Exclusive
20
min

„I'm Ukrainian”: aplikacja, która jednoczy Ukraińców

„I'm Ukrainian” działa w 32 krajach i umożliwia kontakt z podobnie myślącymi ludźmi, udział w wydarzeniach kulturalnych, edukacyjnych i sportowych. – Chcę, aby ta aplikacja pomogła zjednoczyć ukraińską społeczność za granicą – mówi Julia Tokar, kierowniczka projektu

Natalia Żukowska

„I'm Ukrainian” to pomysł na jednoczenie Ukraińców przebywających poza krajem

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Podobnie jak miliony innych Ukraińców, Julia Tokar została zmuszona do szukania schronienia za granicą. Z roczną córeczką wyjechała do Austrii. Nie potrafiła jednak siedzieć bezczynnie. Wraz ze swoim zespołem stworzyła dla Ukraińców żyjących za granicą aplikację o nazwie „I'm Ukrainian”.

Oto jej opowieść.

Walizka do ewakuacji

Mieszkaliśmy z rodziną niedaleko Kijowa, we wsi Hatne, w nowo kupionym domu. Rok przed wybuchem wojny na pełną skalę urodziła się nasza córeczka. Po raz pierwszy poczułam, że to życie, o którym marzyłam, wreszcie się pojawiło.

Julia Tokar z rodziną w domu pod Kijowem. Zdjęcie: prywatne archiwum

Ale słuchając wiadomości zdaliśmy sobie sprawę, że Rosja może rozpocząć wielką wojnę przeciwko Ukrainie. Zawczasu przygotowaliśmy więc walizkę ewakuacyjną.

24 lutego, kiedy usłyszeliśmy pierwsze eksplozje, z dzieckiem i trzema kotami opuściliśmy dom w pół godziny. Pojechaliśmy do naszych przyjaciół w obwodzie lwowskim. Z marszu zaczęliśmy pracować jako wolontariusze, co pomogło nam zachować równowagę psychiczną. Mój mąż i inni wolontariusze spotykali się z ludźmi na dworcu kolejowym we Lwowie, kwaterowywali ich i karmili. Ja zdalnie koordynowałam zbiórkę rzeczy dla obrony terytorialnej w Hatne.

Gdzieś w okolicach grudnia 2022 r. nasze zasoby się wyczerpały. Dziecko często chorowało z powodu ciągłego przebywania w piwnicy podczas nalotów

Decyzja o wyjeździe za granicę była trudna. Wyjechaliśmy do Austrii, bo mieliśmy tam przyjaciół. Zamieszkaliśmy w miasteczku Weitz – i znowu zaangażowałam się w wolontariat. W grudniu 2022 r. zorganizowaliśmy program pomagający żołnierzom odzyskiwać zdrowie psychiczne. Czterech mężczyzn przez trzy miesiące trzy razy w tygodniu chodziło na fizjoterapię, pracował z nimi psycholog.

Ukraińscy żołnierze przebywający w Austrii i uczestniczący programie regeneracji psychicznej. Zdjęcie: prywatne archiwum

Niestety, po pewnym czasie musieliśmy ten projekt zawiesić. Czekamy, aż austriacki program państwowy zacznie pomagać ukraińskim wojskowym.

Traktowana jak równa

Austria potraktowała Ukraińców bardzo dobrze. Mieszkaliśmy w dużym domu, każda ukraińska rodzina miała przydzielonego opiekuna-wolontariusza. Zazwyczaj byli to emeryci. Austriacy robili wszystko, by Ukraińcy czuli się u nich komfortowo i bezpiecznie. To gościnne nastawienie naprawdę pomaga. Jednak nigdy nie marzyłam o życiu poza Ukrainą. Dużo podróżowałam, lecz zawsze dobrze było mieć bilet do domu. Dlatego wciąż jest mi tu ciężko. Tak, tu jest pięknie i dobrze, ale chcę wrócić do domu. Tam jest mój sens, moje wartości, przyjaciele, rodzice.

Bywam w domu raz w roku.

Po każdej takiej podróży zeskrobuję siebie ze ścian mojego mieszkania. Za każdym razem to łamie mi serce

Dzieje się tak nawet mimo tego, że w Austrii czuję się traktowana jak równa. Stosunek do Ukraińców jest tu bardzo tolerancyjny, mamy prawie takie same prawa jak Austriacy. W prawie do pracy czy zasiłków na dzieci jesteśmy im równi, choć w porównaniu z innymi krajami pomoc społeczna jest tu bardzo ograniczona – wystarcza tylko na jedzenie.

Julia Tokar z córeczką w Austrii. Zdjęcie: prywatne archiwum

Na dorosłą osobę państwo wypłaca około 215 euro miesięcznie. Na dziecko – oddzielnie: kwota zależy od wieku, a świadczenie jest wypłacane niemal aż do osiągnięcia przez nie pełnoletności. Na moją trzyletnią córkę otrzymuję miesięcznie 208 euro. Niedawno przeprowadziliśmy się do Grazu, drugiego co do wielkości miasta w Austrii. Mieszka tutaj duża i silna społeczność ukraińska. To bardzo ważne dla pracy nad naszym projektem „I’m Ukrainian”.

Zawsze będziemy rodakami

Pomysł stworzenia projektu pojawił się w październiku 2022 r. w rozmowie z Pawłem Ostapenko i Pawłem Liberem [pierwszy to szef Stowarzyszenia Ukraińskich Naukowców, drugi jest czołowym białoruskim specjalistą IT prześladowanym przez reżim Łukaszenki – aut]. Zaproponowali mi, bym stanęła na czele tego przedsięwzięcia.

Nasz zespół stworzyło grono przyjaciół z całego świata. Każdy w swoim kraju musiał wypełnić aplikację, w której podał informacje dotyczące różnych wydarzeń, które się tam odbywają. Przez rok pracowało nad tym 20 wolontariuszy. Obecnie zespół składa się z 10 osób, które mieszkają zarówno za granicą, jak w Ukrainie. Aplikacja obejmuje swym zasięgiem 32 kraje.

Chcemy dzięki niej podtrzymywać kontakt naszych ludzi z Ukrainą. Aplikacja ma być pomostem, który pozwoli im się komunikować.

Chcielibyśmy też, by nasze dzieci czytały ukraińskie książki przynajmniej kilka razy w tygodniu i wiedziały, gdzie znajdują się ukraińskie biblioteki

Te informacje również znajdą się w aplikacji.

Aplikacja „Jestem Ukraińcem” działa już w 32 krajach na całym świecie. Zdjęcie: Prezentacja aplikacji

W małym austriackim miasteczku, w którym wcześniej mieszkałam, bardzo trudno było mi żyć wśród obcych. Wciąż szukałam kontaktu z Ukraińcami, podróżowałam do innych miast. Dlatego cieszę się, że nasz projekt łączy Ukraińców za granicą.

Nawet jeśli wielu z nich nie wróci do kraju, pozostaną naszymi rodakami, z którymi musimy współpracować.

Poprosiliśmy Ministerstwa Spraw Zagranicznych Ukrainy, by zwróciło uwagę na „I’m Ukrainian”, bo przecież jego zadaniem jest jednoczenie naszego narodu i podtrzymywanie kontaktów między Ukraińcami

Trudno powiedzieć, ilu aktywnych użytkowników korzysta już z naszej aplikacji. Wiemy, że było ponad 40 000 pobrań. Najbardziej aktywna i największa diaspora jest w Polsce. Na drugim miejscu są Niemcy, potem Czechy, Hiszpania i Wielka Brytania.

Biznes, kultura, pomoc, darowizny

To bezpłatna aplikacja mobilna dla systemów Android i Apple. Jest łatwa w użyciu: wybierasz kraj i miasto, w których mieszkasz, a niezbędne informacje o wszystkim, co dzieje się wokół Ciebie, są pobierane natychmiast.

Jeśli podróżujesz do innego kraju, też możesz się dowiedzieć, co ciekawego się tam dzieje. Najpopularniejszą zakładką w aplikacji jest „Mapa biznesu”. Ukraińcy, którzy zdecydowali się założyć własną firmę lub świadczyć jakieś usługi w innym kraju, mogą dodać do tej mapy informacje o sobie.

Ludzie mieszkający w pobliżu zobaczą je i będą mogli skorzystać z intersujących ich usług

Bardzo dużym zainteresowaniem cieszą się też informacje o wydarzeniach kulturalnych. Mamy również sekcję „Pomoc”. Możesz tam uzyskać porady dotyczące zakwaterowania, ośrodków edukacyjnych dla dzieci lub informacje medyczne.

Oczywiście jest też sekcja „Darowizny”, ponieważ diaspora, lub „tymczasowa diaspora”, jak sama ją nazywam, wciąż musi pracować na zwycięstwo.

By korzystać z aplikacji, wystarczy ją pobrać – nie musisz się nawet logować. Ale jeśli chcesz zostawić swój komentarz, brać udział w funkcjonowaniu aplikacji, zostawić informacje na swój temat lub kontaktować się z kimś, musisz uwierzytelnić się za pośrednictwem Diia [elektroniczny dokument tożsamości – red.]. Chronimy w ten sposób nasze treści.

Problem w tym, że ludzie są ostrożni, jeśli chodzi o korzystanie z Diia. Z jakiegoś powodu uważają, że system będzie wtedy przesyłał ich dane i śledził ich lokalizację. Mężczyźni piszą na przykład: „Niedługo przez waszą aplikację otrzymamy wezwanie”.

To nieprawda. Takie rzeczy piszą ludzie niewykształceni, którzy nie rozumieją funkcjonalności „I’m Ukrainian”

Diia nie zbiera żadnych danych. Identyfikuje Cię tylko jako Ukraińca. Nic więcej.

Każdy chce wrócić do domu

Państwo powinno już teraz pracować nad sprowadzeniem ukraińskich emigrantów do domu. Powinny być dostępne informacje o programach odbudowy mieszkań, projektach edukacyjnych i możliwościach zatrudnienia. Ludzie muszą widzieć przyszłość, bo mentalnie i emocjonalnie każdego przecież ciągnie do domu. Tymczasem boją się, że wrócą – i zostaną z niczym. Wielu nie wróci tylko dlatego, że ich dzieci poszły do szkoły za granicą.

Julia Tokar: „Musimy więc robić jeszcze więcej, by Ukraińcy nie zapomnieli o swojej kulturze”. Zdjęcie: prywatne archiwum

Po zakończeniu wojny planuję powrót do domu. Gdyby nie dziecko, już bym to zrobiła. Wojna bardzo mnie zmieniła, jak każdego Ukraińca. Kiedy wrócę, będę spędzać więcej czasu z rodzicami. Już teraz organizuję z nimi sesje zdjęciowe, żeby moje dziecko miało pamiątkę. Rzeczy materialne stały się drugorzędne. Po wojnie długo nie będę podróżować. Będę cieszyła się domem.

Więź, którą tworzymy

Mamy wiele planów związanych z naszą aplikacją. Chcemy wziąć udział w Światowym Kongresie Ukraińców. Funkcja „Społeczności” otwiera wiele możliwości – chcę, by za jej pośrednictwem kontaktowały się ze sobą wszystkie ukraińskie organizacje. Dla nas, Ukraińców za granicą, taka więź jest bardzo ważna. Przyznam, że kiedy pojawiają się ogłoszenia dotyczące ukraińskich wydarzeń za granicą, na przykład w naszym Grazu, trzeba reagować niemal natychmiast, bo później nie będzie już miejsc. Ludzie szybko chwytają wszystko, co ukraińskie.

Ukraińcy żyjący za granicą intensywnie uczą się języków krajów, w których przebywają. Musimy więc robić jeszcze więcej, by nie zapomnieli o swojej kulturze. Więź, którą tworzymy, w przyszłości sprowadzi ich z powrotem do Ukrainy.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
Ukraińskie dzieci też wspierają swoją armię

Rozmawiamy z trzema dziewczynkami, które wykorzystały swoje talenty, by zebrać dziesiątki tysięcy hrywien na wsparcie ukraińskiego wojska.

Gdy wygram, pokonany przekazuje datek

– W 2022 roku wiele osób zaczęło pomagać armii – wspomina 13-letnia Waleria Jeżowa, mistrzyni świata w warcabach. – Ja też chciałam się przyłączyć. Zapytałam mamę, jak mogę to zrobić. „Co potrafisz robić najlepiej?” – zapytała. I tak doszłyśmy do wniosku, że mogę zbierać pieniądze dla armii, grając w warcaby.

Siedzę więc na ulicy i gram w warcaby z każdym, kto zechce. Jeśli ktoś mnie pokona, nie musi dawać datku – chociaż takich, którzy nie dali, jeszcze nie było. Jeśli wygrywam, pokonany musi wrzucić do puszki hrywnę.

Waleria Jeżowa gra przed supermarketem w Kijowie

Długo zastanawiałyśmy się, od czego zacząć. Trzeba było znaleźć miejsce, gdzie mogłabym grać, nie przeszkadzając innym. Wybrałyśmy miejsce przy supermarkecie w rejonie darnyckim pod Kijowem. Postawiłyśmy tam krzesełka, usiadłam, a mama poszła na zakupy. Ludzie zaczęli do mnie podchodzić, pytać, interesować się... Kiedy mama wyszła, przed moim stoliczkiem stała już kolejka. Tego dnia zebrałam jakieś 1200 hrywien.

Oczywiście zdarzali się też tacy, którzy wygrywali. W swoim życiu grałam z mistrzami sportu, kandydatami na mistrzów i innymi. Ale w pobliżu supermarketu, gdzie prowadziłam swój wolontariat, przez cały jego czas wygrały ze mną 3, może 4 osoby.

Potem było wiele innych miejsc. Na przykład grałam w parku Szewczenki. Największa kwota, jaką udało mi się zebrać w ciągu jednego dnia, to około 15 tysięcy hrywien.

Przez cały czas mojego wolontariatu zebrałam ponad 220 tysięcy hrywien

Pierwsze 20 tysięcy, które zebrałam, przekazałam fundacji Serhija Prytuli. Bardzo się denerwowałam, nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Od dawna podziwiam Prytulę, oglądałam jego programy w telewizji, dużo o nim wiem. Dlatego spotkanie z nim było dla mnie ważne. Kiedy zobaczył, jaką sumę przyniosłam, a miałam tylko dziesięć lat, rozpłakał się i mnie uściskał.

W fundacji Serhija Prytuli

Ksenia Minczuk: – Dlaczego zaczęłaś grać właśnie w warcaby? Jakie masz osiągnięcia?

Waleria Jeżowa: – Zaczęłam, gdy miałam 7 lat. Wtedy właśnie otwarto nowy klub warcabowy i chciałam spróbować. Wciągnęło mnie.

W 2021 roku zostałam mistrzynią świata dziewcząt do 10 lat. Mam też trzy puchary z mistrzostw Europy za pierwsze miejsce. Przez pięć lat z rzędu byłam mistrzynią Kijowa wśród dziewcząt w mojej kategorii wiekowej. Jestem również wielokrotną mistrzynią Ukrainy, mistrzynią Europy dziewcząt w mojej kategorii wiekowej oraz mistrzynią świata 2023-24 juniorek (do lat 19). Obecnie gram w kategorii „Dziewczęta od 13 do 16 lat”.

Opowiesz o swoim największym osiągnięciu?

Było wiele trudnych partii, ale jedna stała się dla mnie wyjątkowa. Arcymistrzyni Ołena Korotka jest najlepszą szachistką Ukrainy. Zagrałam z nią na mistrzostwach Ukrainy dorosłych w 2024 roku – i zremisowałam. Byłam bardzo szczęśliwa, remis z Ołeną to dla mnie wielki zaszczyt.

W jaki sposób szachy pomagają Ci w życiu?

Odciągają uwagę. Bo kiedy grasz, koncentrujesz się, rozważasz każdy ruch. Nie ma miejsca na złe myśli. Ale czasami jest odwrotnie – nerwy. Czasami po grze boli głowa, wzrasta ciśnienie, chociaż ogólnie gra mnie fascynuje.

Przyjaźń z polską szachistką uratowała nasze zwycięstwo

Waleria i Maja spotkały się po raz pierwszy na mistrzostwach świata w 2021 roku – mówi Liubow Jeżowa, mama Walerii. – W ostatniej rundzie Lera grała z Rosjanką, od tej partii zależało złoto mistrzostw świata. W warcabach rozgrywa się dwa mikromecze, a wynik jest łączny. Lera wygrywa pierwszy mikromecz, drugi kończy remisem, więc wzywa sędziego, żeby zapisał łączny wynik. I wtedy Rosjanka mówi sędziemu, że nie pamięta wyniku pierwszego mikromeczu... Sędzia jest zdezorientowany. Kto wygrał? Polka Maja Rydz grała wtedy swoją partię obok i obserwowała grę Walerii – i pomogła udowodnić, że to Lera wygrała. Z wdzięczności moja córka podarowała Mai swój medal z mistrzostw świata.

Kiedy wybuchła wojna, Maja wraz z mamą zwróciły się do polskiej federacji szachowej z prośbą o pomoc w ustaleniu, czy z Lerą wszystko w porządku, czy jesteśmy bezpieczni. Przedstawiciel federacji odnalazł mnie na Facebooku. Mama Mai zaproponowała nam przyjazd do nich, ale zostaliśmy w Ukrainie. Teraz spotykamy się na międzynarodowych zawodach.

Waleria podczas symultany szachowej

Z kim grałaś, Walerio?

Z wieloma graczami. Jeśli chodzi o znane osoby, to z Hectorem Jimenezem Brave, Wołodymyrem Ostapczukiem, Wiktorią Bulitko, Jegorem Krutogołowem. Nie wszystkich jestem w stanie wymienić, ale ci mnie nie pokonali. Dużo grałam z żołnierzami. Często zdarza się, że przekazuję im swoją pomoc.

Jak żołnierze na to reagują?

Dziękują. Często ich żony pokazują filmy z podziękowaniami od mężów z frontu. I często płaczą. Pamiętam spotkanie z żołnierzem Ołeksijem Prytulą, weterynarzem z Odessy. We wrześniu 2022 roku, podczas natarcia na Łymań, został ciężko ranny i stracił obie nogi. Zbierałam pieniądze na protezy dla niego. Gdy mu je założyli, spotkaliśmy się. Podarował mi piękny bukiet kwiatów. Pomimo wszystkich przeżyć jest bardzo pogodnym człowiekiem. Zostałam również odznaczona medalem przez żołnierzy 28 OMB [oddzielna brygada zmechanizowana – red.]. Dowódca, który wręczył mi ten medal, później zginął, próbując ratować swojego towarzysza broni. Dlatego ta nagroda jest dla mnie szczególnie ważna.

Chciałabym wierzyć, że moje pieniądze, choć niewielkie, komuś pomogą

Jakie najjaśniejsze momenty związane z ich zbieraniem zapamiętałaś?

Gdy chłopcy na ulicy zbierali i przynosili drobniaki, żeby ze mną zagrać — po 50 kopiejek, po hrywnie. Każdego dnia przybiegali do tego supermarketu, gdzie grałam. Potem prosili, żebym ich uczyła.

Z Ołeksijem Prytulą, któremu pomogła zebrać pieniądze na protezy

Nadal grasz i zbierasz pieniądze?

Tak! Bardzo często gram w pobliżu supermarketu. Latem codziennie, w innych porach roku w weekendy. Tam już mnie znają – pracownicy, administrator. Przynosili mi nawet gorące obiady. Teraz częściej gram na imprezach charytatywnych. Zapraszają mnie, a ja się zgadzam. Tam jest znacznie więcej ludzi, a to oznacza, że można zebrać więcej pieniędzy dla armii. Moja metoda działa, więc będę grać dalej.

O czym marzysz?

Najważniejsze, żeby jak najszybciej skończyła się wojna. Myślę, że dziś to marzenie każdego Ukraińca. A jeśli chodzi o osobiste marzenia, to chcę się spotkać z Łesią Nikitiuk [ukraińska prezenterka telewizyjna – red.]. I oczywiście chcę zostać mistrzynią świata. Będę trenować, żeby to osiągnąć.

Kartki z kiełkującymi nasionami

Na Instagramie piszesz: „Szanuję przeszłość, nie stronię od teraźniejszości, tworzę przyszłość. Kontynuuję tradycje mojego rodu”. W jaki sposób pomagasz żołnierzom?

Mam 11 lat, pochodzę z miasta Sławuta na Wołyniu. Pomagam wojskowym od początku wojny – odpowiada 11-letnia Sołomia Debopre, etnoblogerka, która tworzy niezwykłe kartki i świeczki, by zbierać datki dla armii. – Na początku w naszym lokalnym Centrum dla Wolontariuszy cała moja rodzina wyplatała siatki maskujące, zbierała ubrania, przygotowywała jedzenie. Kiedy zabrakło tam dla mnie pracy, zaczęłam robić kartki i świeczki.

Sołomia Debopre zaczęła pomagać w wieku 8 lat

Kartki wykonuję własnoręcznie, od papieru po wykończenie. Do produkcji papieru mam specjalne narzędzia. Robię go z przetworzonych zeszytów, opakowań, papierowych śmieci. Formuję go w specjalnym sicie i dodaję nasiona, które potem mogą wykiełkować. Tej techniki nauczyłam się od ukraińskiego mistrza w Estonii, kiedy byłam w Tallinie na festiwalu wraz z zespołem folklorystycznym, w którym śpiewam. Raz w roku wyjeżdżamy za granicę, śpiewamy ukraińskie piosenki, opowiadamy o naszej kulturze, bierzemy udział w jarmarkach, na których sprzedajemy wyroby ukraińskich rzemieślników. Kiedy trafiłam do pracowni papieru, tak mnie wciągnęło, że też zapragnęłam robić coś takiego.

Swoje pierwsze kartki po prostu rozdawałam żołnierzom. Pisałam: „Siejcie na wyzwolonej ziemi”

Jaką największą kwotę udało Ci się zebrać?

18 tysięcy hrywien za jednym razem. Każdego miesiąca zarabiam 5-7 tysięcy hrywien i wszystko przekazuję żołnierzom. Czasami to są przyjaciele rodziców, czasami krewni, czasami moi obserwujący, których dobrze znam. Kiedyś zbierałam pieniądze dla mojego wujka Romana. Pomagałam też naszemu lokalnemu artyście, a on robił dla mnie formy do świec. Kiedy na wojnie zginął jego brat, potrzebny był samochód, by przewieźć ciało. Dołączyłam do zbiórki.

Kartki z nasionami i świeczki Sołomii

Jak żołnierze reagują na Twoją pomoc?

Często nagrywają mi filmy z podziękowaniami. Czasami przysyłają małe upominki: flagi oddziałów, naszywki itp. Kiedyś pewien żołnierz podarował mi duży pocisk. Przywieźli go nam prosto do domu i zostawili na podwórku, ale zapomnieli powiedzieć o tym tacie. Wyszedł na ulicę, zobaczył pocisk i się przestraszył. Pomyślał, że ten pocisk spadł obok naszego domu. Myślę, że go teraz pomaluję i oddam w zamian za datki.

Często organizuję na Instagramie różne konkursy, loterie, biorę udział w loteriach, gdzie za datki można coś wygrać. Mam już swoją publiczność, która wspiera wszystkie moje zbiórki.

O czym marzysz?

Żeby wojna skończyła się jak najszybciej. A kiedy dorosnę, chcę otworzyć kawiarnię i sprzedawać tam swoje świeczki i pocztówki.

Na jarmarku

Obrazy, które skłaniają do płaczu

Moja działalność wolontariacka rozpoczęła się jeszcze w 2014 roku – mówi Alina Stebło, 16-letnia artystka. – Stało się tak dzięki mojemu wychowaniu. Zaszczepiono mi miłość do Ukrainy i nauczono, że zawsze walczyliśmy o wolność i będziemy walczyć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Musimy też pomagać tym, którzy walczą o naszą wolność. Byłam na Majdanie w Chmielnickim, kiedy jeszcze chodziłam do przedszkola. A kiedy w 2014 roku rozpoczęła się wojna, zaczęłam rysować kartki dla rannych.

Najpierw pomagałam w organizacji społecznej „Ochrona – zrzeszenie wolontariuszy”, zbieraliśmy paczki dla żołnierzy. Po kilku tygodniach zrozumiałam, że mogę robić coś innego – rysować. To mi wychodzi znacznie lepiej. Od początku inwazji zajmuję się wyłącznie rysowaniem. To mój sposób na wyrażenie emocji i przeżyć.

Po piątym obrazie, który podarowałam znajomym żołnierzom, mama powiedziała: „A czemu my tak po prostu te twoje prace rozdajemy? Daj je na aukcje, niech przynoszą pieniądze”. I tak zrobiliśmy.

Alina Stebło maluje obrazy, które są sprzedawane na aukcjach

Razem z innymi dziećmi robiliśmy również malunki na łuskach po pociskach, które również przekazywaliśmy na aukcje. Namalowałam około 50 prac. Aukcje dla moich obrazów wyszukuje „Ochrona – zrzeszenie wolontariuszy”.

Moja pierwsza wystawa nosi tytuł „Wojna, która nas zmieniła”. W Chmielnickim pokazałam ją już cztery razy. Za każdym razem zbieramy na tych wydarzeniach datki.

Ludzie widzą w moich pracach różne rzeczy: rozpacz, ból, nadzieję. Często mówili, że nie wierzą, że to prace nastolatki.

Zdarzało się, że patrząc na nie, dorośli mężczyźni stali i płakali

Teraz kończę 11 klasę, przygotowuję się do egzaminów, ale nadal maluję. Piszą do mnie wolontariusze z różnych krajów i proszą o prace na aukcje. Moje obrazy trafiły już do Niemiec, Szkocji, Austrii, Stanów Zjednoczonych. Na aukcjach za granicą zebrano już ponad 140 tysięcy hrywien.

Kiedy oddaję swoje prace, nie myślę o tym, ile pieniędzy uda się zebrać. Myślę o tym, co one przyniosą.

Jak wojskowi reagują na Twoją pomoc?

Najlepszym podziękowaniem dla mnie od żołnierzy jest to, że żyją. Nie potrzebuję od nich niczego więcej.

Wystawa obrazów Aliny Stebło

Jakie są Twoje marzenia?

Marzę o końcu wojny. Trochę egoistycznie, bo chcę studiować architekturę w Odessie, a nie mogę tam pojechać, bo jest niebezpiecznie. Ale i tak zostanę architektką, ponieważ po zakończeniu wojny chcę odbudowywać nasz kraj.

Co powiesz tym dzieciom i dorosłym, którzy również chcą pomagać, ale nie wiedzą, od czego zacząć?

Zawsze możecie przyjść do dowolnej fundacji lub organizacji społecznej i powiedzieć: „Chcę pomagać”. Tam szybko zdecydują, w czym możecie być przydatni.

Nie ma wieku, w którym można zacząć być użytecznym. Po prostu róbcie to, co potraficie najlepiej

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Rób to, co potrafisz najlepiej. O ukraińskich dzieciach, które zbierają datki na armię

Ksenia Minczuk

Opuszczając swoje domy w 1986 roku, mieszkańcy strefy Czarnobyla nie zdawali sobie sprawy, że to na zawsze. Włączyli mieszkania na alarm, ukryli przed żonami stragany pod listwami przypodłogowymi. Zostawili zwierzęta. Ludzie ewakuowani rzekomo na trzy dni...

Czarnobylskie „bioroboty” ratują świat

26 kwietnia 1986 roku miała miejsce największa katastrofa spowodowana przez człowieka w historii ludzkości. W nocy w elektrowni jądrowej w Czarnobylu odbył się eksperyment. Sytuacja wymknęła się spod kontroli i jedna po drugiej miały miejsce dwie eksplozje. Czwarty reaktor został całkowicie zniszczony, w wyniku czego do atmosfery dostała się ogromna chmura pyłu radioaktywnego.

Władze radzieckie przez długi czas uciszały katastrofę, a nawet organizowały tradycyjne parady majowe.

Świat nie wiedział nic o eksplozji przez dwa dni

10 dni — od 26 kwietnia do 6 maja — trwało maksymalne uwalnianie substancji radioaktywnych z uszkodzonego reaktora. 11 ton paliwa jądrowego dostało się do atmosfery. Największa chmura osiadła na terytorium Białorusi. 30 pracowników elektrowni jądrowej w Czarnobylu zmarło w wyniku eksplozji lub ostrej choroby popromiennej w ciągu miesiąca.

Szacuje się, że w wyniku katastrofy w Czarnobylu ucierpiało około 5 milionów ludzi. Około 5 tysięcy osad na Białorusi, Ukrainie i Federacji Rosyjskiej zostało skażonych radioaktywnymi nuklidami. Spośród nich na Ukrainie jest 2218 osad i miast o populacji około 2,4 miliona osób.

Likwidacja konsekwencji wypadku kosztowała Związek Radziecki 18 miliardów dolarów. Co najmniej 600 000 osób zostało wrzuconych do walki z „pokojowym atomem” ze wszystkich jego zakątków, a ilu z nich zmarło z powodu choroby popromiennej, nie wiadomo. Według różnych źródeł — od 4 do 40 tysięcy osób.

„Bioroboty” to ludzie, którzy uratowali świat przed rozprzestrzenianiem się substancji radioaktywnych kosztem życia. Zdjęcie: Europejski Instytut Czarnobyla

Unikalne jednostki facetów, którzy zrzucili radioaktywne kawałki grafitu z dachu reaktora, zostały nazwane przez obcokrajowców „biobotami”. W końcu ci ludzie pracowali w tak niebezpiecznych warunkach, że nawet specjalnie stworzone do pracy podczas katastrof zawodowych zepsuły się. Aktywność promieniowania na dachu wynosiła od 600 do 1000 promieni rentgenowskich na godzinę — co jest śmiertelną dawką promieniowania. „Bioroboty” weszli na dach na kilka minut, wrzucili jedną łopatę grafitu do płonącego reaktora i wyszli, ustępując miejsca następnemu. Dla większości z nich to naprawdę heroiczne dzieło kosztowało ich życie.

Dawne miasto marzeń Prypecat jest teraz miastem duchów, nie ma go na współczesnych mapach.

Magnes dla prześladowców i turystów z 75 krajów świata

Pierwsi prześladowcy w Czarnobylu pojawili się na początku lat dziewięćdziesiątych, zaraz po rozpadzie Związku Radzieckiego. Na początku 2000 roku zaczęli tu przyjeżdżać turyści. A w 2010 roku postanowiono otworzyć Strefę dla wszystkich, którzy chcieli - trzeba było uzyskać na to oficjalne pozwolenie i zapłacić od 500 hrywien do 500 dolarów. Na polecenie Ministra Sytuacji Nadzwyczajnych Ukrainy przeprowadzono badania radiologiczne i utworzono trasy dla zwiedzających. Zauważono, że na terenie tych tras w strefie 30-kilometrowej można przebywać do 4-5 dni bez szkody dla zdrowia, aw strefie 10-kilometrowej - 1 dzień.

Strefa wykluczenia. Zdjęcie Maria Syrchyna

Wycieczka do 30-kilometrowej strefy Czarnobyla stała się liderem na światowej liście wyjątkowych miejsc i egzotycznych wycieczek (Antarktyda i Korea Północna są niższe w rankingu). Im więcej czasu minęło od wypadku, tym więcej przyjeżdżało turystów. W sumie z 75 krajów na całym świecie.

Strefa, która jest równa rozmiarom trzem Kijowie lub pięciu Warszawom, była podróżowana z całego świata, aby zobaczyć możliwy model przyszłości ludzkiej cywilizacji

Poczuj atmosferę opuszczonego domu. Zrozum, co się dzieje, gdy ludzkie życie jest cenione mniej niż zysk z taniej energii elektrycznej lub tajemnicy państwowej.

„Kilka lat temu widziałem kobietę opalającą się tutaj” - powiedział Serhiy Chernov, były eskorta turystyczna w Strefie. „W tym samym czasie obok niej przeszli miejscowi pracownicy, ubrani w ochronne, obcisłe garnitury. „Ja” - powiedziała, „przeczytałem w moskiewskiej gazecie, że opalenizna w Czarnobylu jest najbardziej stabilna, rok się nie zmywa!”

Czarnobyl po rosyjskiej okupacji

Już pierwszego dnia rosyjskiej inwazji na pełną skalę elektrownia jądrowa w Czarnobylu, która była zachowana przez 36 lat i chroniona przed dalszym rozprzestrzenianiem się promieniowania, została zajęta przez wojska rosyjskie. Miejsce, w którym niegdyś gościł się najgorszy cywilny incydent nuklearny na świecie, po raz kolejny stał się obszarem zwiększonego zagrożenia.

Wojska rosyjskie przebywały w Strefie nieco ponad miesiąc — do 2 kwietnia. I chociaż nie było tam większych walk (tylko starcia ze strażą graniczną i ostrzał we wczesnych dniach), okupacja zmieniła te specjalne ziemie na wiele lat.

Imponująca opowieść o Rosjanach w strefie Czarnobylu kopających okopy w Czerwonym Lesie — jednym z najbrudniejszych miejsc w okolicy. Pracownicy stacji, którzy pozostali tam podczas okupacji, wyjaśnili, że kopanie ziemi w Czarnobylu jest bardzo niebezpieczne. Ale nikt ich nie słuchał. Co więcej: Rosjanie wyprowadzili radioaktywny pył poza Strefę na gąsienice swoich czołgów.

Rosyjskie pozycje w najbrudniejszym Czerwonym Lesie. 2022. Zdjęcie: Energoatom Ukrainy

W strefie Czarnobyla nadal obowiązywała zasada, że lepiej nie schodzić z asfaltu. Ale teraz, oprócz niebezpieczeństwa związanego z promieniowaniem, dodano zagrożenie minami i rozstępami. Teraz nie ma mowy o żadnej turystyce ani wędrówkach prześladowców, ponieważ 95-98% terytorium strefy wykluczenia jest uważane za wyminowane (ponieważ nie zostało jeszcze zbadane pod kątem obecności urządzeń wybuchowych).

W wyniku rosyjskiej inwazji na elektrownię jądrową w Czarnobylu uszkodzono i splądrowano sprzęt biurowy i komputerowy o wartości ponad 230 milionów hrywien. Policja Narodowa Ukrainy ogłosiła podejrzenie naruszenia prawa i zwyczajów wojennych zastępcy dyrektora Rosatomu Nikołajowi Mulyukinowi. Według śledztwa Muliukin prowadził napad na elektrownię jądrową podczas rosyjskiej okupacji Czarnobyla wiosną 2022 roku. Okupcy nie wiedzieli, co tam robić i po prostu ukradli własność. Trzymali zakładników pracowników stacji i Gwardii Narodowej, którzy go chronili.

Aby doprowadzić CHNPP do stanu przedwojennego i przywrócić wszystko, co niezbędne, potrzeba 1,6 miliarda hrywien, według Państwowej Agencji Ukrainy ds. Zarządzania Strefą Wykluczenia.

Ale najgorsze jest to, że 103 żołnierzy Gwardii Narodowej, którzy strzegli elektrowni jądrowej w Czarnobylu, wciąż są w niewoli Rosjan. Według żony jednego z schwytanych żołnierzy Natalii Kushnarevy okupanci schwytali ich podczas inwazji 24 lutego 2022 r.

20
хв

Tragedia w Czarnobylu: 39. rocznica wybuchu

Sestry

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress