Exclusive
20
min

Królowa głębin ma misję

Kateryna Sadurska kocha głębiny. Jest doświadczoną freediverką, która w ciągu ostatnich dwóch lat zaczęła osiągać imponujące wyniki. Pod koniec 2024 r. ustanowiła dwa rekordy świata i jeden rekord kraju – w ciągu zaledwie tygodnia. Zanurkowała na głębokość 84 m i stała się pierwszą kobietą na świecie, która osiągnęła tę głębokość bez płetw

Oksana Gonczaruk

Sześciokrotna mistrzyni świata i siedmiokrotna rekordzistka we freedivingu Kateryna Sadurska. Zdjęcie: Federico Buzzoni

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Wylane łzy się opłaciły

Oksana Gonczaruk: Powiedziałaś kiedyś: „Przeszłam przez szkołę sportów olimpijskich i przetrwałam... niewielu ludzi jest w stanie przetrwać taką podróż”. Co miałaś na myśli?

Kateryna Sadurska: Od 8. do 14. roku życia uprawiałam pływanie synchroniczne w moim rodzinnym Mikołajowie, ale to było bardziej hobby niż sport, chociaż zajmowało mi dużo czasu. Potem zaproponowano mi przeprowadzkę do Kijowa i starty w tamtejszej drużynie. Decyzja nie była łatwa, bo nie planowałam wiązać swojego życia ze sportem – chciałam studiować i robić karierę. W wieku 15 lat dołączyłam do reprezentacji juniorów i odtąd prawie cały czas spędzałam na treningach w Charkowie.

To było bardzo trudne, bo mój poziom w tamtym czasie nie był wystarczająco wysoki, by znaleźć się w drużynie narodowej. Musiałam nadrobić zaległości, a w okresie dojrzewania to nie takie łatwe, jak w dzieciństwie. Istnieje na przykład rodzaj elastyczności, który rozwija się tylko w dzieciństwie.

Trenowałam ze łzami w oczach – budziłam się z nimi i z nimi kładłam się spać

Mamie o tym nie mówiłam, sama przez wszystko przechodziłam. Ale te łzy się opłaciły.

Zdjęcie: Federico Buzzoni

Pływanie synchroniczne to chyba wyczerpująca, monotonna praca?

Tak. O siódmej rano byliśmy już na siłowni, potem na basenie, a kończyliśmy około czwartej lub szóstej wieczorem, więc było nawet 8 godzin treningu. Poza dużym obciążeniem fizycznym jest presja psychiczna, z którą nie każdy potrafi sobie poradzić. W zasadzie całe życie spędzasz na basenie... Bardzo się martwiłam, że nie mogę trenować, jak normalni ludzie. Cały czas czułam się ograniczona.

To tak, jakbyś wynajmowała się do czegoś na lata. A ja robiłam to przez 17 lat, w okresie kształtowania się mojej osobowości.

A kiedy z tym skończyłam i zdobyłam wolność, o której tak marzyłam, dopadł mnie kryzys tożsamości

Bo przez wiele lat żyłaś w systemie, w którym o wszystkim decydowano za Ciebie?

Tak. Odkąd znalazłam się w reprezentacji Ukrainy, po prostu trenowałam i nie myślałam o kwestiach finansowych ani o organizacji procesu treningowego. Dopiero kiedy zaczęłam uprawiać freediving, zdałam sobie sprawę, że organizacja tego procesu stanowiła dużą częścią pracy, a wyniki, które osiągałyśmy w pływaniu synchronicznym, wszystkie medale i starty w igrzyskach olimpijskich, były owocem pracy wielu ludzi, podczas gdy cała chwała spływała na sportowców.

Przeszłaś na sportową emeryturę, zyskałaś wolność, ale z jakiegoś powodu nie zrezygnowałeś z basenu. Przeciwnie: poszłaś w głębinę.

W 2012 roku spróbowałam freedivingu w basenie i miałam świetne wyniki. Naprawdę podobał mi się ten proces, był spokojny i przyjemny. Pomyślałam więc, że warto byłoby to robić na tej mojej, jak to nazywasz, sportowej emeryturze.

Później przyjaciele freediverzy zaprosili mnie na zawody w Polsce. Dzień wcześniej poszłam na trening i już w pierwszej próbie ustanowiłam rekord kraju w basenie: przepłynęłam poziomo 174 metry na jednym wdechu. Strasznie mnie to naładowało!

Kontynuowałam to, jednocześnie próbując swoich sił w różnych sferach życia: przez dwa lata byłam doradczynią gubernatora w Charkowie ds. młodzieży i sportu. Choć pracowałam tam na zasadzie wolontariatu, to było interesujące doświadczenie, ponieważ pozwoliło mi zrozumieć, jak funkcjonuje sport w naszym kraju. Uczyłam również pływania studentów na uniwersytecie pedagogicznym, a potem, w czasie pandemii, postanowiłam stworzyć własną markę strojów kąpielowych – SAO. I gdy tylko zdecydowałam się zatrudnić asystentów (bo do tej pory wszystko robiłam sama), wybuchła wojna.

Rekordowe nurkowanie. Zdjęcie: Daan Verhoeven

Sto metrów pod wodą

Powiedziałaś kiedyś: „Czuję się pewnie w wodzie, ale wszystko, co dzieje się na lądzie, nadal jest dla mnie wyzwaniem”.

Naprawdę czuję się bardziej komfortowo w wodzie niż na lądzie. Próbowałam na przykład biegać i ćwiczyć na siłowni, ale moje ciało nie było gotowe na takie obciążenia. Jest lepiej przystosowane do przebywania w wodzie.

Co jest dla Ciebie najtrudniejsze w nurkowaniu? Kiedy próbowałam wyobrazić sobie te Twoje 84 metry, przypomniałam sobie dzwonnicę Ławry Peczerskiej w Kijowie, która ma 96 metrów wysokości. To imponujące!

Możesz sobie też wyobrazić wysokość pomnika Ojczyzny, który ma 103 metry. Ja z monopłetwą nurkuję na 107 metrów

Najtrudniej odważyć się na nową głębokość. No i jest dużo pracy przed nurkowaniem.

Potrafisz wstrzymać oddech na 7 minut lub dłużej. Jak to robisz?

Trenuję.

Ważne jest, by nauczyć się negocjować ze sobą, a nie reagować negatywnie. Dużo pracujemy nad chęcią oddychania. Regularny trening nie tylko stymuluje ciało do fizycznej adaptacji, ale także pozwala zdobyć doświadczenie w rozróżnianiu subtelnych odcieni twojego stanu i nauczyć się odpowiednio na nie reagować.

Jakie są negatywne skutki nurkowania na takich głębokościach dla ciała i zdrowia?

Jeśli przestrzegasz zasad ostrożności i nurkujesz w ramach swoich możliwości, ta aktywność przynosi o wiele więcej korzyści. Oczywiście mogą wystąpić różne rodzaje barotraumy, ale to nie jest norma. Gdy mówimy o intensywnym treningu, zwłaszcza na głębokości, to jest to dość duży stres dla organizmu, zwłaszcza dla układu nerwowego. Dlatego ważne jest, by zarezerwować czas na regenerację. Czasami między głębokimi nurkowaniami muszę odpocząć nie jeden, ale dwa, a nawet trzy dni.

Zdjęcie: Artem Plutalov

W jakim wieku lepiej już porzucić freediving?

Są ludzie, którzy nurkują na 100 metrów w wieku 60 lat. Pewien człowiek ze Słowenii ma 72 lata i nurkuje na ponad 80 metrów. Tak więc to bardzo względna sprawa. Można rozpocząć tę aktywność nawet w wieku 40-50 lat i osiągać przyzwoite wyniki, jeśli pozwala na to zdrowie.

Freediving jest stosunkowo młodym sportem, a system treningowy dopiero się kształtuje. Jednak każdego dnia przybywa wiedzy na ten temat, a ludzie mogą szybciej poprawiać swoje wyniki. Pytanie tylko, czy chcesz prowadzić taki styl życia w wieku 40 lat.

Są jakieś baseny w Ukrainie, w których możesz nurkować? Gdzie trenujesz?

We freedivingu, oprócz głębokościowego, istnieją również dyscypliny basenowe – statyczne wstrzymywanie oddechu i dynamika podczas nurkowania poziomego, z boku na bok – więc większość basenów sportowych nadaje się do treningu.

Freediving pozwala Ci nurkować w różnych morzach na całym świecie. Które jest Twoim ulubionym?

Wszystkie są fajne, a nasze Morze Czarne to moja pierwsza duża woda. Jednak najbardziej lubię wszystko, co ma związek z Karaibami, ponieważ tam osiągnęłam swoje najlepsze wyniki – chociaż to daleko i jest tam nietanio.

Pod wodą miałam już krótkie spotkania z rekinami wielorybimi, płaszczkami, rekinami rafowymi, żółwiami i delfinami. Ale moim marzeniem jest nurkowanie z orkami.

Zdjęcie: Daan Verhoeven

W poszukiwaniu wewnętrznej ciszy

We wszystkich wierzeniach ludowych woda to mistyczna rzecz. Jak sobie z nią radzisz? Jaki masz z nią kontakt?

Przede wszystkim trzeba szanować ten żywioł, bo jest znacznie silniejszy od nas.

Jest takie wyrażenie: „zdobyć głębinę”. Niektórzy myślą, że chodzi w nim o „podbój”. Ale dla mnie to oznacza stać się wystarczająco „głębokim” we wszystkich znaczeniach, by ta głębia stała się łatwa i przyjemna

Musisz być gotowa do zanurzenia się na tę głębokość i nie wymuszać postępu, akceptować wszystko takim, jakie jest. Musisz też być szczera i czysta. Im lepsze nurkowanie, tym przyjemniejsze doświadczenie.

Twoje pierwsze nurkowanie odbyło się w kamieniołomie niedaleko Żytomierza i bardzo się tam bałaś. Nawiasem mówiąc, miejscowi mówią, że woda w tych kamieniołomach jest pozbawiona życia.

Nastrój, z jakim wchodzisz do wody, jest tym, co otrzymujesz. Jeśli myślisz o złych rzeczach, to oczywiście twoje ciało zareaguje napięciem, co stworzy jeszcze więcej przeszkód. Bałam się tego pierwszego nurkowania, ponieważ nie wiedziałam, co robić, miałam zły sprzęt, stary skafander, do którego dostała się zimna woda, więc bardzo szybko zmarzłam. Do tego głębokość, nieznane miejsce, ciemność i brak umiejętności wyrównania ciśnienia. Teraz wiem, że pierwsze doświadczenie nurkowe powinno być tak bezstresowe, jak to tylko możliwe. Kiedy więc prowadzimy kursy, staramy się to robić w cieplejszych i spokojniejszych wodach.

Nieco później miałam okazję spróbować nurkowania na Karaibach. Tam w końcu zdałam sobie sprawę z piękna głębokiego freedivingu. W ogóle się nie bałam, zakochałam się w oceanie i głębinach. Byli tam doświadczeni freediverzy, którzy pomogli mi opanować technikę wyrównywania ciśnienia, bo to była główna rzecz, która powstrzymywała mnie przed głębszym nurkowaniem. W ciągu 10 dni zeszłam z 17 do 41 metrów.

Zdjęcie: Meron Segev

W swoich opowieściach o nurkowaniu często używasz słowa „magia”. Co przez nie rozumiesz?

Oczywiście, że istnieje magia. Kiedy sportowa, atletyczna, racjonalna część nurkowania jest dopracowana, robi się miejsce na coś innego.

W mojej praktyce były nurkowania, w tym kilka z rekordami świata, podczas których czułam się częścią czegoś majestatycznego, natury, wszechświata. To niesamowite doświadczenie, o wiele cenniejsze niż wszystkie tytuły i medale

Tak więc dla mnie freediving jest zarówno sportem, jak swego rodzaju magiczną praktyką, która pomaga nie tylko rozszerzyć moje fizyczne granice, ale także osiągnąć wewnętrzną harmonię.

Jakich technik używasz, by wytrzymać presję otchłani i ustanawiać rekordy?

Pomaga mi medytacja – ten sam rodzaj medytacji, który spopularyzował David Lynch. Staram się ją praktykować cały czas. I oczywiście trening.

Czy to prawda, że pod wodą towarzyszy Ci całkowita cisza?

Ogólnie – tak. Ale cisza wokół ciebie to dopiero połowa sukcesu.

Wszędzie nosimy w sobie nasz wewnętrzny monolog, więc zadaniem jest osiągnięcie wewnętrznej ciszy lub przynajmniej sprawienie, by ten monolog był pozytywny. Bo nawet jeśli na zewnątrz jest cicho, głos w środku może wszystko zrujnować

Co ciekawe, ten stan poczułam na swoim pierwszym treningu wstrzymywania oddechu, kiedy robiłam statykę. Nie było wewnętrznego monologu, a ta cisza pozostała ze mną nawet po wyjściu z basenu. Od tamtej pory to mój cel. Przez długi czas to uczucie nie powracało, ale ostatnio coraz częściej go doświadczam.

Rekordy na wojennej adrenalinie

Gdzie zastał Cię początek inwazji?

W Egipcie. Byłam wtedy w Dahabie ze studentami jako instruktorka nurkowania. 27 lutego planowałam wrócić do domu – a tu nagle wojna. Nie można było latać samolotami, wszyscy opuszczali Ukrainę, a nie wjeżdżali do niej. Mój mąż był w Charkowie. Zdecydowaliśmy, że lepiej dla mnie będzie zostać tam, gdzie jestem, zwłaszcza że w ogóle nie brałam pod uwagę opcji wyjazdu z kraju jako uchodźczyni.

Egipt miał wszystkie warunki do treningu. Zanurkowałam tam do 85 metrów, choć na początku lutego osiągałam maksymalnie 63 metry. Dodałam te ponad 20 metrów, będąc na adrenalinie. To zainspirowało mnie do dodania kolejnych 10 metrów w ciągu roku – i pod koniec 2022 roku zostałam dwukrotną mistrzynią świata, zdobywając dwa złote medale.

W kwietniu nasza Federacja Sportów Podwodnych zaczęła trochę ożywać i udało mi się wyjechać z Egiptu na Mistrzostwa Świata w pływaniu. Stamtąd wróciłam do Charkowa. Było lato. To było trudne doświadczenie dla osoby nieprzyzwyczajonej do odgłosów ostrzału. Reagowałam na wszystkie dźwięki, których w Charkowie było wtedy mnóstwo. Miasto opustoszałe, a gdy nie było alarmu ani wybuchów, panowała niepokojąca cisza.

Wszędzie wokół pełno żołnierzy, wolontariuszy i dziennikarzy, a ja nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, że życie może tu kiedykolwiek powrócić

A potem znalazłam się w Charkowie w sylwestra – i miasto żyło, mimo wszystko. Ludzie są zmęczeni, lecz zarazem jest tu o wiele więcej życia niż latem 2022 roku.

Jak reagujesz na stres związany z wojną, jak się regenerujesz?

Poczułam to w 2023 roku, kiedy przez 7 miesięcy przygotowywałam się w Charkowie do mistrzostw pływackich. Bardzo tęskniłam za domem i starałam się zostać tam jak najdłużej. Ale jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że w takich warunkach, z syrenami wyjącymi kilka razy w nocy, mogę zrobić tylko przeciętny wynik. O uwolnieniu potencjału, o poziomie elitarnym, nie było mowy.

Dlatego w zeszłym roku prawie cały czas trenowałam za granicą. Opłaciło się, bo zaktualizowałam wszystkie swoje rekordy krajowe i zakwalifikowałam się do mistrzostw świata.

Zdjęcie: Essa Jowher

Zapewne zdajesz sobie sprawę, że dyplomacja sportowa jest dla nas bardzo ważna. Ty swoim magicznym nurkowaniem też wpływasz na opinię świata o Ukrainie.

Na początku wojny nie doceniałam tej siły, ale później moją misją stało się rywalizowanie możliwie najczęściej – by wznosić ukraińską flagę tak często, jak to możliwe. Każde przypomnienie o Ukrainie jest ważne. Kiedy jesteś na podium i nie możesz powstrzymać emocji, przynajmniej przyciągasz uwagę ludzi, którzy mają dla nas empatię. Oczywiste jest, że sama nie przeciwstawię się rosyjskiej propagandzie, ale staram się przypominać ludziom o tym, co dzieje się w naszym kraju.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, piosenkarka i kompozytorka (pierwotnie była muzyka, która do tej pory nigdzie nie zniknęła). Swoją pracę w dziennikarstwie rozpoczęła od artykułów w magazynie muzycznym „Galas”. Przez wiele lat pracowała jako felietonistka kulturalna gazety „KP w Ukrainie”, była również redaktorką naczelną magazynu „Atelier”. Przez ostatnie kilka lat była krytykiem muzycznym w Vesti.ua, a wraz z wybuchem wielkiej wojny odnalazła się jako dziennikarka w reportażu społecznym.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

20 sekund, by zestrzelić wrogi dron

– Mam 52 lata i troje dzieci. Z zawodu jestem lekarką weterynarii. Do ochotniczej formacji dołączyłam latem 2024 roku – mówi Walentyna Żelezko, pseudonim „Walkiria”.

Wojna zastała ją w rodzinnej wsi Nemiszajewe niedaleko Buczy. Słyszała ostrzał lotniska w Hostomelu i sąsiednich miast. Wrogie helikoptery latały tak blisko jej domu, że można było zobaczyć twarze pilotów:

– Było strasznie. Nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać i co robić. Jak większość Ukraińców, myśleliśmy, że to się skończy za kilka dni. Ale kiedy Rosjanie w Buczy zaczęli znęcać się nad ludźmi i ich zabijać, postanowiliśmy uciekać. Tyle że było już za późno, znaleźliśmy się pod okupacją.

Walentyna Żelezko, „Walkiria”

Najbardziej bała się o swojego młodszego syna, który miał wtedy 8 lat. Słyszała, że Rosjanie znęcają się nawet nad dziećmi. By go chronić, nie rozstawała się z nożem.

– Byłam przerażona, w głowie krążyły mi straszne myśli. Wciąż nie tylko trudno mi o tym mówić, ale nawet wspominać. Myślałam nawet o zabiciu syna własnymi rękami, byleby tylko wróg nie znęcał się nad nim. Oczywiście nie zrobiłabym tego, ale taka myśl przemknęła mi wtedy przez głowę. Nigdy tego Rosjanom nie wybaczę – wyznaje.

11 marca całej rodzinie udało się wyrwać z okrążenia. Jednak myśl o zemście na wrogu i walce za kraj jej nie opuszczała. Pewnego dnia natrafiła w mediach społecznościowych ogłoszenie o naborze kobiet do oddziału „Czarownic bojowych”. Na rozmowę kwalifikacyjną zabrała ze sobą przyjaciółkę, która też ma już ponad 50 lat.

– Od razu nas zapytali: „Jaka jest wasza motywacja?”. Już po trzech minutach rozmowy z dowódcą zrozumiałyśmy, że zostajemy. Uważam, że państwa powinni bronić wszyscy. Przede wszystkim mężczyźni, ale kiedy widzisz te codzienne straty na froncie, to jak mogłabyś siedzieć w domu? Przecież my możemy zastąpić mężczyzn tutaj. Powiedziałyśmy dowódcy: „Nauczcie nas wszystkiego”.

Bieganie, pompki i przysiady w kamizelce kuloodpornej nie były tak trudne, jak przyzwyczajenie się do dyscypliny wojskowej i opanowanie broni.

Rozkładając i składając karabin Kałasznikowa, czułyśmy się jak dzieci z klockami LEGO. Wciąż pytałyśmy instruktorów: „Co to za część? Jak to się nazywa?”

Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego. Teraz zapach prochu dodaje nam adrenaliny.

Dyżury „Czarownic” trwają trzy godziny. Algorytm działania mobilnej grupy ogniowej jest standardowy: alarm – wyjazd na pozycję – czekanie – strzelanie... Każda w zespole ma swoje zadanie. Najważniejsze jest zgranie. Działania muszą być wyćwiczone do perfekcji, dlatego w każdą sobotę na poligonie doskonalą swoje umiejętności strzeleckie.

„Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego”

– Najbardziej bałam się, że zrobię coś nie tak i zawiodę swój oddział. Od rozkazu dowódcy na dotarcie na pozycję, ustawienie karabinu maszynowego, przygotowanie osprzętu i włączenie kamery mamy 10 minut.

Niebo, które jest podzielone na sektory, obserwują na tabletach. Na ekranie widać cel, wysokość, odległość i kurs wrogiego drona. Na tej podstawie trzeba ustalić punkt, w który strzelec powinien skierować ogień. Każda grupa mobilna odpowiada za swój sektor.

– Ostatnio trudniej nam zestrzeliwać drony, bo zaczęły latać nisko i szybko. Latają z prędkością około 50 metrów na sekundę, więc na zestrzelenie mamy do 20 sekund. Gdy lecą nisko, nasze radary mogą ich nie wykryć. Wtedy ich nie widzimy ich, orientujemy się tylko na podstawie dźwięku. Dlatego trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i uważnie nasłuchiwać.

Zestrzelenie dronów jest trudniejsze w nocy, bo wróg maluje je na czarno. „Czarownice” używają karabinów maszynowych „Maxim” z 1939 roku.

– Są sprawne, chociaż czasami mogą zawieść. Trzeba je ciągle czyścić, rozbierać, napinać sprężyny. Owszem, mamy również lepszy karabin maszynowy dużego kalibru, ale bardzo chciałybyśmy mieć też „browningi”. Najlepsze uzbrojenie Ukraina wysyła na front.

Ale Rosjanie boją się nas. Czasami pokazują nas w telewizji i próbują wyśmiewać, deprecjonować: „Spójrzcie, oni nie mają już nikogo i nie mają czym walczyć. Nawet już ciotki z kuchni idą”

– Dopóki trwa wojna, moje miejsce jest tutaj. Teraz piszemy historię naszego kraju. Chcę po sobie zostawić godny ślad, mieć udział w zwycięstwie. Kiedyś powiem moim wnukom: „Wasza babcia, którą zwali Walkirią, pomagała walczyć z wrogiem”.

Najprzyjemniejszy dźwięk to dźwięk spadającego wrogiego drona

– Mam 32 lata. Z wykształcenia jestem menedżerką turystyki, pracowałam jako administratorka restauracji w Buczy. Spodziewałam się, że będzie wielka wojna, i nawet się do tego przygotowywałam: spakowałam walizkę z niezbędnymi rzeczami, zebrałam dokumenty, leki – wspomina żołnierka o pseudonimie „Kalipso”.

Kiedy się zaczęło, od razu wywiozła mamę do Hiszpanii, po czym wróciła. Pamięta, że bardzo denerwowały ją przerwy w dostawach prądu, a później aktywność wrogich dronów. Była już wtedy w dobrej formie fizycznej, poza tym od dzieciństwa znała broń, bo strzelać nauczył ją dziadek.

– Przyszłam do dowódcy i powiedziałam: „Będę u was służyć”. Usłyszałam: „Jeszcze cię nie przyjęliśmy”. Ale byłam wytrwała, przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, a potem szkolenie. Jedyna przykrość, która mnie spotkała, to stwierdzenie dowódcy, bym zapomniała o długich paznokciach – uśmiecha się.

„Kalipso” na służbie

Była jedną z pierwszych, które dołączyły do buczańskiego oddziału obrony terytorialnej (DFTG). Na początku była dowódcą patrolu szybkiego reagowania. Pilnowała porządku w gminie, patrolowała ulice miasta, sprawdzała schrony przeciwbombowe, by nie były zamknięte w razie alarmu. Później pojawił się pomysł stworzenia plutonu „Czarownic”. Stanęła na jego czele.

– Zaczynałyśmy jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali nas na „Czarownice z Buczy”.

Miałam naszywkę z czarownicą na granatniku. Bardzo spodobała się dowódcy.

Pomyślałyśmy, że to trafne, bo w Ukrainie wszystkie kobiety są czarownicami, do tego wściekłymi na Rosjan za to, co zrobili z naszym krajem, miastem, ludźmi. Wielu moich towarzyszy zostało zamordowanych na terenie Buczy

Teraz „Czarownice z Buczy” mają bardzo dużo pracy, bo wróg każdego dnia i każdej nocy ostrzeliwuje ukraińskie miasta rakietami i dronami.

– Praktycznie każdej nocy jest niespokojnie. Jesteśmy zawiedzione, kiedy jakiś Szahid nie wlatuje w sektor naszego ostrzału. Bo każda chciałaby zestrzelić tego potwora, żeby nie trafił w czyjś dom, nie niszczył naszej infrastruktury, byśmy nie zostali bez światła, ogrzewania i wody. Jesteśmy dla Rosjan jak kość w gardle, dlatego zasypują nas dronami.

Zaczynały jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali je na „Czarownice z Buczy”.

Jej oodziałowi udało się już zestrzelić sześć wrogich dronów. „Kalipso” przyznaje, że najtrudniejsze w tej pracy jest czekanie:

– Pamiętam, jak było z pierwszym. Słyszeliśmy, że się zbliża, aż tu nagle po prostu wyskoczył zza drzew. W sekundę otworzyłyśmy ogień, bo znalazł się w sektorze naszego ostrzału. Kiedy usłyszałyśmy, jak spada, szalałyśmy ze szczęścia.

Najgorzej jest wtedy, gdy widać wrogiego drona, ale nie można go dosięgnąć z karabinu. I potem przeczytać w raportach, że ten dron spadł gdzieś w dzielnicy mieszkalnej.

– Był taki przypadek, że dron spadł na Hostomel. Przebił się przez dach, zniszczył ogrodzenie i drzewa. Na szczęście nie było ofiar. W takich momentach wyrzucasz sobie, że go nie zestrzeliłaś – nawet jeśli obiektywnie nie miałaś na to szans. Gdybyśmy miały lepsze uzbrojenie o większym zasięgu, wyniki naszej pracy byłyby znacznie lepsze.

Ostatnio wróg pokrywa drony nieznaną trucizną, która powoduje oparzenia płuc.

– Rosjanie regularnie wymyślają nowe strategie ostrzału. A my wymyślamy sposoby, jak im przeciwdziałać. To jak taniec, kręcimy się wokół siebie

– Kiedy jest alarm, przyjaciele często dzwonią do mnie i pytają, czy jestem na zmianie. Kiedy słyszą, że tak, mówią: „No to wszystko będzie dobrze ”. Ale ja zawsze wszystkim mówię, że alarmu nie wszczyna się bez powodu. Waszym obowiązkiem jako obywateli jest zejść do schronu, bo to wy odpowiadacie za swoje życie.

„Kalipso” marzy o tym, by się w końcu porządnie wyspać. Teraz śpi po 3-4 godziny na dobę. No i chce odwiedzić mamę w Hiszpanii. Nie widziała jej już ponad trzy lata.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress