Exclusive
20
min

Jewhen Małoletka: „20 dni w Mariupolu” to ból, który pozostanie we mnie na zawsze

W historii pozostanie tylko to, co zapamiętamy. A zapamiętamy historie ludzi właśnie dzięki zdjęciom i filmom, które zrobiły na nas wrażenie. Do historii przejdzie tylko niewielka część chwil, które wydarzyły się podczas tej wojny – przyznaje najbardziej utytułowany ukraiński fotoreporter

Ksenia Minczuk

Jewhen Małoletka na polu pszenicy spalonym przez Rosjan, 2022. Zdjęcie: Mścisław Czernow/AP Photo/East News

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Fotoreporter Jewhen Małoletka, kamerzysta Mścisław Czernow i montażystka Wasylisa Stepanenko uciekli z zajętego i niszczonego przez Rosjan Mariupola w połowie marca 2022 roku. Film, który nakręcili w ciągu pierwszych trzech tygodni okupacji miasta, wywołał ogromny odzew na całym świecie.

Dziś Jewhen Małoletka ma na koncie wiele międzynarodowych i krajowych nagród i wyróżnień, wśród których jest Nagroda Pulitzera, Międzynarodowa Nagroda Dziennikarska Jamesa Knighta, Nagroda Narodowa im. Szewczenki, Nagroda Giorgija Gongadzego oraz Oscar za film dokumentalny „20 dni w Mariupolu”.

Kamera cię nie chroni

Ksenia Minczuk: Jak to się stało, że zacząłeś filmować wojnę?

Jewhen Małoletka: Choć z wykształcenia jestem inżynierem elektronikiem, już jako student fascynowałem się fotografią. Pracowałem w kilku redakcjach. W 2010 roku pojechałem na protesty na Białoruś. Potem fotografowałem różne strony naszej rewolucji: wiece przeciwko i za Janukowyczem, Majdan. Pracowałem w strefach konfliktów, w różnych rejonach Afryki, gdzie odbywały się operacje ONZ. A potem wskoczyłem do pociągu, który przywiózł mnie na tę wojnę.

Pochodzę z Berdiańska. Kiedy spojrzałem na mapę i zobaczyłem, że Rosja staje się coraz bardziej aktywna, zdałem sobie sprawę, że zbliża się wojna na pełną skalę. A gdy zdajesz sobie sprawę, że wydarzy się coś strasznego, jak wojna, zadajesz sobie pytania: „Gdzie chcę być?”, „Co chcę zrobić?”, „Gdzie muszę być, żeby to zrealizować?”.  Kiedy nadchodzi ta „straszna rzecz”, plany mogą spalić na panewce, ale przynajmniej musisz przygotować się technicznie. To właśnie zrobiłem.

A potem najważniejsza jest twoja wiedza i zdolność do szybkiej adaptacji. Im większą wiedzę posiadasz i im szybciej reagujesz, tym więcej możesz zrobić

Jedne z najbardziej przerażających zdjęć, które zrobiłeś, przedstawiają młodych rodziców biegnących przez szpital w Mariupolu ze swoim rannym dzieckiem. Chwilę później dowiadują się, że dziecko nie żyje. Jak radzisz sobie z bólem, który widzisz i uwieczniasz na zdjęciach? A może fotografowanie chroni przed bólem?

Zdecydowanie nie. Aparat cię nie chroni. Patrzysz na tych ludzi na zdjęciach i przeżywasz to wszystko razem z nimi. Widzisz twarze rodziców, a potem lekarzy, widzisz, jak nadzieja znika w ich oczach... i ten ból nie odchodzi, jest w tobie na zawsze. Żyję z tym. Cały czas. Musiałem nauczyć się z tym żyć.

Jedno z serii najbardziej przejmujących zdjęć Małoletki przedstawia rodziców biegnących korytarzami mariupolskiego szpitala ze swoim rannym dzieckiem. Za chwilę dowiedzą się, że nie żyje

Materiał z filmu „20 dni w Mariupolu” to ból, który pozostanie we mnie na zawsze. Oglądałem ten film wiele razy. Już nie płaczę, chociaż mam w sobie bardzo ciężkie i silne emocje. Dla mnie wszystkie zdjęcia wojenne są przerażające. Są jak retrospekcje, jak sen. Jak coś, co mi się nie przytrafiło, ale jest ze mną.

Cały czas muszę patrzeć na żałobę. Edytując, pokazując to światu, patrząc na zdjęcia innych fotografów. Ciała, zniszczone domy, odebrane życia. To są bardzo silne emocje. A o ile straszniejsze rzeczy musisz sfotografować...

Czasem jednak najstraszniejsze jest to, czego nie sfotografowałeś

Napędza mnie świadomość, że wykonuję małą, ale ważną pracę. Mam nadzieję, że to wszystko nie pójdzie na marne. Że świat to zobaczy, zapamięta, bo każde zdjęcie dokumentuje los jakiegoś człowieka. Ważne jest również, abyśmy nie zapomnieli o naszej historii.

Filmowałeś protesty przeciwko Janukowyczowi, które doprowadziły do jego obalenia, potem pandemię, a teraz wojnę. Uważasz swoją pracę za misję?

Czasami jestem rozczarowany, że zdjęcia mają niewielki zasięg – a czasami jakaś historia, którą uwieczniłem, rozsadza internet. Im więcej robisz, im więcej ludzi widzi i reaguje na zdjęcia, tym silniejsze jest poczucie, że to wszystko nie na darmo.

W historii pozostanie tylko to, co zapamiętamy. A zapamiętamy historie ludzi właśnie dzięki zdjęciom i filmom, które zrobiły na nas wrażenie. Do historii przejdzie tylko niewielka część chwil, które wydarzyły się podczas tej wojny.

Mam nadzieję, że nasza praca znajdzie się w książkach i podręcznikach, które posłużą przyszłym pokoleniom do nauki o tym, przez co przeszli nasi ludzie i czym jest wojna.

Czy czujesz satysfakcję z tego, co robisz?

Trudne pytanie. Tak i nie, ponieważ filmuję straszne rzeczy, których ludzie nie chcą oglądać. Ludzie, zwłaszcza poza Ukrainą, na przykład w Europie, chcą oglądać głównie pozytywne rzeczy. Pocisk nie uderzył w nas, uderzył w sąsiedni dom – dzięki Bogu! Tyle że w tym sąsiednim domu zginęli ludzie...

Były momenty, kiedy nie mogłeś robić zdjęć tego, co się działo?

Oczywiście. Zdarzało się, że odkładałem aparat i pomagałem, bo nikogo nie było w pobliżu. Jeśli widzisz, że możesz pomóc i coś zrobić, robisz to.

Chcieliśmy, by nas otoczyli

Przyjechałeś do Mariupola godzinę przed rozpoczęciem wojny. Przeczuwałeś, co cię czeka?

Tak. Nie da się przewidzieć całego scenariusza, ale Mścisław Czernow, Wasylisa Stepanenko i ja rozumieliśmy, że miasto zostanie otoczone. Pojechaliśmy do Mariupola specjalnie po to, by zostać otoczeni. To była świadoma decyzja.

Oczywiście, było strasznie. Jechaliśmy w nocy, było bardzo cicho i spokojnie. Przygotowywaliśmy się na różne scenariusze i nawet żartowaliśmy, że jedziemy do miasta, które stanie się jednym z punktów zapalnych trzeciej wojny światowej...

Ile razy byliście pod ostrzałem w Mariupolu?

Nieustannie. Budziłem się rano w hotelu i szedłem fotografować dom po drugiej stronie ulicy, który właśnie został zniszczony. Nie musiałem daleko chodzić.

Pracowałliście bez prądu, wody, internetu i w ciągłym zagrożeniu. Jakim cudem wyszliście z tego cało?

Pod wieloma względami mieliśmy szczęście. Ale były też konkretne decyzje i ludzie, którzy naprawdę ratowali nam życie.

Przez jakiś czas mieszkaliśmy w szpitalu. Zaprzyjaźniliśmy się z lekarzami, spaliśmy na korytarzach, a gdy trzeba było, pomagaliśmy nosić nosze z rannymi. Któregoś dnia sąsiedni budynek zajęli Rosjanie, na ulicę wjechały czołgi, latały samoloty. Wokół szpitala toczyły się walki uliczne, a my byliśmy w środku. I wtedy przyszło po nas nasze wojsko i powiedziało: „Przygotujcie się i uciekajcie”. Wybiegliśmy razem z nimi i to nas uratowało.

Na pierwszym planie Jewhen Małoletka i Mścisław Czernow, w głębi - pracownicy szpitala w Mariupolu. Zdj. Jewhen Małoletka

Kiedy wydostaliśmy się z otoczonej strefy, mój samochód został zniszczony. Policjant Wołodymyr zgodził się wywieźć nas z Mariupola. Choć poznaliśmy go zaledwie dwa dni wcześniej, zaryzykował życiem swoim i swojej rodziny i zabrał nas do swojego samochodu.

Tak wyjechaliśmy.

Wasylisa opowiedziała mi tę historię, lecz wciąż nie potrafię zrozumieć, jak wam się udało.

Przeszliśmy przez 16 rosyjskich posterunków – przepuścili nas na wszystkich. Być może pomogło nam to, że jechaliśmy inną drogą niż pozostali. Nigdy tak naprawdę nie wiesz, co cię uratowało. Ale gdyby Rosjanie znaleźli nagrany przez nas materiał lub dowiedzieli się, że jesteśmy ukraińskimi dziennikarzami, ucierpielibyśmy wszyscy: my, Wołodymyr i jego rodzina.

Wojna łączy tych, którym zależy

Istnieje coś takiego jak „poczucie winy ocalałego”. To uczucie dobrze znane zwłaszcza tym, którzy uciekli przed wojną za granicę. Czy czuliście coś podobnego, gdy opuszczaliście Mariupol?

Zastanawialiśmy się, czy nie powinniśmy zostać dłużej. Nie sfilmowaliśmy na przykład wydarzeń w teatrze dramatycznym, gdzie zginęło tak wielu ludzi... To był cud, że przeżyliśmy.

Wasylisa mówiła o swoim strachu przed wyjazdem do Mariupola i o tym, jak zainspirowała ją Twoja i Mścisława pewność siebie. Łatwiej wam pracować w zespole czy w pojedynkę?

Nie ma wojownika, który działałby w pojedynkę. W trudnych okolicznościach zawsze powinieneś być z ludźmi, którym ufasz. Ludźmi, z którymi jesteś po tej samej stronie

Jeśli, nie daj Boże, odniesiesz kontuzję, musisz mieć w pobliżu ludzi, którzy wiedzą, co robić. Mścisław miał bogate doświadczenia z różnych wojen, ja mam pewne doświadczenie związane z naszą wojną.

Latem 2021 roku przeszedłem kurs pierwszej pomocy. Wcześniej wiedziałem, jak założyć opaskę uciskową i robić inne rzeczy. Ważne jest jednak, aby aktualizować swoją wiedzę, gdy żyjesz w kraju ogarniętym wojną. Życie nauczyło mnie, jak zachowywać się podczas ostrzału.

Zaczęliśmy pracować z Wasylisą miesiąc przed inwazją. Próbowaliśmy przekonać ją, by nie jechała z nami do Mariupola. Ale dokonała wyboru, bo chciała być z nami. Zaryzykowała.

Kto jest twoją inspiracją?

Mścisław, Wasylisa i ja inspirujemy się nawzajem. Ale przede wszystkim inspirują mnie nasi ludzie.

Ukraińcy są bardzo silni. Cierpią z powodu wojny, ale się nie poddają. Często widzę żołnierzy, którzy zostali ranni, ale nie stracili swojego niesamowitego potencjału życiowego i energii. Na przykład żołnierz, który przeszedł około 60 operacji i miał amputowane obie nogi, mówi: „W porządku. Mam przed sobą całe życie”. Jest zaangażowany w rehabilitację i może już samodzielnie wchodzić i schodzić po schodach. Jego celem jest „postawienie na nogi dwójki swoich dzieci”. Jak coś takiego może nie być inspirujące?

Moja babcia pracowała do 82. roku życia, do swojego ostatniego dnia. Była inżynierem. W dzieciństwie zachorowała na polio i z tego powodu miała pierwszą grupę inwalidzką. A mimo to codziennie chodziła do pracy. Trudno jej było wspiąć się na 3. piętro, ale mówiła, że nie może siedzieć ani leżeć, musi chodzić, ruszać się. Po rozpoczęciu inwazji moi rodzice musieli opuścić swój dom i rodzinne miasto, stali się przesiedleńcami wewnętrznymi. Jednak mój ojciec nie wpadł w depresję. Ma ponad 60 lat i wciąż pracuje.

Nie chcę być pretensjonalny, ale jaki jest sens życia, jeśli wszystko, co robisz, robisz dla siebie?

Dla mnie ważne jest to, by nie stać z boku, branie udziału w tym, co ważne. Rozumiem, że wojna łączy tych, którym zależy.

Ważne jest też, aby się nie wypalić. Biegniemy teraz w takim wielkim maratonie. Musimy być szybcy i mieć siłę, by biec.

Co Ci pomaga?

Staram się nie tylko robić zdjęcia, ale także pomagać rozwijać się moim kolegom, młodym i utalentowanym fotografom. To również jest inspirujące.

Czy są zdjęcia, które sprawiają Ci radość i satysfakcję?

Oczywiście. Uwielbiam robić zdjęcia mojemu synowi. Kocham patrzeć, jak dorasta, dojrzewa i jaki jest fajny.

Co każdy z nas może zrobić, byśmy wygrali?

Musimy robić to, co potrafimy najlepiej. Każdego dnia. Ktoś walczy, ktoś produkuje drony, ktoś protestuje za granicą, my zajmujemy się dziennikarstwem. Wszystko jest ważne. Każde działanie, każda osoba.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, pisarka, podcasterka. Uczestniczka projektów społecznych mających na celu rozpowszechnianie informacji na temat przemocy domowej. Prowadziła własne projekty społeczne różnego rodzaju: od rozrywki po film dokumentalny. W Hromadske Radio tworzyła podcasty, fotoreportaże i filmy. Podczas inwazji na pełną skalę rozpoczęła współpracę z zagranicznymi mediami, uczestnicząc w konferencjach i spotkaniach w Europie, aby rozmawiać o wojnie na Ukrainie i dziennikarstwie.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

– To był mój drugi wyjazd na pozycję bojową – wspomina Ołena. – Po zakończeniu zmiany zbieraliśmy się w miejscu wyładunku i nagle kolega krzyknął: „Dron! Chowaj się!”. W ciemności nie mogłam tego drona dostrzec. Słyszałam tylko, że brzęczy gdzieś w pobliżu. I wtedy on zrzucił ładunek. Eksplozja. Towarzysz w broni zdążył zaciągnąć mnie do okopu. Siedzę tam i próbuję zrozumieć, co się stało. I dociera do mnie, że dla mnie ten wybuch brzmiał jak fajerwerki. Nie bałam się – ani kiedy to się stało, ani potem, chociaż śmierć była bardzo blisko.

Taka reakcja – absolutny spokój i brak strachu – zaskoczyła nie tylko towarzyszy Ołeny, ale i ją samą. Przed inwazją nie miała z armią ani ze sprawami wojskowymi nic wspólnego. Była dziennikarką i redaktorką naczelną w stacjach telewizyjnych w Odessie i Dnieprze. Mówi, że nie trzymała w rękach nic cięższego niż mikrofon, a o broni czy dronach FPV, które dziś pilotuje, nie miała bladego pojęcia. Ale nie mogła pozostać na tyłach.

O broni czy dronach FPV, które dziś pilotuje, przed inwazją Ołena nie miała bladego pojęcia. Ale nie mogła pozostać na tyłach

Nie byłam tam, gdzie powinnam być

Decyzję o zaciągnięciu się do wojska podjęła po kilku miesiącach spędzonych za granicą, dokąd wyjechała na prośbę rodziców tuż po wybuchu wielkiej wojny.

– Rodzice przebywali wtedy w Czechach. Namówili mnie, bym do nich dołączyła – mówi Ołena. – To dziwnie, ale teraz nawet wstyd mi wspominać siebie sprzed 24 lutego 2022 roku.

Żyłam w zupełnie innej rzeczywistości, dalekiej od wojny, słuchałam rosyjskiej muzyki, konsumowałam rosyjskie treści i byłam przekonana, że żadnej inwazji nie będzie

Pracowałam jako redaktorka naczelna w telewizji w Dnieprze. 20 lutego przyjechałam na rozmowę kwalifikacyjną do Kijowa, gdzie zaproponowano mi udział w dużym i dobrze płatnym projekcie medialnym. Poprosiłam nowych szefów o tydzień na załatwienie spraw w Dnieprze. W ciągu tego tygodnia przyszła wojna.

Ołena Totel, była dziennikarka i redaktorka naczelna w stacjach telewizyjnych w Odessie i Dnieprze

Po ewakuacji do Czech kręciła filmy dla instytucji państwowych, które przyjmowały europejskich urzędników. W zdobyciu tej pracy pomogła jej znajomość angielskiego.

– Ale choć miałam pracę, każdego ranka budziłam się z jednym pytaniem: „Co ja tu robię?” Nie opuszczało mnie poczucie, że nie jestem tam, gdzie powinnam. Przypominały mi się lata szkolne, kiedy przychodzili do nas weterani II wojny światowej, a ja, słuchając ich, myślałam: „Tak trzeba – ludzie sami szli na front. Gdyby to się stało teraz, też bym poszła”.

Ale łatwo tak mówić, kiedy jesteś dzieckiem, które jest przekonane, że w jego życiu nic takiego nie może się wydarzyć. A tu nagle okazało się, że może, że to ten moment. I gdzie ja jestem?

W kwietniu 2022 r. tata wrócił do Ukrainy. Namawiał mnie, bym została w Czechach. A ja uznałam, że pojawienie się bezpośredniego pociągu „Praga – Lwów” to znak. I też wróciłam. Chęć wstąpienia do wojska była we mnie coraz silniejsza, chociaż nie miałam doświadczenia ani jakiegokolwiek wyobrażenia o służbie. Postanowiłam zacząć od przygotowania fizycznego. Pamiętam, jak przyszłam na siłownię, a trenerka zapytała: „To co, ćwiczymy pośladki?”. „Nie – odpowiedziałam – zrobimy ze mnie maszynę”.

Przez prawie rok ćwiczeń nauczyłam się podnosić ciężary, popracowałam nad mięśniami, wzmocniłam swój organizm. Równolegle szukałam dla siebie oddziału, co w 2023 roku nie było łatwe. Niewielu chciało przyjąć dziewczynę do swojej jednostki, zwłaszcza bez doświadczenia wojskowego. Ale się nie poddałam i kontynuowałam przygotowania. Chciałam zostać saperem, bo wiedziałam, jak bardzo Ukraina jest zaminowana, zwłaszcza lasy. Myślałam, że dzięki temu na pewno stanę się przydatna.

Do 13. Brygady Gwardii Narodowej Ukrainy „Chartija” trafiłam za sprawą ogłoszenia, w którym napisano, że przyjmują kobiety. I że one mogą zostać w armii, kim zechcą. Zgodzili się wyszkolić mnie na saperkę, ale kiedy dowiedzieli się o moim doświadczeniu medialnym, poprosili, bym poszła do służby prasowej. Zgodziłam się pod warunkiem, że po zakończeniu projektu przeniosą mnie do jednostki bojowej. Niewielu wtedy myślało, że mówię poważnie.

Myślałam, że drony to „nieprawdziwa wojna”

Tyle że do saperów nie poszłam. Trafiłam do oddziału przeciwczołgowych pocisków kierowanych. Przeszłam szkolenie i zaczęłam wyjeżdżać na pozycje. Podczas drugiego wyjazdu wrogi dron zrzucił na nas amunicję. Z jakiegoś powodu wcale się nie przestraszyłam, a gdy dowódca nazwał to moim chrztem bojowym, byłam bardzo zdziwiona. Potem były kolejne sytuacje, które pokazały, że nie boję się ani wrogiej artylerii, ani gradów [samochodowe wyrzutnie rakiet – red.], ani dronów, które w naszych realiach są znacznie bardziej niebezpieczne.

Jeśli celuje w ciebie czołg, po prostu się chowasz i czekasz. A dron pojawia się niespodziewanie, widzi cię, jak na dłoni, i może coś na ciebie zrzucić

Kiedyś przespałam przylot wrogiego KAB-a [kierowana bomba lotnicza – red.]. Mój organizm szybko dostosował się do harmonogramu i po przepracowaniu trzech godzin zasnęłam w śpiworze. Obudziły mnie przekleństwa kolegi, który poparzył się kawą. Jego usłyszałam, ale KAB-a, który przeleciał 20 metrów od nas (to przez niego kolega rozlał kawę) – już nie.

„Nie siedzimy w okopach przez tygodnie z rzędu, mamy zmiany”

Kateryna Kopaniewa: – Nie boisz się śmierci?

Ołena Totel: – Jeśli to kula albo rakieta, która jest mi przeznaczona, to mnie dogoni, gdziekolwiek będę. A jeśli ona nie będzie dla mnie, to po co się bać?

Jednak brak strachu nie oznacza, że nie jestem ostrożna. Wręcz przeciwnie: zawsze jestem skupiona i wiem, co robić. Właśnie dlatego chciałam iść na front: rozumiałam, że jestem do tego moralnie gotowa.

Kiedy pewnego dnia dowódca postawił mnie przed faktem: „Jutro jedziesz na szkolenie z dronów FPV”, wcale się nie ucieszyłam. Wydawało mi się wtedy, że drony to „nieprawdziwa wojna”.

W głowie miałam obrazy żołnierzy piechoty, artylerzystów, którzy „naprawdę walczą, a nie latają dronami”

Myliłam się. W 2024 r. wojna stała się zupełnie inna niż ta z 2022 r. W oddziale przeciwczołgowych pocisków kierowanych często nie mieliśmy nawet możliwości pracy nad wrogą techniką, bo drony spalały ją jeszcze przed naszym przybyciem. Całkowicie zmieniły przebieg wojny.

Moim zdaniem FPV są najtrudniejsze ze wszystkich dronów. Często porównuję je do wiadomości telewizyjnych. Bo w dziennikarstwie jeśli umiesz tworzyć wiadomości telewizyjne, to w zasadzie umiesz wszystko – pracować z tekstem, wideo, przeprowadzać wywiady. Tak samo jest tutaj: jeśli ogarniesz FPV, z resztą dronów będzie ci już znacznie łatwiej.

Mojemu humanistycznemu umysłowi, który kocha literaturę i sztukę, liczby i radiotechnika przyszły z trudem. Mnóstwo rzeczy musiałam wielokrotnie doprecyzowywać, wypytywać o nie...

Nawet pod ziemią można stworzyć sobie dom

W wyobraźni wielu cywilów ci, którzy są na froncie, tygodniami przebywają w okopach bez możliwości umycia się, a czasem nawet zjedzenia posiłku. Perspektywa takiego życia przeraża ludzi nie mniej niż same działania wojenne. Jak wygląda Twoje życie na wojnie?

Nie siedzimy w okopach przez tygodnie z rzędu, mamy zmiany. A teraz dzięki dronom częściej przebywam na świeżym powietrzu niż kiedyś w oddziale przeciwczołgowym. Wszystko zależy od tego, jak zorganizujesz sobie życie, nawet w okopie. Można na przykład zainstalować butlę gazową – i masz ogrzewanie i możliwość zjedzenia ciepłego posiłku. Odzież specjalna, ogrzewacze, śpiwory – ich dostępność również zależy od ciebie. Ja na przykład mam dwa śpiwory, zimowy i letni, co jest bardzo wygodne. Jestem z tych, co to nawet w okopach myślą o komforcie.

Pamiętam, jak zszokowałam kolegów, kiedy zerwałam konwalie i włożyłam je do wazonu obok laptopa w ziemiance. A ja po prostu lubię, kiedy jest ładnie

Za 20 hrywien w wiejskim sklepie można kupić obrus, by nakryć nim stół. A potem słyszysz od kolegów: „Po co? Ty kupiłaś już nawet poduszki na stołki!”. Ale chodzi o to, że nawet pod ziemią można stworzyć sobie dom.

„Już nie jestem miejską królową. Jestem żołnierzem, który cieszy się, gdy może się wyspać w łóżku”

Oczywiście niektórych rzeczy nie da się zorganizować, na przykład w ziemiance nie weźmiesz prysznica. Dlatego ważne jest, by zaopatrzyć się w wilgotne chusteczki, dezodoranty, osuszacze do stóp. Z włosami jest trudniej – swoje loki mogę rozczesać tylko mokro. Dzięki czapkom, które zakłada się pod hełm, włosy nie brudzą się tak szybko. Moje miesiączki są ciężkie, więc muszę mieć zapas środków przeciwbólowych, podpasek, wilgotnych chusteczek i bielizny na zmianę.

Odkryłam, że sprzęt turystyczny często może być lepszy od wojskowego. Pamiętam, jak kiedyś kupiłam sobie markowe damskie buty trekkingowe (znalezienie damskich butów trekkingowych w odpowiednim rozmiarze to jak natrafienie na jednorożca) i już pierwszego dnia mocno otarłam sobie w nich stopy. Za to buty trekkingowe dla alpinistów pasowały idealnie – to lekkie i naprawdę wygodne obuwie. Damski mundur może nie być w twoim rozmiarze, poza tym one są szyte według męskich wzorów. Spodnie w moim rozmiarze nie pasują w biodrach, a te o rozmiar większe – w talii. Dlatego dopasowuję sobie mundury sama. Są świetne sklepy, gdzie robią to na zamówienie.

Przed wojną nigdy nie trzymałam w rękach automatu, a przygotowanie się do służby w oddziale przeciwpancernym zajęło mi dwa tygodnie.

Bycie żołnierzem nie jest takie trudne, jak mogłoby się wydawać – o ile oczywiście jesteś zainteresowana przetrwaniem

W naszej brygadzie historycy prowadzą m.in. patriotyczne szkolenia dla rekrutów. Wyjaśniają ludziom nie tylko to, jak strzelać, ale także po co.

Co zrobisz, gdy Rosjanie przyjdą do twojego miasta?

Jak rodzina zareagowała na Twoją decyzję o pójściu na wojnę?

Tata już dawno temu przyzwyczaił się, że zawsze stawiam go przed faktem dokonanym. Tak było, kiedy wyjechałam na studia do USA, a potem – kiedy wróciłam i postanowiłam zamieszkać w Odessie. Po prostu powiedziałam, że wstępuję do wojska. Był oczywiście w szoku: „Gdzie!? Przeciwko komu? Saperem? A wiesz, że oni popełniają tylko jeden błąd w życiu? Spójrz, ilu zdrowych chłopaków chodzi po ulicach, a ty idziesz na wojnę”.

Zarazem tata od razu zrozumiał, że nie ma sensu niczego mi odradzać. Teraz wspiera mnie, jak tylko może. Prosi, bym pisała do niego przed każdym wyjazdem na pozycje i zaraz po powrocie.

Jak patrzysz na zdrowych chłopaków, których widzisz na ulicach lub w restauracjach na tyłach?

Tutaj lepiej być ostrożnym z ocenami, bo może się okazać, że to żołnierze, którzy przyjechali na urlop. Jedną z przyczyn mojej decyzji o wyjeździe na wojnę było właśnie zjawisko uchylania się od służby. Bulwersują mnie ludzie, którzy ukrywają się sami albo są ukrywani przez swoje żony, tłumaczące, że „bez niego nie dam rady”. A dasz radę pod rosyjską okupacją? Co zrobisz, gdy Rosjanie przyjdą do twojego miasta i zabiją albo porwą twojego męża?

Rozumiem, że nie wszyscy mogą iść na wojnę. Ale wiem też, że mężczyzny, który uchyla się od służby wojskowej, nigdy nie będę mogła uznać za równego sobie

Kiedy przyjeżdżam na urlop i idę ulicą w mundurze, zauważam, jak niektórzy mężczyźni odwracają wzrok... Czasami słyszę pytania w stylu: „Po co tam poszłaś?”. Trudno mi wyjaśnić, dlaczego poszłam bronić swojego kraju. Może dlatego, że nas zaatakowano, że ostrzeliwują nas, zabijają, a ja się z tym nie zgadzam?

„Trudno mi wyjaśnić, dlaczego poszłam bronić swojego kraju. Może dlatego, że nas zaatakowano, że ostrzeliwują nas, zabijają, a ja się z tym nie zgadzam?”

Wojna Cię zmieniła?

Wcześniej żyłam w swojej „bańce”, otoczona ludźmi z mojej branży lub bliskimi mi zawodowo. A na wojnie spotykasz różnych ludzi. Są tu zarówno doktorzy filozofii, jak ludzie, których żarty mnie, miłośniczce intelektualnego brytyjskiego humoru, trudno zrozumieć. Jeden z moich towarzyszy broni powiedział: „Na wojnie przyzwyczaj się do humoru ósmoklasistów”. No to się przyzwyczaiłam.

Teraz potrafię już śmiać się z rzeczy, które jeszcze dwa lata temu wydawałyby mi się zupełnie nieśmieszne. Na wojnie ludzie, którzy cię otaczają, odgrywają kluczową rolę.

Jeśli znalazłaś swoich i sama stałaś się jedną z nich, twoje otoczenie pomoże ci się trzymać. Ale jeśli nie wtopiłaś się w zespół, będzie bardzo trudno

W każdej ekipie mogą pojawić się nieporozumienia, ale na pewno nie powinno ich być między ludźmi, z którymi wyjeżdżasz na pozycje bojowe. Ja z moją ekipą miałam szczęście.

W pewnym sensie wojna uczyniła mnie prostszym i bardziej cynicznym człowiekiem. Zrozumiałam, że ludzie mogą być bardzo różni, a moje zasady, jak wymaganie od człowieka szacunku za to, że ty go szanujesz, w wojsku mogą nie działać. Stopniowo przyzwyczajasz się do tego.

Zmieniło się też moje podejście do życia codziennego. Takie rzeczy jak prysznic czy wygodne łóżko do spania wcześniej wydawały mi się czymś oczywistym. Tutaj uświadamiasz sobie ich wartość. A gorący prysznic to w ogóle prawdziwe szczęście.

Nie jestem już miejską królową. Jestem żołnierzem, który cieszy się, gdy może się wyspać w łóżku

Zdjęcia: archiwum prywatne

20
хв

Na wojnie przyzwyczaj się do humoru ósmoklasistów

Kateryna Kopanieva

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Gotowość Polski na wojnę i poparcie dla Ukrainy – najnowsze sondaże

Ексклюзив
20
хв

Pożegnanie z berehynią

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie w nas wciąż będzie wojna

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress