Exclusive
20
min

Gdybym poległa w Mariupolu, nie byłoby takich komentarzy

Kateryna Poliszczuk stała się symbolem ukraińskiego ruchu oporu. Do ostatnich chwil obrony kombinatu “Azovstal” w Mariupolu walczyła jako medyk pola walki i podtrzymywała morale swoich towarzyszy śpiewem. Ducha “Ptaszki” nie złamały nawet cztery miesiące niewoli. - Nawet znając wszystkie konsekwencje i tak bym tu wróciła. - mówi Ptaszka.

Aldona Hartwińska

Kateryna Poliszczuk "Ptaszka". Zdjęcie z archiwum prywatnego

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Kiedy dojeżdżamy na miejsce jest już ciemno. Wokół nie ma żadnych latarni, a okna w pobliskich chatach są zasłonięte deskami. Drogę wyznacza nam jedynie czarny ślad po oponach, pozostawiony w śniegu. Ślizgamy się po lodzie, by w końcu dostrzec w ciemności sylwetkę. Ptaszka czeka na nas przy wejściu do batalionowej stołówki. Obok niej siedzi Milka, czekoladowy kundelek ze schroniska. Ptaszka, z szerokim uśmiechem, przedstawią ją jako “mały antydepresant”. Mam wrażenie, że odwiedziłam dobrą znajomą, choć spotykamy się pierwszy raz w życiu. 

Aldona Hartwińska: Czy wojna w Ukrainie już się ludziom znudziła?

Kateryna Poliszczuk: - Świat zapomina, że u nas wojna trwa od 2014 roku. Świat milczał, gdy rozwijał się rosyjski separatyzm, gdy Rosja dostarczała na terytorium Ukrainy broń,  gdy podgrzewała konflikt. Świat odwrócił wzrok, kiedy został anektowany Krym. Wtedy wojna dotyczyła tylko tych, których bliscy byli na donieckim lotnisku, w Debalcewo, w Iłowajsku. Dla wielu wojna była daleko. Czym ona jest świat tak naprawdę zrozumiał pod koniec lutego 2022 roku.

Wypchnęliśmy wroga spod granic Kijowa. Ludzie widzieli wojnę na swoich podwórkach, pod oknami. Ale z czasem wojna znowu się oddaliła, wróciły codzienne problemy. 

Rosja codziennie ostrzeliwuje ukraińskie miasta, ludzie boją się w swoje własne życie i o życie bliskich, ale jeśli ktoś z rodziny nie poszedł na front, nie zginął albo nie dostał się do niewoli, to okopy wydają się dalekie

Czy nie każdy Ukrainiec ma kogoś na froncie?

Wśród moich bliskich i znajomych - każdy. Kiedy byłam w niewoli, a mój brat walczył w obronie terytorialnej to moja mama mogła liczyć na wsparcie. A ostatnio usłyszała od koleżanki z pracy: - Tobie dobrze, nie musisz martwić się, że kogoś zabiorą Ci na front, a moi dwaj synowie muszą się ukrywać.  

Ma dobrze, bo córka i syn już walczą. Nikogo więcej nie wezmą.

Dokładnie. A tamta się boi. 

Dziś największym złem jest mobilizacja. Wszyscy zapominają o tym, że większość żołnierzy, którzy są teraz na froncie, siedzi tam od początku pełnowymiarowej wojny. Ale są też tacy, którzy walczą dłużej, od czasów strefy ATO. I nikt ich nie zmienił, nie mogą odpocząć. Jest wielu dowódców, którzy walczą od trzech lat. To psychicznie wykańczające. 

Są ludzie, którzy trzeci rok siedzą w okopach – wycieńczeni psychicznie, strachem i fizycznie. Wielu tego nie wytrzymuje. A dla większości Ukraińców największe zło to TCK – Terytorialne Centrum Rekrutacji. Tyle, że gdy Rosja znowu zaatakuje z pełną siłą - to kwestia czasu, bo oni nigdy się nie zatrzymują - będzie już za późno, by kogoś zmieniać w okopach, wszyscy znajdziemy się w niewoli. 

Kateryna Poliszczuk "Ptaszka". Zdjęcie z archiwum prywatnego

To nikogo nie przekonuje. W komentarzach w internecie często można przeczytać, że „wolę chłopaka uchylanta, bo przynajmniej jest w domu”. A także, że dzieci polityków czy deputatów nie są mobilizowani, siedzą bezpieczni lub uciekają za granicę.

Ja mam w dupie te ich dzieci i obecną władzę. Ja walczę o to, by moja mama nie żyła pod rosyjską okupacją. Byłam cztery miesiące w niewoli. Dobrze wiem, kim są Rosjanie, wiem czym jest okupacja, wiem, czym jest odebranie wolności. Na własne oczy widziałam masakrę w więzieniu w Ołeniwce, w którym zdetonowali ładunki wybuchowe i zamordowali jeńców wojennych, by ukryć ślady tortur. Przez kilka miesięcy patrzyłam, jak wynosili zakatowanych żołnierzy po wielogodzinnych przesłuchaniach, co noc słyszałam, jak ich katują. 

Znam setki czy tysiące przypadków, kiedy rozstrzeliwali i gwałcili cywili. Jak wyciągali z domów dziewczyny, a wracały kawałki mięsa. Moi koledzy grzebali powieszone i zgwałcone dziewczynki, które miały 13-14 lat. Nie trzeba nawet daleko szukać: Bucza, Irpień, Izium, to najlepsze przykłady. A w rosyjskich mediach szerzy się teraz informacja, że to był fake.

Bliskiej osobie mojej koleżanki wyrwali trzymiesięczne dziecko z rąk i żywcem zadeptali wojskowymi butami. Mojemu koledze pocięli i zerwali skórę z pleców podczas tortur w piwnicy

A mówią, że to mistyfikacja i Buczy nie było. Ja dobrze wiem, kim są Rosjanie. Z nimi nie będzie nigdy pokoju. 

Cały świat czeka na rozmowy pokojowe.

Rosjan trzeba maksymalnie odseparować od reszty świata, a nie pisać z nimi traktaty pokojowe. Przeraża mnie, że świat jest tak obojętny. No, może jest trochę zaniepokojony. Ale co się dziwić, jeśli nawet część Ukraińców jest obojętna. Widzę to po tym, jak wyglądają zbiórki pieniędzy na pomoc armii, jak tętni życie na ulicach większych miast. Ludzie wychodzą z założenia, że trzeba przeżyć. Chcą, aby przeżyły ich dzieci. Więc szukają schronienia, licząc, że ktoś za nich załatwi tę sprawę.

Żołnierze nie chcą wracać do takiego społeczeństwa. Wiele razy słyszałam od znajomych żołnierzy, że wolą być na froncie niż na przepustce.

Tak, większość tak myśli i robi. Słyszę, że nas, żołnierzy, trzeba będzie socjalizować. Przykre. Czujemy się niewygodni. Szczególnie ci, którzy przeszli prawdziwe piekło, ci, których mogą wyprowadzić z równowagi zwyczajne rzeczy. 

Ja byłam ochotniczką i nie mam statusu UBD, czyli Uczestnika Działań Bojowych, ani wojskowej karty identyfikacyjnej. Kiedyś zatrzymał mnie policjant po godzinie policyjnej w Kijowie. Zapytał, czy jestem żołnierką. Odpowiedziałam: tak, ochotniczką.

Wlepił we mnie pogardliwy wzrok i zapytał, co to znaczy, że jestem ochotniczką? Ja, zgodnie z prawdą, mówię: walczę już cztery lata, ale bez kontraktu. I przeprosiłam, że się spóźniłam, wyjaśniłam skąd jadę, że to była długa droga prosto z frontu i za chwilkę będę w domu, bo mieszkam tu niedaleko. 

A on mnie zmierzył wzrokiem i kpiąco stwierdził, że kto popadnie zakłada mundur i nazywa się wojskowym. To była dla mnie prawdziwa zniewaga. Zarówno jak dla żołnierza, jak i człowieka. 

Kateryna Poliszczuk "Ptaszka". Zdjęcie z archiwum prywatnego

Nie rozpoznał cię.

Nie. Rozpoznała mnie dopiero jego koleżanka i mnie przepuścili. W takich sytuacjach widzę jak jest naprawdę. 

Raz spaliła mi się żarówka w samochodzie i zatrzymał mnie policjant. Najpierw, idąc w moim kierunku, krzyczał na mnie, przeklinając. A kiedy podszedł bliżej, rozpoznał. Ach, to Pani, proszę wybaczyć. Do cholery, jaka to różnica, kim jestem? Pani była w Mariupolu! Ja się wściekłam i mówię do niego: jakie to ma znaczenie?! Proszę wypisać mi mandat i niech mi Pan da spokój. 

Wściekłam się, bo policjant widział, że jedzie wojskowy samochód, za kierownicą siedzi człowiek w mundurze, a on po prostu klnie i odnosi się bez jakiegokolwiek szacunku, jakby był królem świata. Takie właśnie momenty wyprowadzają mnie z równowagi.

W takich sytuacjach masz do czynienia z żywym człowiekiem, z którym możesz się jakoś bezpośrednio skonfrontować. A co z hejtem w sieci? Kiedyś podzieliłaś się hejterskimi komentarzami. Tłusta. Brojler. Grubas. Żaden z ciebie ptaszek, raczej struś... Pisali to ludzie, którzy do tej pory - zdawałoby się - podziwiali cię za niezłomność i bohaterstwo.

Można próbować mówić, że to piszą komputerowe boty, ale niestety tak nie jest. Można też mówić, że to Rosjanie, ale niestety to często Ukraińcy. 

Nie wiem, czym się kierują. Może w ich życiu nic ciekawego się nie dzieje. A my przecież ciągle żyjemy pod nieustanną presją. Kiedy w końcu będziesz mieć dziecko? A kiedy drugie? A na co ci aż trójka, jesteś już za stara! Albo za młoda.

Spotykałam się z podejściem: my się za ciebie modliliśmy, a ty nie spełniasz naszych ideałów. Ale jestem tylko człowiekiem, to nie ja zrobiłam z siebie bohaterkę

Wiem, że wciąż są tacy, których motywuję i to właśnie dzięki nim się trzymam. I wiem, że gdybym wtedy poległa w Mariupolu, nie byłoby takich komentarzy. Ktoś nawet kiedyś napisał: - Jaka z niej bohaterka, przecież ona żyje! 

Bo bohaterowie to ci, którzy polegli. Gdybym popełniła samobójstwo, zastrzeliła się albo pijana weszła na minę i zginęła - mogłabym być bohaterką. Ale nie teraz, kiedy byłam ranna, wyszłam z niewoli i kontynuuję swoją pracę w Zbrojnych Siłach Ukrainy. I choć nie jestem na pierwszej linii frontu, to ratuję życie innych ludzi.

Kateryna Poliszczuk "Ptaszka". Zdjęcie z archiwum prywatnego

Obrona Mariupola, niewola, rekonwalescencja, a potem hejt, zmiana nastrojów społecznych i podejścia do wojskowych. A ty wciąż jesteś tu. Pracujesz, walczysz. Skąd codziennie rano, mimo tych przeszkód, bierze się Twoja siła i motywacja?

Żeby żyć jak wolny człowiek, nie jest potrzebna żadna motywacja. Wiem, czym jest niewola, wiem jak straszne jest pozbawienie wolności. Motywację można jedynie podsycić, można ją podbudować - ale jeśli człowiek urodził się wolny i tej wolności pragnie, to ona nigdy nie znika. 

Wiele osób powtarza, że jest mi łatwiej, bo jestem silna. Mówię: stop. Co znaczy silna? Siła to wybór i ciężka praca. Ja nie urodziłam się silna. Podjęłam decyzję, że będę nad swoją siłą ciężko pracować.

Mówią też, że nie odczuwam strachu. Oczywiście, że się boję, odczuwam ból, zwątpienie, jest mi ciężko. Ale podjęłam decyzję, że będę silna, chociaż miałam wiele opcji, by iść łatwiejszą drogą

A świat powinien pamiętać o tysiącach deportowanych, po prostu wykradzionych do Rosji, ukraińskich dzieciach. O tysiącach jeńców, cywilnych i wojskowych, więzionych i katowanych od lat. Nie wiem, jak można nie mieć motywacji, by ratować swoich bliskich, rodzinę, swoją przyszłość. 

Chcę żyć w wolnej ojczyźnie i myślę, że właśnie dlatego się narodziłam, by o to walczyć. Po prostu wykonuję swoją misję, nawet po tych wszystkich ciosach od społeczeństwa, jakie otrzymałam, po końskich dawkach antydepresantów, po tym wszystkim, co dzieje się z kobiecym organizmem pod wpływem stresu - nie podjęłabym innej decyzji. To, co trzyma mnie przy życiu, to fakt, że jestem potrzebna swojemu państwu, że są jeszcze ludzie, którym jestem potrzebna. I jeśli będzie chociaż jedna osoba, której pomogę, którą uratuję, podam rękę i wesprę w walce, to wiem, że nie żyję na darmo. Samobójstwo to byłaby łatwizna dla takiej osoby, jak ja. Nie mogę sobie na to pozwolić.

A masz jakieś piękne wspomnienie z wojny? Coś, co wspominasz uśmiechając się na samą myśl?

Pamiętam oczywiście powrót z niewoli. Chociaż na samym początku nie mieliśmy pojęcia, co się dzieje i dokąd nas zabierają. Wsadzili nas do samolotu. Wiedzieliśmy, że w tej metalowej puszce jest nas dwieście osób, że będziemy lecieć nad okupowanymi terytoriami. To był mój pierwszy lot w życiu i pamiętam okropne turbulencje. Wielu z nas liczyło na wymianę jeńców, a ja liczyłam na to, by nie zestrzelili tego samolotu. 

Ja w ogóle przez cały czas niewoli nie czekałam na nic dobrego. Powiedziałam sobie, że będę tu bardzo długo i będzie bardzo ciężko. I to pomogło mi przetrwać. Kiedy lecieliśmy nastawiłam się na najgorszą, czarną dupę. Wszystko po to, żeby się nie załamać, że znowu nic nie wyszło. 

Kateryna Poliszczuk "Ptaszka". Zdjęcie z archiwum prywatnego

Ale jest jeszcze jedno wspomnienie. Zarówno najpiękniejsze, jak i najbardziej bolesne. To był moment, kiedy zaczęli ostrzeliwać szpital w Mariupolu i wszyscy schowali się w piwnicach. Mój najlepszy przyjaciel czekał wtedy na operację, był jedynym żywym człowiekiem na tym piętrze. Leciały rakiety, a ja go wyciągnęłam na korytarz. Umierał mi na rękach dwie godziny. Strasznie go bolało, cierpiał, ale nie umierał sam. Leżeliśmy na korytarzu, trwał ostrzał, wszystko płonęło i ja strasznie się bałam... 

Ale go nie porzuciłam, choć nie mogłam mu już pomóc. I myślę sobie, że jestem z siebie dumna. Gdybym miała umrzeć to właśnie w taki sposób. Nie chciałabym umierać sama

Zaśpiewasz jeszcze kiedyś?

Próbowałam, ale straciłam głos. Wyszłam z wprawy. Głos to narzędzie, które trzeba trenować. Już nie śpiewam tak, jak śpiewałam kiedyś. Tęsknię za czasami, kiedyś śpiew przynosił mi ogromną radość, ale nie żałuję, że podjęłam właśnie taką decyzję. Nawet znając wszystkie konsekwencje, i tak bym tutaj wróciła, zrobiłabym to wszystko jeszcze raz. 

Wybrałam właściwą drogę. Zrozumiałam to w niewoli. I tej lekcji nie mogę zaprzepaścić.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka i autorka książek (m.in. "Szwecja. Gdzie wiking pije owsiane latte"). Dostarcza pomoc wojskowym na linię frontu. Wojnę po raz pierwszy na własne oczy zobaczyła w grudniu 2022 roku. Wtedy podjęła decyzję, że będzie wracać na front z pomocą jak najczęściej. Dziś mówią o niej чоткий тил, czyli solidne zaplecze. Żołnierze skutecznie walczą karabinami, a ona jest zapleczem z kamerą i aparatem, które czuje obowiązek mówienia głośno o tym, co się dzieje. Chce być dalej na miejscu - pomagać i pokazywać wojenną rzeczywistość - nie zawsze w czarnych i smutnych barwach.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

20 sekund, by zestrzelić wrogi dron

– Mam 52 lata i troje dzieci. Z zawodu jestem lekarką weterynarii. Do ochotniczej formacji dołączyłam latem 2024 roku – mówi Walentyna Żelezko, pseudonim „Walkiria”.

Wojna zastała ją w rodzinnej wsi Nemiszajewe niedaleko Buczy. Słyszała ostrzał lotniska w Hostomelu i sąsiednich miast. Wrogie helikoptery latały tak blisko jej domu, że można było zobaczyć twarze pilotów:

– Było strasznie. Nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać i co robić. Jak większość Ukraińców, myśleliśmy, że to się skończy za kilka dni. Ale kiedy Rosjanie w Buczy zaczęli znęcać się nad ludźmi i ich zabijać, postanowiliśmy uciekać. Tyle że było już za późno, znaleźliśmy się pod okupacją.

Walentyna Żelezko, „Walkiria”

Najbardziej bała się o swojego młodszego syna, który miał wtedy 8 lat. Słyszała, że Rosjanie znęcają się nawet nad dziećmi. By go chronić, nie rozstawała się z nożem.

– Byłam przerażona, w głowie krążyły mi straszne myśli. Wciąż nie tylko trudno mi o tym mówić, ale nawet wspominać. Myślałam nawet o zabiciu syna własnymi rękami, byleby tylko wróg nie znęcał się nad nim. Oczywiście nie zrobiłabym tego, ale taka myśl przemknęła mi wtedy przez głowę. Nigdy tego Rosjanom nie wybaczę – wyznaje.

11 marca całej rodzinie udało się wyrwać z okrążenia. Jednak myśl o zemście na wrogu i walce za kraj jej nie opuszczała. Pewnego dnia natrafiła w mediach społecznościowych ogłoszenie o naborze kobiet do oddziału „Czarownic bojowych”. Na rozmowę kwalifikacyjną zabrała ze sobą przyjaciółkę, która też ma już ponad 50 lat.

– Od razu nas zapytali: „Jaka jest wasza motywacja?”. Już po trzech minutach rozmowy z dowódcą zrozumiałyśmy, że zostajemy. Uważam, że państwa powinni bronić wszyscy. Przede wszystkim mężczyźni, ale kiedy widzisz te codzienne straty na froncie, to jak mogłabyś siedzieć w domu? Przecież my możemy zastąpić mężczyzn tutaj. Powiedziałyśmy dowódcy: „Nauczcie nas wszystkiego”.

Bieganie, pompki i przysiady w kamizelce kuloodpornej nie były tak trudne, jak przyzwyczajenie się do dyscypliny wojskowej i opanowanie broni.

Rozkładając i składając karabin Kałasznikowa, czułyśmy się jak dzieci z klockami LEGO. Wciąż pytałyśmy instruktorów: „Co to za część? Jak to się nazywa?”

Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego. Teraz zapach prochu dodaje nam adrenaliny.

Dyżury „Czarownic” trwają trzy godziny. Algorytm działania mobilnej grupy ogniowej jest standardowy: alarm – wyjazd na pozycję – czekanie – strzelanie... Każda w zespole ma swoje zadanie. Najważniejsze jest zgranie. Działania muszą być wyćwiczone do perfekcji, dlatego w każdą sobotę na poligonie doskonalą swoje umiejętności strzeleckie.

„Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego”

– Najbardziej bałam się, że zrobię coś nie tak i zawiodę swój oddział. Od rozkazu dowódcy na dotarcie na pozycję, ustawienie karabinu maszynowego, przygotowanie osprzętu i włączenie kamery mamy 10 minut.

Niebo, które jest podzielone na sektory, obserwują na tabletach. Na ekranie widać cel, wysokość, odległość i kurs wrogiego drona. Na tej podstawie trzeba ustalić punkt, w który strzelec powinien skierować ogień. Każda grupa mobilna odpowiada za swój sektor.

– Ostatnio trudniej nam zestrzeliwać drony, bo zaczęły latać nisko i szybko. Latają z prędkością około 50 metrów na sekundę, więc na zestrzelenie mamy do 20 sekund. Gdy lecą nisko, nasze radary mogą ich nie wykryć. Wtedy ich nie widzimy ich, orientujemy się tylko na podstawie dźwięku. Dlatego trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i uważnie nasłuchiwać.

Zestrzelenie dronów jest trudniejsze w nocy, bo wróg maluje je na czarno. „Czarownice” używają karabinów maszynowych „Maxim” z 1939 roku.

– Są sprawne, chociaż czasami mogą zawieść. Trzeba je ciągle czyścić, rozbierać, napinać sprężyny. Owszem, mamy również lepszy karabin maszynowy dużego kalibru, ale bardzo chciałybyśmy mieć też „browningi”. Najlepsze uzbrojenie Ukraina wysyła na front.

Ale Rosjanie boją się nas. Czasami pokazują nas w telewizji i próbują wyśmiewać, deprecjonować: „Spójrzcie, oni nie mają już nikogo i nie mają czym walczyć. Nawet już ciotki z kuchni idą”

– Dopóki trwa wojna, moje miejsce jest tutaj. Teraz piszemy historię naszego kraju. Chcę po sobie zostawić godny ślad, mieć udział w zwycięstwie. Kiedyś powiem moim wnukom: „Wasza babcia, którą zwali Walkirią, pomagała walczyć z wrogiem”.

Najprzyjemniejszy dźwięk to dźwięk spadającego wrogiego drona

– Mam 32 lata. Z wykształcenia jestem menedżerką turystyki, pracowałam jako administratorka restauracji w Buczy. Spodziewałam się, że będzie wielka wojna, i nawet się do tego przygotowywałam: spakowałam walizkę z niezbędnymi rzeczami, zebrałam dokumenty, leki – wspomina żołnierka o pseudonimie „Kalipso”.

Kiedy się zaczęło, od razu wywiozła mamę do Hiszpanii, po czym wróciła. Pamięta, że bardzo denerwowały ją przerwy w dostawach prądu, a później aktywność wrogich dronów. Była już wtedy w dobrej formie fizycznej, poza tym od dzieciństwa znała broń, bo strzelać nauczył ją dziadek.

– Przyszłam do dowódcy i powiedziałam: „Będę u was służyć”. Usłyszałam: „Jeszcze cię nie przyjęliśmy”. Ale byłam wytrwała, przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, a potem szkolenie. Jedyna przykrość, która mnie spotkała, to stwierdzenie dowódcy, bym zapomniała o długich paznokciach – uśmiecha się.

„Kalipso” na służbie

Była jedną z pierwszych, które dołączyły do buczańskiego oddziału obrony terytorialnej (DFTG). Na początku była dowódcą patrolu szybkiego reagowania. Pilnowała porządku w gminie, patrolowała ulice miasta, sprawdzała schrony przeciwbombowe, by nie były zamknięte w razie alarmu. Później pojawił się pomysł stworzenia plutonu „Czarownic”. Stanęła na jego czele.

– Zaczynałyśmy jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali nas na „Czarownice z Buczy”.

Miałam naszywkę z czarownicą na granatniku. Bardzo spodobała się dowódcy.

Pomyślałyśmy, że to trafne, bo w Ukrainie wszystkie kobiety są czarownicami, do tego wściekłymi na Rosjan za to, co zrobili z naszym krajem, miastem, ludźmi. Wielu moich towarzyszy zostało zamordowanych na terenie Buczy

Teraz „Czarownice z Buczy” mają bardzo dużo pracy, bo wróg każdego dnia i każdej nocy ostrzeliwuje ukraińskie miasta rakietami i dronami.

– Praktycznie każdej nocy jest niespokojnie. Jesteśmy zawiedzione, kiedy jakiś Szahid nie wlatuje w sektor naszego ostrzału. Bo każda chciałaby zestrzelić tego potwora, żeby nie trafił w czyjś dom, nie niszczył naszej infrastruktury, byśmy nie zostali bez światła, ogrzewania i wody. Jesteśmy dla Rosjan jak kość w gardle, dlatego zasypują nas dronami.

Zaczynały jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali je na „Czarownice z Buczy”.

Jej oodziałowi udało się już zestrzelić sześć wrogich dronów. „Kalipso” przyznaje, że najtrudniejsze w tej pracy jest czekanie:

– Pamiętam, jak było z pierwszym. Słyszeliśmy, że się zbliża, aż tu nagle po prostu wyskoczył zza drzew. W sekundę otworzyłyśmy ogień, bo znalazł się w sektorze naszego ostrzału. Kiedy usłyszałyśmy, jak spada, szalałyśmy ze szczęścia.

Najgorzej jest wtedy, gdy widać wrogiego drona, ale nie można go dosięgnąć z karabinu. I potem przeczytać w raportach, że ten dron spadł gdzieś w dzielnicy mieszkalnej.

– Był taki przypadek, że dron spadł na Hostomel. Przebił się przez dach, zniszczył ogrodzenie i drzewa. Na szczęście nie było ofiar. W takich momentach wyrzucasz sobie, że go nie zestrzeliłaś – nawet jeśli obiektywnie nie miałaś na to szans. Gdybyśmy miały lepsze uzbrojenie o większym zasięgu, wyniki naszej pracy byłyby znacznie lepsze.

Ostatnio wróg pokrywa drony nieznaną trucizną, która powoduje oparzenia płuc.

– Rosjanie regularnie wymyślają nowe strategie ostrzału. A my wymyślamy sposoby, jak im przeciwdziałać. To jak taniec, kręcimy się wokół siebie

– Kiedy jest alarm, przyjaciele często dzwonią do mnie i pytają, czy jestem na zmianie. Kiedy słyszą, że tak, mówią: „No to wszystko będzie dobrze ”. Ale ja zawsze wszystkim mówię, że alarmu nie wszczyna się bez powodu. Waszym obowiązkiem jako obywateli jest zejść do schronu, bo to wy odpowiadacie za swoje życie.

„Kalipso” marzy o tym, by się w końcu porządnie wyspać. Teraz śpi po 3-4 godziny na dobę. No i chce odwiedzić mamę w Hiszpanii. Nie widziała jej już ponad trzy lata.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie w nas wciąż będzie wojna

Ексклюзив
20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Ексклюзив
20
хв

Dziś wojna to nie tylko czołgi i artyleria. To także drony i AI

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress