Exclusive
20
min

Dlaczego Ukrainki zamieniają mężów na obcokrajowców

- Nasze kobiety, które wyjechały za granicę z dziećmi i zaczęły życie od zera na własną rękę, przekonały się, że żaden mężczyzna nie jest niezbędny - mówi Ołeksandra, Ukrainka, która na Tinderze poznawała Polaków, Hindusów, Turków, Włochów, Francuzów i Ukraińców. Opowiedziała nam o swoich burzliwych przygodach, które nauczyły ją płakać i kochać na nowo

Olena Bondarenko

Rysunek Magdy Danaj

No items found.

Ołeksandra urodziła się i wychowała w ukraińskojęzycznej rodzinie w Doniecku. Wychowywano ją na osobę z charakterem i zasadami. Przeprowadziła się do Kijowa, ukończyła studia i wyszła za mąż.

- Moja matka mieszkała z ojcem przez całe moje życie. Zostałam wychowana w przekonaniu, że kobieta potrzebuje mężczyzny - mówi.

Teraz, mając 42 lat, Ołeksandra wygląda młodziej, z jej ruchów i wyrazu twarzy bije pewność siebie, przyciąga uwagę żywą energią.

- Bo całe życie robię to, co kocham - śmieje się. A kocha organizację harcerską Plast, dzieci, ludzi w ogóle - i ruch, dużo ruchu.

Wyszła za mąż z miłości. Mąż również pochodził z kręgów patriotycznych. Urodziła dwie córki - upragnione i ukochane. Mieszkali niedaleko Kijowa, we wsi Błystawica w powiecie buczackim.

Ołeksandra. Zdjęcie z prywatnego archiwum bohaterki

Szanuję siebie - pożegnałam się z mężem

Mieszkali z mężem przez 15 lat, dopóki, jak mówi Ołeksandra, "nie poszedł na baby i nie zniknął na dobę".

- Wybaczyłam mu raz, ale kiedy przyłapałam go na zdradzie po raz drugi, spakowałam jego rzeczy do worka na śmieci i wyrzuciłam go za drzwi tego samego wieczoru.

Przez całe życie małżeńskie Oleksandra mieszkała w domu teściów. Natychmiast zadzwoniła więc do teściowej i powiedziała jej wprost: "Twój syn mnie zdradza. Wyrzuciłam go z domu. Czy będziesz mnie wspierać?".

Teściowa stanęła po stronie synowej: "To mój dom, możesz tu zostać. Jestem dumna, że moje dziewczynki nauczyły się szanować siebie". Oleksandra żyła dalej, pracowała - musiała, ze względu na dzieci. Ale w środku, jak przyznaje, była kompletnie zniszczona. Początek wielkiej wojny, jak mówi z goryczą, obserwowała "z pierwszego rzędu". Wieś Błystawica znajduje się kilka kilometrów od pasa startowego lotniska w Hostomlu. "Napastnicy machali do nas z helikopterów".

- Mój były mąż - mówi Ołeksandra - kiedy jeszcze nie byliśmy oficjalnie rozwiedzeni, wyjechał na Zakarpacie ze swoją kochanką.

Nawet nie pomyślał, że jego dzieci są pod okupacją, że możemy potrzebować pomocy. Jak można uciekać przed niebezpieczeństwem i zapomnieć o własnych dzieciach?

Nasze dziewczynki są jego kopiami, opiekował się nimi, zabierał je do lekarzy, uczestniczył w ich edukacji. A potem zerwaliśmy, a on ot tak stał się obojętny?

Ołeksandra opuściła okupowane tereny, gdy Rosjanie zaczęli strzelać do cywilów. Do małego samochodu zabrała matkę, dziewczynki, koty i plecak z rzeczami.

- Niczego nie braliśmy - wspomina Oleksandra - bo byłam pewna, że po drodze zostaniemy zastrzeleni. Kilka dni przed naszym wyjazdem na naszej ulicy, przede mną, rozstrzelali samochód z ludźmi. Cudem udało nam się uciec.

Siostra, która była już wtedy w Krakowie, zadzwoniła do Ołeksandry: przyjedź. Po długiej i trudnej podróży wszystkie cztery - ona, córki i matka - znalazły się w Polsce. Tydzień później rozpoczęła pracę w krakowskiej szkole, którą znalazła dzięki swoim znajomym. Znała polski, kiedyś studiowała na Uniwersytecie Lubelskim. Znajomych poznała, bo organizowała imprezy edukacyjne dla dzieci w Ukrainie.  

Randki z Polakami kończyły się na temacie Wołynia

Ołena Bondarenko: - Antyukraińska propaganda straszyła Polki takimi kobietami: młoda, wykształcona, piękna, na pewno zabierze ci pracę i ukradnie męża

Ołeksandra: Na szczęście nie spotkałam się z taką postawą. Ale naprawdę wychowano mnie w przekonaniu, że kobieta desperacko potrzebuje mężczyzny. Jestem więc w Krakowie, mieście wielonarodowościowym, otrząsnęłam się trochę ze stresu, mam pracę. I postanowiłam pójść na randkę.

Postawiłam sobie za cel wychodzenie raz w tygodniu, w każdą sobotę. Musiałam rozładować swój mózg. Każdego wieczoru przed pójściem spać zabraniałam sobie czytania wiadomości. Zamiast tego korespondowałam z mężczyznami.

"Na Tinderze pisali mi, jaka jestem piękna i atrakcyjna, jak bardzo mnie pragną. Potrzebowałem tego". Fot: Shutterstock

OB: Spotykałaś się z Polakami?

О: Moja pierwsza randka była z Polakiem. Dopiero się poznaliśmy, a on od razu mi powiedział: "Mam piekarnię i zbieram dziewczyny uchodźczynie. Pracują dla mnie, a ja im pomagam". "Jak im pomagasz?" zapytałam: "W gospodarstwie domowym jako mężczyzna i przez usługi seksualne" - odpowiedział.

Na tej zasadzie zamierzał otworzyć swoją trzecią piekarnię. Był maj 2022 r., trwał główny napływ ukraińskich uchodźców do Polski.

Dzięki społecznościom kobiecym wiedziałam, że uchodźczynie regularnie otrzymywały podobne oferty: jesteś w obcym kraju, sama, biedna i nieszczęśliwa, zaspokój moje nietypowe pragnienia seksualne, a ja pomogę ci z pieniędzmi. Ukraińskie kobiety otrzymywały takie oferty na całym świecie, nie tylko w Polsce.

Oczywiście odmówiłam pracy w piekarni.

Moje kolejne spotkanie było również z Polakiem. Zaczęło się niewinnie, od herbaty. A potem jakoś przeszliśmy do tematu Wołynia... I prawie się pozabijaliśmy! Wtedy postanowiłam, że nie będę już chodzić na randki z Polakami (śmiech).

OB: A potem każdej nocy przeglądałeś Tindera?

О: Tak, ponieważ pisali mi, jaka jestem piękna, atrakcyjna, jak bardzo mnie pragną. Potrzebowałam tego.

Czasami spotykałam bardzo interesujących mężczyzn. Na przykład przez długi czas korespondowałem z Hindusem, który cytował mi niektóre ze swoich książek w stylu "Pieśni nad pieśniami"

Nie prosił o spotkanie, po prostu wysłał mi cytaty, a ja je przetłumaczyłam i odpisałam: "Wow, to świetne, daj mi więcej!". Byłam naprawdę rozkojarzona. Przy okazji poprawiłam jednak swój angielski.

Potem wykupiłam subskrypcję na Tinderze - dzięki niej możesz pisać do osoby, która ci się podoba. Szukałam ciekawych mężczyzn do rozmowy. Znalazłam na przykład klasycznego "survivalowca", wcześniej tylko o takich czytałam! Miał działkę w odległej wiosce w Tatrach, żył po swojemu, dostał nawet pozwolenie na broń. Podczas pandemii pracował zdalnie i cieszył się tym. Ale później zrobiło mu się smutno, więc szukał kobiety, która zgodziłaby się zamieszkać z nim w... bunkrze. Długo mnie zapraszał (śmiech).

OB: Jesteś romantyczna?

О: Jestem gotowa zrobić wiele dla romansu, ale nie w bunkrze. Z wampirem było ciekawiej. Pisał o sobie jako o dziecku nocy, wysyłał zdjęcia, na których jego oczy były albo zabarwione na czerwono -  soczewki albo w Photoshop. Zgrywałam się: "Och, zawsze marzyłam o tym, żeby stracić dziewictwo z prawdziwym wampirem i razem z nim biegać po dachach, zawsze na ciebie czekałam". Szybko się wkurzył, nie znosił tej gry (śmiech).

Ukraińcy chcieli barszczu i seksu

OB: Szukałaś zabawy czy związku?

О: Na Tinderze szybko zdałam sobie sprawę, że powinnam iść w dwóch kierunkach: szukać związków i nie wykluczać zabawy. Poznałam tak wielu interesujących ludzi! Na przykład Hindusa, który po raz pierwszy w życiu spróbował ze mną mięsa. Dla mnie, mięsożercy z ukraińskimi tradycjami smalcu, to była coś dziwnego.  

Szybko jednak odkryłam, że większość obcokrajowców szukających kobiet chce, by ich obsługiwano. Byłam już mężatką i nie widziałam potrzeby, by znowu pakować się w coś takiego. Szukałam związku opartego na partnerstwie: "przyniosę ci mewy do łóżka, a potem ty przyniesiesz mi mewy". Większość mężczyzn, których spotykałam, nie było na to gotowych. W szczególności Ukraińcy.  

Europejczycy kamuflowali swoje poszukiwania pokojówki romantyzmem. Ukraińscy mężczyźni mówili na pierwszej randce: "Przyjdę do ciebie na barszcz i seks". Byli to głównie faceci, którzy wyjechali przed wojną i teraz cieszyli się, że przyjechało do nich wiele samotnych kobiet. Liczyli na to, że dostaną nagrodę za samo to, że istnieją. Z czasem musieli spiuścić z tonu - bo konkurencja. A różnica, nawet w wyglądzie, między ukraińskimi mężczyznami a obcokrajowcami jest duża. I nie na korzyść Ukraińców.

"Na Tinderze szybko zdałam sobie sprawę, że powinnam iść w dwóch kierunkach: szukać związków i nie wykluczać zabawy". Fot: Shutterstock

OB: Więc umawiałaś się z kimś dla czegoś więcej niż tylko zabawa?

О: Związek typu friends with benefits [seks bez zobowiązań - red.] z Hindusem. Miło nam się rozmawiało, opowiadał mi o Indiach, bogactwie indyjskiej kultury i gotował indyjską pizzę. Byliśmy razem przez cztery miesiące. A potem został przeniesiony do Wrocławia do pracy. Zapytał mnie, czy będę za nim tęsknić. Nic nie poczułam. Wtedy po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że coś jest ze mną nie tak.

OB: Miałaś jakieś korzyści z tych randek?

О: Spotykałam się też z Turkiem. Jest socjologiem i szybko znaleźliśmy wspólny język. Z Hindusem znacznie poprawiłam swój angielski, a z Turkiem mogliśmy rozmawiać godzinami.

Spotykaliśmy się przez trzy miesiące, a potem zaczął mówić, że pragnie poważnego związku i małżeństwa. Wyjaśniłam, że nie chcę wychodzić za mąż, ale mnie nie słuchał. Sprawdził formalności w konsulacie i złożył oficjalną propozycję. Odmówiłam, bo kiedy ktoś nie słyszy twojego "nie" na początku związku, nie usłyszy go w przyszłości. I wróciłam na Tindera.

Dwudziestolatkowie obiecują dużo seksu i fajerwerki orgazmów

OB: Kto tym razem?

О: Przerzuciłam się na Włochów i Francuzów. Przy Włochach okazało się, że cały ten mój angielski na nic, bo oni nawijają jak YouTube na podwójnej prędkości. Ale jest z nimi łatwo i przyjemnie. Z Francuzem łączyła mnie intymność, fizycznie był nzachwycający - na brzuchu miał kaloryfer! Zadbany, przystojny, Francuz jak z żurnala. Ale zapomniałam o nim, gdy tylko go zostawiłam. Wtedy postanowiłam zadbać o siebie i poszłam do psychologa z pytaniem. Gdzie są moje emocje? - pytałam.

OB: I co powiedział psycholog?

О: Wyjaśnił mi, że stres i to, co widziałam, odłączyły moje emocje od umysłu. Niektórzy ludzie żyją z tym przez całe życie i jest to dla nich normalne. Ale nie dla ludzi tak ekspresyjnych jak ja. Ciężko pracowaliśmy. Po kilku sesjach pierwsza od półtora roku łza spłynęła mi po policzku. Wtedy poczułam jeszcze większą potrzebę zrozumienia siebie.

Dzieci pojechały na obóz, a ja miałam tydzień spokoju. Francuz zaproponował mi wspólne wakacje w Hiszpanii. Odmówiłam. Potrzebowałam tego tygodnia, żeby pobyć sama. W całym domu porozstawiałam pudełka z detalami miasta dla Muminków - uwielbiam Muminki! - i czułam się niesamowicie podekscytowana. Wychowano mnie tak, bym tłumiła swoje pragnienia ze względu na męża i dzieci. I oto jestem, po raz pierwszy od dziesięcioleci, sama ze sobą!

I wtedy pojawia się Francuz i krzyczy: "Wiem, że mnie zdradzasz, dlatego odmówiłaś wyjazdu ze mną na wakacje!". Zapraszam go do środka, on wchodzi i od razu od drzwi widzi rozłożone detale: tu schnie ściana bajkowego miejskiego domu, tam dach. Był wściekły: "Wymieniłaś mnie na TO?" Byłam taka zła, że tak pogardliwie określił moje hobby! To był koniec naszej znajomości.

W międzyczasie wygasła subskrypcja na Tinderze, a inne platformy randkowe pokazały swoje męskie dno. Miliard ofert, a wszyscy chcą, żebyś spotkała się z nimi w pracy w szpilkach i seksownych majtkach.

Na Badoo nie ustawiłam limitu wieku i zaczęli do mnie pisać dwudziestoletni chłopcy. Obiecywali dużo seksu, fajerwerki orgazmów i "masaż u ciebie", bo nie mieli własnego kąta. I tak znalazłam ukraińskiego chłopaka, marynarza, 28 lat.

OB: I co z tym Ukraińcem?

О: W końcu zdecydowałam się na wielkie pływanie. W pracy sytuację miałam stabilną, moje emocje wracały. Chłopak tak pięknie pisał, jakby korzystał z czatu GPT. Spotkaliśmy się i okazało się, że to taki inteligentny facet w prawdziwym życiu. Wyjaśnił, że był marynarzem. Był na morzu, gdy wybuchła wojna. Teraz nadal pracuje i przekazuje darowizny. Był słodki, opiekuńczy, poznał moje dzieci, moją mamę, moje koty... i nie bał się.

OB: Nadal się spotykacie?

О: Tak, od kilku miesięcy jestem w nim zakochana jak nastolatka. Chodzimy, trzymając się za ręce, całujemy się na przystankach autobusowych... I jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa. Moje uczucia powróciły. Teraz muszę całkowicie zanurzyć się w miłości. On niedługo wypływa w morze, a ja zostanę w domu. Będę oglądać głupie filmy o miłości, jeść czekoladę i płakać. A potem, zgodnie z moim planem odzyskania uczuć, będę musiała moralnie dojrzeć do roli dorosłej kobiety i być w stanie zbudować dojrzały związek.

OB: Będziesz gotowa ponownie wyjść za mąż?

О: Nie sądzę. Ogólnie rzecz biorąc, małżeństwo jest potrzebne, aby mieć wspólne dzieci i ochronę prawną. A co jeśli nie planujesz już mieć dzieci?

Wiele uchodźczyń ma podobne myśli. Od dzieciństwa uczono nas, że mężczyzna, nawet zły, musi być obok, bo kiedy jesteś sama, coś jest z tobą nie tak.

A tutaj nasze kobiety, które wyjechały za granicę ze swoimi dziećmi, zaczęły życie od zera na własną rękę i upewniły się, że nie potrzebują żadnego mężczyzny. Kobieta może nie tylko przetrwać sama. Może odbudować swoje życie, wychować dzieci, poradzić sobie ze wszystkim sama i mieć czas dla siebie!

Tak, bywa ciężko, ale i tak łatwiej niż z bezużytecznym mężczyzną.

Na Ukrainie kobieta z dziećmi jest obywatelem drugiej kategorii z przyczepą. A na Zachodzie jesteś przede wszystkim kobietą. Moja matka, moje dzieci, moje koty nie były ciężarem dla Turka, kiedy chciał się ze mną ożenić. Kiedy pojechałam do Paryża w interesach, Francuz zdziwił się, że zabieram tylko jedną córkę. Wyjaśniłam, że zabranie obu było dla mnie zbyt kosztowne. "Rozumiem, że twoje serce pęka jako matki" - powiedział i zaoferował mi pieniądze na zabranie ze sobą drugiego dziecka. Nie sprawiał wrażenia, że istnieję tylko dla jego przyjemności.

Hindus pomógł mi szukać mojej córki, która się zgubiła! Jesteśmy w trakcie randki, jestem już w bieliźnie, przytulamy się, a potem dzwoni moja matka: "Dziecko zniknęło!". On natychmiast się ubiera: "Idziemy szukać!".

Próbowałam spotykać się z Białorusinem, uchodźcą politycznym. Był wspaniały, ale nie chciał nawet słyszeć o moich dzieciach. To było tak, jakbyśmy mieli istnieć w próżni.

Nauczyłam się myśleć o sobie jako o wartościowej kobiecie, przeanalizowałam historie innych uchodźczyń. I nie pojmuję, po co byłby mi mężczyzna na stałe. Źli mężczyźni stwarzają tylko problemy, wymagają obsługiwania i kradną czas. A dobry... znajdź takiego, jeśli potrafisz.

No items found.
Wojna i miłość
Relacje
Historie uchodźców

Ukraińska dziennikarka, uczestniczka pierwszych polsko-ukraińskich projektów współpracy w 1990 roku. Obserwatorka parlamentarna. Pracowała w mediach drukowanych i telewizji. Od 2008 roku PR — kierownik prasowy przedstawicielstwa Polskiej Organizacji Turystyki w Kijowie. Od siedmiu lat mieszka w Krakowie. Współpracowała z tygodnikiem Wprost jako reporterka wojenna.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

<frame>Irena Karpa jest znaną ukraińską pisarką, piosenkarką, działaczką społeczną i ambasadorką kultury. Od 2015 roku przez cztery lata pełniła funkcję pierwszej sekretarz ds. kultury w Ambasadzie Ukrainy we Francji. Wraz ze swoim francuskim mężem i dziećmi mieszka w Paryżu, lecz nieustannie podróżuje po świecie, by zbierać fundusze na potrzeby ukraińskiej armii. <frame>

Zawsze była energetyczna, emocjonalna i pełna pasji. Wojna wydobyła z niej jeszcze jedną silną cechę – empatię. Spotkałyśmy się w hotelu między dwiema prezentacjami książek, by porozmawiać o jej poczuciu bezsilności i bezwartościowości podczas wojny, o specjalnym sposobie, który wymyśliła, by pomagać sobie i innym, oraz o tym, jak dyskutuje z agentami Kremla we francuskiej telewizji.

Irena Karpa na Chreszczatyku w Kijowie

Myślałam, że nic nie mogę zrobić

– Napije się pani kawy? – proponuje Irena Karpa.

– Dziękuję, ale wypiłam już rano na stacji benzynowej. Z jakiegoś powodu uwielbiam kawę ze stacji benzynowych.

– Ja też. To taki przydrożny romans. Lubię też herbatę z rokitnika, kiedy przyjeżdżam do Ukrainy. Nie ma nic podobnego nigdzie indziej na świecie.

Zatrzymała się Pani w Warszawie w drodze z Paryża do Kijowa, by zaprezentować nowy zbiór wierszy napisanych przez ukraińskie kobiety, w tym uchodźczynie, które nie miały wcześniej doświadczeń z pisaniem. Jak to się stało, że one zaczęły pisać?

Mówimy o zbiorze „Nie wiem, jak o tym napisać”. 33 ukraińskie kobiety opisują w nim swoje wczesne doświadczenia wojenne.

Wszystko zaczęło się w lipcu 2022 roku. Emocje ludzi były wtedy bardzo niestabilne. Moje też. Nie wiedziałam, gdzie się podziać. Widziałam wokół siebie świetnych ludzi, którzy angażowali się w wolontariat, i chciałam coś zrobić. Ale nie potrafiłam. Inni oddawali tysiące opasek uciskowych dla żołnierzy, a ja nie potrafiłam wynegocjować z farmaceutą antybiotyków bez recepty. Czułam się bezsilna. Chustoczka [Jurij Chustoczka – muzyk, były członek zespołu Okean Elzy – red.] mówi: „Będziesz moją zmienniczką za kierownicą?” Jestem podekscytowana: „Tak, hura!”. A on: „Ale skrzynia jest manualna”. O, cholera, ja jeżdżę tylko automatem! I tak na każdym kroku. Jak wielu z nas, byłam przytłoczona poczuciem winy: skala katastrofy była ogromna, ludzie umierali, a ja byłam bezpieczny tutaj, za granicą.

„Wyłącz się, zrób sobie przerwę” – nie zadziałało. Jaką przerwę, kiedy wszystkie twoje myśli są w Ukrainie? To rodzaj gry z wyczerpaniem i deprecjonowaniem samej siebie jednocześnie. Pamięta pani ten stan niekończącego się niepokoju i marnowania energii na nic? Zajęło mi trochę czasu, zanim zdałam sobie sprawę, że przeglądając równolegle dziesięć kanałów ze złymi wiadomościami na Telegramie i podając je dalej, tylko pogarszam sytuację swoją i innych. Niby rozumiałam, że muszę skupić się na jednej rzeczy, ale przez cały czas wydawało mi się, że nic nie mogę zrobić, że te moje darowizny są kroplą w morzu, że wszystko to jest bezużyteczne.

W końcu normalni ludzie zbierają milion w pół dnia, a co ja tu robię?

W pewnym momencie usiadłam i spisałam wszystko, co czułam. Cały strumień myśli. A kiedy zobaczyłam słowa, które napisałem, to było tak, jakbym zobaczyła wroga wychodzącego z ciemności. Oto jest – mój strach, mój niepokój, rozdzierający mnie na strzępy, na papierze przede mną. I wszystko stało się jakoś... jaśniejsze, a nawet łatwiejsze!

Lekarstwo na amnezję

Następnie zwróciłam się do mojej psycholog Łarysy Wołoszyny, aby dowiedzieć się, na czym polega ten efekt. Okazało się, że istnieje cała praktyka zwana „pisaniem automatycznym”. Opracowałyśmy więc zajęcia dla szerokiego grona odbiorców, z teorią i praktyką pisania online – „Pisanie terapeutyczne w czasie wojny”. Zapisało się prawie 600 ukraińskich kobiet z całego świata.

Prezentacja zbioru „Nie wiem, jak o tym napisać” w Warszawie

Za pieniądze zarobione na tym kursie kupiliśmy specjalny sprzęt dla żołnierzy, który później bardzo im pomógł. Terapia wyszła symbolicznie: obie ukraińskie dusze zostały uzdrowione i przyczyniły się do wyzwolenia swoich ojczystych terytoriów.

Uczestnicy mogli pozostać anonimowi, najważniejsze było szczere pisanie przez 5-7 minut o swoich obecnych uczuciach: samotności za granicą, niechęci do siebie, poczuciu bezradności, strachu, a nawet o niechęci do męża, który jest na wojnie, a ona wysyła mu buty, plecaki, kamizelkę kuloodporną, lecz on nie pochwali jej choćby jeden raz. Wszystko bez ogródek. I bez osądzania.

I tak ludzie piszą, jakby to była terapia, a ja nagle widzę diamenty w ich tekstach! Zaproponowałam im dodatkowy kurs pisania. Pisać o doświadczeniach i czasach, które już nigdy się nie powtórzą..

Przeżyte przez nas historie powinny zostać zachowane, ponieważ są naszą własną prawdą historyczną. Podręczniki historii mogą zostać przepisane, media mogą kłamać, ale nasze własne doświadczenia pozostaną

To jak opowieści naszych babć o wojnie lub głodzie – coś, co później staje się naszym wewnętrznym rdzeniem, naszym lekarstwem na amnezję. One są ważne dla rodziny, społeczeństwa i ludzkości w ogóle.

Pamiętam swój stan, kiedy zaczęła się wojna... Miałam przemawiać na Forum Kobiet. Był marzec, początek wojny, a ja nie wyobrażałam sobie wyjścia na scenę: trzęsły mi się ręce, płynęły łzy. Zadzwoniłam do psycholożki. Powiedziała, że to naturalne. Istnienie gatunku jest ważniejsze niż istnienie jednostki. Kiedy mój gatunek – Ukraińcy – jest zagrożony, czuję to na własnej skórze.

Samo zrozumienie tych procesów pomaga mi ustabilizować swój stan. Ale kiedy dodamy do tego pisanie, jest jeszcze lepiej.

Bądź silna i wygraj – radzi Irena Karpa

Na początku wszyscy byli naprawdę zdezorientowani, ale aktywni. A teraz widzę dużo zmęczenia, depresji, utraty wiary w przyszłość...

To prawda. Ale ja jestem zwolenniczką małych kroków. Trzeba robić, co się da, i dziękować sobie za to. Jeśli byłaś w stanie utkać siatkę maskującą, podziękuj sobie, ponieważ wiele osób nie zrobiło nic. Jeśli byłaś w stanie przyjść na wydarzenie i przekazać darowiznę – świetnie. Jeśli udało ci się porozmawiać z wojskowymi i ich wesprzeć – dobra robota.

Wojna trwa znacznie dłużej, niż się spodziewaliśmy. Musimy więc robić swoje małe rzeczy dzień po dniu.

Czasami wydaje się, jakby wszystko, co robisz, było podnoszeniem jakiejś sztangi. Dzień w dzień występujesz we francuskiej telewizji, mówisz i mówisz, ale czy to ma wpływ na cokolwiek?

Ministra kultury opowiada dowcip

Pamiętam, jak na początku wojny we Francji przedstawiciel snobistycznego stowarzyszenia biznesowego namówił mnie na zorganizowanie wieczoru ukraińskiego. Zaprosiłam pięknych ukraińskich artystów i biznesmenki, a on tak mi dziękował, że aż mi było wstyd. A pół roku później, gdy szukałam pieniędzy na wsparcie festiwalu kultury ukraińskiej, ten sam wujek mnie zbył: „Nawet się nie fatyguj! Na początku wojny wszyscy daliśmy pieniądze Ukrainie i nikt nie wie, gdzie one poszły, więc...”.

Ostatnio przysłał mi swój artykuł w znanym francuskim piśmie: „Jaka mucha ugryzła Macrona? Może to mucha tsetse? Nie pozwala naszym starym ludziom umierać z własnej woli (czyli eutanazja - red.), ale chce wysyłać młodych ludzi na śmierć w Ukrainie?”. Po tym po prostu go zablokowałem.

Widzę też plakaty rozwieszone tu i ówdzie w Paryżu: „Macron, nie będziemy umierać w Ukrainie!”. Z podpisem: „Patrioci”. Najwyraźniej jakaś populistyczna partia finansowana przez Rosję. To obrzydliwe. Jednocześnie są dowody na to, że połowa młodych Francuzów jest gotowa iść na wojnę w Ukrainie, jeśli zagrożone byłoby bezpieczeństwo Francji. A zawodowi francuscy wojskowi byli naszymi sojusznikami od samego początku, poszukując dla nas broni i mówiąc o swojej gotowości do wyjazdu do Ukrainy..

Jak trafiła Pani do francuskiej telewizji i co dokładnie Pani tam robi?

Zadzwoniła do mnie znajoma ukraińska dziennikarka i powiedziała, że dostała zaproszenie do programu telewizyjnego, ale po kilku wizytach tam już się wypaliła. Mam doświadczenie telewizyjne, więc poszłam. Zbaraniałam: w tych pierwszych programach Francuzi mieszali wszystko ze wszystkim. Modelka, która nawet nie mówi po ukraińsku, bo przeprowadziła się do Francji, gdy była uczennicą, mówi o geopolityce! Nauczycielka, która płacze na antenie i wyciera nos w ukraińską flagę. Gospodynie domowe oglądające rosyjskie kanały i mrużące oczy: „Trzeba bić ludzi, to wszystko polityka!”. I wszystko to zapycha mózg widza.

To jasne, że zaczęłam tam chodzić: za każdym razem, gdy się pojawiam, zmniejszam szansę zaproszenia kolejnego takiego „eksperta”.

Irena Karpa od ponad dwóch lat mówi we francuskiej telewizji o znaczeniu pomocy dla Ukrainy

Już trzeci rok poświęcam swój czas tej sprawie – bez honorarium, to mój wolontariat. Jedna transmisja to co najmniej 5 godzin pracy dziennie: godzina na przygotowanie, dwie godziny na dojazd, dwie godziny na transmisję. Czasami mówią, że będzie jeden temat, ale w rzeczywistości jest inny i trzeba się szybko odnaleźć. Nie można milczeć. Trzeba dyskutować, zaprzeczać bzdurom, które często wypowiadają francuscy eksperci w swoim ojczystym języku. W porządku, stres jest ciebie dobry – śmieję się.

Moim zadaniem jest dotrzeć do serc publiczności. Eksperci przychodzą pokazać swoje ego. Jest wielu wojskowych o proukraińskich poglądach, świetnych reporterów, którzy byli w Ukrainie. Są też, jak ja to nazywam, agenci Kremla, jak była ambasador Rosji, która między kolejnymi wejściami na wizję opowiada nam, jak jadła kawior z Patruszewem [Nikołaj Patruszew, były dyrektor FSB, obecnie doradca Putina – red.] i jakim to on jest intelektualistą.

Jest w tym wiele jawnego cynizmu. Ta sama francuska minister kultury [Roselyne Bachelot, była francuska minister kultury – red.], która ściskała mnie na Forum Kobiet w Angers po moim wystąpieniu na temat ukraińskich kobiet w czasie wojny, niedawno między audycjami opowiedziała wulgarny żart o rosyjskich żołnierzach gwałcących Ukrainkę. Uznała to za stosowne i zabawne. Nawet były oficer KGB poczuł się nieswojo. Nie powstrzymało jej nawet to, że naprzeciwko niej siedziała Ukrainka, której mężczyzna walczył i mógł zginąć na froncie...

Nawiasem mówiąc, po tym forum, które odbyło się 8 marca 2022 r., postanowiono przekazać 1 600 000 euro na pomoc dla ukraińskich artystów i... rosyjskich dysydentów.

Francuzi uparcie szukają „dobrych Rosjan”. Ale ja, podobnie jak inni członkowie ukraińskiego PEN Clubu, nie organizuję z nimi żadnych wspólnych wydarzeń

Zdarzyło się to już raz: zaprosili mnie na wydarzenie, mówiąc, że oprócz mnie będą tylko Ukraińcy – pisarz Andrij Kurkow i jeszcze jakiś kompozytor. Zgodziłam się. A w studiu okazało się, że Kurkow jest na Skype, kompozytor napisał „Odę do pokoju” (to nie jest mój dyskurs, bo dla mnie pokój jest możliwy dopiero po zwróceniu naszych terytoriów i reparacjach), a dwóch innych pozostałych gości to Rosjanie, dysydenci. Ale patrząc na moją wściekłą minę, sami zaczęli obrzucać Rosję błotem tak bardzo, że nie miałam już tam nic do roboty. Sami powiedzieli, że Rosji już nic nie pomoże.

Z Frankiem Wilde, niemieckim projektantem i blogerem, który od początku wielkiej wojny codziennie robi zdjęcia w windzie, wspierając Ukrainę

Wbrew temu wszystkiemu, Macron wygląda ostatnio na odważnego przystojniaka. W końcu wyraził wszystko, o czym mówiłam przez dwa lata, co my, Ukraińcy, czuliśmy i co chcieliśmy przekazać Zachodowi, całemu światu. To było tak, jakby oglądał moje francuskie programy telewizyjne.

Czasami Francuzi nadal ekscytują się wielką kulturą rosyjską, wszystkimi tymi „tołstojowcami”. Mówią: „Jak będziemy bez nich żyć?” „Dlaczego musimy ich kancelować?” Kiedyś się złościłam i wyjaśniałam. Teraz po prostu mówię: „Wiesz, nie mam nic przeciwko martwym Rosjanom”.

Jaka jest misja pisarza podczas wojny?

Dokumentować historię. Zapisywać własne doświadczenia i doświadczenia innych. Wspierać i dodawać otuchy. Dlatego literatura humorystyczna jest bardzo potrzebna. Może po wojnie, kiedy ostry ból ustąpi, ktoś napisze ukraińskiego „Szwejka”.

Kiedy odwiedzam szpitale, słyszę od wojskowych sporo czarnego humoru. Facet, któremu amputowano stopę, powiedział mi: „Wysyłam bratu zdjęcie i piszę, że japonki to już nie moja sprawa”. To właśnie rozumiem siłę ducha ludzi, którzy są zwycięzcami.

Teraz chcę zorganizować zajęcia terapeutyczne z pisania dla weteranów z dziewczynami z Iwano-Frankiwska. Dla tych, którzy są na froncie, nie ma sensu tego robić. Ale dla tych, którzy są na rehabilitacji – jest sens.

Jest jeszcze jedna grupa: żony i narzeczone poległych żołnierzy.

Nie wiemy, przez co przeszły, jak sobie radzą... Potrzebujemy profesjonalizmu i dużo siły, aby pomóc im poradzić sobie z żałobą. Kiedyś podczas przemówienia we Frankiwsku podeszła do mnie kobieta w czerni. Powiedziała, że zmarł jej mąż. Wszystko, co mogłam powiedzieć, to: „Niech pani pisze do niego listy”. Takie terapeutyczne, żeby powiedzieć wszystko, czego nie zdążyła powiedzieć na pożegnanie... Ale ona nie miała czasu na teorię: „Napisałam już tyle tych listów i wszystkie zostały mi zwrócone z jego rzeczami. Dziwne: jego kubek, który zabrał ze sobą z domu, nie stłukł się!”.

Już go nie ma, a jego kubek jest

Nawet teraz, kiedy o tym opowiadam, mam gęsią skórkę. Nie wiedziałam, co mogę powiedzieć osobie w głębokiej żałobie. Więc po prostu ją przytuliłam...

Jest dużo bólu, który wydaje się być niemożliwy do pokonania. Potrzebujesz czasu, żałoby. A na wojnie nie ma żałoby

Jaka jest Pani najbardziej bolesna strata w tej wojnie?

Wika Amelina [Wiktoria Amelina, ukraińska pisarka, która zginęła od rosyjskiego ostrzału w Kramatorsku – red.]. Planowaliśmy jej przyjazd do Paryża, by mogła tu napisać książkę, szukaliśmy dla niej mieszkania i szkoły dla jej dziecka. Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się stało...

Mam przyjaciół, których bliscy zginęli. Jest wiele bólu, w którym nie da się pomóc. Potrzebujemy czasu, żałoby. Ale na wojnie nie ma żałoby.

Za każdym razem gdy widzę rozrastające się cmentarze na Ukrainie, bardzo mnie to boli. Widzę flagi narodowe powiewające nad grobami, co oznacza, że to groby żołnierzy. We Lwowie usunięto nawet płyty z Pola Marsowego, by zrobić miejsce na pochówek ludzi.

Ci, którzy mówią, że nie należy dawać Ukrainie broni, powinni spojrzeć na to wszystko jak na bardzo możliwy scenariusz dla ich przyszłości.

Cudzoziemiec nie zrozumie, jak nam teraz jest

Niedawno byłam w Japonii. Kiedy ludzie dowiadywali się, skąd jestem, mówili: Walcz, Ukraino! Potomkowie samurajów postrzegają potomków Kozaków jako prawdziwych wojowników.

Wiele naszej sztuki wiąże się z żałobą. Kobiety haftowały, aby przetrwać straty. Mężczyźni komponowali pieśni podczas kampanii wojskowych. Cała ta kombinacja tragedii, miłości i elegii tworzy nas. Może tego nie rozumiemy, myślimy: co ja, mały człowiek, mogę zrobić? Ale mamy bardzo ważną misję.

Jak teraz wspierają Panią dzieci i mąż? Dają Pani siłę?

To ja muszę dawać wszystkim siłę (uśmiech). Mój pies mnie wspiera - to jest bezwarunkowa miłość.

Irena Karpa w Paryżu ze swoim psem

Mam nastoletnie dzieci. Oczywiście chciałabym, żeby mnie wspierały. Żeby przynajmniej czasem mnie przytuliły. Starsze może zrobić herbatę. Ukrywają swoje prawdziwe uczucia. Ale wiem, że one też bardzo martwią się wojną. Ojciec chrzestny mojej najstarszej córki jest teraz niedaleko Bachmutu, a ona napisała do niego list po ukraińsku, drukowanymi literami: „Jesteś bardzo fajny! Kiedy wojna się skończy, wróć”. A on mówi, że zabiera ten list ze sobą, ilekroć wychodzi na akcję.

Mój mąż dał mi nawet pieniądze na datki. I już nie narzeka, że ciągle jeżdżę do Ukrainy. Bo kiedyś narzekał, że jest jak żona kapitana statku: cały czas mnie nie ma.

Rozumie mój styl życia i jestem mu za to wdzięczna. Ale dziś nikt nie rozumie Ukraińca lepiej niż inni Ukraińcy. Łączy nas wspólny ból. Cudzoziemiec, bez względu na to, jak bardzo jest współczujący, nigdy nie zrozumie, przez co przechodzimy.

Czyż cierpliwość nie jest jedną z oznak miłości?

Zgoda. Jeśli wierzyć jego słowom, bardzo mnie kocha. Ale są uczucia i jest wojna. A na wojnie emocje są zawsze silniejsze.

Wyjaśniłem mu to: „Stary, nie mogę poświęcać ci tyle uwagi, co kiedyś. Nie mogę iść na targ i kupić ci bażanta, jak kiedyś. Nie mam zasobów, wszystkie idą gdzie indziej”. I zrozumiał. Teraz, kiedy nie mamy ochoty na gotowanie, po prostu zamawiamy jedzenie, na przykład z restauracji prowadzonej przez syryjskich uchodźców.

Niedawno pojechaliśmy z dziećmi na wakacje i najlepiej mi było o 5 rano, kiedy spacerowałam sama. Bardzo ważne jest, aby mieć czas dla siebie. To może być masaż, czytanie na trawie w parku albo samotny spacer o świcie.

— Albo kawa na stacji benzynowej...

— Albo kawa na stacji benzynowej! To także bardzo pożyteczna rzecz.

Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterki

20
хв

Irena Karpa: Macron wreszcie powiedział całemu światu to, co ja mówię od dwóch lat

Mariia Syrchyna

Anastazja Kuźmińska, pseudonim „Orzech”, na wojnie jest od 2022 roku. Była sanitariuszką, teraz uczy się obsługi dronów.

Śmierć taty nie może pójść na marne

– Romantyzowałam wojnę – mówi Nastia Sestrom. – Wcześniej próbowałam dołączyć do ATO [operacja antyterrorystyczna przeciw seperatystom z obwodów donieckiego i ługańskiego, rozpoczęta w 2014 r. – red.], ale dziewczyna z dyplomem z prawa nie była wtedy potrzebna. Patrzyli na mnie i kręcili palcem na mojej skroni. Ale kiedy rozpoczęła się inwazja na pełną skalę, zdałam sobie sprawę, że teraz po prostu muszę iść na wojnę.

Mój tata zginął na froncie w marcu 2022 roku, na kierunku mikołajowskim. Rosjanie przylecieli helikopterami i zaczęli strzelać. Miał 60 lat, walczył od 2014 roku. Nie myślałam o zemście. Ale pomyślałem, że jeśli na tym się skończy, to wszystko na nic. Śmierć mojego taty nie może pójść na marne.

Nie przygotowywałam się do wojska, bo nie wiedziałam, na co się przygotować. Nie wiedziałam, gdzie mnie zabiorą. Na początku zaproponowali mi pracę kucharza. Zgodziłam się, ale nic z tego nie wyszło. Potem była kolejna próba: strzelec. Też się nie udało. Ale udało mi się zostać medykiem pola walki. Kiedy powiedzieli mi, że zostanę zrekrutowana, zacząłam się przygotowywać. Oglądałam dużo filmów, czytałam literaturę, chociaż nigdy nie wiadomo, na co konkretnie się przygotować.

"W wojsku oficjalnie wszyscy są równi, ale w rzeczywistości tak nie jest. Walczyłam z tym, próbowałam to zmienić".

Na wojnie przetrwanie to kwestia przypadku, ale nie można być idiotą. Na przykład: „Nie zejdę do okopu podczas ostrzału, bo tam jest woda”. Albo: „Nie będę padał na ziemię za każdym razem, gdy leci pocisk”. Tak się nie robi. Między komfortem a bezpieczeństwem musi być równowaga.

– Co jest najgorsze w wojnie? Chaos. Wszystko może ci się przydarzyć w każdej chwili. Nigdy nie zdarzyło się, by wszystko szło zgodnie z planem.

To straszne, gdy giniesz nie podczas wykonywania rozkazu, jak bohater, ale trafiwszy pod ostrzał w drodze do latryny. Albo gdy nieostrożny dowódca pomyli kierunki. Taki chaos jest przerażający

Byłam pod ostrzałem. Jechaliśmy samochodem i wleciał w nas dron. To było nie tyle przerażające, co niespodziewane.

Ale najstraszniej jest wtedy, kiedy wydaje się, że to się nigdy nie skończy. Siedzisz w piwnicy, codziennie ostrzeliwana, i nic się nie zmienia. Oni walą raz za razem, a ty siedzisz. W pewnym momencie wydawało się, że ktoś z nas tego nie wytrzyma. Nie ty, ale ktoś obok ciebie. Kiedyś byłam w jednym miejscu przez 17 dni. Jedzenie było złe, woda jeszcze gorsza.

Cały ikonostas nagród

— Ides — Buzz, coś w pobliżu przeleciało obok. Wsiadasz do samochodu - bas, znowu poleciał. Boisz się, ale strach szybko ustępuje. Przetrwał i dobrze.

– Idziesz, a tu coś obok ciebie przelatuje. Jedziesz samochodem – znowu coś leci. Boisz się, ale strach szybko mija. Przeżyłaś i masz się dobrze.

Nie zawsze są warunki. A raczej prawie zawsze nie ma warunków. Wzięcie kąpieli to duży problem. Zdarzało się, że przez miesiąc musieliśmy myć się wyłącznie wodą z czajnika podgrzewaną na kuchence. No i żeby się umyć, trzeba się gdzieś schować przed mężczyznami. Mój rekord to 17 dni bez mycia, ale zazwyczaj kąpanie jest raz w tygodniu. Gdybym nie miała sumienia, mogłabym prosić dowódcę o zgodę na częściej, ale wtedy ktoś inny by się nie wykąpał.

Większość moich ran jest po małych odłamkach. Kilka małych plamek, które krwawią. Patrzysz na i wydaje ci się, że w przedszkolu bardziej krwawiłaś, gdy rozbijałaś sobie kolana. Ale takie obrażenia są bardzo niebezpieczne

Wyciągałam ludzi, którzy później umierali w szpitalu. Wyciągałam zwłoki. Ale nikt nie umarł w moich ramionach.

Nagród to ja mam cały ikonostas (śmiech). Żelazny Krzyż, dyplom od Rady Najwyższej, odznakę trzeciego stopnia za zasługi dla miasta. Nie wiem, dlaczego je dostałam.

Któregoś dnia dostałam rozkaz: Kuźmińska jutro wyjeżdżasz. Myślałam, że zabierają mnie na jakąś ważną rozmowę. Okazało się jednak, że to była ceremonia wręczenia medalu. Żyliśmy wtedy w okopach, ostrzeliwani z moździerzy, czołgów i helikopterów. Pomogłam jednemu rannemu, przeżył. Może dlatego dali mi ten medal.

Dlaczego idę jeszcze raz

– Medyczka to oczywiście ładnie brzmi, ale w wojsku nie ma kobiecych określeń – to jedna wielka bajka dla telewizji. W wojsku niby wszyscy są równi, ale kobiety zazwyczaj dostają papierkową robotę. Walczyłam z tym, próbowałam to zmienić.

Armia zawsze potrzebuje pieniędzy, dronów, jedzenia, ubrań, broni, samochodów, leków. I ludzi.

Wstąpiłam do armii, żeby walczyć. Na tym samym poziomie co mężczyźni. Moje życie nie jest cenniejsze niż życie moich kolegów. Dlatego nie rozumiem, dlaczego miałoby być jakieś specjalne traktowanie. Jako medyk bojowy muszę wykonywać swoje obowiązki także na polu bitwy. Początkowo nie wolno mi było tego robić, ale w końcu się udało.

Podczas służby miałam do czynienia z całym batalionem różnych żołnierzy. I traktowali mnie różnie. Niektórzy życzliwie, inni jak sposób na uniknięcie służby. Bo medyk pola walki może wysłać żołnierza na leczenie, czyli na odpoczynek. Byli tacy, którzy mnie chronili. Byli też dżentelmeni, którzy pierwszą wpuszczali mnie do okopu, gdy zaczynał się ostrzał.

Bycie medykiem bojowym to ważna i potrzebna praca, ale ja chcę robić coś bardziej wymagającego i satysfakcjonującego. Dlatego uczę się na operatora dronów

Teraz możliwości nauki latania dronami są ograniczone. Dzięki wolontariuszom mamy pewne programy, ale one nie wystarczą, jest sporo wymagań. Latania dronami jest bardzo trudne, to dużo teorii i praktyki. Jak jazda samochodem, tyle że w trzech wymiarach.

Wszyscy instruktorzy to mężczyźni – cywile. Ponieważ mam doświadczenie wojskowe, nie wiedzą, jak ze mną postępować. Jak skończę szkolenie, wrócę na front.

„Wstąpiłam do armii, żeby walczyć. Na tym samym poziomie co mężczyźni”.

Wierzę, że zwycięstwo nadejdzie, gdy Rosja zniknie. Na wojnie co chwilę ktoś ginie. Nie mogę przez to spać, nie mogę cieszyć się życiem. Dlatego idę na wojnę. Jeszcze raz.

Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterki

20
хв

Nastia, medyk pola walki: Na wojnie nie ma feminatywów

Ksenia Minczuk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Profesor Stępień: Prezydenci i rządy przychodzą i odchodzą. Znacznie ważniejsza jest postawa narodu

Ексклюзив
20
хв

Kareta dla uchodźczyni. Absurdalna historia rejestracji samochodu w Polsce

Ексклюзив
20
хв

Po raz pierwszy w życiu podniosłam rękę na dziecko. Moja córka się bała

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress