Exclusive
20
min

Anne Applebaum: Demokracja nie jest czymś normalnym

Być może ludzie w Londynie, Paryżu czy Madrycie nie budzą się rano i nie czują się zagrożeni przez Rosję, Chiny czy Koreę Północną. Ale w Korei Północnej są ludzie, którzy budzą się każdego ranka i myślą o nas - mówi zdobywczyni Pulitzera i autorka nowej książki „Autocracy Inc.”

Tim Mak

07.12.2021, Warszawa, Anne Applebaum podczas spotkania w związku z wydaniem książki  “Wybór ''. Zdjęcie: Maciek Jaźwiecki / Agencja Wyborcza.pl

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Tim Mak: Więc nazywasz to „Autocracy Inc.” czy „Autocracy Incorporated”? 

Anne Applebaum: „ Autocracy Inc.” brzmi fajniej. Jedynym problemem jest to, że kiedy to słyszysz, brzmi to tak, jakby mogło to być I-N-K. Wiesz, Autocracy Ink!

Podoba mi się. Myślę, że podwójne znaczenie sprawia, że Twoja książka jest o trzy poziomy fajniejsza.

Powodem, dla którego książka ma taki tytuł, jest to, że spędziłam dużo czasu szukając metafory.

Relacje między współczesnymi autokracjami polegają na tym, że nie są one sojuszem, nie są blokiem. Nie sądzę nawet, że są osią, ponieważ oś implikuje pewien rodzaj skoordynowanej aktywności. Bardziej przypominają ogromny międzynarodowy konglomerat, w ramach którego istnieją oddzielne firmy, które współpracują, gdy im to odpowiada, ale poza tym robią swoje.

Myślę, że to najlepszy sposób na opisanie grupy krajów, które ideologicznie nie mają ze sobą nic wspólnego. Masz komunistyczne Chiny, nacjonalistyczną Rosję, teokratyczny Iran, boliwariańsko-socjalistyczną Wenezuelę... Masz te w rzeczywistości zupełnie różne style przywództwa i różne sposoby legitymizowania swojej władzy, ale mają one kilka cech wspólnych. Jedną z nich jest sposób, w jaki wykorzystują międzynarodowy system finansowy. W przeciwieństwie do najsłynniejszych dyktatorów XX wieku, większość przywódców tych krajów jest bardzo zainteresowana pieniędzmi, ich ukrywaniem i wzbogacaniem ludzi wokół siebie. 

Nie lubią demokratycznego świata. Nie lubią języka, którego my używamy. Nie chcą więcej słyszeć o prawach człowieka lub prawach w ogóle

O prawie do wolności słowa czy prawie do wolnej prasy. Nie chcą też słyszeć o jawności. Wolą prowadzić swoje sprawy za zasłoną tajemnicy. Nie chcą instytucji, które ich demaskują, niezależnie od tego, czy są to instytucje krajowe, czy międzynarodowe.

I wszyscy postrzegają język jawności i praw jako swojego najważniejszego wroga, bo jest to język, którego używają ich krajowi przeciwnicy – czy to ruch Nawalnego w Rosji, czy to demokraci z Hongkongu, czy opozycja wenezuelska. Wszyscy używają tego rodzaju języka, ponieważ wszyscy rozumieją, że [jawność i prawo] to są rzeczy, których są pozbawieni.

Autocracy Inc. jest próbą opisania tej grupy krajów.

"Autocracy Inc.". Zdjęcie: materiały prasowe

Dużo piszesz o tym, jak dyktatorzy stworzyli tę sieć, by kraść, prać fundusze, uciskać ludzi, inwigilować, szerzyć propagandę i dezinformację. Z wielkim zainteresowaniem zapoznałem się z twoją argumentację że to nie jest zimna wojna 2.0. Twierdzisz, że ideały są zbyt rozbieżne, nie mają jednolitej ideologii.

Ale czytając książkę wyczułem jednak rodzaj fundamentu, który łączy wszystkie te kraje: Chiny, Rosję, Iran, Koreę Północną. To bardziej światopogląd, w mniejszym stopniu ideologia nakazowa.

To światopogląd nihilizmu, cynizmu i beznadziei?

Myślę, że masz rację, że te uczucia są tym, co dyktatorzy chcą wywołać w swoich populacjach, a może także w naszych populacjach. Chcą, aby ludzie czuli, że polityka jest królestwem zamieszania i czymś, czego nie mogą zrozumieć.

Chcą, by ludzie byli cyniczni, apatyczni i by trzymali się z dala od polityki. Autorytarne narracje i autorytarna propaganda różnią się między sobą rodzajem poparcia dla rzekomej stabilności i bezpieczeństwa autokracji, w przeciwieństwie do chaosu i degeneracji demokracji. To wariacje między tym – a rosyjską wersją, która jest strumieniem kłamstw, wskutek czego ludzie czują się zdezorientowani i nie wiedzą już, co jest prawdą, a co nie.

Więc masz rację: to do siebie pasuje. Można również powiedzieć, że inną rzeczą, która ich łączy, jest rodzaj antyoświeceniowego poglądu na świat – oni nie chcą racjonalnego myślenia ani nauki. Chcą być wolni od wszelkich mechanizmów kontroli i równowagi.

Chcą być wolni od obowiązku reagowania na prawdę. Chcą kształtować świat zgodnie ze swoimi osobistymi wizjami.

W ten sposób podchodzą do świata. Są więc rzeczy, które ich jednoczą. I są rzeczy, które ich różnią. 

Moim celem nie jest twierdzenie, że oni wszyscy są tacy sami. Nie są, ale mają podobne cele i dzielą pewne zainteresowania
Anne Appelbaum. Zdjęcie: materiały prasowe Impact 24

Czy w związku z tym możemy uznać to, co dzieje się teraz na świecie, za początek nowej zimnej wojny – czy może nadal uważasz, że to niewłaściwy sposób patrzenia na problem?

Myślę, że to niewłaściwe. Jest prawdą, że to wojna idei. Ale mówienie o zimnej wojnie implikuje podział geograficzny, mur berliński, a także zakłada spójność po przeciwnych stronach – gdy w rzeczywistości nie mamy jej po żadnej ze stron.

Jest też wiele krajów na świecie, które tak naprawdę nie należą do żadnego z obozów lub przełączają się między nimi. Istnieje wiele skomplikowanych krajów, takich jak Indie, Turcja czy kraje Zatoki Perskiej, które odgrywają różne role. Czasem opowiadają się po jednej stronie, czasem po drugiej.

Chcę też zaakcentować to, że w demokracjach są ludzie, którzy zgadzają się z autokratycznym światopoglądem. I oni nie są marginesem.

W Stanach Zjednoczonych tacy ludzie dominują w Partii Republikańskiej, która jest jedną z naszych dwóch wielkich partii politycznych. W innych krajach odgrywają ważną rolę w koalicjach politycznych.

Do krajów, które wymieniłaś jako część Autocracy Inc: Chin, Rosji, Iranu, Korei Północnej – dodajesz kraje takie jak Mali, Zimbabwe inne, które w pełni mogłyby występować pod tym sztandarem. One nie powalają mnie jako innowacyjne, rozwijające się miejsca. Nie wydaje mi się, by to była przyszłość. Wcielmy się na chwilę w adwokata diabła: dlaczego powinniśmy się nimi martwić? 

Po pierwsze, uważam, że Chiny to innowacyjne miejsce, które jest bardzo zainteresowane przyszłością sztucznej inteligencji i pakuje w nią dużo pieniędzy. Więc tu jest potrzebny duży nawias.

Z pewnością masz rację, że Mali nie jest dla nikogo wzorem. 

Nie sądzę nawet, by Rosja była wzorem społeczeństwa, w którym ludzie chcieliby żyć lub które chcieliby podziwiać. Ale musimy się nimi zajmować, ponieważ oni zajmują się nami

Chociaż nie są tak atrakcyjni, są w stanie wyrządzić wiele szkód. Ich wizja jest więc negatywna. Są bardzo skoncentrowani na nas. Chcą nas osłabić.

Być może ludzie w Londynie, Paryżu czy Madrycie nie budzą się rano i nie czują się zagrożeni przez Rosję, Chiny czy Koreę Północną. Ale w Korei Północnej są ludzie, którzy budzą się każdego ranka i myślą o nas. Są zainteresowani wpływaniem na naszą politykę. Są zainteresowani rzucaniem wyzwań słabszym państwom demokratycznym.

Irańscy pełnomocnicy na Bliskim Wschodzie są zainteresowani kwestionowaniem i obalaniem tam porządku. Dysponują zarówno środkami militarnymi, jak propagandowymi oraz innymi środkami wywoływania zaburzeń, które są gotowi wykorzystać przeciw nam. Możemy nie chcieć się nimi przejmować lub o nich myśleć, ale nie sądzę, byśmy mieli już wybór – a dowody są wszędzie wokół nas.

Pozwól, że powiem słowo o Ukrainie. Dlaczego Rosja najechała Ukrainę? Po części dlatego, że Putin jest megalomanem, ma wyobrażenie o sobie jako przywódcy przywróconego imperium rosyjskiego i używał tego języka w przeszłości.

Ludzie trzymają ogromną flagę, będącą połączeniem flag ukraińskiej, krymskiej i tatarskiej, na Placu Niepodległości w Kijowie 23 marca 2014 r. Zdjęcie: Sergei Supinsky/ AFP/ East News

Ale zrobił to również dlatego, że Ukraina wydawała mu się wyzwaniem, wyzwaniem ideologicznym. Ukraina była kolejnym dużym słowiańskim krajem, który był bardzo skorumpowany. Zmierzała w kierunku, w którym podążała Rosja, stając się bardzo podobną do niej pod wieloma względami. W sferze biznesowej też była bardzo zdominowana przez Rosję.

A jednak Ukraińcy zorganizowali się i poprzez aktywizm obywatelski obalili ten reżim i stworzyli demokrację. Czasami wydaje się, że jest to dość chwiejna demokracja, ale mimo wszystko to demokracja.

I nawet podczas wojny w Ukrainie mają poczucie wolności słowa i swobody rozmowy, których w Rosji nie ma od wielu lat 

Tak więc model, który prezentuje Ukraina, [model] kraju, który dąży do integracji z Europą, który chciałby być częścią demokratycznego świata, jest bardzo groźny dla Putina, ponieważ scenariusz, którego najbardziej się obawiał, choć może teraz wydaje się to mało prawdopodobne, to właśnie scenariusz Majdanu z 2014 roku. Boi się aktywizmu obywatelskiego organizującego się, by w jakiś sposób go obalić lub mu zagrozić.

Sceny ludzi oblegających złoty pałac Janukowycza pod koniec rewolucji na Majdanie musiały go przerazić, ponieważ tego właśnie się boi. Tak więc zmiażdżenie Ukrainy ma również na celu zmiażdżenie tej idei i pokazanie Rosjanom, że to nie zadziała i nie pozwolimy, aby tego rodzaju kraj przetrwał.

Innym celem tej wojny było powiedzenie Ameryce, Europie i reszcie demokratycznego świata: „Nie obchodzą nas wasze głupie zasady. I nie przeszkadza nam norma, o której mówicie, że istnieje od 1945 roku, że nie zmieniamy granic w Europie siłą. Nie interesuje nas to. Pokażemy wam, że to nie ma znaczenia. I pokażemy wam również, że cały wasz język o tym, że nigdy więcej, nigdy nie będzie obozów koncentracyjnych, nigdy nie będzie tortur i morderstw w Europie – pokażemy wam, że to też nas nie obchodzi.

Założymy obozy koncentracyjne w okupowanej Ukrainie. Będziemy porywać dzieci, odbierać je rodzicom lub instytucjom, w których mieszkają. Zamierzamy zrobić z nich Rosjan. I będziemy kontynuować projekt niszczenia Ukrainy jako narodu i państwa”. 

To jest celowe wyzwanie dla sposobu myślenia zachodniego świata

Ciągle używam słowa „Zachód”. To stary nawyk, ale „Zachód” to złe słowo – [powinnam powiedzieć]: „demokratyczny świat”.

Ukraina jest oczywiście obiektem przemocy fizycznej, którą opisałaś. Jest również nieustannie poddawana propagandowym atakom Rosji za pośrednictwem farm trolli, próbujących rozpowszechniać narracje [mające wywołać] sprzeciw w społeczeństwie. Ujęła mnie jedna anegdota, którą umieściłaś w książce: w 2000 roku Bill Clinton wygłasza przemówienie i żartuje, że Chiny próbują rozprawić się z Internetem – a wszyscy w pokoju się śmieją.

To było na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa. Sala była pełna ludzi, którzy zajmowali się naukami politycznymi i polityką zagraniczną...

…mądrych, inteligentnych ludzi, którzy dużo myślą o przyszłości. A Bill Clinton powiedział, że próba rozprawienia się z Internetem jest jak próba przybicia galaretki do ściany.

Jeśli się myśli o rozwoju polityki na świecie w ciągu ostatniej dekady, wydaje się, że sednem tej książki jest idea, że ta pierwotna obietnica Internetu, zglobalizowanego świata, który byłby połączony i uwolniony od rządowego nadzoru i kontroli, ta pierwotna obietnica jest w pewnym sensie martwa.

Wiem, że jury jeszcze nie rozstrzygnęło tej kwestii, ale chciałbym uzyskać od ciebie odpowiedź na pytanie: Czy rozwój Internetu w ciągu ostatniej dekady był korzystny dla ludzkiej wolności?

Internet w pewien sposób odzwierciedla ludzką naturę. Był rozwinięciem już istniejących trendów. Trudno mi więc powiedzieć, czy jako całość jest dobry, czy zły.

To tylko odzwierciedlenie tego, jacy jesteśmy. Myślę, że możemy teraz dość wyraźnie powiedzieć, że media społecznościowe, które są szczególną częścią Internetu, stworzyły pewien rodzaj chaosu.

Zasadniczo zmieniły sposób, w jaki ludzie rozumieją świat, zwłaszcza świat polityki i informacje polityczne. 

Sposób, w jaki ludzie otrzymują teraz informacje, polega na krótkich seriach wiadomości w telefonie. Nastąpiło pewnego rodzaju ogłupienie wszystkich. Widzę to i słyszę

Tworzenie błyskawicznych kampanii propagandowych stało się o wiele, wiele łatwiejsze. Związek Radziecki prowadził coś, co teraz nazwalibyśmy aktywnymi działaniami lub kampaniami fake newsów. Znana jest jedna z nich, która wyrosła wokół wirusa AIDS. Sowieci zaczęli snuć teorię spiskową, że wirus AIDS był wynalazkiem CIA i że to oni go podłożyli.

Pomysł polegał na stworzeniu komory echa, w której ludzie słyszeliby to z różnych miejsc i wierzyliby w to. Myślę, że niektórzy ludzie na całym świecie w to uwierzyli.

Teraz możesz przeprowadzić taką kampanię w godzinę.

Na zdjęciu rozpowszechnianym przez rosyjską agencję państwową Sputnik prezydent Rosji Władimir Putin i prezydent Chin Xi Jinping uczestniczą w koncercie z okazji 75. rocznicy nawiązania stosunków dyplomatycznych między Rosją a Chinami w Pekinie 16 maja 2024 r. Zdjęcie: Alexander Ryumnin / AFP/ East News

Wspomniałaś, że Internet jest odzwierciedleniem ludzkiej natury. Istnieje założenie, że demokracja i wolność są naturalnym powołaniem człowieka i że jesteśmy do nich przyciągani przez naturę tego, czym jest ludzkość.

Ale jeśli rozejrzeć się po świecie, można również dostrzec, że wielu ludzi jest gotowych zrezygnować z własnej wolności dla poczucia bezpieczeństwa lub zrezygnować z wolności, dopóki rząd narzuca swój światopogląd innym ludziom, których oni nie lubią.

Zastanawiam się, czy w ciągu ostatniej dekady zmieniłaś swój pogląd na naturę istot ludzkich.

W poprzedniej książce, zatytułowanej, „Zmierzch demokracji”, było znacznie więcej na ten temat. Dotyczyła atrakcyjności idei autorytarnych, a konkretnie tego, dlaczego są one atrakcyjne dla ludzi żyjących w krajach demokratycznych.

Im więcej wpatrujesz się w książki historyczne i im głębiej przyglądasz się początkom współczesnych demokracji, tym łatwiej dostrzec, że większość ludzkości przez większość historii żyła w czymś, co obecnie określilibyśmy jako autokrację, monarchie, dyktatury.

Demokracje są wyjątkiem. Jest ich bardzo niewiele. Większość z nich zawodzi. Myślę, że prawie wszystkie zawiodły w takim czy innym momencie. Ich utrzymanie wymaga ogromnego wysiłku. Nawet starożytni uczeni, nawet Platon i Arystoteles, pisali o tym, jak demokracje mogą upaść. Nie jest więc tak, że jest to zjawisko współczesne.

Formy demokracji znane w starożytnym świecie były również uważane za zagrożone zniszczeniem przez atrakcyjność jakiegoś silnego człowieka lub dezintegrację. 

Nie sądzę więc, by demokracja była czymś normalnym. Myślę, że prawdopodobnie jest nienormalna. A pociąg, jaki ludzie czują do dyktatorów, wcale mnie nie dziwi.

Umieśćmy „Autocracy Inc.” w kontekście obecnej sytuacji w Stanach Zjednoczonych. Rozmawiamy tuż po tym jak Donald Trump przeżył próbę zamachu i konwencję, na której wydaje się, że zjednoczył Partię Republikańską.

Pod koniec książki piszesz o Trumpie, że „jeśli kiedykolwiek uda mu się skierować sądy federalne i organy ścigania na swoich wrogów... to połączenie autokratycznego i demokratycznego świata będzie kompletne”.

Wygląda na to, że nie jesteś zbyt optymistycznie nastawiona do tego, co może się wydarzyć w przyszłości.

To, co szczerze martwi mnie w Donaldzie Trumpie, to jego sympatia do dyktatorów, o których piszę. To nie tak, że to jest tajemnica albo że musisz zaglądać do tajnych dokumentów. 

Mówi o tym otwarcie, o swoim podziwie dla Xi Jinpinga, podziwie dla Putina, podziwie nawet dla północnokoreańskiego dyktatora, który zniszczył swój kraj

Korea Północna to biedny, smutny, represjonowany kraj w przeciwieństwie do tętniącej życiem, odnoszącej sukcesy Korei Południowej. A jednak Trump podziwia go Kim Dzong Una, dyktatora Korei Północnej, ponieważ jest brutalny i, jak sądzę, dlatego, że pozostaje u władzy przez długi czas.

Drugim aspektem jest to, że martwię się o instynkty transakcyjne Trumpa, zwłaszcza w drugiej kadencji, gdyby wygrał. Trump nie jest zainteresowany sojuszem demokracji, wspólnotą wartości czy odgrywaniem przez Amerykę roli we wspieraniu stabilności i żywotności demokracji na całym świecie.

Interesuje go głównie on sam. Interesują go jego własne pieniądze. Interesuje go to, jak go postrzegają. Interesuje go własna stabilność polityczna – a teraz jest zainteresowany tym, by nie trafić do więzienia.

Kim Jong Un (w środku po prawej) i Donald Trump (w środku po lewej) idą na spotkanie po południowej stronie wojskowej linii demarkacyjnej, która dzieli Koreę Północną i Południową 30 czerwca 2019 r. Zdjęcie: Brendan Smialowski / AFP/East News

Obawiałabym się, że w drugiej kadencji, kiedy poczuje się znacznie mniej ograniczony, interesy związane z jego własnymi finansami i finansami jego dzieci będą jednym z głównych czynników napędzających jego politykę zagraniczną. W tym sensie byłby już jak jeden z dyktatorów, o których pisałam.

Mógłby również chcieć zawierać umowy, które przyniosą korzyści ludziom biznesu wokół niego.

Nie chodzi o to, że istniałby jakiś pakt między Ameryką a Rosją lub Ameryką a Chinami. Może by istniał, ale to wcale nie byłoby konieczne. Po prostu zaczęlibyśmy zachowywać się jak te dyktatury

A nasi przywódcy zaczęliby zachowywać się jak przywódcy tych dyktatur – i nie jesteśmy od tego tak daleko. Więc nie jest to wcale trudne do wyobrażenia.

Podsumowując tę rozmowę: zadedykowałaś tę książkę „optymistom” i muszę przyznać, że mam teraz trudności z identyfikowaniem się z tym obozem. Próbuję więc zrozumieć, jak naprawić trajektorię świata, którą tu zidentyfikowałaś. Czy da się to naprawić? Jak możemy odwrócić się od światopoglądu, w którym nic nie ma znaczenia, w kierunku czegoś bardziej pełnego nadziei i bardziej demokratycznego?

Myślę, że jest krótka odpowiedź, która dotyczy wielu ludzi. Wszystkich. Ciebie, mnie, wszystkich czytających: zastanówmy się, jak możemy się zaangażować – w którymkolwiek kraju żyjemy.

Jak angażujesz się w swoją demokrację? Odgrywasz w niej jakąś rolę? Jak wspierasz i nalegasz na wspieranie praw, które wszyscy mamy zagwarantowane w naszych konstytucjach? Jak przekonujesz innych, że to ważne?

Bardzo ważne jest, by głosować. Bardzo ważne jest, by uczestniczyć w procesie wyborczym na inne sposoby. To najlepsza rada, jaką mogę dać zwykłym ludziom.

Mam całą listę rzeczy, które rządy mogłyby zrobić, a zaczynają się one od wyeliminowania instytucji, które umożliwiają kleptokrację w naszych społeczeństwach. To wydaje się być najłatwiejszą i pierwszą rzeczą, jaką możemy zrobić.

Ale myślę, że zwykli ludzie mogą również coś zmienić. Poprzez swój udział.

Pierwotnie wywiad, pod tytułem „Are we in Cold War?”, ukazał się na stronie internetowej Counteroffensive.news

Książka wyjdzie po polsku 12 września nakładem Wydawnictwa Agora

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Założyciel The Counteroffensive: Wciągające ludzkie historie ilustrujące to, co dzieje się podczas wojny w Ukrainie. Były medyk armii amerykańskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Nie pomogły ani zaświadczenia ze szkoły, ani ubezpieczenie zdrowotne

W rzeczywistości problem z dokumentami istnieje od początku pełnoskalowej inwazji Rosji. Kiedy tysiące Ukrainek z dziećmi przeniosły się do Francji, ustawowo przyznano im status tymczasowej ochrony. Dotyczyło to jednak wyłącznie osób dorosłych. Dzieci poniżej 18 roku życia we Francji nie mają żadnego oficjalnego dokumentu potwierdzającego, że przebywają w kraju pod tymczasową ochroną. Jedyny ślad znajduje się w polisie ubezpieczeniowej rodziców.

Do lipca tego roku polscy pogranicznicy przymykali na to oko, mimo że okres pobytu w strefie Schengen w ramach ruchu bezwizowego był już przekroczony.

Jednak w lipcu 2025 Polska niespodziewanie zaostrzyła procedury przy przekraczaniu granicy z Ukrainą. Ukraińcy zaczęli dzielić się negatywnymi doświadczeniami.

Alona Kutas napisała na stronie facebookowej „Pomoc w sprawach administracyjnych Ukraińców we Francji”:

— 17 lipca ja, moje dwie córki (30 i 16 lat), wnuczka (3,8 roku) oraz nasz pies dotarliśmy do przejścia granicznego Szeginie–Medyka. Szybko przeszliśmy ukraińską kontrolę… Ja i starsza córka mamy APS (tymczasową ochronę), nasze dzieci w wieku 16 i 3,8 lat — nie. W związku z tym mnie, starszą córkę i wnuczkę Polacy przepuścili, ale mojej 16-letniej córki już nie.

Wyjaśnię od razu, czemu wnuczka została wpuszczona — nie przekroczyła okresu bezwizowego. Moja 16-latka, oczywiście, tak — od ponad roku nie była w Ukrainie: uczyła się we francuskim liceum, w szkołach ukraińskich online, mieszkała w Paryżu. Została poproszona o przejście do pomieszczenia w celu wyjaśnienia sprawy.

Pokazaliśmy kierownikom służby celnej wszystkie dokumenty, jakie miała córka (ze szkoły, ubezpieczenie zdrowotne), a nawet pismo wydane przez ambasadę Francji z pełnymi informacjami o pobycie i nauce w Paryżu.

Po zapoznaniu się z tym dokumentem polski kierownik punktu powiedział: „Dokument jest w porządku, ale złamaliście prawo (przekroczenie dozwolonego okresu pobytu w strefie Schengen), więc proszę wracać do Ukrainy”. Ani łzy, ani prośby nie pomogły.

Najbardziej wstrząsnęła mną jednak sytuacja innej matki z dzieckiem z niepełnosprawnością. Chłopiec leżał na specjalnym łóżku, obok stała walizka pełna leków. Matka przez dziesięć minut podawała mu lekarstwa. Nie wiedziałam, jak im pomóc. Oni również wracali do Niemiec.

Nas i ich odesłano z powrotem na Ukrainę. W paszporcie córki umieszczono stempel „F” (oznacza przekroczenie dozwolonego okresu pobytu w ramach ruchu bezwizowego — red.). Córka ze łzami w oczach wróciła na Ukrainę.
Wyrobiliśmy nowy paszport, znaleźliśmy przewoźnika jadącego przez granicę rumuńską i bez problemów dotarliśmy do Paryża.

Inna matka, Liza Buryk z Lyonu, obrała inną drogę. Po własnych negatywne doświadczeniach na granicy zaczęła zbierać świadectwa od rodziców i wysyłać pisma do odpowiednich instytucji we Francji i na Ukrainie:

— To, co dzieje się teraz na polsko-ukraińskiej granicy latem 2025 roku, to stres, bezsilność i upokorzenie.

Te kobiety nie jechały do Ukrainy na wakacje, ale na pogrzeby, leczenie chorych rodziców, odnowienie dokumentów lub po prostu zobaczyć się z rodziną po ponad trzech latach wojny. Wiele z nich podróżowało z dziećmi, bo nie miały z kim ich zostawić. Bo dziadkowie zostali w Ukrainie, mężczyźni walczą a nawet jęli nie, to i tak nie mogą opuści Ukrainy.

I teraz, wracając do Francji, nie są przepuszczane przez polską granicę, bo dziecko nie ma oddzielnego dokumentu o ochronie tymczasowej.

Co ma zrobić kobieta z dzieckiem na rękach, bez niezbędnych dokumentów, bez noclegu, bez wsparcia?

Lisa wysłała ponad 30 listów do różnych instytucji. Około 6 z nich odpowiedziało, przekazując przydatne informacje lub zalecenia, 3 listy wróciły z przyczyn technicznych, a pozostałe – jak dotąd bez odpowiedzi.

Modlitwa ukraińskich uchodźców we francuskim Lourdes z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy 24 sierpnia 2024 roku. Zdjęcie: ED JONES/AFP/East News


Wyrabiajcie wizę powrotną lub jedźcie przez inne kraje

W ambasadach Ukrainy we Francji oraz Francji na Ukrainie skomentowano sytuację w ten sposób: dzieciom zaleca się wyrobienie wizy powrotnej (którą można uzyskać w konsulacie w Kijowie). Albo po prostu przekraczanie granicy z pominięciem Polski, wracając innymi drogami.

W szczególności ambasada Ukrainy we Francji oświadczyła:

„Ambasada Ukrainy we Francji w ostatnich dniach otrzymała dziesiątki zgłoszeń od ukraińskich stowarzyszeń i obywateli, którzy przebywają pod tymczasową ochroną w różnych regionach Francji, z prośbą o pomoc w rozwiązaniu sytuacji, która ma trwały, nieprzypadkowy charakter na przejściach granicznych przy wjeździe z Ukrainy do Polski.”

Podaje się, że wszystkim niepełnoletnim obywatelom Ukrainy poniżej 18 roku życia, którzy podróżują z ważnymi PGUWK w towarzystwie swoich rodziców lub opiekunów prawnych, polscy strażnicy graniczni odmawiają wjazdu do Polski i dalszego przejazdu do Francji. Uzasadniają to niedawnymi wewnętrznymi decyzjami i instrukcjami, a także brakiem francuskich zezwoleń na pobyt, powołując się na przekroczenie dozwolonego pobytu w strefie Schengen w ramach ruchu bezwizowego do 90 dni.

W związku z tym Ambasada zwróciła się do MSZ Francji z prośbą o poinformowanie MSW Polski lub podjęcie innych działań oraz udzielenie wyjaśnień w sprawie rozwiązania tej sytuacji. Ponadto Ambasada Ukrainy w Polsce podejmuje działania w celu uzyskania oficjalnych wyjaśnień od strony polskiej.

Do czasu uzyskania wyjaśnień od władz francuskich i polskich Ambasada Ukrainy zaleca, aby podczas podróży z Francji wybierać inne przejścia graniczne niż polskie — zarówno przy wjeździe do Ukrainy, jak i w drodze powrotnej.

Ze swojej strony Ambasada Francji w Ukrainie zaznaczyła:

„Nieletni, których rodziny korzystają z tymczasowej ochrony we Francji, nie mają prawa do uzyskania DCEM w prefekturze właściwej dla miejsca zamieszkania. W związku z niedawnymi trudnościami podczas przekraczania granic, zaleca się powrót do Francji z krajów posiadających bezpośrednie połączenia lotnicze, zwłaszcza spoza strefy Schengen.

Przypominamy, że wjazd do kraju jest wyłączną kompetencją danego państwa, a przyjęcie pasażerów — wyłączną odpowiedzialnością wybranej linii lotniczej.”

W przypadku zakazu przekroczenia granicy przy wjeździe do krajów strefy Schengen należy złożyć wniosek o wizę powrotu — visa retour — w dziale wizowym Ambasady Francji w Kijowie, zgodnie z procedurą opisaną na naszej stronie internetowej.

Wydanie tego rodzaju wizy podlega zgodzie terytorialnie właściwej prefektury, co może spowodować dodatkowy czas rozpatrywania wniosku wizowego. Zwracamy uwagę, że dział wizowy nie udziela konsultacji telefonicznych i prosimy o zapoznanie się z procedurą składania wniosku wizowego na stronie ambasady”.

Tym, kto najszybciej zareagował na sytuację, byli przewoźnicy autobusowi — zwiększając liczbę kursów przez granicę rumuńską i węgierską, gdzie obecnie wobec nieletnich obywateli Ukrainy nie ma zastrzeżeń. Jakie kolejne trasy obejściowe trzeba będzie znaleźć w przyszłości, pozostaje niejasne. Jest to problem systemowy, który należy rozwiązać na poziomie międzyrządowym. Jednocześnie w ambasadach obu krajów uznaje się to za „przejściowe trudności”.

Mamy nadzieję, że rzeczywiście będą one tymczasowe, a francuscy i polscy urzędnicy zareagują szybko — regulując procedurę powrotu ukraińskich rodzin, które znajdują się pod tymczasową ochroną państw europejskich, z Ukrainy do krajów UE.

20
хв

Ukraińskie dzieci przebywające pod tymczasową ochroną we Francji nie są przepuszczane przez polską granicę

Julia Szipunowa

Przyjechały do Polski z dyplomami wyższych uczelni, cennym doświadczeniem i nadziejami. Każda z nich miała za sobą lata nauki, karierę, umiejętności i sporo nawiązanych kontaktów. A mimo to po przeprowadzce wszystko musiały zaczynać od zera.

Dla wielu Ukrainek pierwszym etapem była praca sprzątaczki. Dla innych – kuchnia lub nocne zmiany w magazynie. Niektóre nie zdołały wyjść poza pracę fizyczną, inne nauczyły się żyć inaczej: opanowały język polski, przekwalifikowały się i wróciły do swoich zawodów.

Według danych UNHCR i Deloitte w 2024 roku ukraińscy uchodźcy zapewnili 2,7% PKB Polski. Około 69% zdolnych do pracy Ukraińców znalazło zatrudnienie, niemal nie ustępując pod tym względem obywatelom Polski (72%). To głównie kobiety. Jednak według szacunków ekspertów ds. rynku pracy tylko 30% Ukraińców pracuje zgodnie ze swoimi kwalifikacjami. Reszta zmuszona jest godzić się na stanowiska, które nie odpowiadają ani ich doświadczeniu, ani wykształceniu.

Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego nawet doświadczonym specjalistkom z dyplomami czasami przez całe lata nie udaje się wrócić do zawodu? Dlaczego część z nich pozostaje w pracy wymagającej niskich kwalifikacji? I czy zawsze jest to sytuacja bez wyjścia?

Porozmawiałyśmy z Ukrainkami pracującymi w Polsce. Zapytałyśmy o ich ścieżki zawodowe, o to, co działa najlepiej: dobre CV, networking – czy po prostu upór. Poprosiłyśmy też ekspertkę ds. rozwoju kariery o wyjaśnienie, co przeszkadza ukraińskim kobietom w budowaniu kariery za granicą i jak to zmienić.

Oto historie trzech kobiet, trzy bardzo różne doświadczenia. Każda z tych historii opowiada jednak o poszukiwaniu siebie w nowym świecie, wierze w siebie i rzeczywistości, która nie zawsze pokrywa się z oczekiwaniami.

Najgorsze to utknąć w miejscu

Kateryna (imię zmienione na prośbę bohaterki) przyznaje, że nie mogła sobie nawet wyobrazić, jak długo potrwa poszukiwanie przez nią pracy. I dlatego czuje wstyd. Jednak w rzeczywistości jej wytrwałość i opanowanie zasługują na większy szacunek niż jakikolwiek wpis w CV.

Przyjechała z córką do Polski z Krzywego Rogu już na początku wojny. W Ukrainie miała stabilną karierę. Z wykształcenia jest ekonomistką, pracowała jako menedżerka projektów w prywatnej firmie. Jej dzień był zaplanowany co do minuty: spotkania, projekty, obowiązki. Wszystko zmieniło się w ciągu jednej nocy, kiedy musiała uciekać. W pierwszych miesiącach nie szukała pracy zgodnej z wykształceniem – trzeba było znaleźć jakiekolwiek źródło dochodu, aby przeżyć. Zajęła się sprzątaniem.

„To półtora roku sprzątania było trudne nie fizycznie, ale wewnętrznie. Jakbym wyszła z siebie. Ale wtedy uznałam, że w tej pracy nie ma nic wstydliwego. Po prostu musiałam wyżywić swoje dziecko. I jestem z tego dumna” – wyznaje.

Jednak wypalenie nadeszło szybciej, niż się spodziewała. Zrozumiała, że nie wytrzyma tak długo:

„Bardzo bałam się utknąć w miejscu. Wszyscy mówili: ‘Dopóki jest praca – trzymaj się jej’. A ja czułam, że potrzebuję czegoś innego. Że zniknę, jeśli szybko czegoś nie zmienię”

Poszła do szkoły policealnej, by zostać higienistką stomatologiczną. Gdy ją ukończyła, okazało się, że bez doświadczenia nikt jej nie weźmie:

„Wysłałam mnóstwo CV. W odpowiedzi – cisza. Szukali osób z doświadczeniem. Ale skąd mam mieć doświadczenie, skoro nikt mnie nie zatrudnia?”

W końcu znalazła pracę jako asystentka dentysty. Jednak godzin było niewiele, a szefowa jej zbytnio nie wspierała.

„Kiedy wszystko spoczywa na tobie, od mieszkania po szkołę dla dziecka, bardzo ważne jest, by praca była stabilna. Kiedy tego nie ma, wyczerpujesz się dwa razy szybciej”.

Opanowanie nowego zawodu to za mało. Na rynku wymagane jest doświadczenie, nawet od obcokrajowców. Zdjęcie: Shutterstock

Znów zaczęła poszukiwania, tym razem w branży obsługi klienta. Polski zna już dobrze i uważa, że to główne narzędzie integracji:

„Język jest wszystkim. Bez niego nawet nie wezmą twojego CV do ręki. Znam dobrze polski, to moja podpora, ale sama znajomość języka to za mało”

Dziś Kateryna wysyła CV codziennie, dostosowując każde do konkretnej oferty. Nie korzysta z networkingu, bo nie ma w Polsce wielu znajomych.

„Uważam, że CV musi się czymś wyróżniać, przyciągać uwagę. Tylko wtedy jest szansa, że zostanie zauważone. Według moich obliczeń na 30 wysłanych CV może nadejść jedna odpowiedź. W branży obsługi klienta jest duża konkurencja, o jedno miejsce może ubiegać się nawet 100 kandydatów. Ale staram się nie traktować odmowy lub milczenia jako oceny mojej osoby. To, że mnie nie przyjęli, nie znaczy, że jestem zła. Po prostu to nie jest stanowisko dla mnie”.

Kateryna nie pozwala sobie na zwątpienie. Pamięta, jak długo pracowała jako sprzątaczka – i nie chce do tej roboty wracać. Jej główna zasada brzmi: nie odgrywać ofiary i wierzyć w siebie.

„Trzeba się zachowywać, jak gwiazda. Jeśli sama w siebie nie uwierzysz, nikt inny w ciebie nie uwierzy. Nie udaję. Po prostu pamiętam, że przetrwałam już więcej, niż mogłoby się wydawać. I myślę, że zasługuję na jeszcze więcej”

Nie trafiłam do apteki przez przypadek

Julia Astaszeniuk, farmaceutka z Odesy, ma dyplom uniwersytetu medycznego i ponad dziesięć lat doświadczenia pracy w aptece. Rozmawiała z pacjentami, wydawała leki. Ta praca wymagała fachowości, uwagi i empatii. Julia ją kochała.

„To nie tylko sprzedawanie tabletek. Musisz zrozumieć człowieka, wesprzeć go, wyjaśnić możliwości, pomóc. I oczywiście dobrze znać leki. Dla mnie to zawsze było coś więcej niż praca. To moje powołanie”.

Julia: „Oddycham powietrzem, które znam. To już przełom”

Gdy wybuchła wojna na pełną skalę, Julia przez pewien czas pozostawała w Odesie. Jednak ciągłe ostrzały i poczucie zagrożenia skłoniły ją w końcu do opuszczenia miasta. Rok temu przeniosła się do Polski. Tutaj wszystko zaczęło się, jak u większości, od czystej karty: bez języka, bez znajomych, bez zrozumienia, jak działa lokalny rynek pracy. Ale miała mocne postanowienie: pozostać w zawodzie.

„Wiedziałam, że chcę wrócić do apteki. Nie mogłam sobie pozwolić na poddanie się. To byłaby zdrada samej siebie”.

Samodzielnie napisała CV po polsku i z teczką w ręku wyruszyła na pielgrzymkę po warszawskich aptekach:

„Wchodziłam i mówiłam: ‘Dzień dobry, jestem z Ukrainy, szukam pracy’. Ze strachem, łamaną polszczyzną, bez oficjalnego pozwolenia na pracę w zawodzie farmaceutki. Ale wierzyłam, że ktoś da mi szansę”.

Mijały tygodnie – i nic. Ktoś grzecznie odmawiał, ktoś inny nie miał czasu nawet porozmawiać, niektórzy w ogóle nie przeglądali jej CV. Wracała do domu rozczarowana, ale już następnego ranka wyruszała na kolejną wyprawę.

„Za każdym razem mówiłam sobie, że każda próba to krok do ‘tak’. Po prostu trzeba iść, dopóki nie otworzą się właściwe drzwi”

I w końcu się otworzyły. W jednej z aptek właścicielka zaproponowała rozmowę. Przyjęła Julię na stanowisko asystentki farmaceuty (pomoc apteczna). To dalekie od tego, co robiła w Ukrainie, ale była wdzięczna za szansę.

„Moja praca polega na przyjmowaniu towaru, układaniu go na półkach, sprzątaniu. Nie jestem farmaceutką ani nawet technikiem, jednak cieszę się, że znów jestem w aptece. Oddycham powietrzem, które znam. To już przełom”.

Oczywiście, nie obyło się bez wpadek. System, do którego przyzwyczaiła się w Ukrainie, tutaj nie działa: tam leki sortuje się według substancji czynnych, w Polsce – alfabetycznie. Łatwo się pomylić, więc trzeba być uważną.

„Było kilka sytuacji, kiedy coś źle ułożyłam i zwrócono mi uwagę. Tak, to bolało. Całe życie byłaś specjalistką, a teraz uczysz się od podstaw. Umiem doradzić, wziąć odpowiedzialność za poważne decyzje, a tutaj jestem „wynieś – przynieś ”. Szczerze mówiąc, nigdy w życiu tak dużo nie sprzątałam. Czasami to wyczerpuje psychicznie, a czasami jest naprawdę ciężko fizycznie. Ale nie pozwalam sobie na załamanie”.

Zespół ją szanuje, zwracają się do niej nawet: „pani magister”, chociaż zgodnie z przepisami nie ma prawa wydawać leków. Czasami koledzy dzwonią po godzinach, by dowiedzieć się, gdzie co leży, albo ustalić coś innego. Wiedzą, że jest doświadczona i rozumie, jak wszystko działa

„To trochę stresujące, ale też miłe. Bo to znaczy, że mi ufają, doceniają mnie, nawet jeśli formalnie jestem tylko asystentką”.

Mówi, że kultura apteczna w Polsce jest inna. Tutaj farmaceuci nie naciskają na sprzedaż, jak w Ukrainie. Wszystkie leki na receptę są wydawane wyłącznie na receptę. I zdaniem Julii tak powinno być.

„W Ukrainie trzeba było mieć plan sprzedaży i wykręcać go, jak się tylko dało. Nie wiem, jak to wygląda w polskich aptekach sieciowych, ale w mojej małej aptece wynagrodzenie nie zależy od tego, ile czego i za jaką kwotę sprzedałaś. Tutaj jesteś specjalistą, a nie sprzedawcą. Koleżanki czytają branżowe wiadomości, dzielą się informacjami, omawiają zmiany w przepisach. To inspirujące”.

Obecnie Julia poważnie rozważa nostryfikację dyplomu w Polsce. Wie, że nie będzie łatwo. Egzaminy, procedury biurokratyczne, dodatkowe kursy – wielu rezygnuje. Ale ona chce iść dalej.

„Przeszłam już tak wiele, że odwrót nie wchodzi w grę. Tak, to długie, męczące i wymaga pieniędzy, ale wiem, po co mi to. Chcę znowu pracować jako farmaceutka. Nie trafiłam do apteki przez przypadek. I zostanę w niej bez względu na to, jak będzie trudno”.

IT nie tylko dla programistów

Wiktoria Ławryk przyjechała do Polski wraz z mężem jeszcze w 2017 roku. Wyższe wykształcenie zdobyła w Kijowie, na Narodowym Uniwersytecie Technologii Żywności, gdzie studiowała hotelarstwo i gastronomię. Jej pierwsze kroki w nowym kraju były jakby logiczną kontynuacją specjalności. Tyle że w zupełnie innych realiach.

„Zaczęłam pracować jako kelnerka w hotelowej restauracji. Nie było w tym nic ekscytującego. Ciężka fizyczna praca, ciągłe stanie na nogach, ciężkie tace, naczynia, zmęczenie. I było to trudne również emocjonalnie. Masz wyższe wykształcenie, pragniesz rozwoju, a zaczynasz od najniższego szczebla. I bardzo chcesz jak najszybciej go pokonać”.

Wiktoria: „Nie jestem idealna. Jestem po prostu uparta i się nie poddałam ”

Potem przeniesiono ją do recepcji. Wydawałoby się – awans…

„To był ogromny stres. Praca na nocnych zmianach, czasami byłam kompletnie sama. Zmęczenie, odpowiedzialność, sytuacje awaryjne z klientami, którzy mogli wybuchnąć bez powodu. A do tego ciągłe poczucie, że jesteś obca. Jesteś ‘Ukrainka’ – a więc musisz udowodnić, że jesteś godna zaufania. Było sporo uprzedzeń. Nawet jeśli wszystko robisz dobrze, to może nie wystarczyć”.

Po roku pracy w branży hotelarskiej uznała, że ma dość. Polski znała już dosyć dobrze, zaczęła szukać innych możliwości

Znajomi polecili ją polskiej firmie zajmującej się sprzedażą wody pitnej. Dostała posadę kierownika ds. sprzedaży.

„To doświadczenie wiele mi dało: nauczyłam się komunikować z klientami, budować relacje, lepiej rozumieć procesy biznesowe, poprawiłam polszczyznę w piśmie. Ale z czasem zaczęło mi być „ciasno” — zapragnęłam większej dynamiki, rozwoju, środowiska, w którym ludzie mają ambicje”.

Zwróciła oczy w stronę IT. Nie miała wykształcenia technicznego, więc zapisała się na indywidualne kursy online – po pracy. Zaczęła od podstaw: czym jest e-commerce, jak działa strona internetowa, jak zarządzać projektami cyfrowymi.

„Wielu uważa, że IT to coś dla programistów i „matematycznych maniaków”. Tymczasem jest wiele stanowisk, na których najważniejsze są analityczne myślenie, umiejętność komunikowania się i organizowania procesów. Jeśli umiesz obsługiwać komputer, możesz się tego nauczyć”.

I znów dzięki znajomym trafiła na rozmowę kwalifikacyjną – tym razem do międzynarodowej firmy. Obecnie pracuje jako E-commerce Project Manager: odpowiada za działanie strony internetowej, koordynuje produkty online, pracę programistów i projektantów, kontaktuje się z klientami i kontrahentami.

Nie ukrywa, że na początku wstydziła się mówić znajomym, że szuka pracy. Wydawało się jej, że to oznaka słabości. Teraz uważa, że to właśnie networking stał się dla niej punktem zwrotnym.

„Kiedyś bałam się prosić o coś, mówić o sobie. Ale trzeba nauczyć się „sprzedawać” siebie, opowiadać o swoich mocnych stronach. Inaczej nikt o tobie się nie dowie”.

Najbardziej Wiktoria ceni sobie zmianę nastawienia do niej. W nowym środowisku nie oceniają jej już przez pryzmat narodowości czy akcentu

„Im bardziej wykształceni i otwarci są ludzie wokół, tym mniej dyskryminacji. W moim otoczeniu nie liczy się, skąd jesteś, ale co potrafisz i jak pracujesz. To bardzo dodaje otuchy”.

Wie, że miała łatwiej niż wielu innych – przyjechała jeszcze przed wybuchem wojny, była młoda, bez dzieci, rozumiała, na co się decyduje. Jest jednak przekonana, że w każdych warunkach ważne jest to, by nie tracić wiary w siebie.

„Trzeba mówić, pytać, uczyć się, szukać. Nikt nie przyniesie ci wymarzonej pracy na tacy. Ale jeśli uwierzysz, że jesteś w stanie – to szansa się pojawi. Nie jestem idealna. Jestem po prostu uparta i się nie poddałam”.

Opowiedziała swoją historię, bo chce dodać otuchy innym Ukrainkom – zwłaszcza tym, które przyjechały do Polski po 2022 roku.

„Tak, one mają trudniej, ale nawet z najniższego punktu można się podnieść. Najważniejsze to iść naprzód i się nie zatrzymywać”.

Główna trudność to język – choć nie tylko

Anna Czernysz, doradczyni ds. kariery z ponad 15-letnim doświadczeniem w HR i rekrutacji, mieszka w Polsce od dziesięciu lat. Ma wyższe wykształcenie pedagogiczne i ekonomiczne. Po przeprowadzce ukończyła szkolenie z coachingu i doradztwa zawodowego. Pracuje w organizacjach charytatywnych. Ukrainkom doradza w zakresie poszukiwania pracy, sporządzania CV, przygotowania do rozmów kwalifikacyjnych. Oto jej spostrzeżenia na temat typowych trudności, z którymi borykają się Ukrainki szukające pracy w Polsce.

Anna Czernysz: „Z mojego doświadczenia wynika, że pracę najczęściej znajdują ci, którzy szukają aktywnie i celowo”

O głównych barierach na polskim rynku pracy

„Główna trudność to język. Bez znajomości polskiego znalezienie pracy wymagającej wyższych kwalifikacji jest prawie niemożliwe – tym bardziej jeśli kandydatka ubiega się o stanowisko wymagające komunikatywności (kadry, marketing, nauczycielka, sekretarka). W tym przypadku wymagania językowe są na pierwszym miejscu. A na wielu stanowiskach, zwłaszcza w firmach międzynarodowych, wymagana jest również znajomość angielskiego na poziomie nie niższym niż B2. Często Ukrainkom brakuje podstawowych umiejętności „biurowych”, na przykład pracy z programem Excel.

Oprócz języka poważną barierą jest konieczność przekwalifikowania się, nostryfikacji dyplomu, budowania kariery praktycznie od zera. Ludzie boją się konkurencji z lokalnymi specjalistami, boją się rozmów kwalifikacyjnych. Często po prostu nie wierzą, że dadzą radę. To powszechne, więc właśnie tu ważne jest wsparcie, planowanie i profesjonalna pomoc.

Dlaczego Ukrainki „utknęły” w pracy wymagającej niskich kwalifikacji

Często dzieje się tak nie dlatego, że tego chcą, ale dlatego, że po prostu nie mają zasobów na coś innego: brakuje czasu, siły i wsparcia, by uczyć się języka, przekwalifikować się lub szukać czegoś lepszego.

Ale czasami jest odwrotnie: uzyskawszy stabilny dochód, ludzie boją się ryzykować. Przyzwyczajają się i pozostają tam, gdzie im wygodniej, nawet jeśli ta praca nie pozwala w pełni wykorzystać swojego potencjału.

O dostosowaniu CV i przygotowaniu do rozmowy kwalifikacyjnej

Nie ma czegoś takiego jak „ukraiński” czy „polski” format CV. Istnieją za to różne style i ważne jest, by wybrać ten, który najlepiej pasuje do danego stanowiska. Często nawet specjaliści nie orientują się w tym wystarczająco dobrze, dlatego radzę przynajmniej raz skonsultować się z profesjonalistą. To pomoże uniknąć typowych błędów.

Jeśli chodzi o rozmowę kwalifikacyjną, typowym błędem numer jeden jest brak przygotowania. A trzeba – na podstawie własnego CV, pod konkretne stanowisko. Prowadzę szkolenia-rozmowy kwalifikacyjne właśnie z tego zakresu.

Kolejnym częstym błędem jest nadmierna trema. Jeśli zbyt mocno chcesz tej pracy, tworzy się wewnętrzna presja. Tu pomagają ćwiczenia oddechowe, aktywność fizyczna.

Często ludzie nie rozumieją specyfiki polskiej kultury komunikacji: trzeba być uprzejmym, powściągliwym i znać typowe pytania z rozmowy kwalifikacyjnej, na przykład: „Opowiedz o swoim sukcesie” lub: „Dlaczego właśnie ty?”.

Jak skutecznie szukać pracy

Z mojego doświadczenia wynika, że pracę najczęściej znajdują osoby, które szukają jej aktywnie i celowo. Ważne jest tutaj kompleksowe podejście. Warto wykorzystać wszystkie kanały: profesjonalne strony internetowe, specjalistyczne grupy na Facebooku, LinkedIn (w przypadku ofert pracy biurowej), znajomości, rekruterów, targi pracy.

Ważne jest jednak, by szukać tam, gdzie to ma sens. Na przykład sprzątaczek nie szuka się przez LinkedIn, ale księgowych czy menedżerów – już tak.

Od czego ma zacząć kobieta z dyplomem, ale niepracująca w swoim zawodzie

Zacznij od języka. Polski – koniecznie, angielski – bardzo pożądany. Poziomy B2 to już dobry start. Następnie musisz zdecydować: wrócić do swojego zawodu czy zmienić kierunek. Rozważ plusy i minusy, czas, koszty. Jeśli trudno ci samodzielnie podjąć decyzję, skontaktuj się z doradcą zawodowym. Czasami jedna konsultacja może zaoszczędzić miesiące niepewności.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

Projekt jest współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiego Funduszu Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację „Edukacja dla Demokracji

20
хв

Dopóki jest praca – trzymaj się jej

Diana Balynska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Posmak Alaski: czy to naprawdę zwycięstwo Rosji i jakie nowe pułapki pojawiły się dla Ukrainy i Europy

Ексклюзив
20
хв

Transatlantycki rozłam: czy Europa zdoła stworzyć nowy system bezpieczeństwa bez USA

Ексклюзив
20
хв

Elżbieta Korolczuk: – Nie możemy godzić się na świat, w którym kobiety tracą prawa

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress