Exclusive
20
min

Dlaczego Ukrainki zamieniają mężów na obcokrajowców

- Nasze kobiety, które wyjechały za granicę z dziećmi i zaczęły życie od zera na własną rękę, przekonały się, że żaden mężczyzna nie jest niezbędny - mówi Ołeksandra, Ukrainka, która na Tinderze poznawała Polaków, Hindusów, Turków, Włochów, Francuzów i Ukraińców. Opowiedziała nam o swoich burzliwych przygodach, które nauczyły ją płakać i kochać na nowo

Olena Bondarenko

Rysunek Magdy Danaj

No items found.

Ołeksandra urodziła się i wychowała w ukraińskojęzycznej rodzinie w Doniecku. Wychowywano ją na osobę z charakterem i zasadami. Przeprowadziła się do Kijowa, ukończyła studia i wyszła za mąż.

- Moja matka mieszkała z ojcem przez całe moje życie. Zostałam wychowana w przekonaniu, że kobieta potrzebuje mężczyzny - mówi.

Teraz, mając 42 lat, Ołeksandra wygląda młodziej, z jej ruchów i wyrazu twarzy bije pewność siebie, przyciąga uwagę żywą energią.

- Bo całe życie robię to, co kocham - śmieje się. A kocha organizację harcerską Plast, dzieci, ludzi w ogóle - i ruch, dużo ruchu.

Wyszła za mąż z miłości. Mąż również pochodził z kręgów patriotycznych. Urodziła dwie córki - upragnione i ukochane. Mieszkali niedaleko Kijowa, we wsi Błystawica w powiecie buczackim.

Ołeksandra. Zdjęcie z prywatnego archiwum bohaterki

Szanuję siebie - pożegnałam się z mężem

Mieszkali z mężem przez 15 lat, dopóki, jak mówi Ołeksandra, "nie poszedł na baby i nie zniknął na dobę".

- Wybaczyłam mu raz, ale kiedy przyłapałam go na zdradzie po raz drugi, spakowałam jego rzeczy do worka na śmieci i wyrzuciłam go za drzwi tego samego wieczoru.

Przez całe życie małżeńskie Oleksandra mieszkała w domu teściów. Natychmiast zadzwoniła więc do teściowej i powiedziała jej wprost: "Twój syn mnie zdradza. Wyrzuciłam go z domu. Czy będziesz mnie wspierać?".

Teściowa stanęła po stronie synowej: "To mój dom, możesz tu zostać. Jestem dumna, że moje dziewczynki nauczyły się szanować siebie". Oleksandra żyła dalej, pracowała - musiała, ze względu na dzieci. Ale w środku, jak przyznaje, była kompletnie zniszczona. Początek wielkiej wojny, jak mówi z goryczą, obserwowała "z pierwszego rzędu". Wieś Błystawica znajduje się kilka kilometrów od pasa startowego lotniska w Hostomlu. "Napastnicy machali do nas z helikopterów".

- Mój były mąż - mówi Ołeksandra - kiedy jeszcze nie byliśmy oficjalnie rozwiedzeni, wyjechał na Zakarpacie ze swoją kochanką.

Nawet nie pomyślał, że jego dzieci są pod okupacją, że możemy potrzebować pomocy. Jak można uciekać przed niebezpieczeństwem i zapomnieć o własnych dzieciach?

Nasze dziewczynki są jego kopiami, opiekował się nimi, zabierał je do lekarzy, uczestniczył w ich edukacji. A potem zerwaliśmy, a on ot tak stał się obojętny?

Ołeksandra opuściła okupowane tereny, gdy Rosjanie zaczęli strzelać do cywilów. Do małego samochodu zabrała matkę, dziewczynki, koty i plecak z rzeczami.

- Niczego nie braliśmy - wspomina Oleksandra - bo byłam pewna, że po drodze zostaniemy zastrzeleni. Kilka dni przed naszym wyjazdem na naszej ulicy, przede mną, rozstrzelali samochód z ludźmi. Cudem udało nam się uciec.

Siostra, która była już wtedy w Krakowie, zadzwoniła do Ołeksandry: przyjedź. Po długiej i trudnej podróży wszystkie cztery - ona, córki i matka - znalazły się w Polsce. Tydzień później rozpoczęła pracę w krakowskiej szkole, którą znalazła dzięki swoim znajomym. Znała polski, kiedyś studiowała na Uniwersytecie Lubelskim. Znajomych poznała, bo organizowała imprezy edukacyjne dla dzieci w Ukrainie.  

Randki z Polakami kończyły się na temacie Wołynia

Ołena Bondarenko: - Antyukraińska propaganda straszyła Polki takimi kobietami: młoda, wykształcona, piękna, na pewno zabierze ci pracę i ukradnie męża

Ołeksandra: Na szczęście nie spotkałam się z taką postawą. Ale naprawdę wychowano mnie w przekonaniu, że kobieta desperacko potrzebuje mężczyzny. Jestem więc w Krakowie, mieście wielonarodowościowym, otrząsnęłam się trochę ze stresu, mam pracę. I postanowiłam pójść na randkę.

Postawiłam sobie za cel wychodzenie raz w tygodniu, w każdą sobotę. Musiałam rozładować swój mózg. Każdego wieczoru przed pójściem spać zabraniałam sobie czytania wiadomości. Zamiast tego korespondowałam z mężczyznami.

"Na Tinderze pisali mi, jaka jestem piękna i atrakcyjna, jak bardzo mnie pragną. Potrzebowałem tego". Fot: Shutterstock

OB: Spotykałaś się z Polakami?

О: Moja pierwsza randka była z Polakiem. Dopiero się poznaliśmy, a on od razu mi powiedział: "Mam piekarnię i zbieram dziewczyny uchodźczynie. Pracują dla mnie, a ja im pomagam". "Jak im pomagasz?" zapytałam: "W gospodarstwie domowym jako mężczyzna i przez usługi seksualne" - odpowiedział.

Na tej zasadzie zamierzał otworzyć swoją trzecią piekarnię. Był maj 2022 r., trwał główny napływ ukraińskich uchodźców do Polski.

Dzięki społecznościom kobiecym wiedziałam, że uchodźczynie regularnie otrzymywały podobne oferty: jesteś w obcym kraju, sama, biedna i nieszczęśliwa, zaspokój moje nietypowe pragnienia seksualne, a ja pomogę ci z pieniędzmi. Ukraińskie kobiety otrzymywały takie oferty na całym świecie, nie tylko w Polsce.

Oczywiście odmówiłam pracy w piekarni.

Moje kolejne spotkanie było również z Polakiem. Zaczęło się niewinnie, od herbaty. A potem jakoś przeszliśmy do tematu Wołynia... I prawie się pozabijaliśmy! Wtedy postanowiłam, że nie będę już chodzić na randki z Polakami (śmiech).

OB: A potem każdej nocy przeglądałeś Tindera?

О: Tak, ponieważ pisali mi, jaka jestem piękna, atrakcyjna, jak bardzo mnie pragną. Potrzebowałam tego.

Czasami spotykałam bardzo interesujących mężczyzn. Na przykład przez długi czas korespondowałem z Hindusem, który cytował mi niektóre ze swoich książek w stylu "Pieśni nad pieśniami"

Nie prosił o spotkanie, po prostu wysłał mi cytaty, a ja je przetłumaczyłam i odpisałam: "Wow, to świetne, daj mi więcej!". Byłam naprawdę rozkojarzona. Przy okazji poprawiłam jednak swój angielski.

Potem wykupiłam subskrypcję na Tinderze - dzięki niej możesz pisać do osoby, która ci się podoba. Szukałam ciekawych mężczyzn do rozmowy. Znalazłam na przykład klasycznego "survivalowca", wcześniej tylko o takich czytałam! Miał działkę w odległej wiosce w Tatrach, żył po swojemu, dostał nawet pozwolenie na broń. Podczas pandemii pracował zdalnie i cieszył się tym. Ale później zrobiło mu się smutno, więc szukał kobiety, która zgodziłaby się zamieszkać z nim w... bunkrze. Długo mnie zapraszał (śmiech).

OB: Jesteś romantyczna?

О: Jestem gotowa zrobić wiele dla romansu, ale nie w bunkrze. Z wampirem było ciekawiej. Pisał o sobie jako o dziecku nocy, wysyłał zdjęcia, na których jego oczy były albo zabarwione na czerwono -  soczewki albo w Photoshop. Zgrywałam się: "Och, zawsze marzyłam o tym, żeby stracić dziewictwo z prawdziwym wampirem i razem z nim biegać po dachach, zawsze na ciebie czekałam". Szybko się wkurzył, nie znosił tej gry (śmiech).

Ukraińcy chcieli barszczu i seksu

OB: Szukałaś zabawy czy związku?

О: Na Tinderze szybko zdałam sobie sprawę, że powinnam iść w dwóch kierunkach: szukać związków i nie wykluczać zabawy. Poznałam tak wielu interesujących ludzi! Na przykład Hindusa, który po raz pierwszy w życiu spróbował ze mną mięsa. Dla mnie, mięsożercy z ukraińskimi tradycjami smalcu, to była coś dziwnego.  

Szybko jednak odkryłam, że większość obcokrajowców szukających kobiet chce, by ich obsługiwano. Byłam już mężatką i nie widziałam potrzeby, by znowu pakować się w coś takiego. Szukałam związku opartego na partnerstwie: "przyniosę ci mewy do łóżka, a potem ty przyniesiesz mi mewy". Większość mężczyzn, których spotykałam, nie było na to gotowych. W szczególności Ukraińcy.  

Europejczycy kamuflowali swoje poszukiwania pokojówki romantyzmem. Ukraińscy mężczyźni mówili na pierwszej randce: "Przyjdę do ciebie na barszcz i seks". Byli to głównie faceci, którzy wyjechali przed wojną i teraz cieszyli się, że przyjechało do nich wiele samotnych kobiet. Liczyli na to, że dostaną nagrodę za samo to, że istnieją. Z czasem musieli spiuścić z tonu - bo konkurencja. A różnica, nawet w wyglądzie, między ukraińskimi mężczyznami a obcokrajowcami jest duża. I nie na korzyść Ukraińców.

"Na Tinderze szybko zdałam sobie sprawę, że powinnam iść w dwóch kierunkach: szukać związków i nie wykluczać zabawy". Fot: Shutterstock

OB: Więc umawiałaś się z kimś dla czegoś więcej niż tylko zabawa?

О: Związek typu friends with benefits [seks bez zobowiązań - red.] z Hindusem. Miło nam się rozmawiało, opowiadał mi o Indiach, bogactwie indyjskiej kultury i gotował indyjską pizzę. Byliśmy razem przez cztery miesiące. A potem został przeniesiony do Wrocławia do pracy. Zapytał mnie, czy będę za nim tęsknić. Nic nie poczułam. Wtedy po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że coś jest ze mną nie tak.

OB: Miałaś jakieś korzyści z tych randek?

О: Spotykałam się też z Turkiem. Jest socjologiem i szybko znaleźliśmy wspólny język. Z Hindusem znacznie poprawiłam swój angielski, a z Turkiem mogliśmy rozmawiać godzinami.

Spotykaliśmy się przez trzy miesiące, a potem zaczął mówić, że pragnie poważnego związku i małżeństwa. Wyjaśniłam, że nie chcę wychodzić za mąż, ale mnie nie słuchał. Sprawdził formalności w konsulacie i złożył oficjalną propozycję. Odmówiłam, bo kiedy ktoś nie słyszy twojego "nie" na początku związku, nie usłyszy go w przyszłości. I wróciłam na Tindera.

Dwudziestolatkowie obiecują dużo seksu i fajerwerki orgazmów

OB: Kto tym razem?

О: Przerzuciłam się na Włochów i Francuzów. Przy Włochach okazało się, że cały ten mój angielski na nic, bo oni nawijają jak YouTube na podwójnej prędkości. Ale jest z nimi łatwo i przyjemnie. Z Francuzem łączyła mnie intymność, fizycznie był nzachwycający - na brzuchu miał kaloryfer! Zadbany, przystojny, Francuz jak z żurnala. Ale zapomniałam o nim, gdy tylko go zostawiłam. Wtedy postanowiłam zadbać o siebie i poszłam do psychologa z pytaniem. Gdzie są moje emocje? - pytałam.

OB: I co powiedział psycholog?

О: Wyjaśnił mi, że stres i to, co widziałam, odłączyły moje emocje od umysłu. Niektórzy ludzie żyją z tym przez całe życie i jest to dla nich normalne. Ale nie dla ludzi tak ekspresyjnych jak ja. Ciężko pracowaliśmy. Po kilku sesjach pierwsza od półtora roku łza spłynęła mi po policzku. Wtedy poczułam jeszcze większą potrzebę zrozumienia siebie.

Dzieci pojechały na obóz, a ja miałam tydzień spokoju. Francuz zaproponował mi wspólne wakacje w Hiszpanii. Odmówiłam. Potrzebowałam tego tygodnia, żeby pobyć sama. W całym domu porozstawiałam pudełka z detalami miasta dla Muminków - uwielbiam Muminki! - i czułam się niesamowicie podekscytowana. Wychowano mnie tak, bym tłumiła swoje pragnienia ze względu na męża i dzieci. I oto jestem, po raz pierwszy od dziesięcioleci, sama ze sobą!

I wtedy pojawia się Francuz i krzyczy: "Wiem, że mnie zdradzasz, dlatego odmówiłaś wyjazdu ze mną na wakacje!". Zapraszam go do środka, on wchodzi i od razu od drzwi widzi rozłożone detale: tu schnie ściana bajkowego miejskiego domu, tam dach. Był wściekły: "Wymieniłaś mnie na TO?" Byłam taka zła, że tak pogardliwie określił moje hobby! To był koniec naszej znajomości.

W międzyczasie wygasła subskrypcja na Tinderze, a inne platformy randkowe pokazały swoje męskie dno. Miliard ofert, a wszyscy chcą, żebyś spotkała się z nimi w pracy w szpilkach i seksownych majtkach.

Na Badoo nie ustawiłam limitu wieku i zaczęli do mnie pisać dwudziestoletni chłopcy. Obiecywali dużo seksu, fajerwerki orgazmów i "masaż u ciebie", bo nie mieli własnego kąta. I tak znalazłam ukraińskiego chłopaka, marynarza, 28 lat.

OB: I co z tym Ukraińcem?

О: W końcu zdecydowałam się na wielkie pływanie. W pracy sytuację miałam stabilną, moje emocje wracały. Chłopak tak pięknie pisał, jakby korzystał z czatu GPT. Spotkaliśmy się i okazało się, że to taki inteligentny facet w prawdziwym życiu. Wyjaśnił, że był marynarzem. Był na morzu, gdy wybuchła wojna. Teraz nadal pracuje i przekazuje darowizny. Był słodki, opiekuńczy, poznał moje dzieci, moją mamę, moje koty... i nie bał się.

OB: Nadal się spotykacie?

О: Tak, od kilku miesięcy jestem w nim zakochana jak nastolatka. Chodzimy, trzymając się za ręce, całujemy się na przystankach autobusowych... I jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa. Moje uczucia powróciły. Teraz muszę całkowicie zanurzyć się w miłości. On niedługo wypływa w morze, a ja zostanę w domu. Będę oglądać głupie filmy o miłości, jeść czekoladę i płakać. A potem, zgodnie z moim planem odzyskania uczuć, będę musiała moralnie dojrzeć do roli dorosłej kobiety i być w stanie zbudować dojrzały związek.

OB: Będziesz gotowa ponownie wyjść za mąż?

О: Nie sądzę. Ogólnie rzecz biorąc, małżeństwo jest potrzebne, aby mieć wspólne dzieci i ochronę prawną. A co jeśli nie planujesz już mieć dzieci?

Wiele uchodźczyń ma podobne myśli. Od dzieciństwa uczono nas, że mężczyzna, nawet zły, musi być obok, bo kiedy jesteś sama, coś jest z tobą nie tak.

A tutaj nasze kobiety, które wyjechały za granicę ze swoimi dziećmi, zaczęły życie od zera na własną rękę i upewniły się, że nie potrzebują żadnego mężczyzny. Kobieta może nie tylko przetrwać sama. Może odbudować swoje życie, wychować dzieci, poradzić sobie ze wszystkim sama i mieć czas dla siebie!

Tak, bywa ciężko, ale i tak łatwiej niż z bezużytecznym mężczyzną.

Na Ukrainie kobieta z dziećmi jest obywatelem drugiej kategorii z przyczepą. A na Zachodzie jesteś przede wszystkim kobietą. Moja matka, moje dzieci, moje koty nie były ciężarem dla Turka, kiedy chciał się ze mną ożenić. Kiedy pojechałam do Paryża w interesach, Francuz zdziwił się, że zabieram tylko jedną córkę. Wyjaśniłam, że zabranie obu było dla mnie zbyt kosztowne. "Rozumiem, że twoje serce pęka jako matki" - powiedział i zaoferował mi pieniądze na zabranie ze sobą drugiego dziecka. Nie sprawiał wrażenia, że istnieję tylko dla jego przyjemności.

Hindus pomógł mi szukać mojej córki, która się zgubiła! Jesteśmy w trakcie randki, jestem już w bieliźnie, przytulamy się, a potem dzwoni moja matka: "Dziecko zniknęło!". On natychmiast się ubiera: "Idziemy szukać!".

Próbowałam spotykać się z Białorusinem, uchodźcą politycznym. Był wspaniały, ale nie chciał nawet słyszeć o moich dzieciach. To było tak, jakbyśmy mieli istnieć w próżni.

Nauczyłam się myśleć o sobie jako o wartościowej kobiecie, przeanalizowałam historie innych uchodźczyń. I nie pojmuję, po co byłby mi mężczyzna na stałe. Źli mężczyźni stwarzają tylko problemy, wymagają obsługiwania i kradną czas. A dobry... znajdź takiego, jeśli potrafisz.

No items found.

Ukraińska dziennikarka, uczestniczka pierwszych polsko-ukraińskich projektów współpracy w 1990 roku. Obserwatorka parlamentarna. Pracowała w mediach drukowanych i telewizji. Od 2008 roku PR — kierownik prasowy przedstawicielstwa Polskiej Organizacji Turystyki w Kijowie. Od siedmiu lat mieszka w Krakowie. Współpracowała z tygodnikiem Wprost jako reporterka wojenna.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Marcin Meyer ma 54 lata i jest biznesmenem. Pomaga Ukraińcom od początku inwazji. Początkowo przewoził ludzi z granicy polsko-ukraińskiej, później wyjechał na wolontariat do Ukrainy. Dostarcza pomoc w najbardziej niebezpieczne rejony, gdzie nie każdy chce jechać. Przed wojną unikał mediów społecznościowych, ale gdy się zaczęła, założył konta na Instagramie i TikToku. W jednym celu: by ludzie w potrzebie mogli się z nim kontaktować. Uświadamia też obcokrajowcom, co się dzieje w Ukrainie.

Oto jego opowieść.

Pomagaj dalej i rób to, co robisz

Rankiem 24 lutego 2022 r., gdy tylko się obudziłem, natychmiast pojechałem na granicę polsko-ukraińską. Przez dwa tygodnie przewoziłem ludzi, początkowo własnym samochodem. Później przesiadłem się do busa. Przewoziłem mężczyzn wracających z zagranicy, by walczyć na wojnie, i pomoc humanitarną. W drodze powrotnej zabierałem kobiety i dzieci, w większości przerażone. Od razu włączałem Wi-Fi w telefonie, by mogli napisać do swoich rodzin, gdzie są i dokąd jadą. Chciałem, by czuły się bezpiecznie. Wiele z nich miało urazy psychiczne.

Raz podwiozłem trzy kobiety z dziećmi. Jedna z nich bała się wejść do domu, który miał być ich schronieniem. Powiedziałem: „Spokojnie, nie denerwuj się. Poczekamy, aż zrozumiesz, że tu jest bezpiecznie”. Uderzyło mnie to, że prawie wszystkie kobiety, które spotkałem, od razu były zainteresowane możliwością zatrudnienia – i to pomimo faktu, że nie pochodziły z biednych rodzin. Jedna z nich była właścicielką pięciu sklepów ze słodyczami w Charkowie, lecz wojna zmusiła ją do pozostawienia wszystkiego.

Od początku inwazji Marcin pomaga Ukrainie. Zdjęcie: prywatne archiwum

Z czasem zdałem sobie sprawę, że nie wystarczy mi już tylko przewożenie ludzi. Myślałem o wstąpieniu do wojska, jednak mój przyjaciel z Kijowa powiedział: „Marcin, nie jesteś już taki młody, masz 52 lata. Pomagaj dalej i rób to, co robisz”. Wtedy zdecydowałem się pojechać do Ukrainy i pomagać ludziom bezpośrednio tam, zwłaszcza w pobliżu linii frontu.

Dziennik wideo, czyli mówić o tym wszystkim

W marcu 2022 r., gdy tylko obwód kijowski został wyzwolony, pojechałem z pomocą humanitarną do Borodianki, Buczy i Irpienia. Wciąż trudno mi nawet wspominać te miejsca. Widziałem stosy podziurawionych kulami cywilnych samochodów, słuchałem ludzi, którzy opowiadali o rozstrzeliwaniu cywilów przez rosyjskie wojsko. Chciałem krzyczeć na cały świat o tych okropnościach, które dzieją się w XXI wieku. Niestety wiele osób w Europie zaczyna zapominać o wojnie w Ukrainie. Żyją spokojnie i nie zdają sobie sprawy, że zaledwie 400 kilometrów od nich cywile giną podczas bombardowań. Ważne było dla mnie, by mówić o tym wszystkim, bo rosyjska propaganda krzyczała, że to fejki.

„Moje posty w mediach społecznościowych były jak dziennik wideo”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Do tego czasu nie miałem konta w żadnych mediach społecznościowych. Córka namówiła mnie do założeniu konta na TikToku, a przyjaciel stworzył stronę na Instagramie. Nie jestem reporterem z telewizji, nie szukałem sensacji. Po prostu opowiadałem to, co zobaczyłem.

Wstrząsnęła mną na przykład historia pary emerytów, którzy nie chcieli opuszczać Buczy i mieszkali w namiocie na środku podwórka. Nie bali się nawet zimna

Moje posty w mediach społecznościowych były jak pamiętnik wideo. Dzięki nim informowałem też ludzi, że ich paczka dotarła do celu, a nie leży gdzieś w magazynie. Nie robię tego dla sławy w sieci, chcę tylko być otwarty i transparentny. Poza tym ludzie, którzy potrzebują pomocy, za pośrednictwem socjali mogą się ze mną skontaktować.

Podczas wolontariatu na granicy poznałem pastora Witalija z Krzywego Rogu. Odwiedzam go regularnie. Pamiętam, jak pojechaliśmy razem do jednej z okupowanych wiosek, jak zwykle przywożąc pomoc humanitarną. Podszedł do nas mężczyzna i poprosił o pomoc. Rosjanie zastrzelili jego żonę, a on chciał wykopać jej ciało, by je pochować na cmentarzu. To był dla mnie szok.

Kobieta prosi o dwa pampersy

W Krzywym Rogu rozdawaliśmy pomoc humanitarną. Podeszła do nas kobieta i zapytała, czy mamy da pampersy. Ta prośba poruszyła mnie do głębi. Nie prosiła o pieniądze ani żadną inną pomoc, tylko o dwie pieluchy – nawet nie paczkę. Czasami docierały do nas prośby od domów dziecka. Woziliśmy do nich różne rzeczy: jedzenie, lekarstwa, generatory.

Marcin Meyer przybywa z pomocą. Zdjęcie: archiwum prywatne

Najgorzej było w wiosce Paraskowijiwka niedaleko Bachmutu, która jest teraz pod rosyjską okupacją. Jechaliśmy z pomocą humanitarną w cywilnym samochodzie oznaczonym krzyżem, ale dla Rosjan to nie miało znaczenia. Strzelali do nas. Jest takie powiedzenie: „Tylko głupcy się nie boją”. Zawsze zadziwiali mnie ludzie, którzy nie chcieli opuszczać zagrożonych miejsc. Zwłaszcza emeryci, którzy siedzieli w piwnicach. Oczywiście nie mnie ich oceniać. Może niektórzy czekali na Rosjan, a może po prostu bali się jechać w nieznane.

Innym razem matka przekazała nam syna, którego trzeba było przewieźć z Krzywego Rogu do Krakowa; miał tam opiekuna prawnego. Wyraziła zgodę na przekroczenie przez niego granicy. Tego 8-letniego chłopca przerażał każdy głośny dźwięk. Przez pierwsze dziewięć godzin nie odzywał się ani słowem. Był ze mną przyjaciel, z którym na zmianę prowadziliśmy samochód. Nie zatrzymywaliśmy się. Chcieliśmy się dowieźć dziecko to na miejsce tak szybko, jak to możliwe, by jak najmniej się stresowało.

Człowiek dorasta, ale wciąż trochę jest jak dziecko

Na początku wojny na pełną skalę wojsko prosiło o wszystko – kamizelki kuloodporne, hełmy, ubrania, śpiwory, gogle taktyczne. Drony i pojazdy były potrzebne cały czas. Niektórzy ludzie oddawali swoje zwykłe drony, by chłopcy mogli nauczyć się nimi sterować. Skontaktowali się ze mną ludzie z Austrii i Norwegii, którzy chcieli przekazać armii swoje samochody.

Ostatnio dostarczyłem ich kilka – jeden dla żołnierza, którego znałem. Dwa tygodnie później zaginął. Nie wiadomo, czy został schwytany, czy zabity. Nadal nie ma o nim żadnych wieści

Za każdym razem gdy idziesz na front, jest niebezpiecznie. Raz wróg był 500 metrów od nas. Połowa wioski była pod kontrolą Rosjan, a druga połowa pod kontrolą Ukraińców. Oczywiście pojechanie tam było ryzykowne, ale musieliśmy to zrobić. Wiesz, chociaż człowiek dorasta, wciąż jest trochę jak dziecko: jak jest niebezpiecznie, to spoko. Oczywiście, nie chcę umierać. Ale nadal jeżdżę w takie miejsca, bo rozumiem, że chłopaki i dziewczyny żyją tam w bardzo niebezpiecznych warunkach na co dzień. Cieszą się, gdy ktoś ich odwiedza, że się o nich pamięta.

Marcin i ukraińscy żołnierze w obwodzie donieckim. Zdjęcie: archiwum prywatne

Zdarzało się, że od przyjazdu na front nawet na chwilę nie wychodzili z ukrycia, bo wokół latało mnóstwo dronów, wyłączali też telefony i geolokalizację. To, co udaje mi się sfilmować na linii frontu, publikuję po dwóch tygodniach albo miesiącu. Ze względów bezpieczeństwa.

Nie da się zapomnieć tych wiosek i miasteczek spalonych przez Rosjan. Czas jakby się tam zatrzymał. Widzisz rozwieszone pranie, zastawiony stół, a na nim talerze. Ludzie zostawiali wszystko w jednej chwili i uciekali. Żaden film nie jest w stanie oddać tych wszystkich okropności.

Życzą mi śmierci, a ja się uśmiecham

Wciąż dziwi mnie, że są tacy, którzy nie wierzą w realność i okrucieństwo tej wojny. Piszą o tym w komentarzach na moich mediach społecznościowych. Czasami twierdzą, że to wszystko jest zainscenizowane, że to plan filmowy. Bo na przykład żołnierz na froncie nie może być ogolony i czysty – musi być pokryty błotem, mieć brodę. Niektórzy życzą mi śmierci. Kiedy to czytam, po prostu się uśmiecham i dalej robię swoje.

Musimy zdać sobie sprawę z jednego: nikt z nas nie chciałby, żeby coś takiego wydarzyło się w naszym kraju. Oczywiście każdy musi bronić kraju, ale łatwo jest potępiać tych, którzy uciekają, którzy nie chcą walczyć.

Nikt nie wie, jak w tej sytuacji zachowaliby się na przykład Polacy. Czy opuściliby Polskę? Czy matka zabrałaby swojego 20-letniego syna do innego kraju, czy też wysłała go na front? Zrozumiesz to dopiero wtedy, gdy wejdziesz w czyjeś buty
„Nigdy nie myślałem, że tak krwawa wojna może być tak blisko Polski”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Z własnego doświadczenia wiem, jacy są Rosjanie. Mam przyjaciół w USA, gdzie kiedyś mieszkałem. Nawet tam propaganda wyprała ludziom mózgi. A Rosjanie uważają się za naród wybrany i uznają wszystkie inne narody za gorsze. Nie kochają nikogo i są zawistni. Pamiętasz, jak byli zaskoczeni, gdy zobaczyli kanalizację i toalety w ukraińskich domach? Myśleli, że tu będzie jak u nich w domu, z dziurami w ziemi zamiast toalet. Słyszałem historie o Rosjanach kradnących czajniki elektryczne, a potem stawiających je na gazie, żeby się nagrzały. Albo wyjmujących płyty pancerne z kamizelek kuloodpornych i wkładających w to miejsce kradzione laptopy. Mieszkałem w domach w pobliżu linii frontu. Rosjanie ukradli z nich nawet ramy okienne i krany.

Nie czas na historię

To wstyd, że niektórzy ludzie wciąż żyją historią, która dzieli nasze narody. Tragedia wołyńska wydarzyła się 80 lat temu, lecz nikt nie mówi, że należy o niej zapomnieć. Teraz jednak nie czas na to. Kiedy w przestrzeni informacyjnej przywołujemy smutne karty naszej historii, to jest to najlepsza melodia dla Rosjan. Tak, to trudne tematy, lecz w tym momencie nie czas na nie.

Historia jest bardzo ważna, ale czas napisać nową. To jest zasada, według której żyję

Nie rozumiem tych, którzy krzyczą: „Niech tylko podpiszą ten pokój i się dogadają!”. Moja odpowiedź jest zawsze taka sama: wyobraź sobie, że ktoś przyjeżdża do twojego kraju i zabiera ci kilka województw. Albo przychodzi do twojego domu i zabiera ci kuchnię i pokój, mówiąc: „No dobra, od dziś mieszkam w twoim pokoju i kuchni”. Ludziom łatwo mówić różne rzeczy, gdy to nie dotyczy ich ziemi.

„Poprzez wolontariat chciałem pokazać moim dzieciom, że w życiu trzeba robić coś dla innych bezinteresownie”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Przez pierwsze dwa lata w ogóle nie jeździłem na wakacje. Przyjeżdżałem do Polski na tydzień lub dwa, żeby zobaczyć się z dziećmi, a potem wracałem. Dopiero w tym roku po raz pierwszy pojechałem z nimi nad morze. Jednak moje myśli i serce zawsze były w Ukrainie. Pewnego dnia podczas spaceru spotkaliśmy dziewczynę z Ukrainy, która ze swoim chłopakiem sprzedawała lody. Rozpoznali mnie, podeszli i podziękowali. Było mi bardzo miło, zwłaszcza że moja 17-letnia córka i 8-letni syn stali obok mnie i widzieli to wszystko. To proste „dziękuję” jest dla mnie największą nagrodą. Poprzez wolontariat chciałem pokazać moim dzieciom, że w życiu trzeba robić coś dla innych bezinteresownie. Mam nadzieję, że są ze mnie dumne.

Cieszyć się każdą chwilą

Ta wojna nauczyła mnie pomagać. Kiedy robisz to z głębi serca, pomagasz też sobie. Naprawdę zacząłem doceniać każdy dzień, zauważać małe rzeczy, cieszyć się każdą chwilą z moimi dziećmi. W codziennym życiu staram się robić wszystko z myślą o innych. Nawet kiedy parkuję samochód, parkuję go tak, aby ktoś inny mógł stanąć obok mnie.

„Ta wojna nauczyła mnie pomagać”. Zdjęcie: prywatne archiwum

Nigdy nie sądziłem, że tak krwawa wojna może być tak blisko Polski. Na całym świecie wojny i konflikty trwają latami – i, swoją drogą, w prawie każdej z nich jest jakiś rosyjski ślad. Ale tamte wojny są daleko. Nawet gdybym chciał pojechać i pomóc, trudno byłoby się tam dostać. A Ukraina jest o krok.

Ludzie są naprawdę zmęczeni wojną. To gorzka prawda. Jednak kiedy myślisz o tych chłopakach i dziewczynach na linii frontu, zdajesz sobie sprawę, że nie masz prawa nawet myśleć o zmęczeniu

Jestem z Ukrainą aż do zwycięstwa. Jestem pewien, że po zakończeniu wojny ten kraj otrzyma potężny impuls do rozwoju. Macie do tego wszystko – ziemię, zasoby naturalne i ludzi. Chcę też spełnić jedno z moich marzeń: pojechać na Krym. Jeszcze tam nie byłem. Ale słyszałem od znajomych, że tam jest pięknie.

20
хв

Jestem z Ukrainą aż do zwycięstwa. I marzę, by kiedyś pojechać na Krym

Natalia Żukowska
Andrij Onistrat

Przed wojną nazywano go „biegającym bankierem” – Andrij Onistrat nie tylko był właścicielem banku, którym zarządzał, ale też biegał w poważnych maratonach. Kiedy wybuchła wielka wojna, ten ojciec pięciorga dzieci zgłosił się na ochotnika do wojska i został „bankierem, który walczy”. Teraz nie jest już bankierem. Żyje z pensji oficera.

Gdy wojna zabrała mu syna, życie Andrija zmieniło się całkowicie. Opowiedział nam o tym w osobistej rozmowie.

Od bankiera do żołnierza – od radości po depresję

Oksana Szczyrba: Dlaczego zdecydował się Pan wstąpić do wojska? Jaką rolę w tej decyzji odegrała Pana rodzina i przyjaciele?

Andrij Onistrat: W czerwcu 2022 roku poszedł na wojnę mój syn. Dwa i pół miesiąca później poszedłem za nim. Bo jeśli poszedł Ostap, to ja nie mogłem nie iść. Moja żona [Walentyna Chamajko, znana prezenterka telewizyjna, współtwórczyni marki odzieżowej – red.] zareagowała na to bardzo źle. Nie powiedziałem jej o mojej decyzji do samego końca. Bałem się, że będzie przeciw. Kiedy się dowiedziała, bardzo płakała, nie chciała, bym odchodził, była bardzo zraniona. Ale decyzja zapadła.

Na froncie

Myślał Pan o wyjeździe z kraju?

Nie mieliśmy walizki ewakuacyjnej, jednak w pierwszych tygodniach wojny rozmawialiśmy o tym. Byłem gotowy wsadzić rodzinę do samochodu i zabrać ją w bezpieczne miejsce, a potem samemu wrócić. Lecz żona powiedziała, że nie chce wyjeżdżać, bo czuje, że jeśli to zrobi, nie będzie mogła już wrócić do swojego domu.

Trudna była przemiana bankiera w żołnierza?

W tym procesie jest wiele etapów, od radości po depresję. To okazja do zmiany siebie i otoczenia. Czytałem teorię, że każda osoba może przejść drogę od wykonawcy do lidera – w dowolnym kierunku. Odwiedził mnie znajomy przedsiębiorca. Zapytałem go: „Czy kiedykolwiek myślałeś o zostaniu pracownikiem?”. „Serio?” – odpowiedział ze zdziwieniem. Oznacza to, że on już nie może wrócić na poziom wykonawcy. A ja mogę to zrobić z łatwością.

Tęskni Pan za swoim przedwojennym życiem?

Trudno powiedzieć, za czym tęsknię. Kiedy wracam do domu i kładę się do łóżka, zdaję sobie sprawę, że bardzo brakowało mi zasypiania z dziećmi, przytulania żony.

Z rodziną
Każde życie ma swoje plusy i minusy – zarówno w czasie pokoju, jak na wojnie

Kiedy byłem w Torecku, czułem adrenalinę misji bojowych. Z jednej strony jest ciężko, ale z drugiej doświadczasz emocji, których nie masz w cywilu.

Ogólnie rzecz biorąc, moje życie zmieniło się całkowicie. Mam inny krąg społeczny, inne priorytety.

Przed inwazją nie miał Pan doświadczenia wojskowego. Został Pan ojcem w wieku 18 lat i dostał odroczenie od służby. Wcześniej uważał Pan, że wojsko to strata czasu. Ale kiedy zaczęła się wojna na pełną skalę, poszedł Pan na front. Co wojsko jest dla Pana dzisiaj?

Dziś to moje życie, ponad 90% mojego czasu.

Jestem zainteresowany karierą wojskową, w której mógłbym wykorzystać swoje wcześniejsze, pokojowe doświadczenie. Wojsko to rozwój, planowanie, przetrwanie, wykonywanie rozkazów, struktura. W wojsku wydarzenia biegną bardzo szybko. A w cywilu wojna wygląda jak news.

W czym wcześniejsze doświadczenia Panu pomagają, a w czym przeszkadzają?

Nie przeszkadzają mi. Może czasami musisz przekroczyć samego siebie, na przykład gdy dostajesz idiotyczne zadanie. W cywilu tego nie robiłem.

Pomaga mi umiejętność myślenia, bo niestety w wojsku nie ma zbyt wielu ludzi, którzy potrafią myśleć

Przytuliłem go i pomyślałem, że stał się już taki duży i dorosły

Pana syn Ostap zginął podczas misji bojowej w pobliżu Wuhłedarze w 2023 roku, miał 21 lat. Jakie były wasze relacje?

To ja zainspirowałem go do wstąpienia do armii. Stymulowałem go. Kiedy teraz zadaję sobie pytanie, czy gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym to samo, nie mam odpowiedzi.

Z Ostapem w okopie

Dużo myślałem i nadal myślę o przyczynach tego, co się stało. Przed wojną rozmawialiśmy rzadko, a niektóre jego działania, jak decyzja o porzuceniu studiów, mogły mnie irytować, a nawet powodować odrzucenie. Potem Ostap poszedł na wojnę i wszystko się zmieniło.

Przez rok wojny rozmawialiśmy więcej niż przez wcześniejsze 10 lat. Mieliśmy jedną małą przerwę na półtora tygodnia, ale poza tym kontaktowaliśmy się codziennie. Pisaliśmy do siebie na Signalu, rozmawialiśmy o wojsku, broni, ubraniach, dziewczynach... Nie było tematów, których byśmy nie poruszyli. Nigdy wcześniej nie miałem takiego kontaktu z moim synem.

Pewnego razu, podczas wakacji, zaprosiłem go do Charkowa. Miałem tam tylko jedno łóżko, więc musieliśmy spać na nim razem. Pamiętam, jak go przytuliłem i pomyślałem, że stał się już taki duży i dorosły.

Wszyscy byli z niego dumni. Kiedy przyjeżdżał na urlop, nosili go na rękach. Nauczył się komunikować z ludźmi, choć w cywilu było to dla niego dość trudne. W czasie wojny otworzył się, zaczął inaczej komunikować się z braćmi i siostrami. Stał się bardziej otwarty.

Jaki był podczas wojny?

Został profesjonalnym operatorem dronów, chciał zostać pilotem szturmowym – chociaż mówiłem mu, że może być przydatny na wojnie, używając nowoczesnych technologii.

Jak przetrwać taką stratę i nie oszaleć?

Jeszcze nie wiem, jak to przetrwać. Często czytam sobie to, co do siebie pisaliśmy, i płaczę.

Czas nie leczy ran

Tuż po śmierci Ostapa rozpoczęła się ofensywa. Podczas walk poczułem się trochę lepiej, ale kiedy się skończyła, przyszły ciężkie myśli i zacząłem chodzić do miejsca, gdzie to się stało, gdzie zginął mój syn. Znalazłem tam jego rzeczy. Spakowałem je do pudełka i odesłałem do domu. Potem zacząłem chodzić tam częściej.

Na przepustce. 2022 rok

Powiedziała: „Jeśli coś się stanie, nie oddadzą mi nawet twojego ciała”

O co Pan walczy?

Chcę, by nasz kraj wyrwał się z rosyjskiego paradygmatu istnienia. Chcę, byśmy wyskoczyli z niego raz na zawsze i w taki sposób, żeby nie można już było do niego wrócić.

Bo jeśli spełni się straszny sen, w którym Rosja wygra, to ja i moje dzieci nie będziemy żyć w tym kraju. Dlatego walczę. By odwrócić tę kartę historii

Jak podczas wojny wyglądają Pana relacje z rodziną?

To już zupełnie inne życie niż wtedy, gdy wstępowałem do wojska. Dzieci dorosły, Walentyna założyła własną firmę i jest jeszcze bardziej zajęta niż kiedyś. Wielokrotnie mówiła mi, że jej ciężko. Pracuje 7 dni w tygodniu, to naprawdę ciężkie czasy. Ale na razie jestem w stanie myśleć głównie o tym, jak przybliżyć nasze zwycięstwo. O reszcie pomyślę później.

Podobno był Pan u psychologa rodzinnego...

Tak, bo w pewnym momencie zaczęliśmy mówić różnymi językami. Mówisz rzeczy, które wydają się być zrozumiałe, ale bliscy wydają się ciebie nie słyszeć. To było dla mnie bardzo irytujące. Walia zasugerowała, bym poszedł do psychologa, ona bardzo chce mi pomóc. Teraz zdaję sobie sprawę, jak trudno było jej zaakceptować te wszystkie zmiany, przeżyć śmierć mojego syna [Ostap był synem Andrija z pierwszego małżeństwa – red.]. I jak trudno było jej doświadczać zmian, które we mnie zaszły.

Pobraliście się po 18 latach małżeństwa, gdy już mieliście ze sobą czworo dzieci.

Walia powiedziała mi, że jeśli coś się stanie, nie oddadzą jej nawet mojego ciała. Biorąc pod uwagę to, gdzie jestem, ryzyko jest naprawdę wysokie. To była emocjonalna decyzja i bardzo emocjonalny moment.

Ślub po 18 latach

Czerwona linia i poczucie beznadziei

Co jest najtrudniejsze w wojsku, na linii frontu?

Nie lubię się nie wysypiać. Dla mnie to rodzaj czerwonej linii, której nie lubię przekraczać. A niewyspany byłem cały czas. Z emocjonalnego punktu widzenia to było dla mnie nękanie. Znęcanie się w wojsku polega na tym, że wciąż czujesz się do czegoś zmuszany, masz poczucie beznadziei.

I jeszcze mój wiek... Jestem starszy od innych, a to niezbyt przyjemna sytuacja.

Kiedy byłem dowódcą, miałem problematyczną relację z jedną osobą. W życiu staram się nie wchodzić w drogę idiotom, bo trudno znaleźć z nimi wspólny język. Przed wojskiem nie miałem do czynienia z nieodpowiednimi ludźmi.

Ale na wojnie musisz komunikować się ze wszystkimi, nawet z idiotami. Nie możesz udawać, że oni nie istnieją. A to jest trudne

Jak przetrwać na tej wojnie?

Na linii frontu nieustannie się „przegrzewasz” z powodu ciągłych wyzwań i obciążenia pracą. Aby temu zapobiec, wysyłałem moich podwładnych do domu na kilka tygodni. To przywracało ich trochę do życia.

Andrij od dawna biega w maratonach. Teraz pomaga mu to odzyskać energię życiową

Zainwestował Pan w wojsko dużo własnych pieniędzy. Dlaczego teraz brakuje funduszy? Jakie są główne problemy w armii?

Przedstawiłem badania na temat tego, które jednostki odnoszą sukcesy, a które nie. Okazało się, że sukces odnoszą te, które mają budżet na pokrycie swoich potrzeb.

Ja na przykład zainwestowałem w zakup wideorejestratorów. Kiedyś zamawialiśmy drony z Ministerstwa Obrony, ale ich rejestratory są tak kiepskie, że drony nie latają. Jedna kamera kosztuje 2600 hrywien [ok. 260 zł – red.], dziennie zużywa się około 20 dronów. Nie możesz zamówić odpowiednich rejestratorów w ministerstwie, bo ich nie mają. Musisz więc kupić je sam. Ogólnie potrzeby jednostki są bardzo duże. Teraz armia jest w takim stanie, że musimy kupować wszystko. UE rekompensuje tylko część potrzeb.

Każda jednostka wojskowa to mały start-up. A jeśli chcesz wygrać, to ta jednostka musi kupić odpowiednią technikę

Za co został Pan odznaczony?

Armia ma ciekawe podejście do nagród. Na przykład trwa ofensywa. Liczba osób, które się wyróżniły, jest określana subiektywnie. Powiedzmy, że wyróżniło się 20 osób, a oni mówią mi: „Musimy przyznać sześć Złotych Krzyży”. Pytam: „Dlaczego tylko sześć? Przecież z powodzeniem atakowaliśmy, mój oddział wykonał zadania”. W odpowiedzi słyszę: „Bo taki jest rozkaz. Musimy wybrać najlepszych z najlepszych”.

Potem nastąpiła druga ofensywa, wzięli w niej udział ci sami ludzie. Więc po niej przyznałem odznaczenie innym, żeby nikogo nie urazić, chociaż wszyscy się sprawdzili. Ja zostałem odznaczony Srebrnym Krzyżem. Chyba za to, że szybko i skutecznie sformowałem oddział. Zostałem też awansowany do stopnia oficerskiego. Od SBU [Służba Bezpieczeństwa Ukrainy – red.] otrzymałem odznaczenie za zatrzymanie rosyjskiego zwiadu w Bałakliji [miasto w obwodzie charkowskim – red.]. To była operacja grupowa, w której brałem udział. Wszyscy otrzymaliśmy takie same odznaczenia.

Co chce Pan robić po zwycięstwie?

Na pewno zajmę się dziećmi. Kiedy jestem na froncie, nie poświęcam im wystarczająco dużo czasu, uwagi i miłości. Chciałbym to im wynagrodzić.

Zdjęcia: FB Andrija Onistrata

20
хв

Andrij Onistrat: – Przez rok wojny rozmawiałem z synem więcej niż przez 10 wcześniejszych lat

Oksana Szczyrba

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Wojna – ślub – rozwód

Ексклюзив
20
хв

Przekazać Francuzom prawdę o wojnie

Ексклюзив
Miłość w Tinderze
20
хв

Przygody Ukrainek na Tinderze: Czechy i Bułgaria

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress