Exclusive
20
min

Czołg, który strzela do cywilów, chowając się za cerkwią, to Rosja

Po drodze minęliśmy z 15 posterunków kontrolnych. Gdyby choć jeden z naszych bagaży został sprawdzony, wpadlibyśmy. Dlatego na każdym z tych posterunków wyjmowałem paczkę Marlboro i zaczynałem palić. To przyciągało uwagę okupantów. Częstowałem ich, a oni, zajęci paleniem, nas przepuszczali – mówi Wołodymyr Nikulin, policjant z nagrodzonego Oscarem filmu „20 dni w Mariupolu”

Ksenia Minczuk

Jewhen Maloletka, Mścisław Czernow, Wasilisa Stepanenko i Wołodymyr Nikulin z córką — pierwsze zdjęcie na terytorium kontrolowanym przez Ukrainę. Zdjęcia z prywatnego archiwum

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Pracuje w Głównym Departamencie Policji Narodowej w obwodzie donieckim. Jest jednym z głównych bohaterów nagrodzonego Oscarem filmu dokumentalnego „20 dni w Mariupolu”. To on pomógł Mścisławowi Czernowowi, Jewhenowi Małoletce i Wasylisie Stepanenko opuścić Mariupol i zabrać fotograficzną i filmową dokumentację zbrodni popełnionych tam przez Rosjan. W wywiadzie dla Sestr Wołodymyr Nikulin opowiada o ewakuacji, o dramatycznym spotkaniu z dziennikarzami i o tym, jak dzięki ciasteczkom zrozumiał, że wszystko do człowieka wraca: i dobro, i zło.

Wielu z tych, których znałem, zostało zdrajcami

– Trafiłem do Mariupola po tym jak Donieck, mój dom, został zdobyty – mówi Wołodymyr. – Pracuję w organach ścigania od ponad 30 lat. W 2014 roku, kiedy miały miejsce epokowe wydarzenia, pracowałem w donieckiej policji obwodowej. Broniliśmy siedziby Obwodowej Administracji Państwowej, gdy separatyści próbowali ją przejąć. Zostałem w Doniecku nawet wtedy, gdy był już niemal zdobyty. Ale w końcu, latem 2014 roku, moja rodzina i ja opuściliśmy dom. W tamtym czasie była to dla mnie jedyna możliwość kontynuowania służby. A służba jest dla mnie bardzo ważna.

Szczególnie trudno było mi zaakceptować fakt, że nie wszyscy ukraińscy policjanci opuścili wówczas okupowany Donieck – nie wszyscy pozostali wierni przysiędze. To był dla mnie cios. W końcu wielu z nich znałem osobiście, razem służyliśmy. Świadomie zdecydowali się zostać zdrajcami.

Ci, którzy zostali w Doniecku, przeszli na stronę wroga. A ci, którzy nie zdradzili, trafili do Mariupola

Trudno mi mówić o moim domu w Doniecku. Mam nadzieję, że jest bezpieczny. Opuściłem już trzy domy: w Doniecku, Mariupolu i Myrnohradzie. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Doniecka, nie wziąłem ze sobą żadnych rzeczy. Pamiętam letnie buty z siateczką, koszulę z krótkim rękawem... Nie wziąłem nawet spodni – munduru szukałem już na miejscu, gdy na powrót zaczęła się moja służba. Ale miałem lojalnych kolegów i poczucie wolności, którego w Doniecku już nie było.

Wołodymyr Nikulin. Zdjęcie: archiwum prywatne

Rosjanie w obwodzie donieckim palili się do rozpętania wojny. Chcieli krwi, lecz mieszkańcy Doniecka nie chcieli walczyć. To tylko ich rozwścieczyło. Urządzili prowokację. Już na początku wojny zaatakowali donieckie lotnisko.

Nie było tam mieszkańców miasta, tylko ludzie z Rosji. Więc okupanci ich zabili, na alei Kijowskiej, a potem pokazywali ich ciała, żeby wywołać wojnę

Kiedy dotarliśmy do Mariupola, personel policyjny był już zredukowany. Ze 120 osób pracujących w regionalnej jednostce policji pozostało tylko 12. Gdy odtwarzano policję, przeszedłem wszystkie etapy lustracji i ponownej certyfikacji. Często jeździliśmy do Awdijiwki. Byłem zaskoczony tym, jak ludzie żyli tam pod ostrzałem. Ale żyli, bo jeszcze było państwo i wolność. Dzieci bawiły się na placach zabaw, sklepy były otwarte. Mój kolega po tym jak został ranny na froncie, kupił nawet mieszkanie w Awdijiwce. Ludzie kochali swoją ziemię i wierzyli w zwycięstwo.

Ksenia Minczuk: Przygotowywaliście się na pełnoskalową wojnę?

W 2021 roku, kiedy mieliśmy już informacje wywiadowcze, że Rosja się szykuje, również rozpoczęliśmy przygotowania. I to nam bardzo pomogło. W 2014 roku wiele straciliśmy, bo nie byliśmy przygotowani i byliśmy zdezorientowani. W Mariupolu postanowiliśmy zapobiec powtórce z historii. Dlatego gdy Rosjanie zaczęli okupować Mariupol, w ich ręce nie wpadł ani jeden dokument czy teczka. Nie przejęli też żadnej broni. Zabraliśmy wszystko, zanim rozpoczęła się inwazja. No i byliśmy gotowi do walki. Tam nie było tak wielu zdrajców, jak w Doniecku. I nie było też chaosu, byliśmy więc w stanie utrzymać porządek. Oczywiście na tyle, na ile było to możliwe w takich okolicznościach.

Dla nas, policjantów z Doniecka, wojna zaczęła się nie w 2022 roku, ale w 2014

I kiedy mój przełożony obudził mnie o 5 rano 24 lutego słowami: „alarm bojowy”, od razu wszystko zrozumiałem. Uświadomienie sobie, że cały kraj jest atakowany, było bardzo bolesne.

Tylko nie uderzajcie w dom, w którym jest moja rodzina

Jak wspomina Pan swoje 20 dni wojny w Mariupolu?

Nigdy ich nie zapomnę. Ale to wszystko przemyślę sobie później. Bo teraz, gdy rozmawiamy, wciąż trwają ataki, eksplozje, a ja myślę, co robić i gdzie się udać po zakończeniu ostrzału Kramatorska. Nie mam czasu myśleć o niczym innym. Pamiętam jednak każdy dzień i każdą osobę, która tam była.

Pamiętam początek wielkiej wojny, z tym pełzającym poczuciem katastrofy. Czułem to w każdej komórce mojego ciała. A potem zobaczyłem, jak miasto jest zabijane. Rosjanie atakowali Mariupol ze wszystkich stron. Rozumieliśmy, że bardzo go potrzebują, ale trwaliśmy, by historia z Doniecka się nie powtórzyła.

Moja żona i córka postanowiły zostać w mieście. Żona powiedziała: „Nie chcę, żeby było tak jak w Doniecku. Nie chcę już nigdzie uciekać. Chcę być w domu”

Każdego dnia wcześnie rano szedłem do pracy, patrzyłem na dom, w którym mieszkała moja rodzina, i bałem się, że po raz ostatni widzę go w nienaruszonym stanie. To było najbardziej przerażające. Ilekroć dochodziło do ostrzału (a dochodziło cały czas), modliłem się w duchu: „Proszę, tylko nie w dom, w którym jest moja rodzina”.

Jako policjant miałem dużo pracy. Najpierw musiałem wynieść dokumentację, potem zbierałem broń, przygotowywałem materiały do wznoszenia fortyfikacji. A kiedy zaczął się atak, pomagałem ludziom.

Pomoc humanitarna. Mariupol na początku marca 2022 r. Zdjęcie: archiwum prywatne

Żałuje Pan, że na tak długo został w Mariupolu?

Właściwie to żałuję, że wyjechałem, bo naprawdę nie chciałem powtórki z mojego rodzinnego Doniecka. W Mariupolu pozostało wielu ludzi, potrzebowali pomocy. Miasto było otoczone, bombardowane, szturmowane. Miejscowi nie mogli się z niego wydostać, każdy mieszkaniec był na skraju śmierci. Bomby z samolotów, rakiety, artyleria. Domy płonęły. Rosjanie celowo niszczyli wszystko, by złamać nasz opór.

Atakowali też lokalną siedzibę Państwowej Służby do spraw Sytuacji Nadzwyczajnych Ukrainy, by uniemożliwić ratownikom niesienie pomocy. A ludzie umierali straszną śmiercią.

Na przykład ci, którzy ukrywali się w piwnicach domów, w które uderzały pociski, byli zasypywani. I nie było nikogo, kto mógłby im pomóc

Lekarze wyciągali ludzi spod ostrzału, byli bohaterami. Takich historii jest wiele. Ofiar były dziesiątki, setki tysięcy. Cywile, dzieci przysypane gruzem w piwnicach. Później Rosjanie nie grzebali ich, tylko po prostu gdzieś wywozili. Nie wiemy, co zobaczymy, gdy wyzwolimy Mariupol...

Policja została w mieście do samego końca. Dostarczaliśmy pomoc humanitarną, pieluchy, szukaliśmy schronienia dla ludzi. Zawoziliśmy rannych do lekarzy. Aż nadszedł dzień, kiedy zostaliśmy otoczeni w szpitalu. Wcześniej przynosiłem do tego szpitala ciastka – takie okrągłe, z nadzieniem owocowym. Kiedy ukrywaliśmy się w podziemiach szpitala, lekarze przynosili nam te ciastka. Tak to do mnie wróciło.

Wiedzieliśmy, że odtąd będziemy trzymać się razem

Jak Pan poznał Mścisława Czernowa, Jewhena Małolietkę i Wasylisę Stepanenko?

Poznaliśmy się, kiedy Rosjanie zaatakowali szpital położniczy [9 marca 2022 r. – red.]. Byłem pod wrażeniem tego zespołu. Mariupol był już niemal zniszczony, w mieście pozostali tylko miejscowi. I wtedy zobaczyłem ludzi z napisem „Press”. Mieli na sobie hełmy i kamizelki kuloodporne. Na początku myślałem, że to zagraniczni dziennikarze – i szczerze mówiąc, bardzo się ucieszyłem na ich widok. To była trochę samolubna radość, ale nie wstydzę się jej.

Kobieta w ciąży ewakuowana z bombardowanego szpitala położniczego w Mariupolu. Zdjęcie: Yevhen Maloletka/AP Photo
Zdałem sobie bowiem sprawę, że to, co dzieje się z naszym miastem, ma szansę stać się dziedzictwem ludzkości

Rosjanie umieją kłamać i obawiałem się, że znów będą ukrywać swoje zbrodnie.

Najpierw natrafiłem na Mścisława. Powiedział, że jest z Charkowa. Zapytałem: „Jak sobie tutaj radzisz? Potrzebujesz pomocy?” Nie odpowiedział. Po prostu spojrzeliśmy na siebie i wtedy zdałem sobie sprawę, że im pomogę, bo tego potrzebują. Ja też tego potrzebowałem. Od tamtej pory jesteśmy razem.

Sposób, w jaki pracowali, zadziwił mnie. Profesjonalny, jasny, nieustraszony. Ważną sprawą był transfer materiału, który zrobili – w tamtych warunkach rzecz niemal niemożliwa. Po pierwsze, dla Rosjan byli już wrogami. Po drugie, w mieście było niewiele miejsc z dostępem do Internetu. Najpierw udaliśmy się do centrum miasta, gdzie znajdowała się stacja Kijewstar. Na filmie widać, jak siedzimy tam pod betonowymi schodami, Mścisław przesyła materiał ze swojego telefonu, podczas gdy Rosjanie bombardują całą okolicę. Kiedy Internet przestał tam działać, zaczęliśmy chodzić do punktu dowodzenia Gwardii Narodowej i Piechoty Morskiej, gdzie była sieć satelitarna. To był obiekt strategiczny, pilnowali go umundurowani policjanci z karabinami maszynowymi. Kiedy przyjeżdżaliśmy dostarczyć materiały, wszyscy policjanci na moją prośbę odłączali się od Wi-Fi, nawet nie zadawali pytań. Rozumieli, jakie znaczenie mają informacje – one później wpłynęły na wielu ludzi na całym świecie. W szczególności na przekazanie nam pomocy wojskowej.

Nie wiedziałem, czy mój samochód gdziekolwiek dojedzie

Rosjanie przypuścili atak od strony szpitala. Pamiętam, że snajper ranił pielęgniarkę w szyję. Po drugiej stronie był atak czołgów. Na jednej z klatek filmu widać, jak rosyjski czołg chowa się za cerkwią. Potem się wysunął i zaczął strzelać do domów, w których znajdowali się ludzie.

Czołg, który strzela do cywilów, chowając się za cerkwią, to Rosja.

Pamiętam oczy ludzi, którzy ukrywali się z nami w szpitalu. Wśród nich było wiele starszych osób i kobiet, patrzyły na nas z błagalną prośbą: „Zróbcie coś, żeby nas nie zabili”

Kazałem wszystkim ukryć się i nie pokazywać w oknach. Wiedziałem, że jeśli będziemy stawiać opór, wszyscy zostaniemy zabici. Z okrążenia wyprowadził nas specjalny oddział Sił Zbrojnych Ukrainy.

Bo to jest moja ziemia

Kiedy Pan zrozumiał, że czas opuścić Mariupol?

Wydarzenia rozwijały się dynamicznie. Rosjanie nie tworzyli korytarzy humanitarnych dla mieszkańców miasta, 14 marca ludzie zaczęli więc przebijać się na własną rękę. Mścisław, Jewgienij i Wasylisa usłyszeli od ekspertów ds. bezpieczeństwa, że powinni Mariupol natychmiast opuścić. Zaczęli więc szukać sposobów. Ja nie zamierzałem wyjeżdżać, ale staliśmy się już zespołem. Poza tym ich pierwsza próba wyjazdu nie powiodła się. Czułem, że muszę zostać z nimi do końca. Postanowiłem więc, że ich zabiorę. I moją rodzinę też.

Samochód Wołodymyra, 2022 r. Zdjęcie: archiwum prywatne

Samochód Jewhena, którym on i jego zespół przyjechali do Mariupola 24 lutego, został zniszczony. Mój samochód został uszkodzony przez pocisk z wyrzutni Grad, nie było w nim ani jednej całej szyby. Ale wciąż działał. Nie wiedziałem, dokąd dojedzie, lecz odpaliłem go i ruszyliśmy. Teraz część mojego samochodu jest w Niemczech, w muzeum dziennikarstwa.

Nie zabraliśmy ze sobą prawie nic – tylko małą walizkę z rzeczami mojej córki i żony. Moje rzeczy, spakowane, były w mieszkaniu od 2014 roku. Nawet ich nie przejrzałem.

Moje sztuczki zadziałały, bo posterunki kontrolne były obsadzone przez nieprofesjonalnych żołnierzy

Podróżowaliśmy, nie znając drogi. Wiedziałem, że nie powinniśmy jechać główną drogą. Pracowałem w wydziale kryminalnym, więc miałem jakieś rozeznanie. Jechaliśmy w kierunku wybrzeża, ale wcześniej musieliśmy minąć kolejkę samochodów, które wyjeżdżały. Długie kolumny samochodów czekały na wyjazd z miasta. Zdałem sobie sprawę, że musimy się przebić, by wyjechać przed zachodem słońca – to był jedyny sposób, by ocalić zdjęcia i filmy. Wpadłem na pewien pomysł…

Mścisław i Jewhen, ubrani w hełmy i kamizelki kuloodporne z napisem „Press”, biegli przed naszym samochodem.

Ludzie, widząc biegnących dziennikarzy, nie wiedzieli, co się dzieje – i się rozstępowali

Potem Jewhen usiadł na masce samochodu. To też był element przyciągnięcia uwagi – i ludzie nadal nas przepuszczali. W ten sposób przedostaliśmy się przez miasto. Ryzyko było ogromne, ale plan zadziałał.

Po drodze minęliśmy wiele punktów kontrolnych. Gdyby Rosjanie sprawdzili choćby jeden z naszych bagaży, wpadlibyśmy. Musieliśmy mieć pewność, że nie zostaniemy przeszukani. Dlatego na każdym z tych posterunków wyjmowałem paczkę Marlboro i zaczynałem palić. To przyciągało uwagę okupantów. Częstowałem ich, a oni, zajęci paleniem, nas przepuszczali. Zadziałało, ponieważ punkty kontrolne były obsadzone przez nieprofesjonalnych żołnierzy. Takich łatwiej wywieść w pole.

Pamiętam moment, kiedy przekraczaliśmy linię frontu. Wieczorem, bez żadnego oświetlenia, reflektory wyłączone. W każdej chwili konwój, w którym jechaliśmy, mógł zostać ostrzelany. Tak przejechaliśmy przez Połohy. Dotarliśmy do kolejnego posterunku kontrolnego, gdzie oświetliła nas latarnia.

I wtedy zobaczyłem żołnierza w ukraińskim mundurze. Wysiadłem z samochodu, podszedłem do niego i... przytuliłem go. A on przytulił mnie. Bez słów

Wróciłem do samochodu i pojechaliśmy dalej. Potem zatrzymała nas policja, sprawdziła nasze dokumenty i samochód. Byłem tak nabuzowany adrenaliną, że nic z tego wszystkiego nie rozumiałem. To był prawdziwy cud, że udało nam się wyjechać.

Śni Pan o Mariupolu?

Jeszcze nie. Myślę, że mój mózg wypiera wspomnienia. Sny są wtedy, kiedy masz czas na analizę. Nadal służę w obwodzie donieckim. Gdziekolwiek się znajdę, będę służył. Bo to jest moja ziemia.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, pisarka, podcasterka. Uczestniczka projektów społecznych mających na celu rozpowszechnianie informacji na temat przemocy domowej. Prowadziła własne projekty społeczne różnego rodzaju: od rozrywki po film dokumentalny. W Hromadske Radio tworzyła podcasty, fotoreportaże i filmy. Podczas inwazji na pełną skalę rozpoczęła współpracę z zagranicznymi mediami, uczestnicząc w konferencjach i spotkaniach w Europie, aby rozmawiać o wojnie na Ukrainie i dziennikarstwie.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

– To był mój drugi wyjazd na pozycję bojową – wspomina Ołena. – Po zakończeniu zmiany zbieraliśmy się w miejscu wyładunku i nagle kolega krzyknął: „Dron! Chowaj się!”. W ciemności nie mogłam tego drona dostrzec. Słyszałam tylko, że brzęczy gdzieś w pobliżu. I wtedy on zrzucił ładunek. Eksplozja. Towarzysz w broni zdążył zaciągnąć mnie do okopu. Siedzę tam i próbuję zrozumieć, co się stało. I dociera do mnie, że dla mnie ten wybuch brzmiał jak fajerwerki. Nie bałam się – ani kiedy to się stało, ani potem, chociaż śmierć była bardzo blisko.

Taka reakcja – absolutny spokój i brak strachu – zaskoczyła nie tylko towarzyszy Ołeny, ale i ją samą. Przed inwazją nie miała z armią ani ze sprawami wojskowymi nic wspólnego. Była dziennikarką i redaktorką naczelną w stacjach telewizyjnych w Odessie i Dnieprze. Mówi, że nie trzymała w rękach nic cięższego niż mikrofon, a o broni czy dronach FPV, które dziś pilotuje, nie miała bladego pojęcia. Ale nie mogła pozostać na tyłach.

O broni czy dronach FPV, które dziś pilotuje, przed inwazją Ołena nie miała bladego pojęcia. Ale nie mogła pozostać na tyłach

Nie byłam tam, gdzie powinnam być

Decyzję o zaciągnięciu się do wojska podjęła po kilku miesiącach spędzonych za granicą, dokąd wyjechała na prośbę rodziców tuż po wybuchu wielkiej wojny.

– Rodzice przebywali wtedy w Czechach. Namówili mnie, bym do nich dołączyła – mówi Ołena. – To dziwnie, ale teraz nawet wstyd mi wspominać siebie sprzed 24 lutego 2022 roku.

Żyłam w zupełnie innej rzeczywistości, dalekiej od wojny, słuchałam rosyjskiej muzyki, konsumowałam rosyjskie treści i byłam przekonana, że żadnej inwazji nie będzie

Pracowałam jako redaktorka naczelna w telewizji w Dnieprze. 20 lutego przyjechałam na rozmowę kwalifikacyjną do Kijowa, gdzie zaproponowano mi udział w dużym i dobrze płatnym projekcie medialnym. Poprosiłam nowych szefów o tydzień na załatwienie spraw w Dnieprze. W ciągu tego tygodnia przyszła wojna.

Ołena Totel, była dziennikarka i redaktorka naczelna w stacjach telewizyjnych w Odessie i Dnieprze

Po ewakuacji do Czech kręciła filmy dla instytucji państwowych, które przyjmowały europejskich urzędników. W zdobyciu tej pracy pomogła jej znajomość angielskiego.

– Ale choć miałam pracę, każdego ranka budziłam się z jednym pytaniem: „Co ja tu robię?” Nie opuszczało mnie poczucie, że nie jestem tam, gdzie powinnam. Przypominały mi się lata szkolne, kiedy przychodzili do nas weterani II wojny światowej, a ja, słuchając ich, myślałam: „Tak trzeba – ludzie sami szli na front. Gdyby to się stało teraz, też bym poszła”.

Ale łatwo tak mówić, kiedy jesteś dzieckiem, które jest przekonane, że w jego życiu nic takiego nie może się wydarzyć. A tu nagle okazało się, że może, że to ten moment. I gdzie ja jestem?

W kwietniu 2022 r. tata wrócił do Ukrainy. Namawiał mnie, bym została w Czechach. A ja uznałam, że pojawienie się bezpośredniego pociągu „Praga – Lwów” to znak. I też wróciłam. Chęć wstąpienia do wojska była we mnie coraz silniejsza, chociaż nie miałam doświadczenia ani jakiegokolwiek wyobrażenia o służbie. Postanowiłam zacząć od przygotowania fizycznego. Pamiętam, jak przyszłam na siłownię, a trenerka zapytała: „To co, ćwiczymy pośladki?”. „Nie – odpowiedziałam – zrobimy ze mnie maszynę”.

Przez prawie rok ćwiczeń nauczyłam się podnosić ciężary, popracowałam nad mięśniami, wzmocniłam swój organizm. Równolegle szukałam dla siebie oddziału, co w 2023 roku nie było łatwe. Niewielu chciało przyjąć dziewczynę do swojej jednostki, zwłaszcza bez doświadczenia wojskowego. Ale się nie poddałam i kontynuowałam przygotowania. Chciałam zostać saperem, bo wiedziałam, jak bardzo Ukraina jest zaminowana, zwłaszcza lasy. Myślałam, że dzięki temu na pewno stanę się przydatna.

Do 13. Brygady Gwardii Narodowej Ukrainy „Chartija” trafiłam za sprawą ogłoszenia, w którym napisano, że przyjmują kobiety. I że one mogą zostać w armii, kim zechcą. Zgodzili się wyszkolić mnie na saperkę, ale kiedy dowiedzieli się o moim doświadczeniu medialnym, poprosili, bym poszła do służby prasowej. Zgodziłam się pod warunkiem, że po zakończeniu projektu przeniosą mnie do jednostki bojowej. Niewielu wtedy myślało, że mówię poważnie.

Myślałam, że drony to „nieprawdziwa wojna”

Tyle że do saperów nie poszłam. Trafiłam do oddziału przeciwczołgowych pocisków kierowanych. Przeszłam szkolenie i zaczęłam wyjeżdżać na pozycje. Podczas drugiego wyjazdu wrogi dron zrzucił na nas amunicję. Z jakiegoś powodu wcale się nie przestraszyłam, a gdy dowódca nazwał to moim chrztem bojowym, byłam bardzo zdziwiona. Potem były kolejne sytuacje, które pokazały, że nie boję się ani wrogiej artylerii, ani gradów [samochodowe wyrzutnie rakiet – red.], ani dronów, które w naszych realiach są znacznie bardziej niebezpieczne.

Jeśli celuje w ciebie czołg, po prostu się chowasz i czekasz. A dron pojawia się niespodziewanie, widzi cię, jak na dłoni, i może coś na ciebie zrzucić

Kiedyś przespałam przylot wrogiego KAB-a [kierowana bomba lotnicza – red.]. Mój organizm szybko dostosował się do harmonogramu i po przepracowaniu trzech godzin zasnęłam w śpiworze. Obudziły mnie przekleństwa kolegi, który poparzył się kawą. Jego usłyszałam, ale KAB-a, który przeleciał 20 metrów od nas (to przez niego kolega rozlał kawę) – już nie.

„Nie siedzimy w okopach przez tygodnie z rzędu, mamy zmiany”

Kateryna Kopaniewa: – Nie boisz się śmierci?

Ołena Totel: – Jeśli to kula albo rakieta, która jest mi przeznaczona, to mnie dogoni, gdziekolwiek będę. A jeśli ona nie będzie dla mnie, to po co się bać?

Jednak brak strachu nie oznacza, że nie jestem ostrożna. Wręcz przeciwnie: zawsze jestem skupiona i wiem, co robić. Właśnie dlatego chciałam iść na front: rozumiałam, że jestem do tego moralnie gotowa.

Kiedy pewnego dnia dowódca postawił mnie przed faktem: „Jutro jedziesz na szkolenie z dronów FPV”, wcale się nie ucieszyłam. Wydawało mi się wtedy, że drony to „nieprawdziwa wojna”.

W głowie miałam obrazy żołnierzy piechoty, artylerzystów, którzy „naprawdę walczą, a nie latają dronami”

Myliłam się. W 2024 r. wojna stała się zupełnie inna niż ta z 2022 r. W oddziale przeciwczołgowych pocisków kierowanych często nie mieliśmy nawet możliwości pracy nad wrogą techniką, bo drony spalały ją jeszcze przed naszym przybyciem. Całkowicie zmieniły przebieg wojny.

Moim zdaniem FPV są najtrudniejsze ze wszystkich dronów. Często porównuję je do wiadomości telewizyjnych. Bo w dziennikarstwie jeśli umiesz tworzyć wiadomości telewizyjne, to w zasadzie umiesz wszystko – pracować z tekstem, wideo, przeprowadzać wywiady. Tak samo jest tutaj: jeśli ogarniesz FPV, z resztą dronów będzie ci już znacznie łatwiej.

Mojemu humanistycznemu umysłowi, który kocha literaturę i sztukę, liczby i radiotechnika przyszły z trudem. Mnóstwo rzeczy musiałam wielokrotnie doprecyzowywać, wypytywać o nie...

Nawet pod ziemią można stworzyć sobie dom

W wyobraźni wielu cywilów ci, którzy są na froncie, tygodniami przebywają w okopach bez możliwości umycia się, a czasem nawet zjedzenia posiłku. Perspektywa takiego życia przeraża ludzi nie mniej niż same działania wojenne. Jak wygląda Twoje życie na wojnie?

Nie siedzimy w okopach przez tygodnie z rzędu, mamy zmiany. A teraz dzięki dronom częściej przebywam na świeżym powietrzu niż kiedyś w oddziale przeciwczołgowym. Wszystko zależy od tego, jak zorganizujesz sobie życie, nawet w okopie. Można na przykład zainstalować butlę gazową – i masz ogrzewanie i możliwość zjedzenia ciepłego posiłku. Odzież specjalna, ogrzewacze, śpiwory – ich dostępność również zależy od ciebie. Ja na przykład mam dwa śpiwory, zimowy i letni, co jest bardzo wygodne. Jestem z tych, co to nawet w okopach myślą o komforcie.

Pamiętam, jak zszokowałam kolegów, kiedy zerwałam konwalie i włożyłam je do wazonu obok laptopa w ziemiance. A ja po prostu lubię, kiedy jest ładnie

Za 20 hrywien w wiejskim sklepie można kupić obrus, by nakryć nim stół. A potem słyszysz od kolegów: „Po co? Ty kupiłaś już nawet poduszki na stołki!”. Ale chodzi o to, że nawet pod ziemią można stworzyć sobie dom.

„Już nie jestem miejską królową. Jestem żołnierzem, który cieszy się, gdy może się wyspać w łóżku”

Oczywiście niektórych rzeczy nie da się zorganizować, na przykład w ziemiance nie weźmiesz prysznica. Dlatego ważne jest, by zaopatrzyć się w wilgotne chusteczki, dezodoranty, osuszacze do stóp. Z włosami jest trudniej – swoje loki mogę rozczesać tylko mokro. Dzięki czapkom, które zakłada się pod hełm, włosy nie brudzą się tak szybko. Moje miesiączki są ciężkie, więc muszę mieć zapas środków przeciwbólowych, podpasek, wilgotnych chusteczek i bielizny na zmianę.

Odkryłam, że sprzęt turystyczny często może być lepszy od wojskowego. Pamiętam, jak kiedyś kupiłam sobie markowe damskie buty trekkingowe (znalezienie damskich butów trekkingowych w odpowiednim rozmiarze to jak natrafienie na jednorożca) i już pierwszego dnia mocno otarłam sobie w nich stopy. Za to buty trekkingowe dla alpinistów pasowały idealnie – to lekkie i naprawdę wygodne obuwie. Damski mundur może nie być w twoim rozmiarze, poza tym one są szyte według męskich wzorów. Spodnie w moim rozmiarze nie pasują w biodrach, a te o rozmiar większe – w talii. Dlatego dopasowuję sobie mundury sama. Są świetne sklepy, gdzie robią to na zamówienie.

Przed wojną nigdy nie trzymałam w rękach automatu, a przygotowanie się do służby w oddziale przeciwpancernym zajęło mi dwa tygodnie.

Bycie żołnierzem nie jest takie trudne, jak mogłoby się wydawać – o ile oczywiście jesteś zainteresowana przetrwaniem

W naszej brygadzie historycy prowadzą m.in. patriotyczne szkolenia dla rekrutów. Wyjaśniają ludziom nie tylko to, jak strzelać, ale także po co.

Co zrobisz, gdy Rosjanie przyjdą do twojego miasta?

Jak rodzina zareagowała na Twoją decyzję o pójściu na wojnę?

Tata już dawno temu przyzwyczaił się, że zawsze stawiam go przed faktem dokonanym. Tak było, kiedy wyjechałam na studia do USA, a potem – kiedy wróciłam i postanowiłam zamieszkać w Odessie. Po prostu powiedziałam, że wstępuję do wojska. Był oczywiście w szoku: „Gdzie!? Przeciwko komu? Saperem? A wiesz, że oni popełniają tylko jeden błąd w życiu? Spójrz, ilu zdrowych chłopaków chodzi po ulicach, a ty idziesz na wojnę”.

Zarazem tata od razu zrozumiał, że nie ma sensu niczego mi odradzać. Teraz wspiera mnie, jak tylko może. Prosi, bym pisała do niego przed każdym wyjazdem na pozycje i zaraz po powrocie.

Jak patrzysz na zdrowych chłopaków, których widzisz na ulicach lub w restauracjach na tyłach?

Tutaj lepiej być ostrożnym z ocenami, bo może się okazać, że to żołnierze, którzy przyjechali na urlop. Jedną z przyczyn mojej decyzji o wyjeździe na wojnę było właśnie zjawisko uchylania się od służby. Bulwersują mnie ludzie, którzy ukrywają się sami albo są ukrywani przez swoje żony, tłumaczące, że „bez niego nie dam rady”. A dasz radę pod rosyjską okupacją? Co zrobisz, gdy Rosjanie przyjdą do twojego miasta i zabiją albo porwą twojego męża?

Rozumiem, że nie wszyscy mogą iść na wojnę. Ale wiem też, że mężczyzny, który uchyla się od służby wojskowej, nigdy nie będę mogła uznać za równego sobie

Kiedy przyjeżdżam na urlop i idę ulicą w mundurze, zauważam, jak niektórzy mężczyźni odwracają wzrok... Czasami słyszę pytania w stylu: „Po co tam poszłaś?”. Trudno mi wyjaśnić, dlaczego poszłam bronić swojego kraju. Może dlatego, że nas zaatakowano, że ostrzeliwują nas, zabijają, a ja się z tym nie zgadzam?

„Trudno mi wyjaśnić, dlaczego poszłam bronić swojego kraju. Może dlatego, że nas zaatakowano, że ostrzeliwują nas, zabijają, a ja się z tym nie zgadzam?”

Wojna Cię zmieniła?

Wcześniej żyłam w swojej „bańce”, otoczona ludźmi z mojej branży lub bliskimi mi zawodowo. A na wojnie spotykasz różnych ludzi. Są tu zarówno doktorzy filozofii, jak ludzie, których żarty mnie, miłośniczce intelektualnego brytyjskiego humoru, trudno zrozumieć. Jeden z moich towarzyszy broni powiedział: „Na wojnie przyzwyczaj się do humoru ósmoklasistów”. No to się przyzwyczaiłam.

Teraz potrafię już śmiać się z rzeczy, które jeszcze dwa lata temu wydawałyby mi się zupełnie nieśmieszne. Na wojnie ludzie, którzy cię otaczają, odgrywają kluczową rolę.

Jeśli znalazłaś swoich i sama stałaś się jedną z nich, twoje otoczenie pomoże ci się trzymać. Ale jeśli nie wtopiłaś się w zespół, będzie bardzo trudno

W każdej ekipie mogą pojawić się nieporozumienia, ale na pewno nie powinno ich być między ludźmi, z którymi wyjeżdżasz na pozycje bojowe. Ja z moją ekipą miałam szczęście.

W pewnym sensie wojna uczyniła mnie prostszym i bardziej cynicznym człowiekiem. Zrozumiałam, że ludzie mogą być bardzo różni, a moje zasady, jak wymaganie od człowieka szacunku za to, że ty go szanujesz, w wojsku mogą nie działać. Stopniowo przyzwyczajasz się do tego.

Zmieniło się też moje podejście do życia codziennego. Takie rzeczy jak prysznic czy wygodne łóżko do spania wcześniej wydawały mi się czymś oczywistym. Tutaj uświadamiasz sobie ich wartość. A gorący prysznic to w ogóle prawdziwe szczęście.

Nie jestem już miejską królową. Jestem żołnierzem, który cieszy się, gdy może się wyspać w łóżku

Zdjęcia: archiwum prywatne

20
хв

Na wojnie przyzwyczaj się do humoru ósmoklasistów

Kateryna Kopanieva

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Gotowość Polski na wojnę i poparcie dla Ukrainy – najnowsze sondaże

Ексклюзив
20
хв

Pożegnanie z berehynią

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie w nas wciąż będzie wojna

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress