z którą gotowi są współpracować zarówno w Brukseli, jak w Waszyngtonie.

Meloni jest też jedną z nielicznych osób w Europie, które mogą jak równa z równym dyskutować Emmanuelem Macronem, twardo spierając się z nim o politykę fiskalną, społeczną i kryzys migracyjny
Macron i Meloni podczas szczytu „koalicji chętnych” w Paryżu. 27 marca 2025 r. Zdjęcie: LUDOVIC MARIN/AFP/East News

Zachodni analitycy twierdzą, że sukces w stosunkach z Trumpem Meloni zawdzięcza nie tylko urodzie i wyrafinowanemu stylowi. Potrafi bowiem znaleźć równowagę między radykalnymi ideami swojej partii a pragmatyczną współpracą z międzynarodowymi partnerami. Jej przywództwo zapowiada nową erę zmian w polityce europejskiej, w której liberalne podejście ustępuje miejsca nowym twarzom silnie skupionym na kwestiach narodowych. Można również z całą pewnością stwierdzić, że Giorgia Meloni, Kaja Kallas i Ursula von der Leyen to zespół na trudne czasy, który będzie sprzątał europejską stajnię Augiasza, pozostawioną przez mężczyzn chcących przyjaźnić się z Putinem.

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji

20
хв

Ulubienica Trumpa. Jak Giorgia Meloni stała się arbitrem między Waszyngtonem, Brukselą i Kijowem

Marina Daniluk-Jarmolajewa
Donald Trump, Kamalv Harris, Times Square, Nowy Jork

Kiedy rozmawiałam z ludźmi w Polsce o tym, które imperium wybraliby, gdyby ich kraj był w potrzebie, odpowiedź zawsze brzmiała: „Amerykę”. Teraz wydaje się, że to się zmienia.

Myślę, że ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak źle było w Ameryce przed Trumpem. Jeśli już, to uważam Trumpa za osobę po prostu otwarcie mówiącą o rzeczach, które amerykański rząd robił przez wieki. W żadnym wypadku nie twierdzę, że to, co Trump robi, jest w porządku – ale on jest w tym szczery. W końcu administracja Bidena deportowała średnio 57 000 osób miesięcznie, podczas gdy administracja Trumpa odesłała w zeszłym miesiącu 37 660 osób, a mimo to nigdy nie słyszeliśmy o planach Bidena dotyczących deportacji. Chwalimy liberałów za ich zaangażowanie na rzecz praw człowieka, ale co tak naprawdę osiągnęli? Nie chronią praw kobiet, pozwalają na ludobójstwo Palestyńczyków, aresztują studentów za udział w protestach, umożliwiają Rosji kontynuowanie jej zbrodni i ograniczają naszą wolność słowa.

I mimo to oczekuje się, że będziemy na nich głosować, bo są „mniejszym złem”? Wciąż słyszę, że odpowiedzialność za naszą przyszłość „spoczywa w rękach młodych ludzi”, ponieważ to starsze pokolenie spowodowało cały ten bałagan. Oczekuje się ode mnie, że będę protestować, głosować, organizować się – podczas gdy jestem od tego wszystkiego odcinana. Jaką demokracją była Ameryka, skoro mamy wybór tylko między dwoma złami, a oba są wspierane przez te same potężne interesy?

Myślę, że patrząc na Amerykę musimy zadać sobie pytanie: „Dla kogo ona kiedykolwiek była dobra?” To zawsze był kraj dobry dla białego Amerykanina, a teraz jest dla niego prawdopodobnie jeszcze lepszy. Jednak czy kiedykolwiek to był dobry kraj dla kobiet? Czy kiedykolwiek ten kraj był dobry dla ludzi o innym kolorze skóry niż biały? Myślę, że zapominamy o tym, idealizując Amerykę.

To nigdy nie był wielki kraj i nigdy nie będzie „znowu wielki”, chyba że przeszłością, do której się odnosimy, jest to kolonialne, rasistowskie imperium, które Trump chce przywrócić

Patrząc na „amerykański sen” z perspektywy postkomunistycznego kraju w Europie Wschodniej można dość łatwo go idealizować. Niemniej zawsze staram się przypominać ludziom z Europy Wschodniej, że społeczeństwo, bezpieczeństwo, edukacja i opieka zdrowotna, które mamy tutaj, są milion razy cenniejsze niż wyidealizowana wersja tego, jak mogłoby wyglądać ich życie w kapitalistycznej utopii Ameryki.

Niedawno odwiedziłam Nowy Jork. Chociaż jest to jedno z najdroższych miast w USA, wzrost cen, do którego doszło w ciągu ostatniego roku, zszokował mnie. Słyszałam od znajomych, że nie stać ich na czynsz, bo został podniesiony o 25%. Niektórzy z nich nie byli w stanie znaleźć pracy od zeszłego lata – a mówiąc o pracy mam na myśli jakąkolwiek pracę, w tym w kawiarni lub sklepie spożywczym. A to są ludzie, którzy ukończyli prestiżowe uniwersytety, jak Columbia czy Uniwersytet Nowojorski.

William Edwards i Kimberly Cambron biorą ślub w Walentynki na Times Square w Nowym Jorku 14 lutego 2025 roku. Zdjęcie: Kena Betancur/AFP

Ceny żywności wciąż rosną. W zeszłym roku za artykuły spożywcze, które wystarczały mi na około 10 dni, płaciłam około 120 dolarów. Kiedy przyjechałam do Nowego Jorku ostatnio, ta kwota się podwoiła. Oczywiste jest, że Trump chce załamania gospodarki, by na wszystko było stać 1% społeczeństwa – ale co dalej?

Czy ci wszyscy ludzie, których nie stać na nic, mają trafić do aresztu i stać się kolejną grupą świadczącą niewolniczą pracę na rzecz amerykańskiego supermocarstwa? Taki jest plan Trumpa?

Bezdomność w Ameryce to kolejna rzecz, którą zauważyłam dopiero po roku mojej nieobecności tam. Ku mojemu zaskoczeniu odkryłam, że Amerykanie są na nią jeszcze bardziej obojętni niż wcześniej. Wzrost liczby ludzi biorących narkotyki na ulicach jest przerażający, a epidemia fentanylu szybko zmienia kolejne miasta w „miasta zombie”. To był poważny problem już w czasie pandemii, lecz teraz jest jeszcze poważniejszy. Coraz więcej osób nie stać na opłacenie czynszu – i coraz więcej z nich ląduje na ulicy. Chociaż widok narkotyzujących się ludzi budzi u mnie strach, jeszcze silniejsza jest we mnie złość. Dlaczego nikt im nie pomaga? Jak Amerykanie mogą być tak nieczuli, patrząc na ludzi umierających codziennie na ulicach?

Teraz Trump chce zdelegalizować bycie bezdomnym. Wykorzysta tych, których nie da się zamknąć w kapitalistycznym systemie, jako kolejną siłę niewolniczej pracy w amerykańskich więzieniach.

Bezdomni jedzą lunch w Święto Dziękczynienia, przygotowany przez organizację non-profit Midnight Mission dla prawie 2000 osób w dzielnicy Skid Row w centrum Los Angeles, 25 listopada 2021 r. Zdjęcie: Apu GOMES/AFP

Ameryka powoli się rozpada, jak każde imperium, tyle że jej problemy nie pojawiły się z dnia na dzień. Narastały od dawna – problemy systemowe, które zostały przegapione lub zlekceważone przez obywateli. Pęknięcia w fundamentach istniały od lat w kraju, którego rdzeń oparto na ludobójstwie i niewolnictwie, tyle że teraz nie można ich już zignorować.

Jak więc obywatele tego kraju mogą nadal odwracać wzrok i nie podejmować działań? Bo łatwiej im siedzieć w domu, rozpraszając się rozrywką, mediami społecznościowymi lub codziennymi obowiązkami, niż konfrontować się z trudnymi realiami tego, co dzieje się wokół. Ze smutkiem uświadamiam sobie, że powaga sytuacji dociera do wielu Amerykanów dopiero wtedy, gdy ucierpi ich własność. Dopiero gdy zagrożony jest ich dobytek, poczucie bezpieczeństwa czy codzienne życie, zaczynają rozumieć, że zmiana nie nastąpi poprzez bierne obserwowanie albo czekanie. Pilna potrzeba wyjścia na ulice, domagania się działań, staje się jasna dopiero wtedy, gdy osobiście odczuwa się skutki bezczynności. Ale z historii wiemy, że wtedy jest już za późno.

„Najpierw przyszli po socjalistów, ale ja milczałem, bo nie byłem socjalistą.

Potem przyszli po związkowców i znów nie protestowałem, bo nie należałem do związków zawodowych.

Potem przyszła kolej na Żydów i znowu nie protestowałem, bo nie byłem Żydem.

Wreszcie przyszli po mnie i nie było już nikogo, kto wstawiłby się za mną”.

Martin Niemöller

20
хв

Upadek Ameryki, jaką znamy

Melania Krych

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Transatlantycki rozłam: czy Europa zdoła stworzyć nowy system bezpieczeństwa bez USA

Ексклюзив
20
хв

Stefanie Babst: – USA mogą wyjść z NATO za 5 do 10 miesięcy

Ексклюзив
20
хв

Uwięzieni między światami, czyli jak pomagać Ukraińcom w Polsce

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress