Exclusive
Portrety siostrzeństwa
20
min

Siostry w walce i święta Anna

W jakim świecie będą jutro żyły nasze dzieci – w spokojnej, bezpiecznej Europie czy w świecie podziemnych szkół, strachu i bombardowań?

Maria Górska

Bianka Zalewska i Maria Górska. Fot: Łukasz Sokół

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

<frame>Prezentujemy kolejny artykuł z cyklu „Portrety Siostrzeństwa”. Opowiadamy w nim o przyjaźni między Ukrainkami i Polkami, wsparciu zwykłych ludzi – lecz także o nieporozumieniach i problemach. Opowiedzcie nam swoje historie – historie spotkań z polskimi czy ukraińskimi kobietami, które zmieniły Wasze życie, zaimponowały Wam, nauczyły Was czegoś, zaskoczyły lub skłoniły do myślenia. Piszcie do nas pod adresem: redakcja@sestry.eu <frame>

Biankę Zalewską poznałam w Espreso TV w Kijowie, gdzie obie pracowałyśmy po zwycięstwie Majdanu. Cały nasz zespół redakcyjny był zakochany w tej kruchej blondynce, wesołej i towarzyskiej, a przy tym nieco egzotycznej, ponieważ była cudzoziemką. Mówiła po ukraińsku z silnym polskim akcentem, a słuchanie jej i rozmawianie z nią po polsku było przyjemnością. Dzięki temu mogłam ćwiczyć mój drugi język ojczysty, którego nauczyłam się jako dziecko podczas wizyt u mojego ojca, dyrektora ukraińskiego teatru w Krakowie.

Zaprzyjaźniłyśmy się i latem czasami zaczynałyśmy dzień od przejażdżki jej kabrioletem po słonecznym Kijowie. Wiatr szumiał mi we włosach, a z głośników dobiegała muzyka:

„Dzień dobry, Ukraino, obudź się już, kochanie!

Przynoszę ci jedyną filiżankę kawy z mlekiem”.

Letnia przejażdżka kabrioletem. Zdjęcie: archiwum prywatne

I śpiewałyśmy razem na pół miasta! W tym czasie prowadziłam z Witalijem Portnikowem programy o ukraińskiej polityce i wojnie. Na kanale telewizyjnym Rewolucja Godności każdy, kto miał okazję relacjonować bohaterską i krwawą walkę narodu ukraińskiego o wolność i brać w niej udział, jest bohaterem i gwiazdą. Dziennikarze Espreso byli atakowani przez tituszki [młodzi ludzie opłaceni i przywiezieni na zlecenie ówczesnych władz Wiktora Janukowycza do Kijowa dla wszczynania bójek i starć z działaczami Euromajdanu, organizowania prowokacji, bicia demonstrantów, ochraniania budynków rządowych i organizowania wieców poparcia dla partii rządzącej – red.], bici przez Berkut, a ich samochody były podpalone przez nieznanych sprawców. Wszystko po to, by byśmy ze strachu zamilkli. Mimo to Espreso kontynuowało nadawanie.

Ale nawet tej społeczności zdesperowanych ludzi nasza polska przyjaciółka była wyjątkowa

Pojechała na front, by nakręcić reportaże, które później pokazano w Polsce i w Ukrainie. Rozmawiała z żołnierzami, mieszkała w ziemiankach, ryzykując własnym życiem pokazywała, jak Rosjanie zabijają Ukraińców, ukrywała się przed ostrzałem w piwnicach razem z miejscową ludnością na terenach nieokupowanych i przygranicznych. Jej celem było pokazanie Polsce, że wojna trwa, że Rosja atakuje, chce zająć całą Ukrainę i jest ogromnym zagrożeniem dla Europy. Jakby miała jakiś tajemny instynkt i widziała, co nadchodzi, że czeka nas jeszcze większa wojna, której stawką będzie pokój na świecie.

Bianka Zalewska podczas operacji antyterrorystycznej (ATO) we wschodniej Ukrainie. Zdjęcie: archiwum prywatne

27 lipca 2016 r., po kolejnym ostrzale, Bianka wracała z ukraińskimi żołnierzami ze strefy operacji antyterrorystycznej. Ich samochód dostał się pod ostrzał Rosjan i przewrócił się. Byłam przerażona, gdy dowiedziałem się o jej obrażeniach: miała złamany kręgosłup, obojczyk i uszkodzone nerki. Odetchnęłam z ulgą, gdy okazało się, że rdzeń kręgowy nie został uszkodzony, że Bianka będzie żyć i chodzić, choć czeka ją wiele miesięcy rehabilitacji, bólu i cierpienia. Gdy my, dziewczyny z Espreso, zobaczyłyśmy materiał filmowy z jej leczenia w szpitalu, pobiegłyśmy do centrum handlowego i kupiłyśmy jej butelkę perfum Chanel.

Do redakcji Bianka wróciła po pół roku. Pierwszą rzeczą, jaką nam powiedziała, było to, że jedzie na wojnę, aby zrobić kolejny reportaż
Ranna Bianka Zalewska w drodze do szpitala. Zdjęcie: archiwum prywatne

Wkrótce zdjęcia z wojny, nakręcone przez Biankę, znów można było zobaczyć w polskiej telewizji. Ale pamiętam też inne obrazy. Na przykład gdy podczas jednej z uroczystości w redakcji Bianka nagle zalała się łzami i wyszła.

Kubek z napojem, który trzymała w ręku, był za ciężki, a zoperowany obojczyk z metalowymi szynami w środku nie wytrzymał obciążenia i pękł. Znowu szpital

Pamiętam, jak Bianka walczyła o swoje zdrowie i jak uparcie odmawiała zaniechania kręcenia filmu w Donbasie, który w tamtym czasie był mało interesujący dla znudzonych wojną Europejczyków. „Widzisz, Mario, kocham Ukrainę, kocham ludzi. Kiedy pokazuję, co dzieje się na froncie, czuję, że jestem tam, gdzie powinnam być. To jest zbrodnicza wojna, a Putin jest mordercą i musi przegrać! Inaczej nigdzie na świecie – a tym bardziej w Polsce – nie będzie pokoju i spokoju”. Wtedy nagle poczułam, że Bianka jest moją rodziną na zawsze, że jest moją polską Siostrą.

Bianka Zalewska i Maria Górska, dziennikarki Espreso. Zdjęcie: archiwum prywatne

Kilka lat później, po setkach reportaży z linii frontu, pracy dla TVN Discovery, nagrodach za odwagę od dwóch ukraińskich i jednego amerykańskiego prezydenta Bianka, która szczęśliwie wyszła za mąż w Polsce, rozpoczęła kolejną walkę: o swoje przyszłe dziecko, o możliwość bycia matką. Rany, których Bianka doznała z rąk terrorystów Putina, tak mocno nadwerężyły jej zdrowie, że ciąża stała się dla niej czymś niemal nieosiągalnym.

Wtedy ja również zapragnęłam mieć dziecko – drugie. Lecz mimo że chodziliśmy na konsultacje lekarskie, czekaliśmy na ciążę niemal rok. Od znajomych usłyszałam o cudzie św. Anny – uzdrawiającym źródle bijącym na terenie klasztoru w obwodzie tarnopolskim. Kobiety, które nie mogły zajść w ciążę, kąpały się w nim i modliły, by spełniło się ich marzenie o macierzyństwie.

Kiedy pojechałam do świętej Anny późną jesienią 2021 roku, modliłam się tam za nas obie – za siebie i za moją polską Siostrę. I stał się cud

Obie urodziłyśmy podczas wojny. Ja jako osoba wewnętrznie przesiedlona w wojennym Lwowie, przy wyciu syren ostrzegających przed rosyjskimi pociskami. Bianka urodziła w Warszawie, stolicy kraju, którego granicę szturmują setki tysięcy migrantów, będących bronią w hybrydowej wojnie Putina i Łukaszenki.

Maria Gurska z nowo narodzoną córką. Zdjęcie: archiwum prywatne

Dziś nasze córki dorastają razem w Warszawie i chciałyby mieć mamy częściej przy sobie. Każda z nas jest aktywna – jako liderka i dziennikarka – by przy każdej okazji uświadamiać ludziom, że przyszłość całej Europy decyduje się w Ukrainie. Dlatego Ukraina potrzebuje broni, Ukraina musi być w NATO – a Rosja musi zostać pokonana, zwrócić nasze terytoria, zapłacić za zabijanie i zniszczenia.

Czy nas usłyszą? Nie wiem, ale to zależy od tego, w jakim świecie będą jutro żyły nasze córki, Amelia i Anna. W spokojnej, bezpiecznej Europie, czy w świecie podziemnych szkół, alarmów i bombardowań.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Redaktorka naczelna magazynu internetowego Sestry. Medioznawczyni, prezenterka telewizyjna, menedżerka kultury. Ukraińska dziennikarka, dyrektorka programowa kanału Espresso TV, organizatorka wielu międzynarodowych wydarzeń kulturalnych ważnych dla dialogu polsko-ukraińskiego. w szczególności projektów Vincento w Ukrainie. Od 2013 roku jest dziennikarką kanału telewizyjnego „Espresso”: prezenterką programów „Tydzień z Marią Górską” i „Sobotni klub polityczny” z Witalijem Portnikowem. Od 24 lutego 2022 roku jest gospodarzem telemaratonu wojennego na Espresso. Tymczasowo w Warszawie, gdzie aktywnie uczestniczyła w inicjatywach promocji ukraińskich migrantów tymczasowych w UE — wraz z zespołem polskich i ukraińskich dziennikarzy uruchomiła edycję Sestry.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Warszawa, ciepły sierpniowy dzień. Maryna jedzie z trzyletnim Mironem tramwajem do zoo. Chłopiec siedzi u mamy na kolanach, zajada M&M’sy, zadaje milion pytań.

Rozmawiają po ukraińsku. Choć Maryna mieszka w Polsce od 10 lat, ma męża Polaka i świetnie mówi po polsku, to z synem często rozmawia w ojczystym języku. Chce, żeby Miron znał dobrze język matki i mógł swobodnie rozmawiać z dziadkami i resztą rodziny, która mieszka w Ukrainie.

W pewnym momencie cukierek spada na podłogę. Maryna schyla się, żeby go podnieść, ale wtedy stojące obok starsze małżeństwo zaczyna krzyczeć:
- Przyjechali tutaj i nam brudzą w tramwajach! Niech wraca do siebie i tam śmieci!
Cały tramwaj milczy. Maryna, z trzęsącymi się rękami, chwyta Mirona i wysiada na najbliższym przystanku. Stara się nie płakać, żeby nie przestraszyć syna, choć ten już jest przerażony.

Larysa, inna moja znajoma, od tygodnia prosi ośmioletnią córkę, żeby na placu zabaw rozmawiała po polsku. To wtedy sąsiadka otworzyła okno i wrzasnęła: - Uciszcie te ukraińskie bachory!
Starsza córka Larysy, piętnastolatka, prawie przestała wychodzić z domu - boi się, że ktoś zaatakuje ją za to, że jest Ukrainką. Nawet po polsku boi się odezwać, bo uważa, że każdy usłyszy jej akcent.

To tylko dwie z wielu historii, które w ostatnich miesiącach spotkały moich ukraińskich przyjaciół.

Pamiętam Larysę z pierwszych dni wojny. Przyjechała do Polski, by jej dzieci nie dorastały w rytmie alarmów i w schronach. Wsparcie, jakie otrzymała po przybyciu od obcych ludzi, pozwoliło jej przetrwać najgorszy czas i uwierzyć, że jest nadzieja na lepszą przyszłość. Starsze małżeństwo, u którego zamieszkała, traktowało ją jak własną córkę.
Gdy po kilku miesiącach znalazła pracę i wynajęła samodzielnie mieszkanie, cała ulica uczestniczyła w jego urządzaniu. Na sąsiedzkiej grupie ustalali, kto co może dostarczyć. Pomogli odmalować i kompletnie je wyposażyli ci, którzy jeszcze pół roku wcześniej byli zupełnie obcy. Na pierwsze święta Bożego Narodzenia prawie kłócili się, u kogo Larysa ma spędzić Wigilię. Więc, żeby było sprawiedliwie, była chyba na trzech, a w pozostałe świąteczne dni odwiedzała kolejne rodziny.

To była Polska moich marzeń: gościnna, solidarna, przyzwoita.

Wielu Polaków nadal taką Polskę tworzy — wciąż pomagają, wciąż jeżdżą na Ukrainę z darami.

Nie wierzę, że ci, którzy w 2022 roku otwierali swoje domy, dziś krzyczeliby na matkę z dzieckiem w tramwaju. Ale wiem, że dziś głos mają inni — ci, którzy wcześniej milczeli, a teraz zostali ośmieleni przez populistyczne hasła polityków.

W ostatniej kampanii prezydenckiej karta antyukraińska i antymigracyjna była rozgrywana bezwstydnie. Łatwo jest podzielić: my i oni. Łatwo wmówić, że wszystko, co złe to „oni”, i że jeśli się ich pozbędziemy, będzie nam lepiej.

A przecież wiemy z historii, do czego prowadzi szukanie wroga w sąsiedzie. Jak słowa szybko mogą zmienić się w czyny.

Rząd milczy. Nie reaguje. Jak ludzie w tramwaju. Na co czeka? Na bojówki? Na pogromy?

„Uważam, że ludzkość jest zdolna do najpotworniejszych rzeczy i że ta zdolność jest immanentna. A mechanizmem rozwoju i przetrwania jest nieustanna walka z tą skłonnością” — mówiła Agnieszka Holland w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”.

Wielu moich polskich znajomych pyta mnie, czy w Polsce będzie wojna. Nie, nie jestem absolutnie żadną ekspertką. Może dlatego pytają, bo widzą, że ciągle zajmuję się Ukrainą, podczas gdy większość deklaruje, że jest już zmęczona.
A może po prostu ostatnio wszyscy zadajemy sobie to pytanie.

Dziś w Polsce trwa wojna innego rodzaju. Bez czołgów, ale równie groźna. Rosyjska propaganda działa skutecznie: sieje fake newsy, manipuluje, podsyca nienawiść. Ktoś widzi „rolkę” na TikToku i wierzy bez cienia wątpliwości. Prowokacje działają. Wystarczy flaga UPA na koncercie, trzymana przez podstawioną osobę, by kolejni „obrońcy” mogli wykrzyczeć w twarz Ukraince, że jest „ruską k…” albo „banderówą”.

Politycy prawicy cynicznie to podsycają. A liberalno-demokratyczny obóz władzy? Nie prowadzi zakrojonej na szeroką skalę walki z dezinformacją. Milczy. Pozwala, by w przestrzeni publicznej królowały brunatne performance Brauna, czy Bąkiewicza.

Czy znowu wszystko ma wziąć na siebie społeczeństwo obywatelskie tak jak w lutym 2022 roku?

Tak, nadzieja jest tylko w nas — ponownie przywołam słowa Agnieszki Holland. To duża odpowiedzialność w czasach, gdy wydaje się, że już znikąd tej nadziei nie ma.

Bo jak dodaje Slavoj Žižek, słoweński filozof i myśliciel:

„Już nie możemy myśleć o lepszym świecie, ale po prostu o przetrwaniu”.

Tak trudno marzyć o lepszym świecie, patrząc, jak amerykańscy żołnierze na kolanach rozkładają czerwony dywan przed zbrodniarzem. Tak dziś wyglądają wartości Zachodniego Świata, do którego przyłączenia od ponad trzech lat walczą Ukraińcy?

Nie normalizujmy zła. Nie udawajmy, że nie widzimy. Odezwijmy się w tramwaju, na przystanku, w sklepie. Nie dajmy się zakrzyczeć ekstremom. Bo jeśli my się nie odezwiemy, jeśli my się nie sprzeciwimy, jeśli my nie powiemy „dość”, to kto to zrobi?

Maryna i Larysa nie potrzebują naszych wielkich deklaracji ani politycznych frazesów. Potrzebują, by ktoś w tramwaju powiedział „proszę przestać”, by ktoś na placu zabaw uśmiechnął się do ich dzieci. Potrzebują zwykłej przyzwoitości, która kosztuje mniej niż bilet do zoo.

Jeśli nie będziemy umieli jej okazać to wojna, przed którą uciekły, dotrze do nas szybciej, niż myślimy.

Zobacz także podcast:

20
хв

Kiedy tramwaj milczy

Joanna Mosiej

– Jebać Ukrainę, jebać uchodźców! – niosło się nie po jakimś ciemny zaułku, tylko po deptaku nad Brdą w centrum Bydgoszczy.

Było lipcowe popołudnie, a ja śpieszyłem się na festiwalowe spotkanie. Śpieszyłem się, ale przestałem się śpieszyć. Chciałem zobaczyć, o co chodzi.

Nadbrzeżem szły dzieciaki z opiekunami. Dzieciaki przebrane głównie w krakowskie ludowe stroje. Ponieważ to pod ich adresem leciały bluzgi, wywnioskowałem, że to była ukraińska młodzież. Szybko zlokalizowałem krzykaczy. Dwóch młodzieńców w wieku, nazwijmy to, wkrótce poborowym siedziało na ławce i darło ryje. Podszedłem do nich i niezbyt uprzejmie zapytałem:

– Czy wam się, kurwa, tak bardzo śpieszy, żeby gnić w okopach? Bo jak wujkowie, ojcowie i ciotki tych dzieciaków w krakowskich strojach przejebią, jak Ukraina się wyjebie, to właśnie wy, chłopcy, traficie do okopów i wasz los będzie raczej smutny.

Ja też do nich trafię, ale już mam kawał fajnego życia za sobą.

Coś tam zaczęli się sadzić, że „oni z ruskimi mają sztamę, a Ukraińcy się panoszą”. Nie było sensu gadać. Pożegnałem ich nieładnie i poszedłem do tych dzieci w krakowskich strojach.

– Trzymajcie się – powiedziałem.

Jakaś dziewczynka uśmiechnęła się trochę smuto, ale z wyraźną wdzięcznością cichutko rzuciła: – Dziękuję bardzo.

Poszedłem na spotkanie literackie, ale poszedłem w szoku, bo nie sądziłem, że takie akcje są możliwe w Polsce w biały dzień. Chciałem o tym napisać wcześniej, bo bardzo mi to leżało i leży na wątrobie. Bardzo. Coraz bardziej.

Młody człowiek drze gębę: „Jebać Ukrainę!”, kogoś wyzywa się od „banderówek”, teatr musi zdjąć ukraińskie flagi, bo dyrektor się boi jakichś „obrońców polskości”, a ja przecieram oczy ze zdumienia i przerażenia.

Jest w naszej wspólnej historii taki moment, przy którym zawsze mnie ściska w dołku. Nie tylko ze wzruszenia, ale też ze względu na dalsze konsekwencje. To jest ta chwila, kiedy Józef Piłsudski przemawia w maju 1921 r. do ukraińskich oficerów internowanych w Kaliszu. Dzieje się to po traktacie ryskim.

– Panowie, ja was bardzo przepraszam, nie tak miało być – mówi.

Mówi to do towarzyszy broni, którzy ramię w ramię z polskimi żołnierzami właśnie obronili Polskę przed najazdem bolszewików. Tylko że wtedy nie obroniliśmy wspólnie Ukrainy. Piłsudski mówi to po tym jak polska delegacja rządowa (głównie prawicowa, co za zbieg okoliczności ) zgodziła się w czasie negocjacji z bolszewikami na podział Ukrainy. Koncepcja Piłsudskiego, zakładająca istnienie oddzielających nas od mającej zawsze imperialne zapędy Rosji niepodległych Ukrainy i Białorusi, przestała mieć rację bytu.

Jak to się skończyło? Chyba wszyscy wiemy. I to nie jest pierwszy raz, gdy tak na lodzie zostawiamy Ukraińców. I Rzeczpospolita to ciągłe kozackie próby dołączenia do politycznego narodu, odrzucane, tłumione i… jak to się skończyło – też chyba wiemy. Zawsze gdzieś tam pojawia się Rosja, która natychmiast tę zawiedzioną miłość Ukrainy wykorzysta i obraca ją przeciwko nam. Nie ma nic bardziej napędzającego niż zdradzona miłość. Mit „zdradzieckiego Lacha” jest tak samo silny, jak mit „ukraińskiego rezuna”. Rosja potrafi, oj, potrafi wzmacniać te stereotypy. Przecież widzicie na co dzień, jak to robi. Widzicie to każdego dnia na monitorach waszych komputerów, w waszych telefonach.

Tak, to Rosja macza swoje macki w podsycaniu antyukraińskich nastrojów w Polsce. Ale nie tylko Rosja tworzy ten ściek. Polscy politycy płyną w nim bardzo sprawnie i bardzo go wzmacniają. Tak, wiem, kogo macie na myśli: Mentzen, Barun i cała ta banda. Ale ci głównego nurtu też. Tylko inaczej, bardziej elegancko. Nawrocki nie widzi Ukrainy w NATO (choć dziś to może NATO potrzebuje Ukrainy, z jej doświadczeniem). Tusk z Trzaskowskim zabiorą niepracującym Ukraińcom 800 plus. „Nie będziemy tolerować kombinowania!” – grzmi Tusk. Kombinatorzy, wiadomo! A może by tak premier powiedział, że 800 plus dla samotnej i niepracującej matki, której mąż właśnie walczy, to niewielka cena za „niegnicie w okopie”? Albo to ustanowienie jeszcze jednego święta „Polskich ofiar Rzezi Wołyńskiej” dokładnie w dniu, gdy takie święto już mamy zainicjowane przez jawnie prorosyjskiego posła.

Nikt nie wstaje i nie mówi: „Ej nie, nie, teraz! To nie jest moment, żeby od kraju prowadzącego wojnę żądać rachunku sumienia i skruchy”. Cały Sejm, łącznie z tą moją ukochaną lewicą, głosuje za. Jedna, słownie: jedna posłanka wstrzymuje się od głosu.

Tańczymy ten wołyński taniec na kościach pomordowanych, pławimy się w słowie „rzeź”, choć za rogiem czai się Bucza. Naprawdę trzeba nie mieć instynktu samozachowawczego, żeby tego nie widzieć

Co jakiś czas na profilu Tomasza Sikory czytam informacje: na froncie poległ poeta, aktor, działaczka pozarządowa, chłopak z baletu. Ukraina traci, również w naszej obronie, swoich najlepszych synów i córki. Czytam to i jeszcze bardziej nienawidzę polskich polityków, którzy dla dodatkowych dwóch procent w sondażach kręcą nosami na Ukrainę w NATO i UE. Nienawidzę ich, bo odbierają Ukrainie wiarę i nadzieję na ten wymarzony Zachód. Odbierają jej marzenia.

A wiara, nadzieja i właśnie marzenia w życiu, a na wojnie tym bardziej, potrzebne są tak samo jak nowoczesna broń, może bardziej.

Co mają zrobić politycy z Niemiec albo Hiszpanii, gdy Polacy, czyli niby ci co znają Wschód, tak się zachowują? Nienawidzę ich za to lepiej lub gorzej maskowane szczucie na żyjących u nas Ukraińców. Szczują na tych, którzy budują nasz dobrobyt i w przytłaczającej większości są miłymi, uczynnymi i bardzo pracowitymi ludźmi.

Nienawidzę ich, bo historia z zawiedzioną miłością i odebranymi marzeniami zaczyna się na naszych oczach powtarzać. Do tego na horyzoncie nie widać nikogo, kto mógłby powiedzieć: „Panowie, ja was bardzo przepraszam…”

Na tym zdjęciu na Grenlandii stoimy z ukraińską flagą. Wojtek Moskal, Jacek Jezierski i ja uznaliśmy to za ważny gest. Uprzedzając głupie pytania: tak, mieliśmy polską. Poza tym również unijną, grenlandzką oraz biało-czerwono-białą – białoruską.

Publikujemy z profilu FB autora za jego zgodą

20
хв

Adam Wajrak: Panowie, nie tak miało być

Adam Wajrak

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Między światami: traumy ukraińskich nastolatków na emigracji

Ексклюзив
20
хв

Keir Giles: – Trump jest gotów dać Rosji wszystko, czego ona chce

Ексклюзив
20
хв

Szczyt NATO w Hadze: Sojusz chce płacić, ale czy jest gotów walczyć?

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress