Exclusive
Szkoła bez domu
20
min

„Mój dyplom spłonął wraz z domem w Mariupolu”. Jak ukraińskie nauczycielki odbudowują swe kariery w Polsce

Nauczycielki, które przyjechały do Polski po rozpoczęciu przez Rosjan inwazji, mają wykształcenie i umiejętności. Każda chce się realizować w zawodzie, choć w nowych warunkach czasem muszą zaczynać od prac poniżej swych kwalifikacji. Aby nauczyciele pracowali zgodnie z przeznaczeniem, w Polsce uruchomiono program „Pracuj zgodnie z wykształceniem, pracuj w edukacji”

Olga Gembik

Ukraińskie dzieci w Polsce potrzebują ukraińskich nauczycieli. Zdjęcie: Shutterstock

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Zaświadczenie to za mało

– Mieliśmy szczęście, że opuściliśmy Mariupol pierwszym korytarzem 16 marca 2022 roku. To była ruletka, w której stawką było przetrwanie – mówi Olga Jefremowa, pedagog, która uciekła do Polski ze swoim trzyletnim synem i dziś mieszka we Wrocławiu. – Wcześniej byliśmy całkowicie odcięci od informacji, bez prądu, wody i jedzenia. Nie wiedzieliśmy, czy poza naszym domem jest jeszcze Ukraina. Patrzyłam, jak samochody z białymi szmatami odjeżdżają, niektóre potem wracają – i podjęłam decyzję. Wyszliśmy z domu w tym, co mieliśmy na sobie. Wzięłam paszport, ale nie myślałam wtedy o dokumentach potwierdzających moje wykształcenie. Miałam nadzieję, że wrócimy. Jednak w dniu, w którym zbombardowano teatr dramatyczny w Mariupolu, pięciopiętrowy budynek naszej szkoły również został trafiony. Wszystko spłonęło.

Olga Jefremowa

Olga Jefremowa jest filolożką, absolwentką Państwowego Uniwersytetu w Mariupolu. Ma dwie specjalizacje: grecką i angielską. Osobie z jej wiedzą dzięki dużej greckiej diasporze, konsulatowi i międzynarodowym projektom biznesowym w spokojnym do niedawna Mariupolu łatwo było znaleźć pracę. Swego czasu pracowała również w Grecji.

– Nasza placówka edukacyjna przeniosła się do Kijowa – mówi. – Problem w tym, że nie było żadnych dokumentów potwierdzających kwalifikacje na nośnikach elektronicznych; cała baza danych pozostała w okupowanym mieście. Wysłali mi więc tylko zaświadczenie, że studiowałam, ale to nie wystarczyło.

Teraz uczy dzieci angielskiego, pracuje też dla Czerwonego Krzyża, który oferuje bezpłatne kursy dla dzieci i dorosłych:

– W Polsce znalezienie wymagającej wysokich kwalifikacji pracy w oświacie jest dla Ukrainki prawie niemożliwe.

Z dyplomem filolożki można dostać pracę tylko w fabryce lub na innym stanowisku wymagającym niskich kwalifikacji

Zapełnić lukę

Aby poprawić swoją pozycję na rynku pracy, Olga, jak wiele innych ukraińskich nauczycielek, wzięła udział w projekcie „Pracuj zgodnie z wykształceniem, pracuj w edukacji”, zorganizowanym przez Fundację „Niezłomna Ukraina”.

Dzięki tej inicjatywie nauczyciele, pedagodzy, psycholodzy szkolni z ukraińskim wykształceniem, pielęgniarki szkolne i pracownicy szkolnej gastronomii mogą nostryfikować swoje dyplomy, wziąć udział w kursie języka polskiego, doskonalić umiejętności, poznać specyfikę polskiego systemu edukacji i program nauczania. A potem – znaleźć zatrudnienie w polskich placówkach oświatowych.

– Polskie instytucje edukacyjne od dawna cierpią na niedobór kadry – mówi Maryna Jusyn, kierowniczka działu komunikacji w fundacji „Niezłomna Ukraina”. – Ukraińscy specjaliści byliby w stanie tę lukę zapełnić, ale nie mogą, bo ukraińskie dokumenty edukacyjne nie są w Polsce uznawane.

Procedura potwierdzania dyplomów jest skomplikowana i kosztowna, więc ukraińskim nauczycielom trudno sobie z tym poradzić

W programie zarejestrowało się ponad 1800 ukraińskich nauczycieli. Najwięcej wniosków o nostryfikację dyplomu dotyczy nauczycieli języków obcych – 339, psychologii – 121 i matematyki – 104. Dzięki finansowaniu przez CARE Polska i Mosakowski Family Foundation udział w programie jest dla ukraińskich nauczycieli bezpłatny.

Zostań, jesteś obiecująca

Maria Switłyk-Braiłko z Zaporoża również wzięła udział w projekcie „Pracuj zgodnie z wykształceniem, pracuj w edukacji”. Od dwóch lat pracuje jako asystentka nauczyciela dla ukraińskich uczniów w szkole w Ciechocinku. Też ma nadzieję, że uda się jej nostryfikować swój dyplom.

– Jestem asystentką nauczyciela, ale otrzymuję najniższe wynagrodzenie, bo zatrudniono mnie jako konserwatora – przyznaje. – Dyrektor szkoły jest zainteresowany zatrudnieniem mnie jako asystentki dziecka ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, ale nie mogę objąć tego stanowiska bez uznania mojego dyplomu.

Maria Switłyk-Braiłko

Kiedy zaczęła się inwazja, Maria zamierzała wyjechać do rodziców mieszkających w rejonie połohowskim, lecz jej rodzinny dom znalazł się pod okupacją. Rodzice nalegali, by wyjechała za granicę. W Polsce przez ponad sześć miesięcy pracowała jako kelnerka w sanatorium.

– Na początku wszyscy obiecywali mi pracę, bo nauczyciele o specjalności „edukacja inkluzywna” są bardzo poszukiwani – wspomina. – Ale kiedy już zaczynałam się tym interesować, zmieniali zdanie. Niepotwierdzony dyplom – raz, niewystarczające umiejętności językowe – dwa. I tak dalej.

Pod koniec sierpnia rada Ciechocinka i burmistrz zdecydują o dodatkowym finansowaniu szkół i faktycznym podziale pieniędzy na asystentów nauczycieli:

– W naszym mieście są dwie szkoły, więc ja i mój partner musimy czekać na decyzję i martwimy się. Nasza praca zależy od liczby dzieci z Ukrainy

Jak tylko zrobi się bezpiecznie, Maria planuje wrócić do Ukrainy:

– Mówią, że powinnam zostać – że jestem młoda, obiecująca, że tu jest więcej możliwości. Ale dla mnie ważne jest to, by uczestniczyć w rozwoju naszego społeczeństwa. Dużo pracowałem z dziećmi i brakuje mi tej komunikacji na żywo. Tęsknię za tym, widzę siebie w Ukrainie, chcę rozwijać się jako nauczycielka i naukowczyni.

By nie liczyć każdego grosza

Inna Łomakina jest nauczycielką fizyki, pochodzi z Równego. Wraz z trójką dzieci osiedliła się w Świebodzicach. Udało jej się również pracować jako wolontariuszka:

– Żeby nie liczyć każdego grosza, zaczęłam szukać takiej pracy, która pozwoliłby mi zawozić dzieci do szkoły i przedszkola, a potem je odbierać. Uczęszczałam na kursy języka polskiego, lecz poziom mojej wiedzy nie pozwalał na podjęcie pracy w zawodzie. Zgodziłam się więc pracować jako sprzątaczka w piekarni.

Kobieta mówi, że to był wymuszony krok, i ma nadzieję na powrót do nauczania.

– Poszłam do pośredniaka, ale tam był wakat tylko na dwie godziny pracy w moim zawodzie – nauczyciela fizyki i informatyki. To bardzo mało. Zarobiłabym tylko tyle, by pokryć koszty dojazdu do pracy – mówi Inna Łomakina. – Poza tym żeby pracować jako nauczycielka w Polsce, trzeba mieć nostryfikowany dyplom, odpowiednią liczbę godzin i dobrze znać język polski, ze słownictwe wymaganym na lekcjach. Uczę się więc polskiego każdego dnia.

1500 złotych w trzech szkołach

Ołena Safronowa jest praktykującą psycholożką. Przed inwazją mieszkała w Buczy. Ewakuowała się tuż przed tym jak Rosjanie dokonali tam masakry. Do dziś, gdy wspomina tę podróż, nie może powstrzymać łez. W Polsce pierwszą pracę dostała w lokalu gastronomicznym. Obierała ziemniaki.

– Pracowałam jako psycholożka w miasteczku pod Wrocławiem, a potem w miejskim ośrodku pomocy społecznej. Ale nie trwało to długo długo, ledwie dwa tygodnie, bo mieli podpisać ze mną umowę o dzieło, ale tego nie zrobili. Odeszłam więc – i nic mi nie zapłacili.

Ołena Safronowa

Jako psycholożka na początku wojny pomagała wielu ludziom za darmo. Później została zatrudniona na sześć miesięcy ośrodku pomocy społecznej. A potem powiedziano jej, że nie ma już potrzeby udzielania porad psychologicznych Ukraińcom – i że nie ma na to pieniędzy. I tak praca się skończyła.

– Pracowałam w trzech szkołach jako pomoc nauczyciela, zarabiając w sumie około 1500 zł na miesiąc – mówi. – Potem przez pół roku pracowałam w Fundacji „Ukraina”. Kiedy projekt się zakończył, powiedziano mi, że muszę mieć nostryfikację dyplomu, bo tylko w ten sposób ukraiński psycholog może być oficjalnie zatrudniony w Polsce.

Już wtopiłam się w system

Anastazja Panina ze Stryja w Ukrainie udzielała korepetycji z angielskiego, hiszpańskiego i literatury obcej. Przez rok pracowała jako asystentka nauczyciela pracującego z ukraińskimi dziećmi w klasie integracyjnej w Jelczu-Laskowicach. W ubiegłym roku starała się o pracę w polskim przedszkolu.

– Bardzo długo szukali specjalisty i byli nawet gotowi mnie zatrudnić. Byłam w szoku, gdy dowiedziałam się, że w Polsce brakuje nauczycieli angielskiego – przyznaje.

Jednak nie miałam nostryfikowanego dyplomu, więc zostałam odrzucona

To doświadczenie pomogło jej lepiej zrozumieć polski system edukacji. Obecnie Anastazja prowadzi prywatne zajęcia indywidualne i grupowe z angielskiego dla dzieci i dorosłych. Jej najmłodszy uczeń ma cztery lata:

– Chciałabym pracować w polskiej szkole publicznej, ponieważ warunki wyglądają całkiem nieźle: płatne wakacje, ferie, weekendy i plan zajęć krótszy niż osiem godzin dziennie. To bardzo wygodne i zostawia nawet czas na korepetycje. Już wtopiłam się w system i chciałabym w nim funkcjonować.

Anastazja Panina

Jednak Anastazji także trudno jest zaplanować swoje życie i karierę choćby na najbliższe pięć lat. Niemal wszyscy ukraińscy uchodźcy za granicą żyją w stanie niepewności i niepokoju. Nauczyciele nie są tu wyjątkiem.

„Pracuj zgodnie z wykształceniem, pracuj w edukacji”: najważniejsze informacje

Grupą docelową projektu są zatrudnione lub bezrobotne Ukrainki z wyższym wykształceniem, dyplomem nauczyciela lub psychologa (z doświadczeniem pedagogicznym), które chcą i mogą pracować w polskich instytucjach edukacyjnych.

Aby przystąpić do projektu, należy wypełnić formularz. Następnie zostanie opracowany indywidualny plan rozwoju, by można było wybrać optymalną ścieżkę dla danej kandydatki. Z każdą z nich zostanie podpisana umowa – jako gwarancja, że ukraińska nauczycielka jest odpowiedzialna i zmotywowana do ukończenia projektu.

Kolejnym krokiem jest przygotowanie dokumentów, nostryfikacja dyplomu itp. Potem są kursy i szkolenia zawodowe, kursy języka polskiego oraz praca z psychologiem. Ostatnim etapem jest zatrudnienie.

Program będzie realizowany przez cały 2024 rok.

Wszystkie zdjęcia zostały udostępnione przez bohaterki artykułu

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Redaktorka i dziennikarka. Ukończyła polonistykę na Wołyńskim Uniwersytecie Narodowym Lesia Ukrainka oraz Turkologię w Instytucie Yunusa Emre (Turcja). Była redaktorką i felietonistką „Gazety po ukraińsku” i magazynu „Kraina”, pracowała dla diaspory ukraińskiej w Radiu Olsztyn, publikowała w Forbes, Leadership Journey, Huxley, Landlord i innych. Absolwent Thomas PPA International Certified Course (Wielka Brytania) z doświadczeniem w zakresie zasobów ludzkich. Pierwsza książka „Kobiety niskiego” ukazała się w wydawnictwie „Nora-druk” w 2016 roku, druga została opracowana przy pomocy Instytutu Literatury w Krakowie już podczas inwazji na pełną skalę.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

O swojej reformie szefowa resortu edukacji Barbara Nowacka mówiła, że to zmiany, które mają uczynić polską szkołę „najlepszą na świecie”. 

Od kiedy objęła tekę ministry edukacji, szczególnie dużo mówiło się nie tylko o liście lektur, odchudzeniu przeładowanych podstaw programowych, ale przede wszystkim o miejscu religii w szkole i nowym przedmiocie: edukacji seksualnej. 

Wymiar lekcji religii zmniejszono do jednej w tygodniu, ocena z tego przedmiotu nie jest wliczana do średniej, a zajęcia odbywać się będą na pierwszej lub ostatniej lekcji

Maria Kowalewska, nauczycielka, wychowawczyni w warszawskiej szkole podstawowej i aktywistka teamu Wolna Szkoła, ocenia te zmiany pozytywnie: – To ułatwia przygotowanie planu zajęć, ale przede wszystkim trzeba też pamiętać, że w szkole mamy dzieci różnych wyznań. Trudno też oczekiwać, żeby wiara czy wiedza religijna były oceniane.

Trybunał Konstytucyjny kwestionuje legalność rozporządzenia MEN dotyczącego lekcji religii, jednak rząd nie publikuje tego orzeczenia.

Edukacja, nie deprawacja

Choć „duża” reforma, dotycząca podstaw programowych, które mają być przejrzyste, spójne i okrojone oraz egzaminów, zajmie jeszcze trochę czasu, to jak mówi Barbara Nowacka, już w tym roku szkolnym pojawią się „jaskółki wiosny”. 

Chodzi o dwa nowe przedmioty, czyli szeroko dyskutowaną edukację zdrowotną (dla klas czwartych i starszych) oraz edukację obywatelską, która zostanie wprowadzona do szkół ponadpodstawowych. 

– W podstawach programowych pojawiają się tak zwane zagadnienia fakultatywne – mówiła wiceministra edukacji Katarzyna Lubnauer. – To oznacza, że stawiamy nie tylko na to, by nauczyciele mieli w swojej pracy wybór metod, ale by mieli też wpływ na to, czego chcą uczyć – dodała, podkreślając autonomię nauczycieli. 

Edukacja zdrowotna, przedmiot, które podstawa programowa obejmuje informacje na temat szeroko pojętego dbania o swój dobrostan fizyczny i psychiczny, ma wyposażyć uczniów i uczennice w wiedzę o tym, jak świadomie podejmować decyzje związane ze zdrowiem. „Przedmiot obejmuje nie tylko obszar medyczny czy biologiczny, lecz także zagadnienia związane z emocjami, relacjami, odpowiedzialnością, wartościami i dobrostanem. Uczy podejmowania świadomych decyzji zdrowotnych. Promuje zdrowy styl życia. Rozwija umiejętności komunikacji, empatii i troski o siebie i otoczenie. Pozwala ustrzec się przed różnorodnymi zagrożeniami – od chorób zakaźnych, przez uzależnienia, po dezinformację” – pisze ministerstwo na swojej stronie. 

Zajmuje się także zdrowiem seksualnym, co wzbudziło kontrowersje i ostatecznie sprawiło, że przedmiot nie będzie obowiązkowy. Ostrzegały przed nim środowiska konserwatywne, a przede wszystkim episkopat, który grzmiał o „deprawacji”

Kilka dni temu biskupi znów podjęli temat, pisząc list. Podkreślają w ni, że w nowym przedmiocie „nie chodzi o zdrowie uczniów”. „W swej istotnej części przedmiot ten zawiera treści dotyczące tzw. zdrowia seksualnego, których celem jest całkowita zmiana w postrzeganiu rodziny i miłości” – piszą członkowie prezydium Konferencji Episkopatu Polski, dodając, że „według założeń nowego przedmiotu, uczniowie mają być od najmłodszych lat poddawani erotyzacji”. Apelują także do rodziców, by nie wyrażali zgody na udział dzieci w tych „demoralizujących zajęciach”.

Maria Kowalewska: – Gdyby ktoś zadał sobie trud przeczytania podstawy programowej, dowiedziałby się, że kwestie dotyczące zdrowia seksualnego to tylko 9 proc. podstawy programowej. I to bardzo ważne 9 proc., bo w moich klasach w każdym roku wraca temat pornografii, a pytania, z którymi zwracają się do mnie uczniowie, świadczą o tym, że edukacja zdrowotna to bardzo potrzebny przedmiot. Fakt, że pozostanie nieobowiązkowy, sprawi, że wielu rodziców nie zapisze dzieci na zajęcia. Ze szkodą dla dzieci.

Nowacka nie chce powtarzać błędów

O autonomii, o której mówi Katarzyna Lubnauer, trudno mówić w przypadku tych zmian, które wprowadzono już w ubiegłym roku. Chodzi o zmianę w pracach domowych – stały się nieobowiązkowe. Z tej decyzji MEN początkowo cieszyli się uczniowie i rodzice, podczas gdy krytykowały ją środowiska eksperckie, zarzucając jej właśnie ingerencję w zakres autonomii nauczyciela oraz podkreślając znaczenie samodzielnej pracy uczniów. 

– To jest bardzo proste. Jeśli dzieci nie piszą w domu, to po prostu nie nauczą się pisać, a przecież czekają je egzaminy ósmoklasisty. Żeby nauczyć się języka, konieczna jest samodzielna praca, powtórki – mówi Maria Kowalewska

Cała przygotowana reforma zakłada wprowadzenie nowych, praktycznych przedmiotów (wspomniana edukacja obywatelska i edukacja zdrowotna, przyroda w nowej formule, zajęcia praktyczno-techniczne w nowej formule), nowej, spójnej podstawy programowej, więcej zajęć praktycznych i projektowych, zmiany w ocenianiu, z większym naciskiem na oceny opisowe, informacje zwrotne i rozwój kompetencji, zmiany w egzaminach ósmoklasisty i maturalnym (od 2031 roku), mniej godzin w klasach 7-8 szkoły podstawowej oraz wsparcie dla nauczycieli. 

Te zmiany będą wprowadzane stopniowo. Barbara Nowacka nie chce powtórzyć błędów swoich poprzedników, przede wszystkim Anny Zalewskiej i jej pospiesznie przygotowanej i wdrożonej reformy dotyczącej likwidacji gimnazjów. 

Od września 2026 roku nowe podstawy programowe  przedmiotów zaczną obowiązywać w przedszkolach oraz 1. i 4. klasie szkoły podstawowej. W pierwszym roku obejmą tylko dwa roczniki: klasy pierwsze i czwarte szkół podstawowych. We wrześniu 2027 roku reforma rozpocznie się w szkołach ponadpodstawowych – liceach, technikach i szkołach branżowych.

Szkoła ma być jednak przyjazna, państwo – już mniej

W czerwcu tego roku głośno było o wycofaniu się MEN z programu „Szkoła dla wszystkich”, który przewidywał m.in. zapewnienie wsparcia asystentów międzykulturowych dzieciom (i ich rodzicom) z rodzin migranckich i uchodźczych. Przede wszystkim tych z Ukrainy, bo ich jest w Polsce najwięcej. 

Po ogłoszeniu tej decyzji resort znalazł się pod pręgierzem krytyki, a z rządu odeszła wiceministra Joanna Mucha. 

Obecnie rząd informuje, że w ramach programu wyrównywania szans edukacyjnych dzieci i młodzieży „Przyjazna szkoła” w latach 2025-2027 będą środki na dodatkowe wsparcie uczniów z Ukrainy w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych, w tym na wsparcie asystentów międzykulturowych oraz podniesienie kompetencji kadr w zakresie pracy w środowisku wielokulturowym.

W kontekście nowego roku szkolnego trudno nie wspomnieć o prezydenckim wecie do ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy z Polsce. Zdaniem prezydenta otrzymywanie przez nich świadczenia 800 plu powinno być powiązane z zatrudnieniem.

Tak więc matki, które nie pracują lub stracą pracę (bo w praktyce sprawa dotyczy głównie samotnych kobiet z dziećmi), nie będą mogły otrzymywać tego wsparcia. To z pewnością wpłynie nie tylko na domowe budżety, ale także na funkcjonowanie dzieci w szkołach

Dla nauczycieli najważniejszą zmianą jest nowelizacja Karty Nauczyciela, dzięki której ma się poprawić sytuacja młodych nauczycieli na początku kariery oraz tych, którzy wybierają się już na emeryturę. Zmienią się także zasady oceniania pracy nauczycieli i znikają tzw. „godziny Czarnkowe”, czyli narzucony nauczycielom obowiązek bycia dostępnymi w szkole przez dodatkową godzinę w tygodniu.

20
хв

Polska szkoła od 1 września. Co nowego?

Anna J. Dudek

Nieoczekiwany gap year, czy jednak szansa na przyjęcie istnieje?

Jesteśmy z Zaporoża, w Polsce od początku wojny. Moja 17-letnia córka ukończyła ukraińską szkołę w trybie zdalnym i równolegle chodziła do drugiej klasy liceum w Warszawie — opowiada jej mama Anastazja. — Pomimo doskonałej znajomości języka i dobrych wyników w polskim liceum spotykała się z ignorowaniem ze strony rówieśników. Z tego powodu kategorycznie odmówiła kontynuowania nauki w liceum. Pod koniec maja postanowiliśmy więc rekrutować się na studia z ukraińskim świadectwem maturalnym.

Dziewczyna wybrała dwie warszawskie uczelnie: Uniwersytet Warszawski (Wydział Ochrony Środowiska) oraz Szkołę Główną Handlową (SGH). W SGH pomyślnie zdała wewnętrzny egzamin językowy na poziomie B2 oraz egzamin z ekonomii, a na Uniwersytecie Warszawskim uzyskała maksymalne 20 punktów w rozmowie kwalifikacyjnej. Mając pozytywne decyzje z obu uczelni, wybrała SGH.

Jednak w sierpniu — podobnie jak tysiące innych kandydatów — otrzymała informację, że wyniki wewnętrznego egzaminu językowego są już nieważne. Aby potwierdzić przyjęcie, trzeba pilnie dostarczyć oficjalny certyfikat na poziomie B2, wydany przez upoważnioną instytucję.

Rodzina jest w rozpaczy, ale ma nadzieję, że ponieważ egzaminy zostały złożone jeszcze przed wejściem w życie nowych przepisów, córka jednak zostanie przyjęta na studia. Dziewczyna zapisała się też na egzamin potwierdzający znajomość języka polskiego na poziomie B2 — WBT Weiterbildungs-Testsysteme GmbH (TELC), który odbędzie się pod koniec sierpnia.

Problem w tym, że sam certyfikat wydawany jest od 3 do 6 miesięcy, a dokumenty trzeba złożyć do 1 października, kiedy w Polsce zaczyna się rok akademicki.
Mamy nadzieję, że wynik córki zostanie uznany na podstawie informacji z rejestru, że pomyślnie zdała egzamin. W tej sprawie będziemy składać wniosek do rektora uczelni — mówi Anastazja.

Jako alternatywę rodzina rozważa nieplanowany gap year (rok przerwy po zakończeniu szkoły przed rozpoczęciem studiów), ponieważ dziewczyna nie zamierza wracać do liceum, a szkołę w Ukrainie już ukończyła. Ta sytuacja jednak rodzi szereg innych problemów — w Polsce nauka dla osób poniżej 18. roku życia jest obowiązkowa. Otwarte pozostaje także pytanie o przyszłość statusu UKR: czy zostanie on utrzymany w kolejnym roku i czy ukraińscy studenci nadal będą mogli rekrutować się w uproszczonym trybie, tak jak to było w czasie obowiązywania tymczasowej ochrony.

W Ukraińców nikt celowo nie wymierzał

Rodzice i kandydaci próbują zrozumieć powody nagłego zniesienia możliwości rekrutacji na podstawie wewnętrznych egzaminów językowych. Wszystko wydarzyło się błyskawicznie i zupełnie niespodziewanie, nawet dla samych polskich uczelni, które rozpoczęły nabór, korzystając właśnie z takich egzaminów. Chronologia zmian w tegorocznej rekrutacji wyglądała tak:

  • 4 kwietnia 2025 r. — Sejm przyjął tzw. ustawę wizową, która zobowiązała cudzoziemców do potwierdzania znajomości języka polskiego na poziomie B2 od 1 lipca 2025 r.
  • 16 maja – 18 czerwca 2025 r. — odbyły się konsultacje w sprawie listy dokumentów potwierdzających znajomość języka. Ministerstwo Spraw Zagranicznych zgłosiło uwagi, nalegając na zakaz stosowania wewnętrznych egzaminów językowych.
  • 1–30 lipca 2025 r. — nowe wymogi dotyczące poziomu B2 weszły w życie, ale ostateczna lista dokumentów wciąż nie była znana. Uczelnie, korzystając ze swojej autonomii, przeprowadzały własne egzaminy, przyjmując dokumenty i wpisując studentów na listy.
  • 24 lipca 2025 r. — stały komitet Rady Ministrów poparł stanowisko MSZ, wykreślając wewnętrzne egzaminy z listy dopuszczalnych form potwierdzenia języka.
  • 1 sierpnia 2025 r. — rozporządzenie weszło w życie. Uczelniom odebrano prawo samodzielnej weryfikacji znajomości języka kandydatów spoza UE, co doprowadziło do chaosu i niepewności dla tysięcy osób starających się o przyjęcie na studia.

Zdaniem ukraińskich kandydatów na studia, ta decyzja jest niepokojącym sygnałem możliwej radykalizacji polityki Polski wobec cudzoziemców. Wśród dziesiątek teorii spiskowych, które zaczęły krążyć w związku z tą sytuacją, pojawiła się nawet wersja o rzekomym spotkaniu 1 sierpnia szefów MSZ Ukrainy i Polski — Andrija Sybihi i Radosława Sikorskiego — podczas którego ukraiński dyplomata miał ponoć poprosić polskiego kolegę o utrudnienie warunków rekrutacji dla ukraińskich studentów, aby zmniejszyć liczbę nastolatków wyjeżdżających za granicę.

W grupach internetowych, gdzie rozmawiają rodzice tegorocznych maturzystów, panuje wiele rozpaczy:

„Syn przygotowywał się do egzaminów w schronie, jesteśmy z Dniepru — opowiada mama 17-letniego Bohdana, Olena — pilnie uczył się języka, dwa razy jeździliśmy do Polski, zapłaciliśmy za krótkie kursy przygotowawcze, 500 zł za wewnętrzny egzamin, a do tego korepetytorom w Ukrainie, plus wynajem mieszkania, przejazdy, wyżywienie w Polsce… I co w zamian? Pismo o niekompletnym zestawie dokumentów. I żadnej informacji, czy choć część pieniędzy zostanie nam zwrócona. Żałuję, że wybraliśmy Polskę, a nie Czechy czy Słowację, które też braliśmy pod uwagę”.

Jednocześnie ekspertka ds. szkolnictwa wyższego, założycielka IDEA KLUB, Hanna Ozimkowska — od lat wspierająca zagranicznych studentów w Polsce — jest przekonana, że w Ukraińców nikt nie celował specjalnie, choć to właśnie oni stanowią połowę wszystkich zagranicznych studentów w polskich uczelniach.

Młodzi Ukraińcy na zajęciach na Uniwersytecie Łódzkim. Zdjęcie: Tomasz Stanczak/Agencja Wyborcza.pl

Zdaniem Hanny Ozimkowskiej, z powodu negatywnego klimatu informacyjnego oraz zespołu stresu pourazowego wywołanego wojną, Ukraińcy odbierają każdą niesprawiedliwość jako wymierzoną bezpośrednio w nich. Jednak ta historia to w istocie echo korupcyjnego „skandalu wizowego”, który wybuchł w Polsce w 2023 roku.

Przypomnijmy krótko: wówczas rządząca partia Prawo i Sprawiedliwość publicznie występowała przeciwko polityce migracyjnej UE i uczyniła z tego jeden z filarów swojej kampanii wyborczej. Jednocześnie „drugą ręką” polskie konsulaty wydały około 250 tysięcy wiz, głównie obywatelom krajów Afryki i Azji. Część z nich została wystawiona na podstawie rekrutacji na studia, jednak większość z tych „studentów” nigdy nauki nie podjęła, traktując wizę jedynie jako przepustkę do dalszej migracji do zamożniejszych państw.

— Już w trakcie skandalu było jasne, że system naboru zostanie zaostrzony — mówi Ozimkowska. — Okazało się, że w kraju brak jest centralnego rejestru, który pozwoliłby odróżnić uczciwych kandydatów od tych, którzy chcą potraktować wizę studencką jak bilet tranzytowy do innych państw UE. Jednym z narzędzi weryfikacji postanowiono uczynić państwowy egzamin językowy — bo jeśli ktoś rzeczywiście chce studiować, będzie sumiennie przygotowywać się do takiego testu.

Choć skandal miał miejsce w 2023 roku, decyzje dotyczące jego „rozwiązania” podjęto nagle dopiero w 2025 roku. Uderzyły one dotkliwie w uczciwych kandydatów — w tym także tych, którzy w ogóle nie planowali ubiegać się o wizę, bo przebywają w Polsce w ramach tymczasowej ochrony i np. zdali polską maturę. Mimo to nawet tacy uczniowie nie mogą dziś rozpocząć studiów bez państwowego certyfikatu językowego na poziomie B2.

Aby rozwiązać problem, kandydaci i ich rodzice założyli petycję, w której apelują o odroczenie wprowadzenia nowych wymogów dla tegorocznych rekrutów, którzy fizycznie nie zdążą zdać egzaminów w wyznaczonych przez państwo ośrodkach i dostarczyć certyfikatów w terminie składania dokumentów.

Tymczasem sytuacja z nowymi zasadami rekrutacji oburzyła nie tylko kandydatów, ale także same polskie uczelnie. Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich (KRASP) wydała oświadczenie, w którym wyraziła głębokie zaniepokojenie. Rektorzy uważają, że nowe przepisy, odbierające uniwersytetom prawo samodzielnego weryfikowania znajomości języka, podważają ich autonomię oraz międzynarodowy autorytet. W dokumencie podkreślono, że założenie o nieuczciwości wszystkich uczelni jest bezpodstawne, a takie działania stoją w sprzeczności z wieloletnią polityką umiędzynarodowienia edukacji.

Efekt medialnego rozgłosu

Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego Polski, reagując na krytykę oraz nagłośnienie sprawy w mediach, częściowo złagodziło sytuację. W komunikacie z 8 sierpnia 2025 r. pozwolono uczelniom uwzględniać wyniki samodzielnych testów językowych przeprowadzonych przed wejściem w życie zmian (czyli w praktyce uznano egzaminy wewnętrzne, które odbyły się do 31 lipca 2025 r.). Z kolei w komunikacie ministra z 13 sierpnia 2025 r. doprecyzowano, że cudzoziemcy, którzy zdali polską maturę, nie muszą już potwierdzać znajomości języka na poziomie B2:

Osoby, które ukończyły polską szkołę średnią i zdały egzamin maturalny z języka polskiego, nie powinny martwić się o swoją przyszłość na polskich uniwersytetach. Takie osoby nie muszą dostarczać żadnych dodatkowych dokumentów potwierdzających znajomość języka polskiego”.

I faktycznie — już w połowie sierpnia kandydaci, którzy w lipcu przystąpili do wewnętrznych egzaminów językowych, zaczęli otrzymywać decyzje o przyjęciu. Ojciec jednego z nich opowiedział:

„Najpierw napisali, że został przyjęty, potem tydzień później przysłali informację, że sytuacja jest niejasna. Jeśli ma certyfikat, to z radością go uznają. Myśleliśmy, że wszystko stracone, ale dziś (14 sierpnia) dostaliśmy list — syn został przyjęty! Teraz trzymamy kciuki, żeby znowu nie zmienili zdania”.

Minister pisze, że zdaje sobie sprawę, iż tak nagłe „nowe zasady dla wielu osób stały się źródłem niepotrzebnego stresu”, jednak „decyzje podjęte przez właściwe instytucje w sprawie wydawania wiz cudzoziemcom… pozostają w kompetencji Ministra Spraw Zagranicznych i konsulów”.

Resort stara się też rozwiązać inny problem — dotyczący studentów, którzy nie zdążyli podejść do państwowego egzaminu potwierdzającego znajomość języka na poziomie B2, organizowanego tylko dwa razy w roku. Ministerstwo zwróciło się do Państwowej Komisji ds. Poświadczania Znajomości Języka Polskiego jako Obcego o przeprowadzenie dodatkowego egzaminu B2, a także współpracuje z Narodową Agencją Wymiany Akademickiej (NAWA) nad opracowaniem i wdrożeniem nowego certyfikatu potwierdzającego znajomość języka polskiego.

Podkreślono również, że trwają prace nad rozwiązaniami „akceptowalnymi dla wszystkich zainteresowanych stron”. Najprawdopodobniej chodzi o zalecenia dla uczelni, które — mimo wyjaśnień ministerstwa dotyczących możliwości przyjęcia studentów bez certyfikatu, jedynie na podstawie wyniku wewnętrznego egzaminu zdawanego przed 31 lipca — wciąż nie spieszą się z ostatecznym wpisaniem ich na listy studentów.

Co robić w tej sytuacji?
Ekspertka Hanna Ozimkowska radzi kandydatom, którzy zdali wewnętrzny egzamin językowy przed 31.07.2025 r., a mimo to otrzymali odmowę lub odpowiedź niejednoznaczną, aby nie czekali, tylko natychmiast złożyli wniosek o zmianę decyzji, powołując się na komunikat Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z 8 sierpnia 2025 r.

Obowiązywały dwa okresy:

  • do 30 czerwca 2025 r. — stare zasady: uczelnie mogły przyjmować kandydatów bez obowiązkowego certyfikatu B2, jeśli taki wymóg nie był zapisany w ich wewnętrznych regulacjach;
  • 1–31 lipca 2025 r. — nowe kryteria już obowiązywały, ale uczelnie nadal mogły samodzielnie weryfikować znajomość języka (o ile potwierdzały poziom B2), nawet jeśli takich dokumentów nie było w oficjalnym wykazie.

Zdaniem ekspertki, uczelnie obecnie konsultują się z prawnikami i szukają wszystkich podstaw prawnych, aby przyjąć takich kandydatów. „Muszą mieć pewność, że nie łamią prawa, że wszystko odbywa się legalnie. Rozumieją też, że jeśli kandydat zapłacił za określone usługi, a nie został przyjęty, te pieniądze trzeba będzie zwrócić. Większość studentów zagranicznych studiuje na kierunkach płatnych, więc to również strata finansowa dla uczelni. Dlatego radzę składać wnioski o zmianę decyzji, kontaktować się z uczelnią i prosić o przyjęcie na podstawie wewnętrznego egzaminu. Można też zaznaczyć, że jest się zapisanym na egzamin państwowy i certyfikat zostanie dostarczony później”.

Ekspertka zaleca też zapisać się na egzamin językowy, zdać go i dostarczyć certyfikat, by zabezpieczyć siebie i uczelnię. Według nieoficjalnych informacji wiele szkół wyższych już akceptuje takie rozwiązanie.

Jeśli jednak kandydat zdawał wewnętrzny egzamin po 1 sierpnia 2025 r., kiedy nowe przepisy wizowe weszły w życie, sprawa jest jednoznaczna — znajomość języka musi być potwierdzona wyłącznie dokumentami wymienionymi w rozporządzeniu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego, czyli:

  • certyfikatem Państwowej Komisji ds. Poświadczania Znajomości Języka Polskiego jako Obcego;
  • certyfikatami instytucji międzynarodowych: European Consortium for the Certificate of Attainment in Modern Languages (ECL) lub TELC GmbH, WBT Weiterbildungs-Testsysteme GmbH (TELC);
  • certyfikatem ukończenia 9-miesięcznego kursu przygotowawczego do studiów w polskiej uczelni.

Jak nie stracić roku?

Szczególnie jeśli chodzi o 17-latka lub 17-latkę, którzy zgodnie z polskim prawem, mieszkając w Polsce, muszą się uczyć. Możliwości jest kilka — wszystko zależy od faktycznej znajomości języka i sytuacji rodzinnej:

Jeśli znajomość języka jest przeciętna lub słaba

  • Technikum profilowane – nauka jest bezpłatna, można podciągnąć słownictwo ogólne i branżowe. Istnieją technika z internatami i opiekunami, co jest rozwiązaniem dla rodziców planujących powrót na Ukrainę.
  • Powrót na Ukrainę i zdobycie certyfikatu językowego tam – trzeba znaleźć ośrodki uprawnione do przeprowadzania egzaminów TELC z języka polskiego jako obcego.
  • „Zerówka” przy uniwersytecie – ukończenie 9-miesięcznego kursu przygotowawczego do studiów w polskiej uczelni daje certyfikat potwierdzający znajomość języka na poziomie B2. Minusem jest koszt: około 2500–3000 zł za naukę, plus zakwaterowanie, transport i wyżywienie.

Jeśli z językiem nie ma problemów

  • I jedynym kłopotem jest to, że egzamin wewnętrzny zdano w „złym” terminie — warto zapisać się na najbliższy egzamin państwowy, który daje odpowiedni certyfikat. Jeśli zrobić to teraz, dokument można otrzymać już w październiku.
  • Po uzyskaniu certyfikatu można spróbować rekrutacji zimowej. Polskie uczelnie są autonomiczne i same ustalają terminy naborów, więc warto monitorować ogłoszenia — rekrutacje odbywają się przez cały rok.

„W Polsce jest 356 uczelni wyższych i część z nich z pewnością nabierze studentów zimą — wystarczy śledzić terminy i być przygotowanym” – mówi ekspertka ds. szkolnictwa wyższego.

Dlatego nie ma powodu, by wpadać w panikę z powodu „straconego roku”. Polscy rówieśnicy kończą szkołę w wieku 18 lat, więc nawet półroczne opóźnienie nie powinno stworzyć poważnych problemów.

20
хв

Paraliż rekrutacji dla obcokrajowców w Polsce: co robić, jeśli nie zdążysz uzyskać certyfikatu językowego

Halyna Halymonyk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Polska szkoła od 1 września. Co nowego?

Ексклюзив
20
хв

Bez munduru, ale na pierwszej linii

Ексклюзив
20
хв

Między światami: traumy ukraińskich nastolatków na emigracji

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress