Exclusive
20
min

Dla Polaków "Dziady" to historia. Dla Ukraińców rzeczywistość

Przełomowy spektakl "Dziadów" słynnej polskiej reżyserki Mai Kleczewskiej w wykonaniu ukraińskich aktorów i aktorek jest grany w teatrze od 13 do 15 grudnia w Krakowie. Sestry.eu objęły to niezwykłe wydarzenie swoim patronatem medialnym

Maria Syrczyna

Spektakl "Dziady", 2023 r. Fot: Jurij Paliwoda

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Wiosną znana polska reżyserka Maja Kleczewska wystawiła w Teatrze Dramatycznym w Iwano-Frankiwsku sztukę "Dziady", opartą na dramacie Adama Mickiewicza pod tym samym tytułem. Nie są to klasyczne "Dziady", których polskie dzieci uczą się w szkole, ale ich współczesna interpretacja, osadzona w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej. To antywojenna sztuka ze scenami niewoli - i festiwalu w Cannes, grana wyłącznie przez ukraińskich aktorów.

Dramat Mickiewicza został opublikowany w 1822 roku, lecz jest mało prawdopodobne, że ktoś go czytał po ukraińsku. Pierwsze ukraińskie tłumaczenie "Dziadów", autorstwa Wiktora Humeniuka, ukazało się dopiero w zeszłym roku. Ciekawym zbiegiem okoliczności, dokładnie dwieście lat po publikacji oryginału - w 2022 roku.

Od 13 do 15 grudnia Dziady są inscenizowane w Krakowie na Międzynarodowym Festiwalu Boska Komedia, uznawanym za jedno z najważniejszych wydarzeń teatralnych w kraju. Następnie spektakl, wystawiany w ramach festiwalu pod patronatem serwisu sestry.eu, zostanie pokazany w Niemczech i Francji. Co ciekawe, został stworzony "na eksport" i apeluje do sumień tych, którzy twierdzą, że są zmęczeni wojną, lub wciąż mówią: "To nie nasza wojna" albo: "Jestem pacyfistą". Ma jednak ogromną szansę na pozyskanie ukraińskiej publiczności, ponieważ tematy poruszane w "Dziadach" są dla nas nie tylko interesujące, lecz także bardzo bolesne i wymagające katharsis.

Scena niewoli w "Dziadach", 2023 r. Fot: Jurj Paliwoda

"Chcę skonfrontować europejską publiczność z jej obojętnością"

Reżyserka Maja Kleczewska zaczerpnęła z "Dziadów" Mickiewicza tylko cztery sceny: więzienie, monolog Konrada, egzorcyzmy oraz sceny salonowe i balowe. Więźniami są wzięci do niewoli żołnierze z Azowstalu, egzorcyzmy odprawia nie ksiądz, lecz moskiewski metropolita Cyryl, natomiast scena salonowa bardzo przypomina zeszłoroczne wydarzenia z festiwalu w Cannes, gdzie do finału dostał się film rosyjskiego reżysera Cyryla Serebrennikowa, a akcja protestacyjna Ukrainki wywołała wśród widzów jedynie znudzenie i irytację.

- Chcę skonfrontować europejską publiczność z tym spektaklem, z tą obojętnością - wyjaśnia Maja Kleczewska, reżyserka "Dziadów". - Moją inspiracją była scena, która miała miejsce w zeszłym roku w Cannes: pięknie ubrani ludzie pijący szampana, parkujący swoje rolls royce'y na Lazurowym Wybrzeżu - a tu nagle wkraczają ukraińscy aktywiści z krwawymi transparentami, walczący o uwagę dla Ukrainy. Z jaką reakcją się spotykają? Po pierwsze, niemal wszystkie europejskie media milczą o tym wydarzeniu. Po drugie, wszyscy ci ludzie są po prostu oburzeni i nie rozumieją, dlaczego zepsuto im tak miły wieczór. Chciałabym rozpocząć rozmowę z publicznością z Europy Zachodniej: "Jak to was to nie dotyczy? Co to w ogóle za kategoria myślenia? Jak możecie odwracać wzrok od tego, co dzieje się tak blisko was?". Chcę zrozumieć, dlaczego ci ludzie dbają tylko o własny komfort i spokój ducha. A co z empatią?

Impreza w Cannes w "Dziadach", 2023 r. Fot: Jurij Paliwoda

Stary, romantyczny tekst Mickiewicza brzmi w Ukrainie bardziej aktualnie niż kiedykolwiek. Na przykład scena w celi z jeńcami wojennymi jest postrzegana przez Polaków jako historyczna: odnosi się do wydarzeń, które miały miejsce w Polsce w przeszłości. W Ukrainie jest to jednak rzeczywistość, scena z teatru dokumentalnego. Każdy z ukraińskich aktorów biorących w niej udział stracił na wojnie kogoś bliskiego, a aktorzy nie muszą tłumaczyć, co czują grane przez nich postaci.

- W spektaklu poruszam dwa bolesne dla Ukraińców tematy - mówi Maja Kleczewska. - Pierwszy z nich ukraińscy aktorzy nazwali "procesem egzorcyzmowania rosyjskiego języka, kultury i dramatu". Kultura rosyjska była głęboko zakorzeniona również w Polsce, ale w Ukrainie ten wpływ był znacznie silniejszy i głębszy. Do tego dochodzi rosyjska Cerkiew, której wpływy trzeba radykalnie ograniczyć. Drugi temat to zależność Ukrainy od Zachodu i jego pomocy. Ukraina zawsze prosi i zawsze dziękuje. Ten stan proszenia i dziękowania jest dla mnie nie do zniesienia. Wiem, że Ukraińcy nie mogą tego powiedzieć wprost, ale ja mogę. Otóż Ukraina nie powinna prosić i dziękować. Zachód powinien sam pomagać, bez proszenia, bo cena, jaką Ukraina płaci, jest zbyt wysoka. Na froncie zginęło już około 500 tysięcy ludzi. Ukraina broni nie tylko siebie, ale całej Europy przed imperialistycznym potworem. To my powinniśmy dziękować Ukraińcom, a nie odwrotnie. Zamiast tego temat Ukrainy pojawia się coraz rzadziej na TikToku i Twitterze wśród Niemców i Francuzów.  

- Ukraina graniczy z siedmioma krajami, ale większość Ukraińców ciągle ceni rosyjską dramaturgię i literaturę, nie znając kultury pozostałych naszych sąsiadów - zastanawia się Roman Łuckij, aktor Teatru Dramatycznego w Iwano-Frankiwsku i odtwórca głównej roli w "Dziadach". - Ja na przykład nie czytałem Mickiewicza przed przedstawieniem, ale kiedy to już zrobiłem, byłem pod wielkim wrażeniem. Dla Polaków Mickiewicz jest symbolem narodowym, tak jak dla nas Szewczenko. Co więcej, Szewczenko i Mickiewicz nawet się spotkali, jak powiedział mi badacz Szewczenki Ołeksandr Denysenko. Pili razem kawę lub coś innego.    

Scena egzorcyzmów w "Dziadach", 2023 r. Fot: Jurij Paliwoda

"Najważniejsza scena sztuki opowiada o granicach ludzkiej cierpliwości"

Perłą spektaklu jest monolog Konrada, czyli Wielka Improwizacja, w interpretacji aktora Romana Łuckiego. Bohater stoi na scenie i rozmawia z Bogiem.  

- To najważniejsza scena, ponieważ dotyczy granic ludzkiej cierpliwości - mówi Maja Kleczewska. - Czy można znieść cierpienie, którego doświadczają ludzie? Co myśli o tym Bóg i co z kosmicznego punktu widzenia może być usprawiedliwieniem dla tego cierpienia? Konrad tego nie rozumie. Chciałby sam mieć Moc i uszczęśliwiać świat. I to jest dla mnie zawsze bardzo wzruszające, bo pokazuje całkowitą bezradność człowieka, ale też jego wielką walkę i troskę, współczucie. Konrad mówi: "Na imię mam Milion", co oznacza, że nie cierpi sam, że są z nim miliony innych. I to też jest dla mnie taki trudny moment. Aktorzy mieszkają na zachodniej Ukrainie, ich ciała są na scenie, ale umysły, emocje i dusze w Awdijiwce.  

- Monolog Konrada w polskim dramacie jest jak monolog Hamleta w angielskim - wyjaśnia odtwórca roli Konrada. - To dar dla aktora i wielka odpowiedzialność. Kiedy po raz pierwszy pokazano mi tekst - który w skróconej wersji ma około dziewięciu stron - na początku nie wiedziałem, jak do niego podejść. Stopniowo odkrywałem go dla siebie, linijka po linijce. Robiłem notatki. Dyrektor naszego teatru Rostysław Derżypilski poradził mi, żebym nie traktował tego jak monolog zastraszonego człowieka, ale jak dialog. Powinien być powiedziany nie w sposób zdystansowany, ale tak, jakby to była rozmowa na żywo. I jakby za każdym razem aktor mówił: "Ten monolog jest o mnie!".

Monolog Konrada w wykonaniu Romana Łuckiego. Zdjęcie: Jurij Paliwoda

Wydarzenie artystyczne i wzór dla innych polskich teatrów

Współpraca polskiej reżyserki z ukraińskim teatrem jest interesująca zarówno pod względem kulturowym, jak politycznym.

- Byłem zdumiony, kiedy dowiedziałem się, że Maja Kleczewska zdecydowała się pojechać do Ukrainy i zrobić tam spektakl - mówi Bartosz Szydłowski, dyrektor festiwalu Boska Komedia - Ta decyzja oznacza, że pomoc Ukrainie wykracza poza sferę socjalną i praktyczną. I przenosi się w sferę idei, interpretacji, wymiany opowieści kulturowych. Udział "Dziadów" w tegorocznym festiwalu jest bardzo ważny nie tylko jako wydarzenie artystyczne, ale także dlatego, że festiwal powinien zachęcać do pewnych działań, przedstawiać je jako wzorcowe.

- Martwiliśmy się, jak będziemy w stanie pracować w środku wojny i nalotów - wspomina reżyser. - Okazało się, że podczas prób nawet wojna nie była w stanie nas powstrzymać. Nie jesteśmy żołnierzami, tylko artystami, a sztuka jest naszą jedyną bronią w walce z Rosją. Czułem się jak na poligonie.

I podsumowuje:

- Ten dialog w ukraińsko-polskiej sztuce jest bardzo twórczy: dwa narody i dwa języki wzajemnie się inspirują i wzbogacają. Mamy sobie coś do przekazania. A zbliżające się spotkanie na festiwalu w Krakowie, we wspólnej przestrzeni artystycznej, daje mi ogromną siłę i nadzieję, że sztuka w końcu zwycięży.

Polska reżyserka Maja Kleczewska wśród aktorów i publiczności Teatru Dramatycznego w Iwano-Frankiwsku, 2023 r. Fot: Jurij Paliwoda

Дивіться також відео про виставу тут: https://fb.watch/oU3Iczcb4N/

-----------------------------------------------

Nie tylko Dziady - ukraińska sekcja Boskiej Komedii

14 grudnia o godz. 15.30 w Teatrze im. Juliusza Słowackiego (scena Dom Machina) odbędzie się pokaz ukraińskiego dramatu "Owad". Następnie widzowie będą mogli wziąć udział w dyskusji na temat tego, jak zmienia się ukraiński teatr pod wpływem rosyjskiej inwazji. Wieczorem tego samego dnia na scenie głównej odbędzie się pierwszy wieczorny spektakl, "Dziady" w reżyserii Mai Kleczewskiej. - To będzie emocjonalny, intensywny spektakl - mówi Bartosz Szydłowski, dyrektor artystyczny festiwalu Boska Komedia. - Być może ta sztuka wejdzie do repertuaru, co byłoby ciekawe jako wizytówka ukraińskich autorów na europejskich scenach teatralnych. A potem porozmawiamy o popularyzacji ukraińskiej dramaturgii za granicą, pracy teatru w realiach wojny i jej konsekwencjach. W dyskusji wezmą udział autorka dramatu Lena Kudajewa i reżyser sztuki Tomas Friesel. W rolę owada wcieli się Nina Batowska, ukraińska aktorka, która przyjechała do Polski po inwazji, a obecnie pracuje w Teatrze Śląskim w Katowicach. Podczas spotkania będzie można kupić przekład dramatu "Owad", dokonane w ramach programu Instytutu Ukraińskiego Transmission.UA: drama on the move.

Bilety na spektakle "Dziadów" i "Owada" dostępne są na stronie festiwalu www.sklep.boskakomedia.pl

BoskaKomedia to międzynarodowy festiwal teatralny, który odbywa się w dniach 8-16 grudnia w Krakowie.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Redaktorka informacyjna w sestry.eu.

Ukraińska dziennikarka. Pracowała jako felietonistka gazety „Fakty i komentarze”, autorka „Companion”, „Business Journal” i „Events and People”. Współpracowała z niemieckim Ministerstwem Kultury przy serii wykładów i materiałów na temat psychologii mas i wychodzenia społeczeństw z kryzysu psychicznego i gospodarczego. Organizatorka ogólnoukraińskiej imprezy charytatywnej „Kolory życia”.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

To właśnie od tego – od piękna, które trwa, od kobiecości, która nie znika nawet pod ostrzałem, i od wewnętrznej siły, która pachnie perfumami – rozpoczęła się nasza rozmowa.

Rymma Ziubina w Warszawie. Zdjęcie: Sestry

Teraz wszyscy jesteśmy tacy prawdziwi

Diana Balynska: – Co dzisiaj oznacza dla Pani być piękną?

Rymma Ziubina: – Być prawdziwą. Cieszę się, że standardy typu: „90-60-90” nie dominują już tak bardzo. Na początku wojny często mówiono mi: „Wszyscy jesteście teraz tacy prawdziwi”. I to prawda. Łzy w kadrze, kiedy są prawdziwe, widać od razu. Nie da się ich pomylić ze sztucznymi. I właśnie w tej szczerości tkwi prawdziwe piękno.

Czy dbanie o siebie, ta „czerwona szminka”, pomaga nam, kobietom, w sytuacjach kryzysowych?

Oczywiście! Dbanie o siebie, higiena – to pierwsze, o czym mówili psychologowie od początku inwazji. Jeśli nie brałaś prysznica od trzech dni, to jest to niepokojący sygnał. I to nie dlatego, że nie masz dostępu do wody, ale dlatego, że leżysz i nie możesz nic zrobić – a to objaw depresji. Dbanie o siebie to forma samoorganizacji. Oznacza, że przynajmniej coś kontrolujesz. To działanie, a działanie to życie.

Poza tym w każdej sytuacji pozostajesz kobietą. Pamiętam, jak byłam już w szlafroku, gdy rozległ się alarm. Zamierzałam założyć piżamę, ale zdecydowałam: nie, potrzebuję czegoś, w czym w razie czego będę mogła wybiegnąć. I najładniejszej bielizny – tak na wszelki wypadek... Zajrzałam do koszyka i zaczęłam przeglądać: „To? Nie. O! To już lepiej”.

Na Majdanie, gdy było strasznie, miałam tę samą zasadę: tylko najlepsza bielizna, żeby nikt nie śmiał powiedzieć, że na Majdanie są same bezdomne i „ubogie” kobiety – jak pisały rosyjskie media. To taka cienka granica między śmiesznym a strasznym

Jest jakaś rzecz czy rytuał, bez których nie wychodzi Pani z domu?

Perfumy. Bardzo kocham perfumy. Nawet w walizce ewakuacyjnej miałam dokumenty, maski z czasów pandemii, szminkę nie zawsze – ale i perfumy, które były tam obowiązkowo. Wciąż je zmieniam. Kocham nowe zapachy, eksperymenty.

Skoro mówimy o pięknie w czasach wojny: co dla Pani oznacza wygląd zewnętrzny i wewnętrzna siła?

Piękno to działanie. Nie wygląd zewnętrzny, nie piękne słowa, ale czyny. Tak jak miłość – nie jest rzeczownikiem, ale czasownikiem. Działanie i słowo. Kochać to działać. Tak samo jest z pięknem – to autentyczność i siła ducha.

Wspieram ukraińskich producentów, którzy dbają o naszą zewnętrzną urodę, ponieważ to, jak obecnie działa produkcja w warunkach wojny, również świadczy o niezłomności. Na przykład bardzo lubię i wspieram firmę Wiosna, która produkuje kosmetyki na bazie naszych ukraińskich ziół. Wszystko jest wytwarzane w Ukrainie, w warunkach zatrzymania produkcji podczas przerw w dostawach prądu i alarmów powietrznych. Po nieprzespanych nocach, po ostrzałach i bombardowaniach dziewczyny przychodzą rano do pracy i pracują. Właścicielka Wiosny, Inna Skarżyńska, jest mamą czworga dzieci; podczas wojny adoptowała jeszcze jednego chłopca. Jej sklepik i zakład w Buczy zostały doszczętnie zniszczone przez rosyjskich żołnierzy. A ona wszystko odbudowała, tyle że już we Lwowie.

To jest właśnie piękno.

Piękno ludzi, którzy szyją, pieką chleb, robią najsmaczniejszą pizzę we Lwowie – kiedy mężczyźni są na froncie lub właśnie z niego wrócili

Ostatnie wzruszające pokazy Ukrainian Fashion Week w Kijowie, kiedy na wybieg wyszli chłopcy po amputacjach i z protezami, były o tym samym. To nasi bohaterowie, którzy za cenę własnego zdrowia dają nam spokojne życie. Musimy brać pod uwagę wasze potrzeby – w modzie, architekturze, życiu codziennym.

Niedawno do naszego Lwowa, do Teatru Narodowego im. Marii Zańkowieckiej, przyjechali chłopcy, którzy przechodzą rehabilitację w centrum SuperHumans. Przygotowywaliśmy się do ich wizyty, przegadaliśmy szczegóły – czy jest podjazd, gdzie będzie im wygodniej siedzieć, gdzie ustawić wózki inwalidzkie.

Z weteranami z SuperHumans. Zdjęcie: archiwum prywatne

Już w 1995 roku, na festiwalu teatralnym w Edynburgu, widziałam, jak pierwsi w sali pojawili się ludzie na wózkach inwalidzkich. Przygotowano dla nich specjalne miejsca, i to nie z boku, skąd kiepsko widać, ale w środku pierwszego rzędu. Na świecie to działa od dawna, nie trzeba niczego wymyślać. Tyle że trzeba to zrobić pilnie.

Twarz bez zbędnych manipulacji

Czy rozumienie piękna się zmieniło? Obecnie często kojarzy się piękno z ingerencją – botoksem, wypełniaczami, plastyką...

Mamy tu dobre światło, możesz mnie sobie obejrzeć [śmiech]! Jest nawet anegdota wśród filmowców: „Słyszałem, że się ożeniłeś. Żona jest ładna?” – „To zależy, jak ustawić światło”.

Sama nie uciekam się do manipulacji estetycznych – trzymam się do ostatniej kropli krwi. Nie obiecuję, że tak będzie przez całe życie, ale na razie nie czuję takiej potrzeby.

Nawiasem mówiąc, na stronach castingowych, gdzie poszukuje się aktorek, coraz częściej pojawia się fraza: „Twarz bez zbędnych manipulacji”. To oczywiście kwestia indywidualnego wyboru kobiety. Ale jest też strona finansowa. Jeśli kobieta dokonuje darowizn, to mimowolnie sobie przelicza [koszty takich zabiegów]: jeden „zastrzyk” to trzy-pięć tysięcy hrywien. A potem znowu. Teraz jest to więc również kwestia priorytetów.

Jak postrzega Pani swój wiek? Czy Pani nastawienie do siebie zmienia się z upływem lat? Spotkała się Pani z przejawami ageizmu w swojej profesji?

W wieku 36 lat miałam już na koncie trzy role babci [śmiech]. Potrzebne do nich były twarze medialne, a wtedy takich twarzy nie było zbyt wiele. Ale ogólnie podchodzę do swojego wieku zupełnie spokojnie. Nie próbuję wskoczyć do ostatniego wagonu i sztucznie zatrzymać czas. Moje podejście do życia zmienia się, podobnie jak moje pragnienia.

Kiedy miałam 25 lat, wydawało mi się, że można zmienić świat – nawet poprzez zawód aktora. Dzisiaj już wiem, że nie

Chociaż... Dzisiaj podeszła do mnie kobieta i powiedziała: „Dwa lata temu, po rozwodzie, byłam całkowicie załamana. Spotkanie z panią tak mnie zainspirowało, że ponownie wyszłam za mąż”. Takie chwile są bardzo wzruszające.

Jeśli chodzi o ageizm – oczywiście, że istnieje. Obecnie mam niewiele ról filmowych, ponieważ nie gram młodych kobiet, a ról dla kobiet w moim wieku w kinie jest niewiele – nie tylko w Ukrainie, ale i na całym świecie. Jeśli Sharon Stone mówi, że w Hollywood po 45. roku życia nie piszą już dla ciebie scenariuszy i nie kręcą cię, to co ja mogę powiedzieć? Na szczęście jest teatr, w którym jestem potrzebna.

W garderobie. Zdjęcie: Disy Garby

Wiele starszych Ukrainek, które wyjechały do Polski, również spotyka się z ageizmem. Co by Pani poradziła takim kobietom, które po przeprowadzce, utracie kariery, części swojej tożsamości nie mogą odnaleźć siebie?

Nie mam już zbyt wielu rad. Trudno doradzać, kiedy się nie doświadczyło czegoś samemu. Ale widzę, że nawet w Ukrainie niektóre firmy zaczynają doceniać pracowników w starszym wieku. Tłumaczą swój wybór na korzyść pań po pięćdziesiątce tym, że oprócz doświadczenia zawodowego w tym wieku kobieta koncentruje się już na pracy, podczas gdy młodą dziewczynę czeka jeszcze małżeństwo, narodziny dzieci – co dla pracodawcy oznacza urlopy macierzyńskie, zwolnienia lekarskie, nieobecności w pracy.

Pamiętam siebie jako młodą pracującą mamę: dziecko ma gorączkę, a ja całuję je, ale biegnę do teatru. Biegnę i płaczę, bo rozumiem, że żadne przedstawienie nie jest tego warte. Ale idę, bo czuję się zobowiązana. Bo nie mogę jeszcze stawiać warunków i odwoływać przedstawień.

Jestem przekonana, że 50 lat to wspaniały czas, by przypomnieć sobie o sobie, o swoich niespełnionych marzeniach. Jeśli twój zawód pokrywa się z hobby, tak jak u mnie, to jest to dar

Jednak wiele kobiet całe życie poświęca tylko pracy i dlatego zapomniały, czego kiedyś chciały. A warto sobie przypomnieć: „Marzyłam, by nauczyć się włoskiego” albo: „Kiedyś chciałam tańczyć”. I warto to zrobić. Nawiasem mówiąc, serial „Lusia stażystka”, w którym zagrałam, jest hymnem kobiet po 50. Pod koniec 2021 roku otrzymałam nawet nagrodę za ten projekt, która nosi nazwę „Precz ze stereotypami roku”.

Wojna to nie tylko czołgi i zgliszcza

Często bywa Pani za granicą. Czy można tam jakoś rozpoznać Ukrainkę na ulicy wśród innych kobiet?

Wie pani, podczas podróży ze mną jest jak ze sportowcami, którzy widzą tylko lotniska, hotele i halę sportową. Ja mam tak samo, tylko zamiast hali sportowej jest sala kinowa albo teatralna [śmiech]. Ale przypomniało mi się, jak nasz ukraiński kierowca we Włoszech, gdzie kręciliśmy „Gniazdo gołębicy”, a w kadrze było może z dziesięć ukraińskich dziewczyn, podszedł pod koniec zdjęć: „Pani Rymmo, ja pani nie rozpoznałem! Jest pani dokładnie taka, jak te dziewczyny, które co tydzień tu wożę – tak samo ubrana, z taką samą torebką”. To był komplement – że jestem prawdziwa, jak ta emigrantka zarobkowa, którą gram w filmie. I nie chodzi nawet o ubranie. W filmie, w tych scenach z pierwszego okresu bohaterki we Włoszech, mam nawet inne oczy.

Oczy nas zdradzają. Spojrzenie. Smutek. Przerażenie. Niepewność. Nie chcę nikogo obrazić. Chcę tylko, żeby oczy Ukrainki błyszczały ze szczęścia.

Podczas wystąpienia publicznego. Zdjęcie: Ołeksandr Senko

A gdyby dzisiaj musiała Pani zagrać migrantkę zarobkową, to jak wyglądałaby ta postać?

Bardzo podobnie. Już wtedy pytano mnie: „Przeżyła pani coś takiego?”. A ja odpowiadałam: „Tak, częściowo”. Samotność, zwątpienie, nieporozumienia w rodzinie, poczucie, że nikt nie potrzebuje twojego zawodu... To wszystko było w moim życiu. Teraz ten obraz stał się tylko bardziej bolesny.

Po „Gnieździe gołębicy” były propozycje, by grać emigrantki zarobkowe, ale odmawiałam, bo to powielanie roli. A dla mnie ważne jest odkrywanie czegoś nowego w sobie i dla widza.

Zaproponowano mi też zagranie współczesnej historii: kobiety, która na własne oczy widziała rozstrzelanie dziecka, przeżyła traumę psychiczną... Odmówiłam, ponieważ moim zdaniem przed taką rolą trzeba przejść pewne przygotowania – porozmawiać z psychologami, pobyć w klinice, wczuć się. A zdjęcia miały rozpocząć się tydzień po przeczytaniu przeze mnie scenariusza.

Czy filmy o emigracji są teraz na czasie?

Absolutnie. Ale trzeba zrozumieć, że są różne takie filmy, tak jak filmy o wojnie. Wojna to nie tylko czołgi, lotnictwo, ruiny. To także kobieta w obcym kraju – bez języka i pracy. I dziecko, które widziało wojnę. Najgłębsze dzieła sztuki zawsze opowiadają o małym człowieku na tle wielkiej tragedii.

Jakiego kina potrzebują dziś widzowie?

Ukraińskiego. Widz naprawdę chce oglądać nasze historie, naszych aktorów, słyszeć nasz język. Jako członkini akademii filmowej obejrzałam wszystkie filmy, które powstały w ostatnich latach, by móc wybrać laureatów nagrody „Złoty Bączek”. Obecnie jest bardzo mało pełnometrażowych filmów fabularnych. Ale nawet te, które są, różnią się gatunkowo – są i dramaty, i komedie.

Mamy potężne kino dokumentalne, które prezentujemy na światowych festiwalach filmowych. Jednak współczesnych ukraińskich filmów fabularnych, które warto byłoby pokazać światu, jest na razie tylko kilka

A jak zmienił się teatr w czasie inwazji?

Teraz działa już zupełnie inaczej. Wpływa na to wszystko: odległość od linii frontu, alarmy powietrzne, godziny policyjne. Na przykład w Użhorodzie, gdzie ani przez jeden dzień nie było godziny policyjnej, spektakle zaczynają się o 19:00, jak wcześniej. Natomiast w Kijowie Teatr im. Iwana Franki gra już o 15:00 lub 17:00.

W Charkowie, Sumach i Chersoniu sytuacja jest krytyczna: przedstawienia odbywają się tylko w schronach. W Charkowie teatry dosłownie walczą o przetrwanie. Same opłacają wynajem pomieszczeń w schronach, a ludzie otrzymują 25% stawki, czyli mniej niż 100 dolarów miesięcznie.

Nie zawsze możemy zaplanować repertuar. Jeśli aktor jest w rezerwie, to gra. Jeśli przychodzi wezwanie, to dziś jest jeszcze na scenie, a jutro już nie.

Zdjęcie: Jurij Mechitow

Podczas alarmów powietrznych przerywamy przedstawienie, czekamy w schronie, a potem zaczynamy grać od tej minuty, w której przerwaliśmy. Nie zawsze jednak jest możliwość, by po zakończeniu alarmu dokończyć przedstawienie tego samego wieczoru. W końcu przez ostatnie dwa tygodnie w Ukrainie alarmy powietrzne trwały po 8 godzin. I to jest to, czego można się spodziewać po Rosjanach nie tylko w nocy.

Jeśli widzimy, że ludzie nie zdążą wrócić do domu przed godziną policyjną, przenosimy przedstawienia na inny dzień. A wyjazdy na tournee to w tej chwili dla teatru ogromne ryzyko finansowe.

We Lwowie, w naszym Teatrze im. Marii Zańkowieckiej, przed rozpoczęciem spektaklu puszczaliśmy komunikat z prośbą o wyłączenie telefonów komórkowych. Teraz taki komunikat zaczyna się słowami: „Chwała Ukrainie!”, a sala odpowiada: „Chwała bohaterom!” A potem informujemy: „W przypadku alarmu powietrznego zatrzymamy przedstawienie, a administratorzy pomogą wam zejść do schronu”. Dopiero wtedy zaczyna się przedstawienie. I niezależnie od tego, o czym ono jest, po spektaklu wychodzimy, by się ukłonić, i mówimy: „Nasze ciepłe spotkania są możliwe tylko dzięki Siłom Zbrojnym Ukrainy”. Bo w sali i na scenie znajdują się ludzie, których bliscy są na froncie: synowie, córki, mężowie, bracia, siostry, rodzice. Po każdym spektaklu w Teatrze imienia Zańkowieckiej ogłaszamy ze sceny zbiórkę datków.

W czym dziś odnajduje Pani wewnętrzne oparcie?

– W ludziach, i to nie tylko w znajomych. Mogę spotkać kogoś na ulicy, a ta osoba powie mi, że ją wsparłam – filmem, występem, słowem. Takie spotkania zdarzają mi się w chwilach zwątpienia. I to właśnie one dodają mi otuchy.

20
хв

Chcę, by oczy Ukrainki błyszczały ze szczęścia

Diana Balynska

Grzegorz Janikowski (PAP): – Próby do „Kaluguli” Camusa rozpoczęli Państwo w Narodowym Akademickim Teatrze Dramatycznym im. Iwana Franki w Kijowie przed inwazją Rosji na Ukrainę. Przerwaliście na prawie trzy miesiące. Ostatecznie premiera przedstawienia odbyła się w lipcu 2022 r. Jak teraz ten spektakl jest odbierany w Kijowie? W zeszłym roku prezentowali Państwo „Kaligulę” na festiwalu w Awinionie. Jak tam został przyjęty?

Iwan Urywskij: – Pokazaliśmy „Kaligulę” nie tylko w Awinionie, ale i na kilku innych festiwalach, np. w Sarajewie. Rzecz jasna, gramy – jednak przede wszystkim w Kijowie, gdzie publiczność pokochała ten spektakl. Pokazaliśmy go już ponad sto razy.

Długo zastanawiałem się, na czym polega fenomen recepcji tego przedstawienia. Po wizytach na festiwalach i rozmowach z wieloma ludźmi doszedłem do wniosku, że temat tyranii, despotyzmu dotyczy całego świata. Oczywiście, ten problem najbardziej porusza Ukraińców, bo sytuacja wojny czyni go namacalnym. Nasze przedstawienie spotkało się również z gorącym odbiorem i zrozumieniem we Francji, mimo że Francuzów sytuacja konfliktu zbrojnego bezpośrednio nie dotyczy. Bardzo ciekawe były ich komentarze i rozmowy w Awinionie. Bo temat „Kaliguli” jest uniwersalny i nie może być obojętny dla całego świata. Widzimy, co dzieje się w różnych zakątkach globu. Konflikty zbrojne, junty, armie najemników, terroryzm. Dlatego temat dyktatury jest gorący w rożnych państwach świata. Jedni znajdują się w oku cyklonu, inni pozornie są bezpieczni i daleko im do tej problematyki. Myślę, że nie znamy dnia ani minuty, bo Kaligula może pojawić się nagle w każdej części świata.

Co oznacza dla Pana robienie teatru w kraju objętym wojną? W 2024 r. wystawił pan „Marię Stuart” Schillera, w tym roku wyreżyserował „Makbeta”. Jak to się udaje?

Przyznam, że wystawiam teraz więcej sztuk, niż robiłem to przed inwazją Rosjan. Gdy wybuchła wojna, prawie trzy miesiące nie pracowaliśmy. Przygotowywaliśmy różne koncerty i wieczory poetyckie dla naszych żołnierzy.

Czuliśmy się, jak we mgle, i nie wiedzieliśmy, czy jeszcze kiedykolwiek będziemy robić teatr

Czy on jest potrzebny? gdy wreszcie wystawiliśmy „Kaligulę”, okazało się, że widzowie bardzo potrzebują teatru. Chcą żyć w miarę normalnie, oderwać się od koszmaru wojny. Dlatego zacząłem eksperymentować z rozmaitymi gatunkami teatralnymi. Zacząłem np. reżyserować komedie, których nigdy wcześniej nie robiłem. Prawda jest taka, że przede wszystkim musieliśmy jako zespół zrozumieć siebie i swoją sytuację. Potem zaczęliśmy pytać widzów, jakiego teatru potrzebują i czym dziś ma być teatr w Ukrainie.

Wystawia Pan głównie klasykę ukraińską i światową, jak „Tramwaj zwany pożądaniem” Williamsa, „Peer Gynta” Ibsena, wspomnianą „Marię Stuart”. Na swoim koncie ma Pan także realizacje m.in. Strindberga, Gozziego i Gogola. Krąży opinia, że biorąc na warsztat sztuki klasyczne, za każdym razem Pan je dekonstruuje lub redefiniuje. Na czym polega Pańska strategia reżyserska?

Za każdym razem gdy wybieram tekst sztuki, staram się ją wystawić tak, jak ja ją rozumiem. Doskonale wiem, że obcuję z klasyką, dlatego nie dokonuję dużych zmian. Po prostu wnikliwie czytam utwór, by zrozumieć go dla siebie. Następnie oglądam lub przypominam sobie realizacje danego tytułu w innych teatrach Europy. Wreszcie przychodzi moment, że zaczynam rozumieć, dlaczego inni reżyserzy wystawili go tak, a ja mam inną wizję. Myślę, że stąd są te opinie o tym, że dekonstruuję klasyków.

„Kaligula” Urywskiego na festiwalu w Polsce. Zdjęcie: Julia Weber

Często skraca Pan tekst, dokonuje przesunięć scen?

Przedstawienie „Kaliguli” trwa godzinę i piętnaście minut. To jest bardzo skrócona wersja. Po prostu nie mogliśmy przeprowadzić tylu prób, ile chcieliśmy. Cały czas wyły syreny przeciwlotnicze, a my nie mieliśmy prawa robić prób, gdy zbliżał się nalot. Dlatego tę wersję spektaklu dopasowaliśmy do realiów wojennych. Przypomnę tylko, że zdarzało się, że musieliśmy przerywać przedstawienie i z widzami schodzić do schronu.

W 2024 r. otrzymał Pan prestiżową Nagrodę Państwową im. Tarasa Szewczenki za spektakl „Czarownice z Konotopu” według Hrihorija Kwitki-Osnowjanenko. Wiem, że w czerwcu jadą Państwo z tym przedstawieniem na tournée do Stanów Zjednoczonych i Kanady. O czym opowiada ten spektakl?

W maju pokazaliśmy to przedstawienie w Polsce, a w czerwcu rzeczywiście wyruszamy za ocean. „Czarownica z Konotopu” to obowiązkowa lektura szkolna. Hrihorij Kwitko-Osnowjanenko pierwszy pisał prozą po ukraińsku. To rodzaj burleskowej satyry. Spektakl opowiada o tym, jak zaczyna się wojna Polski z Rosją, a Kozacy chcą uniknąć poboru, bo nie chcą iść na tę wojnę. Zapraszają wójta Konotopu na tzw. sotnik, czyli spotkanie, i przekonują go, że w mieście są wiedźmy. Żeby je odnaleźć, trzeba przeprowadzić tradycyjną próbę wody, czyli topić kolejne kobiety. Kto nie utonie, ten jest wiedźmą.

To straszna historia, rodzaj horroru, ale napisana jako komedia. Nasz spektakl odwołuje się do ukraińskiego folkloru i ludowości. To rodzaj wyobrażenia, jak to mogło wyglądać. Publiczność pokochała to przedstawienie. Zagraliśmy je już ponad dwieście razy.

Co zamierza Pan wystawić w najbliższym czasie?

W sobotę, 31 maja, w Narodowym Lwowskim Teatrze Opery i Baletu miała miejsce premiera opery „Złoty pierścień” Zachara Berkuta w mojej reżyserii. W kijowskiej Operze Narodowej Ukrainy im. T. Szewczenki przygotuję kolejną operę. Będą to „Bajki” E. T. A. Hoffmana.

Iwan Urywskij (ur. 9 marca 1990 r. w Krzywym Rogu) jest ukraińskim reżyserem teatralnym i operowym. Zrealizował ponad 20 spektakli w większości opartych na ukraińskiej klasyce. Był głównym reżyserem Ukraińskiego Teatru Muzyczno-Dramatycznego im. Wasyla Wasylki w Odessie. Od 2020 r. jest zatrudniony jako reżyser w Narodowym Akademickim Teatrze Dramatycznym im. Iwana Franki w Kijowie. Współpracował również z teatrami w Iwano-Frankowsku, we Lwowie, w Kownie i Pradze.

20
хв

Kaligula może pojawić się wszędzie

Polska Agencja Prasowa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Chcę, by oczy Ukrainki błyszczały ze szczęścia

Ексклюзив
20
хв

Blisko ludzi, ale daleko od polityki. Kim jest przyszła pierwsza dama Polski?

Ексклюзив
20
хв

Nowe pokolenie inceli, wychowane przez PiS

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress