Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Alarm lotniczy w Warszawie. Jak Ukraińcy za granicą przypominają o sobie
Kiedy o 08:16 w niedzielę nadlatuje MiG, rozdzwaniają się telefony w Warszawie, Lublanie, Londynie i Berlinie. Małe alarmy rozbrzmiewają w całej Europie. Ale Ukraińcy to nie tylko trauma. To także wdzięczność
Siedziba Komisji Europejskiej oświetlona niebiesko-żółtymi barwami ukraińskiej flagi. Fot: THIERRY MONASSE/REPORTER
No items found.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
O 08:16 w niedzielę w Warszawie rozległo się ostrzeżenie o nalotach. Po raz kolejny ktoś spieszył się na autobus i nie przełączył telefonu w tryb cichy. „Ten cholerny MiG nadleciał… – chłopak siedzący przede mną, przewija wiadomości i szuka słów. Spoglądamy sobie w oczy z dziewczyną, która właśnie skasowała bilet. Zna dźwięk dzwonka. Marszczy gniewnie brwi i bierze do ręki telefon. Jest Ukrainką.
Ukraińcy w autobusie w Warszawie, nie odzywając się, sprawdzają gdzie i co leci, ile tego leci i z jaką prędkością. I piszą do swoich krewnych i znajomych – z najważniejszym pytaniem: „Co u ciebie?”.
Niebieskich i żółtych wstążeczek na plecakach i torbach prawie nie widzę, moi rodacy jakby już dołączyli do „normalnego życia” Warszawy, rozproszeni wśród miejscowych, by czasem zaszokować ich retrospekcjami. Oto dziewczynka zręcznie zakrywająca głowę dłońmi i przykucnięta, przestraszona majową burzą. Oto czyjeś dziecko krzyczy gorączkowo podczas premiery filmu animowanego o Mario – w filmie coś błyska i wybucha, a dziecku obraz wydaje się uderzająco znajomy.
Nikt się nie skarży i nie narzeka – w Ukrainie jest teraz tysiąc razy trudniej. Oprócz piosenek, „szoku”, muzyki w autobusach i zapału do pracy, przywieźliśmy tu również nasze traumy
Ale Ukraińcy to nie tylko niepokój. To także wdzięczność. Karina Antonenko z Ługańska jest jedną z nas. Jej ukraiński jest tak czysty, jakby nauczyła się go niedawno. Ukraińcy, którzy wracają do języka swoich dziadków, mówią starannie, wymawiając twarde „h”. Ale jej dziadek pochodził z Kaukazu.
Karina Antonenko z Ługańska. Zdjęcie: archiwum prywatne
– Mój dziadek był Gruzinem, po nim mam wygląd – uśmiecha się Karina. – Pracował w cyrku i grał na saksofonie w orkiestrze. Opanował wiele instrumentów muzycznych, więc zaczęłam grać na pianinie już w wieku trzech lat.
Karina jest wirtuozką saksofonu.
– Saksofon to wspaniała rzecz. Kiedy mi smutno, biorę go do ręki i gram – wyznaje.
Po wybuchu wielkiej wojny znalazła się w Rabce Zdroju. O wielkim koncercie charytatywnym zorganizowanym przez Ukraińców mówiła cała okolica.
Zebrano wtedy 23 500 złotych na pomoc i artykuły pierwszej potrzeby dla Ukrainy. Wydarzenie, w którym wzięła udział Karina, przeszło do historii miasta
W rocznicę inwazji Karina wraz z polskim muzykiem nagrała teledysk „Dziękuje, Polsko”, któremu towarzyszyły następujące słowa: „Jest z nami kraj, który dał nam możliwość znalezienia schronienia, który pomagał nam od pierwszego dnia wojny, który dał nam wszystko, byśmy mogli przetrwać te okropności. Dziękujemy każdej osobie, która zrozumiała nasz ból, każdemu wolontariuszowi i żołnierzowi. Dziękujemy, Polsko".
Kiedy w domu ich sąsiadów, starszego polskiego małżeństwa, wskutek wybuchu gazu wybuchł pożar, ukraińska diaspora wiedziała, co robić.
– Zaczęliśmy się zastanawiać, jak pomóc. Muzycy nie mają za dużo pieniędzy, ale wpadliśmy na pomysł zorganizowania dużego koncertu, tak jak zorganizowaliśmy dla Ukrainy. Wzięło w nim udział wielu Ukraińców. Dziewczyny coś gotowały, sprzedawały wypieki, przyniosły swoje rękodzieło. Zebraliśmy 50 tysięcy złotych. A teraz sąsiedzi już się odbudowują, mają ściany i dach.
Kiedy MiG startuje w niedzielę o 08:16, myślę o tym wspaniałym przykładzie ukraińsko-polskiego sąsiedzkiego wsparcia.
Telefony w Warszawie, Lublanie, Londynie i Berlinie wibrują niepokojąco, a małe alarmy rozbrzmiewają w całej Europie. Ale saksofon Kariny wciąż gra
Redaktorka i dziennikarka. Ukończyła polonistykę na Wołyńskim Uniwersytecie Narodowym Lesia Ukrainka oraz Turkologię w Instytucie Yunusa Emre (Turcja). Była redaktorką i felietonistką „Gazety po ukraińsku” i magazynu „Kraina”, pracowała dla diaspory ukraińskiej w Radiu Olsztyn, publikowała w Forbes, Leadership Journey, Huxley, Landlord i innych. Absolwent Thomas PPA International Certified Course (Wielka Brytania) z doświadczeniem w zakresie zasobów ludzkich. Pierwsza książka „Kobiety niskiego” ukazała się w wydawnictwie „Nora-druk” w 2016 roku, druga została opracowana przy pomocy Instytutu Literatury w Krakowie już podczas inwazji na pełną skalę.
R E K L A M A
Zostań naszym Patronem
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
By być uczciwym, należy przyznać, że wiele działań podjętych w ciągu ostatnich 8 tygodni zostało zapowiedzianych przez Donalda Trumpa już podczas kampanii wyborczej i okresu przejściowego, poprzedzającego jego inaugurację. 47. prezydent Stanów Zjednoczonych zasługuje na różne oceny, ale jego kurs jest jasny: z powodów psychologicznych i politycznych potrzebuje globalnego sukcesu w ciągu pierwszych 100 dni swojej prezydentury.
Trump jest otoczony przez ludzi, którzy w pełni podzielają jego plany i nie mają wątpliwości co do możliwości ich realizacji. Wcześniejsze dokonania tych osób mają minimalne znaczenie, a ich obecne osobiste zaangażowanie nie budzi wątpliwości.
W rezultacie Stany Zjednoczone w krótkim czasie zmieniły się ze strategicznego sojusznika Ukrainy (podczas kadencji Trumpa jako 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych sekretarz stanu USA Mike Pompeo i ukraiński minister spraw zagranicznych Pawło Klimkin odbyli spotkanie w ramach Komisji Partnerstwa Strategicznego w listopadzie 2018 r.) – w mediatora. I pośrednika, który żąda zapłaty za swoje usługi, uciekając się do jawnego szantażu. Ten zwrot ma dla Ukrainy dramatyczne konsekwencje i raczej nie ograniczy się do gorącej dyskusji, która odbyła się w Gabinecie Owalnym 28 lutego.
W Waszyngtonie Ukraina jest postrzegana jako słabe ogniwo globalnej polityki i nie jest to tylko osobisty ogląd Donalda Trumpa. To także systematyczne podejście do budowania relacji. Jednak, przyznajmy uczciwie, wypowiedzi prezydenta USA pokazują nie tylko zachowanie człowieka, który jest przyzwyczajony do opisywania wszystkiego w najwyższych tonach. Trump najwyraźniej nie zapomniał o tym, że przed laty próbował wydobyć od Wołodymyra Zełenskiego brudy na temat Huntera Bidena. Sytuacja ta, jak wiemy, doprowadziła do rozpoczęcia wobec Trumpa procedury impeachmentu.
Ukraina nie jest jedynym celem ataków administracji Trumpa, ale jest jedynym krajem, który opiera się rosyjskiej agresji mimo utraty 20% swojego terytorium. Dlatego sygnały o zakulisowych porozumieniach między Moskwą a Waszyngtonem, które doprowadziły do sukcesu rosyjskich wojsk w Kursku i odmowy USA udziału w międzynarodowych działaniach prawnych przeciwko Kremlowi, wyglądają niestety logicznie. Putin stawia Trumpowi warunki wstępne, a Trump je akceptuje i spełnia z entuzjazmem.
Ani fakt bezprecedensowej agresji w XXI wieku, ani wielkie cierpienia innych nie są argumentami dla Trumpa, który z łatwością żongluje liczbami ofiar wojny rosyjsko-ukraińskiej, czerpiąc je raczej z własnej wyobraźni niż z doniesień wywiadu
Musimy to przyznać: 47. prezydent Stanów Zjednoczonych stał się obiektem kontroli Kremla. Stany Zjednoczone konsekwentnie odmawiały stosowania elementów presji prawnej na Kreml, co jest całkowicie zgodne z poglądami Trumpa na stosunki międzynarodowe. Jest on zainteresowany porozumieniem, głośnym porozumieniem, które miałoby przekonać świat o jego geniuszu i talentach dyplomatycznych. Bo jak wiadomo, to „stabilny geniusz”.
Donald Trump podczas kampanii wyborczej w 2024 r. Zdjęcie: Evan Vucci/Associated Press/Eastern News
Biada tym, którzy stawiają opór
Ukraina ma do czynienia nie tylko ze zmianą globalnego klimatu politycznego (słowo „globalny” w Waszyngtonie może być używane tylko w odniesieniu do wielkości Trumpa). Wczorajszy strategiczny partner nie tylko domaga się „mineralnej” umowy, ale także zawiesza/wznawia dostarczanie pomocy wojskowej przydzielonej przez Joe Bidena, a także wymianę informacji wywiadowczych. I jest bardzo selektywny w swoim politycznym wsparciu.
Doszło do tego, że raporty ambasady USA na temat ostrzału ukraińskich miast nie wspominają już o Rosji, tak jakby rakiety i drony były wystrzeliwane przez Obcych
Warto przypomnieć, że Lloyd Austin, sekretarz obrony w administracji Bidena, swego czasu wyraził oburzenie z powodu ukraińskiego ostrzału rosyjskich rafinerii. I że to właśnie pod rządami 46. prezydenta USA proces ponownego mianowania Putina na prezydenta Rosji w marcu 2024 r., uzurpującego sobie władztwo nad okupowanymi terytoriami ukraińskimi, spowodował jedynie milczenie G-7. Stany Zjednoczone były liderem koalicji wspierającej Ukrainę, ale nie dostarczyły ani jednego F-16 ofierze agresji. Pokazuje to systematyczne dążenie Waszyngtonu do określenia stopnia zaangażowania USA w działania wojenne bez względu na imperatywy moralne.
Niestety Wołodymyr Zełenski nie zdołał dostosować polityki państwa do nowych wyzwań. „Plan zwycięstwa” i „plan odporności” okazały się jedynie deklaracjami i nie ma podstaw do organizowania nowego szczytu pokojowego. Poleganie na wąskim kręgu pełnomocników nadal dominuje w jego modus operandi, który został uzupełniony wprowadzeniem sankcji na dużą skalę przeciwko Petrowi Poroszence. Pomimo formalnego istnienia monowiększości, Rada Najwyższa Ukrainy nie przekształciła się w decyzyjną taśmę dla większości konstytucyjnej, a Gabinet Ministrów pozostaje „rządem nieuków”. Ukraiński rząd dostarcza zbyt wielu argumentów tym, którzy chcą nazywać nasz kraj państwem upadłym.
Chociaż dążenie USA do zapewnienia jak najszybszego przeprowadzenia wyborów w Ukrainie nie jest w kraju ideą popularną, większość graczy politycznych rozpoczęła przygotowania w tym kierunku. Bo zatrzymanie tego procesu jest prawie niemożliwe – ograniczymy się do przypomnienia, że dla społeczności międzynarodowej wybory to nie tylko określona liczba kart do głosowania w urnie, ale także międzynarodowe uznanie procesu wyrażania woli.
Kreml to rozumie, dlatego umiejętnie zaraził Biały Dom „głębokim zaniepokojeniem” stanem ukraińskiej demokracji. Faworytem Putina w tym nadchodzącym wyścigu wyborczym jest ogólny chaos, który rosyjskie służby wywiadowcze są gotowe zorganizować już teraz
Cel Kremla jest oczywisty: pokazać na przykładzie Ukrainy, że żaden kraj z wyimaginowanej strefy wpływów Rosji nie powinien stawiać oporu. To nie Monachium 1938 czy Jałta 1945 – to kwintesencja kremlowskiego myślenia i chęci dyktowania innym swojej woli. Nie załamując się pod pierwszymi uderzeniami rosyjskiej armii w lutym 2022 roku, Ukraina udowodniła swoją podmiotowość, lecz nie zdołała zmienić nastawienia wielu globalnych aktorów politycznych. Silna Ukraina nie jest potrzebna nikomu poza jej obywatelami i należy to sobie uświadomić. Inni globalni aktorzy muszą nabrać przekonania o potrzebie istnienia niezależnej i silnej Ukrainy.
Europejski dylemat
Przemówienie wiceprezydenta USA J.D. Vance’a na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa było nie tylko mrocznym sygnałem. USA zademonstrowały nim swoją gotowość do radykalnej zmiany polityki wobec Starego Świata. Europejczycy poczuli się jeszcze bardziej osamotnieni po lutowym sporze w formacie Trump i Vance vs Zełenski, który ma wszelkie szanse trafić do podręczników dyplomacji.
Z jednej strony UE i USA pozostają konkurentami gospodarczymi, co podkreślał Donald Trump. Z drugiej – bez europejskiego komponentu NATO w dużej mierze traci na znaczeniu, co dobrze rozumieją ci, którzy doradzali 47. prezydentowi USA, by podkreślał potrzebę zwiększenia wydatków wojskowych przez kraje Starego Świata.
Tyle że między uświadomieniem sobie tej potrzeby (poprzez podpisanie przez przywódców UE komunikatu popierającego plan ReArm Europe) a znaczącym zwiększeniem wydatków na obronność musi upłynąć trochę czasu. Czas ten będzie rozciągany nie tylko przez zwolenników porozumienia z Kremlem, ale także przez przedstawicieli państw europejskich, które liczą się z Waszyngtonem. To będzie naprawdę trudne.
Nie powinniśmy jednak pomijać kilku interesujących faktów. Widzimy ostentacyjną determinację Emmanuela Macrona, gotowość Kiera Starmera do pełnienia roli moderatora „koalicji zdeterminowanych” oraz aktywność krajów skandynawskich w pomaganiu Ukrainie. Można tu przywołać słowa sekretarza generalnego NATO Marka Rutte: „Europa nie jest już w stanie pokoju, Europa nie jest jeszcze w stanie wojny”. Wybór paradygmatu zależy od samych Europejczyków.
Sekretarz generalny NATO Mark Rutte i prezydent USA Donald Trump w Gabinecie Owalnym, 13 marca 2025 r. Zdjęcie: MANDEL NGAN/AFP/Eastern News
Pokusa Kremla
Wiele mówi się o tym, że Kreml wręcz dławi się teraz szampanem, ponieważ przebieg wydarzeń potwierdza długoletnią hipotezę Putina, że „każda zachodnia potęga może zostać pokonana”. Przekonanie to opiera się na jakościowym badaniu zachodnich procedur politycznych przez rosyjskie służby wywiadowcze, które nie zawahały się przeprowadzić już „praktycznych ćwiczeń” w zachodnich kampaniach wyborczych.
Rosja przestudiowała mechanizmy polityczne Zachodu znacznie lepiej niż jej przeciwnicy przestudiowali jej istotę
Władimir Putin nie tylko chce powrócić do klubu przywódców czołowych państw świata (będącego reprezentowanym przez format Rosja-USA-Chiny). Jego celem jest jak największa dezorganizacja Zachodu, osłabienie NATO i zwiększenie napięć między Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską. W ten sposób Kreml próbuje zwiększyć swoje globalne wpływy i ograniczyć sankcje.
Putin osiągnął już dość poważny sukces: dzięki stanowisku USA największa wojna we współczesnym świecie zostanie zawieszona bez ukarania agresora i jego neutralizacji. Dlatego wznowienie działań wojennych w Europie jest tylko kwestią czasu
W końcu ani logika postępowania Putina (lub jego ewentualnego następcy), ani argumenty jego transatlantyckich wrogów nie zmienią się radykalnie w najbliższej przyszłości. Polityka Trumpa tworzy niezwykle niepewną tymczasową równowagę w Europie, rodzaj „niechlujnego świata”, utrwalanego przez psychologiczne cechy Trumpa.
Jak odczytywać sygnały?
Przede wszystkim musimy zrozumieć, że administracja Trumpa nie dba zbytnio o ograniczenia moralne i jest gotowa działać zgodnie z prawami dżungli;
Pamiętajmy, że Władimir Putin i Xi Jinping nie są uzależnieni od wyników wyborów, w przeciwieństwie do polityków europejskich i amerykańskich;
Uświadommy sobie, że zespół Trumpa często kieruje się myśleniem życzeniowym, nie zwracając uwagi na jego skutki;
Wiedzmy, że proces podejmowania decyzji politycznych w Europie znacznie różni się od podobnych działań w USA, Rosji czy Chinach;
Trzeźwo oceniajmy zdolność Rosji do wprowadzania fałszywych i dezinformujących wiadomości do globalnej przestrzeni informacyjnej;
Szukajmy oznak polegania na wartościach, a nie na wartości aktywów, niezależnie od stopnia ich globalizacji;
Zrozummy, że biorąc pod uwagę charakter tej wojny negocjacje w sprawie zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej nie mogą być błyskawiczne.
Pamiętam, jak późno wieczorem tato stroił radio, żeby złapać falę Głosu Ameryki lub Radia Wolna Europa i dowiedzieć się co naprawdę dzieje się w Polsce i za żelazną kurtyną. Byłam dzieckiem, ale wiedziałam, że biorę udział w czymś zakazanym, do czego nie mogę się przyznać koleżankom w szkole.
Myślę, że to było wspólne doświadczenie wielu mieszkańców krajów byłego bloku sowieckiego przed 1989 rokiem. Dobrze pamiętamy, jaką rolę odgrywał dostęp do wolnych mediów w krajach, gdzie dozwolony był tylko jeden, prorządowy, propagandowy przekaz. Nadal tak jest w wielu miejscach, gdzie rządzą dyktatorzy - na Białorusi czy w Rosji lub tam, gdzie demokracja jest poważnie zagrożona, jak dziś w Gruzji.
Trudno więc nie mieć wrażenia, że Stany Zjednoczone Donalda Trumpa realizują od miesiąca wymarzony scenariusz napisany na Kremlu. Bo jak inaczej rozumieć informację Białego Domu, że zamknięcie Głosu Ameryki i Radia Wolna Europa oznacza, że podatnicy Amerykańscy nie będą dłużej płacić za swoich podatków na radykalną propagandę?
Dzieje się to w czasach wojny hybrydowej, gdy dla Rosji propagandowy przekaz i sianie dezinformacji jest tak samo ważne jak podporządkowanie sobie Ukrainy.
Zamknięcie Głosu Ameryki, która to rozgłośnia została powołana w 1942 roku do walki z nazistowską propagandą jest przerażające i symboliczne w kontekście tego, co ostatnio o Europie powiedział Vance w Monachium oraz otwartego poparcia jego i Muska dla skrajnie prawicowej niemieckiej partii AfD.
Zamknięcie tych emblematycznych dla demokracji stacji oraz pewnie rychły upadek wielu małych, niezależnych mediów z powodu obciętych funduszy z USAID to wielkie ryzyko, że zło w najczystszej postaci jak autorytaryzmy i faszyzmy, szybko się odrodzą.
Widzimy jak przez ostatnie dwa miesiące wiele granic zostało przesuniętych. Niemalże o dekady. Całe lata wydarzyły się w te dwa miesiące. I nie jest tak, do czego byliśmy przyzwyczajeni, że zmiany to rozwój, że celem polityki jest zmienianie świata na lepszy, bardziej sprawiedliwy, bardziej demokratyczny, bardziej przestrzegający praw człowieka.
Ostatnie zmiany i stojące za nimi decyzje cofają nas o dekady. Wrzucają całe społeczeństwa w ramiona dezinformacji, propagandy finansowanej przez autorytarne reżimy. Stany zdradzają nie tylko Europę. One zdradzają świat wartości, które były fundamentem, na którym zostały zbudowane. Wartości, których Trump, Vance i ich koalicji już nie cenią, bo według nich to nie Rosja czy Chiny są największym zagrożeniem dla Europy, ale europejskie demokracje.
A walkę z dezinformacją nazywają, jak Vance w Monachium, cenzurą.
Teraz jest tylko jedno pewne: w świecie odwróconych znaków musimy walczyć o demokrację bez oglądania się na wujka Sama.
Lokalizacja kliniki AboTak nie jest przypadkowa. To właśnie przy ulicy Wiejskiej znajduje się nie tylko Sejm, ale także siedziba Platformy Obywatelskiej i Kancelaria Prezydenta RP, czyli te miejsca na politycznej mapie Polski, w których zapadają najważniejsze dla kraju decyzje. Dlatego bojowniczki o prawo kobiet do aborcji, jak oświadczyły na konferencji prasowej podczas otwarcia kliniki, postanowili „zagarnąć kawałek tej ulicy dla siebie”.
Od teraz każdy, kto potrzebuje aborcji, informacji lub po prostu wsparcia, może tu przyjść.
– To centrum siostrzeństwa – mówią aktywistki. – Siostrzeństwo jest potrzebne i cenne zawsze, ale szczególnie dziś, gdy politycy nadal blokują zmiany w prawie aborcyjnym
Odłożona została nie tylko ustawa liberalizująca aborcję, ale także zmiany, które podczas kampanii wyborczej nazywano „minimalnymi”. Mowa o dekryminalizacji aborcji, czyli zmianach w kodeksie karnym, zgodnie z którymi osobie pomagającej w aborcji nie groziłoby już więzienie. W Polsce kobiety nie są ścigane za nielegalną aborcję, ale już pomoc w aborcji jest przestępstwem. Za przeprowadzenie nielegalnej aborcji lekarzom grozi do 3 lat więzienia. To prawo ich paraliżuje.
W Polsce aborcja jest legalna w dwóch przypadkach: gdy jest wynikiem czynu zabronionego, jak gwałt czy kazirodztwo, oraz gdy stanowi zagrożenie dla zdrowia i/lub życia kobiety. W tym drugim przypadku aborcja jest trudna do przeprowadzenia właśnie dlatego, że pomocnictwo podlega karze. Lekarze często odmawiają przerwania ciąży, nawet jeśli jest konieczna ze względu na zagrożenie dla płodu czy matki, powołując się na tzw. klauzulę sumienia. W minionych latach kilka kobiet zmarło dlatego, że lekarze odmówili przerwania ciąży na późnym etapie, mimo że stanowiła ona bezpośrednie zagrożenie dla ich życia.
Do października 2020 r., w ramach tak zwanego kompromisu aborcyjnego z 1993 r., aborcje z powodu wad płodu, w tym zagrażających jego życiu (poronienie), były uznawane za legalne. Jednak w 2020 r. Trybunał Konstytucyjny także je uznał za nielegalne.
Od tego czasu według Ministerstwa Zdrowia RP liczba legalnych aborcji w Polsce spadła dziesięciokrotnie. W 2021 roku odnotowano 107 aborcji, gdy w 2020 roku – 1076. Tyle że oficjalne statystyki nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.
ADT szacuje, że co roku Polki dokonują ponad 100 000 aborcji
W ubiegłym roku Aborcyjny Dream Team pomógł około 50 tysiącom kobiet uzyskać dostęp do aborcji farmakologicznej, która jest najczęstszą metodą przerywania niechcianej ciąży.
Działaczki ADT podkreślają, że klinika AboTak będzie miejscem, w którym nie tylko będą domagać się dostępu do aborcji, ale także przeprowadzać ten zabieg. Obecnie ośrodek oferuje aborcję medyczną (przy użyciu pigułek), a kobietom, które potrzebują aborcji chirurgicznej, pomaga znaleźć odpowiednią placówkę za granicą, zorganizować transport, a w szczególnych przypadkach także wsparcie finansowe. Ośrodek oferuje również bezpłatne testy ciążowe i porady medyczne.
Natalia Broniarczyk podkreśla, że ADT pomaga każdemu, kto potrzebuje pomocy w dostępie do aborcji.
– Codziennie zgłaszają się do nas nie tylko Polki, ale także kobiety z Ukrainy. Od początku wojny na pełną skalę ponad 3000 kobiet z Ukrainy dokonało aborcji z naszą pomocą – mówi. I dodaje, że ADT nie jest jedyną organizacją, w której ludzie mogą uzyskać pomoc. Wiele osób zwraca się też do Martynki, organizacji założonej przez ukraińskie kobiety.
Martynka została założona 19 dni po rozpoczęciu wielkiej wojny w Ukrainie. W ciągu trzech lat działalności otrzymała około 4000 próśb o pomoc, a liczba ta podwoiła się w ciągu ostatniego roku. To sprawy związane z przemocą i handlem ludźmi.
–
Jeśli potrzebujesz rozmowy lub porady, przyjdź na Wiejską 9. Jesteśmy tu dla każdej z was. Nie jesteś sama – zapewniają założycielki ośrodka.
Melania Krych: Kim ty jesteś i skąd się wziąłeś w Stanach?
Daniel Chervoniuk: Jestem studentem New York University oraz aspirującym powieściopisarzem i scenarzystą. Urodziłem się i wychowałem w Sioux Falls w Południowej Dakocie, w rodzinie imigrantów z Europy Wschodniej. Mieszkam w Nowym Jorku, ale mama i siostra nadal mieszkają w Południowej Dakocie, a reszta mojej rodziny jest w Ukrainie lub Łotwie.
Dlaczego twoi rodzice ze wszystkich miejsc wybrali Amerykę?
Mój tata jest z Ukrainy, mama pochodzi z Łotwy. Tata wyemigrował po odbyciu obowiązkowej, dwuletniej służby wojskowej w radzieckich siłach zbrojnych oraz kilku latach w Chersoniu jako gitarzysta basowy, grając na weselach i w restauracjach. Wyjechał, by zarobić, ale zakochał się w tym kraju i został. Myślę, że mama wyemigrowała z podobnego powodu, ale bardziej po to, aby spotkać się z innymi przyjaciółmi, którzy przeprowadzili się do Ameryki. Kiedy poznała mojego tatę w Key West, zdecydowała, że spróbuje być z nim na stałe.
Jakie były Twoje relacje z Ukrainą w okresie dorastania?
Mój związek z Ukrainą był bardzo subtelny i nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo odsuwało mnie to od rówieśników. W domu jedliśmy pierogi i sało, a mój tata wycinał mięso z okoni, i szczupaków, kładł je na żytnim chlebie, i popijał kwasem chlebowym. Bardzo miło wspominam mojego tatę, który uczył mnie, jak czyścić balichok – suszoną rybę, którą kupowaliśmy w markecie Beryozka, oraz jak zębami oddzielać ości od mięsa. Często jedliśmy balichok, kiedy tata był w domu.
Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo ludzie z tego powodu patrzyli na mnie jak na innego. W Południowej Dakocie każdy jest białym Amerykaninem – jest bardzo mało różnorodności. Zrozumienie, że ludzie nie chcieli być moimi przyjaciółmi lub uważali, że jestem dziwny ze względu na mój akcent w dzieciństwie, jedzenie, które przynosiłem do szkoły, lub akcent moich rodziców, sprawiło, że poczułem się bliżej mojej kultury – jakbym przeżywał wyjątkowe doświadczenie, które niewielu ludzi w tym kraju mogło zrozumieć. Podczas wakacji rozbrzmiewała Verka Serduchka. W domu, w samochodzie – rano, wieczorem i w nocy – słyszałem dużo „Chita Drita”, „Gop Gop” oraz „Vse budet horosho”. To były hymny mojego dzieciństwa. Mój tata tańczył do nich w najzabawniejszy sposób i zawsze starał się sprawić, żebym czuł się z tymi pieśniami związany. Tak wyglądało moje wychowanie w Ameryce. To był zawsze świadomy wysiłek, aby poczuć się bliżej swojego kraju, mimo że był on tak daleko.
Czułem się Ukraińcem, jasne – ale zawsze wiedziałem, że muszę to pielęgnować, wkładać wysiłek w utrzymanie tej tożsamości, bo inaczej wymknie mi się z rąk i zniknie na zawsze. Bycie Ukraińcem było jak dar, choć czasem trudny dar
Daniel Chervoniuk. Zdjęcie z archiwum prywatnego
Ta część Ukrainy w Tobie dorastała razem z Tobą?
Było to bardzo skomplikowane na przestrzeni lat. Na przykład od dzieciństwa postrzegałem to jako święto i sposób na bycie bliżejtaty. Wszystko, co łączyło się z moją ukraińskością, miało na celu bycie bliżej rodziny i celebrowanie chwil, kiedy wszyscy byliśmy razem (mój tata pracował jako kierowca ciężarówki, więc nie było go zbyt często w domu). Gdy dorastałem i odkryłem swoją miłość do pisania oraz opowiadania historii, w głowie pojawiło się poczucie obowiązku – jakbym nagle stał się świadomy mojego przywileju bycia Ukraińcem-Amerykaninem. Że mam szansę i możliwość oddania się mojej kulturze i społeczności, odnosząc sukces finansowy i pomagając Ukrainie – czy to budując tam szpitale, biblioteki, czy rozpoczynając programy artystyczne, aby pomócwspierać kolejne pokolenie ukraińskich twórców. Kiedy zacząłem odkrywać, co chciałem zrobić ze swoim życiem, robiłem to dla Ukrainy.
Nie wiem, dlaczego mój umysł poszedł w tym kierunku. Może po to, by tata był ze mnie dumny. Rozważałbym taką możliwość, w każdym razie. Stałem się świadomy swojego usposobienia. Nie chodziło już o świętowanie swojej ukraińskości, ale o to, jak zamierzam się do tego przyczynić. Jak miałem powiedzieć: „Hej, Ukraino. Oto, co zrobiłem, abyście byli ze mnie dumni. Oto, jak zamierzam sprawić, by małe dzieci w mojej sytuacji – czy to Ukraińcy w Ameryce, czy w Ukrainie – zrozumiały, że nie ma nic złego w byciu Ukraińcem i że jest to część ciebie, która powinna być celebrowana i postrzegana jako inspirująca oraz niesamowita, a nie tylko ciężka i traumatyczna”.
Jak to się zmieniło, gdy wybuchła wojna?
To uczucie się we mnie wzmocniło. Wiem, że niektórzy Ukraińcy odwrócili się od swojej kultury i częściowo ich rozumiem. To absurdalnie trudne budzić się codziennie i czytać te straszne wiadomości, wiedząc, że rodzina, którą kochasz i którą pamiętasz, żyje w piekle wywołanym przez Rosję. Pomyśleć o małych dziewczynkach, które są gwałcone i palone żywcem, jak np. w Buczy czy Iziumiu, o mężczyznach i kobietach, którzy idą walczyć i wracają bez kończyn oraz z traumą, jeśli nie w czarnych workachna zwłoki. Bezlitosne zabijanie Ukraińców i ludobójstwa, którym jesteśmy poddawani od setek lat. Jesteśmy zagrożeni tylko dlatego,że wierzymy we własną suwerenność.
Po wybuchu wojny zacząłem się więcej uczyć o ukraińskiej historii i kulturze. Dowiedziałem się o ukraińskiej awangardzie inowoczesności w kinie oraz sztuce
Dowiedziałem się także o ukraińskich dysydentach, renesansie ukraińskości oraz więcej oBabim Jarze i Hołodomorze. Dowiedziałem się, jak to, co czuję, zostałoby ukarane, gdybym urodził się zaledwie 60 lub 70 lat temu w moim rodzinnym kraju.
Najsilniejszym uczuciem było jednak poczucie winy. Winy za to, że byłem bezpieczny, że byłem w Ameryce i byłem Amerykaninem; winy za to, że nie walczyłem o swój kraj, nie pojechałem i nie próbowałem ratować mojej rodziny; winy za relacje z Rosjanami w mojej szkole, usprawiedliwianie ich ignorancji oraz ukrytej nienawiści do Ukraińców, a także za pozwalanie Amerykanom na nazywanie Ukraińcow „niezrozumiałymi”. To naprawdę mnie złościło bardziej niż cokolwiek innego. Poczucie winy zmieniło mój stosunek do bycia Ukraińcem.
Dlaczego mogę spełniać swoje marzenia, podążać za tym, co chcę robić w życiu, spotykać się z przyjaciółmi i zakochiwać, podczasgdy mężczyźni w moim wieku umierają, kobiety w moim wieku umierają? Ja też mógłbym umrzeć gdyby mój tata został w Ukrainie.
Cytując Oksanę Zabużko: „Ukraiński wybór to wybór między nieistnieniem a istnieniem, które cię zabija. Ucieknij od siebie i przestań istnieć, albo zaakceptuj fakt, że jesteś Ukraińcem i cierp z tego powodu każdego dnia.”
Ja wybrałem to drugie. Myślę, że to ważne. Świętowałem bycie Ukraińcem, kiedy byłem dzieckiem, a teraz doprowadza mnie to do płaczu. Nie czyni mnie to jednak mniej Ukraińcem i zamierzam nadal świętować swoją ukraińskość.
Daniel z tatą i siostrą. Zdjęcie z archiwum prywatnego
Jesteś pisarzem i scenarzystą, chciałbyś pewnego dnia wrócić do Ukrainy i zmienić tamtejszy przemysł filmowy?
Nie wiem. Chciałbym odnaleźć część siebie, którą straciłem jeszcze przed urodzeniem. Nie oczekuję pięknych przeżyć, ani nawet tego, że znów zobaczę rodzinę. Czuję, że jest we mnie tak wiele, czego nie dowiem się, dopóki nie wrócę do Ukrainy, a także tak wiele o ludzkimdoświadczeniu. Zastanawiam się, czy kiedy zobaczę, skąd pochodzi moja rodzina, zrozumiem trochę więcej o tym, co to znaczy być Ukraińcem i co to znaczy być rabinem, a także co to znaczy być okradzionym z doświadczenia bycia wychowanym w kraju – a to stanowi część mojej tożsamości. Produkcje filmowe z Ukrainy są fenomenalne i niesamowicie dobrze zrobione. Myślę, że problem jaki ma świat z nami polega na tym, że jesteśmy narodem, który myśli tylko o wojnie i przetrwaniu. Jakbyśmy byli karaluchami. Nie sądzę, że musimy przestać kręcić filmy wojenne, ale myślę, że świat musi dać Ukraińcom możliwość wyrażenia siebie jako naród, który nie jest definiowany tylko przez nasze przetrwanie, odporność, siłę i traumę. Zachód nie musi postrzegać nas jako narodu ofiar i bohaterów wojennych. Możemy być sportowcami, detektywami, duchami, licealistami, złodziejami, tancerzami, muzykami itp. Nie musimy być tylko żołnierzami, zdruzgotanymi wdowami czy sierotami. I czuję, że ukraińscy
Amerykanie są idealnym głosem dla tych historii i mogą być reprezentantami, którzy pokażą światu, co oznacza bycie Ukraińcem poza wojną i przemocą, kim jesteśmy poza naciskiem Rosji
Jesteśmy ludźmi i zasługujemy na opowiadanie wszystkich rodzajów historii, nie tylko tych o wojnie.
Jak opisałbyś obecnie współczesny ukraiński film?
Jestem sfrustrowany tym, że potrzeba krwi tysięcy Ukraińców, aby film został zaakceptowany przez zachodnią publiczność. Jestem sfrustrowany, że zachodnia publiczność może patrzeć na film taki jak „Anora”, nad którym pracowali Rosjanie, którzy popierają wojnę i który został dobrze przyjęty przez rosyjską publiczność w Ameryce nagradzając Oscarem. Rosjanie mają pozwolenie na kręcenie filmów niewojennych, a Ukraińcy - nie.
Płakat filmu „107 matek”. Zdjęcie: materiały prasowe
Mieliśmy tak świetne współczesne filmy, jak „Luksemburg Luksemburg”, „Moje myśli milczą” i „107 matek”, które zostały całkowicie przemilczane, bo nie są o wojnie w Ukrainie. Widzę przestrzeń dla filmów o ukraińskim doświadczeniu poza wojną, realizowanych przez ukraińskich Amerykanów. Widzę duży potencjał dla opowieści o tym, co to znaczy być Ukraińcem, które mogą oddzielić nas kulturowo od Rosji w oczach Zachodu. Musimy nadal kultywować historie, które pokażą odbiorcom, że nadal chcemy przyjaźni, miłości, bliskości, tożsamości, awansów, pieniędzy – wszystkich tych rzeczy, których inni ludzie pragną. Istniejemy jako całość, nie tylko jako naród bojowników. Potrzebujemy ukraińskich historii, które uczłowieczają nas poza wojną – nie tylko dla zachodniej publiczności, ale także dla Ukraińców, abyśmy pamiętali, kim tak naprawdę jesteśmy.
Brytyjski premier Keir Starmer wzywa, by nie pozwolić Putinowi na „gierki” z zawieszeniem broni w Ukrainie. Według niego Moskwa próbuje zyskać na czasie, więc Zachód nie powinien ograniczać presji, a raczej zwiększyć wsparcie dla Kijowa.
15 marca Starmer zorganizował internetowe spotkanie „koalicji chętnych”, a 20 marca europejscy dowódcy wojskowi omówią w Wielkiej Brytanii możliwość zorganizowania misji pokojowej w Ukrainie. Mocarstwa zachodnie przechodzą do „fazy operacyjnej” zapewnienia Ukrainie bezpieczeństwa, która obejmuje zarówno pomoc wojskową, jak nałożenie na Rosję surowszych sankcji.
Co oznacza ta nowa faza wsparcia dla Ukrainy? Czy misja pokojowa jest możliwa – a jeśli tak, to na jakich warunkach? Rozmawiamy z emerytowanym brytyjskim generałem Richardem Shirreffem, byłym zastępcą Naczelnego Dowódcy Sił Sojuszniczych w Europie.
Jedyny sposób: pokonać Rosjan
Maryna Stepanenko: Panie generale, jaką rolę mogą odegrać międzynarodowe siły bezpieczeństwa, które przystąpiłyby do „koalicji chętnych”? Jakich konkretnych kroków można oczekiwać od krajów europejskich, zwłaszcza od Wielkiej Brytanii?
Richard Shirreff: Jedyną rolą wartą omówienia jest powstrzymanie przyszłej rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Wyzwanie jest oczywiste: za pośrednictwem ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa Rosja już powiedziała, że nie zaakceptuje europejskich sił pokojowych w Ukrainie po zawieszeniu broni. Oznacza to, że Rosja powinna zostać zmuszona do ich zaakceptowania, a jedynym sposobem na to jest pokonanie Rosjan.
Rosja musi zrozumieć, że nigdy nie będzie w stanie osiągnąć swoich celów w Ukrainie, lecz tego przesłania brakuje w obecnych dyskusjach. Każda siła [którą zorganizuje Europa – red.] musi być w stanie przewyższyć siłę Rosji.
Siły liczące 30 000 żołnierzy, bez ciężkiego uzbrojenia, nie mają sensu
Potrzeba znacznej liczby żołnierzy, obrony powietrznej, precyzyjnych pocisków dalekiego zasięgu i wszystkich zdolności niezbędnych do walki z Rosją. To ogromne zadanie. Siły pokojowe muszą pokryć do 1200 kilometrów linii frontu, prowadząc rozpoznanie i nadzór. Cokolwiek mniejszego będzie nieskuteczne.
Dlaczego Wielka Brytania nie zaprosiła przedstawicieli państw bałtyckich na pierwsze spotkanie przywódców na początku marca? Doprowadziło to do incydentu dyplomatycznego. Czy te państwa powinny być zaangażowane w dyskusje, biorąc pod uwagę ich bezpośrednie zagrożenie ze strony Rosji?
Oczywiście, że należało je zaprosić. To był głupi błąd i prawdziwa zniewaga dla naszych przyjaciół w krajach bałtyckich.
Co jest potrzebne, by stworzyć i obsługiwać międzynarodowy kontyngent pokojowy bez udziału USA? Na ile skuteczne mogą być takie siły?
Potrzeba wiele. Przede wszystkim muszą to być siły zdolne do przewyższenia Rosjan. Potrzeba sił powietrznych i zasobów. Potrzeba precyzyjnych pocisków dalekiego zasięgu. Potrzeba dział szturmowych. Potrzeba HIMARS-ów. Potrzeba dowodzenia, kontroli i koordynacji. Potrzeba nadzoru satelitarnego, informacji, wywiadu. Potrzeba wielu rzeczy.
Operator dronów 3. Powietrznodesantowej Brygady Szturmowej na pozycjach w pobliżu linii frontu. Zdjęcie: AA/Abaca/Abaca/East News
By te siły były naprawdę zdolne do walki, potrzeba wszystkich zdolności, które może zapewnić Ameryka, a także, oczywiście, obrony powietrznej. Europa ma niektóre z tych możliwości, lecz nie wszystkie. A to oznacza, że Europa musi wziąć się w garść i znaleźć sposoby na ich zabezpieczenie, jeśli chce być skuteczna.
Europa musi wziąć się w garść
Jakie są realne dźwignie nacisku na Moskwę, jeśli wziąć pod uwagę jej oświadczenia kategorycznie odrzucające możliwość stacjonowania w Ukrainie międzynarodowego kontyngentu?
Potrzebna jest europejsko-kanadyjska strategia mająca na celu zapewnienie Ukrainie środków do pokonania Rosji: sprzętu wojskowego, logistyki, amunicji i wsparcia dla reformy jej sił zbrojnych, by zmaksymalizować ich zdolności. Pierwszym krokiem jest zapewnienie Ukrainie zdolności do utrzymania linii frontu i powstrzymania postępów Rosji, która pomimo ogromnych strat postępuje centymetr po centymetrze.
Stany Zjednoczone przywróciły wcześniej wycofaną pomoc, w tym wywiadowczą, ale Europa musi pomóc Ukrainie w budowaniu własnej siły
Kluczowym krokiem są inwestycje. Ukraina wykazała się niezwykłą szybkością i sprawnością w opracowywaniu i pozyskiwaniu nowej broni. Finansowanie tych wysiłków będzie kluczowe. Ostatecznie jedyną drogą do pokoju jest pokonanie Rosji.
Jakich dźwigni wpływu można użyć, by to osiągnąć?
Jestem pewien, że może istnieć tak zwana dźwignia finansowa. Chciałbym również zauważyć, że Ukraina przedstawiła pomysł zawieszenia broni – zarówno w powietrzu, jak na morzu – jako potencjalny punkt wyjścia. Jednak zasadniczo nie wierzę, że Putin kiedykolwiek zrezygnuje ze swojego celu, jakim jest likwidacja Ukrainy jako państwa.
To pozostaje jego ostatecznym celem – to jest to, co go napędza. Rosja jest reżimem, który rozwija się dzięki wojnie, który utrzymuje się dzięki konfliktom. Jeśli Trump zaoferuje Putinowi korzystną dla niego umowę, która pozwoli mu ogłosić zwycięstwo i da mu czas na odbudowę armii, ten nieuchronnie podejmie kolejną próbę rozczłonkowania Ukrainy.
I to prowadzi nas z powrotem do krytycznej potrzeby stworzenia potężnych sił, by uspokoić i odstraszyć Moskwę.
Pożyteczny idiota Putina
Prezydent Trump wierzy, że porozumienie z Rosją może zapewnić Ukrainie trwały pokój. Czy istnieją jakieś historyczne lub wojskowe precedensy, sugerujące, że takie porozumienia mogą zostać wykorzystane przez Rosję do przegrupowania sił przed nową ofensywą?
Tak, istnieją. Trump oszukuje sam siebie, jeśli myśli, że bez porażki Rosji może osiągnąć zawieszenie broni, które doprowadzi do trwałego pokoju.
Był brutalny wobec waszego prezydenta. Wszyscy widzieliśmy ten pokaz nienawiści, chamstwa, niegrzeczności w Białym Domu kilka tygodni temu
Do tej pory domagał się od Ukrainy wszelkich możliwych ustępstw. A czego zażądał od Putina? Niczego. Wszystko na ten temat. Trump faktycznie „jest w łóżku” z Putinem i musimy się do tego przyzwyczaić.
Graham Stewart, członek brytyjskiego parlamentu, zasugerował, że Trump był przez dziesięciolecia przygotowywany przez służby wywiadowcze Kremla. Senat USA zastanawia się, czy obecny prezydent nie jest przypadkiem częścią kremlowskiej agentury. Jak Pan ocenia te rozważania?
Istnieje wiele solidnych dowodów, które sugerują, że jeśli Trump nie był faktycznym agentem Rosji, to przynajmniej był przez nią finansowany w latach 90. Co więcej, jego kampania wyborcza w 2016 roku była finansowana przez Rosję. Zarówno Putin, jak Trump o tym wiedzieli.
Wszystko to sprawia, że Trump ma zobowiązania wobec Rosji. Myślę, że sposób, w jaki się zachowuje, pokazuje, że jest przede wszystkim pożytecznym idiotą Putina.
Jak podejście Trumpa, który chce szybkich rozwiązań i stawia ultimatum, może wpłynąć na ogólny format negocjacji z Rosją?
Trump oszukuje sam siebie, jeśli myśli, że może osiągnąć trwały pokój. Bo Rosja nie jest gotowa na żadne ustępstwa, nie wycofała się ani na jotę ze swoich żądań „rozczłonkowania” Ukrainy.
Prawie miesiąc temu Donald Trump nagle zwolnił generała Charlesa Browna Jr. ze stanowiska przewodniczącego Połączonych Szefów Sztabów. Zwolnił także pięciu innych wysokich rangą urzędników Pentagonu, w tym admirał Lisę Franchetti, pierwszą kobietę na stanowisku Szefa Operacji Marynarki Wojennej. Jak takie decyzje wpływają na skuteczność operacyjną armii amerykańskiej i zaufanie wojska do cywilnego przywództwa?
Zdecydowanie nie pomagają prezydentowi. Starsi oficerowie sił zbrojnych USA zostali wybrani nie ze względu na ich preferencje polityczne, ale ze względu na zdolności wojskowe i osąd, zdolność do doradzania wyższym przywódcom politycznym. Tak właśnie działają demokracje.
Wyższe kierownictwo sił zbrojnych istnieje po to, by udzielać apolitycznych porad, a podejmowanie decyzji należy już do polityków. To nie politycy wyznaczają w armii ludzi, którzy wykonywaliby ich polityczne rozkazy. Nie jest to więc dobre dla morale amerykańskich sił zbrojnych i ich potencjału.
Potrzebny alternatywny system
Widzimy, że Europa i Stany Zjednoczone podążają przeciwnymi ścieżkami: Trump nalega na kompromisy, podczas gdy europejscy przywódcy rozumieją, że porażka Ukrainy oznaczałaby zagrożenie dla bezpieczeństwa UE. Czy możliwe jest stworzenie nowego formatu współpracy w zakresie bezpieczeństwa między Europą a Ukrainą, jeśli Stany Zjednoczone zdecydują się trwale ograniczyć swoje zaangażowanie w bezpieczeństwo tej drugiej?
Europa i Kanada muszą uznać, że Ameryka de facto zrezygnowała z przywództwa w wolnym świecie
Pod rządami Trumpa Stany Zjednoczone stały się bliższe Rosji niż Europie – praktycznie są towarzyszami podróży Putina.
Widzieliśmy to, gdy USA głosowały z Rosją i Koreą Północną przeciwko europejskiej rezolucji potępiającej rosyjską agresję w Ukrainie. Sygnały były jasne – nie tylko z Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, ale także od Putina, Trumpa, Vance'a i Hegsetha. Hegseth [Pete Hegseth, sekretarz obrony Stanów Zjednoczonych – red.] wyraził się jasno: Ameryka nie będzie już gwarantem bezpieczeństwa Europy.
Rodzi to poważne pytania dotyczące istniejących struktur, w tym NATO. Europa i Kanada muszą teraz opracować alternatywny system bezpieczeństwa – być może oparty na NATO, ale z Ukrainą włączoną do równania. Potrzebne jest strategiczne i kreatywne myślenie.
Żadnych prokremlowskich kompromisów
Podczas negocjacji w Arabii Saudyjskiej Stany Zjednoczone zaproponowały całkowite zawieszenie broni, a następnie negocjacje w sprawie długoterminowego porozumienia pokojowego. Z kolei Ukraina chciała zawieszenia broni tylko w powietrzu i na morzu, a na lądzie – kontynuowania walk do czasu otrzymania gwarancji bezpieczeństwa. Jak Pan ocenia te dwa scenariusze? Co one dają – lub czym grożą?
Ukraina nigdy nie powinna zgadzać się na kompromisy wymagane przez Amerykę. Rubio [Marco Rubio, sekretarz stanu USA – red.] mówi, że Ukraina powinna oddać terytorium w zamian za pokój, ale w rzeczywistości oferuje oddanie Ukraińców w zamian za tymczasową przerwę w walkach.
Rubio oczekuje, że prezydent Zełenski odda pod rosyjską kontrolę wolnych obywateli Ukrainy mieszkających na terytoriach, które nie są obecnie okupowane przez Rosję. To jest nie do przyjęcia
Dlatego pozostaję przy swoim zdaniu: po prostu nie widzę, by to dokądkolwiek zmierzało.
Jakie powinny być realne gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy ze strony USA, Europy i NATO, aby nie powtórzyła się historia z memorandum budapesztańskim?
Gdyby Ameryka nadal stała po stronie Europy i wspierała Ukrainę, jedyną gwarancją bezpieczeństwa, która naprawdę miałaby znaczenie, byłoby członkostwo Ukrainy w NATO. Ale biorąc pod uwagę zmianę kursu Ameryki, musimy rozważyć nowe ramy: europejsko-kanadyjsko-atlantycką organizację traktatową, zakotwiczoną w NATO. Sojusz ten powinien nie tylko zostać wzmocniony poprzez skuteczne funkcjonowanie bez Stanów Zjednoczonych, ale także zintegrować Ukrainę.
Osiągnięcie tego celu jest jednak ogromnym wyzwaniem. Wymaga najpierw pokonania Rosji, a następnie stworzenia wiarygodnego środka odstraszającego w Ukrainie. To najważniejsze kwestie do rozwiązania w ciągu najbliższych trzech do pięciu lat.
Europa musi znaleźć alternatywę dla Stanów Zjednoczonych. Zdjęcie: OPU
Większość będzie stać razem
Podkreśla Pan wagę współpracy w zakresie bezpieczeństwa między Europą a Kanadą. Jednak biorąc pod uwagę podziały w Europie, czy widzi Pan szansę na powstanie mniejszych, regionalnych sojuszy bezpieczeństwa, jeśli USA opuszczą NATO? Czy państwa bałtyckie mogłyby np. utworzyć własny pakt obronny albo czy Czwórka Wyszehradzka mogłaby utworzyć odrębny sojusz bezpieczeństwa? Czy fragmentacja NATO doprowadzi do powstania mozaiki mniejszych koalicji – czy też jest to mało prawdopodobne?
Jest bardzo prawdopodobne, że przyszły europejsko-kanadyjski system bezpieczeństwa będzie obracał się wokół „koalicji chętnych” – krajów, które są autentycznie zaangażowane w kolektywną obronę.
Kraje takie jak Węgry pod przywództwem Orbana, który pozycjonuje się jako kolejny pożyteczny idiota Putina, powinny zostać po prostu wykluczone. Jeśli odmawiają wniesienia wkładu w europejskie bezpieczeństwo, to niech sobie uschną
Jednak zdecydowana większość będzie stać razem. Można to już było zobaczyć na konferencji w Paryżu, w której wzięło udział około 20 krajów – nie tylko europejscy sojusznicy, ale także ich partnerzy, tacy jak Australia, Japonia, Korea Południowa, a nawet Irlandia. Kraje te uznają, że bezpieczeństwo europejskie jest ich wspólnym interesem. I że najlepszym sposobem na jego zapewnienie jest współpraca z krajami o podobnych poglądach.
Zdjęcie na okładce: AA/Abaca/Abaca/East News
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji