Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Alarm lotniczy w Warszawie. Jak Ukraińcy za granicą przypominają o sobie
Kiedy o 08:16 w niedzielę nadlatuje MiG, rozdzwaniają się telefony w Warszawie, Lublanie, Londynie i Berlinie. Małe alarmy rozbrzmiewają w całej Europie. Ale Ukraińcy to nie tylko trauma. To także wdzięczność
Siedziba Komisji Europejskiej oświetlona niebiesko-żółtymi barwami ukraińskiej flagi. Fot: THIERRY MONASSE/REPORTER
No items found.
O 08:16 w niedzielę w Warszawie rozległo się ostrzeżenie o nalotach. Po raz kolejny ktoś spieszył się na autobus i nie przełączył telefonu w tryb cichy. „Ten cholerny MiG nadleciał… – chłopak siedzący przede mną, przewija wiadomości i szuka słów. Spoglądamy sobie w oczy z dziewczyną, która właśnie skasowała bilet. Zna dźwięk dzwonka. Marszczy gniewnie brwi i bierze do ręki telefon. Jest Ukrainką.
Ukraińcy w autobusie w Warszawie, nie odzywając się, sprawdzają gdzie i co leci, ile tego leci i z jaką prędkością. I piszą do swoich krewnych i znajomych – z najważniejszym pytaniem: „Co u ciebie?”.
Niebieskich i żółtych wstążeczek na plecakach i torbach prawie nie widzę, moi rodacy jakby już dołączyli do „normalnego życia” Warszawy, rozproszeni wśród miejscowych, by czasem zaszokować ich retrospekcjami. Oto dziewczynka zręcznie zakrywająca głowę dłońmi i przykucnięta, przestraszona majową burzą. Oto czyjeś dziecko krzyczy gorączkowo podczas premiery filmu animowanego o Mario – w filmie coś błyska i wybucha, a dziecku obraz wydaje się uderzająco znajomy.
Nikt się nie skarży i nie narzeka – w Ukrainie jest teraz tysiąc razy trudniej. Oprócz piosenek, „szoku”, muzyki w autobusach i zapału do pracy, przywieźliśmy tu również nasze traumy
Ale Ukraińcy to nie tylko niepokój. To także wdzięczność. Karina Antonenko z Ługańska jest jedną z nas. Jej ukraiński jest tak czysty, jakby nauczyła się go niedawno. Ukraińcy, którzy wracają do języka swoich dziadków, mówią starannie, wymawiając twarde „h”. Ale jej dziadek pochodził z Kaukazu.
– Mój dziadek był Gruzinem, po nim mam wygląd – uśmiecha się Karina. – Pracował w cyrku i grał na saksofonie w orkiestrze. Opanował wiele instrumentów muzycznych, więc zaczęłam grać na pianinie już w wieku trzech lat.
Karina jest wirtuozką saksofonu.
– Saksofon to wspaniała rzecz. Kiedy mi smutno, biorę go do ręki i gram – wyznaje.
Po wybuchu wielkiej wojny znalazła się w Rabce Zdroju. O wielkim koncercie charytatywnym zorganizowanym przez Ukraińców mówiła cała okolica.
Zebrano wtedy 23 500 złotych na pomoc i artykuły pierwszej potrzeby dla Ukrainy. Wydarzenie, w którym wzięła udział Karina, przeszło do historii miasta
W rocznicę inwazji Karina wraz z polskim muzykiem nagrała teledysk „Dziękuje, Polsko”, któremu towarzyszyły następujące słowa: „Jest z nami kraj, który dał nam możliwość znalezienia schronienia, który pomagał nam od pierwszego dnia wojny, który dał nam wszystko, byśmy mogli przetrwać te okropności. Dziękujemy każdej osobie, która zrozumiała nasz ból, każdemu wolontariuszowi i żołnierzowi. Dziękujemy, Polsko".
Kiedy w domu ich sąsiadów, starszego polskiego małżeństwa, wskutek wybuchu gazu wybuchł pożar, ukraińska diaspora wiedziała, co robić.
– Zaczęliśmy się zastanawiać, jak pomóc. Muzycy nie mają za dużo pieniędzy, ale wpadliśmy na pomysł zorganizowania dużego koncertu, tak jak zorganizowaliśmy dla Ukrainy. Wzięło w nim udział wielu Ukraińców. Dziewczyny coś gotowały, sprzedawały wypieki, przyniosły swoje rękodzieło. Zebraliśmy 50 tysięcy złotych. A teraz sąsiedzi już się odbudowują, mają ściany i dach.
Kiedy MiG startuje w niedzielę o 08:16, myślę o tym wspaniałym przykładzie ukraińsko-polskiego sąsiedzkiego wsparcia.
Telefony w Warszawie, Lublanie, Londynie i Berlinie wibrują niepokojąco, a małe alarmy rozbrzmiewają w całej Europie. Ale saksofon Kariny wciąż gra
Redaktorka i dziennikarka. Ukończyła polonistykę na Wołyńskim Uniwersytecie Narodowym Lesia Ukrainka oraz Turkologię w Instytucie Yunusa Emre (Turcja). Była redaktorką i felietonistką „Gazety po ukraińsku” i magazynu „Kraina”, pracowała dla diaspory ukraińskiej w Radiu Olsztyn, publikowała w Forbes, Leadership Journey, Huxley, Landlord i innych. Absolwent Thomas PPA International Certified Course (Wielka Brytania) z doświadczeniem w zakresie zasobów ludzkich. Pierwsza książka „Kobiety niskiego” ukazała się w wydawnictwie „Nora-druk” w 2016 roku, druga została opracowana przy pomocy Instytutu Literatury w Krakowie już podczas inwazji na pełną skalę.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Juliusz Słowacki napisał dramat „Kordiana” 190 lat temu. Pokazał w nim rosyjskiego cesarza Mikołaja I jako zaciekłego wroga krajów europejskich, w szczególności Polski, w której brutalnie stłumił powstanie narodowowyzwoleńcze. Ten car niemal przez całe swoje życie prowadził wojny o nowe ziemie – także z Persją, na Kaukazie, z Turcją…
Według dr hab. Iwony Maciejewskiej, profesorki Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, rosyjska ideologia imperialna nadal wpływa na wielu ludzi nie tylko w Rosji, ale też za granicą. To z kolei pozwala Kremlowi kontrolować zachodni dyskurs na temat wojny w Ukrainie poprzez narzucanie imperialnej struktury myślenia. Głównym argumentem Rosjan, który dziś pozwala im uniknąć odpowiedzialności, jest to, że Kreml nie uznaje niepodległości Ukrainy, ponieważ w średniowieczu ziemie dzisiejszej Ukrainy i Rosji były częścią tego samego państwa, Rusi Kijowskiej. „Kordian” pokazuje nierosyjską wersję historii.
Historycy i pisarze (m.in. Ołeh Krysztopa i Anders Aslund) porównują styl rządów obecnego szefa Kremla do panowania Mikołaja I, który władał Imperium Rosyjskim w latach 1825-1855. W tym czasie absolutyzm w Rosji osiągnął swoje maksimum.
Po stłumieniu powstania listopadowego w latach 1830-1831 Mikołaj I zniósł polską konstytucję. W „Kordianie” Słowacki opisuje, jak dumny z siebie jest ten władca, któremu udało się zamienić Polskę w politycznego „trupa”. Grozi, że wszystkich kolejnych protestujących wyśle na Syberię lub zabije. A jeśli wybuchnie nowe powstanie, Warszawa zostanie zniszczona na zawsze:
„Polska już ostygła,
Umarła i na wieki. – Jak magnesu igła
Na północ obrócona, w Sybir patrzy mroźny”.
Wydarzenia, które w tamtym czasie miały miejsce w Polsce, przypominają sytuację na tymczasowo okupowanych terytoriach ukraińskich
„Zniszczenie polskiej armii, wprowadzenie języka moskiewskiego jako języka urzędowego, przeniesienie bibliotek publicznych i zbiorów naukowych z Polski do Rosji, zamknięcie szkół, przymusowe przesiedlenie dużej liczby polskich dzieci do Rosji pod pretekstem ich reedukacji na koszt publiczny, zesłanie wielu polskich rodzin do odległych prowincji Rosji, znaczna i rygorystyczna rekrutacja, mianowanie moskiewskich urzędników na stanowiska w Polsce, ingerencja w sprawy Kościoła narodowego itp. Wszystko to świadczy o próbach rządu zniszczenia narodu politycznego w Polsce i stopniowego przekształcenia jej w prowincję moskiewską” – pisał 3 lipca 1832 r. lord Henry Temple Palmerston, brytyjski mąż stanu.
Na ziemiach polskich wchodzących w skład Imperium Rosyjskiego agresywnie i szybko realizowano politykę rusyfikacji. Presja cenzury stała się totalna. Jednym z pisarzy, którego twórczość i nazwisko znalazły się na indeksie, był młody poeta Juliusz Słowacki. Pochodził z Ukrainy – urodził się w 1809 roku w Krzemieńcu (obecnie w obwodzie tarnopolskim).
Słowacki postrzegał panowanie Mikołaja I jako zagrożenie dla całej Europy:
„Europę jak jabłko rozetnę,
A nóż zatruty obie zatruje połowy”.
O ambicjach, pewności siebie i planach cara, by kontynuować wojny kolonialne w Europie, świadczą też inne słowa słowa despotycznego monarchy: „Ha! Ha! albom ja wielki? albo świat ten mały?”. Był przekonany, że jest wybrańcem Boga, który powierzył mu zarządzanie imperium.
Mikołaj I uważał, że jego świętą misją jest obrona Rosji przed liberalizmem, który jego zdaniem nadchodził z Zachodu
Od 1844 r. mieszkańcy Imperium poniżej 25. roku życia nie mogli podróżować za granicę; dla wszystkich innych wyjazd był niemal niemożliwy. Poza tym car zwalczał wolność słowa, wprowadzając ścisłą cenzurę. Stworzył tajną policję do wyłapywania i karania wszystkich niezadowolonych – odpowiednik przyszłych KGB i FSB. Mikołaj I zniszczył także odrodzenie narodowe, które rozpoczęło się w Ukrainie, formułując ideę jednego narodu, na który mieli się składać Wielkorusini (Rosjanie), Małorusini (Ukraińcy) i Białorusini. Wprowadził również narodową ideę „autokracji, prawosławia i narodowości”.
Obecny szef Kremla promuje tę samą, wywodzącą się od czasów cara Mikołaja I, ideę
Według dr. Olgi Morozowej to właśnie udział młodego Juliusza Słowackiego w powstaniu listopadowym skłonił poetę do emigracji (najpierw do Paryża, później do Genewy) – i napisania „Kordiana”.
Kryształowe prokrustowe łoże dla liberałów i innowierców
Jednym z kluczowych fragmentów „Kordiana” jest scena rozgrywająca się w Sali Tronowej Zamku Królewskiego w Warszawie. Kordian planuje zamach na cara, który obwołał się też królem Polski. Gdy dociera do zamku, Mikołaj I śpi w kryształowym łożu. Z jednej strony to symbol absolutyzmu i niedostępności króla, z drugiej – kruchości carskiej władzy i jej słabości.
W innej scenie dramatu staje się jasne, że „kryształowe łoże” jest również nawiązaniem do „Prokrustowego łoża”. W mitologii greckiej zbrodniarz Prokrust usypiał w nim swoje ofiary, najczęściej podróżników. Tych, dla których było zbyt długie, rozciągał – a tym, którzy się w nim nie mieścili, obcinał nogi. To metafora sztywnych i brutalnych granic, w ramach których ktoś chce siłą dostosować kogoś do swoich potrzeb lub wymagań.
„Kryształowe łoże” w utworze Słowackiego ukazuje plany cara wobec narodów Europy Zachodniej:
„Na zachodzie stugłowa wyrasta poczwara,
Lecz wkrótce w petersburskiej każę ulać
Łoże drugie z kryształu, dla ludów zachodu;
Miarę na długość wezmę z moskiewskiego rodu,
A który naród dłuższy nad łoża okucie,
Kryształu nie rozciągnę, lud skrócę o głowę”.
Inaczej mówiąc, wszystkich mieszkańców Europy Zachodniej (Mikołaj I nazywa ich „stugłowym potworem”), którzy nie dostosują się do warunków narzucanych im przez rosyjskiego cara, czeka marny los.
Wkrótce nienawiść do Europy zmotywowała cara do rozpoczęcia nowej wojny. W Stambule zażądał, by wszyscy prawosławni chrześcijanie w Imperium Osmańskim znaleźli się pod jego „ochroną”. Gdy sułtan odmówił, Rosja zajęła Mołdawię i zaatakowała turecką flotę w Sinope. Europejscy przywódcy, zdając sobie sprawę, że cara nie da się powstrzymać, postanowili przystąpić do wojny po stronie Imperium Osmańskiego. Rosja haniebnie przegrała „świętą wojnę” z Europą, poddając Sewastopol. Mikołaj I przeziębił się na Krymie i zmarł w swoim niekryształowym łóżku.
Dramat „Kordian” Sławackiego, opowiadający o powstaniu listopadowym, przygotowaniach do zamachu na cara i zrywie narodowowyzwoleńczym, do dziś jest jednym z najczęściej dyskutowanych dzieł. Dlatego został wybrany do odczytania podczas XIII Narodowego Czytania w Polsce, w Ukrainie i 60 innych krajach.
Po raz pierwszy od dwóch lat kanclerz Niemiec Olaf Scholz zadzwonił do Putina. To jego sposób na wygranie przedterminowych wyborów i uratowanie kariery, która szybko chyli się ku upadkowi. Co więcej, w niemieckich mediach pojawia się coraz więcej artykułów sugerujących, że polityk ten chce prowadzić kampanię wyborczą swojej partii kosztem Ukrainy. Jego głównym przesłaniem jest to, że nie dostarczając ukraińskim siłom zbrojnym Taurusów, Niemcy ratują świat przed III wojną światową.
Takie zachowanie państwa, które w rzeczywistości wyhodowało współczesną Rosję, wywołuje wśród Ukraińców wściekłość i nienawiść
Nic dziwnego, że pan Scholz przeżywa swoje ostatnie miesiące na stanowisku kanclerza. A uprzedzenie wobec Ukrainy jest związane z traumą niemieckiego społeczeństwa z ostatnich dwóch wojen światowych, w których to Niemcy byli agresorami i mordowali swoich sąsiadów.
Zapytałam kilka osób, które żyją w Niemczech od dłuższego czasu, znają wewnętrzne funkcjonowanie tego kraju i są zaangażowane w proces polityczny, dlaczego Scholz tak bardzo wierzy w sukces swoich rozmów telefonicznych z Putinem.
„Scholz i jego partia nie są bezdusznymi i chciwymi łajdakami szukającymi zysku – zapewniła mnie jedna z nich, obywatel Niemiec, który poparł Socjaldemokratyczną Partię Niemiec w ostatnich dwóch wyborach. – Wręcz przeciwnie, w przeciwieństwie do ukraińskich polityków mają ideowe przekonania. Są głęboko przekonani, że ich misją jest uchronienie Niemiec przed wywołaniem III wojny światowej. W końcu dwie poprzednie wojny światowe zostały oficjalnie rozpoczęte przez Berlin. Mocno wierzą, że sposobem na zachowanie Niemiec i życia milionów Niemców poprzez nieuczestniczenie w III wojnie światowej jest nieingerowanie w wojnę z Rosją i Chinami. W tym celu są gotowi znieść każdy wstyd, potępienie i nienawiść całego świata. Co więcej, czują się nawet świętymi, którzy przechodzą męki dla dobra innych”.
Dodajmy do tego strach niemieckich polityków po zwycięstwie Donalda Trumpa i Republikanów w niedawnych wyborach. Komentarze Waszyngtonu, że kraje europejskie powinny być bardziej hojne w kwestii inwestowania w siłę NATO, stają się coraz głośniejsze.
Berlin wie, że są wymierzone przede wszystkim w niego, bo to Niemcy przez ostatnie ćwierć wieku rozwijały swoją gospodarkę dzięki dwóm czynnikom: amerykańskiemu parasolowi nuklearnemu i taniemu gazowi z Rosji
To niemieccy politycy wyhodowali tego potwora. Nic więc dziwnego, że była kanclerz Angela Merkel postanowiła reanimować reputację własną i niemieckich elit politycznych, publikując pamiętnik, w którym twierdzi, że Niemcy nigdy nie kochały Putina. Tak się składa, że umowy gazowe, które Merkel podpisała z Rosją, miały pomóc niemieckim firmom – ale w rzeczywistości dały siłę Moskwie.
Publiczne zachowanie obecnego kanclerza Scholza i ponowne pojawienie się na scenie politycznej emerytki Merkel pokazuje, jak współczesne Niemcy chcą uniknąć odpowiedzialności za przyjaźń z agresorem. I jak próbują się z tego wyplątać. W tle są głosy niemieckiej opozycji, że należy bardziej słuchać Stanów Zjednoczonych i budować relacje z Trumpem.
Głęboki historyczny antyamerykanizm Niemców doprowadził również do tego, że Scholz upokorzył się w rozmowie telefonicznej z Putinem. Kilka dni po niej kremlowski karzeł demonstracyjnie zdemolował cywilne dzielnice miast w strefie przygranicznej. Putin demonstruje, że nie będzie rozmawiał z tymi, których nie szanuje. Z tymi, którzy nie są w stanie udzielić mu zdecydowanej nauczki.
W idealnym dla Moskwy scenariuszu Putin i Donald Trump spotykają się w pięknym domku w Alpach i dzielą świat na dwie części. No, może na trzy, biorąc pod uwagę interesy Chin
Putin rozumie jednak, że Niemcy znajdują się w głębokim kryzysie i pozostaną w politycznym bagnie aż do wiosny, kiedy to zostanie utworzona nowa koalicja rządowa. Wykorzysta więc to opóźnienie do eskalacji działań na froncie, szantażu i bombardowania zachodnich społeczeństw opowieściami o ataku nuklearnym. Pytanie: „Czy Ukraina jest warta III wojny światowej?” będzie częścią jego gry.
Mam własną odpowiedź na to pytanie. Kiedy III Rzesza zaatakowała Gdańsk, uzasadniając to ochroną ludności niemieckojęzycznej, niewielu chciało umierać za Polskę. Bo wielu obywateli państw zachodnich nie wierzyło, że Adolf Hitler, żołnierz I wojny światowej, który sam siedział w błocie okopów i omal nie zginął w ataku gazowym, będzie chciał kolejnej wojny światowej.
A jednak Hitler i Stalin rozerwali Polskę na dwie części. I kiedy kwiat polskiej armii był rozstrzeliwany w sowieckich obozach, Niemcy palili Żydów w Auschwitz
Nikt nie chciał II wojny światowej. Na Zachodzie wierzono, że konstruktywne relacje z nazistami uchronią jego obywateli przed okupacją. Nie minęło dużo czasu, a Hitler robił sobie sesje zdjęciowe pod wieżą Eiffla, natomiast jego oficerowie pili zapasy likieru Cointreau we francuskich barach.
Próby zawarcia pokoju z Hitlerem doprowadziły do tego, że na wojnę poszli wszyscy, a bomby zniszczyły nie tylko Gdańsk i Warszawę.
Po podpisaniu kapitulacji Niemcy musieli poddać się denazyfikacji i wypłacić odszkodowania wszystkim, których spokojne życie zniszczyli.
Rosja nie chce nikomu płacić. Wygrywa wojnę za wszelką cenę, by po krótkiej przerwie zaczynać nową okupację i ludobójstwo. Oto moment, w którym uczeń, szeregowy oficer KGB, przewyższył swojego mistrza. Tego, który zakończył życie w hańbie, strzelając sobie w bunkrze w łeb.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę” realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Vova i Katja czekają na nas na pozostałościach przystanku autobusowego. Dostrzegam ich z daleka, bo miasto po tej stronie rzeki jest jeszcze wymarłe i to jedyne żywe dusze w pobliżu. Starsza pani w niebieskiej kurtce nerwowo przebiera nogami. Mężczyzna, ubrany na czarno, wlepia wzrok w nasz nadjeżdżający samochód ze spokojną miną. Może mieć nieco ponad czterdzieści lat, ale zmęczenie na twarzy i zmarszczki dodają mu powagi.
Wiedzą o nas tylko tyle, że jesteśmy wolontariuszami z Polski. Decydują się przyjąć nas na noc, bo podróżowanie po zmroku tymi rejonami jest niebezpieczne. Choć miasto jest już wyzwolone spod rosyjskiej okupacji, to wciąż zdarzają się tu ataki rakietowe. Dziwi mnie, że ktoś chce przyjąć zupełnie obcych ludzi do siebie do domu, ale zmrok zapada tak szybko, że jestem w stanie niemal wyczuć ogarniającą nas ciemność.
Atak zombie?
Izium. To właśnie stąd pochodzą obrazy masowych grobów w lesie, odkrytych po wyzwoleniu miasta. W jednym z nich znaleziono czterysta pięćdziesiąt bezimiennych ciał, zasypanych ziemią, pod którą próbowano ukryć bestialstwo. Obrazy tak bliskie zdjęciom z naszych podręczników do historii. Większość z pomordowanych zmarła gwałtowną śmiercią, a część z nich nosiła ślady po torturach i egzekucji - liny zaciśnięte na szyi, ręce skrępowane za plecami, okaleczone genitalia. My umiemy to dobrze nazwać po imieniu: zbrodnia wojenna. Trudno sobie wyobrazić, że obok miejsca takiej tragedii, kiedy jeszcze trwają ekshumacje, a okolica jest zaminowana i pełna niebezpiecznych odłamków po wybuchach bomb, zaczyna wracać życie. Do zniszczonego miasta, podziurkowanego jak sito, wracają zmęczeni tułaczką mieszkańcy, którzy mogą już tylko wrócić, bo iść dalej nie mają dokąd.
Za dnia udało mi się zobaczyć główną arterię miasta. Spacer centrum Izium zmusza mnie do myśli, że jestem na jakimś planie filmowym, w otoczeniu doskonale przygotowanej scenografii. Film postapokaliptyczny, może atak zombie, przed którymi uciekli mieszkańcy. Sklepowe szyldy, pozrywane, skrzypią na wietrze, dyndając w tę i z powrotem. Wokół rozbite na pół budynki, wypalone okna jak wyłupione z oczodołów oczy, świecące pustką. Na centralnym placu stoi kawiarenka, a dokładniej jej szkielet - okrągły stelaż bez szyb i drzwi, z zerwanym dachem. Przy tym, co mogło być wcześniej wejściem do kawiarenki, stoi podziurkowana lodówka z lodami “Chreszczatyk”. Na przeciwległej ścianie musiała być kuchenka, a może grill. Na ziemi - dywan z potłuczonego szkła.
Nie ma wokół mnie budynku, który nie nosiłby śladów eksplozji. Wszędzie te małe, czarne dziurki po odłamkach, jak jakaś uciążliwa wysypka, której nie można ukryć
Do moich uszu docierają krzyki. Ale nie ból, czy przerażenia. Raczej zaciętej rywalizacji. Idę w kierunku głosów, a moim oczom ukazuje się potężny budynek szkoły. Dwa skrzydła i front z eleganckim portalem, układają się w literę “U”, tworząc dziedziniec. Pewnie tu odbywały się rozpoczęcia i zakończenia roku szkolnego, apele i świętowanie ważnych wydarzeń. Dziś szkoła, jak wszystkie inne budynki, jest podziurkowana jak sito, świeci czerwoną cegłą spod białej, odrapanej farny, a dach kompletnie spalony. Chcę wejść do środka, ale przez dziury w okiennicach dostrzegam boisko. Ośmiu chłopców gra w piłkę nożną. Pośród ruin i ciszy tego miasta-widma, krzyczą do siebie, mam wrażenie, że chyba się do siebie nawet uśmiechają.
Dożywanie, nie życie
Zapada ciemna noc. Z przygaszonymi światłami turlamy się samochodem po dziurawej, piaszczystej drodze, śladem za naszymi gospodarzami, którzy prowadzą nas do dzisiejszego schronienia. Do Katii i Wowy dołączyła jeszcze sąsiadka i jej córka, choć w świetle przytłumionych reflektorów widzę tylko ich nogi.
Dom Katii ma zabite deskami okna, spod których dociera do moich oczu delikatna smuga jarzeniówki. Kiedy wysiadamy proszą nas, żebyśmy nie rozpalali więcej świateł. Tutaj, gdzie jesteśmy, lepiej nie zdradzać swojej obecności. Nad samym Izium często latają rosyjskie drony, a po tej stronie rzeki do wroga jest jeszcze bliżej. Wokół jest pusto i głucho, słychać jedynie szczekanie psów. Większość mieszkańców wyjechała stąd do Charkowa, Lwowa czy Polski. Ci, którzy zostali i przetrwali okupację, raczej dożywają, niż żyją. Sama okupacja trwała pół roku, wówczas w mieście przebywało piętnaście tysięcy osób.
Wspinamy się po kamiennych schodach do przedsionka. Czuję zapach wilgoci, zastałego i stęchłego powietrza, starych mebli. Zapach, jaki przypomina mi drewnianą chatę dziadka w Beskidzie Sądeckim. Zapach wsi, trochę też i biedy, który nie jest mi obcy. Czuć, że życie tutaj jakby zamarło, zatrzymało się. W przedsionku stoi maleńka, stara lodówka i metalowy zlew z wiadrem pod spodem, do którego zlatuje woda. Katja stawia czajnik na maleńkiej kuchence z podwójnym palnikiem i zaprasza nas do środka. W saloniku stoi rozkładana kanapa, a za nią dywan na ścianie. Stoją też regały z książkami i porcelaną. Mnóstwo zdjęć - na kilku z nich widzę ładną, młodą dziewczynę i uśmiechniętego chłopczyka. Pustka w tym domu teraz wybrzmiewa znacznie mocniej.
- Ludzie znikali. Nie wiadomo gdzie. Czasem ich zabierali, czasem po prostu znikali. Wojskowych oni od razu rozstrzeliwali - opowiada Wowa - Ale najbardziej poszkodowane były młode dziewczyny. To je teraz wykopują w tym lesie. Pobite i zgwałcone
Niektórzy ludzie, w dzień wkroczenia Rosjan do miasta, schodzili do piwnic i tam siedzieli miesiącami. Niektórzy okupanci wchodzili do domów, wyrzucali mieszkańców, i po prostu zaczynali sobie tam mieszkać. Ale nie przychodzili do każdego domostwa. Wybierali sobie raczej te piętrowe, ładne, bardziej luksusowe, z których można było też coś ukraść. A wynosili wszystko - telewizory, mikrofalówki, pralki. Kiedy rosyjscy wojskowi podchodzą pod dom Katii, pijani i z bronią, jej córka najpierw przerzuca przez okno synka, potem wyskakuje sama. Przebiegają podwórko za domem i przeskakują przez płot. Udaje im się zabrać z niemal ostatnim transportem, którym ewakuują się uciekinierzy, i wyjeżdżają z miasta. Są bezpieczni. Ale wtedy Katia widzi ich po raz ostatni. Zostały jedynie zdjęcia na regałach, oparte o porcelanowe filiżanki.
Tu żyją ludzie, dzieci
Na rozmowach zastaje nas głęboka noc, a zmęczenie zaczyna nakrywać nas falami. Dostajemy jeszcze herbatę i kanapki. Sprawdzamy balistykę - hełmy, kamizelki kuloodporne. Kontrolujemy zawartość osobistych apteczek. Kiedy gaśnie światło, ja długo nie mogę zasnąć. Leżę w swoim śpiworze i myślę tylko o tym, że rano ruszamy w kierunku Bachmutu. Patrzę w sufit i wtedy po raz pierwszy pomyślę: po co ja to w ogóle robię? Ale motywacja przychodzi o poranku.
Chwilę po wschodzie słońca pod dom Katii przychodzi Wowa. Wie, że za chwilę wyjeżdżamy, ale uważa, że powinniśmy przejść się razem z nim. Żadne opowieści nie zastąpią tego, co można zobaczyć na własne oczy. Dopiero w dziennym świetle widzę, że ślady okupacji są nawet na ulicy Katii - ostrzelany i doszczętnie spalony samochód stoi na skraju drogi. Niemal każde ogrodzenie, każda brama jest podziurkowana odłamkami.
Na drzwiach wejściowych napisy:
Tu żyją ludzie.
Tu są dzieci.
Ludzie, dzieci.
Idziemy przez tę część miasta, która pod okupacją była kompletnie odcięta od świata. Izium podzielone jest na dwie połówki przez rzekę. Jedyny most ukraińskie wojsko wysadza od razu, kiedy rosyjskie wojska przełamują linię obrony. Wiedzą, że odcinają jedyną drogę ucieczki, ale zdają sobie sprawę, że w ten sposób kupią więcej czasu przed idącymi już w tę stronę hordami rosyjskich wojsk. Wtedy Rosjanie rozstawiają na polach baterie rakiet i zaczynają bestialsko ostrzeliwać miasto, rujnując całe centrum, budynki mieszkalne, szkoły i szpital. Stoję nad wykopaną, głęboką dziurą w ziemi, gdzie leżą spalone szczątki ciężarówki. Na niej rozstawiono system Grad, który niejednokrotnie nakrywał cywilne bloki, mordując dziesiątki istnień. Takich dziur na polu, na którym stoimy, naliczyłam około pięciu. Stawiam każdy krok ostrożnie, po ścieżce, którą wcześniej przeszedł Wowa. Spod śniegu przeraźliwie wyzierają odłamki, fragmenty mundurów, wojskowy ekwipunek. Dostrzegam, że wszędzie dookoła powiewają czerwone taśmy, przyczepiane do wbitych w ziemię prętów.
- Tu nie wchodźcie, wszędzie są miny - mówi Wowa i wskazuje palcem na las w oddali. - A tam, pięćset, może sześćset metrów stąd znaleziono zakopane ciała tych, których zabili podczas okupacji. Głównie kobiet. Trzymajcie się blisko mnie i nie schodźcie z drogi
W miejscu takim jak to jest bardzo prosta zasada: jeśli czegoś nie zostawiłeś sam, lepiej tego nie podnoś. Najlepiej w ogóle niczego nie dotykać i nie schodzić z udeptanej ścieżki, a jeśli to możliwe, trzeba trzymać się asfaltu. Również w momencie załatwiania fizjologicznych potrzeb. Rosjanie, wycofując się z Izium, rozrzucają wszędzie przeciwpiechotne miny. Ale można sobie zrobić krzywdę nieuważnie stawiając nogę na ostre jak nóż fragmenty rakiet, które rozerwały się na kawałki.
Na niektórych bramach widzę napisy: nie wchodzić, miny. Wowa zatrzymuje się przed jednym z budynków. W miejscu, w którym prawdopodobnie były drzwi wejściowe jest wielka dziura i kupa gruzu dookoła. Właściciele domu wrócili tu chwilę po wyzwoleniu miasta. W ich mieszkaniu żyli okupanci, a kiedy je opuszczali, zostawili na klamce zapalnik od bomby. Kiedy sąsiadka nacisnęła klamkę - bomba eksplodowała. Takich niespodzianek było wiele - we włącznikach światła, pośród dziecięcych zabawek, w szufladach. Wowa opowiada o tym, jak ranili sukę, która miała małe szczeniaki. Ranili ją tak, by nie zabić, więc ona wyła. Długo i głośno, aż ktoś nie przyszedł jej pomóc. Kiedy mężczyzna podniósł ją w górę, okazało się, że bomba była schowana w psim posłaniu. Zginęli na miejscu - suka, szczeniaki i człowiek, który chciał jej pomóc.
Czerwony rzemyk z krzyżykiem na szczęście
Idziemy może kilometr, a moim oczom ukazuje się pobojowisko - spalone czołgi stoją pomiędzy zrujnowanymi domami. Wszędzie leżą odłamki, szkło, wraki samochodów. W gruzowisku, po eksplozji bojowego wozu pancernego, dostrzegamy zakrwawiony rosyjski mundur. Tu musiała być toczona główna bitwa o Izium. Wojennych “fantów” jest znacznie więcej: zimowe rękawiczki, hełm z potężnym wgnieceniem, zapakowany rzeczami plecak. Jest zima, wszystko skute lodem i zasypane śniegiem, a ja mam wrażenie, że czuję w powietrzu krew. Duch przeszłości nie zniknie stąd nigdy, nawet, jeśli uprzątną te upiorne wraki.
Kiedy wsiadamy do samochodu, Katja zawiązuje mi na ręku czerwony rzemyk z krzyżykiem. Chce, żeby przyniósł mi szczęście i żebym o niej zawsze pamiętała. Tego dnia ruszamy w kierunku Bachmutu. Jeszcze tego nie wiem, ale do Katii będę wracać wielokrotnie. Czasem po to, by ją tylko na chwilę przytulić.
***
Półtora miesiąca po naszym wyjeździe dostaję wiadomość od Katii. “Wowa nie żyje. Poległ pod Bachmutem”.
Książka wydana przez Patronite Publishing, do kupienia na patronite-sklep.pl
Paweł Kowal: Mam pewne wrażenie, którym chciałbym się podzielić. Po raz kolejny na granicy polsko-ukraińskiej stało kilka ciężarówek. I choć niczego nie blokowały, wszyscy już mówią: „O mój Boże, Polska zablokowała granicę”. Przypomnę, że polski rząd nie popiera tych protestów. Są one rozpędzane zgodnie z prawem i tak będzie nadal. Polska jest jednak krajem demokratycznym i zawsze znajdą się ludzie, którzy będą protestować. Chciałbym więc poprosić wszystkich moich ukraińskich przyjaciół, by nie wyciągali wniosków na temat całej Polski i całej polskiej pomocy, na temat stosunków polsko-ukraińskich na podstawie kilku ciężarówek. Bo kierowcy tych ciężarówek protestują na granicy z Ukrainą przeciwko podpisaniu przez Polskę umowy Mercosur z krajami Ameryki Południowej.
To nie ma nic wspólnego z Ukrainą, ale w Ukrainie nawet mądrzy ludzie zaczynają myśleć, że Polska chce zaszkodzić Ukrainie
Może dlatego, że Argentyna, Brazylia, Paragwaj, Boliwia czy Urugwaj są trochę dalej niż nasza granica?
Oni po prostu czują, że nasza granica jest wrażliwym miejscem, więc za każdym razem [gdy pojawia się jakiś problem – red.] próbują ją zablokować. Ale polski rząd negocjuje i używa innych form prawnych, by uniknąć blokowania. Tak jest i będzie, lecz nie możemy ogłosić końca dialogu polsko-ukraińskiego z powodu każdej pary ciężarówek na granicy. Bo to po prostu absurd.
Rolnicy mówią, że wrócą i wznowią blokadę 10 grudnia. Dla Ukrainy każda taka blokada jest bolesnym ciosem dla gospodarki. Jak sobie z tym poradzić?
Polski rząd tego nie popiera i stara się z tym walczyć. W ramach obowiązującego prawa. Ukraina jest państwem prawa, tak jak Polska. Rząd nie może krzywdzić tych protestujących. Powinien albo z nimi negocjować, albo użyć innych legalnych metod, by uniemożliwić im blokowanie granicy. Chociaż szczerze mówiąc granica nigdy nie była całkowicie zablokowana, nawet w szczycie protestów rok temu – a teraz to tylko kwestia kilku ciężarówek. Wyczucie proporcji wydaje mi się niezwykle ważne w naszych czasach. W przeciwnym razie mamy emocje, których później nie da się kontrolować.
Do wyborów prezydenckich w Polsce pozostało około pół roku. Data nie została jeszcze ustalona, ale najprawdopodobniej będzie to maj. Największe siły polityczne wybrały już swoich kandydatów. Koalicja Obywatelska nominowała Rafała Trzaskowskiego, obecnego prezydenta Warszawy. Dlaczego Trzaskowski, a nie Sikorski, minister spraw zagranicznych? Co to oznacza dla Ukrainy?
Trzaskowski wygrał prawybory w Koalicji Obywatelskiej stosunkiem głosów 75 do 25. Długo się do tego przygotowywał. Pamięć o wyborach sprzed pięciu lat odgrywa tu ważną rolę. Kiedy PiS był u władzy, Trzaskowski był bardzo bliski pokonania Andrzeja Dudy. Byliśmy wtedy przekonani, że te wybory zostały nam skradzione. Władze i rząd wywierały dużą presję w tamtej kampanii, to były nieuczciwe wybory. Myślę, że [w kwestii nominowania Trzaskowskiego, a nie Sikorskiego – red.] odegrały rolę pamięć o ostatniej kampanii, w której Trzaskowski poradził sobie bardzo dobrze, oraz tradycja, która istnieje w Polsce, że prezydent Warszawy jest uważany za potencjalnego kandydata na prezydenta państwa. No i to, że Trzaskowski jest popularny – ludzie po prostu go kochają.
Jakie jest stanowisko Rafała Trzaskowskiego w sprawie polityki wschodniej, w sprawie Ukrainy?
Myślę, że nawet nie musi nic mówić w tej sprawie. Wystarczy spojrzeć na działania Warszawy.
Warszawa pod rządami Trzaskowskiego była jednym z najbardziej otwartych miast na uchodźców z Ukrainy. Była miastem, które wspierało i wspiera Ukrainę. I była jednym z pierwszych miast na świecie, które włączyły się np. w plany odbudowy Mariupola
Mógłbym długo opowiadać o zaangażowaniu Warszawy pod przewodnictwem Rafała Trzaskowskiego w pomoc Ukrainie, zarówno w mikroskali poszczególnych konkretnych projektów miejskich, jak w sensie politycznym, międzynarodowym. Trzaskowski jest znany na arenie międzynarodowej, ma doświadczenie jako wiceminister spraw zagranicznych, był posłem do Parlamentu Europejskiego, wielokrotnie zabierał głos w sprawie rosyjskiej wojny w Ukrainie. Jego stanowisko w tej sprawie jest jasne i w pełni je popieram.
Kandydatem PiS jest Karol Nawrocki, szef Instytutu Pamięci Narodowej. Czy bolesne kwestie w relacjach polsko-ukraińskich będą rozgrywane w kampaniach prezydenckich obu kandydatów?
Nie sądzę. Po wypowiedzi Andrija Sybihy, za którą chciałbym mu podziękować, widzimy stopniowe zrozumienie, że kwestię ekshumacji należy oddzielić od kwestii upamiętnień i że wszystkie ekshumacje grobów – czy to polskich, czy ukraińskich, czy żydowskich – po jednej i po drugiej stronie granicy są kwestią praw człowieka. Nasi bliscy zasługują na to, by w normalnych warunkach móc powiedzieć: chcemy odnaleźć szczątki naszych krewnych, pochować ich, wypisać na grobach ich imiona i nazwiska, pomodlić się nad nimi. To podstawowe prawo do godnej pamięci o naszych bliskich, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Wcześniej kwestia ekshumacji była łączona z innymi tematami i stawała się przedmiotem negocjacji. Jestem pewien, że krewni każdej ofiary niezależnie od narodowości mają prawo do pamięci o niej. Mówię „każdej” narodowości, ale oczywiście mam na myśli przede wszystkim polską, a także ukraińską. Ta kwestia nie będzie głównym elementem kampanii wyborczej, jeśli sprawy pójdą tak, jak widzi je dziś strona ukraińska.
Jeśli pójdziemy za przykładem wystąpienia Sybihy w Warszawie, będziemy w stanie znaleźć dobre rozwiązania także dla innych tematów
Igor Hałagida, polski profesor narodowości ukraińskiej, zajmuje się na Ukraińskim Uniwersytecie Katolickim dokumentowaniem ofiar tragedii wołyńskiej po stronie ukraińskiej. Ciekawe, co osiągną wspólnie ukraiński i polski zespół. Na konferencji prasowej Sybiha i Sikorski powiedzieli, że będą pracować nad praktyczną stroną prac poszukiwawczych i ekshumacyjnych. Jak Pan widzi te mechanizmy, skoro wciąż trwa wojna?
Mam pewną wizję, ale jeszcze nic nie powiem, bo nie mam do tego upoważnienia. Rozmowy trwają. Po pierwsze, ta działalność ma po części charakter archiwalny, bo miejsca, w których leżą szczątki ofiar, trzeba dokładnie oznaczyć. Większość z nich została już oznaczona i te badania można i trzeba prowadzić. Wojna może być przeszkodą. Ale w pewnym sensie jest też dobrym kontekstem, bo Ukraińcy też odczuwają dziś ból, gdy ginie ktoś bliski i nie wiedzą, gdzie jest jego ciało. Polscy i ukraińscy eksperci zrobili wielką politykę z tak elementarnej rzeczy jak to, że po 80 latach krewni chcą wiedzieć, gdzie jest ciało ich wujka czy dziadka. Co stoi na przeszkodzie, żeby wreszcie zamknąć tę sprawę?
Czy dobrze rozumiem, że Rada do spraw Współpracy z Ukrainą będzie zaangażowana w ten proces?
Tak, być może nawet ja osobiście, jeśli zajdzie taka potrzeba. Kwestie historyczne nie są naszym głównym zadaniem, ale są również częścią naszego mandatu. Jeśli wsparcie będzie potrzebne, udzielimy go.
Andrij Sybiha powiedział, że Ukraina jest zainteresowana otrzymaniem od Polski budynku Konsulatu Generalnego Rosji w Poznaniu i już wysłała prośbę do strony polskiej w tej sprawie. Co Pan sądzi o szansach na podjęcie przez Polskę takiej decyzji?
Nie jestem w pełni doinformowany o stanie rzeczy w tej kwestii. Otwarcie oficjalnego konsulatu w określonym miejscu i przekazanie budynku wiąże się z wieloma aspektami prawnymi i formalnymi. Pojawia się pytanie, jakie są tam uwarunkowania prawne, na ile jest to możliwe na tym etapie z punktu widzenia formalnego czy bezpieczeństwa. Więcej na ten temat powiem wtedy, gdy sam będę więcej wiedział. Nawiasem mówiąc, mówiłbym nie tylko o Poznaniu, ale także na przykład o Rzeszowie, gdzie działa ukraiński konsulat, ale wciąż czekają tam na konsula.
Rozumiem potrzebę obywateli Ukrainy, by byli reprezentowani przez swoich dyplomatów. Prośby o ustanowienie konsularnych reprezentacji dyplomatycznych Ukrainy dotyczą różnych polskich miast. Bo wiele rzeczy, które dzieją się w Polsce, jest związanych z Ukrainą
Naprzeciwko ambasady rosyjskiej w Warszawie działa restauracja „Krym”, przypominająca o rosyjskich zbrodniach. Obok niej jest aleja Ofiar Agresji Rosyjskiej, kolejny ważny gest poparcia stolicy Polski dla Ukrainy. Ale czy to wystarczy?
Jeśli chodzi o przypominanie, to uważam, że Polska jest krajem, który robi wiele w tej kwestii. Wykazujemy solidarność z Ukrainą we wszystkich dziedzinach. I to jest jasne dla wszystkich, z którymi mam do czynienia.
Światowe media dyskutują o nuklearnym szantażu Kremla i o tym, jak zagwarantować Ukrainie zwycięstwo w dłuższej perspektywie. Według „New York Timesa” niektórzy zachodni urzędnicy zasugerowali, że prezydent USA Biden mógłby sprawić, by broń jądrowa wróciła do Ukrainy. W tej chwili to tylko opinie, ale co Pan sądzi o takiej możliwości?
To nie budzi zaufania. Sprawa jest prosta: Ukraińcy powinni mieć możliwość atakowania przy użyciu najlepszej broni i zgodnie z prawem międzynarodowym, ponieważ sami zostali zaatakowani. Wszystko inne to wprowadzanie zamieszania w celu osłabienia zdolności obronnych Ukrainy. Wydawanie oświadczeń o potrzebie zapewnienia broni nuklearnej Ukrainie wygląda jak próba grożenia jakąś wojną nuklearną. Tymczasem nie chodzi o wojnę nuklearną, ale o prostą rzecz: Ukraińcy się bronią, a w ramach obrony atakują te strategiczne miejsca, z których są atakowani. Wszystko inne to niepotrzebna reakcja na rosyjskie prowokacje.
„Le Monde” pisze, że europejscy przywódcy wznowili poufne konsultacje w sprawie możliwości wysłania europejskich wojsk do Ukrainy, by pomóc zakończyć wojnę.
Putin jest teraz w takim stanie psychicznym, że nie czeka na żadne propozycje z Europy. Ma pozory sukcesu po szczycie BRICS w Kazaniu i kilku nowych wydarzeniach w stosunkach międzynarodowych, na przykład po telefonie od kanclerza federalnego Schroedera… Jak nazywa się obecny kanclerz federalny?
Scholz.
No właśnie! Scholz jakoś przypomina mi Schroedera, ten jego telefon był w stylu Schroedera. Może Putin myśli, że wieje dla niego jakiś nowy wiatr i ma jakąś superenergię? Tymczasem wszyscy na Zachodzie oczekują, że nastąpi jakiś zwrot. Może tak się stanie, może nie. Nie wiem.
Więc jakie jest rozwiązanie? Zachód go szuka, a Putin szuka sposobu na wygraną.
Wsparcie dla Ukrainy. Mamy tylko jedno wyjście: konsekwentnie wspierać Ukrainę w imię wspólnego bezpieczeństwa.
Po raz pierwszy od dwóch lat kanclerz Niemiec Olaf Scholz zadzwonił do Putina. To jego sposób na wygranie przedterminowych wyborów i uratowanie kariery, która szybko chyli się ku upadkowi. Co więcej, w niemieckich mediach pojawia się coraz więcej artykułów sugerujących, że polityk ten chce prowadzić kampanię wyborczą swojej partii kosztem Ukrainy. Jego głównym przesłaniem jest to, że nie dostarczając ukraińskim siłom zbrojnym Taurusów, Niemcy ratują świat przed III wojną światową.
Takie zachowanie państwa, które w rzeczywistości wyhodowało współczesną Rosję, wywołuje wśród Ukraińców wściekłość i nienawiść
Nic dziwnego, że pan Scholz przeżywa swoje ostatnie miesiące na stanowisku kanclerza. A uprzedzenie wobec Ukrainy jest związane z traumą niemieckiego społeczeństwa z ostatnich dwóch wojen światowych, w których to Niemcy byli agresorami i mordowali swoich sąsiadów.
Zapytałam kilka osób, które żyją w Niemczech od dłuższego czasu, znają wewnętrzne funkcjonowanie tego kraju i są zaangażowane w proces polityczny, dlaczego Scholz tak bardzo wierzy w sukces swoich rozmów telefonicznych z Putinem.
„Scholz i jego partia nie są bezdusznymi i chciwymi łajdakami szukającymi zysku – zapewniła mnie jedna z nich, obywatel Niemiec, który poparł Socjaldemokratyczną Partię Niemiec w ostatnich dwóch wyborach. – Wręcz przeciwnie, w przeciwieństwie do ukraińskich polityków mają ideowe przekonania. Są głęboko przekonani, że ich misją jest uchronienie Niemiec przed wywołaniem III wojny światowej. W końcu dwie poprzednie wojny światowe zostały oficjalnie rozpoczęte przez Berlin. Mocno wierzą, że sposobem na zachowanie Niemiec i życia milionów Niemców poprzez nieuczestniczenie w III wojnie światowej jest nieingerowanie w wojnę z Rosją i Chinami. W tym celu są gotowi znieść każdy wstyd, potępienie i nienawiść całego świata. Co więcej, czują się nawet świętymi, którzy przechodzą męki dla dobra innych”.
Dodajmy do tego strach niemieckich polityków po zwycięstwie Donalda Trumpa i Republikanów w niedawnych wyborach. Komentarze Waszyngtonu, że kraje europejskie powinny być bardziej hojne w kwestii inwestowania w siłę NATO, stają się coraz głośniejsze.
Berlin wie, że są wymierzone przede wszystkim w niego, bo to Niemcy przez ostatnie ćwierć wieku rozwijały swoją gospodarkę dzięki dwóm czynnikom: amerykańskiemu parasolowi nuklearnemu i taniemu gazowi z Rosji
To niemieccy politycy wyhodowali tego potwora. Nic więc dziwnego, że była kanclerz Angela Merkel postanowiła reanimować reputację własną i niemieckich elit politycznych, publikując pamiętnik, w którym twierdzi, że Niemcy nigdy nie kochały Putina. Tak się składa, że umowy gazowe, które Merkel podpisała z Rosją, miały pomóc niemieckim firmom – ale w rzeczywistości dały siłę Moskwie.
Publiczne zachowanie obecnego kanclerza Scholza i ponowne pojawienie się na scenie politycznej emerytki Merkel pokazuje, jak współczesne Niemcy chcą uniknąć odpowiedzialności za przyjaźń z agresorem. I jak próbują się z tego wyplątać. W tle są głosy niemieckiej opozycji, że należy bardziej słuchać Stanów Zjednoczonych i budować relacje z Trumpem.
Głęboki historyczny antyamerykanizm Niemców doprowadził również do tego, że Scholz upokorzył się w rozmowie telefonicznej z Putinem. Kilka dni po niej kremlowski karzeł demonstracyjnie zdemolował cywilne dzielnice miast w strefie przygranicznej. Putin demonstruje, że nie będzie rozmawiał z tymi, których nie szanuje. Z tymi, którzy nie są w stanie udzielić mu zdecydowanej nauczki.
W idealnym dla Moskwy scenariuszu Putin i Donald Trump spotykają się w pięknym domku w Alpach i dzielą świat na dwie części. No, może na trzy, biorąc pod uwagę interesy Chin
Putin rozumie jednak, że Niemcy znajdują się w głębokim kryzysie i pozostaną w politycznym bagnie aż do wiosny, kiedy to zostanie utworzona nowa koalicja rządowa. Wykorzysta więc to opóźnienie do eskalacji działań na froncie, szantażu i bombardowania zachodnich społeczeństw opowieściami o ataku nuklearnym. Pytanie: „Czy Ukraina jest warta III wojny światowej?” będzie częścią jego gry.
Mam własną odpowiedź na to pytanie. Kiedy III Rzesza zaatakowała Gdańsk, uzasadniając to ochroną ludności niemieckojęzycznej, niewielu chciało umierać za Polskę. Bo wielu obywateli państw zachodnich nie wierzyło, że Adolf Hitler, żołnierz I wojny światowej, który sam siedział w błocie okopów i omal nie zginął w ataku gazowym, będzie chciał kolejnej wojny światowej.
A jednak Hitler i Stalin rozerwali Polskę na dwie części. I kiedy kwiat polskiej armii był rozstrzeliwany w sowieckich obozach, Niemcy palili Żydów w Auschwitz
Nikt nie chciał II wojny światowej. Na Zachodzie wierzono, że konstruktywne relacje z nazistami uchronią jego obywateli przed okupacją. Nie minęło dużo czasu, a Hitler robił sobie sesje zdjęciowe pod wieżą Eiffla, natomiast jego oficerowie pili zapasy likieru Cointreau we francuskich barach.
Próby zawarcia pokoju z Hitlerem doprowadziły do tego, że na wojnę poszli wszyscy, a bomby zniszczyły nie tylko Gdańsk i Warszawę.
Po podpisaniu kapitulacji Niemcy musieli poddać się denazyfikacji i wypłacić odszkodowania wszystkim, których spokojne życie zniszczyli.
Rosja nie chce nikomu płacić. Wygrywa wojnę za wszelką cenę, by po krótkiej przerwie zaczynać nową okupację i ludobójstwo. Oto moment, w którym uczeń, szeregowy oficer KGB, przewyższył swojego mistrza. Tego, który zakończył życie w hańbie, strzelając sobie w bunkrze w łeb.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę” realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji