Exclusive
20
min

Mariczka i pociągi pod specjalnym nadzorem

Zawsze płaczę z moimi bohaterami, jeśli opowiadają mi coś, co mnie porusza. Teraz każda historia mnie porusza, bo każdy ma własną tragedię – mówi ukraińska reporterka, redaktorka i pisarka Mariczka Paplauskaite

Ksenia Minczuk

Mariczka Paplauskaite. Zdjęcia z prywatnego archiwum

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Mariczka Paplauskaite jest ukraińską reporterką i redaktorką naczelną magazynu „Reporters”, autorką książki „Pociąg przyjeżdża zgodnie z rozkładem”, która powstała na podstawie prawdziwych historii ukraińskich kolejarzy z początku inwazji, opowiadających o ich roli w ratowaniu milionów Ukraińców. To dramatyczna rzecz o bohaterstwie i miłości, z ewoluującymi postaciami.

– Kiedy konsumujemy suchą informację, ona przechodzi obok nas. Ale dobre teksty, które działają na emocje, nas wzbogacają. Sprawiają, że jesteśmy bardziej współczujący, tolerancyjni i otwarci – uważa reporterka.

Oto rozmowa Sestr z Mariczką. O roli reportażu , o bohaterach, którzy wywarli na wrażenie – o ukraińskich kolejarzach.

Ważne: uchwycić rzeczywistość

– W pierwszych miesiącach wielkiej wojny opowiadaliśmy historie z różnych części Ukrainy – pisaliśmy o tym, co działo się tu i teraz – mówi Mariczka. – Mieliśmy tekst z Charkowa, w którym mieszkała wtedy nasza koleżanka. Opowiadała, jak chowali się przed samolotami w piwnicach, jak opuszczali miasto.

Był reportaż z Chersonia. O tym, jak ludzie chodzili na wiece z ukraińskimi flagami, nawet gdy Rosjanie byli już w mieście. Były historie z zachodniej Ukrainy o tym, jak w teatrach udzielano schronienia przybyszom z różnych regionów, a na scenach stały polowe łóżka. Na przykład pisarka Kateryna Babczenko napisała o tym jak – by przekroczyć granicę – przez kilka dni czekały z córką w kolejce, tkwiąc w samochodzie.

Dla nas ważne było uchwycenie tej rzeczywistości, w której wszyscy nagle znaleźliśmy się wbrew naszej woli

Później wspólnie z Wydawnictwem „Laboratoria” wydałyśmy książkę „77 dni lutego” – o pierwszych dwóch i pół miesiącach wojny. Wśród autorek były same kobiety, więc to był kobiecy głos tej wojny. Większość z nich pisała o wydarzeniach, w których brały udział. Zwykle bardziej podoba mi się, gdy autor pozostaje poza historią i tylko opowiada ją czytelnikowi.

To była jedna z oczywistych zmian, bo teraz sytuacja jest teraz inna. Wszyscy przystosowaliśmy się do wojny, choć ciągle stawia ona przed nami nowe wyzwania. Podczas inwazji opublikowaliśmy cztery drukowane magazyny z raportami.

Jedna z naszych ambasadorek napisała, że chciałaby zachować dla swoich dzieci wydanie, które ukazało się w czasie wojny – by uczyły się historii nie z kilku akapitów w podręczniku szkolnym, ale z prawdziwych, żywych historii ludzi, którzy uczestniczyli w tych wydarzeniach

Bardzo podoba mi się to, że wydajemy magazyn „Reporterzy” na papierze. W dzisiejszych czasach w Internecie jest zbyt wiele informacji, a drukowany magazyn, który wielu naszych czytelników kolekcjonuje, zachowuje pamięć o teraźniejszości. Obecnie nasze media są wspierane finansowo przez ponad trzy tysiące ambasadorów. W przypadku mediów w Ukrainie to bardzo wiele. I to jest bardzo fajna społeczność ludzi.

Z synem
4 miliony ewakuowanych ludzi

Jak wpadłaś na pomysł napisania „Pociąg przyjeżdża zgodnie z rozkładem”? Dlaczego Ukrzaliznycia?
To był pomysł Antona Martynowa, założyciela Wydawnictwa „Laboratorium”. Szukał kogoś, kto mógłby go zrealizować.

Działalność Ukrzaliznycii jest ważną częścią naszej współczesnej historii. To największa arteria transportowa w Ukrainie. Przed wojną zatrudniała 220 tysięcy osób, teraz niewiele mniej. Pomogła krajowi przetrwać. Ewakuuje ludzi, transportuje rannych żołnierzy, przewozi pomoc humanitarną i robi wiele, wiele innych rzeczy dla armii, o których jeszcze za wcześnie mówić.

Duża firma może odpowiedzieć na wyzwania wojny na wiele sposobów, ale Ukrzaliznycsia zareagowała na nie fenomenalnie. Mówimy o 4 milionach ewakuowanych i o pomocy wolontariuszy, która była dostarczana koleją przez pierwsze kilka miesięcy inwazji. Na początku to nie było w ogóle zorganizowane, ludzie po prostu podchodzili coś przekazywali – tak jak bohater mojej książki Andrij Liubka. Po prostu podchodził do konduktorów i mówił: „Mamy busa z różnymi ważnymi rzeczami dla wojskowych w Charkowie. Możecie je przekazać dalej?”.

Krew na dworcu i stalowe jeże

Co było najtrudniejsze w pisaniu „Pociąg przyjeżdża zgodnie z rozkładem”?

Ciężko mi wspominać ostrzał w Chersoniu. To był jeden z najstraszniejszych momentów w moim życiu.

Przyjechałam do Chersonia rano 27 grudnia 2023 roku. Tym samym pociągiem, którego część została zniszczona przez Rosjan tego samego wieczoru. Rozmawiałam z kolejarzami, z naczelnikiem stacji. Przed odjazdem pociągu powrotnego do Kijowa pasażerowie zaczęli gromadzić się na stacji. I wtedy Rosjanie uderzyli. Schowaliśmy się w piwnicy. Nigdy wcześniej nie słyszałam tak głośnej eksplozji: sufit się sypał, ściany drżały. I siedzieliśmy tam przez półtorej godziny.

Po raz pierwszy podczas tej wojny pomyślałam, że mogę umrzeć. Od tych myśli uratowała mnie dopiero mała kotka Lala, którą naczelnik stacji podarował mi w prezencie na Mikołaja. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje na górze, ale podejrzewaliśmy, że jest źle.

Kiedy trochę się uspokoiło, ktoś poszedł na zwiady. Półgodziny później mogliśmy wyjść na górę. Wtedy to wszystko do mnie dotarło...

Zobaczyłam obsypaną szkłem halę, w której byłam dosłownie 30 sekund przed wybuchem. I kałużę krwi przy wejściu do komisariatu – tam, gdzie tego dnia stałam

Wsiedliśmy do autobusu, który miał nas zawieźć do Mikołajowa. Usiadłam na brudnej podłodze i rozpłakałam się.

Podczas pisania książki najtrudniejszą rzeczą było usystematyzowanie materiału. Jak wybrać historie, które chcesz zawrzeć? Jest ich tak wiele i wszystkie są ważne.

Opowiem ci historię o zakładach naprawy wagonów. Na początku część z nich została zamknięta, potem zaczęto w nich spawać przeciwpancerne jeże, potrzebne do ochrony miast. Zakłady dysponowały materiałami i ludźmi, którzy mogli je robić.

Natomiast w zakładzie naprawy wagonów we Lwowie ze starych, wycofanych z eksploatacji składów zaczęto produkować wagony do ewakuacji medycznej. Ludzie pracowali tam przez całą dobę. Pewnej nocy o drugiej nad ranem powiedziano osobie odpowiedzialnej za tę pracę: „Potrzebujemy czegoś w rodzaju karetki reanimacyjnej, tyle że w wagonie”.

Pierwszy taki pociąg był gotowy w dwa dni. Nikt na świecie nigdy wcześniej tego nie robił. Wymyślali wszystko na bieżąco: instalowali butle z tlenem, kroplówki i tak dalej. Ta praca trwa do dziś, tylko teraz wagony medyczne są bardziej nowoczesne.

W piwnicy z kotką Lyalą
„Żelazna dyplomacja”, mleko dla Johnsona i ambasador Fry

Książka zawiera też osobny rozdział poświęcony „żelaznej dyplomacji”. Opisano w nim, jak zaczęło się w Ukrainie przewożenie pociągami przywódców krajów partnerskich, polityków i celebrytów. Kiedyś oni wszyscy dostawali się do Ukrainy samolotami. Teraz Ukrzaliznycia stała się głównym środkiem transportu dla dyplomacji.

Kolejarze rozumieli, że podróż koleją to pierwszy kontakt z Ukrainą – pasażerowie spędzają więcej czasu w wagonie niż na oficjalnych spotkaniach.

Ukrzaliznycia chciała zrobić dobre wrażenie. Jest ciekawa historia o tym, jako czwartej nad ranem na granicy szukali mleka dla Borisa Johnsona. Przygotowali dla niego wszystko, ale zapomnieli, że Brytyjczycy piją herbatę z mlekiem. Przeprowadzono całą operację, by znaleźć to mleko...

Boris Johnson

Przedmowę do książki napisał słynny brytyjski aktor Stephen Fry. Jak go przekonałaś?
To zasługa kolei. Stephen Fry był jednym z pasażerów dyplomatycznego kursu do Ukrainy. Był bardzo zadowolony z podróży. Zastanawialiśmy się, kogo moglibyśmy poprosić o napisanie przedmowy – i napisaliśmy do niego list. Przez kilka dni, czekając na odpowiedź, zaciskałam kciuki.

Pisanie tej książki było dla mnie przygodą. Dużo podróżowałam, poznałam niesamowitych ludzi, którzy mnie inspirują. Szkoda, że ta przygoda się skończyła.

Mariczka w trakcie spotkania autorskiego

Mariczka Paplauskaite jest współzałożycielką grupy wydawniczej The Ukrainians Media. Ma ponad 15-letnie doświadczenie w dziennikarstwie, jest finalistką konkursu „Honor zawodu” (2019, 2020) i nagrody Giorgja Gongadze (2021). Współautorka książki „77dni lutego” i autorka „Pociąg przyjeżdża zgodnie z rozkładem”.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, pisarka, podcasterka. Uczestniczka projektów społecznych mających na celu rozpowszechnianie informacji na temat przemocy domowej. Prowadziła własne projekty społeczne różnego rodzaju: od rozrywki po film dokumentalny. W Hromadske Radio tworzyła podcasty, fotoreportaże i filmy. Podczas inwazji na pełną skalę rozpoczęła współpracę z zagranicznymi mediami, uczestnicząc w konferencjach i spotkaniach w Europie, aby rozmawiać o wojnie na Ukrainie i dziennikarstwie.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

20 sekund, by zestrzelić wrogi dron

– Mam 52 lata i troje dzieci. Z zawodu jestem lekarką weterynarii. Do ochotniczej formacji dołączyłam latem 2024 roku – mówi Walentyna Żelezko, pseudonim „Walkiria”.

Wojna zastała ją w rodzinnej wsi Nemiszajewe niedaleko Buczy. Słyszała ostrzał lotniska w Hostomelu i sąsiednich miast. Wrogie helikoptery latały tak blisko jej domu, że można było zobaczyć twarze pilotów:

– Było strasznie. Nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać i co robić. Jak większość Ukraińców, myśleliśmy, że to się skończy za kilka dni. Ale kiedy Rosjanie w Buczy zaczęli znęcać się nad ludźmi i ich zabijać, postanowiliśmy uciekać. Tyle że było już za późno, znaleźliśmy się pod okupacją.

Walentyna Żelezko, „Walkiria”

Najbardziej bała się o swojego młodszego syna, który miał wtedy 8 lat. Słyszała, że Rosjanie znęcają się nawet nad dziećmi. By go chronić, nie rozstawała się z nożem.

– Byłam przerażona, w głowie krążyły mi straszne myśli. Wciąż nie tylko trudno mi o tym mówić, ale nawet wspominać. Myślałam nawet o zabiciu syna własnymi rękami, byleby tylko wróg nie znęcał się nad nim. Oczywiście nie zrobiłabym tego, ale taka myśl przemknęła mi wtedy przez głowę. Nigdy tego Rosjanom nie wybaczę – wyznaje.

11 marca całej rodzinie udało się wyrwać z okrążenia. Jednak myśl o zemście na wrogu i walce za kraj jej nie opuszczała. Pewnego dnia natrafiła w mediach społecznościowych ogłoszenie o naborze kobiet do oddziału „Czarownic bojowych”. Na rozmowę kwalifikacyjną zabrała ze sobą przyjaciółkę, która też ma już ponad 50 lat.

– Od razu nas zapytali: „Jaka jest wasza motywacja?”. Już po trzech minutach rozmowy z dowódcą zrozumiałyśmy, że zostajemy. Uważam, że państwa powinni bronić wszyscy. Przede wszystkim mężczyźni, ale kiedy widzisz te codzienne straty na froncie, to jak mogłabyś siedzieć w domu? Przecież my możemy zastąpić mężczyzn tutaj. Powiedziałyśmy dowódcy: „Nauczcie nas wszystkiego”.

Bieganie, pompki i przysiady w kamizelce kuloodpornej nie były tak trudne, jak przyzwyczajenie się do dyscypliny wojskowej i opanowanie broni.

Rozkładając i składając karabin Kałasznikowa, czułyśmy się jak dzieci z klockami LEGO. Wciąż pytałyśmy instruktorów: „Co to za część? Jak to się nazywa?”

Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego. Teraz zapach prochu dodaje nam adrenaliny.

Dyżury „Czarownic” trwają trzy godziny. Algorytm działania mobilnej grupy ogniowej jest standardowy: alarm – wyjazd na pozycję – czekanie – strzelanie... Każda w zespole ma swoje zadanie. Najważniejsze jest zgranie. Działania muszą być wyćwiczone do perfekcji, dlatego w każdą sobotę na poligonie doskonalą swoje umiejętności strzeleckie.

„Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego”

– Najbardziej bałam się, że zrobię coś nie tak i zawiodę swój oddział. Od rozkazu dowódcy na dotarcie na pozycję, ustawienie karabinu maszynowego, przygotowanie osprzętu i włączenie kamery mamy 10 minut.

Niebo, które jest podzielone na sektory, obserwują na tabletach. Na ekranie widać cel, wysokość, odległość i kurs wrogiego drona. Na tej podstawie trzeba ustalić punkt, w który strzelec powinien skierować ogień. Każda grupa mobilna odpowiada za swój sektor.

– Ostatnio trudniej nam zestrzeliwać drony, bo zaczęły latać nisko i szybko. Latają z prędkością około 50 metrów na sekundę, więc na zestrzelenie mamy do 20 sekund. Gdy lecą nisko, nasze radary mogą ich nie wykryć. Wtedy ich nie widzimy ich, orientujemy się tylko na podstawie dźwięku. Dlatego trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i uważnie nasłuchiwać.

Zestrzelenie dronów jest trudniejsze w nocy, bo wróg maluje je na czarno. „Czarownice” używają karabinów maszynowych „Maxim” z 1939 roku.

– Są sprawne, chociaż czasami mogą zawieść. Trzeba je ciągle czyścić, rozbierać, napinać sprężyny. Owszem, mamy również lepszy karabin maszynowy dużego kalibru, ale bardzo chciałybyśmy mieć też „browningi”. Najlepsze uzbrojenie Ukraina wysyła na front.

Ale Rosjanie boją się nas. Czasami pokazują nas w telewizji i próbują wyśmiewać, deprecjonować: „Spójrzcie, oni nie mają już nikogo i nie mają czym walczyć. Nawet już ciotki z kuchni idą”

– Dopóki trwa wojna, moje miejsce jest tutaj. Teraz piszemy historię naszego kraju. Chcę po sobie zostawić godny ślad, mieć udział w zwycięstwie. Kiedyś powiem moim wnukom: „Wasza babcia, którą zwali Walkirią, pomagała walczyć z wrogiem”.

Najprzyjemniejszy dźwięk to dźwięk spadającego wrogiego drona

– Mam 32 lata. Z wykształcenia jestem menedżerką turystyki, pracowałam jako administratorka restauracji w Buczy. Spodziewałam się, że będzie wielka wojna, i nawet się do tego przygotowywałam: spakowałam walizkę z niezbędnymi rzeczami, zebrałam dokumenty, leki – wspomina żołnierka o pseudonimie „Kalipso”.

Kiedy się zaczęło, od razu wywiozła mamę do Hiszpanii, po czym wróciła. Pamięta, że bardzo denerwowały ją przerwy w dostawach prądu, a później aktywność wrogich dronów. Była już wtedy w dobrej formie fizycznej, poza tym od dzieciństwa znała broń, bo strzelać nauczył ją dziadek.

– Przyszłam do dowódcy i powiedziałam: „Będę u was służyć”. Usłyszałam: „Jeszcze cię nie przyjęliśmy”. Ale byłam wytrwała, przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, a potem szkolenie. Jedyna przykrość, która mnie spotkała, to stwierdzenie dowódcy, bym zapomniała o długich paznokciach – uśmiecha się.

„Kalipso” na służbie

Była jedną z pierwszych, które dołączyły do buczańskiego oddziału obrony terytorialnej (DFTG). Na początku była dowódcą patrolu szybkiego reagowania. Pilnowała porządku w gminie, patrolowała ulice miasta, sprawdzała schrony przeciwbombowe, by nie były zamknięte w razie alarmu. Później pojawił się pomysł stworzenia plutonu „Czarownic”. Stanęła na jego czele.

– Zaczynałyśmy jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali nas na „Czarownice z Buczy”.

Miałam naszywkę z czarownicą na granatniku. Bardzo spodobała się dowódcy.

Pomyślałyśmy, że to trafne, bo w Ukrainie wszystkie kobiety są czarownicami, do tego wściekłymi na Rosjan za to, co zrobili z naszym krajem, miastem, ludźmi. Wielu moich towarzyszy zostało zamordowanych na terenie Buczy

Teraz „Czarownice z Buczy” mają bardzo dużo pracy, bo wróg każdego dnia i każdej nocy ostrzeliwuje ukraińskie miasta rakietami i dronami.

– Praktycznie każdej nocy jest niespokojnie. Jesteśmy zawiedzione, kiedy jakiś Szahid nie wlatuje w sektor naszego ostrzału. Bo każda chciałaby zestrzelić tego potwora, żeby nie trafił w czyjś dom, nie niszczył naszej infrastruktury, byśmy nie zostali bez światła, ogrzewania i wody. Jesteśmy dla Rosjan jak kość w gardle, dlatego zasypują nas dronami.

Zaczynały jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali je na „Czarownice z Buczy”.

Jej oodziałowi udało się już zestrzelić sześć wrogich dronów. „Kalipso” przyznaje, że najtrudniejsze w tej pracy jest czekanie:

– Pamiętam, jak było z pierwszym. Słyszeliśmy, że się zbliża, aż tu nagle po prostu wyskoczył zza drzew. W sekundę otworzyłyśmy ogień, bo znalazł się w sektorze naszego ostrzału. Kiedy usłyszałyśmy, jak spada, szalałyśmy ze szczęścia.

Najgorzej jest wtedy, gdy widać wrogiego drona, ale nie można go dosięgnąć z karabinu. I potem przeczytać w raportach, że ten dron spadł gdzieś w dzielnicy mieszkalnej.

– Był taki przypadek, że dron spadł na Hostomel. Przebił się przez dach, zniszczył ogrodzenie i drzewa. Na szczęście nie było ofiar. W takich momentach wyrzucasz sobie, że go nie zestrzeliłaś – nawet jeśli obiektywnie nie miałaś na to szans. Gdybyśmy miały lepsze uzbrojenie o większym zasięgu, wyniki naszej pracy byłyby znacznie lepsze.

Ostatnio wróg pokrywa drony nieznaną trucizną, która powoduje oparzenia płuc.

– Rosjanie regularnie wymyślają nowe strategie ostrzału. A my wymyślamy sposoby, jak im przeciwdziałać. To jak taniec, kręcimy się wokół siebie

– Kiedy jest alarm, przyjaciele często dzwonią do mnie i pytają, czy jestem na zmianie. Kiedy słyszą, że tak, mówią: „No to wszystko będzie dobrze ”. Ale ja zawsze wszystkim mówię, że alarmu nie wszczyna się bez powodu. Waszym obowiązkiem jako obywateli jest zejść do schronu, bo to wy odpowiadacie za swoje życie.

„Kalipso” marzy o tym, by się w końcu porządnie wyspać. Teraz śpi po 3-4 godziny na dobę. No i chce odwiedzić mamę w Hiszpanii. Nie widziała jej już ponad trzy lata.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Ексклюзив
20
хв

Choćby ziemia miała wchłonąć moją krew

Ексклюзив
20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress