Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Anne Applebaum: Globalny status USA zależy od ich postawy wobec Ukrainy
Porzucenie Ukraińców utwierdziłoby Rosję i Chiny w przekonaniu, że Stany Zjednoczone są „zdegenerowaną, umierającą potęgą” – pisze znana amerykańska dziennikarka na łamach "The Atlantic"
„Czy Kongres naprawdę zamierza teraz porzucić Ukrainę?” – pyta w tytule swego najnowszego artykułu dla „The Atlantic” Anne Applebaum. Zadaje to pytanie z Warszawy, oddalonej od frontu o ok. 700 kilometrów, czyli będącej w zasięgu rażenia rosyjskich rakiet konwencjonalnych, podobnie zresztą jak setki miast w Niemczech, krajach bałtyckich, Skandynawii, Czechach, Słowacji czy Rumunii. Applebaum zauważa, że życie w tych krajach toczy się w normalnych, pokojowych koleinach: Rumuni i Finowie szykują się do wyborów, w Niemczech strajkują rolnicy, a w Litwie trwa międzynarodowy festiwal światła…
Pozorna normalność
Tyle że ta normalność się skończy, jeśli Ukraińcy zaczną przegrywać. A to możliwe, jeżeli nie będą mieli amunicji i broni. Choć nigdy nie mieli tego wystarczająco dużo, w walce z silniejszym wrogiem dzięki męstwu, ale też innowacyjności odnosili spektakularne sukcesy – ostatnio np. zniszczyli dronami odległe o setki kilometrów od ich granic rosyjskie składy gazu pod Sankt Petersburgiem.
Ewentualne powodzenie Rosjan na froncie, które polegałoby na zepchnięciu ukraińskich sił w głąb kraju, dla Ukrainy oznaczałoby kolejną falę nieszczęść: mordowanie cywilów, tortury i wywożenie dzieci na wschód, a także zniszczenie kolejnych regionów kraju.
Dla Stanów Zjednoczonych oznaczałoby to natomiast wizerunkową katastrofę. Przez dwa lata wojny dzięki polityce prezydenta Bidena USA stały na czele międzynarodowej koalicji, która skutecznie – wojskowo, gospodarczo i politycznie – wspierała Ukrainę w jej walce o przetrwanie. Gdyby jednak Ukraińcy zaczęli przegrywać z powodu poczynań Republikanów w Senacie, Ameryka z najpotężniejszego sojusznika stałyby się w oczach świata sojusznikiem niepoważnym, niewiarygodnym i po prostu głupim – pisze Applebaum.
Trumpa gra na destrukcję
Większość Amerykanów i amerykańskiej klasy politycznej nadal Ukrainę popiera. Problemem jest mniejszościowa grupa republikańskich senatorów, którzy realizują destrukcyjny plan Donalda Trumpa.
Były prezydent i prawdopodobny rywal Bidena w kolejnych wyborach uznał, że w jego interesie jest chaos, a nie rozwiązywanie problemów przez obecną administrację. Jednym z takich problemów od dawna jest sytuacja na granicy z Meksykiem. Chcąc przeforsować w Kongresie wsparcie dla Ukrainy, Demokraci powiązali je ze zmianami w amerykańskim prawie imigracyjnym i polityce granicznej. Liczyli na to, że Republikanie, których część jest niechętna wspieraniu Ukraińców, nie odważą się torpedować działań naprawczych na granicy.
Jednak się odważyli – bo tak kazał im Trump, którego motywy, jak pisze Applebaum, są „rażąco samolubne: chce, aby granica amerykańsko-meksykańska nadal była pogrążona w chaosie, aby móc wykorzystać tę kwestię w swojej kampanii”. Trump stosuje taktykę spalonej ziemi: torpeduje wszystko, co mogłoby okazać się sukcesem Bidena, nawet kosztem interesów własnego kraju. Los Ukrainy nie obchodził go nigdy.
Фото: Shuttestock
Make America serious again
Zdaniem amerykańskiej dziennikarki działanie Trumpa, „zhańbionego byłego prezydenta, który próbował utrzymać się na stanowisku, używając przemocy i oszustwa”, i jego ludzi w kongresie nie ma sensu. Dla świata będzie jedynie sygnałem, że amerykański system polityczny przejęli i doprowadzili do dysfunkcji prorosyjscy radykałowie. Rosję i Chiny porzucenie Ukraińców utwierdziłoby z kolei w przekonaniu, że USA są „zdegenerowaną, umierającą potęgą”.
Europejczycy – których łączna pomoc dla Kijowa jest większa niż amerykańska, tyle że nie mogą jeszcze wyprodukować broni i amunicji w potrzebnej Ukrainie ilości – uznaliby natomiast, że Amerykanie nie są godni zaufania.
Polityczna niekompetencja Republikanów może mieć globalne skutki. Ale mają jeszcze szansę na to, by, powstrzymując tę destrukcję, na powrót uczynić Amerykę… poważną – pisze Applebaum.
Jędrzej Dudkiewicz: – Kilka dni temu napisała Siostra krótki, ale mocny list otwarty do Karola Nawrockiego, jego żony, marszałka Sejmu oraz posłanek i posłów, odnoszący się weta prezydenta Nawrockiego do ustawy o pomocy ofiarom wojny w Ukrainie. Co Siostra czuła, usłyszawszy o wecie – i pisząc swój list?
Siostra Małgorzata Chmielewska: – Miałam przed oczami twarze moich ludzi. Moich w tym sensie, że tych, którzy mieszkają w naszych domach lub tych, których wspieramy w inny sposób. To na przykład starsze kobiety, które mają dorosłe dzieci z niepełnosprawnościami. Oczyma duszy widziałam moment, kiedy będę musiała im powiedzieć: „Pa, pa, kochani”. Bo o ile będziemy w stanie wciąż zapewniać im miejsce do życia, to już sfinansowanie ubezpieczeń, szkoły, leczenia będzie poza zasięgiem naszych możliwości. Mamy przecież pod opieką również wiele osób z Polski: w kryzysie bezdomności, z niepełnosprawnościami. Wyobrażałam więc sobie cały ten zamęt, to nieszczęście, ten dramat i niepokój ludzi, z którymi na co dzień żyję w tym samym domu, na tym samym podwórku. Znam ich losy, ich sytuację.
To, co czułam, to nawet nie była złość, tylko coś pomiędzy zdumieniem a – nazwijmy to brutalnie – obrzydzeniem, że można tak bezsensownie zarządzać ludzkim życiem
Dlatego napisałam ten list, w którym jest wezwanie: „Zapraszam do osobistego z nimi spotkania. Spojrzenia w oczy i powiedzenia: 'spadaj mały, spadaj starcze, skąd przyszedłeś’”.
To nie są statystyki, liczby, to dotyczy konkretnych osób. Tak jak Stalin powiedział, że śmierć człowieka to tragedia, a śmierć miliona ludzi to statystyka, tak wyobraziłam sobie Putina, który codziennie rano ustawia ołowiane figurki na stole i zrzuca część z nich na ziemię: swoich, Ukraińców, także dzieci. Ale to nie jest zabawa.
Tyle że mój list nie jest przeciwko komuś, a w obronie kogoś – to zasadnicza różnica. Nie jestem człowiekiem walki z kimś, tylko ewentualnie walki o coś, oczywiście także przy pomocy odpowiednich środków. Żyjemy w kraju demokratycznym, wolnym, więc paradoksalnie to, co napisałam, być może wyraża szacunek względem osób, które zostały wybrane po to, by zarządzać Polską, a tym samym losem ludzi tu żyjących, nie tylko Polek i Polaków. Polityczki i politycy zostali wybrani po to, by robić to według pewnych wartości, na których opierała się Solidarność i na których nadal – mam taką nadzieję – opiera i powinno opierać się życie w naszym kraju. Mamy od tego nie tylko Unię Europejską i konstytucję, ale też historię, bo za te wartości Polki i Polacy oddawali życie.
Siostra Małgorzata Chmielewska z synem Arturem. Archiwum prywatne
Jakie zdaniem Siostry mogą być najgorsze skutki zawetowania tej ustawy?
Jeżeli do końca września nic się nie zmieni, to najgorszym bezpośrednim skutkiem nie będzie kwestia odebrania 800+, chociaż to oczywiście bardzo ważne. Przede wszystkim osoby, które wjechały do Polski na tak zwanym statusie UKR, czyli jako uchodźcy wojenni z Ukrainy, będą u nas nielegalnie, a tym samym stracą prawo chociażby do edukacji czy ochrony zdrowia. Dodatkowo ci, którzy na podstawie tego statusu zatrudniają Ukrainki i Ukraińców, będą musieli ich zwolnić. W naszej Wspólnocie zatrudniamy kilka wspaniałych osób – jako kierowców, opiekunów – dając w ten sposób szansę rodzinom dzieci z niepełnosprawnościami.
Nie wiem jeszcze, czy 1 października będę zobowiązana donieść, że są u mnie nielegalni uchodźcy, ale to wcale nie jest nierealny scenariusz
Może pan prezydent po prostu nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji, jakie niesie za sobą weto tej ustawy? Mam nadzieję, że politycy się ogarną.
Stowarzyszenie Nomada zamieściło niedawno post, z którego wynika, że dzięki decyzji Unii Europejskiej z 2022 roku osoby z Ukrainy powinny mieć zagwarantowaną tymczasową ochronę co najmniej do 4 marca 2027 roku.
Z tego wynika, że nie zostało to powiązane i wzięte pod uwagę przy decyzji o wecie. To reakcja nielicząca się z faktami oraz prawem, któremu podlegamy, także będąc częścią Unii Europejskiej. I to jest właśnie tragiczne, bo ludzie nie wiedzą, co będzie, przeżywają w tej chwili ogromny dramat i niepokój. Mimo decyzji UE, o której pan mówi, trudno powiedzieć, co będzie. Czy ludzie z Ukrainy będą musieli starać się o prawo do pobytu, co zwykle długo trwa i co będzie tym gorsze, że nagle kilkaset tysięcy osób ruszy do urzędów? Nie wiadomo. Czy będą mogli legalnie pracować? Nie wiadomo. Prawo, także to europejskie, działa wtedy, kiedy jest przestrzegane. Tymczasem weto jest sygnałem, że wcale tak być nie musi i nawet to, co w tym momencie zapewnia nasz kraj osobom z Ukrainy, niekoniecznie będzie nadal gwarantowane. A już teraz, nie oszukujmy się, to są ochłapy.
Tym bardziej jeżeli części osób zostanie zabrane świadczenie 800+.
Jak ma pracować mieszkająca na wsi matka, która ma czwórkę dzieci, a wśród nich troje z niepełnosprawnościami? Nie wiem, ile musiałaby zarabiać, żeby móc opłacić wynajem, rachunki oraz załatwić opiekę i wsparcie dla dzieci. Tak samo osoby starsze – gdzie pójdą do pracy, kto je przyjmie? To są często schorowani ludzie; w tym roku zmarło troje uchodźców, którym pomagaliśmy. Takich osób jest bardzo wiele, one nie będą w stanie spełnić wymogów, by dostać 800+ czy cokolwiek innego.
Warto może w tym miejscu dodać, że przekonanie o tym, iż ludzie z Ukrainy mają w Polsce jakieś wielkie przywileje socjalne, to jest zwyczajna bajka
Na przykład osoby z niepełnosprawnościami czy starsze nie mają prawa do pogrzebu. My płacilibyśmy za nie z uzbieranych środków, ale ksiądz proboszcz za takie pogrzeby nie bierze od nas pieniędzy. Nie mają też prawa do pobytu w domu pomocy społecznej, wielu zasiłków, darmowych leków. Nie trzyma ich tutaj „socjal”, tylko często dramatyczna konieczność ochrony własnego życia. Ludzie tęsknią, ogromna część moich mieszkańców chciałaby wrócić do siebie. Są tu osoby, które trafiły do nas dosłownie z dwoma porcelanowymi kubkami, bo to było jedyne, co udało im się zabrać ze zrujnowanego domu w trakcie ucieczki. Wszystkie osoby potrzebowały też pomocy ze względu na zespół stresu pourazowego.
Ustawa, o której rozmawiamy, pod wieloma względami była ważna. Ale czy były w tym dokumencie również zapisy, które się Siostrze nie podobały? Czy dobrym pomysłem była choćby likwidacja, a przynajmniej mocne ograniczenie, funkcjonowania ośrodków zbiorowego zakwaterowania dla osób z Ukrainy?
Ośrodki, o których pan mówi, to w większości miejsca, w których ani ja, ani pan nigdy byśmy nie chcieli wylądować. Współpracujemy między innymi z organizacją działającą w Warszawie, na Dworcu Wschodnim, i dzięki temu wiem, że warunki w nich są bardzo kiepskie, zwłaszcza dla rodzin z dziećmi oraz osób starszych. Do tego, o ile mi wiadomo, za pobyt tam trzeba jeszcze płacić. Tymczasem np. przeciętna emerytura w Ukrainie to w przeliczeniu na naszą walutę 300-400 złotych. Mieszka u nas pani Raisa, profesorka politechniki, była dyrektorka urzędu patentowego, która ma emeryturę 900 zł – i to jest bogactwo. Tym niemniej te ośrodki dawały jakiś punkt zaczepienia, możliwość chwilowego uspokojenia się, odpoczęcia, co potem przekłada się na większą szansę na usamodzielnienie. W naszej Wspólnocie było już prawie 300 osób i wielu udało się stanąć na nogi, a część nawet wyjechała na Zachód.
Wspomnę tu choćby o Oli, która zanim wróciła do Ukrainy, by pochować męża poległego na froncie. Ukończyła szkołę dla opiekunek z nadzieją, że będzie mogła zostać i normalnie pracować w Polsce. Mówię o tym też dlatego, że wiele Ukrainek pracuje na czarno, często właśnie jako opiekunki osób starszych, zmieniając im pampersy, myjąc je. Bez problemu można znaleźć w internecie prośby czy wręcz błagania ludzi, którzy próbują znaleźć opiekę dla starszej mamy czy taty. Powinniśmy więc raczej robić wszystko, by takiej pracy na czarno było jak najmniej i by osoby z Ukrainy dostawały odpowiednie wsparcie. Także ze względu na naszą historię, na te miliony Polaków, którzy uciekali do innych krajów przed wojną czy prześladowaniami i uzyskiwali tam pomoc. Wymaga tego zwykła ludzka przyzwoitość, nie mówiąc już o chrześcijaństwie.
Jak w takim razie odniesie się Siostra do zapowiedzi naszego rządu, który planuje przygotować nową ustawę, zgodnie z zapowiedziami mającą pozbawić dostępu do różnych świadczeń nie tylko osoby z Ukrainy, ale także z innych państw – chyba po to, żeby jakoś dogadać się z prezydentem?
Szczerze mówiąc nie wiem, jakie świadczenia otrzymują obywatele innych państw, traktuję to więc znów jako zwykłą propagandę na temat rzekomych przywilejów. To jest mit.
Uchodźcy, którzy trafiają do Polski, niezależnie skąd, często przebywają w ośrodkach, załatwienie papierów niekiedy zajmuje dwa lata, a potem każe im się te ośrodki opuścić i samodzielnie znaleźć sobie pracę i mieszkanie. Bez żadnych środków do życia
Trzeba to koniecznie odkłamywać, tym bardziej że w ten czy inny sposób każda wojna się kiedyś kończy. Ludzie, którzy do nas przyjechali, ufając, że znajdą tu dach nad głową i wsparcie, jeśli zostaną, ostatecznie wcale nie muszą darzyć wielką życzliwością kraju, który niestety okazał się tak mało gościnny. Poza dostępem do bezpłatnej edukacji i ochrony zdrowia – w której nikt z Ukrainy nie ma pierwszeństwa, to jest totalna bzdura – wsparcie naszego państwa jest w zasadzie żadne. A jeszcze myśli się o tym, by części osób zabrać 800+.
Co w takim razie według Siostry powinniśmy robić jako kraj i społeczeństwo? Jakimi zasadami kierować się przy wspieraniu Ukrainy?
Wartościami humanitarnymi, solidarnościowymi i chrześcijańskimi. Nie oznacza to oczywiście, że jeżeli ktoś z Ukrainy popełni przestępstwo, to należy mu je darować. Oczywiście, że nie. Natomiast powinniśmy zrobić wszystko, by jak najwięcej osób mogło zapuścić u nas korzenie, dostać wsparcie oraz możliwość godnego życia. Zwłaszcza tych, które nie są w stanie samodzielnie sobie poradzić.
Uderzające jest jednak to, co w odpowiedzi na mój list napisał jeden z posłów – sens tego jest taki, że ci, którzy nie płacą podatków, nie tworzą wspólnoty. Czy mój niepełnosprawny Artur też jej nie tworzy? Bo wydaje mi się, że kiedy dzisiaj w markecie rozśmieszył całą kolejkę, stworzył wspaniałą wspólnotę. To, o czym mówię, oceniam jako bardzo groźny trend, od którego w historii zaczynało się spychanie wybranych grup społecznych na margines, łącznie z najbardziej drastycznym przykładem hitlerowskich Niemiec, w których najpierw doszło do likwidacji osób z niepełnosprawnościami i chorobami psychicznymi.
Przy okazji kolejnych protestów osób z niepełnosprawnościami i ich rodzin czytam komentarze w stylu: „Jak se urodziłaś kalekę, to nie z moich podatków ją utrzymuj”
To jest absolutnie dramatyczne i taki kierunek myślenia powinien być duszony w zarodku. Nie po to przez pokolenia budowaliśmy – jako Europa – społeczeństwo solidarne, żebyśmy mieli doczekać powrotu zrzucania ze skały osób z niepełnosprawnościami, jak w starożytnej Sparcie.
Do czego to doprowadzi, jeżeli dalej będziemy podążać drogą, na której obecnie się znajdujemy?
To już doprowadza do nienawiści, ksenofobii, rasizmu i werbalnych, ale nie tylko, ataków wymierzonych w osoby z Ukrainy czy z innych krajów. Niestety to jest kolejna okazja do pokazywania polskich kompleksów, które uwidaczniają się w wyżywaniu się na słabszych. Oczywiście, Polki i Polacy zrobili bardzo dużo dla siebie i ludzkości we wszystkich dziedzinach, od kultury, przez naukę, po sport, bronili też wspaniałych wartości. Jednocześnie ciągłe tego podkreślanie, jak również domaganie się na każdym kroku wdzięczności, świadczy właśnie o kompleksach i braku poczucia własnej wartości. Nie możemy znów doprowadzić do dzielenia ludzi na lepszych i gorszych, tym bardziej że w dalszej perspektywie może to skutkować także uderzeniem w najsłabszych Polaków. Zamiast tego zapewnijmy tak potrzebne wsparcie osobom z Ukrainy, z których ogromna większość chce u nas normalnie żyć i pracować, a których bliscy bohatersko walczą na froncie, także w obronie naszego kraju.
Anna J. Dudek: Prezydent Karol Nawrocki zawetował nowelę ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy, która zakłada przedłużenie ochrony tymczasowej regulowanej unijną dyrektywą. Nawrocki chce m.in., by dostęp do opieki zdrowotnej dla Ukraińców był uwarunkowany odprowadzaniem składki zdrowotnej, a otrzymywanie 800 plus od tego, czy pracują. Jak pani ocenia tę decyzję prezydenta? Anita Kucharska-Dziedzic: Pan prezydent jest historykiem z wykształcenia, byłym dyrektorem Muzeum Drugiej Wojny Światowej, prezesem Instytutu Pamięci Narodowej, i zawetował nowelę ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy w sierpniu. W sierpniu, kiedy celebrujemy pamięć o powstańcach i cywilach opuszczonych przez sojuszników w płonącej Warszawie, pamięć o bohaterach, którzy powstrzymali nad Wisłą moskiewską nawałę, nie tylko na Polskę, ale i na Europę. W sierpniu, kiedy przypominamy, że Polska to „Solidarność” i solidarność. Ale też w sierpniu, kiedy Ribbentrop i Mołotow podpisali haniebny akt. Dla prezydenta Nawrockiego te skojarzenia powinne być oczywiste. I powinien rozumieć, że w historii to weto zapisze się jako wstydliwe, a nie chwalebne dla jego prezydentury. Z tego weta najbardziej cieszą się w Moskwie. Tym bardziej wstyd.
Powstał list polskich kobiet, w których matki, babcie, siostry, żony, piszą, że nie godzą się na to. "Nikt w naszym imieniu nie ma prawa stawiać warunków kobietom uciekającym przed wojną". Dodają, że nasz kraj traktuje ukraińskie kobiety jak zakładniczki polityki. List podpisało w ciągu trzech dni ponad tysiąc kobiet. A politycy milczą. I o wecie, i o liście. Co oznacza to milczenie?
Że sondaże są ważniejsze niż wartości.
Za kilka dni będzie można pytać polityków, gdzie podziała się polska Solidarność przez małe i wielkie S. Ciekawa jestem odpowiedzi.
Ale rzecznik Komisji Europejskiej przypomina, że "państwa członkowskie w lipcu podjęły decyzję o przedłużeniu ochrony tymczasowej dla Ukraińców na terenie UE do marca 2027 r.". Zgodnie z dyrektywą o ochronie tymczasowej pomoc Ukraińcom musi być udzielona, powiedział, ale dodał, że zakres świadczeń określają państwa członkowskie. Jest szansa, że to zadziała na prezydenta?
Dla pana Prezydenta ani Unia Europejska, ani Komisja Europejska nie są wyznacznikiem standardów postępowania. Nie miał przecież żadnego problemu z podpisaniem ósemki Menzena.
Weto uderza w kobiety. Ale jeśli popatrzeć na działania poprzedniego rządu i środowiska, z którego wywodzi się Karol Nawrocki, to właściwie nie powinno zaskakiwać. Mówię o obcinaniu funduszy na organizacje kobiece, o sposobie traktowania praw kobiet, o śmierciach kobiet z powodu zmian w prawie.
Weto uderza i w kobiety, i w dzieci. Przede wszystkim w dzieci, bo przecież 800+ jest dla dzieci i na dzieci. Kobiety i dzieci dla skrajnej prawicy to gorszy sort.
Panu prezydentowi jest najbliżej do Konfederacji, a Konfederacja konsekwentnie głosowała przeciw projektom polepszającym bezpieczeństwo socjalne i osobiste bezpieczeństwo kobiet i dzieci. Czy mówimy o bezpieczeństwie socjalnym kobiet i dzieci czy o stosunku do Ukrainy, to prezydent Nawrocki na pewno nie idzie ścieżką prezydenta Andrzeja Dudy. W kontekście Ukrainek pamiętam niechęć Pawła Szefernakera, dzisiejszego szefa gabinetu prezydenta, do jakiejkolwiek pomocy ofiarom gwałtów wojennych w terminacji ciąż pochodzących z gwałtu. Ogrom pomocy świadczonej na początku wojny przez Polaków uchodźcom kontrastował z niechęcią rządzących polityków wobec pomocy zgwałconym; PiS i Konfederacja dwukrotnie odrzucali moją poprawkę umożliwiającą terminację ciąż z gwałtów wojennych do ówczesnych specustaw o pomocy Ukrainie.
Historia krajów Europy Wschodniej, w szczególności Ukrainy, może wiele nauczyć współczesną Amerykę. Może ją nawet uratować, uważa Marci Shore, badaczka historii Europy Wschodniej na Uniwersytecie Yale, obecnie wykładająca w Munk School of Global Affairs & Public Policy na Uniwersytecie w Toronto.
W marcu 2025 roku Marci Shore, jej mąż Timothy Snyder, także sławny historyk, oraz profesor filozofii Jason Stanley, ich kolega, ogłosili, że opuszczają Stany Zjednoczone, ponieważ dostrzegają oznaki przekształcania się kraju w dyktaturę. W dostrzeżeniu tych przemian pomogło Shore doświadczenie związane z badaniem nazizmu i faszyzmu w Europie w pierwszej połowie XX wieku.
Dziennikarze niezależnego ukraińsko-angielsko-rosyjskojęzycznego serwisu The New Voice of Ukraine (NV) spotkali się ze znaną naukowczynią w Kijowie. Opowiedziała im o swojej przeprowadzce do Kanady i wyznała, że nadal jest obiektem prześladowań i gróźb ze strony zwolenników prezydenta Donalda Trumpa.
W rozmowie wielokrotnie wracała do tych doświadczeń, wyjaśniając, jak przekształcają się i upadają reżimy demokratyczne, w którym momencie rozpoczęła się erozja demokracji w USA, co może ją uratować i w jakim stopniu zachodnia cywilizacja zależy dziś od wyniku wojny w Ukrainie.
Marci Shore
NV: – Jak Pani, naukowczyni zajmująca się Europą Wschodnią, postrzega dziś Ukrainę?
Marci Shore: – Dostrzegam niesamowite napięcie duchowe i intelektualne, które można wyczuć w ukraińskim społeczeństwie. Bardzo silnie odczułam to podczas Arsenału Książkowego [w dniach 29 maja – 1 czerwca Marci Shore wzięła udział w XIII Międzynarodowym Festiwalu „Arsenał Książkowy” w Kijowie – red.], w dyskusjach na temat ukraińskiego doświadczenia wojny.
Bliskość śmiertelnych zagrożeń i jednocześnie świadomość wartości życia skłaniają ludzi w Ukrainie do myślenia w sposób, w jaki być może nigdy nie myśleliby w innych okolicznościach. I do wychodzenia daleko poza granice codzienności, dostrzegania bezpośredniego związku między własnym życiem a wartościami, do codziennego weryfikowania swoich ideałów. To dla mnie zaszczyt, że zaproszono mnie do udziału w tych rozważaniach.
Moim zdaniem w Ukrainie trwa obecnie najbardziej intensywny proces intelektualny na świecie
W Ukrainie naprawdę dużo myślimy o przyszłości, mamy wiele różnych pomysłów na to, co powinno się stać z krajem po wojnie. Zarazem kiedy patrzymy na starą Europę i Stany Zjednoczone, wydaje nam się, że ich społeczeństwa w jakiś sposób utraciły swoje wielkie jednoczące marzenia. Nie widzimy ambitnych i wszechstronnych idei dotyczących przyszłości zachodniego świata. Czy to tylko nasze wrażenie jako bardzo młodego narodu, czy naprawdę coś się stało z koncepcją przyszłości zachodniego świata?
Myślę podobnie, ale nie jest to typowe dla człowieka Zachodu. Bo jestem kosmopolitką, którą obecnie nazywa się zdrajczynią za to, że opuściłam Amerykę. Jednak czuję, że Ukraina jest awangardą. Jeśli ten świat ma przyszłość, to właśnie to miejsce będzie jej nosicielem.
Moim marzeniem jest pokonanie rosyjskiego reżimu. Nie widzę żadnej możliwości negocjacji, myślę, że potrzebujemy całkowitego upadku rosyjskiego reżimu, całkowitego restartu od zera
Wtedy zobaczymy upadek Łukaszenki i innych dyktatur. Myślę, że ta fala ostatecznie położy kres tyranii w Iranie i podda w wątpliwość wszystko, co obecnie robi Donald Trump w Stanach Zjednoczonych.
Marzę, że Ukraina się odrodzi – ale nie po to, by naśladować Zachód. Bo widzimy, że Zachód się rozpada i nie ma dla Ukrainy żadnych przydatnych lekcji. Ważne jest, by Ukraina porzuciła model: „dogonić i naśladować Zachód”. Model Ukrainy musi być awangardowy, własny.
Mówi Pani, że Ukraina nie powinna powtarzać drogi krajów zachodnich, gdy tymczasem my, w tej części świata, przez długi czas żyliśmy marzeniami o amerykańskiej demokracji i wolności. To właśnie idea Ameryki zainspirowała wiele ruchów demokratycznych tutaj, w Europie Wschodniej. Co się stało z tą ideą? W którym momencie wszystko zaczęło iść nie tak?
Powiedziałabym o dwóch rzeczach. Po pierwsze, Ameryka nigdy nie była taka, jaką wyobrażała sobie reszta świata. A zwłaszcza taka, jaką widzieli ją mieszkańcy Europy Wschodniej, ukształtowani przez komunizm. Ameryka była dla nich miejscem antysowieckim, czymś w rodzaju raju. Była i częściowo nadal jest dla tych ludzi krajem wolnych i ojczyzną odważnych.
Być może pamiętacie moment, kiedy Alexander Vindman, amerykański oficer pochodzenia ukraińskiego, zeznawał podczas pierwszego procesu Trumpa w 2019 roku [Vindman zeznawał przed Kongresem w sprawie tzw. skandalu Trump – Ukraina, dostarczając dowodów, które doprowadziły do ??oskarżenia Trumpa o nadużycie władzy i pierwszej próby jego impeachmentu – red.]? Swego czasu jego ojciec Alexandra wraz z synami uciekł z sowieckiej Ukrainy. I oto Alexander Vindman, który zrobił karierę wojskową w USA, wstaje, by złożyć zeznania przeciwko Trumpowi, a na końcu przemowy zwraca się do swojego ojca i mówi: „Nie martw się, tato. Tutaj, w tym kraju, nie muszę się bać mówić prawdy”.
W tym momencie chciałam go objąć i płakać, bo taką absolutną wiarę w Amerykę może mieć tylko ktoś, kto uciekł z Związku Radzieckiego. Użył słowa „prawda” nie w angielskim znaczeniu, ale tak, jak rozumieją je dysydenci w krajach komunistycznych
W Kongresie Alexander Vindman powiedział: „Tutaj nie muszę się bać mówić prawdy”. Oczywiście, to nie była prawda, ponieważ musiał się bać, ponieważ represje za prawdę były faktem. Już wtedy nie żyliśmy w państwie, w którym panowałaby praworządność. System się rozpadał. Mieliśmy niezwykle skorumpowany rząd. Ale wiara Vindmana była tak szczera, wyrażał takie zrozumienie Ameryki, jakie znałam od wielu moich przyjaciół i kolegów, których wizja Ameryki ukształtowała się pod wpływem ich doświadczeń życia poza Ameryką.
Mówi Pani, że to była fantazja. A jaka jest rzeczywistość?
Rzeczywistość polega na tym, że Stany Zjednoczone są krajem niezwykle skonfliktowanym. Z jednej strony istnieją piękne ideały, z drugiej – ideały te nigdy nie zostały zrealizowane. Jesteśmy krajem zbudowanym na niewolnictwie. Tak było od początku i trwało to długo. Jesteśmy krajem, który podczas II wojny światowej wysłał do Europy wojska podzielone według kryterium rasowego, by walczyć z nazistami. Wyobraźcie sobie: walczyliśmy z europejskim rasizmem za pomocą naszych wojsk podzielonych według kryterium rasowego.
Hitler stworzył prawa norymberskie na wzór amerykańskich praw Jima Crowa, które były szeroko stosowane na Południu. Biali i czarni nie mogli jeść w tej samej restauracji, nie mogli chodzić na ten sam basen. W Ameryce trwało to jeszcze długo, nawet po upadku nazizmu
W Stanach Zjednoczonych do 1967 roku obowiązywały przepisy zakazujące małżeństw między członkami różnych grup etnicznych. Do 2003 roku obowiązywały u nas przepisy zakazujące związków homoseksualnych. Zmiany nastąpiły znacznie później niż w krajach Unii Europejskiej.
Funkcjonuje u nas również system masowego więziennictwa; co trzeci czarny mężczyzna w Ameryce trafia do więzienia. Istnieje też u nas masowa przemoc z użyciem broni. To nie przemoc polityczna, to codzienna przemoc uliczna. Wy macie aplikację z syrenami, które ostrzegają o atakach rakietowych, a Uniwersytet Yale ma aplikację, która ostrzega o strzelaninie w sąsiedztwie i zaleca, by nie odwiedzać tej okolicy, dopóki policja nie zakończy pracy. Strzelaniny stały się codziennością.
Opuszczając Stany Zjednoczone powiedziała Pani, że to właśnie historia Europy Wschodniej pomogła Pani rozpoznać początki reżimu faszystowskiego w USA. Jakie były według Pani te oznaki faszyzmu? I w którym momencie zaczęła się erozja demokracji?
Poczucie zmian w amerykańskiej polityce pojawiło się u mnie już w 2008 roku, kiedy kandydatem Partii Republikańskiej i przeciwnikiem Baracka Obamy w wyścigu prezydenckim został John McCain, który na swoją kandydatkę na wiceprezydenta wybrał Sarah Palin. Przemówienia Palin, które nie były oparte na obiektywnej rzeczywistości, a były skrajnie populistyczne, przerażały mnie. Zobaczyłam osobę gotową powiedzieć każde kłamstwo, by zyskać sympatię ludzi, osobę niemającą żadnych granic.
McCain nie był taki jak Palin, ale z jakiegoś powodu ją wybrał. Ten sojusz między tradycyjnym republikaninem a radykalną prawicą przypomniał mi doświadczenia krajów europejskich, kiedy konserwatywni politycy Europy Wschodniej od początku zachęcali prawicowe i faszystowskie ruchy lub szli z nimi na kompromis, nie rozumiejąc ich wpływu. Tak jak to zrobili Ion Antonescu w stosunku do Żelaznej Gwardii w Rumunii czy Miklós Horthy w stosunku do Partii Strzeleckiej w Węgrzech w latach 40. XX wieku.
We wszystkich tych przypadkach konserwatywni przywódcy potrzebowali czasu, by zrozumieć, że nowa prawica to nie tylko bardziej energiczna wersja nich samych, ale dżin faszyzmu, którego wypuścili z butelki
McCain też w końcu to zrozumiał i wydaje się, że poczuł ulgę, gdy przegrał z Obamą.
Wtedy wydawało się nam, że historia tych radykalnych idei wśród republikanów dobiegła końca. Jednak ujawniła się ona z pełną mocą podczas pierwszej kadencji Trumpa, a dziś Partia Republikańska jest de facto opanowana przez ten ruch i próbuje zmienić Amerykę.
Jak wygląda dziś amerykański opór?
Kiedy Trump wygrał w 2016 roku, wielu moich kolegów mówiło, że to oczywiście źle, ale z nami wszystko będzie dobrze, bo mamy system kontroli i równowagi [checks and balances – red.]. Ten system stał się czymś w rodzaju mantry z jogi. Nasz podział władzy i zaufanie do sądownictwa były naprawdę zaawansowane, bo jeśli nawet Sąd Najwyższy rzeczywiście upadł z powodu nominatów Trumpa, to przecież inne sądy działają. Problem polega na tym, że wyrok sądu przestał być dla władzy wykonawczej absolutnym wezwaniem do działania. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by władza wykonawcza odmówiła respektowania systemu kontroli i równowagi. A teraz właśnie tak się dzieje.
Nie mamy w tym żadnego doświadczenia. Teraz pytanie brzmi, czy ktoś użyje przemocy. Bo co się stanie, jeśli sądy będą domagać się wykonania swoich orzeczeń, a prezydent powie: „nie”? Kto wtedy przymusi kogo? Obawiam się, że zmierzamy ku wojnie domowej, że to wszystko zakończy się przemocą.
Wracając do Ukrainy: dla wielu krajów Europy Wschodniej przystąpienie do Unii Europejskiej było niegdyś nadrzędnym celem – tak jak dla nas teraz. Widzimy jednak, że ich demokracje nie stały się silniejsze. Wręcz przeciwnie: jakby straciły cel, stały się bardziej podatne na zagrożenia. Widzimy to na przykładzie Polski, Węgier, Słowacji. Dlaczego tak się stało?
Należy tu wziąć pod uwagę kilka czynników. Jednym z nich jest to, że akcesją Unia Europejska działała jak bodziec do dobrego zachowania. Ale gdy tylko stałeś się jej członkiem, okazało się, że w Unii nie ma już żadnego mechanizmu kontroli nad tobą. Wydawałoby się, że Viktor Orbán nie może robić tego, co robi, ponieważ Węgry są członkiem UE – ale on nadal to robi. Mieszkając w Polsce naiwnie sądziłam, że drakońskie przepisy dotyczące aborcji są w unijnym kraju niemożliwe, ale znów się pomyliłam. Tak więc UE nie ma realnej siły przymusu.
Kolejny czynnik: naiwnie sądziliśmy, że liberalizm i demokracja są ze sobą powiązane. Jeśli masz wolny rynek, masz liberalizm. Niemcy wierzyli, że można okiełznać Putina, handlując z nim. I że na pewno nigdy nie zrobi nic strasznego, ponieważ nie leży to w jego interesie gospodarczym. Okazuje się, że to nieprawda.
To, czego powinniśmy się nauczyć już w latach 30. XX wieku, to fakt, że liberalizm i demokracja nie są tym samym. Ludzie mogą demokratycznie głosować na faszyzm
Co może ostatecznie zatruć ukraińską demokrację na drodze do UE?
Kiedy jako historyczka rozmawiam teraz z ukraińskimi studentami, zwłaszcza z młodzieżą, widzę jedno: skala waszych cierpień, śmierci, męczeństwa i ofiar doprowadzi do ogromnej pokusy mitologizowania przeszłości. Bardzo trudno będzie tego nie robić, ponieważ wasza ofiara jest tak realna, tak bezpośrednia i tak głęboka. I mówię im: „Wasz autorytet na arenie międzynarodowej, wasza zdolność do przemawiania z pozycji moralnego autorytetu nie będzie wynikać z tego, że pochodzicie z narodu, który od niepamiętnych czasów był niewinny – bo takiego narodu nie ma. Nie ma kraju, który nie miałby ciemnych momentów w swojej historii”. Ale ta mitologizowana moralna słuszność staje się pokusą dla każdego kraju – od Polski po Amerykę.
Wasza pozycja na arenie międzynarodowej będzie wynikać z waszej zdolności do patrzenia na przeszłość z szeroko otwartymi oczyma i nacisku na mówienie prawdy. Jeśli będziecie w stanie to zrobić, właśnie to poprowadzi was naprzód.
Podczas gdy przywódcy NATO zapewniają o niezmienności kursu na wsparcie Ukrainy, a UE po raz kolejny uświadamia, jak krucha jest jej jedność w obliczu poczynań Budapesztu, Rosja nie tylko nie powstrzymuje swej agresji, ale wręcz nasila wrogie działania – zarówno na froncie, jak w wojnie informacyjnej. Szczyt w Hadze nie przyniósł przełomu. Obietnice bez gwarancji, rozmowy o „pokoju poprzez siłę”, aluzje do dialogu z Putinem – a wszystko to na tle coraz bardziej oczywistego ograniczenia ambicji USA. Równolegle Węgry blokują nowe sankcje na Kreml, a ten uruchamia skomplikowane operacje cybernetyczne, dając do zrozumienia, że świat pogodził się już z jego obecnością w Ukrainie.
O tym, jak zmieniła się strategia Zachodu, jakie ryzyka niosą ze sobą iluzje na temat Rosji, co oznacza nowa fala dezinformacji i dlaczego to właśnie Europa powinna przejąć główną rolę w powstrzymywaniu agresji, rozmawiamy z Keirem Gilesem – czołowym brytyjskim ekspertem rosyjskiej wojskowości i starszym pracownikiem naukowym programu „Rosja i Eurazja” w brytyjskim Chatham House, jednym z ważniejszych na świecie think tanków zajmujących się badaniem stosunków międzynarodowych.
Największy błąd Amerykanów
Maryna Stepanenko: – Zasada: „pokój poprzez siłę” została uznana za główny temat rozmowy Trumpa i Zełenskiego. Po tym spotkaniu szef Białego Domu zasugerował dialog z Putinem i ewentualne dostawy systemów Patriot, lecz nie podjęto w tych kwestiach żadnych konkretnych zobowiązań. Czy w tym kontekście zasada „pokój poprzez siłę” może zostać zrealizowana w stosunku do Rosji? Na ile Stany Zjednoczone są gotowe wziąć na siebie rolę kraju wywierającego na nią nacisk?
Keir Giles: – Zawsze wiedzieliśmy, że jedynym sposobem na zapewnienie Europie bezpieczeństwa jest udzielenie maksymalnego wsparcia Ukrainie. Teraz mamy do czynienia z konsekwencjami polityki kilku kolejnych administracji USA, które uznały, że właściwa jest inna droga. Jednak Amerykanie byli – i są – w głębokim błędzie, co wyrządza ogromną szkodę nie tylko bezpieczeństwu europejskiemu i samej Ukrainie, ale także bezpieczeństwu globalnemu.
To właśnie ta ich powściągliwość i odmowa przeciwstawienia się agresji doprowadziły do wybuchu konfliktów na całym świecie
Widzimy, jak sytuacja się zaostrza, że ginie coraz więcej ludzi, wybucha coraz więcej wojen – i to wszystko z powodu nowej idei Stanów Zjednoczonych, że przeciwstawianie się agresorowi jest bardziej niebezpieczne niż pozwolenie na zniszczenie ofiary tego agresora.
Szczyt NATO uznał Rosję za długoterminowe zagrożenie dla całego Sojuszu. Zdjęcie: CHRISTIAN HARTMANN/AFP/East News
Spotkanie przywódców USA i Ukrainy po raz kolejny czyni aktualnym pytanie, jaki model wsparcia dla Kijowa Waszyngton uznaje za właściwy dla siebie. Czy chodzi o strategiczne partnerstwo, czy raczej o kontrolowane powstrzymywanie wojny bez długoterminowych zobowiązań?
Bardzo zasadne jest pytanie, czy prawdziwe strategiczne partnerstwo z Donaldem Trumpem jest w ogóle możliwe. W końcu Stany Zjednoczone dążyły do partnerstwa z Rosją, lecz nawet to nie działa zbyt dobrze, mimo że Trump jest gotów dać Rosji wszystko, czego ona chce. Każdy kraj, każdy tradycyjny przyjaciel, sojusznik lub partner Stanów Zjednoczonych musi pamiętać, że stosunki, na których opierała się dawna prosperity i bezpieczeństwo Ameryki, nie mają już realnego znaczenia dla Trumpa. Znajdujemy się w zupełnie nowym globalnym środowisku.
Oznacza to, że kraje, które poważnie traktują bezpieczeństwo europejskie, a tym samym bezpieczeństwo i przyszłość Ukrainy, muszą zintensyfikować działania, by wypełnić lukę pozostawioną przez Stany Zjednoczone. Dotyczy to przede wszystkim europejskich sąsiadów Ukrainy, ale także liberalnych demokracji na całym świecie, które mają wspólny interes w powstrzymaniu agresji.
Ostatnio po Brukseli krążyła plotka, że Rosja może zostać usunięta z listy głównych zagrożeń dla NATO, wobec czego pozostałby na niej jedynie międzynarodowy terroryzm. Wygląda to dziwnie w kontekście faktu, że to właśnie Rosja kontynuuje wojnę w Europie i destabilizuje sytuację na całym świecie – od Afryki po Bliski Wschód. W końcowym komunikacie Rosja została jednak uznana za długoterminowe zagrożenie dla całego Sojuszu. Czy to próba „normalizacji” agresora przez Zachód?
Stany Zjednoczone od dawna udają, że Rosja nie stanowi problemu. Nie możemy wykluczyć, że NATO w swych desperackich próbach utrzymania USA w Sojuszu może podchwycić tę retorykę.
Widzieliśmy już oznaki tego, że NATO jest gotowe podjąć nadzwyczajne środki, by Trumpa uspokoić. Weźmy na przykład list, który sekretarz generalny Mark Rutte napisał do prezydenta USA, celowo sformułowany „w języku Trumpa”. Zapewne bardzo trudno było naśladować w tym liście werbalne wyrażenia pięcioletniego dziecka, by to osiągnąć.
Dlatego nie możemy z całą pewnością stwierdzić, jak daleko może się posunąć NATO, by zapewnić dalszy udział USA w Sojuszu. Tyle że kraje europejskie nie powinny mieć złudzeń co do tego, czy Rosja przestała stanowić zagrożenie – mimo wysiłków obecnej administracji USA w przekonywaniu, że jest wręcz przeciwnie.
„Zapad-2025”: nie wojna, lecz kamuflaż
Pomimo sankcji, strat na froncie i rosnącej izolacji – reżim Putina trwa. Co jest źródłem tej trwałości? I co mogłoby zdestabilizować Putinowski reżim od wewnątrz?
Szansa na to, że rosyjski reżim zostanie zniszczony od wewnątrz, jest niewielka. Bo to jest reżim, z którego przeważająca większość Rosjan wydaje się być w pełni zadowolona.
W końcu jest to system samowystarczalny, w którym osoby, które zdobyły bogactwo i władzę, nie są zainteresowane jego zniszczeniem. Dlatego obecnie nie ma podstaw sądzić, że Rosja odejdzie od swojego agresywnego kursu, mimo długoterminowych strat i katastrofalnych skutków dla gospodarki kraju oraz jego ludności.
Zakładając, że koniec wojny nie jest jeszcze bliski, ale też nie jest beznadziejnie odległy – jakie czynniki mogą Pana zdaniem przełamać impas? Uznał Pan wewnętrzny rozłam w Rosji za mało prawdopodobny. Czy wobec tego może to być presja zewnętrzna lub coś innego, o czym jeszcze nie mówimy głośno?
Odpowiedź na to pytanie zawsze była i będzie taka sama: kraje europejskie muszą zapewnić Ukrainie maksymalne wsparcie fizyczne i finansowe, by pomóc jej pokonać Rosję wszelkimi dostępnymi środkami. Niekoniecznie tylko na froncie, ale także poprzez inne formy pomocy.
Kraje europejskie powoli zaczynają zdawać sobie sprawę, że ich przyszłość jest ściśle powiązana z przyszłością Ukrainy. I że nie mogą już polegać na Stanach Zjednoczonych jako głównym sponsorze wysiłków na rzecz jej wsparcia. Europa będzie musiała włożyć znacznie więcej wysiłku, by Ukraina mogła nadal utrzymywać linię frontu i odeprzeć agresora.
Rosja i Białoruś zapowiedziały przeprowadzenie we wrześniu ćwiczeń „Zapad-2025”. W przeszłości podobne manewry stanowiły preludia do agresji. Czy teraz istnieje ryzyko powtórzenia się tego scenariusza? I czy w warunkach wewnętrznego rozłamu politycznego Zachód jest w stanie odpowiednio zareagować?
Ludzie zawsze denerwują się przed zbliżającymi się ćwiczeniami „Zapad” – tak było na długo przed pełną inwazją na Ukrainę, a nawet przed aneksją Krymu. Bo one zawsze stwarzają możliwość zrobienia czegoś, co nie ma związku z samym szkoleniem.
Jednak na tym etapie, kiedy trwa już intensywny konflikt, musimy postrzegać manewry „Zapad” jako kolejny element dezorientacji na polu bitwy, jako część szerszego kamuflażu w ramach trwającej wojny – a nie początek nowej
Oczywiście w kontekście rosyjsko-białoruskich ćwiczeń zachodnie służby wywiadowcze będą uważnie obserwować, kto co robi i gdzie – nawet w tej nowej rzeczywistości, kiedy znaczna część rosyjskich sił lądowych jest już głęboko zaangażowana w Ukrainie i ma ograniczone możliwości operacyjne w innych regionach.
„Niewidzialny front”: informacyjna wojna Rosji z Zachodem
Pan sam stał się celem wyrafinowanego ataku phishingowego ze strony rosyjskich hakerów, podszywających się pod pracownicę Departamentu Stanu USA. Wykorzystali funkcję poczty Gmail „delegate access”, by uzyskać ukryty dostęp do Pana poczty, omijając dwupoziomowe uwierzytelnianie. Tę operację prawdopodobnie przygotowywano przez całe tygodnie. Jak zmieniła się rosyjska taktyka w wojnie informacyjnej w ciągu ostatniego roku? I co to nam mówi o nowym poziomie zagrożenia?
Jestem przekonany, że cała ta operacja zajęła znacznie więcej czasu. Samo jej przeprowadzenie trwało kilka tygodni, więc etap planowania prawdopodobnie rozpoczął się znacznie wcześniej.
Z jednej strony ta nowa technika, nowe podejście do uzyskiwania dostępu do poczty elektronicznej ludzi świadczy o tym, że Rosja jest zmuszona opracowywać bardziej wyrafinowane metody. Bo jej poprzednie, bardziej prymitywne, próby zakończyły się niepowodzeniem. Przez wiele lat podejmowano liczne próby włamania się do mojej poczty elektronicznej. Niektóre z nich były śmiesznie prymitywne, inne bardzo skomplikowane i wyrafinowane.
Jednak z drugiej strony ta nowa technika uświadamia, że wszyscy jesteśmy podatni na ataki
Sposób, w jaki prawdopodobni rosyjscy cyberprzestępcy wykorzystali funkcję Gmaila dostępną na koncie każdego użytkownika, by stworzyć coś w rodzaju „tylnej furtki”, omijającej wszystkie nasze standardowe zabezpieczenia (dwupoziomowe uwierzytelnianie, kody mobilne, prośby o potwierdzenie), pokazuje, że nikt nie jest bezpieczny.
Dopóki firmy takie jak Google, Microsoft i inne nie naprawią tej luki, technika ta będzie z pewnością wykorzystywana na znacznie szerszą skalę, nie tylko przeciwko takim celom, jak ja.
Tego lata Europa była świadkiem masowego wysyłania fałszywych wiadomości w imieniu zachodnich rządów, manipulacji w mediach społecznościowych i ingerencji w kampanie wyborcze w niektórych krajach członkowskich UE. W jaki sposób Rosja próbuje wpływać na opinię publiczną w Europie? I jakie narracje promuje przede wszystkim?
Niektóre z rosyjskich narracji są dość spójne w czasie, podczas gdy inne są związane z konkretnymi wydarzeniami politycznymi. Należy pamiętać, że kampanie prowadzone przez Rosję mają charakter stały i nie ograniczają się do dat z kalendarza demokratycznego.
Rosja nieustannie dąży do osłabienia sił jednoczących Europę: solidarności państw europejskich, spójności społeczeństw, zaufania do instytucji, a przede wszystkim – wspierania Ukrainy w przeciwstawianiu się rosyjskiej agresji
Te kampanie mają charakter stały. Ponadto istnieją ukierunkowane, pilne działania mające na celu wywarcie wpływu na wyniki konkretnych procesów demokratycznych w konkretnych krajach w konkretnych momentach.
Zmęczenie sankcjami: sabotażyści w służbie Kremla
Oprócz szczytu NATO ostatnio odbyło się jeszcze jedno ważne dla Ukrainy wydarzenie: szczyt Rady Europejskiej. Omówiono na nim m.in. nowy pakiet sankcji wobec Rosji oraz wsparcie dla procesu negocjacyjnego Ukrainy z UE. Jednak obie te inicjatywy zablokowały Węgry, a same sankcje – także Słowacja. W jakim stopniu takie działania podważają zaufanie do jedności UE? I jakie mechanizmy samoobrony przed wewnętrznym sabotażem są potrzebne Unii?
To kolejny przykład tego, jak organizacje oparte na konsensusie – NATO i UE – są wrażliwe na nawet najmniejszy wspólny mianownik. Jeśli w środku jest sabotażysta lub destruktor, może skutecznie sparaliżować całą organizację. To możliwe zwłaszcza w przypadku UE, która przede wszystkim jest organizacją handlową, a nie strukturą stworzoną do rozwiązywania konfliktów geopolitycznych.
W wielu aspektach sama struktura ponadnarodowych instytucji europejskich nie odpowiada wyzwaniom, przed którymi one obecnie stoją
Jednak imponujące jest to, jak daleko instytucje te zaszły w utrzymaniu jedności i wspólnym zrozumieniu znaczenia wsparcia dla Ukrainy. Wierzę, że znów uda się im znaleźć jakieś obejście, by iść naprzód nawet bez współpracy takich krajów jak Węgry, Słowacja czy inne.
Szczyt UE nie był w stanie przyjąć wspólnego oświadczenia w sprawie wsparcia dla Ukrainy, bo zablokowały je Węgry. Zdjęcie: Geert Vanden Wijngaert/Associated Press/East News
Stany Zjednoczone nie zamierzają zaostrzyć sankcji wobec Rosji. Co to oznacza?
Cóż, komunikat ze Stanów Zjednoczonych był bardzo jasny. Obecnie są one partnerami Rosji i dążą do narzucenia Ukrainie warunków kapitulacji dyktowanych przez Moskwę. To rzeczywistość, z którą muszą się obecnie zmierzyć Ukraina i Europa.
Właśnie dostosowanie się do tej rzeczywistości oraz szybkość, z jaką to nastąpi, będzie decydować o przyszłym bezpieczeństwie całego kontynentu.
Zdjęcie główne: Biuro Prezydenta Ukrainy
Projekt jest współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiego Funduszu Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację „Edukacja dla Demokracji”.
20 maja Unia Europejska przyjęła 17., największy i najbardziej ambitny, pakiet sankcji wobec Rosji. Jest on wymierzony przeciw „flocie cieni”, która pomaga Rosji omijać embargo na handel ropą, a także zaostrza ograniczenia dla rosyjskich przedsiębiorstw energetycznych i blokaduje aktywa sojuszników Kremla. Jednocześnie przygotowywany jest już 18. pakiet, który może obejmować zakaz importu rosyjskiego gazu i uranu oraz wykorzystanie zamrożonych rosyjskich aktywów do odbudowy Ukrainy.
Sankcje są kluczowym instrumentem nacisku na Kreml, lecz ich skuteczność, koordynacja działań między partnerami i konsekwencje dla jedności europejskiej pozostają kwestiami otwartymi. Rozmawiamy o tym z Ondřejem Kolářem, posłem do Parlamentu Europejskiego z Czech.
Musimy stanąć na własnych nogach
Maryna Stepanenko: Jaka jest Pana zdaniem główna zaleta 17. pakietu sankcji UE w walce z obchodzeniem embarga na ropę przez Rosję? Czy mogą one poważnie utrudnić działalność „floty cieni”?
Ondřej Kolář: To trudne pytanie. Fakt, że jest to już 17. pakiet sankcji, świadczy o tym, że polityka nie działa tak skutecznie, jak powinna. Dopuszczamy zbyt wiele wyjątków, nie mamy odpowiedniego systemu egzekwowania prawa i nie jesteśmy w stanie w pełni powstrzymać obchodzenia sankcji nie tylko przez poszczególne przedsiębiorstwa, ale także przez całe państwa. Sankcje mają znaczenie, ale musimy je znacznie lepiej wdrażać i stosować. Mam nadzieję, że wprowadzenie 17. pakietu oznacza, że w końcu zrozumieliśmy powagę problemu, zwłaszcza jeśli chodzi o „flotę cieni”, którą Rosja bardzo skutecznie wykorzystuje do obchodzenia ograniczeń.
Cieszę się, że Unia Europejska podąża za przykładem Wielkiej Brytanii w tej kwestii – choć rozczarowujące jest to, że potrzebowaliśmy sześciu miesięcy, aby w ogóle rozpocząć dyskusję na temat tego kroku.
UE działa zbyt wolno. Rosja podejmuje decyzje szybko i zdecydowanie, a my pozostajemy w tyle. Trzeba to zmienić. To my musimy wyznaczać agendę
Z zadowoleniem przyjmuję nowy pakiet i fakt, że w końcu skupiliśmy się na tym, co naprawdę ma znaczenie, na przykład na eksporcie paliw kopalnych, od których Rosja jest w dużym stopniu zależna. Im bardziej ograniczymy ten przepływ, tym lepiej dla nas i dla Ukrainy. Musimy jednak działać szybciej i precyzyjniej. Nie możemy sobie pozwolić na dalszą zabawę w chowanego.
Mówi Pan o obchodzeniu sankcji, ale 17. pakiet jest wymierzony nie tylko przeciwko rosyjskim przedsiębiorstwom, ale także przeciw ich partnerom w takich krajach jak Chiny i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Wspomniał Pan również, że UE często reaguje, a nie wyznacza kierunek działań…
Czy widzi pani jakąś realistyczną drogę dla UE, pozwalającą jej być o krok przed Rosją? Czy istnieje sposób, by naprawdę zablokować wszystkie luki, które Rosja wykorzystuje do obchodzenia sankcji? Obawiam się, że nie. By zablokować wszystkie drogi unikania sankcji, UE musiałaby przekonać cały świat do zaprzestania współpracy z Rosją, a to jest po prostu niemożliwe.
Kraje takie jak Korea Północna, Iran i wiele państw z grupy BRICS nadal utrzymują stosunki z Moskwą, pomagając jej w kreowaniu wizerunku narodu, który tylko się broni i dąży do „normalnego życia”. To niebezpieczne i nie możemy się z tym pogodzić. Naszymi jedynymi realnymi narzędziami są tutaj dyplomacja i handel międzynarodowy.
Głównym błędem USA było wycofanie się z USAID. Stworzyło ono lukę, którą obecnie wypełniają inne kraje, jak Chiny i Rosja
Unii brakuje zasobów, by w pełni interweniować, ale nie możemy zrezygnować z tych obszarów. Musimy konkurować, pokazać, że jesteśmy lepszym partnerem, i przezwyciężyć przekonanie, że nasza kolonialna przeszłość czyni nas niepożądanymi. Bo to, co dziś robią Chiny w wielu miejscach, jest po prostu nową formą kolonializmu.
Nie pokonamy Rosji na polu bitwy, tak jak pokonaliśmy nazistowskie Niemcy w II wojnie światowej. Dlatego musimy wykorzystać wszystkie inne dostępne nam narzędzia. Dyplomacja i handel to dziedziny, w których możemy być o krok przed Rosjanami.
Po rozmowach w Stambule Unia Europejska przygotowuje 18. pakiet sankcji wymierzonych przeciwko rosyjskiej energetyce, systemowi finansowemu i „flocie cieni”. Czy Unia jest gotowa działać niezależnie od stanowiska USA, zwłaszcza biorąc pod uwagę wezwanie Thorstena Freia, nowo mianowanego szefa biura kanclerza Niemiec, by podjąć bardziej zdecydowane działania, w tym zakazać importu rosyjskiego gazu i uranu?
Bardzo chciałbym większej niezależności od Rosji, ponieważ jeśli nie osiągniemy jej w pełni, zawiedziemy samych siebie. Niezależność od USA jest jednak trudniejsza. Nadal jesteśmy w dużym stopniu zależni od Waszyngtonu w kwestiach obrony, bezpieczeństwa i handlu. USA były naszym głównym partnerem przez 80 lat. Ale wszystko się zmienia.
Fińska straż przybrzeżna eskortuje tankowiec należący do rosyjskiej „floty cieni”. Zdjęcie: AFP/East News
Nie możemy sobie pozwolić na reagowanie na wszystko, co mówi Donald Trump. Chaos od czasu jego inauguracji jest ogromny. Rano mówi jedno, w południe coś innego, a wieczorem zaprzecza obu wypowiedziom. Europejscy przywódcy zrozumieli już, że lepiej uzbroić się w cierpliwość i nie gonić za każdą zmianą w jego retoryce.
Teraz najważniejsze to stanąć na własnych nogach. Oznacza to bycie proaktywnym i projektowanie UE na poziomie globalnym. Zbyt długo Unia koncentrowała się na rozszerzaniu się i kwestiach wewnętrznych. To było ważne, ale zaniedbaliśmy naszą globalną rolę. Europa zawsze była globalnym graczem i musi nim pozostać, jeśli chce odnieść sukces.
Europa jest bardzo atrakcyjna – dzięki naszemu niezrównanemu systemowi opieki społecznej i jakości życia ludzie szukają tu lepszego życia. Nie możemy jednak tego traktować jako coś oczywistego. Musimy sami tego bronić.
Zależność od Stanów Zjednoczonych nie może być już dłużej akceptowana. USA muszą pozostać naszym najbliższym partnerem, a nie opiekunem
W co my w ogóle gramy?
Prezydent Trump w prywatnej rozmowie z europejskimi przywódcami przyznał, że Putin nie jest gotowy do zakończenia wojny. Jednocześnie jednak odrzucił pomysł wprowadzenia nowych sankcji, proponując zamiast nich pokojowe rozmowy w Watykanie. Jak Pan ocenia to stanowisko?
Donald Trump jest osobą naiwną, która nie rozumie, co się dzieje. Putin wielokrotnie go oszukiwał, z czego ten nawet nie zdawał sobie sprawy. Nie potrafi ocenić swoich błędów, bo po prostu ich nie uznaje. Nie można grać w pokera z odkrytymi kartami, a on właśnie to robi, pokazując Rosji swoje karty, ogłaszając swoje plany, wysyłając do Moskwy niekompetentnych ludzi, którzy nie mają żadnego doświadczenia.
Kiedy Trump mówi europejskim przywódcom, że zmusił Putina do przystąpienia do negocjacji z Ukrainą, podczas gdy negocjacje w tej sprawie odbyły się już tydzień wcześniej w Stambule, to tak, jakby powiedział: „Przespałem trzy lata”
To szaleństwo. On nie wie, co robi i co mówi światu i swoim sojusznikom. Europejscy przywódcy zdali już sobie sprawę, że za partnera mają klauna. Mam nadzieję, że wystarczy im cierpliwości i narzędzi, by spokojnie wyjaśnić Trumpowi, że się myli, że wszystko robi gorzej, a nie lepiej. I że Rosjanie się nim bawią. Trzeba dać mu do zrozumienia, że Rosja nie jest zainteresowana kompromisem. A my niestety musimy przyznać, że obecny prezydent USA jest kompletnie zagubiony i nie pomaga w niczym.
W Kongresie USA przedstawiono projekt ustawy Sanctioning Russia Act, który przewiduje 500-procentowe cło na import z krajów kupujących rosyjską ropę oraz rozszerzenie sankcji wobec rosyjskiego długu państwowego. Czy bez poparcia administracji Trumpa Kongres może samodzielnie przeforsować tę inicjatywę?
Byłbym zadowolony, gdyby to się udało. Ale patrząc na to, jak Donald Trump odnosi się do amerykańskiej demokracji, jestem nastawiony bardzo pesymistycznie. On nie dba ani o Kongres, ani o Senat, ani o sądy – tylko o siebie i swoją propagandę.
Nie ma znaczenia, co zdecyduje Kongres. Jeśli Trumpowi się to nie spodoba, zbojkotuje to tak samo, jak ignoruje orzeczenia sądowe i wszystko inne, z czym się nie zgadza. To wszystko bardzo komplikuje sprawę. Jednego dnia mówi, że wprowadzi surowe sankcje wobec Rosji, a następnego dnia – coś zupełnie przeciwnego. Gdzie my jesteśmy? W co my w ogóle gramy? Nic nie jest jasne.
Jestem wdzięczny amerykańskim ustawodawcom za tę inicjatywę, ale zachowuję ostrożność. Jeśli Trumpowi ona się nie spodoba, zablokuje ją bez wahania. Chciałbym się mylić, ale nie wierzę, że poprze coś, co nie służy jego interesom.
Ohydna rola Budapesztu
W marcu Węgry zagroziły zawetowaniem przedłużenia sankcji UE wobec Rosji, co mogło doprowadzić do odmrożenia znacznych rosyjskich aktywów. Chociaż znaleziono kompromis, Budapeszt nadal krytycznie wypowiada się nie tylko na temat sankcji, ale także rozszerzenia UE. Jak poważnym zagrożeniem dla jedności Unii Europejskiej w kontekście integracji europejskiej Ukrainy jest stanowisko Węgier? Jakie mogą być jego konsekwencje dla procesu integracji?
Węgry odgrywają rolę pożytecznego idioty w UE – „konia trojańskiego” Władimira Putina. Przeciągają też na swoją stronę innych, z pewnym sukcesem w przypadku Słowacji, której rząd pogubił się w rosyjskich kłamstwach. I gdy uwaga skupia się na Ukrainie, sytuacja na Bałkanach Zachodnich staje się jeszcze poważniejsza.
Węgry głośno rozpowszechniają bzdury o mniejszości węgierskiej w Ukrainie, po cichu podkopując pozycję UE w innych miejscach – zwłaszcza w Gruzji i na Bałkanach Zachodnich, gdzie węgierscy dyplomaci szerzą rosyjskie kłamstwa
W Bośni i Hercegowinie Węgry wchodzą w skład sił EUFOR [misja wojskowa pod dowództwem UE, której zadaniem jest utrzymanie pokoju i stabilności zgodnie z układem w Dayton – red.] i ściśle współpracują z przywódcami Republiki Serbskiej, powiązanymi z Putinem. Budapeszt odgrywa ohydną rolę w blokowaniu rozszerzenia UE, powtarzając rosyjską propagandę.
UE zrozumiała, że musi omijać Węgry, ale stwarza to niebezpieczny precedens. Tworzenie „koalicji chętnych” tylko po to, by ominąć Węgry i Słowację, może podważyć zaufanie do zasad i integralności UE.
Orbán blokuje przystąpienie Ukrainy do UE, uzasadniając to „zagrożeniami gospodarczymi”. Zdjęcie: LEON NEAL/AFP/East News
Ostatecznie Węgrzy muszą wybrać zmiany. Możemy tylko mieć nadzieję, że następne wybory przyniosą nowy rząd, a wraz z nim radykalnie odmienne stanowisko wobec Ukrainy i regionu. Do tego czasu musimy czekać i być cierpliwi.
Ukraina jak Puerto Rico
Parlament Europejski aktywnie wspiera integrację europejską Ukrainy, w szczególności poprzez przyspieszenie procesu akcesji i otwarcie klastrów negocjacyjnych. Jak Pan ocenia rolę Parlamentu Europejskiego w tym procesie i jego wpływ na decyzje Rady UE?
Parlament jest organem ustawodawczym, więc prawie wszystko w UE przechodzi przez niego. Nie odgrywa jednak decydującej roli w rozszerzeniu, chociaż mamy wpływ na ten proces.
Jestem członkiem Komisji Spraw Zagranicznych, w której uważnie obserwujemy każdy kraj chcący przystąpić do UE. Parlament przygotowuje, głosuje i publikuje sprawozdania z postępów każdego kraju. Ocenia, w jakim stopniu spełnia on kryteria przystąpienia, i przedstawia zalecenia.
Możemy też wysyłać misje na rzecz bezpośredniej współpracy z partnerami krajowymi, by omawiać reformy niezbędne do członkostwa w UE. Ostateczna decyzja o rozszerzeniu nie zależy jednak od nas. My tylko wspieramy i moderujemy. Większość parlamentu popiera rozszerzenie, ponieważ uznaje, że większa Unia to silniejsza Unia. Nasza rola polega na współpracy z parlamentami krajowymi, pomaganiu im w przeprowadzaniu niezbędnych reform, a nie na wywieraniu presji.
Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen stwierdziła, że Ukraina może przystąpić do UE do 2030 roku, jeśli reformy będą kontynuowane w obecnym tempie. Na ile realistyczny jest ten termin?
Byłbym zadowolony, gdyby tak się stało, ale wiele zależy od tego, kiedy zakończy się wojna. Nie oznacza to, że Ukraina nie powinna przystąpić do UE przed zakończeniem wojny – uważam wręcz, że zasługuje ona na specjalny status.
Często posługuję się przykładem Puerto Rico. To nie jest pełnoprawny stan USA, ale specjalne terytorium, z określonymi prawami i obowiązkami. Sytuacja Ukrainy jest wyjątkowa. Żaden z pozostałych krajów kandydujących – Mołdawia, Czarnogóra, Albania czy Serbia – nie jest w stanie wojny od 2014 roku. A Ukraina walczy już od 11 lat. Nie możemy więc traktować jej jak zwykłego kraju.
Ursula von der Leyen: – Ukraina może stać się członkiem UE przed 2030 r. Zdjęcie: NICOLAS TUCAT/AFP/East News
Ważne jest, by wyznaczać ambitne cele, bo one dają nam energię. Ale czy rok 2030 jest realistyczny? Szczerze mówiąc, nie wiemy nawet, co przyniesie jutro. Kiedy skończy się wojna? Jak się zakończy? Czy Rosja dotrzyma słowa?
Dlatego uważam, że specjalny status mógłby być bardziej skuteczny, a nawet mógłby przyspieszyć proces integracji. Bo z Ukrainą postępuje się dziś tak, jakby nic się nie stało, a to nie jest w porządku
Brakuje nam odwagi
W maju 2025 roku Polska zmierzyła się z bezprecedensową falą hybrydowych ataków ze strony Rosji, w związku z wyborami prezydenckimi. Czy Unia jest wystarczająco dobrze przygotowana na skomplikowane operacje informacyjne Rosji? Jakie kroki należy podjąć, by wzmocnić bezpieczeństwo informacyjne Europy?
Europa nie jest gotowa, zupełnie nie jest gotowa. Jednak niektóre państwa są gotowe bardziej niż inne. Jeśli spojrzeć na kraje bałtyckie i skandynawskie, to ich podejście całkowicie różni się od podejścia środkowoeuropejskiego. To zaskakujące, biorąc pod uwagę naszą wspólną historię. Kraje bałtyckie były częścią Związku Radzieckiego. Czechosłowacja była okupowana, ale nie tak długo. Tymczasem Estonia, Łotwa, Litwa i Finlandia bardzo skutecznie przeciwdziałają dziś zagrożeniom hybrydowym. A kraje takie jak Węgry i Słowacja całkowicie straciły orientację.
Umysły ich obywateli zostały wyprane przez rosyjską propagandę
Polska głośno mówi o problemie i chce działać. Natomiast w Czechach urzędnicy występują w telewizji i mówią, że dezinformacja nie istnieje. To najgorsze z możliwych podejść.
Mamy szczęście, że bomby nie spadają nam na głowy, ale już jesteśmy w stanie wojny informacyjnej – i ją przegrywamy. W Brukseli nikt nawet nie mówi o rosyjskiej propagandzie, to nie jest temat. Wydaje się, że stanowisko poszczególnych krajów zależy od historycznych doświadczeń w ich stosunkach z Rosją.
Zaczęliśmy dostrzegać problem tylko dlatego, że Rosja kontynuuje eskalację. W 2014 roku Rosjanie wysadzili skład amunicji w Czechach, a my tylko odesłaliśmy kilku rosyjskich dyplomatów. Rosyjscy urzędnicy nadal swobodnie poruszają się po strefie Schengen i nikt nie potrafi temu zapobiec.
Szczerze mówiąc, brakuje nam odwagi. Wciąż nie potrafimy uznać Rosji za wroga, choć ona nie chce być naszym przyjacielem – chce nas pokonać i zmienić świat. Europa nie jest gotowa, przegrywa i nie ma skoordynowanej odpowiedzi na hybrydowe zagrożenia. Każdy kraj działa na własną rękę, a Rosja wykorzystuje ten chaos.
Syndrom sztokholmski Europy
Rosja wywiera wpływ na kraje UE nie tylko poprzez cyberataki czy fake newsy, ale także poprzez tak zwaną miękką siłę – prorosyjskie organizacje, media, a nawet powiązania gospodarcze. Czy to poważne zagrożenie? Co UE może zrobić, by w porę wykrywać i powstrzymywać takie wpływy?
Tak, to poważne zagrożenie – a Europa wciąż nie potrafi tego przyznać. Musimy przestać sobie wmawiać, że Rosja nie może być aż tak zła. Jest aż tak zła. Musimy traktować rosyjską propagandę jeden do jednego: ona przekazuje dokładnie to, co myśli i czego chce Kreml.
Musimy reagować na ostrzeżenia naszych własnych służb bezpieczeństwa. Na przykład w Czechach służby wywiadowcze od dawna twierdzą, że posiadanie tam przez Rosję licznych nieruchomości stanowi zagrożenie. Tyle że gdy ma już dojść do konfiskaty takiego mienia, władze twierdzą, że jest to prawnie niemożliwe. Ten strach przed Rosją musi się skończyć. Tak, oni mają broń jądrową, ale ich gospodarka jest zrujnowana. Nie są w stanie wygrać globalnego konfliktu. Europa zachowuje się tak, jakby miała syndrom sztokholmski. Tymczasem Rosja nie może się z nami równać ani pod względem gospodarczym, ani strategicznym, a jej przywódcy nie są samobójcami, by rozpocząć wojnę nuklearną.
Musimy uznać, że Rosja jest wrogiem, i przestać legitymizować osoby z nią powiązane. Nie ma żadnego powodu, dla którego, zwłaszcza w Europie Środkowej, komuniści i prorosyjskie siły populistyczne nadal powinny mieć dostęp do mediów. To się musi skończyć
Rosyjska propaganda powinna zostać zakazana. Musimy być surowi wobec wszystkich: osób, firm i instytucji, które pomagają Rosji zdobywać wpływy. Przekupstwo, manipulacje, szpiegostwo – wszystko to musi być ścigane i karane. A ci, którzy sprzeciwiają się Rosji, muszą być głośniejsi, bardziej zdecydowani i nieugięci w wyjaśnianiu rzeczywistości.
Bo my nadal nie jesteśmy w stanie powiedzieć ludziom, co naprawdę się dzieje. A dla tego, co robi Rosja, nie ma żadnego usprawiedliwienia. Żadnego.
Zdjęcie główne: Associated Press/East News
Projekt współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiego Funduszu Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację „Edukacja dla Demokracji”.